-Pakujesz się? -spytała cicho matka, a ja w odpowiedzi skinąłem głową. Najwidoczniej ojciec gdzieś wyszedł.- Dobrze, ja już zadzwoniłam do pana, który zawiezie konie. Zwierzaki musisz przewieźć pociągiem.
-Dobra, wezmę Jokera na kolana. -odparłem ciężko -A Liunę w transporterze.
-Jokera też do transportera, przecież ucieknie...
-Nie ucieknie -przewróciłem oczami, jednak po chwili zdecydowałem, że wolę nie zostać na przykład oszczanym przez kota. -Dobra, przynieś go.
Matka poszła po przenośnik, a ja skończyłem pakowanie. Teraz tylko poczekać na pociąg. Usiadłem na kanapie i włączyłem telewizję, by zabić nudę i przyśpieszyć czas.
-Proszę, transporter. -powiedziała matka, kładąc obok mnie tą "klatkę" dla kotów. -tylko się nie spóźnij, bo wtedy nie będzie za dobrze.
-Wiem. -uciąłem -gdzie ojciec? -zapytałem gapiąc się w migający ekran.
-Pojechał do pracy. Wróci po siedemnastej, a wtedy raczej będziesz na miejscu. Zrobię ci coś do jedzenia na drogę.
Słysząc to westchnąłem i wstałem. Emo jak zwykle leżał sobie na kanapie, mając na wszystko wywalone. Wsypałem do jego miski trochę mokrego żarcia, by coś przed podróżą zjadł. W tym momencie z kieszeni wyciągnąłem małą tabletkę, po czym wrzuciłem ją do karmy sierściucha. Ten zaś jeszcze chwilę leżał na swoim miejscu, by zaraz zejść na ziemię i zjeść zawartość miski. Ja za to ponownie usiadłem na kanapę, czekając na godzinę trzynastą czterdzieści, by móc wreszcie pójść na dworzec.
***
Czas dość szybko minął, zostało mi jeszcze czterdzieści minut, więc powoli zacząłem się ubierać. Kot już zjadł co trzeba, dlatego można było wpakować go już do transportera. Liuna też była już przenośniku, więc można było się zbierać. Dostałem jeszcze coś na drogę. Mogłem już powoli wychodzić, dlatego zadzwoniłem po taxówkę i w poczekaniu wyniosłem bagaże na podwórko. Joker'owi najwyraźniej już odbijało, bo zaczął gryźć kratki. Niestety, tak w życiu bywa. Długo czekać nie musiałem, taxówkarz oszczędził mi cierpienia i zjawił się w przeciągu pięciu minut. Szybko wpakowałem bagaże do bagażnika i wziąłem w ręce transportery ze zwierzakami, po czym poszedłem pożegnać się z mamą. Chwilę później już siedziałem w aucie.
-To dokąd jedziemy? -spytał kierowca, na co ja odpowiedziałem krótkim "dworzec". Samochód ruszył, ja zająłem się Joker'em. Jechaliśmy około dziesięciu minut, więc zostało mniej więcej pół godziny czekania. Szybko wysiadłem, kładąc transportery na ziemi, by móc wziąć bagaże. Zaraz potem zapłaciłem kierowcy i poszedłem w kierunku głównego budynku dworca. Teraz tylko czekać.
***
Oczywiście pociąg musiał się spóźnić... niby tylko dziesięć minut, ale jednak. Po zakupie biletów wsiadłem do środka, szukając wolnego przedziału. Na moje cholerne szczęście nie było żadnego. Zakląłem cicho i wsiadłem do przedziału z jakimiś... dziećmi? Wyglądali na trzynaście, max czternaście lat. Nie chciałem wiedzieć gdzie jechali, ani nic innego, więc bez słowa odwróciłem głowę w stronę okna. Co jakiś czas słyszałem ich szepty, kątem oka zauważyłem też, że interesują się Joker'em i Liuną. Na szczęście szybko wysiedli, więc mogłem nacieszyć się chwilą ciszy i samotności. Jak liczyłem na ciszę, tak jej nie otrzymałem... czy ten kot nie potrafi siedzieć cicho? Leki powinny już działać...
