Szkoda, że nie mogę przyjebać mu kluczem w twarz.
Leżąc w łóżku i przeglądając sociale, wreszcie zebrałem się, by napisać do chłopaka od czerwonej strzały. Znalazłem jego numer w historii i wysłałem SMSa z adresem warsztatu i jutrzejszą datą, wraz z godziną 14.
- Obyś kurwa przyjechał.. - fuknąłem i z niezadowoleniem zawinąłem się w kołdrę, chcąc się wyspać. Oczywiście, że nie było mi to dane - wybudziło mnie powiadomienie, wskazujące na to, że chłopak odpisał. "Pracuję do 16. Nie ma szans, że urwę się wcześniej". Szybko wystukałem "ale kto cie kurwa pytał, 14 to 14, nie ja Ci auto rozjebałem", patrzyłem przez chwilę na wiadomość i końcowo usunąłem ją, by zmienić to na zwykłe "okej.", specjalnie dodając kropkę. Niech wie, że wciąż go nie lubię.
Wjechałem Impalą na plac i przyniosłem już wszystkie potrzebne rzeczy. W trakcie nieobecności chłopaka udało mi się zmienić jej filtry i spalić minimum cztery papierosy. Wreszcie przyjechał on - imbecyl w czerwonej strzale. Zacisnąłem palce na kluczu, który trzymałem w ręce i odetchnąłem głęboko, próbując powstrzymać się od rzucenia narzędziem w jego twarz. Albo samochód. Jeszcze nie zdecydowałem.
Wysiadł ze swojej Toyoty, i od razu przypomniały mi się moje słowa w jego kierunku. Zaśmiałem się w duchu, choć wciąż czułem chęć zamordowania chłopaka.
- Zanim dotkniesz czegokolwiek, krótkie wprowadzenie. - Wycedziłem przez zęby w jego stronę. - To nie jest jebana Toyota, żeby jej kurwa nie zauważyć. - Wskazałem na Chevroleta. - To jest Toyota, której można nie zauważyć. - Stuknąłem w maskę Yarisa kluczem, wykorzystując całą moją siłę woli, by nie zamachnąć się i nie wbić klucza w maskę.
Jeszcze tego nie zrobiłem, co i tak było dużym osiągnięciem.
- Dlatego jest porysowana. - Odparł, wręcz złośliwie.
- To już twój problem. - Zauważyłem, i nie czekając na niego, odwróciłem się na pięcie i wróciłem do Impali. - Nie mamy całego dnia, więc łaskawie rusz tu swoje szanowne dupsko.
Rzuciłem pod nogi chłopaka papier ścierny, polerkę, spray do podkładu, lakier i pozostałe pierdoły. Spojrzał na mnie tak, jakbym znowu uderzył go w twarz.
- No co? bierz się do roboty. - Wytarłem dłonie o spodnie, pozostawiając na nich ciemne smugi od oleju, a sam zabrałem się za rozcinanie kawałka papieru ściernego, żeby mieć coś na później. Zapaliłem czołówkę i usiadłem, niestety, obok chłopaka. Bez słowa zacząłem ścierać część rysy bliżej mnie, kompletnie ignorując jego osobę.
- Poważnie, sory za to. - Przewróciłem oczami i na chwilę oderwałem się od ścierania, by wsadzić papierosa do ust i ponownie wrócić do pracy, tym razem z czymś, co pozwoli mi chociaż na chwilę nie musieć się odzywać. Po zdecydowanie zbyt długich kilku minutach, drzwi Impali zdobiła jeszcze większa, matowa, szara plama. Zabolało mnie to w serce, widząc, że wracam do punktu sprzed kilku lat, gdy Impala była cała w takich zarysowaniach. - Zeya. - Chyba mi się przedstawił, a na usta znów cisnęło mi się "nie pytałem". Spędzimy tu jednak bite kilka godzin, więc nie zaszkodzi mi chociaż powiedzieć jak mam na imię.
- Arthur. - Odburknąłem, wyrzucając zużyty papierek za siebie. Dmuchnąłem w przetarte miejsce, chcąc zobaczyć gdzie należy dotrzeć. Nim zdążyłem zabrać nowy kawałek, azjata imieniem Zeya już zdążył to zetrzeć, i mimo mojej szczerej niechęci do jego osoby, kiwnąłem głową z aprobatą.
Jego ruchy były dość pewne, jak na kogoś, kto porusza się upośledzoną Toyotą Yaris i nie umie nawet porządnie zaparkować.
- Trzeba to zaprawić. - Oznajmiłem, bardziej w swoją stronę, niż chłopaka, ale podłapał temat i zabrał się za wypełnianie wgłębienia które sam spowodował. Obserwowałem go z boku, pilnując, by nie zrobił więcej krzywdy mojej dziecince. Gdy zaprawa znalazła się już w każdym wgłębieniu, poinformowałem go o przerwie. Nie myśląc o jego osobie, wyciągnąłem z Impali sok pomarańczowy i napiłem się, chcąc zmienić smak po papierosie. - Następnym razem patrz lepiej kiedy parkujesz.
- Robisz się nudny. - Odpowiedział, przyglądając się swojemu dziełu. - Już Cię przeprosiłem.
- Przyjmę je dopiero, jak Impala będzie taka, jak wcześniej. - skróciłem rozmowę i kucnąłem obok chłopaka, patrząc jak zaprawa powoli zasycha.
W oczekiwaniu na dalsze kroki, rozsiadłem się oparty o nadkole mojego samochodu i odpaliłem papierosa, równocześnie przeglądając Facebooka. Zeya zniknął mi z oczu na dłuższy czas. Czy on naprawdę myśli, że już po wszystkim? Odczekałem kolejne piętnaście minut; na szczęście jego samochodu, łaskawie się pojawił.
