niedziela, 18 lutego 2018

Od Hannah cd. Maxa

-Trzymaj -powiedział z uśmiechem, podając mi bat do lonżowania - przyda ci się.
Wzięłam go lekko uśmiechając się do chłopaka. Nie spodziewałam się, że przyjdzie z nami na trening i szczerze mówiąc bałam się, że moja rodzinka nagadała mu tych kompletnych bzdur o mnie. Większość dialogu słyszałam, nie powiem. Bolało.
Szybko wyrzuciłam z siebie wszelkie zbędne myśli i zajęłam się odpinaniem wodzy od tranzelki mojego wałaszka. Jako że zdążył już sobie pochodzić, bo mój ojciec nie potrafił przytrzymać go w jednym miejscu, od razu pogoniłam go na ścianę hali. Koń ruszył miękkim, ale dość energicznym kłusem co chwila wyrzucając tylne kopyta w barankach. Poruszał się naprawdę ślicznie, a każdy krok zdawał się idealnie przemyślany.
- Czy naprawdę ta klucha nie może ruszyć szybciej? – zapytała Angela. Ta debilka działała mi na nerwy tak strasznie, że miałam ochotę zarąbać ją siekierą, poćwiartować, wrzucić do słoika i zakopać. Kurde, chyba rzeczywiście jestem mocno niedojebana.
- Musi się rozgrzać, a poza tym nie wtrącaj się w trening mojego konia. Proszę – mruknęłam siląc się na w miarę spokojny ton. W sumie takie udawanie, że nic we mnie nie trafia było złe dla mojej psychiki. Miałam ochotę się rozpłakać, ale podobno nie wypada. Z resztą na ujeżdżalni nadal był Max, a przy nim tym bardziej nie chciałam się rozkleić.
Rozprężanie zajęło może z dwadzieścia minut. Dziesięć minut kłusa i tyle samo galopu. W końcu złapałam Smile’ a za wędzidło i spokojnie naprowadziłam go na korytarz. W połowie świsnęłam mu batem za zadem i wałaszek poszedł w galop. Bez problemu przeleciał nad cavaletti i stacjonątą mierzącą metr. Tak naprawdę kres jego możliwości luzem to metr pięćdziesiąt. Przy tej wysokości już trudność sprawiało mu wybicie.
- Hop! – zawołałam przy ostatniej serii przeszkód. Deresz lekko zawahał się, ale poleciał nad stu pięćdziesiątkami. Zmęczył się, widziałam to po nim, ale nie chciał się zatrzymać gdy wydałam komendę do zatrzymania. W końcu udało mi się sprawić, że stanął w miejscu z rozdętymi chrapami. Delikatnie poklepałam go po grzbiecie i zapięłam uwiąz do wędzidła. Ignorując kompletnie całą rodzinkę patrzącą się na mnie jak na idiotkę, wyszłam z hali by chwilę pochodzić z koniem po podwórku. Heh, uwielbiam moich rodziców.
- A ty gdzie młoda damo? – zatrzymał mnie pełen pretensji głos mojej matki. – Odprowadz go do stajni i idziemy do twojego pokoju. Musimy coś obgadać.
Obróciłam się na pięcie i spojrzałam na nich z nieukrywaną irytacją. Max wydawał się lekko zakłopotany całą sytuacją i szczerze mu współczułam tak głupiej i bez sensownej sytuacji w jakiej się znalazł. Chyba zle postąpiłam prosząc go o pomoc. Był naprawdę miły i pomocny, ale kij z tym skoro po tej rozmowie prawdopodobnie już nigdy się do mnie nie odezwie.
- Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale Smile musi trochę odpocząć – rzuciłam dając im jasno do zrozumienia, że nie ruszę się z miejsca. W tym samym momencie z oczu mojego ojca poleciało spojrzenie typu „Nie dyskutuj”. Miałam ich gdzieś, po prawie osiemnastu latach wychowania w tej patoli miałam ochotę spieprzać od nich jak najdalej. Czasami nawet zastanawiałam się czy to na pewno moja rodzina. Do nikogo nie byłam podobna, a tym bardziej z charakteru.
- Ja mogę z nim chwilę pochodzić – nagle podszedł do nas Max. Chłopak uśmiechnął się pokrzepiająco i wyciągnął mi z ręki uwiąz. Byłam mu tak bardzo wdzięczna, że nawet nie wiedziałam co odpowiedzieć. Szybko jednak uprzedziła mnie babcia, którą swoją drogą nie wiedziałam skąd wytrzasnęli. Kobieta nie powinna była przyjeżdżać. Wiedziałam jak bardzo szybko potrafi wywołać niezręczną sytuację.
- Dziękuję ci chłopcze – powiedziała starsza kobieta. Czas zacząć ten cyrk.
**
Cała droga do akademików minęła w ciszy. Cały czas głowę zaprzątała mi ta rozmowa, którą chcieli ze mną przeprowadzić. Bałam się, bo to nigdy nie była przyjemność. Mieliśmy tak napięte relacje, że każdy kto na nas patrzył dochodził do wniosku, że nie powinniśmy być rodziną. Absolutnie się z tym zgadzam.
- Coffe, cześć – przywitałam assusinkę zaraz po tym jak otwarłam drzwi mojego pokoju. Suka zamerdała ogonem, ale po chwili lekko odsłoniła zęby na widok kochanej rodzinki. Pogłaskałam ją po pyszczku i zaczęłam zdejmować kurtkę. Tak samo zrobili moi towarzysze i już po chwili siedzieliśmy w kuchni. Oni przy stole, ja na kuchennym blacie, a Coffe przy miskach.
- Więc, co ode mnie chcecie? – zapytałam siląc się na normalny ton. Chyba wyszło. No właśnie, chyba.
Matka spojrzała na mnie dobitnie dając mi do zrozumienia, że to raczej nie będzie przyjemna rozmowa. Choć może to nie było takim odstępstwem od normy. Każda rozmowa z nimi była katorgą.
- Nie będziemy się pierdzielić, powiemy od razu. Nie jesteśmy twoimi biologicznymi. To raz. Po drugie. Myślę, że nie chcemy utrzymywać z tobą kontaktu – westchnął ojciec.
Ała. Zabolało dość mocno. Miałam ochotę po prostu walnąć kogoś w mordę. Cały mój świat zawalił się już dawno, więc jedyne co w tamtym momencie przyszło mi do głowy to fakt, że przynajmniej nie muszę nazywać ich rodziną. Uff.
- Będziemy się zbierać, przyjechaliśmy tylko na chwilę – mruknęła Angelina. Ojoj, na szczęście nie jest moją siostrą. Nie jest mi przykro. W sumie, cieszę się.
**
Wyjazd całej czwórki mojej rodziny był najlepszą rzeczą która mnie tego dnia spotkała. Szybko spieprzyłam do stajni by nikt mnie nie zaczepił. Czułam, że mam dość całego świata i ludzi. Miałam tylko nadzieję, że Maxa nie będzie u koni. Nie chciałam się narażać na dziwne pytania z jego strony. Tym bardziej, że łzy już gromadziły się w moich oczach.
- Hannah? Wszystko w porządku? – i tu mój misterny plan poszedł się walić.


> Maksiu? c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.