-Joker, przestań.-powiedziałem, gdy ten mądry kot gryzł kratę. Niestety na nic mówienie, na nic proszenie, na nic kazanie. Musiałem to przeczekać, bo chyba przez okno go nie wyrzucę. Skupiłem się więc na telefonie, ignorując wszystko wokół.
***
W końcu dojechałem na miejsce i mogłem wysiąść. Godzina siedemnasta dwadzieścia... super. Wziąłem walizkę i transportery, po czym wysiadłem i widząc ogromną tabliczkę z napisem "Dressage Academy" poszedłem we wskazanym przez nią kierunku. Chwilę później byłem na miejscu, zostałem przez kogoś skierowany do sekretariatu, gdzie dotarłem dość szybko, choć nie było za jasno. Wszedłem do gabinetu, gdzie siedziała starsza kobieta... najprawdopodobniej dyrektorka. Wyjrzała zza biurka, gdy powiedziałem ciche "dzień dobry".
-Dobry wieczór -odparła z uśmiechem dyrektorka -To chyba na ciebie czekamy! Jeffrey Royal, tak?
-Tak -westchnąłem chcąc już po prostu iść do pokoju.
-Tutaj masz plan lekcji, numer pokoju i parę innych informacji -odrzekła i podała mi jakieś papiery. Tego dnia za nic nie chciałem tego czytać. Jest piątek, jutro nie ma szkoły, więc na plan lekcji nawet nie chcę patrzeć.
-Prawie zapomniałam! Panie Jeffrey, może pan iść do swoich koni, są w stajni prywatnej. Twoje rzeczy zostaną przeniesione do pokoju, razem z pupilami -powiedziała patrząc na stojące za mną transportery. Chwilę jeszcze tłumaczyła mi jak dojść do stajni, po czym pożegnała się. Wychodząc wsunąłem kartki do jednej z walizek, a następnie skierowałem się do wyjścia z budynku szkoły. Łatwo odnalazłem stajnię, jednak... chyba nie tą co trzeba. W końcu się ogarnąłem i znalazłem w odpowiedniej stadninie. Szybko można było dostrzec mnóstwo koni... tylko nigdzie moich. Moja spostrzegawczość, jak i orientacja w terenie, na terenie Dressage Academy jest po prostu karygodna. Nagle zobaczyłem pysk znanej mi klaczy.
Podszedłem do niej i pogładziłem po chrapach- po raz setny zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo różnią się od siebie Nah i Arkel... dwa zupełnie inne charaktery. Jeśli chodzi o ogiera, to był w boksie obok, po prawej stronie. Czy oni na pewno dadzą sobie z nim radę? Albo czy boks wytrzyma? W sumie nic nie wiadomo, ale najpewniej nie. Dla świętego spokoju przybliżyłem się do boksu Arla, by mnie zobaczył.Wprawdzie za dużo to nie zmieni, ale no... w końcu to mój koń, który jak zwykle widząc moje puste ręce -skulił uszy i odwrócił się mając mnie totalnie gdzieś. W sumie...wzajemnie. Z kieszeni wyciągnąłem dwa jabłka, w końcu klacz zasłużyła na nagrodę.
-Masz Nah -powiedziałem i podałem klaczy jabłko. Arkelowi po prostu wrzuciłem je do boksu, bez słowa. Spojrzałem na zegarek, wręcz odruchowo, by załamać się na wieść o dochodzącej dziewiętnastej. Zajebiście. Szybko wyszedłem ze stajni, lecz tu pojawił się malutki problem. Gdzie do jasnej cholery jest akademik?
-Nie no, wspaniały początek; późno, ciemno, brak ludzi wokół, a do tego zwierzęta trzeba nakarmić. -warknąłem do siebie i rozejrzałem się. Ale co ja mam się przejmować. Jak tak chce los, to tak będzie.
