Strony

wtorek, 12 listopada 2024

Mia Frei!

 

Dołącza do nas Mia Frei! Powitajmy ją ciepło!


Mia Frei | 17 lat |



czwartek, 24 października 2024

Rick Morgan

Wraca do nas Rick Morgan! Powitajmy go ciepło!

Rick Morgan| 26 lat | Vlodzimezh Byaly| Savannah  | - 

piątek, 18 października 2024

Od Flynna cd. Anthony'ego

 - Dzięki, ale akurat rozpakowywać się w tutejszej siodlarni nie zamierzam. Lubię wozić ze sobą sprzęt, nawet jeśli czasami chce mi się na to narzekać, bo jest gorsza pogoda czy cokolwiek. I czym dokładnie jest “HF”? - Flynn zrobił w pewien sposób uroczą minę podczas przekrzywiania głowy w wyrazie głębokiego niezrozumienia połączonego z prawdziwym zaciekawieniem.

- Milky Way. Krowa. Moja klacz. - Anthony zamachał uwiązem z lekkim zniecierpliwieniem. - To jak?

- Możemy iść. Mój koń jest aktualnie derkowany, a i tak stoi w izolatce, więc jest w większości czysty… Tak sądzę. W to chce przynajmniej wierzyć. - Zaśmiał się pod koniec Fitz, wspominając wcześniejsze wyczyny Bucka, którymi jednak się nie podzielił z nowo poznanym towarzystwem. - Ta dziewczyna to twoja…?

- Siostra. - Wyjaśnił starszak, machając między sobą a rudą dłonią w bliżej nieokreślonym geście, który zapewne miał naśladować migami jakąś nić pokrewieństwa. 

  Gdy Flynn się skupił i zmrużył oczy, zaczął dostrzegać coraz więcej podobieństw między dwójką rodzeństwa, zwłaszcza gdy tamta zaczęła się do nich zbliżać w zastraszającym tempie niczym huragan. Dziewczę przedstawiło się tak samo wyraziście, aczkolwiek zdawkowo jako Mallory… Nawet tonację głosu mieli zbliżoną podczas wykonywania tego typu czynności, co tylko dodatkowo potwierdziło wcześniejsze słowa Anthony’ego. Świat znajomości Fitza stał się o nich mimo wszystko na pewno bogatszy, jeszcze zanim wyruszyli dalej w podróż…

  Podczas wcale nie tak krótkiego spaceru we trójkę zaczęła siąpić ze stalowoszarego nieba pierwsza mżawka, mocząc im włosy oraz ubrania, w niektórych częściach bardziej lub mniej. Chłód docierał wówczas głębiej pod cebulowo jesienne warstwy ochronne z dresów czy innych spodni, a do butów poprzyklejało się trochę więcej pożółkłej trawy zmieszanej z błotem. Zaczerwienione policzki oraz czubki nosów młodych wędrowców zaczęły być przyćmiewane tylko przez ulatujące obłoczki pary, jakie tajemniczo otaczały ich twarze. Przypominało to trochę palenie, przynajmniej tak to się Flynnowi zawsze kojarzyło. W międzyczasie chłopak zdążył się trochę więcej dowiedzieć o współtowarzyszach; wybiórcze zainteresowanie Mallory tematem koni czy fakt, że akurat dzisiaj przyjechali jej samochodem (zdążyła bratu to dwa razy wypomnieć, jakby jednak próbował to wyrzucić z pamięci). Byli na swój sposób interesujący, więc chłopak skupił się na rozmowie z nimi, nie wędrując nigdzie myślami ani nie zastanawiając się za bardzo nad niczym, a zaczynał być poważnie głodny. Płatki z mlekiem wołały z pickupa o pomstę. Może naprawdę lepszy był ten hot dog? Akurat dzisiaj Flynn miał bajeczną ochotę na durną limitowaną edycję Frosted Mini Wheats o smaku pumpkin pie spice niczym prawdziwa jesieniara. Jakby tego było mało, to akurat te płatki były w kształcie poduszeczek, więc miały u niego dodatkowe punkty.

- Krowa nie powinna stać tam, gdzie zwykle? - Mallory przerwała pogaduszki, skupiając zebranych z powrotem na zadaniu.

- Nie o tej porze roku. Ostatnio zrobiła się wybredna co do miejscówek.

- Bawi się w chowanego? - Podsunął mu Fitz z głupkowatym uśmiechem. 

- Można tak powiedzieć.

  Czarno biała sierść zamajaczyła na horyzoncie jako plama… A potem z bardzo dużą prędkością ta sama mozaika czerni oraz bieli zaczęła galopować w przeciwną od nich stronę, brykając po drodze wesoło, pozbawiona obowiązków ludzkich właścicieli.


Anthony?


niedziela, 13 października 2024

od Arthura cd. Maddie

Ze strony dziewczyny padła sugestia zjedzenia czegoś. Dość mądre, patrząc na poranną godzinę i to, że pewnie jednak wyląduje na tym warsztacie; a wtedy o zjedzeniu czegokolwiek będę mógł pomarzyć. 

Zapytałem, czy ma jakieś ulubione miejsce. "Lava Burger" padło z jej ust, gdy pojawiliśmy się przy dziecince. Impala przysypana była delikatnie liśćmi a jesienne słońce odbijało się od jej maski; uwielbiam to auto.
Otworzyłem dziewczynie drzwi od strony pasażera, chcąc być dla niej miłym. Lekko rozbawiona, może nieco speszona, wsiadła na swoje miejsce. 
- Gdy za pierwszym razem oddawałam krew i miałam niskie żelazo, to lekarz z rozbawieniem w oczach się mnie zapytał, czy nie jem mięsa przez zwierzątka czy coś takiego.  Ale nie, burgery życiem. - Wyciągnęła ręce ku górze, ze śmiechem wspominając sytuacje u lekarza. Odpaliłem samochód, wsłuchując się w satysfakcjonujące mruczenie. Nigdy mi się to nie znudzi. 
Wojowniczka pomachała budynkowi Akademii i uśmiechnęła się dość uroczo. Wlepiła wzrok w widoki za oknem, nie odzywając się za dużo. "Maddie". Przedstawiła się, dodając, że "Mad"  także jej pasuje. Kiwnąłem głową, zapisując sobie jej imię w pamięci. Ponownie podałem jej swoje imię, śmiejąc się, że mojego nie da się jakkolwiek skrócić. Dziś miał być jej pierwszy dzień w nowej szkole; a jednak wybrała spędzenie czasu z barmanem. Na jej miejscu zrobiłbym tak samo. 
Dowiedziałem się, że znalazła się tu celem zmiany otoczenia, mimo tego, że nie interesuje się jeździectwem. Dość podobnie jak ja. Odbiła piłeczkę w moją stronę, pytając, czy mam jakiegoś konia. 
Chciałem powiedzieć jej, że Impala jest moim odpowiednikiem jeździectwa, jednak zamiast tego odparłem, że fascynują mnie konie, lecz trzymam się od nich na bezpieczną odległość.

Wreszcie dotarliśmy do wybranej przez dziewczynę burgerowni. Wewnątrz lokalu pachniało naprawdę dobrze - nie uderzył mnie zapach spalonego tłuszczu ani taniego alkoholu. Wręcz przeciwnie, czułem się jak Kudłaty ze Scooby Doo, który właśnie zaczyna lewitować, bo jedzenie wydaje się być tak smaczne. Zamówiłem burgera prezentującego się najlepiej z całej oferty wraz z napojem, dziewczyna zrobiła podobnie, dobierając do tego frytki.
Rozsiedliśmy się wygodnie na naszym miejscu i umilając sobie czas pogawędką, czekaliśmy na nasze zamówienie. W trakcie naszych plotek, do budynku weszła dwójka dzieci i młody, czarnoskóry chłopak. Delikatnie zmarszczyłem brwi, widząc, że dzieci nie wyglądają jak jego rodzeństwo, ani tym bardziej znajomi, bo różnica wieku była ewidentnie zbyt duża. Śmiali się i rozmawiali, dzieci co jakiś czas milkły, z zainteresowaniem słuchając starszego chłopaka.
Stolik obok siedziała para - starsi ludzie, kobieta z mężczyzną. Ewidentnie nie była zadowolona z obecności czarnoskórego chłopaka, bacznie go obserwując. Wreszcie szturchnęła swojego partnera. Wsunąłem rurkę do ust i napiłem się, wciąż przyglądając się z zainteresowaniem rozwojowi sytuacji. Palec kobiety wskazał na chłopaka, jednak jej wzrok spoczywał na jej partnerze. Coś mówiła, lecz przez zgiełk nie byłem w stanie zrozumieć co.
Odwróciłem na chwilę wzrok, by wgryźć się ponownie w przepysznego burgera. 
- To jest niepokojące! - dotarło do mnie - Wydaje mi się adekwatnym zadzwonić na policję. - W lokalu zapanowała cisza, wzrok wszystkich klientów skierowany był na średniej postury starszą kobietę, zbulwersowaną chłopakiem o innym kolorze. Przewróciłem oczami, wiedząc, że zaraz zacznie się awantura.
Dzieci usiadły bliżej oskarżonego i spojrzały na niego zestresowanym wzrokiem, on sam za to zaczął nerwowo przecierać brodę i rozglądać się po budynku. Maddie przyglądała się kobiecie, zagryzając zęby i marszcząc delikatnie brwi. Nie wydawała się być zadowolona; prawdopodobnie, gdyby wzrok mógł palić, kobieta byłaby już kupką popiołu.
Dyskusja między kelnerem a zdenerwowaną kobietą rozwinęła się i wydawała się być od słowa do słowa coraz bardziej agresywniejsza, zwłaszcza ze strony tej pierwszej. Z tego co zrozumiałem, została wyproszona z restauracji pod groźbą, o ironio, wezwania policji. 
Wychodząc, spojrzała na naszą dwójkę i zawiesiła wzrok na Wojowniczce. Jej spojrzenie stało się jeszcze bardziej mordercze, niż wcześniej. Chyba zaklęła pod nosem, wychodząc. 
Wojowniczka również nie wydawała się być zadowolona. Wzruszając ramionami na tę niemą interakcje, ponownie wziąłem gryza letniego już burgera i zapiłem go piciem, praktycznie kończąc moje śniadanie.
- Znacie się? - zapytałem, przyglądając się niezadowolonej dziewczynie. - Spojrzała na ciebie tak, jakbyś zabiła jej psa. - Uśmiechnąłem się lekko w jej stronę. Odstawiła głośno kubek z piciem, patrząc na mnie jakbym oznajmił jej, że jestem kosmitą.

