czwartek, 20 lipca 2017

od Rekera cd. Irmy

Michael... Michael... Michael... Tak on tu znowu wrócił! Znaczy nie przylazł do mnie osobiście i nie powiedział czegoś w stylu "Witaj synku! Jak się czujesz? To ja twój popierdolony ojciec!" ale pokazywał mi się znowu w moich koszmarach... Wszystko było takie realne, że nie mogłem praktycznie w ogóle normalnie sypiać. Nie chciałem nikomu o tym mówić, bo przecież leki brałem, lecz pewnie były na mnie już za słabe. Nie wiem czy istnieje jakieś uodpornienie na te tabletki, ale jeśli tak to mogę śmiało powiedzieć, że to zrobiłem i już na mnie nie działają!
Chociaż dzień zapowiadał się spokojnie to oczywiście tak być nie mogło! Kiedy Alkatras chciał się pokładać pobiegłem szybko po wujka Maksa, który akurat był w stajni i patrzył zdziwiony na Pizarra, który też nie wyglądał najlepiej. Gniadosz był strasznie osowiały co niepokoiło wujka, który miał wymalowane zmartwienie na twarzy. Kiedy tylko podbiegłem do wuja od razu zacząłem szarpać go za rękaw jego koszuli.
- Wujek chodź! Szybko! - mówiłem zdenerwowany chcąc go przeciągnąć przez całą stajnie, ale byłem za słaby chociaż może i nawet gdybym był w pełni sił nie dokonałbym tego zadania.
- Reker? Co się dzieje? - zdziwił się patrząc na mnie uważnie przez co myślałem, że zaraz go trzepnę w ten jego durny łeb.
- Alkatras... Alkatras się pokłada! Nie wiemy co się dzieje! - rzekłem a on od razu przyśpieszył i już po niecałych dwóch minutach byłem wraz z mężczyzną przy leżącym na ziemi kasztanie oraz Irmie, która nie wiedziała co ma zrobić. Dziewczyna klęczała przy swoim wierzchowcu oraz miała łzy w oczach przez co od razu ją przytuliłem a wujek zaczął zajmować się koniem.
- Szlak - mruknął pod nosem Maks klękając na ziemi oraz wyciągnął szybko telefon z kieszeni i zapewne zaczął dzwonić do weterynarza. Czekaliśmy w napięciu a ten jełop nie odbierał! No ponoć zrobił sobie wakacje, ale wszyscy pracownicy powinni i tak mieć włączone w razie czego telefony i odbierać je od wujka, bo w końcu tutaj pracują! "Jak potrzeba to go nie ma" - warknąłem w myślach tuląc cały czas do siebie płaczącą Irmę, której szeptałem na ucho uspokajające słowa. Kiedy idiota nie odbierał po drugiej próbie skontaktowania Maks zadecydował, że zaprowadzimy Alkatrasa do boksu. Najpierw musieliśmy nakłonić jakoś ogiera do wstania co było bardzo ciężkie, ale kiedy już nam się udało pomogliśmy biedakowi dojść do jego boksu, w którym od razu się położył i już chyba nie było mowy o wstawaniu... Wszyscy byliśmy bardzo zdenerwowani a fakt, że prywatny weterynarz wujka nie odbierał wcale tu nie pomagał! Wujek kazał szukać swoim ludziom jakiegoś dobrego weterynarza, który by tu przyjechał w pilnej sprawie więc było niezłe zamieszanie. Zmartwiło nas też to, iż koń nie miał wody, ale nie było co ochrzaniać stajennego, gdyż ten miał ostatnio problemy rodzinne i przez nerwy często zapomniał o niektórych rzeczach. Nie chcąc czekać sami naleliśmy mu dużo wody oraz zaczęliśmy czuwać.
Sekundy wydawały się minutami a minuty godzinami więc czas można by rzecz, że nas normalnie torturował i dobijał. Wszyscy byli nerwowi... Z Arrowem chyba też się coś działo, bo był taki jakiś dziwny... Trzymał praktycznie cały czas nieruchomo głowę, którą miał wyciągniętą do przodu i był też taki jakiś osowiały przez co się o niego martwiłem oraz często przychodziłem by zobaczyć jak się miewa, ponieważ przez cały ten czas siedzieliśmy przy Alkatrasie w stajni.
