środa, 30 stycznia 2019

od Billa cd. Maxime

 - Skorzystam z propozycji. Złapanie go nie należy do najtrudniejszej rzeczy. Najprościej byłoby po prostu dać mu jakiegoś smaczka… - Dziewczyna przystała na moją propozycję. No świetnie. Przypomni mi ktoś, po co ja tak właściwie proponowałem pomoc?
 Usłyszałem sugerujące chrząknięcie, więc przeniosłem wzrok na nieznajomą.
 - Masz może jakąś przekąskę dla tego Młodzieńca?
 Smaczki. To było coś, czego nigdy mi nie brakowało. Bez słowa włożyłem ręce do kieszeni i szybko wydobyłem z nich woreczek z jabłkowymi przekąskami. Oby tylko nie zużyła mi wszystkich. 
 - Mam nadzieję, że ten Stwór nie pożre wszystkich - postanowiłem podzielić się moimi obawami z dziewczyną, podając jej moje zapasy. - Siwy też będzie zasługiwał na nagrodę.
 Blondynka bez pośpiechu ruszyła w kierunku swojego konia, który najwyraźniej cieszył się z wolności. Przewróciłem oczami, przeklinając w myślach to, że nie mogłem być na placu sam. Przyszło mi jednak do głowy, że może dziewczyna już kończy trening! Tak, to musi być prawda. Ona sobie pójdzie, a ja będę miał święty spokój.
 Dziewczyna wreszcie schwytała swojego konia, a ja rzuciłem jakimś komentarzem, gdy do mnie podeszła. Nie zrobiła sobie nic z tego, zresztą mi też przyszło to całkowicie naturalnie, i tylko podała mi woreczek z przysmakami. 
 - Cóż, będziesz tu trenować? - zapytałem, patrząc na nią spod delikatnie przymrużonych powiek. 
 Energicznie pokiwała głową. No świetnie. Żegnaj na jakąś godzinę, święty spokoju. Ach, jak ja kocham ludzi. Jeszcze jaka zadowolona z siebie, no cudownie wręcz.
 - Wiesz, możemy razem potrenować, dawać sobie wskazówki…- zaproponowałam. Jeszcze więcej kontaktu z ludzkim gatunkiem, jasne, to moje jedyne marzenie~ pomyślałem ironicznie. - Oczywiście jeśli chcesz! Poza tym jestem Maxime, a ty to…?
 Westchnąłem. Dobra no, jakoś się przemęczę... myślmy pozytywnie, nie? Ta, cały ja. Ale dobra, spróbujemy.
 - Bill, a twój wierzchowiec, jak się nazywa?
 - Peter Pan - odparła, z uśmiechem gładząc swojego narwańca po szyi. Pokiwałem głową bez entuzjazmu, zastanawiając się, po co właściwie mi ta informacja. Ale tak chyba się nawiązuje kontakt z ludźmi, nie? - Chyba możemy wsiadać?
 Pozostawiłem to stwierdzenie bez odpowiedzi, po prostu podchodząc do stołka, przy którym dopiąłem popręg i wsiadłem na Antyka, po czym poprawiłem strzemiona i ruszyłem spokojnym stępem wokół placu. 
 - Fajnie na nim wyglądasz - zauważyła dziewczyna. No nie mogę zaprzeczyć. Skoro jest taka spostrzegawcza, może wydedukuje też, że rozmowa to coś, na co nie mam ochoty. 
 Westchnąłem tylko, po raz kolejny zresztą tego popołudnia, i zmieniłem kierunek. 
 - Masz zamiar coś konkretnego robić na tym treningu? - Kolejne słowa płynące z ust... jak ona... Maxime przerwały cudowną ciszę panującą na placu. Zawzięta duszyczka, nie powiem. 