Maddie?

sobota, 12 października 2024

Od Anthony'ego cd. Flynna

Tony nie zwykł przyjeżdżać do akademii w towarzystwie siostry. Odkąd Mallory opuściła dom rodzinny, nie siedziała na końskim grzbiecie ani razu. Jej relacja z tym gatunkiem zwierząt kończyła się na głaskaniu, niuńkaniu i ewentualnie czyszczeniu ich ubrudzonego cielska. Mimo wszystko, gdy zaproponowała szatynowi wspólne spędzenie dnia, ten nie miał zamiaru jej odmówić. Oczywiście, ich błogi spokój nie trwał zbyt długo. Pierwszy spór między rodzeństwem powstał już podczas wybierania kierowcy. Kłótnia trwała dobre piętnaście minut, a zwycięsko wyszła z niej rudowłosa piękność, która podała chłopakowi niepodważalny argument. Auto było jej. Jeśli miał ochotę dalej się sprzeczać, mógł pojechać do stajni autobusem. Zgadzając się na podyktowane przez kobietę warunki, wylądował na fotelu pasażera, skąd mógł podziwiać malownicze krajobrazy.
Kolejna potyczka zrodziła się, gdy Mall podgłośniła radio. Nie zrobiła tego po złości. Skoro nie prowadzili interesującej dyskusji, chciała po prostu pozbyć się nieznośnej ciszy. Irytująca piosenka zmusiła jednak Tony’ego do ściszenia urządzenia, co spotkało się z podgłośnieniem go z panelu kierowcy. W tym momencie zaczęła się czysta złośliwość, która trwała do końca ich podróży.
- Nienawidzę cię. - Stwierdził Henderson, w czym nie było wiele prawdy.
- Z wzajemnością. - Nelson odpięła pasy, by opuścić swoją terenówkę. - Milky jest w boksie? - Zapytała, podchodząc do bagażnika.
- Widziałem ją na pastwisku. - Podążył za siostrą. - Masz uwiąz? - Dodał, zanim spojrzał do tylnej przestrzeni pojazdu.
- Kazałeś zabrać tylko kalosze. - Wskazała na dwie pary gumowców.
- Cudownie. - Mruknął, zabierając się za przebranie butów. - Następnym razem pojedziemy MOIM samochodem. - Zaznaczył, ściągając pierwszego adidasa.
- Następnym razem wyrażaj się jaśniej. - Przewróciła oczami. - Na pewno masz jakiś uwiąz w pace. Nie dramatyzuj. - Usiadła na krawędzi bagażnika.
- Mam, ale byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli go w samochodzie. - Zrzucił drugie obuwie, a następnie wsunął stopy w mniej eleganckie obcasy. - Zaraz wrócę.
Nie czekając na reakcję kobiety, ruszył w stronę stajni przeznaczonej dla klaczy. Skupiając się na swoim celu, zignorował odgłosy dziewczęcej kłótni. Znana mu grupa nastolatek non-stop kłóciła się o to samo. W końcu tylko jeden wierzchowiec w akademii mógł chodzić we wściekle różowym czapraku lub posiadać w grzywie tęczowe wstążki. Przed wejściem do budynku uchronił go jednak uprzejmy nieznajomy. Tony jeszcze go tutaj nie widział, a patrząc po zawartości jego pickupa, musiał dopiero zaznajamiać się z budynkami akademii. Przyjmując od heterochromika uwiąz, stwierdził, że wypadałoby się jakoś poznać. W końcu będzie musiał o kogoś pytać, gdy skończy korzystać z jego własności.
- Jak się nazywasz? - Zapytał, nie odrywając wzroku od przybysza.
- Flynn. Wołają na mnie jednak Fitz. Tak jest szybciej. - Młodszy chłopak wzruszył ramionami. - A ty? - Zeskoczył na ziemię, aby podać starszemu dłoń.
- An…
- Kolorado! - Głos Mallory przerwał mu przedstawianie się.
- Anthony. - Powtórzył, posyłając rudej ostrzegawcze spojrzenie. - Idź do krowy, zaraz przyjdę. - Machnął dłonią w stronę pastwiska. - Mogę ci pomóc w rozpakowaniu się, ale najpierw muszę złapać HFa. - Zapomniał, że nie wszyscy wiedzieli o “pieszczotliwym” przezwisku Milky Way. - Chcesz pomóc? W trójkę szybciej się z tym uporamy.

Fitz? Chcesz złapać krowę? c: 

Od Anthony'ego cd. Arthura

Powrót do domu był dla Anthony’ego prawdziwym zbawieniem. Kiedy tylko wysiadł z taksówki, od razu udał się do swojego mieszkania, gdzie przywitała go cisza. Wzdychając na to cicho, wyjął z kieszeni telefon, a następnie włączył na nim Spotify. Klikając randomową playlistę, zwiększył głośność urządzenia, by już po chwili zatopić się w dźwiękach “Pink pony club”. Chociaż mieszkał w Idaho Falls już dobre kilka tygodni, nadal nie przywykł do męczącej samotności. Na ranczu ciągle panowało poruszenie. Względny spokój panował jedynie podczas wspólnych posiłków, przy których i tak rozmawiano na różne tematy. Odganiając od siebie smętne myśli, potarł palcami okolice skroni. Głowa nadal przypominała mu o skutkach wczorajszej libacji, ale nie zamierzał rezygnować z odrobiny rozrywki. Najwyżej weźmie tabletki. Żaden problem. Kręcąc się po skromnym salonie, odłożył w końcu telefon na stolik. Zanim jednak wskoczył do łóżka, postawił na porządny prysznic. Nie przeszkadzał mu zapach stajni, ale kompozycji zapachowej z baru zdecydowanie wolał się pozbyć. Domyślając się, że ubrania również pozostawiały sobie wiele do życzenia, wrzucił je do pralki, by rozpocząć odwlekany cykl prania. Spod prysznica wyszedł po dobrych piętnastu minutach. Nie mając żadnego celu, zgarnął z salonu telefon, wyłączył muzykę i zawlókł się do zaciemnionej sypialni. Zanim ostatecznie zamknął oczy, ustawił budzik na godzinę późnopopołudniową. W końcu i tak nie miał nic do roboty, a skrócenie sobie dnia, potraktował jako akt dobroci dla zwierząt.
 ***
Ze snu wyrwała go melodia przypisana do SMSa. Początkowo Tony chciał przewrócić się na drugi bok i zignorować wiadomość, ale kolejne powiadomienie zmusiło go do otworzenia zaspanych oczu. Macając dłonią kołdrę, trafił po kilku próbach na zakopane w materiale urządzenie. Henderson początkowo sądził, że nadawcą esów jest Mallory. Zmarszczył jednak brwi, gdy na ekranie wyświetlił się nieznany numer.

Ej masz czas rzucic mnie pdo dziecinke

Glodny jstem

Chłopak przez dobre kilka minut po prostu wpatrywał się w telefon. Początkowo nie ogarniał, kim jest tajemniczy analfabeta i dlaczego to on miałby zapewnić mu żarcie. Dopiero, gdy kilka razy powtórzył w głowie słowo “dziecinka”, połączył ze sobą odpowiednie kropki.

Mówiłem ci, że jak umrzesz, to biorę prawo do twojej dziecinki

Ale do niej mogę cię podrzucić

W przypadku jedzenia, chciał odmówić kolejnego wyjścia. Zanim jednak wpisał kolejne litery w pole tekstowe, żołądek chłopaka wydał z siebie głośne burknięcia. Czyli również był głodny. Świetnie. A to wszystko przez głupiego SMSa. Nie mając ochoty niczego gotować, przewrócił oczami, by w następnym kroku wrócić do wirtualnej wymiany zdań.

Pizza? Mak? Tylko nie mów, że wolisz eleganckie restautacje XD

Zbieraj dupę, będę za 30 minut

Arthur? Happy meal?

środa, 9 października 2024

Od Maddie do Stefana

Telefon i Internet rzadko przeglądałam. Pozwalałam sobie na ten sposób marnowania czasu rano, gdy chciałam się wybudzić, wieczorem, gdy chciałam oczyścić myśli oraz w publicznych miejscach, w których nie chciałam być, a musiałam. 
Tak jak teraz w szkole jeździectwa – odcinałam się od rzeczywistości poprzez social media.

Swoją naukę rozpoczęłam kilka tygodni temu i w końcu przyzwyczaiłam się do hałasu i harmideru panującego na korytarzu. Zapoznałam nauczycieli i wiedziałam już, co zdam z łatwością, z czym będę się męczyć i poznałam nawet tutejsze konie, które nie specjalnie za mną przepadały; przynajmniej miałam takie wrażenie. 
Poznałam nawet kilka osób i pierwszej osóbki nigdy nie zapomnę. Potrzebowałam wtedy pomocy, aby znaleźć konkretną salę i gdybym nie szukała pomocy innych uczniów, nie zdążyłabym na zajęcia, a moja głowa miała już dość paplaniny tych, którym nie podobały się moje ucieczki z zajęć. Podeszłam wtedy do osoby stojącej do mnie tyłem. Przeglądała coś na telefonie, a ktoś ze schodów krzyknął „Zeya, widzimy się później”. Osoba, którą wtedy błędnie wzięłam za dziewczynę, pomachała tej znajomemu i dopiero wtedy zauważyła, że jej się przyglądam.
- Hej, mogłabyś mi pokazać salę numer trzysta piętnaście? – zapytałam, a osoba się szeroko uśmiechnęła, w jej oczach coś zabłysło i zaraz pokiwała głową, twierdząc, że mnie zaprowadzi. Po drodze wymieniliśmy kilka zdań i oczywistym dla mnie było używanie zaimka żeńskiego. Jaki więc był mój szok i zażenowanie, gdy rzekoma dziewczyna powiedziała, że jest chłopakiem! 
Tak, tego spotkania i poznania pierwszej osoby w akademii nigdy nie zapomnę.

Oglądanie Internetu pozwalało mi zignorować zewnętrzne bodźce, które mnie irytowały. Nagle doszedł do nich kolejny dźwięk, który przebijał się do mojego umysłu. Podniosłam głowę znad telefonu i spojrzałam na wysokiego blondyna, głośno śmiejącego się wśród innych osób. Akurat jego głos przebijał ich wszystkich i gdybym mogła poruszać uszami, zawinęłabym je do środka, zagłuszając to. Dzisiaj naprawdę nie miałam humoru. 
- Poznałaś już Stefana? – zapytała dziewczyna siedząca obok mnie. Tak jak ja, była trochę wycofana od społeczeństwa, ale w dalszym ciągu ją przebijałam; ona przynajmniej sama zagadywała inne osoby. 
Blondyn słysząc swoje imię, spojrzał na nas. Miał szeroki i szczery uśmiech, przystojną twarz i ciemnoniebieskie oczy. Nasze spojrzenie się ze sobą skrzyżowały.
- Nie, ale jest strasznie głośny – odparłam dziewczynie, chociaż mówiłam centralnie do blondyna. Nim odpowiedział, w szkole rozległ się dzwonek, zgodnie z którym skierowałam się do sali.
To było pierwsze spotkanie. Drugie wcale nie było przyjemniejsze.