Nie czekając dłużej włożyłem ręce w kieszenie i ruszyłem szybkim krokiem przed siebie. Z czasem zwolniłem, zdając sobie sprawę z tego, że idę w zupełnie inną stronę niż powinienem. W tej chwili, gdy już miałem zawracać, wpadła na mnie jakaś dziewczyna.
-Przepraszam -wykrztusiła i cofnęła się pospiesznie. Widać, że się zestresowała.
-Okej, okej -wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się -Wiesz może gdzie są pokoje? Ciemno tu jak w dupie- mruknąłem, na co ta pokiwała głową i wskazała mi kierunek do akademika.... czyli tamtędy już przechodziłem.
-Dzięki -odparłem i powoli skierowałem się do pokoi. Zauważyłem, że dziewczyna również tam idzie.
-O, czyli też tam idziesz? -mruknąłem.
-T..tak -odpowiedziała wręcz "drżącym" głosem, co niewątpliwie było oznaką skrępowania.
-Nie stresuj się -zaśmiałem się cicho, a dziewczyna jakby... lekko się rozluźniła -Jak masz na imię? -spytałem po chwili.
-Triss -odparła spokojniej. Byliśmy już pod akademikiem, w końcu... mam już dość podwórka i... błądzenia po terenach.
-Jeff -odrzekłem i otworzyłem drzwi. Okazało się, że jednak ludzie tu nie umarli, bo nagle czwórka najprawdopodobniej znajomych wyszła z budynku. Triss weszła, więc zamknąłem drzwi. Było już jaśniej, dlatego mogłem przyjrzeć się dziewczynie. Odruch nie do odzwyczajenia dał o sobie znać i ponownie spojrzałem na zegarek -naprawdę ten czas tak szybko leci, czy po prostu zjebał mi się zegarek? -pomyślałem, widząc wskazówki mówiące same za siebie - godzina dwudziesta szesnaście. Czy ja nie przeniosłem się do jakieś innego wymiaru? Teraz tylko przypomnieć sobie numer pokoju... po co ja tą głupią kartkę schowałem...
-A... jaki masz numer pokoju? -spytałem zastanawiając się nad swoim. Triss chwilę wahała się nad odpowiedzią, jednak mi się nie spieszyło. W końcu te dwie, łączące się, zasrane liczby powróciły do mojej pamięci. Numer mojego pokoju to dwadzieścia sześć. Bardzo szybko to ogarnąłem. Spojrzałem na Triss, czekając na odpowiedź. Zamyśliła się?
>Triss? Przepraszam, że tak krótko, ale no.... wiesz XD
Słysząc to westchnąłem i wstałem. Emo jak zwykle leżał sobie na kanapie, mając na wszystko wywalone. Wsypałem do jego miski trochę mokrego żarcia, by coś przed podróżą zjadł. W tym momencie z kieszeni wyciągnąłem małą tabletkę, po czym wrzuciłem ją do karmy sierściucha. Ten zaś jeszcze chwilę leżał na swoim miejscu, by zaraz zejść na ziemię i zjeść zawartość miski. Ja za to ponownie usiadłem na kanapę, czekając na godzinę trzynastą czterdzieści, by móc wreszcie pójść na dworzec.
***
Czas dość szybko minął, zostało mi jeszcze czterdzieści minut, więc powoli zacząłem się ubierać. Kot już zjadł co trzeba, dlatego można było wpakować go już do transportera. Liuna też była już przenośniku, więc można było się zbierać. Dostałem jeszcze coś na drogę. Mogłem już powoli wychodzić, dlatego zadzwoniłem po taxówkę i w poczekaniu wyniosłem bagaże na podwórko. Joker'owi najwyraźniej już odbijało, bo zaczął gryźć kratki. Niestety, tak w życiu bywa. Długo czekać nie musiałem, taxówkarz oszczędził mi cierpienia i zjawił się w przeciągu pięciu minut. Szybko wpakowałem bagaże do bagażnika i wziąłem w ręce transportery ze zwierzakami, po czym poszedłem pożegnać się z mamą. Chwilę później już siedziałem w aucie.
