Spojrzałam na chłopaka unosząc lekko brwi. Usiadł obok – okej, może być, zagadał – ogromny błąd. Nie byłam za bardzo w nastroju na jakąkolwiek rozmowę, a tym bardziej z typem, którego praktycznie nie znałam. Dlatego próbowałam go zignorować.
- Nie pogadasz ze mną? – zrobił minę zbitego pieska. Pokręciłam głową narzucając na głowę kaptur. Mimo, że w pomieszczeniu było dość ciepło, to mi w dalszym ciągu odmarzała twarz. Takie życie wiecznego zmarzlucha.
- Nie lubię rozmawiać z ludzmi – odparłam po dłuższej chwili całkowitej ciszy. Od kilku minut zalewałam drugą instruktorkę pytaniami o to jak mija im droga. To moja wina, że Smile się wywrócił i przeze mnie musieliśmy interweniować. Od zawsze wiedziałam, że jest całkowitą ciotą, ale nie aż taką! Wypieprzyć owszem, zdarzyło mu się, ale nigdy nic sobie przy tym nie robił.
- Martwisz się o konia? – spytał. No inteligentem to on nie był. Chyba logiczne było, że jeśli mój ukochany koń został ranny, to się o niego boję. Co prawda stał zaraz za mną, ale bałam się na niego spojrzeć. Zawaliłam i teraz cierpi.
- Nie w ogóle, tylko trochę – prychnęłam odwracając się tyłem do niego. Popatrzyłam przez chwilę na Smile’ a, który jadł trawę przyniesioną przez kogoś z naszej grupy. Deresz na chwilę uniósł łeb i poruszył uszami w moją stronę. Westchnęłam cicho. Ciekawe jak długo będę się leczyć z chorobliwego martwienia się o wszystko i wszystkich. Może i czasem wydawałam się osobą, która ma wszystko w dupie, ale w rzeczywistości przejmowałam się wszystkim bardzo mocno.
- Spokojnie, jutro wet powinien dojechać – uśmiechnął się Nathan. Spróbowałam unieść kąciki ust i być może mi się to udało, nie wiem. Spuściłam głowę i wstałam. Zacmokałam na mojego deresza, a ten cicho zarżał trącając mnie w ręce. Pogładziłam go po szyi po czym zapięłam rozpięty pasek od derki. Chyba nie był za bardzo zadowolony z konieczności stania na uwiązie, ale i to cierpliwie znosił. Z resztą jak wszystkie nieprzyjemności, które go w ciągu jego zaledwie sześcioletniego życia spotkały.
- No czego chcesz? – zapytałam kiedy wsadził pysk w moją kieszeń. Podrapałam go po czole wyjmując granulowany cukier. Podetknęłam go pod nos wałacha, a on zlizał smakołyka z mojej dłoni. Pokręciłam głową gdy zaczął domagać się kolejnych. Musiałam pilnować go bym nie miała znowu tłuściutkiej kluseczki. Przez rok walczyłam by odrobinę zszedł z wagi, bo u poprzedniego właściciela chyba dzieci dokarmiały go aż za bardzo. No, ale koniec końców i tak wyszło na to, że jak schudnie to potem ciężko mu przytyć. No i znowu karuzela, raz za gruby, raz za chudy. Ech.
Dereszek prychnął niezadowolony i lekko skulił uszy. Droczył się ze mną, to pewne. Dzieciaczek mimo uszkodzonej strzałki chyba nie stracił swojego młodzieńczego wigoru. Nigdy nie był koniem łatwym, często zdarzało mu się przestraszyć lub ponieść, ale nigdy specjalnie. Jak go kupiłam przez dwa miesiące męczyłam się by zdobyć jego zaufanie, a nie było to wcale prostym zadaniem.
- Jesteś głodna? – zapytał Nathaniel machając mi przed nosem kanapkami. W sumie, byłam. – Dobrze, że wziąłem trochę na zapas.
