środa, 2 stycznia 2019

Od Douglasa cd. Maxime

Dziewczyna złapała ogiera mocniej za kantar i prychnęła.
- Nie dziękuj mi, tylko stajennym. - odparła. - Powinni przyprowadzać konie o wyznaczonej porze, żeby takie sytuacje się nie zdarzały.
Przewróciłem oczami. Pewnie, najlepiej zostawić całą robotę stajennym i mieć wszystko gdzieś.
- Wiesz, stajenni wszystkiego za ciebie nie zrobią - powiedziałem wkurzony. - Decydując się na konia, powinnaś wiedzieć, że wiąże się z tym obowiązek przyprowadzania go z padoku.
- Jakbym o tym nie wiedziała! Zazwyczaj robię to sama, ale dzisiaj wyjątkowo byłam zajęta i poprosiłam o to Edwards, która najwyraźniej o tym zapomniała. - powiedziała. - Nie mam zamiaru jednak z tobą o tym rozmawiać, dziękuję, do widzenia.
Pociągnęła gniadego ogiera w stronę stajni.
Wróciłem do klaczy, ale byłem zbyt wnerwiony, aby z nią biegać. Nie wiem czemu, ale nie chciałem jej też zostawiać na pastwisku, więc przypięłam jej uwiąz do kantara.
- Idziemy - powiedziałem.
Lilka zarżała cicho i poszła koło mnie.
Wpuściłem ją do boksu i zdjąłem jej kantar, po czym zamknąłem boks.
Poszedłem do pokoju i rozłożyłem się na kanapie.
Zacząłem się teraz zastanawiać, czy na pewno musiałem być taki wredny? Może to rzeczywiście nie była wina tej dziewczyny.
Poza tym, nie można było ukrywać, że ona była całkiem...
Przestań, pomyślałem sobie. Właściwie nie wiedziałem nawet, jakim słowem chciałem określić tą dziewczynę.
Od tego wszystkiego zaczęła mnie boleć głowa, więc położyłem się spać - mimo, że była dopiero osiemnasta.

*senny skip tajm xd*

Otworzyłem oczy i spojrzałem za zegarek. Była czwarta nad ranem. Przeciągnąłem się i naciągnąłem wyżej kołdrę. Stwierdziłem, że nie będę już zasypiać, bo i tak za dwie godziny zadzwoni mój budzik.
Wyłączyłem go więc, żeby później mnie nie przestraszył.
Spojrzałem w sufit i przypomniałem sobie, że dzisiaj poniedziałek. Ten uwielbiany przez wszystkich uczniów dzień.
Wygramoliłem się więc z łóżka i poszedłem robić sobie śniadanie.

*skip tajm egen xd *

Po niemieckim zarzuciłem plecak na ramię i wróciłem do pokoju. Właśnie na ten moment czekałem. Zostawiłem plecak w pokoju i udałem się na stołówkę.
Po obiedzie wróciłem do pokoju. Miałem dzisiaj trochę po lonżować moją jakże ukochaną Armful of Tiger Lilies, ale byłem zbyt zmęczony. Okazało się jednak, że wystarczyło mi piętnaście minut odpoczynku, aby mieć więcej sił.
Ubrałem stare dżinsy i czarny sweter i wyszedłem.
- Cześć młoda - rzekłem do Lilki.
Zanim zabrałem ją na ujeżdżalnię, postanowiłem ją oporządzić, mimo że stajenni robili to rano. Gniada zdążyła się jednak już wytarzać.
Po czyszczeniu założyłem jej kantar, przypiąłem do niego lonżę i zaprowadziłem klacz na ujeżdżalnię.
Kiedy otworzyłem drzwi hali, spotkało mnie (nie)miłe zaskoczenie: dziewczyna, z którą wczoraj rozmawiałem, na karej klaczy.
Skręciła do środka i zsiadła. Zaczęła zawijać strzemiona, a ja w tym czasie poprosiłem Lilkę o stęp.
Kiedy dziewczyna szła w kierunku wyjścia z hali, zatrzymałem klacz.
Powinienem ją przeprosić za to, co wczoraj zrobiłem.
- Zaczekaj! - zawołałem za nią. Odwróciła się. - Chyba trochę źle zaczęliśmy... - powiedziałem, drapiąc się po głowie.
Dziewczyna prychnęła cicho.
- Trochę?
Wyciągnąłem policzek od środka. Miałem nadzieję, że jakoś uda mi się z nią pogodzić.
- Trochę - odparłem. - Jestem Douglas, a to jest Armful of Tiger Lilies - wskazałem na klacz. - Lilka - powiedziałem uśmiechnięty, widząc zmieszaną minę dziewczyny.
Uniosła brwi, ale uśmiechnęła się.
- Niech ci będzie... Nazywam się Maxime, a to jest Ain't Misbehaving - powiedziała, wskazując karą klacz. - A ten gniadosz, który zdenerwował ciebie i twoją klacz, to Peter Pan.
Przełknąłem ślinę.
- Ja właśnie... Przepraszam za wczoraj. Nie chciałem być niemiły czy coś.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Mam nadzieję, że to się nie powtórzy - odparła.
- I ja także - powiedziałem.
Roześmialiśmy się.
- To do zobaczenia - powiedziała po chwili ciszy i już miała wychodzić.
- Maxime... - powiedziałem szybko.
- Tak?
Przygryzłem wargę.
- Może... Ten... w ramach, no wiesz, zgody między nami... - zacząłem.
- Hm? - odezwała się zniecierpliwiona.
- Może chciałabyś w któryś dzień... Wybrać się ze mną na spacer z końmi? - odetchnąłem głęboko.

Maxime?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.