Dzięki Bogu po tym szatańskim upływie czasu zjawił się jakiś mężczyzna, który był weterynarzem! Był to wysoki człowiek o brązowych oczach i czarnych włosach. Przedstawił się jako Lucas Radson i od razu bez żadnych ceregieli zajął się ogierem mojej ukochanej, z którym najlepiej nie było.
- To kolka, lekkie zapalenie mięśni i bugszyny czyli zapalenie stawów - rzekł wreszcie a my przestraszeni i zdziwieni jednocześnie zdębieliśmy i pobledliśmy.
- Ale jak to? Konie są regularnie badane a jak coś to leczone! - powiedział wujek jako pierwszy otrząsając się z szoku.
- Proszę pana te konie nigdy nie były leczone - oznajmił zwierzęcy lekarz - Pewnie pana weterynarz nic nie robił i olewał całą sprawę - dodał jeszcze patrząc z żalem na kasztana.
- Przecież skończył wspaniałą szkołę i nie mógł dostrzec, że koń jest chory?! - wujek ledwo nad sobą panował. Pewnie w jego wnętrzu wojnę toczył teraz anioł i demon...
- Może niech pan zadzwoni do tej szkoły? Każda ma zawsze spis absolwentów - rzekł podając coś Alatrasowi więc wraz z Irmą uważnie na to patrzeliśmy.
- Tak zrobię - westchnął - Może pan zbadać też inne konie? Chce mieć pewność - dodał na co mężczyzna skinął głową i kiedy skończył zajmować się koniem Irmy by go tak mocno nie bolało poszedł posprawdzać inne wierzchowce, lecz zanim to zrobił wyjaśnił nam na czym będzie polegało leczenie ogiera. Modliłem się tylko w duchu by wyleczyć go z tej kolki, bo często kończy się ona śmiercią konia...
Po około godzinie było już wiadomo, że w sumie oprócz Alkatrasa chorych jest jeszcze dziesięć koni w tym mój Arrow i Pizarro wujka! Maks był wściekły i o mało piana mu z ust nie leciała! Arrow ponoć miał zapalenie gardła przez co myślałem, że zaraz zejdę z nerwów. Połknąłem w sumie cztery tabletki uspokajające by jakoś móc funkcjonować. Weterynarz obiecał, że jutro też przyjedzie i w razie czego mamy dzwonić do jego kolegi albo do niego za co podziękowaliśmy. Maks jakoś z dziwnym zmartwieniem patrzył się na tego pana więc pewnie musiał w nim coś dostrzec. Cały czas stosowaliśmy się do wskazówek Lucasa chodź niestety było ciężko namówić kasztana do wstania i lekkiego chodzenia. Czułem się taki winny jakby to wszystko było moją winą. Gdy patrzyłem w oczy swojego karego ogiera, które były takie smutne chciało mi się płakać. Byłem taki bezradny... to wszystko było po prostu jak koszmar! Koło północy wujek zagonił nas jakoś do pokoi tylko, że ja nie zamierzałem Irmy zostawiać samej dlatego od razu do niej poszedłem oraz rzucając się tak samo jak ona na łóżko od razu się do niej przytuliłem.
- Będzie dobrze - szepnąłem jej na ucho cały czas tuląc ją do siebie. Sam bałem się jak diabli o nasze koniska, ale wiedziałem, że to silni zawodnicy i tak łatwo się nie poddadzą! Chodź chciało mi się spać to wiedziałem, że nie mogę, bo zjawi się Michael i mnie postraszy... "Boże Reker powiedz jej o tym wreszcie" - pomyślałem i spojrzałem się w niebieskie oczy dziewczyny - Irmuś? - zacząłem.
- Hm? - odpowiedziała mi pytaniem wyrywając się jakoś z zamyśleń. Podano nam niedawno silniejsze leki uspokajające więc aż tak mocno denerwować się nie mogliśmy.
- No bo wiesz... Ja ostatnio nie śpię... Mam koszmary a tabletki nie działają... - westchnąłem cicho - Nie chciałem ci w tedy mówić, bo i tak byłaś już strasznie zdenerwowana i zrozpaczona... Przepraszam, że wchodzę ci na głowę z takimi problemami - dodałem, ale się od niej nie oderwałem.

< Irma? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.