Wbijałam wzrok w podłogę, nie wiedząc co powiedzieć. Czułam na sobie wściekłe spojrzenie nauczycielki, a zarazem dyrektorki. Miałam już u niej kilka razy szlabany, byłam przygotowana na to, że tym razem wylecę. Potwierdziłam cicho.
- Co macie na swoją obronę? - zapytała, spoglądając na nas lodowatym wzrokiem. Triss spojrzała na mnie z nadzieją, wciąż wbijałam wzrok w podłogę i mrugałam oczami, próbując powstrzymać łzy, które napływały mi do oczu.
- Słucham...! - Dyrektorka zaczęła się niecierpliwić.
- M-możemy posprzątać jutro wszystkie boksy. - powiedziała niepewnie brązowowłosa. Zagryzłam zęby, wiedząc że to będzie cholernie długa i męcząca robota. Podniosłam delikatnie głowę i odgarnęłam błękitne włosy, czekając na decyzję starszej kobiety.
- Nie możecie, a musicie. - podkreśliła ostatnie słowo. - Wszyscy do siebie! - krzyknęła do osób, które siedziały cichutko w pokoju i liczyły że ominie je kara. - Następnym razem nie będę tak łagodna. Co wy sobie wyobrażacie?! Wiecie, czym to grozi? To bezczelne, naprawdę. No, uciekać mi, bo jak nie...! - pogroziła i wskazała palcem na drzwi. Triss pożegnała się szybko i podziękowała, cała reszta ulotniła się równie prędko jak przyszła. Zamknęłam za nimi drzwi i pogłaskałam czarną kulę futra, która już spała. Zabrałam piżamę i poszłam się umyć pod prysznicem. Gdy byłam już w piżamie, wyłączyłam wszelkie światła i poszłam spać, nastawiając budzik na 9. Wybudziło mnie "Lightning", otworzyłam oczy, oglądając chłodne słońce przebijające się przez zasłony. Z niechęcią zrzuciłam kołdrę i wstałam, na oślep sięgając po ubrania. Czarne, robocze jeansy i bluzkę, w tym samym kolorze. Zerknęłam na temperaturę, zdecydowałam się jeszcze na długą bluzę, która dawała jakieś ciepło. Sztyblety szybko wsunęłam na nogi i wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Wejście do stajni przyprawiło mnie o przyjemny dreszcz, chociaż wiedziałam, że nie mogę jeździć. North po ostatnich zawodach miała lekką kontuzję, więc nie mogłam wsiadać. Dia była jeszcze za młoda, a ja i tak miałam szlaban
- Wielkie dzięki. - powiedziałam chłodno, jednak z lekkim rozbawieniem.
- Do usług. - mruknęła Triss. - Od kogo zaczynamy?
- Dajesz szkółkowe. Ty to naprawdę umiesz wyjść cało z takiej sytuacji, nie powiem. I nawet nie musisz potem nic robić, podziw. - powiedziałam z ironią, i zaśmiałam się krótko. Znowu wbiłam wzrok w podłogę, udając że jest ona bardziej interesująca niż cokolwiek innego. Ile ja bym dała, żeby teraz leżeć na łóżku i czytać książkę. Nawet nauka mi nie przeszkadzała! Tak cholernie nie chciało mi się tego sprzątać...
- Ja wiem, pani Embress. - odparła poważnym tonem. Ledwo powstrzymałam się od nagłego ataku śmiechu, stłumiłam to jednak szybko. - Zatem kierujmy nasze kroki ku progom domostwa Jabłoni, aby wszelkie nieczystości z niego wymyć.
- Och, oczywiście, panno Triss. Ubolewam niemiłosiernie nad faktem, iż dane mi cenne godziny żywota mego spędzić w tej budowli. Jednakże czasu tego nie marnujmy więcej; śpieszmy się do Jabłoni, nie zezwólmy jej wyczekiwać nas ani chwili dłużej, niż to konieczne. - odparłam, równie poważnie jak dziewczyna, która już szła po łopaty i taczki.
- Twoje słowa prawdę głoszą, wykonajmy to, co nam dane, aby chwil przez palce niczym piasku nie przepuszczać. - Szłyśmy w ciszy, którą przerywało tylko stukanie naszych butów o posadzkę, chwilę potem byłyśmy przy boksie arabki. Jabłonka spoglądała na nas, jakbyśmy się z choinki urwały. Nie miałam nic, co mogłabym jej dać.
- Rozpocznij zatem rytuał, towarzyszko; czyż nie dostrzegasz niecierpliwości wypisanej na twarzy jejmości? - powiedziałam, chwytając jedną dłonią pręty boksu klaczy.
- Ależ oczywiście, iż dostrzegam, nie dostrzec jej niemożliwym jest. - odpowiedziała Triss. Oparłam łopatę i wyprowadziłam Jabłonkę. Brunetka tymczasem zajmowała się przerzucaniem gnoju i innych wytworów do taczek. Klacz ciągnęła mnie w stronę pastwisk, ale Triss uratowała mnie od pogonią za nią i oznajmiła że boks jest gotowy. Wprowadziłam ją i szybko odpięłam karabińczyk, wycofałam się i zamknęłam za sobą zasuwę.