-To dokąd jedziemy? -spytał kierowca, na co ja odpowiedziałem krótkim "dworzec". Samochód ruszył, ja zająłem się Joker'em. Jechaliśmy około dziesięciu minut, więc zostało mniej więcej pół godziny czekania. Szybko wysiadłem, kładąc transportery na ziemi, by móc wziąć bagaże. Zaraz potem zapłaciłem kierowcy i poszedłem w kierunku głównego budynku dworca. Teraz tylko czekać.
***
Oczywiście pociąg musiał się spóźnić... niby tylko dziesięć minut, ale jednak. Po zakupie biletów wsiadłem do środka, szukając wolnego przedziału. Na moje cholerne szczęście nie było żadnego. Zakląłem cicho i wsiadłem do przedziału z jakimiś... dziećmi? Wyglądali na trzynaście, max czternaście lat. Nie chciałem wiedzieć gdzie jechali, ani nic innego, więc bez słowa odwróciłem głowę w stronę okna. Co jakiś czas słyszałem ich szepty, kątem oka zauważyłem też, że interesują się Joker'em i Liuną. Na szczęście szybko wysiedli, więc mogłem nacieszyć się chwilą ciszy i samotności. Jak liczyłem na ciszę, tak jej nie otrzymałem... czy ten kot nie potrafi siedzieć cicho? Leki powinny już działać...
-Joker, przestań.-powiedziałem, gdy ten mądry kot gryzł kratę. Niestety na nic mówienie, na nic proszenie, na nic kazanie. Musiałem to przeczekać, bo chyba przez okno go nie wyrzucę. Skupiłem się więc na telefonie, ignorując wszystko wokół.
***
W końcu dojechałem na miejsce i mogłem wysiąść. Godzina siedemnasta dwadzieścia... super. Wziąłem walizkę i transportery, po czym wysiadłem i widząc ogromną tabliczkę z napisem "Dressage Academy" poszedłem we wskazanym przez nią kierunku. Chwilę później byłem na miejscu, zostałem przez kogoś skierowany do sekretariatu, gdzie dotarłem dość szybko, choć nie było za jasno. Wszedłem do gabinetu, gdzie siedziała starsza kobieta... najprawdopodobniej dyrektorka. Wyjrzała zza biurka, gdy powiedziałem ciche "dzień dobry".
-Dobry wieczór -odparła z uśmiechem dyrektorka -To chyba na ciebie czekamy! Jeffrey Royal, tak?
-Tak -westchnąłem chcąc już po prostu iść do pokoju.
-Tutaj masz plan lekcji, numer pokoju i parę innych informacji -odrzekła i podała mi jakieś papiery. Tego dnia za nic nie chciałem tego czytać. Jest piątek, jutro nie ma szkoły, więc na plan lekcji nawet nie chcę patrzeć.
-Prawie zapomniałam! Panie Jeffrey, może pan iść do swoich koni, są w stajni prywatnej. Twoje rzeczy zostaną przeniesione do pokoju, razem z pupilami -powiedziała patrząc na stojące za mną transportery. Chwilę jeszcze tłumaczyła mi jak dojść do stajni, po czym pożegnała się. Wychodząc wsunąłem kartki do jednej z walizek, a następnie skierowałem się do wyjścia z budynku szkoły. Łatwo odnalazłem stajnię, jednak... chyba nie tą co trzeba. W końcu się ogarnąłem i znalazłem w odpowiedniej stadninie. Szybko można było dostrzec mnóstwo koni... tylko nigdzie moich. Moja spostrzegawczość, jak i orientacja w terenie, na terenie Dressage Academy jest po prostu karygodna. Nagle zobaczyłem pysk znanej mi klaczy.