 - Nie - tym razem i ja się odezwałem. - Tak o pojeździmy. Może trochę poskaczemy. - Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na dziewczynę, której wyraz twarzy przekazywał coś w stylu "O, to mówi!". W sumie co jej się dziwić. A właśnie, wypadałoby zadać to kluczowe pytanie. - A ty?
 Maxime również wzruszyła ramionami. 
 - Chyba nic konkretnego. Też może poskaczę, o ile ten diabełek będzie w miarę normalny. Przynajmniej jest ktoś, kto mi będzie drągi podnosił po zrzutkach - zaśmiała się. O, moja droga, twoje niedoczekanie. Zdobyłem się na wymuszony uśmiech, bo przecież ten żart był taki śmieszny. 
 Nie odpowiedziałem i po prostu przeszedłem do dość aktywnego kłusa. Zacząłem robić różne proste ćwiczenia typu zmiany kierunku, wolty czy ósemki, cały czas uważając, żeby nie zajechać drogi Maxime i jednocześnie obserwując ją na tyle, na ile mogłem. Jej koń regularnie płoszył się, czy to dziwnego dźwięku, który akurat wydobył się z brzucha Antyka, czy jakiegoś przelatującego ptaka, czy cholera wie czego jeszcze. W pewnym momencie odwaliło mu dość konkretnie i gdyby nie to, że udało mi się wykonać jakiś dziki manewr na siwku, doszłoby do kolizji. 
 - Wybacz - wydyszała zmęczona walką z narwańcem dziewczyna.
 - Taa, spoko - mruknąłem i zmieniłem kierunek.
 Po jakimś czasie zagalopowałem i najechałem na jakąś przeszkodę, to samo zrobiła Maxime. Z dodatkiem efektów specjalnych.
 Trening minął całkiem szybko, bez większych problemów. Do żadnego wypadku nie doszło, jednak kiedy miałem już zamiar zsiadać z Antyka, usłyszałem głos dziewczyny:
 - A może przejedziemy się jeszcze na spacer?
 Westchnąłem bezgłośnie.
 - A znasz teren? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, brzmiąc raczej obojętnie. Nic nowego.
 - Nie - uśmiechnęła  się wesoło Maxime - ale możemy poznać go razem! Zawsze raźniej. Poza tym może w towarzystwie Peter będzie spokojniejszy.
 Ponownie westchnąłem. Taa, spokojniejszy, tak jak na treningu. Ale dobra, i tak miałem w planach wyjechać kiedyś za mury, żeby zobaczyć okolicę. Uparta z niej dusza, nie powiem. I nieco irytująca. Nieco.
 - No dobra, jedźmy - rzuciłem od niechcenia i zsiadłem z Antyka, żeby otworzyć bramę placu.
 Zaraz potem ponownie wsiadłem i pokierowałem konia w stronę wyjazdu z Akademii. Byłem właściwie zaciekawiony tym, jakie widoki czekały na nas poza murami. Wolałbym co prawda być sam z koniem, ale może mi się przyda kontakt z moim gatunkiem od czasu do czasu.
 Dojechaliśmy do bramy, która była na szczęście otwarta. Ponowne złażenie z konia absolutnie nie wchodziło w grę. Przejechałem pod elegancką bramą i moim oczom ukazało się ogromne pole. Wcale nie tak daleko widać też było ścianę ciemmego lasu. Widok robił wrażenie, więc rozglądałem się, usiłując zarejestrować jak najwięcej szczegółów.  Nagle doszły do mnie zduszone przekleństwa i nierównomierny tupot kopyt. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Maxime zmagającą się z dębującym Peterem.
 - Chcesz jechać dalej?