Nadeszły zajęcia praktyczne. Nauczyciel dostał informację, że nie mam żadnego doświadczenia z końmi, nigdy żadnego nie ujeżdżałam i nie mam do nich specjalnej ręki, a mimo to wcale nie miałam łatwiej. Dostałam tutejszego konia, który jak na złość nie chciał iść za mną i kiedy wszyscy uczniowie, w tym Głośny Stefek, stali za ogrodzeniem ze swoimi końmi, gotowymi do jazdy, ja ugrzęzłam przy wyjściu Sali, bo mój kochany ogier nie zamierzał postąpić ni kroku.
- Pośpiesz się Madelyn! – krzyczał nauczyciel, a ja tylko bardziej nienawidziłam tego dnia, szkoły i konia. Jak miałam się niby pośpieszyć, jeśli to zwierzę nie chciało się ruszyć? Miałam go może uderzyć kijem w zad i dostać po uszach za znęcanie się nad zwierzętami?
W końcu z grona rozbawionych i poirytowanych uczniów jeden z nich postanowił mi pomóc – Głośny Stefek podszedł, pogładził konia, wziął ode mnie lejce i ogier po kilku chwilach postanowił dołączyć do pozostałych. Szepnęłam chłopakowi ciche podziękowania i ustawiłam się w kolejce do schodków, aby dosiąść konia.
To miały być tylko podstawy. Jazdę na lonży miałam za sobą, tym bardziej, gdy okazało się, że tutejsi uczniowie podstawy mieli opanowane już dawno temu, a ja nie powinnam opóźniać grupy w jej rozwoju. Gdy ja miałam opanowywać kłus, reszta grupy mogła ujeżdżać stylem dowolnym. Nauczyciel skupił się na mnie, niestety po chwili dostał telefon, przez który pozostałam sama sobie na dzikim ogierze, który ewidentnie nie chciał dziś ze mną współpracować. Może był chory? A może tak jak ja nie znosił hałasu panującego wokół?
Szło mi dobrze. Pomimo braku instruktora utrzymywałam się na koniu i nawet nie zwalniałam. Humor powoli mi się polepszał – w końcu coś mi wychodziło! Jednak los znowu postanowił ze mnie zadrwić, a raczej parka znajomych, którzy stwierdzili, że szybka jazda obok to świetny pomysł do zmotywowania mnie.
Dziewczyna przejechała galopem obok mnie, a ja ze zdziwienia pociągnęłam lejce do góry. Koń mocno zahamował i postąpił krok do tyłu. Zaczął machać łbem na boki, a kiedy jakiś chłopak przebiegł z mojej prawej strony, pociągnęłam lejce na lewo. Koń, który był chory, bądź miał zły humor, miał dość otoczenia i mojego towarzystwa, dlatego stanął dęba. 
Utrzymałam się tylko przez chwilę. Gdyby ktoś mi powiedział, że w takich sytuacjach należy się pochylić do przodu, a nie do tyłu, nie spadłabym z konia po trzech sekundach. 

Leżałam na ziemi patrząc w niebo. Nic mnie nie bolało, prócz mojego marnego poczucia egzystencji, a obserwowanie nieruchomych chmur wydawało się w tej chwili najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem. Gdyby nie mordka Głośnego Stefka przykrywającego przepiękny widok nieba oraz krzyk instruktora, leżałabym w tym piachu przynajmniej godzinę.
- Co tu się stało?! – podniosłam się o własnych siłach na nogach i spojrzałam na dorosłego mężczyznę. 
- To, że powinien pan pilnować ucznia, który nie ogarnia koni, a nie zostawiać go z bandą kretynów – odparłam, odpinając kask i patrząc wkurzonym wzrokiem na dziewczynę i chłopaka, będących winowajcami zaistniałego zajścia. Gdybym mogła, zatopiłabym pięść w ich szczęce. – Kończę zajęcia, chyba coś mi w plecach zagruchotało – skłamałam, chcąc tylko opuścić to miejsce z czystym sumieniem.

W końcu usiadłam na tylnych schodkach stajni. Kask trzymałam na kolanach i wyciągnęłam rękę do bezdomnego kociaka, który wychylił się zza winkla. Zawołałam go cicho i prawie dotknął mojego palca, gdy nagle w pomieszczeniu odbił się stukot butów. Nie odwracałam głowy, nie interesowało mnie, kto za mną stał. Naprawdę, ale to naprawdę nie chciałam tu być.
- Powiedz nauczycielowi, że niczego nie złamałam – powiedziałam do nieznajomego.

Stefan?

Od Maddie cd. Arthura

Miałem, czyli to piękne słowo określający przeszły plan, który można było zmienić, a spoglądając w oczy młodemu przystojnemu chłopakowi wiedziałam, że tego „pierwszego” dnia nie pojawię się w szkole.
- A ja miałam ochotę coś przegryźć – zasugerowałam, zdając sobie również sprawę, że nie jadłam śniadania i za parę chwil poczuje skręt żołądka. Wczorajszej nocy miałam wrócić wcześniej do domu, ale zamiast tego spotkałam kilka znajomych twarzy na mieście i m u s i a ł a m (bardzo chciałam) odwiedzić nowy klub w mieście, w którym po północy serwowali mohito za pół ceny, kosztem tylko trzech godzin snu i brakiem śniadania.
- Masz jakieś ulubione miejsce? – zapytał i oboje, niczym starzy znajomi rozumiejący się bez słów, skierowaliśmy się do jego auta. Przestał kręcić kluczykami na palcu, a ja uważniej przyjrzałam się czarnemu autu; mogłam powiedzieć o nim tylko tyle. Było czarne i bardzo ładne. Zadbane. Wiedziałam już, że chłopak, jak wielu mężczyzn, może darzyć ten środek transportu szczególnym zainteresowaniem – bardzo dobrze! Każdy powinien mieć jakieś hobby i cel w życiu, nawet, jeśli dla niektórych dbanie o auto wykracza po za „ludzkie obowiązki”. Niestety w moim przypadku samochody były tylko samochodami: lubiłam te szybkie i ładne.
- Lava Burger – stwierdziłam. – Mam nadzieję, że nie jesteś wegetarianinem – dodałam, gdy byliśmy przy aucie. Chłopak niczym prawdziwy dżentelmen otworzył mi drzwi, a ja z lekkim rozbawieniem na twarzy wsiadłam; o tym terapeuta też mówił. Nie umiem reagować na komplementy i miłe gesty innych. Wcale się z nim nie miałam zamiaru zgodzić, według siebie, miałam swój własny sposób, na okazywanie wdzięczności i bycia miłym.
- W życiu – odparł również z uśmiechem, jakby go rozbawiła myśl, że mógł by nie jeść mięsa. Po chwili chłopak zajął miejsce kierowcy. 
- Gdy za pierwszym razem oddawałam krew i miałam niskie żelazo, to lekarz z rozbawieniem w oczach się mnie zapytał, czy nie jem mięsa przez zwierzątka czy coś takiego – opowiedziałam, wspominając drwinę w jego głosie. Mnie również bawił ten aspekt życia. – Ale nie, burgery życiem – wyciągnęłam ręce do góry, wskazując w ten sposób moją radość, chociaż twarz miałam kamienną. Arthur włączył silnik i obserwowałam po chwili oddalającą się szkołę. Pomachałam jej z uśmiechem, wiedząc, że będę musiała do niej przyjść jutro. 
- Dla wojowniczki to chleb powszedni – stwierdził skręcając w lewo. Szkoła całkowicie zniknęła mi z pola widzenia, więc skupiłam się na tym, co widziałam za oknem. W jakiś sposób jazda jakimkolwiek środkiem transportu i patrzeniem przez okno mnie uspokajała, a auto Arthura poruszało się cicho i płynnie. Mój humor się poprawił.
- Maddie – odpowiedziałam nie odrywając wzroku od uciekającego za oknem świata. – Może być Mad, ale wojowniczka to też przyjemne określenie – stwierdziłam. – A ty? – usłyszałam cichy śmiech.
- Arthur.
- Nie – spojrzałam na niego. – Nie masz jakiegoś pseudonimu? Ksywki? – chłopak przez moment milczał, aż w końcu pokręcił głową. 
- Znajomi mi mówią Arthur. Tego chyba się nie da skrócić – przyznał, a ja spojrzałam ponownie za okno. 
- Coś wymyśle – powiedziałam i po tym zapadła krótka chwila ciszy. 
Obserwowałam znikające domy, drzewa i ludzi. Zdałam sobie sprawę, że bardzo dawno nie opuszczałam tego miasta i potrzebowałam zmiany. Wuj nie miałby problemu wypuścić mnie do innego stanu, przynajmniej dopóki nie wpakowałabym się w jakieś kłopoty, bądź… nie uciekała ze szkoły.
- Dzisiaj miał być twój pierwszy dzień w akademii? – zagaił. Pokiwałam głową, a po chwili mruknęłam przytakująco. – Jeśli mogę zapytać, dlaczego się tutaj zapisałaś, skoro nie interesujesz się jeździectwem? – na moment zamilkłam, przypominając sobie, że powinnam trzymać częściej język za zębami. Niestety gadania przy alkoholu z jakimś przypadkowym barmanem nie brałam pod uwagę.
- Dla zmiany – odparłam w końcu. – Konie lubię i nigdy nie jeździłam konno. Chce zobaczyć, co z tego wyjdzie – chłopak pokiwał głową. – A ty? Masz jakiegoś konia, czy ktoś cię zmusza? – chłopak odparł, że po prostu fascynują go konie i gdyby go ktoś do czegoś zmuszał, nie utrzymywałby kontaktu z tą osobą.
Dojechaliśmy do burgerowni. Chłopak zaparkował i po chwili weszliśmy do pomieszczenia cudownie pachnącego jedzeniem. Zamówiliśmy po burgerze i zajęliśmy miejsca na kanapie.
- Często tu jesteś? – zapytał, rozpoczynając rozmowę. 
- Tak. To ulubiona burgerownia wuja. Jak on to twierdzi „nie żałują przysmażyć tego psisyna na patelni” – zaśmialiśmy się i kolejne minuty minęły na spokojnej pogawędce o tutejszych restauracjach i barach. W końcu dostaliśmy swoje zamówienie.

W między czasie do budynku weszła dwójka małych dzieci i młody chłopak. Zamówili jedzenie i usiedli przy stoliku. Chłopak coś opowiadał, a dzieci się uśmiechały i coś odpowiadały, śmiejąc się. Obok nich stolik zajmowała para; starsza kobieta uważnie przyglądała się czarnoskóremu mężczyźnie, zagadujących białe dzieci. Po chwili szturchnęła siwego mężczyznę obok niej i wskazała palcem na dzieci, coś mówiąc. Po dłuższej chwili kobieta podeszła do lady i powiedziała na głos:
- To jest niepokojące – wskazała na stolik zajmowany przez chłopaka z dwójką dzieci. – Wydaje mi się adekwatnym zadzwonić na policje – chociaż mówiła do kelnera, wyrażała się specjalnie na tyle głośno, aby zwrócić uwagę innych klientów. Gdy czarnoskóry chłopak zrozumiał, że kobieta ma na myśli jego i jego opiekę nad dwójką białych dzieci wcale do niego nie podobnych, zrobił się czerwony i zaczął nerwowo przecierać ręką brodę. 
Sama zaś kobieta wydawała mi się znajoma i było to złe skojarzenie – niestety nie mogłam sobie przypomnieć.