Reszta zabawy z lakierowaniem minęła nam na krótkich pytaniach i odpowiedziach, byleby zabić niezręczną ciszę panującą między nami. Powoli zaczynało się ściemniać, co znaczyło, że za chwilę będzie trzeba wjechać Impalą na podnośniki. Przy jego osobie wydawało się to ryzykowne, wyglądał na takiego, który chciałby kliknąć każdy guzik w zasięgu wzroku.
- Słuchaj, musisz mnie nakierować tak, żebym nie przytarł podwoziem o te duuuże metalowe elementy. - Spróbowałem wyjaśnić to w jak najbardziej idiotoodporny sposób, z nadzieją, że obejdzie się bez kolejnych szkód. Kiwnął głową i wszedł do garażu, gdzie czekał na niego jeden, jedyny wolny podnośnik. Stanął przed nim i pomachał, że mogę wjeżdżać.
- Muszę zawrócić, poczekaj... - mruknąłem do siebie, wykręcając autem i ustawiając się na wprost jego osoby. - No, mów mi co i jak! - Krzyknąłem przez szybę, z nadzieją że usłyszy mnie na tyle wyraźnie, by nie narobić nam problemów. Boże, obyś kurwa znał kierunki.
Zeya?
- No co? bierz się do roboty. - Wytarłem dłonie o spodnie, pozostawiając na nich ciemne smugi od oleju, a sam zabrałem się za rozcinanie kawałka papieru ściernego, żeby mieć coś na później. Zapaliłem czołówkę i usiadłem, niestety, obok chłopaka. Bez słowa zacząłem ścierać część rysy bliżej mnie, kompletnie ignorując jego osobę.
- Poważnie, sory za to. - Przewróciłem oczami i na chwilę oderwałem się od ścierania, by wsadzić papierosa do ust i ponownie wrócić do pracy, tym razem z czymś, co pozwoli mi chociaż na chwilę nie musieć się odzywać. Po zdecydowanie zbyt długich kilku minutach, drzwi Impali zdobiła jeszcze większa, matowa, szara plama. Zabolało mnie to w serce, widząc, że wracam do punktu sprzed kilku lat, gdy Impala była cała w takich zarysowaniach. - Zeya. - Chyba mi się przedstawił, a na usta znów cisnęło mi się "nie pytałem". Spędzimy tu jednak bite kilka godzin, więc nie zaszkodzi mi chociaż powiedzieć jak mam na imię.
- Arthur. - Odburknąłem, wyrzucając zużyty papierek za siebie. Dmuchnąłem w przetarte miejsce, chcąc zobaczyć gdzie należy dotrzeć. Nim zdążyłem zabrać nowy kawałek, azjata imieniem Zeya już zdążył to zetrzeć, i mimo mojej szczerej niechęci do jego osoby, kiwnąłem głową z aprobatą.
Jego ruchy były dość pewne, jak na kogoś, kto porusza się upośledzoną Toyotą Yaris i nie umie nawet porządnie zaparkować.
- Trzeba to zaprawić. - Oznajmiłem, bardziej w swoją stronę, niż chłopaka, ale podłapał temat i zabrał się za wypełnianie wgłębienia które sam spowodował. Obserwowałem go z boku, pilnując, by nie zrobił więcej krzywdy mojej dziecince. Gdy zaprawa znalazła się już w każdym wgłębieniu, poinformowałem go o przerwie. Nie myśląc o jego osobie, wyciągnąłem z Impali sok pomarańczowy i napiłem się, chcąc zmienić smak po papierosie. - Następnym razem patrz lepiej kiedy parkujesz.
- Robisz się nudny. - Odpowiedział, przyglądając się swojemu dziełu. - Już Cię przeprosiłem.
- Przyjmę je dopiero, jak Impala będzie taka, jak wcześniej. - skróciłem rozmowę i kucnąłem obok chłopaka, patrząc jak zaprawa powoli zasycha.
W oczekiwaniu na dalsze kroki, rozsiadłem się oparty o nadkole mojego samochodu i odpaliłem papierosa, równocześnie przeglądając Facebooka. Zeya zniknął mi z oczu na dłuższy czas. Czy on naprawdę myśli, że już po wszystkim? Odczekałem kolejne piętnaście minut; na szczęście jego samochodu, łaskawie się pojawił.
Reszta zabawy z lakierowaniem minęła nam na krótkich pytaniach i odpowiedziach, byleby zabić niezręczną ciszę panującą między nami. Powoli zaczynało się ściemniać, co znaczyło, że za chwilę będzie trzeba wjechać Impalą na podnośniki. Przy jego osobie wydawało się to ryzykowne, wyglądał na takiego, który chciałby kliknąć każdy guzik w zasięgu wzroku.
- Słuchaj, musisz mnie nakierować tak, żebym nie przytarł podwoziem o te duuuże metalowe elementy. - Spróbowałem wyjaśnić to w jak najbardziej idiotoodporny sposób, z nadzieją, że obejdzie się bez kolejnych szkód. Kiwnął głową i wszedł do garażu, gdzie czekał na niego jeden, jedyny wolny podnośnik. Stanął przed nim i pomachał, że mogę wjeżdżać.
- Muszę zawrócić, poczekaj... - mruknąłem do siebie, wykręcając autem i ustawiając się na wprost jego osoby. - No, mów mi co i jak! - Krzyknąłem przez szybę, z nadzieją że usłyszy mnie na tyle wyraźnie, by nie narobić nam problemów. Boże, obyś kurwa znał kierunki.
Zeya?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.