Podszedłem do niej i pogładziłem po chrapach- po raz setny zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo różnią się od siebie Nah i Arkel... dwa zupełnie inne charaktery. Jeśli chodzi o ogiera, to był w boksie obok, po prawej stronie. Czy oni na pewno dadzą sobie z nim radę? Albo czy boks wytrzyma? W sumie nic nie wiadomo, ale najpewniej nie. Dla świętego spokoju przybliżyłem się do boksu Arla, by mnie zobaczył.Wprawdzie za dużo to nie zmieni, ale no... w końcu to mój koń, który jak zwykle widząc moje puste ręce -skulił uszy i odwrócił się mając mnie totalnie gdzieś. W sumie...wzajemnie. Z kieszeni wyciągnąłem dwa jabłka, w końcu klacz zasłużyła na nagrodę.
-Masz Nah -powiedziałem i podałem klaczy jabłko. Arkelowi po prostu wrzuciłem je do boksu, bez słowa. Spojrzałem na zegarek, wręcz odruchowo, by załamać się na wieść o dochodzącej dziewiętnastej. Zajebiście. Szybko wyszedłem ze stajni, lecz tu pojawił się malutki problem. Gdzie do jasnej cholery jest akademik?
-Nie no, wspaniały początek; późno, ciemno, brak ludzi wokół, a do tego zwierzęta trzeba nakarmić. -warknąłem do siebie i rozejrzałem się. Ale co ja mam się przejmować. Jak tak chce los, to tak będzie.
Nie czekając dłużej włożyłem ręce w kieszenie i ruszyłem szybkim krokiem przed siebie. Z czasem zwolniłem, zdając sobie sprawę z tego, że idę w zupełnie inną stronę niż powinienem. W tej chwili, gdy już miałem zawracać, wpadła na mnie jakaś dziewczyna.
-Przepraszam -wykrztusiła i cofnęła się pospiesznie. Widać, że się zestresowała.
-Okej, okej -wzruszyłem ramionami i rozejrzałem się -Wiesz może gdzie są pokoje? Ciemno tu jak w dupie- mruknąłem, na co ta pokiwała głową i wskazała mi kierunek do akademika.... czyli tamtędy już przechodziłem.
-Dzięki -odparłem i powoli skierowałem się do pokoi. Zauważyłem, że dziewczyna również tam idzie.
-O, czyli też tam idziesz? -mruknąłem.
-T..tak -odpowiedziała wręcz "drżącym" głosem, co niewątpliwie było oznaką skrępowania.
-Nie stresuj się -zaśmiałem się cicho, a dziewczyna jakby... lekko się rozluźniła -Jak masz na imię? -spytałem po chwili.
-Triss -odparła spokojniej. Byliśmy już pod akademikiem, w końcu... mam już dość podwórka i... błądzenia po terenach.
-Jeff -odrzekłem i otworzyłem drzwi. Okazało się, że jednak ludzie tu nie umarli, bo nagle czwórka najprawdopodobniej znajomych wyszła z budynku. Triss weszła, więc zamknąłem drzwi. Było już jaśniej, dlatego mogłem przyjrzeć się dziewczynie. Odruch nie do odzwyczajenia dał o sobie znać i ponownie spojrzałem na zegarek -naprawdę ten czas tak szybko leci, czy po prostu zjebał mi się zegarek? -pomyślałem, widząc wskazówki mówiące same za siebie - godzina dwudziesta szesnaście. Czy ja nie przeniosłem się do jakieś innego wymiaru? Teraz tylko przypomnieć sobie numer pokoju... po co ja tą głupią kartkę schowałem...
-A... jaki masz numer pokoju? -spytałem zastanawiając się nad swoim. Triss chwilę wahała się nad odpowiedzią, jednak mi się nie spieszyło. W końcu te dwie, łączące się, zasrane liczby powróciły do mojej pamięci. Numer mojego pokoju to dwadzieścia sześć. Bardzo szybko to ogarnąłem. Spojrzałem na Triss, czekając na odpowiedź. Zamyśliła się?
>Triss? Przepraszam, że tak krótko, ale no.... wiesz XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.