Arthur? 

od Arthura cd. Zei

Chłopak stał chwilę w milczeniu, trawiąc moje słowa.
- Powiedzmy, że mi się należało. - Rzucił wreszcie. Z rozbawieniem odpowiedziałem mu, że wydawało mi się, że to jasne. Dziecinki się nie tyka, a zwłaszcza nie tyka się jej jakimś czerwonym trupem.
Wypalałem papierosa za papierosem, wciąż trzymając głowę skierowaną w stronę gwiazd. Zignorowałem chłopaka, który szwędał się obok mnie. Gwiazdy. Ciekawe co o nas myślą. Wlepiałem wzrok w ciemne niebo, nie skażone miejskim światłem. Nie byłem pewien, jak długo stałem tak i lampiłem się nad siebie, ale wiem, że zrobiło się niepokojąco cicho. Wiatr szumiał jak wcześniej, zwierzęta były zwierzętami, woda wodą, ale brakowało tego idioty od yarisa. Rozejrzałem się, równocześnie pocierając dłonią obolały kark od trzymania go zbyt długo w jednej pozycji. - Zeya? - Zapytałem w ciemność, choć wiedziałem, że odpowiedź nie nadejdzie. Zakląłem pod nosem, wygaszając papierosa butem i wyciągnąłem kluczyki ze stacyjki. Otworzyłem bagażnik, przyglądając się wszystkiemu co miałem - wkrętarka, lakiery, lewarek, olej, bliżej nieokreślone szmaty, czołówka i łom. Sięgnąłem po latarkę i założyłem ją na głowę, oświetlając wnętrze bagażnika. No jedyne co w miarę uratuje mi dupę, to łom, gdyby miał zamiar zaatakować mnie bliżej nieokreślony potwór. Ewentualnie, mogę pobić nim Zeye i udawać że to nie ja. Wziąłem więc przedmiot do ręki i zamknąłem za sobą samochód, wzdychając ciężko. 

Okropny lesie, nadchodzę.
Nie cierpię lasów. Nigdy nie rozumiałem tego dziwacznego zachwytu nad nimi – ciemno, wilgotno, a owady wlatują ci do oczu. Większość czasu w lesie sprowadzała się dla mnie do prób przedzierania się przez zarośla i szukania drogi powrotnej. A teraz szukałem Zeyi. Tego idiotę, który postanowił zniknąć w najmniej dogodnym momencie. „Oczywiście, że to musiał spierdolić” mruknąłem pod nosem, wpatrując się w mroczne drzewa przede mną. Każdy szmer wydawał się coraz bardziej irytujący. 
Przez chwilę zastanawiałem się nad wyłączeniem czołówki, bo ćmy wlatujące mi w twarz podnosiły mi ciśnienie do granic możliwości, ale jeśli mają szukać trupa, to tylko jego. 
- Zeya! Gdzie ty kurwa jesteś? - krzyknąłem, próbując nie brzmieć jak desperat. Może ma jakiś radar w swojej dupie i wróci do auta? Jego nieobecność częściowo mnie wkurzała, częściowo przynosiła ulgę i częściowo przyprawiała o niewielkie zmartwienie. Nie mam zamiaru jeździć za nim po szpitalach, bo pogryzł go szalony skunks. Skunksy gryzą?
Zwierzęta, spłoszone moim krzykiem, wbiegły w głąb lasu, pozostawiając za sobą przyprawiający o ciarki szelest liści i dźwięk łamanych pod ich nogami patyków.
Miałem wrażenie, że krążę w kółko. Nie byłem pewien, ile czasu minęło i dlaczego kurwa nie będąc wcale tak daleko od cywilizacji, nie miałem zasięgu. Normalnie zadzwoniłbym do niego i zjebał z góry na dół, ale nie! musiałem robić z siebie idiotę, łażąc z łomem i czołówką po lesie w Idaho. Świetnie, a człowiek chciał się zakumplować.
Przedarłem się przez kolejną warstwę krzaków, by zaświecić na kogoś. Tym kimś był oczywiście Zeya, tylko jakimś cudem nie był sam.
Z uśmiechem jak małe, psychiczne dziecko po opierdoleniu kilograma cukierków, obrócił się w moją stronę i wyciągnął ręce przed siebie - trzymał w nich szopa. Pierdolonego kurwa szopa. Trzymany przeze mnie przedmiot upadł głucho na ziemie, a ja sam zastanawiałem się czy najpierw udusić jego, czy siebie.
- Szop. Kurwa mać. Szop? - Pokiwał energicznie głową, jakby dumny ze swojej osoby.
- To mój nowy przyjaciel. - Pogłaskał go, na co szop poruszył śmiesznie głową, prawdopodobnie z nadzieją odgryzienia palca Azjacie. - Nazwałem go Dorian. 
- Dorian. - Powtórzyłem. - Zeya, znalazłeś szopa i nazwałeś go Dorian. - Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, szukając w kieszeni paczki papierosów. Wyciągnąłem jednego, który okazał się być złamany. Wyrzuciłem go z niezadowoleniem i wróciłem do obserwowania idiotycznego zachowania Zei.
- Nie dość, że nie widzisz kurwa Impali na parkingu, to teraz znajdujesz szopa? - Dodałem po dłuższej chwili, cały czas obserwując miłosne poczynania Zei wobec zwierzęcia, które życzyło mu śmierci. Fascynujące, jak zostawiłem go samego bez opieki na kilka minut, a on zaprzyjaźnił się z szopem. Spojrzałem jeszcze raz na ich dwójkę i parsknąłem śmiechem, prawie zrzucając czołówkę ze swojej głowy. Chłop znalazł szopa, nazwał go Dorian i zachowuje się tak, jakbyśmy mieli go wziąć ze sobą do auta. Chyba nie paliłem zwykłych papierosów, bo to wydawało się być tak nierealnie głupie, że było prawdopodobne przy naszej dwójce. - Dobra, jak ty go kurwa znalazłeś. - Zapytałem, łapiąc oddech.

Zeya?



Od Flynna do Anthony'ego

  Samotny domek pośrodku lasu stał tuż obok niedawno wylanej, krętej niczym rzeka Snake drogi, a jego spiczaste dachy odcinały się ciemnymi konturami od nierównych ścian drzew. O tej porze roku i dnia na liściach można było z łatwością znaleźć krople rosy, a unosząca się mgła dodawała uroku tajemniczości. Wysokie oraz szerokie szyby były zaparowane od zewnątrz, więc tak czy siak, niewiele dało się dostrzec na podwórku, niewiele też wpuszczały światła do środka. Wewnątrz panował więc przytulny półmrok kilka godzin po świcie, który zachęcał do dalszego spania albo, tak czy siak, pozostania w rozgrzanym łóżku. Pewien nastolatek bardzo często lubił sobie pozwalać na taki przywilej.

  To miał być spokojny dzień, ale tak na poważnie, tylko po prostu nigdy nie udało mu się wstać za pierwszym budzikiem. Może kilka razy rodzeństwo go zrzuciło z łóżka albo rodzice zawołali w trakcie świąt na prezenty. Teraz jednak już Flynn z nimi nie mieszkał od kilku dni i miał jakoś się zaaklimatyzować. Przyzwyczaić. Coś w tym stylu. W każdym razie nowy dom był tragicznie cichy, a przez to dziwny. Banalnie łatwo się w nim zasypiało, kiedy nikt nigdzie nie chodził po trzeszczących deskach na podłodze lub schodach, a rury nie zawodziły przeciągle na podobieństwo zjaw poszukiwaczy złota bądź też coś w nich nie stukało. Eddie wiecznie powtarzał, że to wszystko też naprawi, ale tak naprawdę najbardziej obchodziły go zwierzęta, więc to one jako pierwsze miały luksus sprawnych stodół czy bezpiecznych pastwisk. Tak właśnie najczęściej było z Fitzpatrickami; po pierwsze zwierzęta, a po drugie rodzina. Wychodząc z tego założenia filozoficznego, „środkowy brat” nie stęknął ani nie parsknął przekleństwem, kiedy Harin oblizał mu część twarzy oraz zmoczył śliną włosy.


- Stary, teraz nawet żelu nie potrzebuje, wiesz? – Flynn obrócił się do psiaka na drugi bok, żeby spojrzeć w miodowo orzechowe oczyska. – Ale tak, wiem. I ojciec miał rację. Przez ciebie nie będę się aż tak spóźniał.


  Chłopak wstał, po czym ubrał się we wczorajsze dresy, które po prawdzie były już częścią kilkutygodniowego ubioru codziennego. Koszulka od piżamy mogła przecież nadal być koszulką dzienną, różnica była chyba tylko czasowa? W każdym razie Fitz się tym nie przejął, kiedy schodził z podekscytowanym goldenem na dół z sypialni, wewnątrz której stało największe łoże. Pospiesznie zawiązał trampki i zapiął smycz do obroży, zapominając o wzięciu telefonu celem sprawdzenia godziny. Wrócił się tylko po kurtkę, bo było mu zimno. Czas płynął niemiłosiernie szybko, a spacer na pięć minut miał tak naprawdę pół godziny, bo oczywiście Harin odkrył niedalekie jezioro, do którego koniecznie chciał wskoczyć (nie dało się go odciągnąć, więc Flynn musiał go wziąć na ręce niczym maltańczyka, choć dureń oczywiście tyle nie ważył, co głupi maltańczyk). Po powrocie ledwo co nowy uczeń słynnej Akademii po prostu postawił z powrotem kilka kartonów podpisanych odpowiednio: „Buck 1, 2 i 3”, „szkoła”, „ubrania” oraz „survival” na przyczepę pickupa, jakby tak naprawdę się nie wprowadził, tylko z powrotem wyprowadzał. Taka zmyła na dobry początek. Dodatkowo Fitz wziął z kuchni kilka sztućców, dwa kubki i dość głęboką miseczkę, które owinął w dodatkową bluzę (leżała na kanapie), po czym na zewnątrz przed garażem wpakował do luźniejszego kartonu (trafiło na Buck 1, więc całość przesiąkła zapachem przysmaków i paszy). Flynn zamknął Harina w domu z zapasem jedzenia, wody oraz zabawek, a sobie wziął jeszcze batonika proteinowego, których opakowanie zostawiła mu Mel z tekstem: „To ostatnie zdrowsze jedzenie, które zjesz w tym roku”. Jakby troszeczkę bez przesady, pomyślał Fitz, przekręcając kluczyk w stacyjce. Nie jest ze mną aż tak źle i umiem sobie gotować. Po prostu muszę jakoś to wszystko ogarnąć i styknie.

  W mniej więcej jednej trzeciej drogi Flynn musiał taktycznie zawrócić na stację benzynową, bo zapomniał zapełnić bak zgodnie z wczorajszym przypomnieniem dziadka. Nie było to jednak kompletnie nic złego, biorąc pod uwagę, że nastolatek musiał sobie jeszcze coś wymyślić na śniadanie w biegu, czyli prawie tak jak zawsze. Znalezienie składników śniadaniowych w tym sklepiku dla tirowców czy tutejszych blachar brzmiało jak plan. Zapewne Flynn wyglądałby normalniej, gdyby po prostu zamówił kawę i jakiegoś względnie prostego hot-doga, lecz zamiast tego gnębił się promocjami na mleczkach do kawy oraz płatkach śniadaniowych. Musiały być w wiecznej promocji, ponieważ normalnie przejezdni ludzie kupowali najczęściej gotowe produkty, w tej miejscowości brakowało zdecydowanie kamperów poza sezonem. Fitz dołożył do tego miętowego Orbita w opakowaniu XXL, Ricole z ziołami z Alp Szwajcarskich o smaku czarnego bzu, kondomy z samego tyłu rządku opakowań, Paracetamol, energetyka Gatorade zero cukru i spojrzał w skupieniu na sprzedawcę. Śniady mężczyzna w koszuli w czarno żółtą kratę nie był pewien, skąd się urwał ten nowy dzieciak przed nim, ale nie krył zdumienia tymi niecodziennymi wyborami. Na plakietce miał napisane: „Steve”. Jedyne, co pozostało do zastanawiania się, to kiedy ów Steve zapyta tego podrostka o to, czy jest jednak pierdolnięty... Na co on by odparł, że ma dzisiaj pierwszy dzień w nowej szkole i dziękuje za serdeczne życzenia z kategorii „powodzenia”.

