Chłopak odmówił zapalenia zwykłego papierosa, ale wyciągnął z kieszeni swojej kurtki jednorazowego epapierosa. Nowoczesny, smakowy rak. Osobiście preferowałem oryginalne zatruwanie się, ale raz na jakiś czas nie gardziłem zmianą na epapierosy.
- Jeśli ma komuś odgryźc palce, to tylko mi. - Zaciągnął się dymem. Poczułem swojego rodzaju ulgę, słysząc te słowa. - Dla obcych jest przeważnie łagodna. - W jaki sposób tak nieprzewidywalne stworzenie może być "łagodne"? Chciałem zapytać, ale Anthony wciąż kontynuował. - Prędzej da ci znaki, że nie ma humoru, niż zrobi realną krzywdę - uniosłem brwi, niewiele rozumiejąc. - To taka kontrolka na desce rozdzielczej, zanim samochód zdechnie ci na środku drogi.
Gdyby w rzeczywistości mogłaby się zapalić komuś lampka nad głową, właśnie tak bym wyglądał. Jak oświecony, bo wreszcie nabrało to dla mnie normalnego wydźwięku i chłopak użył słów, z którymi byłem lepiej zaznajomiony.
- Wreszcie mówisz z sensem. - Odparłem. - Co na grzale? - kontynuowałem, czekając na odpowiedź mojego kompana. Poinformował mnie, że liquid jest o smaku wiśniowym z chłodzikiem. Fascynujące, czego to oni nie wymyślą.
- Rozumiem, że pracujesz w tym "Celcie"? - dopytał, uzyskując twierdzącą odpowiedź. Dodałem, że pracuję za barem. Ludzie przychodzili, rozmawiali, czasem zwierzali się z rzeczy, których nie mówili nawet swoim najbliższym. Mimo że nie byłem wielkim fanem głębszych rozmów, czasem łapałem się na tym, że lubiłem ich słuchać Znałem historię każdego, kto regularnie przychodził do tego baru. Mimo to trzymałem dystans. Nie chciałem się angażować, nie chciałem nawiązywać zbyt głębokich relacji z klientami, bo nie wiedziałem czy kiedykolwiek wrócą. Po prostu odwalałem swoją robotę. W jakiś sposób było to kojące.
- W takim razie zdam się na ciebie. - papieros zmienił się w kluczyki od samochodu. - O której będziesz dostępny? I raczej niczego mi tam nie dosypiesz? - Pokręciłem głową, przyglądając się jak chłopak zaczyna wirować breloczkiem na palcu. Mój towarzysz dość szybko pożałował swojego popisu, bo przyczepiona podobizna pieska odleciała z łańcuszka.
Gdy wreszcie zlokalizowałem ją wzrokiem, była podzielona na pół. Anthony schylił się po nią, z wyraźnym zdenerwowaniem. Słyszałem jeszcze, jak bierze głęboki wdech, podnosząc malutki przedmiot.
- Teraz to już muszę się napierdolić. - Zagryzł zęby, ewidentnie zdenerwowany. Bardzo dobrze znałem ten rodzaj frustracji, kiedy najmniejsza rzecz sprawia, że cały dzień jest chujowy. Często miewałem tak z Impalą, gdy brakowało mi jednej, pieprzonej śrubki, i wszystko było zjebane. Nie winiłem chłopaka za jego złość, nie znałem go.
- Coś wykombinujemy. - Spróbowałem go pocieszyć i dać do zrozumienia, że bardzo dobrze znam ten ból. - Jeśli szef się zgodzi, to skończę przed północą. Możesz wpaść o której Ci wygodnie, ale ja zacznę pić dopiero po pracy. - Poinformowałem chłopaka, który wciąż walczył z buzującą w nim złością.
Popołudniowe drzemki raczej nikomu nie szkodziły, wręcz przeciwnie. Dziś jednak, chyba ze względu na pogodę, przespałem dwa budziki w moim telefonie. Zdenerwowany spojrzałem na godzinę - do rozpoczęcia zmiany miałem niecałe 40 minut.
