piątek, 9 lutego 2018

od Hannah do Max'a

Nie ma to jak być wkurwionym od rana. O co chodzi? Otóż moi rodzice uznali, że czas mnie odwiedzić. No, ale przy okazji musieli zabrać ze sobą moją młodszą siostrę, bo przecież nie mogli zostawić jej u babci czy kogokolwiek innego.
- Uważaj ja łazisz pojebie – warknęłam gdy we wrotach stajennych potrącił mnie jakiś chłopak. Szatyn zatrzymał się i spojrzał na mnie marszcząc brwi. Zignorowałam go i od razu ruszyłam w kierunku mojego konika. Musiałam go naprawdę porządnie wyszorować, bo jeszcze matka się przyczepi, że chodzi cały brudny. Chyba poważnym błędem z mojej strony było zostawienie go na noc bez derki. Wiedziałam, że potrafi się upierdzielić, ale nie aż tak! Na całej jego sierści były zaklejki, a ogon i grzywa były zasłonięte przez słomę. Miałam dwie godziny do przyjazdu mojej „rodzinki”, ale wątpiłam czy się wyrobię. Myć go nie chciałam, bał się węża, więc zostało mi szorować go szczotami. Super.
- Smile, musiałeś? – jęknęłam łapiąc go za kantar i wyprowadziłam przed boks. Przypięłam go do uwiązu i zaczęłam akcję pod tytułem „Ogarnąć dereszka”. Na pierwszy ogień poszedł ogon. No, a bynajmniej coś co ogon przypominało, ponieważ zlepek kołtunów i słoma raczej nim nie było. Wyciągnęłam wszystkie zdzbła po czym złapałam za szczotkę do ogona.
- Może ci pomóc? – uniosłam głowę napotykając wzrok tego samego chłopaka, którego jeszcze kilkadziesiąt minut temu kompletnie zjechałam. Przypał.
- Nie wiem. To zajmie dużo czasu – machnęłam ręką na wałacha. Szatyn obrzucił spojrzeniem mojego konia. – Nazywa się Smile, jeśli to ma jakieś znaczenie.
- No dobra. Jestem Max – przedstawił się z uśmiechem. Starałam się powtórzyć jego gest, ale chyba nie bardzo mi wyszło. – Ciężka sprawa, masz zawody, że tak się śpieszysz?
Poklepałam konia po zadzie spryskując jego ogon odżywką. Zadziwiała mnie przyjacielskość Max’ a. Ja bym nie chciała pomagać osobie, która chwilę wcześniej na mnie nawarczała. Nie miałam za bardzo cierpliwości do takich ludzi.
- Hannah. Nie zawody, rodzice przyjeżdżają – mruknęłam podając mu szczotkę. Kiwnął głową zabierając się do czyszczenia sierści Smile’ a. – Dzięki za pomoc.
Kilka kolejnych minut starałam się ogarnąć ogon deresza, a gdy w końcu się udało, związałam go bandażem. Śledz machnął łbem próbując trafić mnie kopytem. Nie lubił jak mu to robiłam, ale lepiej dmuchać na zimne, jak to się mawia.
- Jedna strona skończona. Często tak wygląda? – zapytał chłopak na co ja kiwnęłam głową. W milczeniu dokończyliśmy czyszczenie deresza. Dokładnie w momencie kiedy odłożyłam drzwi rozległ się dźwięk głosu mojej matki. Zastanawiałam się tylko ile z nimi wytrzymam. Dwanaście minut? Pół godziny?

Maksiu? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.