środa, 9 października 2024

od Arthura cd. Zei

Chłopak stał chwilę w milczeniu, trawiąc moje słowa.
- Powiedzmy, że mi się należało. - Rzucił wreszcie. Z rozbawieniem odpowiedziałem mu, że wydawało mi się, że to jasne. Dziecinki się nie tyka, a zwłaszcza nie tyka się jej jakimś czerwonym trupem.
Wypalałem papierosa za papierosem, wciąż trzymając głowę skierowaną w stronę gwiazd. Zignorowałem chłopaka, który szwędał się obok mnie. Gwiazdy. Ciekawe co o nas myślą. Wlepiałem wzrok w ciemne niebo, nie skażone miejskim światłem. Nie byłem pewien, jak długo stałem tak i lampiłem się nad siebie, ale wiem, że zrobiło się niepokojąco cicho. Wiatr szumiał jak wcześniej, zwierzęta były zwierzętami, woda wodą, ale brakowało tego idioty od yarisa. Rozejrzałem się, równocześnie pocierając dłonią obolały kark od trzymania go zbyt długo w jednej pozycji. - Zeya? - Zapytałem w ciemność, choć wiedziałem, że odpowiedź nie nadejdzie. Zakląłem pod nosem, wygaszając papierosa butem i wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Otworzyłem bagażnik, przyglądając się wszystkiemu co miałem - wkrętarka, lakiery, lewarek, olej, bliżej nieokreślone szmaty, czołówka i łom. Sięgnąłem po latarkę i założyłem ją na głowę, oświetlając wnętrze bagażnika. No jedyne co w miarę uratuje mi dupę, to łom, gdyby miał zamiar zaatakować mnie bliżej nieokreślony potwór. Ewentualnie, mogę pobić nim Zeye i udawać że to nie ja. Wziąłem więc przedmiot do ręki i zamknąłem za sobą samochód, wzdychając ciężko. 

Okropny lesie, nadchodzę.
Nie cierpię lasów. Nigdy nie rozumiałem tego dziwacznego zachwytu nad nimi – ciemno, wilgotno, a owady wlatują ci do oczu. Większość czasu w lesie sprowadzała się dla mnie do prób przedzierania się przez zarośla i szukania drogi powrotnej. A teraz szukałem Zeyi. Tego idiotę, który postanowił zniknąć w najmniej dogodnym momencie. „Oczywiście, że to musiał spierdolić” mruknąłem pod nosem, wpatrując się w mroczne drzewa przede mną. Każdy szmer wydawał się coraz bardziej irytujący. 
Przez chwilę zastanawiałem się nad wyłączeniem czołówki, bo ćmy wlatujące mi w twarz podnosiły mi ciśnienie do granic możliwości, ale jeśli mają szukać trupa, to tylko jego. 
- Zeya! Gdzie ty kurwa jesteś? - krzyknąłem, próbując nie brzmieć jak desperat. Może ma jakiś radar w swojej dupie i wróci do auta? Jego nieobecność częściowo mnie wkurzała, częściowo przynosiła ulgę i częściowo przyprawiała o niewielkie zmartwienie. Nie mam zamiaru jeździć za nim po szpitalach, bo pogryzł go szalony skunks. Skunksy gryzą?
Zwierzęta, spłoszone moim krzykiem, wbiegły w głąb lasu, pozostawiając za sobą przyprawiający o ciarki szelest liści i dźwięk łamanych pod ich nogami patyków.
Miałem wrażenie, że krążę w kółko. Nie byłem pewien, ile czasu minęło i dlaczego kurwa nie będąc wcale tak daleko od cywilizacji, nie miałem zasięgu. Normalnie zadzwoniłbym do niego i zjebał z góry na dół, ale nie! musiałem robić z siebie idiotę, łażąc z łomem i czołówką po lesie w Idaho. Świetnie, a człowiek chciał się zakumplować.
Przedarłem się przez kolejną warstwę krzaków, by zaświecić na kogoś. Tym kimś był oczywiście Zeya, tylko jakimś cudem nie był sam.
Z uśmiechem jak małe, psychiczne dziecko po opierdoleniu kilograma cukierków, obrócił się w moją stronę i wyciągnął ręce przed siebie - trzymał w nich szopa. Pierdolonego kurwa szopa. Trzymany przeze mnie przedmiot upadł głucho na ziemie, a ja sam zastanawiałem się czy najpierw udusić jego, czy siebie.
- Szop. Kurwa mać. Szop? - Pokiwał energicznie głową, jakby dumny ze swojej osoby.
- To mój nowy przyjaciel. - Pogłaskał go, na co szop poruszył śmiesznie głową, prawdopodobnie z nadzieją odgryzienia palca Azjacie. - Nazwałem go Dorian. 
- Dorian. - Powtórzyłem. - Zeya, znalazłeś szopa i nazwałeś go Dorian. - Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, szukając w kieszeni paczki papierosów. Wyciągnąłem jednego, który okazał się być złamany. Wyrzuciłem go z niezadowoleniem i wróciłem do obserwowania idiotycznego zachowania Zei.
- Nie dość, że nie widzisz kurwa Impali na parkingu, to teraz znajdujesz szopa? - Dodałem po dłuższej chwili, cały czas obserwując miłosne poczynania Zei wobec zwierzęcia, które życzyło mu śmierci. Fascynujące, jak zostawiłem go samego bez opieki na kilka minut, a on zaprzyjaźnił się z szopem. Spojrzałem jeszcze raz na ich dwójkę i parsknąłem śmiechem, prawie zrzucając czołówkę ze swojej głowy. Chłop znalazł szopa, nazwał go Dorian i zachowuje się tak, jakbyśmy mieli go wziąć ze sobą do auta. Chyba nie paliłem zwykłych papierosów, bo to wydawało się być tak nierealnie głupie, że było prawdopodobne przy naszej dwójce. - Dobra, jak ty go kurwa znalazłeś. - Zapytałem, łapiąc oddech.

Zeya?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.