Zmieniłem ubrania na te, które miałem praktycznie za każdym razem w pracy i wybiegłem z mieszkania, nie myśląc nawet o odpaleniu papierosa. Kluczyk w zamku Impali ponownie nie chciał zadziałać, więc zapisałem w głowie zmianę zamka centralnego. Wreszcie, po walce z drzwiami, wsiadłem do samochodu i odetchnąłem z ulgą, słysząc uspokajający dźwięk silnika i znajome warknięcie wydechu, gdy ją odpaliłem.
Wyjechałem z placu Akademii i walczyłem ze sobą, by nie docisnąć mocniej gazu - olej jednak nie był rozgrzany na tyle, by pałować dziecinkę, więc jechałem trochę powyżej dozwolonej prędkości.
Zahamowałem z piskiem opon na parkingu i spojrzałem na godzinę - zostało mi kilka minut, by wejść na bar i zagadać do szefa.
Odnalazłem starszego mężczyznę siedzącego przy jednym ze stolików i popijającego, jak mniemam, guinessa.
- Dzień dobry, szefie. - wysiliłem się na uśmiech i spróbowałem oddychać wolniej, by nie dać po sobie poznać, że prawie się spóźniłem. - Rzadko pytam o takie sprawy, ale czy mógłbym dzisiaj zejść z baru około północy? Spotykam się z kumplem i- - Szef przerwał mi uniesieniem dłoni, więc zamilkłem.
- Panie Teller. - Przełknąłem ślinę, licząc, że do każdego zwraca się po nazwisku. Rzadko wchodziłem z nim w interakcje, chyba, że chodziło o domówienie jakiegoś alkoholu bądź syropu, bo w moim obowiązku leżało pilnowanie, że niczego nie brakuje. - Nie widzę problemu, jednak jeśli ma Pan zamiar zostać w barze po godzinach pracy, proszę się przebrać. Nie chciałbym, by ludzie widzieli moich pracowników pijanych. - Poinformował, na co pokiwałem głową i podziękowałem grzecznie, wypuszczając z ulgą powietrze.
Jak dobrze.
Zająłem się więc swoim stanowiskiem przy barze, co jakiś czas podnosząc głowę by spojrzeć kto wszedł - ruch nie był duży, ale nie mogłem narzekać na brak zajęć. Wreszcie moim oczom ukazał się wcześniej poznany znajomy imieniem Anthony. Ciekawe, czy już przeszła mu złość na bryloczek.
Usiadł na wolnym krzesełku naprzeciwko mnie, uśmiechając się w moją stronę. Zarzuciłem ścierkę na ramię i przywitałem się z chłopakiem, po raz kolejny dziś.
- Zdajesz się na mnie, tak? - Kiwnął głową. Odwróciłem się od niego i przeleciałem wzrokiem po wszystkich alkoholach które mam - padło na rum. W głowie zmieniłem jeden z przepisów podesłanych mi przez szefa, na taki, który mógłby podpasować Anthony'emu; przynajmniej taką miałem nadzieję.
Do shakera wlałem syrop dyniowy, wcześniej wspomniany alkohol, wyciśnięty wcześniej sok z cytryny i kostkę lodu. Zająłem się wstrząsaniem naczynia, w międzyczasie przygotowując szklankę ze świeżym lodem. Gdy napój był gotowy, przelałem go przez sitko i posypałem cynamonem na górę. W powietrzu uniósł się podobny zapach do tego, który czułem dziś w kawiarni.
- Pachnie jak święta. - Skwitował i pociągnął łyk. - Już rozumiem, dlaczego Cię tu zatrudnili. Chociaż wyglądasz na takiego, który polewałby piwo z kranu, a nie robił takie rzeczy. - Zaśmiałem się z komplementu i przetarłem shaker, przesuwając go bliżej umywalki, celem późniejszego umycia go.
Sam nalałem sobie trochę coli, żeby mieć co pić w trakcie rozmowy.
Odchodziłem jeszcze kilka razy od mojego rozmówcy, gdyż klienci domagali się dolewek lub tęczowych shotów. Spoglądałem na zegarek, czekając na północ i możliwość znalezienia się po drugiej stronie baru. Nim nadszedł czas zmiany miejsca, zrobiłem Anthony'emu jeszcze jeden drink, a sobie nalałem kufel piwa. Wróciłem do niego, już w moich codziennych ubraniach.
- Więc, jesteś swojego rodzaju "koniarą", huh? - Zagadałem, spijając piankę z mojego napoju. - Nie lepiej było Ci w Teksasie?
Tony?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.