  Zostawiając neony z kosmicznymi cenami za paliwo za sobą, urojony, czyli zwyczajny dzień trwał w najlepsze. Fitzowi metodą prób i błędów udało się znaleźć na terenie kampusu stadniny, w czym oczywiście najbardziej potrzebował tej przeznaczonej tylko dla ogierów z wiadomych przyczyn. Buck był na zewnątrz w izolatce, czyli oddzielnym, mniejszym pastwisku dla nowych koni, ale postawionym w zależności od płci bliżej konkretnego stada, a jego przyszłym stadem były dobre chłopaki z sąsiedztwa. Ich pastwiska były od strony stajni przeznaczonych dla nich. Flynn miał nadzieję, że Buckeye się z nimi zapozna, bo nie chciałby, aby ogier był do końca jego edukacji samotny. Inne równie płodne młodziki zmieszane z wałachami przyglądały mu się z ciekawością, gdy bułany koń z białymi znaczeniami i wielokolorową grzywą i ogonem spokojnie pałaszował trawsko w swojej wydzielonej części. Chłopak widział to jeszcze podczas parkowania niedaleko wejścia. Z tamtej perspektywy Buck wyglądał jeszcze jak koń, a nie błotnista mara rodem z koszmarów spisywanych przez Stephena Kinga… Aczkolwiek o tym Flynn miał się jeszcze w niedalekiej przyszłości przekonać podczas czyszczenia końskiego nieszczęśnika. 

  Słońce po raz kolejny schowało się nieśmiało za chmurami, zwiastując kolejną krótką mżawkę w przeciągu godziny do dwóch. Mgła nadal się wiła gdzieś po bokach, nie chcąc przestać towarzyszyć ludziom w ich codziennych czynnościach. Ranki miały to do siebie, że teoretycznie powinno być mniej ludzi, ale z jakiegoś powodu było całkiem sporo grupek. Może chodziło o dzień i ciągłe zmienianie planu na początku roku? Flynn miał się o tym wkrótce przekonać, podczas gdy dziewczęta w jednej ze stajni urządziły szybki kurs zwalania winy. Po wyjściu z samochodu i zgaszeniu go Fitz spostrzegł, że zamieszanie odbywało się w sąsiednim wejściu do stajni klaczy, prowizorycznie oddzielonej jeszcze najdłuższym budynkiem stajni wałachów oraz barierkami, na których ludzie wieszali czapraki i kantary do wyschnięcia. Niewiele to pomogło, ale mogło chodzić o ilość wilgoci w siodlarniach, jakie najwyraźniej ci dobrzy ludzie chcieli dzisiaj oszczędzić, póki jeszcze nie padało.

  Nagle zza Fitza wyłonił się obcy, którego zauważył kątem oka, a wyższa od niego o kilka centymetrów sylwetka zaczęła zmierzać w stronę najgłośniejszej stajni. Nieznajomy wyglądał na obeznanego w tutejszym terenie, a dodatkowo był też na pewno kilka lat starszy od Flynna. Musiał już trochę spędzić w Akademii, skoro niewiele robiło na nim wrażenia… 


- Eee… Czekaj! To chyba nie jest najlepszy pomysł! - Fitz postanowił jakoś zareagować, a starszak odwrócił się w jego stronę ze znakiem pytania narysowanym na czole. To mogła też być zmarszczka.


- O co chodzi? - W jego głosie nie wybrzmiała irytacja ani jakaś dalsza nieuprzejmość, właściwie był szczerze zaintrygowany.


- Z tego, co zdążyłem usłyszeć, to poszło im o zużycie odżywki w spray’u do grzywy o połowę pojemności. Aktualnie oskarżają nawet stajennego, że wylał przez przypadek…


  Dobrotliwie poinformowany wydał z siebie ciężkie westchnienie. Najwyraźniej znał te dziewczęta i niezbyt widziało mu się wkładanie kija w mrowisko, czy raczej bezpośrednio samego siebie zamiast przysłowiowego kija. Ciężko było powiedzieć ile im ten Sąd Ostateczny miał zająć. Wtedy Fitz zapytał:


- A gdzie stoi twoja klacz?


- Musi być jeszcze na pastwisku, miałem właśnie iść po uwiąz. - Nowo poznawana osoba wskazała z niesmakiem mało wyraźnym gestem z powrotem w stronę wejścia do stajni, gdzie migały kobiece ciała w rozgardiaszu kłótni oraz oporządzania tamtych koni.


- Mam jeden zapasowy, mogę ci pożyczyć swój. Możliwe, że do tego czasu tamte złośnice pójdą w swoje strony na zajęcia albo do czegokolwiek. - Flynn spróbował uśmiechnąć się pocieszająco, co szczególnie łatwo mu wychodziło, gdyż posiadał anielskie rysy twarzy. Ludzie w większości wierzyli mu na samej podstawie powierzchowności w dobre intencje, nawet jeśli nie zawsze do końca takie były. Tym razem Fitz był jednak szczery do bólu.


- Pewnie. - Wyraz ulgi wstąpił na oblicze błękitnookiego chłopaka o jasnobrązowych włosach po tym, jak skinął dodatkowo mu głową.


Nastolatek wskoczył więc od tyłu na przyczepę pickupa, aby wyjąć z pudła podpisanego “Buck 2” oba uwiązy, aby ten drugi o kolorze beżowym ze srebrnym zapięciem dać najnowszemu znajomemu. Sobie Fitz pozostawił starszy, wyraźnie przetarty model o niegdyś bardziej głębokim granatowym odcieniu.


- Jak się nazywasz? - Zmienił nagle temat uratowany przybysz.


- Flynn. Wołają na mnie jednak Fitz. Tak jest szybciej. - Młodszy chłopak wzruszył ramionami, a skórzana kurtka podbita futrem skrzypnęła od takiego traktowania. Ubranie miało już swoje lata. - A ty?


Po przedstawieniu się zeskoczył zgrabnie z powrotem na ziemię, aby podać mu dłoń.


Anthony?


Flynn Fitzpatrick

 Dołącza do nas Flynn Fitzpatrick! Powitajmy go ciepło!


Flynn Fitzpatrick | 18 lat | Buckeye | Harin | - 

wtorek, 8 października 2024

od Arthura cd. Maddie

Kolejny wieczór w barze, w trakcie którego po raz kolejny złapałem się na wypatrywaniu wzrokiem wojowniczki.
Dziś dziewczyna była pomalowana jeszcze mocniej, niż zwykle. Na jej twarzy pojawiły się także kolejne plastry. W głowie pojawił mi się żart "powinieneś zobaczyć tego drugiego"; byłem prawie pewien, że użyłaby go, gdybym zapytał.
Moja koleżanka obsłużyła dziewczynę, ja w międzyczasie bawiłem się w przygotowywanie sezonowych drinków i robienie mocktaili dla kilku nowych twarzy. Kątem oka zauważyłem, że dziewczyna ponownie ma pełną szklankę, wraz z kostkami lodu. Nikt nie siedział obok niej. Stałe towarzystwo mierzyło ją wzrokiem, jakby oceniając, czy jest warta zachodu i ewentualnej bójki. Nowi bardziej oceniali jej figurę i zapewne tak jak ja, zastanawiali się skąd na jej twarzy znajdują się plastry. 
- Jak ręka? - wykorzystałem moment luzu, by zagadać do dziewczyny. Podniosła na mnie wzrok, badając moją osobę. Dziś jej spojrzenie nie było tak ostre i rozgonione, była spokojniejsza. Poinformowała mnie, dodając pytanie czy po jej wyjściu pojawiły się jakieś problemy. Wróciłem pamięcią do felernego wieczoru, nie kojarząc kolejnych krzywych akcji. Zaprzeczyłem więc.
Dźwięk mojego imienia ponownie zwrócił moją uwagę na dziewczynę od walk. 
- Mają cię na oku dwie dziewczyny. Nawet zakładały się, która pierwsza cię poderwie. - Uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem. Nie odwróciłem głowy  w ich stronę; wiedziałem, o których mówi. 
Czując wewnętrzną satysfakcje, odparłem wojowniczce, że mam doświadczenie z takimi paniami. Zaśmiała się. Kontynuując rozmowę między nami, stwierdziłem, że kobiety nie mogą się oprzeć.
- Prawda. Czasem robią takie głupie rzeczy, a potem płaczą. - Ewidentnie była zażenowana płcią piękną. Rozmowa między nami toczyła się jeszcze przez chwilę; w trakcie polerowania szklanek spoglądałem kątem oka na dwie dziewczyny, chichoczące do siebie. Strzelam, że za chwilę zamówią kolejne drinki. 
Lubiłem swoją pracę, nie mogę powiedzieć że nie, ale czasami takie rozświergotane i napalone dziewczyny były aż nazbyt nachalne i zdarzało się, że mnie irytowały. Dzisiaj cieszyło mnie, że mogę poświęcić im uwagę, ale nie miałem ochoty na żadne "wycieczki" po pracy. Chciałem iść spać.
Dowiedziałem się, że zakład wynosił dwadzieścia dolców. Zasugerowała mi skorzystanie z ich zakładu, po czym szybko zmieniła temat na prośbę o dolanie alkoholu do szklanki. Bez wahania wlałem jej nieco więcej, niż przysługiwało klientom. "Jutro mam zajęcia w nowej szkole czy czymś tam", zmarszczyłem brwi, słuchając uważnie tego, co mówi. 
- W tej całej jeździeckiej? - zagaiłem, chcąc rozeznać grunt. Kiwnęła głową, wspominając coś o tym, że nie interesuje się jeździectwem. Na moją twarz wstąpił delikatny uśmiech, prawie odpowiedziałem dziewczynie, że ja boje się tych wielkich, przerośniętych krów. Skinąłem na nią, odpowiadając, że pomieszkuje praktycznie na terenie akademii. Z jej ust padło "w takim razie do zobaczenia", odstawiła szklankę i wstała, obracając się na pięcie i wychodząc z baru, zostawiając za sobą jedynie podmuch nocnego powietrza.
Przetarłem czoło i wróciłem do rozlewania drinków, ziewając co jakiś czas.

Dziewczyna ewidentnie nie była zadowolona z tak wczesnej pobudki, podobnie jak ja. Na ramię miała zarzuconą sportową torbę i zmierzała niechętnie w kierunku głównego budynku akademii.
- Ej, wojowniczko! - Krzyknąłem w jej stronę, chowając kluczyki do kieszeni; warsztat może chwilkę dłużej poczekać. - Cóż za entuzjazm. - zażartowałem, na co na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Od momentu bójki, która mnie ominęła, czułem się jakoś zobowiązany, by chociaż trochę z nią pogadać. Była zajebiście intrygującą osobą i gdzieś w środku czułem, że chciałbym dowiedzieć się troszkę więcej, niż mi opowiedziała. 
Głupia gadka, ale byłem jej ciekawy. Coś w jej aparycji, w tych plastrach i niesamowitej ilości tapety sprawiało, że albo chciało się od niej uciec, albo zostać i rozmawiać. Jakimś cudem, trafiłem na tą drugą opcję, i tak oto byłem - na środku dziedzińca, żartujący z jej entuzjazmu. 
- Też byś taki był, gdybyś musiał iść na te pieprzone zajęcia. - Burknęła, ewidentnie niewyspana. Wyszła z baru przecież dość wcześnie?
- Na szczęście mnie to omija. - Odparłem, wyciągając z kieszeni kluczyki i obracając je wokół palca. - Miałem właśnie jechać na warsztat. - Dodałem, akcentując "miałem", chcąc delikatnie zasugerować, że wcale nie muszę. Mogę równie dobrze pojechać na jakieś dobre jedzenie, bo byłem cholernie głodny.