- Doskonale; należne nam w tym wypadku u Skrzącej Się damy. - Czas mijał nam na sprzątaniu boksów w milczeniu, na moich dłoniach zaczynały robić się odciski i bolesne pęcherze. Syknęłam cicho, gdy Vivo szarpnął swoim małym łbem i obdarł mnie jeszcze bardziej. Skóra na dłoniach piekła mnie już chyba wszędzie, gdzie to było możliwe. Został nam jeszcze tylko jeden boks, należący do diabła wcielonego, zwanego też Batonem bądź Snickersem. Ruszyłyśmy, zmęczone w stronę jego miejsca pobytu.
- Ten to dopiero diabeł wcielony, zdradziecki pomiot szatana samego. Zamiast krewi w żyłach jego muł krąży, powiadam ci; egzorcyzmy najcięższe nie zdołałyby wypędzić demona zamieszkującego skromny umysł jego. Strzeż się, gdyż nie omieszka on życia ci uprzykrzyć, kiedy tylko okazja zadowalająca się ukaże... - powiedziałam i zamilkłam, patrząc z niedowierzeniem na pusty boks i otwartą zasuwę. - spier**lił. - rzuciłam, nie wiedząc co myśleć. Weszłam do boksu i rozejrzałam się, jakby licząc na to, że bułanek gdzieś stał w kącie. - ADHD dostał i spierniczył. - warknęłam. - Przecież Peek mnie teraz wywali na zbity pysk! - powiedziałam do dziewczyny, która chwyciła uwiąz z kantarem, zostawiając łopatę opartą o drzwi.
- Znajdziemy go, Vicz, spokojnie. - spróbowała mnie uspokoić, odepchnęłam jej rękę wściekle i popatrzyłam na pastwiska, nigdzie nie było tamtego dziada.
- A co jak zwiał gdzieś dalej? - zapytałam, przerażona. Triss pokręciła głową i wskazała palcem ślady po koniu, wyglądało na to, że galopował a po chwili przeszedł do stępa. Nie chciałam sobie pozwolić na jeszcze większy opieprz, bądź co gorsza wywalenie z Akademii. Nie chciało mi się już grać w te poetyckie gierki, które były śmieszne. Zaczesałam włosy do tyłu, nie wiedząc co zrobić, jeszcze raz weszłam do boksu, licząc że koń będzie tam stał i czekał. Zamknęłam oczy i spróbowałam się uspokoić, przecież nie mógł zwiać daleko. Triss machnęła na mnie ręką, podbiegłam do niej, trzymając dyndający kantar w ręce. Wskazała palcem na drzewa, gdzie malowała się jasna sylwetka konia, poczułam nagły skurcz w żołądku, z nadzieją że nikt nie zauważył tamtego dziada. Mimowolnie dotknęłam palcami blizny, do której zdążyłam się już przyzwyczaić. W kieszeni bluzy miałam jakąś marchewkę, którą mogłyśmy spróbować skusić konia. Triss podeszła do niego powoli, szłam tuż za nią. Chwyciłam go prędko za kantar, który miał już wcześniej na sobie, położył po sobie wściekle uszy i kłapnął zębami, powoli przystawiając się do mnie zadem.
- Podpinaj! - podniosłam głos, gdy wałach był już niebezpiecznie blisko mnie. Triss zapięła uwiąz, jak najspokojniej odsunęłam się od Batona, upadłam do tyłu, podpierając się rękami. Koń wciąż kulił uszy i spoglądał na mnie gniewnie. Triss powstrzymywała śmiech, stłumiła go dłonią. Spojrzałam na nią wściekle, wstałam i otrzepałam się z brudu w jakimś stopniu.
- Co jest takiego śmiesznego? - warknęłam i odsunęłam się od bułanka. Tamten podniósł tylko tryumfalnie łeb. Przysięgam, że gdyby konie mogły się śmiać, usłyszałabym teraz śmiech wałacha.
Triss przybrała poważny wyraz twarzy, i jak gdyby nigdy nic pogłaskała go po chrapach. Nawet nie drgnął. - Jak... jak do jasnej cholery? - powiedziałam, nie wierząc własnym oczom. Gdyby to była moja dłoń, ten szatan dawno by mnie uwalił. Triss patrzyła na mnie, z niewinnym uśmiechem.
- Dalej boisz się Batona? - zapytała, jakby nie znała odpowiedzi na to pytanie. Skinęłam niepewnie głową. - Wiesz... mam pewien pomysł. - zaczęła. Spojrzałam na nią, z niemałym zainteresowaniem. - Może spróbujemy Cię do niego przyzwyczaić? Przecież on potrafi być aniołkiem, prawda? - zapytała bułanka, który właśnie ocierał się o dziewczynę. Pokiwałam głową.
- To... kiedy możemy zacząć? - zapytałam brunetki, która uśmiechnęła się, jakby właśnie wpadła na złowieszczy plan.
> Triszu? Tak cholernie nic nie napisałam XD <
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.