Podał mi jedno zawiniątko, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się. Może czas się otworzyć, w końcu już kilka razy uratował mi dupę. Przy okazji chyba starał się być miły, więc czas zacząć go tolerować? Pomysł dobry, gorzej z wcieleniem go w życie.
- Dziękuję – powiedziałam i usiadłam z powrotem na krześle przy kominku. Mimo, że trzaskający ogień dawał ciepło, to mnie nadal było zimno jak na jakimś biegunie północnym czy coś. Nigdy nie byłam dobra z geografi.
Kilka minut później dosiadł się do mnie Nathan. Trochę musiał pogadać sam do siebie zanim ogarnęłam, że mówi do mnie. Rozmawiało mi się z nim nawet przyjemnie. Nie narzucał ciężkich tematów, nie pieprzył o pogodzie za oknem, która swoją drogą była fatalna. Ciągle lało, a w oddali słychać było grzmoty. Konie zaczęły robić się nerwowe, ale Smile wyjątkowo stał spokojnie z ugiętą tylną nogą. Postanowiłam spać obok niego, na drugiej derce, którą miałam spakowaną do plecaka w razie dużego mrozu.
W momencie w, którym zasnęłam słychać było jedynie deszcz dudniący w dach schronu i spokojny oddech mojego śledzia.
**
Kiedy się obudziłam jeszcze nikt nie był na nogach. Obróciłam się w bok obserwując jak Smile się budzi. Koń spojrzał na mnie i trącił delikatnie mój policzek. Podniosłam się na nogi i wyjrzałam za okno. Po nocnej nawałnicy na ziemi było pełno kałuż, a ziemia nie była zbyt sprzyjająca do powrotu do Akademii. A tym bardziej z koniem o uszkodzonej strzałce.
Westchnęłam cicho, przecierając oczy palcami. Obudziłam kilka osób i razem poszliśmy narwać trawy dla koni. Trochę nam to zajęło biorąc pod uwagę fakt, że zielenina była cała mokra. No, ale widok szczęśliwych wierzchowców był wystarczającą nagrodą.
- Dobrze dzieci. Będziemy musieli iść połowę drogi do Akademii. Tam będzie czekać na nas weterynarz, który weźmie Smile’a i Hannah. Reszta pojedzie konno – oznajmiła nasza opiekunka gdy szykowaliśmy konie do drogi. Niestety deresz musiał iść w siodle, ale przynajmniej miał na grzbiecie derkę, a na łbie kantar zamiast tranzelki. Wiedziałam, że strzałka go bolała, ale to tylko trzy kilometry.
- Dasz radę koniku – szepnęłam odwiązując go od belki.
Wyruszyliśmy kilka minut po dziewiątej. Co niektórzy wsiedli na konie, inni szli obok mnie. Smile lekko utykał, ale i tak brnął przed siebie. Machał apatycznie łbem ostrożnie stąpając po rozmoczonej glebie. Zdążył mi już ochlapać całe spodnie, ale kij z tym. Czego nie robi się dla kochanego konia.
- Chcesz wsiąść na chwile na Lunę ? – zapytał Nathaniel. Z wdzięcznością podałam mu uwiąż i wskoczyłam na grzbiet Izabelki. Dałam jej długie wodze i stępowałam przy boku śledzia. Wałach zauważył zmianę osoby, która go prowadziła, ale nie protestował.
- Dobry z niej koń – poklepałam Lunę po szyi. Nathan uśmiechnął się próbując odciągnąć deresza od skubania gałązek. Ciężkie zadanie, wałach był prawdziwym łasuchem.
Przez kolejne pół godziny zmieniałam się z kilkoma osobami końmi, poznałam kilka naprawdę świetnych wierzchowców i ludzi. A tak wzbraniałam się przed poznawaniem kogokolwiek!
Komplikacje zaczęły się dopiero jak na drodze stanęła ogromna, powalona choinka. Czy świerk jak kto woli. Najgorsze było jednak to, że nagle zaczął padać deszcz. Wręcz lać, a my nie wiedzieliśmy jak wrócić.
> Nathan? Trochu zwaliłam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.