Maddie? 

poniedziałek, 7 października 2024

Od Kaia do Stefana

      Dzień zaczął się spokojnie, promienie słoneczne wpadały do sypialni Kaia. Delikatny wiatr poruszał zawieszonymi firankami przy oknie. Za oknem słychać było rozmowę jakichś osób. W rezydencji było cicho, wręcz przyjemnie, aby móc spać w najlepsze. Jednak wszystko zepsuł budzik, który rozbudził Larsona. Niezadowolony uchylił powieki, ale od razu je zamknął. Dłonią zaczął szukać swojego telefonu, aby wyłączyć ten nieszczęsny, drażniący w ucho dźwięk budzika. Zadanie nie zostało pomyślnie zakończone. Nie był w stanie odnaleźć urządzenia, a z każdą chwilą miał wrażenie, jakby dźwięk stawał się coraz głośniejszy. Podniósł się do siadu, otworzył niechętnie oczy i zaczął szukać telefonu. Nie to, żeby widział, bo obraz miał zamglony przez nagłą pobudkę. Wszystko było rozmazane, nic nie było wyraźnie zarysowane, ale udało mu się znaleźć urządzenie! Leżało na podłodze. Nie wie, jakim sposobem się tam znalazło, ale czy to ważne?
Ponownie opadł na miękki materac, zatapiając twarz w pierzastej poduszce. Zamknął oczy, chcąc wrócić do spania. Nie było mu to dane. Do sypialni Kaia wszedł jego starszy brat.
— Wstawaj, nie masz całego dnia – oznajmił, trzaskając za sobą drzwiami, aby za chwilę znowu je otworzyć. — Klapek na ciebie czeka, więc się zbieraj.
Prychnął niezadowolony, przewracając się na drugi bok ze swoim telefonem. Przetarł oczy wewnętrzną częścią dłoni, mając nadzieję, że to pomoże, aby obraz przestał być zamazany. Pomogło po którymś razie. Ciężko westchnął, nie chciało mu się wstawać. Była dopiero dziesiąta. Zawsze mógł pójść wieczorem do stajni, ale problem był taki, że obiecał Klapkowi trening. Musi tej obietnicy dotrzymać. Nie to, aby ogier się na niego później obraził… chociaż było to możliwe, ale z rana nie było tyle osób. Miał większe pole manewru i przede wszystkim: miał spokój od ludzi, którzy się kręcili po stajni. A w tym wszystkim to było najważniejsze.
 Dlatego po przejrzeniu internetu, kilku aplikacji, w końcu wstał z łóżka. Podszedł do szafy, skąd wyjął świeże ubrania. Przebieranie szło mu mozolnie, nie miał siły ani chęci. Jednak, jeśli teraz nie pojedzie, to wieczorem będzie narzekać, że każdy czegoś od niego chce.Ogarnięcie się zajęło mu dobre trzydzieści minut, dopiero wtedy wyszedł z sypialni i udał się do kuchni, aby zjeść coś na szybko. I tu znowu zaczęły się schody, bo nie był głodny, ale o zasłabnięcie nie jest wcale tak trudno. Dlatego zmusił się do zjedzenia, chociażby jogurtu, wyrzucając puste opakowanie do kosza na śmieci.
— Kai — kobiecy głos zaskoczył Larsona, gdyż nie spodziewał się, że jego rodzicielka jest o tej porze w domu. Odwrócił się powoli, dostrzegając matkę w wejściu do kuchni.  Mam nadzieję, że pamiętasz o zleceniu.
 Zleceniu? Mężczyzna zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, co dokładnie kobieta miała na myśli. Zleceń miał dużo, więc nie wiedział, o czym dokładnie mówiła.
— Grafika, Kai — westchnęła, na co wspomniany pstryknął palcami, mamrocząc pod nosem no tak.
— Zajmę się tym, jak tylko wrócę do domu. Mam całą noc. 
Nie otrzymał odpowiedzi. Jedynie ciężkie westchnięcie. Przewrócił oczami i ruszył do garażu, po drodze zgarniając kluczyki od auta. Wsiadł do swojego samochodu, odpalając silnik. Posiedział tak z dobre kilka minut, aż silnik się choć trochę nagrzeje, a następnie wyjechał z posesji. Miał nadzieję, że nikogo w stajni o tej porze nie będzie. A jak już będą jakieś osoby, to takie, które nie będą zawracać mu niepotrzebnie głowy. 
Droga do stajni zajęła mu dobre dwadzieścia minut, no może dwadzieścia pięć. Czy to ważne? Niezbyt. Zaparkował na parkingu, który był praktycznie pusty. Poza jego autem były jeszcze dwa inne. Uśmiechnął się sam do siebie, wewnętrznie czując ulgę. Wysiadł z samochodu, upewnił się, że na pewno zamknął pojazd, a następnie ruszył w kierunku wejścia do stajni. Kluczyki wrzucił do kieszeni kurtki, mając nadzieję, że ich nigdzie nie zapodzieje. Lepiej, żeby później nie musiał bawić się w chowanego z kluczykami.
Kai, idąc w kierunku swojego podopiecznego, zauważył, że w jednym boksie stał jasnowłosy młodzieniec. Jednak nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, bo ten zajmował się koniem. Pewnie skończył jazdę i za chwilę stąd wyjdzie. Klapek wystawił łeb ze swojego boksu, a dostrzegając swojego właściciela, niemalże od razu wydał z siebie radosne rżenie. Energicznie poruszał głową w górę i w dół, czekając, aż Larson znajdzie się wystarczająco blisko. Szatyn wyjął z kieszeni kurtki kilka kostek cukru, które dał Klapkowi. Najlepszy przysmak.
Cały sprzęt do oporządzania zostawił w stajni, gdyż wielokrotnie go zapominał, a później musiał chodzić i pytać innych, czy może pożyczyć. Znaczy. Wyglądało to trochę inaczej. Podchodził, wyciągał to, co potrzebował z cudzej torby, pokazywał do danej osoby, a jak przytaknęła, to zabierał i znikał. Oddawał po wszystkim, żeby nie było. Wystarczyło mu, że musiał chodzić i prosić o pożyczenie jakiegoś sprzętu. No nieważne. Obecnie miał tutaj wszystko, więc teraz zdarzało się, że to inni go o coś prosili, a on tylko przytakiwał, nawet nie patrząc, co kto bierze. Jak zniknie, to będzie szukać, a trudne to nie będzie, bo jest grawer z imieniem Klapka oraz inicjały Kaia.
Podrapał ogiera po szyi, na koniec go po niej poklepał i zaczął przygotowywać go do jazdy, w międzyczasie nasłuchując, co się dzieje w stajni. Czasem ktoś przeszedł, czasem ktoś coś powiedział, ale nikt nie zwracał się do Kaia. Do czasu.
Kiedy miał zamiar udać się po ogłowie, nagle stanął przed nim młodzieniec, którego widział, jak wchodził do stajni. W ręce trzymał kantar.
— Hej, czy to twój kantar? — spytał, na co Kai jedynie odwrócił się do niego plecami i na nowo zaczął czesać grzywę Klapka, udając, że niczego nie usłyszał. — Halo? Przecież tu stoję! To, że się odwróciłeś, to nie oznacza, że ciebie nie widzę.
Larson nie odpowiedział. Miał nadzieję, że w ten sposób podziała na nieznajomego i ten odpuści. Chciał tylko pójść po resztę rzeczy, aby Klapek był gotowy do jazdy.
— To twój kantar czy nie? — nie dawał za wygraną, oparł się o drzwiczki boksu. Jednak Kai nic nie odpowiedział. Odłożył szczotkę do kuferka, a następnie otworzył drzwi z nieznajomym, na których praktycznie wisiał i udał się po ogłowie. — Możesz odpowiedzieć? Haaaaalooooo!
Ciągle coś mówił do Kaia, a ten udawał, że go nie słyszy. Zabrał potrzebne rzeczy i wrócił do Klapka, dalej ignorując niechcianego towarzysza.

Stefan?

niedziela, 6 października 2024

Kai Larson

 

Dołącza do nas Kai Larson! Przywitajmy go ciepło


Kai Larson | 24 lata | Klapek | - 


od Arthura cd. Juniper

Oczy Juniper wpatrywały się we mnie ze skupieniem. Badała moje zachowanie, a mi wcale nie widziało się przerywać kontaktu wzrokowego. Serce biło mi szybciej, lecz nie byłem pewien, czy to kwestia poderwania się do pozycji siedzącej, czy jej osoby.
Pobladłem, orientując się, że nie czuje znajomego ciężaru w żadnej z kieszeni.
- Gdzie moje auto? - Spanikowałem, wciąż próbując wyczuć palcami kluczyki. Dziewczyna zniknęła z mojego pola widzenia, więc w panice spróbowałem odnaleźć ją wzrokiem. Opierała się o komodę. Dopiero teraz mogłem się jej dokładniej przyjrzeć - miała na sobie piżamę, luźna koszulka i długie spodnie, ewidentnie opierające się tylko i wyłącznie na jej biodrach. Swoje śliczne, rude włosy spięła w niedbałego koka, a kosmyki, którym udało się uciec, niesfornie opadały jej na policzki. Gdyby siedziała obok mnie, musiałbym walczyć ze sobą, by ich nie odgarnąć. - Nie mów, że zostawiłem auto pod barem? - prawie pisnąłem. Odchrząknąłem, próbując udawać spokojnego. Z rytmu wciąż wybijała mnie jej sylwetka i cała jej osoba.
Zaśmiała się, mówiąc, że nie pozwoliłaby mi prowadzić w takim stanie, w jakim byłem wczoraj. W duchu przyznałem jej racje. Westchnąłem, dziękując jej i celowo zwróciłem się do niej per "Rudzik", gdy oddała mi najcenniejszą rzecz którą posiadałem - kluczyki od dziecinki.
Kontynuowała swój wywód o byciu meserszmitem, który nie może odlecieć. Odparowałem jej, że "zaraz przywalę w wieżyczkę patrolową", śmiejąc się nieco i próbując sięgnąć po kluczyki, schowane za jej plecami.
Ponownie sprowadziła mnie na ziemie, co poskutkowało moją miną skrzywdzonego szczeniaka, licząc, że złagodzę jej podejście.
- Rudzia, no... - mruknąłem, wracając grzecznie na kanapę i siadając między puchatymi poduszkami. Nie wiem, co kurwa we mnie wstąpiło; czy byłem dalej pijany, czy to Rudzik tak na mnie wpływał, czy o co kurwa chodziło. - Ale posiedzisz tu ze mną? Chciałbym z tobą posiedzieć. - Poczułem, jak na mojej twarzy pojawia się uśmiech. To było to uczucie, kiedy ekscytujesz się przed wejściem na rollercoaster i nie jesteś w stanie opanować drżenia warg i po prostu szczerzysz się jak głupi. 
Warunki były proste - łapy przy sobie i nie palić. No, proste na piśmie. Po pierwsze, nie wiem, czy dam radę wytrzymać minutę dłużej, czując jak pięknie pachnie i jak delikatna się wydaje; po drugie, procenty lubią dym.

Leżeliśmy na wcześniej rozłożonej kanapie, rozdzieleni poduszkami. Między nami znajdował się laptop - ewidentnie należał do tych z wyższej półki, choć Juniper nie traktowała go, jakby był ze złota. 
Czułem, jak moja głowa powoli opada, a sen ponownie zaczyna mnie nużyć. Wzrok dziewczyny leżącej obok mnie wyrażał współczucie, choć nie chciała dać tego po sobie poznać. 
- Nie śmiej się. - Fuknąłem, chowając głowę pod poduszką. - Nie byłoby ci do śmiechu z takim kacem. 
Nie odpowiedziała, zamiast tego poczułem, jak druga strona kanapy traci swój ciężar. Westchnąłem z rozczarowaniem. - Gdzie idziesz, Rudzia? - odwróciłem się na plecy, obserwując dziewczynę która zmierzała w stronę, jak mniemam, kuchni.
- Daleko od ciebie, głuptasie. - Wypaliła, na co zamruczałem z niezadowoleniem. Ponownie wróciłem do leżenia w bliżej nieokreślonej pozycji, która jakimś cudem nie sprawiała, że miałem ochotę umrzeć. Dziewczyna chyba włączyła czajnik, bo coś zaczęło wydawać cichy dźwięk. Minęła chwila, albo i cała wieczność, nim wróciła. Postawiła na stoliku obok nas kubek z jakimś ciepłym napojem.
- Miętowa, pomoże ci na... ciebie. - Uśmiechnęła się nieco; poczułem jak przez całe moje ciało przechodzi dreszcz. Co Ty ze mną robisz? Kiwnąłem głową, wstając do pozycji imitującej siedzenie i wziąłem kubek do rąk. Upiłem kilka łyków, krzywiąc się i wyrażając głośno swoje niezadowolenie. Rudzik, widząc moją krzywą minę, zaśmiała się głośno.
Oddam wszystko, by słyszeć ją tak szczęśliwą codziennie.
Halo, baza? Wariuje. Wariuje na punkcie dziewczyny.
Odłożyłem kubek i wróciłem do leżenia, widząc, że Juniper czuje się coraz bardziej komfortowo. Niewiele myśląc, i może trochę wykorzystując moment jej nieuwagi, przysunąłem się bliżej niej, skracając nasz dystans o poduszki dzielące nas.
Miałem nadzieję, że film zacznie lecieć w tle w przeciągu najbliższych kilku minut. Jej osoba, jej delikatność i to, jak sprawiała że się czuję, kompletnie jednak odrzucało mnie od typowego "przelecieć i zostawić". Chciałem ją poznać, chciałem wiedzieć czego się boi i dlaczego jest tu, a nie w domu. Skąd w ogóle to wszystko; chciałem słyszeć jej śmiech i obronić ją przed całym złem tego świata. I może całować i dotykać, odgarniać włosy za ucho i całować w nosek, zabierać na nocne przejażdżki i pokazać jej trochę mojego świata. Chciałem jej jako osoby, a nie jej ciała.
Rudzik ewidentnie zauważyła, że jestem bliżej niej, jednak nie odezwała się słowem, choć już otwierała usta. Pomógłbym jej je zamknąć moimi, najdelikatniej jak umiem. 
- halo, ziemia do Arthura? - pomachała mi dłonią przed twarzą; zorientowałem się, że sam rozchyliłem usta, podobnie jak ona. Zamrugałem i przymknąłem wargi, udając że nic się nie stało. Zwróciłem uwagę na jej włosy, ewidentnie przeszkadzające jej w "skupianiu się na filmie", choć najwyraźniej moja osoba była dla niej równie fascynująca, jak ona dla mnie.
- Mogę? - spojrzałem na rude kosmyki, podnosząc delikatnie dłoń. Kiwnęła głową, praktycznie niezauważalnie. Najdelikatniej jak umiałem, odgarnąłem jej je i ułożyłem za uchem, uważając, by nie przewrócić się na nią, bo moja równowaga wciąż pozostawiała wiele do życzenia.
Życzeń można mieć wiele, bo odsuwając się, wylądowałem z cichym stęknięciem na poduszkach, wywołując u Juniper śmiech. Sam również zacząłem się śmiać, wiedząc, jak komicznie musiało to wyglądać. - Dziękuję. - Wysapałem między salwami śmiechu między nami. Jak ona ślicznie wyglądała, gdy jej twarz rozświetlał uśmiech. 
- Dobra, dobra, ale opowiedz mi, co ja wczoraj odjebałem, że jestem w takim stanie. - Spróbowałem spoważnieć, co wywołało u nas kolejny napad. Myślę, że to zwijanie się ze śmiechu sprawiło, że leżeliśmy praktycznie na sobie. W sensie bardziej Rudzik znajdowała się swoją głową praktycznie na mojej klatce piersiowej. Udałem, że wcale nie przeszedł mnie kolejny dreszcz.

Juneee? 

Od Zei cd. Arthura

 Przeprosiny nie były czymś, czego się po nim spodziewałem. Spojrzałem na chłopaka opartego o Impalę, zastanawiając się co odpowiedzieć.

- Powiedzmy, że mi się należało - rzuciłem wreszcie.

- Myślałem, że to było jasne. - Nadal był rozbawiony.

Przez wcześniejszą rozmowę przeskoczyliśmy chyba etap dyskusji o pogodzie, ale nieszczególnie miałem też ochotę kontynuować zwierzanie się. Jak się temu przyjrzeć dokładniej, to było to trochę śmieszne. Cała nasza znajomość. Od głupiego wypadku na parkingu w kilka godzin przeszliśmy do rozmawiania o najważniejszych rzeczach w naszym życiu. Wydawało mi się, że Arthur nie otwierał się zbyt często i nie opowiadał wszystkim o Impali. Przynajmniej nie w ten sposób. Ja zresztą też nie byłem pewien czy ktokolwiek z moich obecnych znajomych wiedział w ogóle skąd wytrzasnąłem konia. Nie lubiłem o tym wspominać. Historia o Dimie zazwyczaj prędzej czy później prowadziła do pytań o Denisa, a to nie były pytania, na które byłem gotowy. Minęły już prawie cztery lata, a to wszystko nie wydawało się ani trochę łatwiejsze. Arthur chyba doszedł do podobnego wniosku, bo darował sobie zaczynanie kolejnych tematów. Zamiast tego spojrzał w górę.

Niebo faktycznie było tu śliczne, ale nie umiałem zbyt długo skupić się na jego podziwianiu, więc może kwadrans (w każdym razie wydawało mi się, że raczej kilka godzin) później zacząłem rozglądać się po polance dookoła nas. Księżyc dawał niewiele światła, ale wystarczyło na tyle, by zorientować się, że miejsce nie było zbyt często odwiedzane. Była nawet szansa, że nie potkniemy się o pamiątki po jakichś okolicznych nastolatkach, które przyjechały tu sadzić prezerwatywy. A to zawsze miły dodatek do przebywania na łonie natury. Przeszedłem kilka metrów, dzielących mnie od linii drzew po przeciwnej stronie polanki. Pomiędzy liśćmi jakiegoś krzaczka coś błysnęło. Podszedłem bliżej, ale świetlik poderwał się do lotu. Obejrzałem się za siebie. Arthur kończył (kolejnego?) papierosa, nadal wpatrzony w niebo. Wzruszyłem tylko lekko ramionami i ruszyłem za owadem głębiej pomiędzy drzewa.


Arthur? idziemy sadzić prezerwatywy?

Od Maddie cd. Arthura

- Nie ma za co, bezimienna tajemnicza wojowniczko w Celcie – powiedział barman, na co odsunęłam szklankę od ust, próbując się nie zaśmiać. Otworzyłam usta, aby odpowiedzieć, ale został odciągnięty przez swoje obowiązki. Spojrzałam na alkohol w szklance i się lekko uśmiechnęłam. „Wojowniczka”, podobało mi się. Dotąd tylko wuj potrafił mnie tak nazwać. Pierwszy raz, kiedy to zrobił, strzeliłam do napastnika w nogę. Uśmiał się, kiedy zrozumiał, że nazywanie mnie małą dziewczynką, która zrobi sobie krzywdę pistoletem tylko mnie rozjuszy i jeszcze z większą zaciętością strzelę. Takie podpuszczenia były dla mnie paliwem. Nawet cios w dzisiejszej walce pomógł mi ją wygrać.

~*~

Blask lamp na moment mnie oślepił. Do moich uszu dobiegł głośny ludzki gwar, składający się głównie z radosnych, bojowych okrzyków. Na ringu stała już dziewczyna z Meksyku, bokserka z pięcioletnim doświadczeniem o włosach ciemnych jak atrament i oczach zimnych jak lód. Wbijała we mnie swój wzrok niczym szpilki. Moja przeciwniczka była gotowa; ja również. Na dźwięk startu ruszyłyśmy w swoją stronę.
Miała mocne i szybkie ciosy. Moje kopnięcia uderzały o jej przedramiona, kiedy kryła twarz. Napięła się i nie ruszała z miejsca. Czekała na odpowiednie momenty, aby uderzyć pięścią owiniętą w bandaż. Unikałam jej ciosów: cofałam i schylałam głowę, a jej ręka świstała mi nad lub przez twarzą. Wiedziałam, że jeśli dostanę, może mnie ogłuszyć. Przez pięć lat uderzała nie tylko w worek bokserski, a jej dłonie były twarde. Dłoń od zaciskania w pięść poszerzyła się, a z każdym treningiem jej siła ciosu wzrastała. 
Ścięłam ją z nóg i gdy chciałam dopaść do jej twarzy, okazało się, że na leżąco również może wykonać mocny cios, ignorując ból z tyłu jej głowy, który pojawił się przy uderzeniu o twardą powierzchnie. Skierowałam się do niej z takim impetem, że nie zdołałam zrobić uniku i uderzyła mnie prosto w szczene, odpychając na bok.
Lekko mi zaszumiało, kiedy na klęczkach powstrzymywałam się od łez.

To samo czułam… kilka dni temu? Tygodni? Chwilowa bezsilność i poczucie bezradności. Wiesz co masz zrobić, wiesz do czego dążysz, wiesz czego potrzebujesz i czego pragniesz. Cel jest prosty, a jednak na drodze pojawia się przeszkoda – społeczeństwo. Ludzie, zbici w jedność i będącymi jednym wielkim organizmem, żyjącym na konkretnych zasadach, sugerującym ci, że twój tok myślenia jest błędny. Mylisz się i powinien to zmienić, nim będzie za późno. Twoje uczucia nie są ważne, bo jeśli chcesz należeć do społeczności, musisz przestrzegać kilku zasad. A nawet jeśli nie chcesz do nich należeć, będą cię namawiać, abyś dołączył. 
W takich momentach, kiedy patrzę bezsilna na ścianę i wiem, że nie pasuje do społeczeństwa, mówię sobie, że nie będę płakać. Nigdy nie będę płakać, że tutaj nie pasuje.
Tak samo nigdy nie będę płakać, kiedy dostanę cios.

Meksykanka wstała i ruszyła do mnie. Była mistrzynią boksu, ale została zrzucona z piedestału, kiedy zbyt wysoko zadarła nos. Była pewna swej wygranej, tak jak teraz. Wystarczyło poczekać, klęczeć i czekać, aż podejdzie wystarczająco blisko… aby podciąć jej nogi i skoczyć jak wilk do gardła sarny.

~*~

Spojrzałam na whisky, w którym odbiło się moje krzywe oblicze. Plaster na wardze, na brwi, na szczęce i masa tapety na policzku, aby przykryć siniec. Meksykanka mocno uderzyła i podejrzewam, że gdyby uderzyła mnie stojąc na nogach, nie wyszłabym do klubu z opuchlizną na twarzy. 
Whisky przyjemnie rozgrzewało moje gardło, tym jednak razem zamierzałam zostać przy jakichś trzech drinkach.
Barman o ładnym imieniu w dalszym ciągu obsługiwał klientów, nie mając czasu do mnie podejść. Obsłużyła mnie jego koleżanka, która dolała mi whisky i dorzuciła lód. Tym razem siedziałam sama, nikt nie podszedł do kobiety w plastrach na twarzy. A może pamiętali kto ostatnio rozbił pijakowi czoło? Na jego wspomnienie spojrzałam na rękę. Zabandażowana w pośpiechu nie była nawet dobrze związana, dlatego musiałam ją poprawić.
- Jak ręka? - usłyszałam znajomy głos. Podniosłam wzrok na blondyna o ładnym uśmiechu. Patrzyło mu dobrze z oczu, a kiedy się pytał o ranę, brzmiał, jakby naprawdę go to interesowało. 
- Goi się - zamknęłam dłoń, kładąc ją na blacie i skupiając się na swoim drinku. - Nie było potem żadnych problemów? - zapytałam, mając na myśli bójkę z moim udziałem. Mężczyzna w tym czasie wycierał szklanki i chował je pod blat.
- Z tego co mi wiadomo, było spokojniej niż zwykle - pokiwałam głową.
Poczułam na sobie spojrzenie. Ktoś mi się przyglądał, a kiedy odwróciłam wzrok i moje spojrzenie napotkały Japonkę, szepczącą coś do drugiej, rozpoznałam te dwie dziewczyny. Musiały być chyba stałymi klientkami, skoro widziałam je tutaj ponownie. 
- Arthur - odwróciłam głowę w przeciwną stronę od Japonek, przyglądając się trunkom na ścianie. - Mają cię na oku dwie dziewczyny. Nawet zakładały się, która cię pierwsza poderwie - powiedziałam z uśmiechem i lekkim zażenowaniem. Czy ludziom na tym świecie na prawdę tak bardzo się nudzi, że zakładają się o coś takiego? 
Barman nie mając zamiaru zdradzić naszego tematu, nie spojrzał na dziewczyny, chociaż na pewno widział je kątem oka. Skupiony na polerowaniu szklanek odparł, że ma doświadczenie z takimi paniami. Zaśmiałam się krótko, domyślając się, że podoba mu się ta sytuacja. Cóż, z mojej strony to wyglądało tak, że gdybym miała popcorn, z chęcią bym obstawiała jak się potoczą losy tej trójki. Najwyraźniej musiało mi się nudzić jak reszcie społeczeństwa!
- Czasem kobiety nie mogą się oprzeć - stwierdził, na co mu przytaknęłam.
- Prawda. Czasem robią takie głupie rzeczy, a potem płaczą - położyłam rękę na czole, jakby zażenowana głupotą płci damskiej. Przecież bez powodu nie wymyślają telenoweli, w których rozbrzmiewa znane "ale ja go kocham!".
- Brzmisz jakbyś miała w tym doświadczenie - powiedział lekkim tonem, podejmując temat, na co uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Ojjjjj taaak - przeciągnęłam słowa. - Uczę się na błędach innych, przez co sama nie odczuwam pożądania. Chore, nie? - odsunęłam się do tyłu na krześle i wypiłam whisky. Stuknięcie szklanką o blat miało oznaczać nie kontynuowanie tego tematu; w rzeczywistości nie lubiłam go podejmować, a terapeuta o tym wiedział i nie zamierzał iść mi na rękę. - W każdym razie, założyły się chyba o dwadzieścia dolarów, więc jak ci się nudzi, też możesz z tego skorzystać. Nalejesz mi? Ostatnia szklanka i wracam. Jutro mam zajęcia w nowej szkole czy czymś tak - przetarłam twarz dłonią, zapominając o ranie na brwi, którą Meksykanka mi zrobiła w obronie, gdy zaczęłam ją dusić. 

Arthur?

Stefan Boyer

 Dołącza do nas Stefan Boyer! Powitajmy go ciepło!



Stefan Boyer | 21 lat | Madame | -

[pełny formularz]


sobota, 5 października 2024

Od Juniper cd. Arthura

***
Obudziły mnie promienie słońca delikatnie muskające moją twarz. Wstałam, związałam rude włosy w niedbałego koka, nie trudząc się jeszcze jednak by przebrać się z komfortowej piżamy. Obmyłam twarz zimną wodą, umyłam zęby i po cichu przeszłam do kuchni, kradnąc z lodówki kawałek topionego serka jako śniadanie. Zerknęłam w międzyczasie do salonu gdzie dalej spał Arthur, leżał jak potulny baranek na kanapie, pod kocem którym go wczoraj okryłam. Uśmiechnęłam się do siebie i wróciłam do swojego pokoju. Siadłam na łóżku, krzyżując nogi. Odwinęłam kawałek sreberka z topionego sera, szybko zagryzając kawałek. Zetknęłam na telefon i nim zdążyłam cokolwiek na nim zrobić wyświetliło się połączenie przychodzące. Westchnęłam widząc napis "Leoś", jednak odebrałam.
- Jak zwykle męczysz mi dupę z samego rana? - westchnęłam głośno do mikrofonu, gdy tylko przeciągnęłam zieloną słuchawkę. Odpowiedział mi śmiech.
- Czy go znaczy że już się zadomowiłaś? - usłyszałam głos brata.
- Można tak powiedzieć. -
- Mama już się martwi... Będziesz w przyszłym tygodniu na pokazie? - wypalił od razu, nie dając mi czasu na odpowiedź.
- Rodzinny biznesik musi się kręcić beze mnie. Zresztą, tata nie może się tym zająć? - odparłam.
- Pojechał na Florydę oglądać jacht. - burknął. Westchnęłam głośno, wstając z łóżka. Nasza rodzina miała bogate życie, ojciec świetnie nauczył mnie wartości pieniądza i to szanowałam, matkę zaś często ponosiła rozrzutność. Od długiego czasu błagała go o jacht, który był głównie jej zachcianką.
- Pomyśle. - mruknęłam. - Skoro matka chciała tak bardzo ten jacht mogła sama po niego pojechać. - Ojciec zajmował się hodowlą przeróżnych zwierząt, najbardziej rozchwytywana była hodowla koni która dawała mu wręcz milionowy majątek.
- Jasne, bo ona by pojechała - parsknął śmiechem Leo.
- Będę kończyć. - mruknęłam, przechodząc koło Arthura, którego zapewne obudziłam. Wstał, przetarł oczy na co ja zapytałam:
- Dzień dobry, spałeś coś? - uśmiechnęłam się lekko a on burknął z pytaniem o łazienkę i poleciał w jej kierunku. Zwrócił zawartość żołądka a gdy skończył, przeprosił i przemył twarz wodą. Podałam mu płyn do płukania ust w ciszy i poszłam po szklankę wody, którą po powrocie do łazienki mu podałam. Arthur chciał iść do domu, czuł się pewnie zmieszany że widzę go w takim stanie.
- Arthur, wyglądasz jak trup. - powiedziałam. Nie czułam się zbyt komfortowo z opcją że zostanie u mnie w domu na tak długi czas ale też nie mogłam pozwolić mu wyjść w takim stanie. - chyba powinieneś jeszcze zaczekać, aż poczujesz się lepiej.
Usiadł grzecznie na kanapie, a ja zaczęłam składać koc na którym wcześniej spał. Znajomy, obrzydzający zapach uderzył mój nos.
- Paliłeś? - zapytałam, a gdy usłyszałam twierdzącą odpowiedź syknęłam krótką obelgę w jego kierunku.
- A masz jakiś problem, mamo? - uśmiechnął się do mnie, na co mimowolnie moje usta się uniosły. - Nie wiedziałem, że nie mogę. -
- Pal gdzie indziej, nie w moim mieszkaniu. - syknęłam. - Samochód jest w garażu, kluczyki na komodzie. Ale nie pojedziesz nim nigdzie w takim stanie -
- Nie wylądowaliśmy w łóżku - powiedział, na co wywróciłam oczami. Może i szkoda..?
- Pachniesz mango - wypalił po chwili na co lekko się uśmiechnęłam, jednocześnie ciesząc się że zauważył.
- Mam kaca. - mruknął z miną pobitego szczeniaka. Miał tak słodkie oczy....
- Nie zauważyłam - wysyczałam przez zęby, uśmiechnął się lekko ale po chwili pobladł.
- Gdzie moje auto? - zapytał, wręcz przerażony i zaczął przetrzepywać swoje kieszenie zapewne w poszukiwaniu kluczy. Podeszłam do komody i chwyciłam w dłoń brelok felgi, obracając go w palcach, czekając aż zauważy. Arthur z każdą chwilą bladł coraz bardziej. 
- Nie mów że zostawiłem auto przed barem!? - mogłabym bym przysiąc że mówiąc to prawie pisnął jak baba. 
- No chyba nie zamierzałeś prowadzić wstawiony jak meserszmit? - parsknęłam śmiechem a Arthur zmierzył mnie wzrokiem, rozpromienił się jednak gdy zobaczył jak kręcę brelokiem od jego ukochanych kluczy.
- Rudzik, ty mi mów takie rzeczy - westchnął z lekkim uśmiechem, sięgając ręką po klucze. Szybko schowałam je za sobą, na co rzucił mi zmieszane spojrzenie.
- Meserszmit nadal nie jest gotowy do lotu. - wywróciłam oczami wyczuwając w jego oddechu nadal mocną woń alkoholu.
- Meserszmit to zaraz przywali w wieżyczkę patrolową jak nie dostanie pozwolenia do odlotu. - mruknął, widocznie powstrzymując uśmiech i próbował sięgnąć za moje plecy, na szczęście bezskutecznie.
- Najpierw to musi wylądować zanim będzie myślał o odlocie. - zaśmiałam się znowu mu w twarz a ten spojrzał na mnie niczym szczeniak któremu właśnie ukradłam kiełbaskę sprzed pyszczka.
- Rudzia no... - mruknął ale czułam że poddał się. Udał się grzecznie z powrotem do kanapy gdzie usiadł pomiędzy świeżo ułożonymi przeze mnie poduszkami. 
- Ale posiedzisz tu ze mną? - palnął. - Chciałbym z tobą posiedzieć. - uśmiechnął się, nie był to jednak normalny, zwykły uśmiech - to był taki pijacki uśmiech, podrasowany przez alkohol. Chłopak widocznie był napalony, nie wiedziałam jednak czy na zwykłe przytulasy czy na coś więcej.
- Dobrze ale łapy przy sobie bo meserszmita tak podrasuje że już nigdy nie poleci - wyszczerzyłam się do niego i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dodałam: - i zero palenia albo ukatrupię tą twoją słodką buźkę. - 

Arciu? Sorki że tak dlugo