Maxime?

niedziela, 27 stycznia 2019

od Beauregarda cd. Ricka

od początku. Jak zwykle.
 Tak się jednak nie stał - Rick, oddaj mi okulary...
 - Oddaj, oddaj... Bla, bla... Mam to w dupie, biorę co chcę! - roześmiał się. - Weź je, jeśli mnie znajdziesz!
 - Oddaj mi je do cholery! - Próbowałem się rozejrzeć, ale na nic. Bardzo śmieszne, naprawdę...  Czułem, jak coś ściska mój żołądek. Pozostałe wnętrzności zresztą też. Chcę do domu.
 - Ojejciu, nie dość że misiek, to jeszcze krecik? Wracaj do swojej jaskini jeść swój miodek! - Tego było już za wiele. I jeszcze ten "misiek"... - Co ja ci niby znowu takiego zrobiłem! - krzyknąłem, z całych sił powstrzymując łzy. Miałem już po prostu dość. Tego całego Ricka, tych wszystkich kolesi, którzy uważali się za nie wiadomo kogo. I uważali mnie za nie wiadomo kogo, a raczej nie wiadomo co.
 Nagle jednak ku mojemu zdziwieniu chłopak podszedł do mnie i szybko podał mi okulary, po czym wycofał się. Reszta "ekipy" nie pozostawiła tego bez reakcji i rozległy się pełne dezaprobaty słowa, ja jednak nie miałem zamiaru skupiać się, żeby je rozróżnić. Wcisnąłem okulary na nos i zamrugałem szybko, z wielką ulgą przyjmując wyostrzenie obrazu. Rick najwyraźniej warknął coś do chłopaków, bo siedzieli cicho, ale ja dalej nie czułem się pewnie. Ba, "pewnie" to ostatnie słowo, jakiego bym użył, gdybym miał opisać swoje  odczucia. Nie wierzyłem, że na tym skończy, przeciwnie - gdzieś w podświadomości mówiłem sobie, że zaraz zacznie o. Rick do końca wfu nie odzywał się, a potem zniknął z lekcji. Zdziwiło mnie to trochę, ale i poczułem swego rodzaju ulgę, poza tym dalej nie byłem pewny zamiarów chłopaka, więc postanowiłem po prostu skupić się na lekcjach, spychając wydarzenia z rana gdzieś na tył głowy. Wszystkie godziny lekcyjne minęły dość szybko - ostatnie dwadzieścia minut w szkole spędziłem na oglądaniu kropli deszczu spływających po oknie, przy którym siedziałem. Wychodząc ze szkoły, otworzyłem parasolkę, bo jakoś nie byłem w nastroju do moknięcia. Nie tym razem. Mimo wszystko zacząłem sobie przypominać i analizować wydarzenia z dzisiaj. Ogarnęła mnie złość, bezradność, sam nie wiem co jeszcze. Przyjechałem tu, żeby oderwać się od środowiska, w którym czułem się zwyczajnie źle, a co się okazało? Tutaj jeszcze mocniej brakuje mi brata, a wszystko do złudzenia przypomina ostatnie szkolne lata w Finlandii. Nie po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy wyjazd był naprawdę tak dobrą i dojrzałą, jak to sobie wmawiałem, decyzją, podjętą na rzecz rozwijania się wraz z Arystokratą, czy też po prostu kolejną cholerną ucieczką. A nawet to nie pomogło. Poczułem, jak łzy zaczynają wypływać mi spod powiek. Świetnie... Zresztą czego ja oczekiwałem? Że wszystko się zmieni, jak tylko wyjadę z kraju? Naiwne. Potrząsnąłem głową i przygryzłem wargę. Wszystko idzie nie tak.
 Podniosłem wzrok, bo ostatnim, czego mi brakowało, było przewrócenie się w błoto, i natychmiast tego pożałowałem. Generalnie cofam to sprzed chwili - ostatnim, czego mi brakowało, był Rick. A ten właśnie siedział sobie jak gdyby nigdy nic na ławce. O nie. Wiedziałem, czym to się
 kończy, a nie miałem najmniejszej ochoty na zmieszanie z błotem. Tym razem również fizyczne. Schowałem głowę bardziej pod parasolką i przyspieszyłem kroku, powtarzając sobie w duchu jak mantrę, żeby zachować spokój i łudząc się, że mnie nie zauważy. Minąłem ławkę. Dobrze. Może jednak mam trochę szczęścia.
 - Misiek, zaczekaj! - Te słowa przyprawiły mnie o okrutne ciarki. Czyli jednak nie.
  - Zostaw mnie - wymamrotałem w ojczystym języku, po czym szybko zreflektowałem się, dodając dwa słowa po angielsku - idź sobie.
- Bear, do cholery, daj mi coś powiedzieć! - Zagrodził mi drogę. Dalej unikałem kontaktu wzrokowego. Nie chciałem, by wiedział, że płakałem.
- Chciałem cię przeprosić. Wiem, że to żałosne, że przepraszam cię tak po prostu i to po czymś takim, ale wolę powiedzieć to szczerze, niż bez sensu się tłumaczyć. Wybacz, że tak wyszło... - Co?
 No tego się nie spodziewałem. Chłopak całkowicie zbił mnie z tropu. Zmarszczyłem lekko brwi i zamrugałem, stojąc w całkowitej ciszy. O co teraz właściwie chodzi? Wiedziałem, że nie powinienem mu ufać. Nie odzywałem się, wbijając wzrok w chodnik. Po chwili Rick westchnął i odszedł. pozostawiając mnie całkowicie zdezorientowanego pośrodku chodnika. Chwila, co?
 Ruszyłem przed siebie, dalej marszcząc brwi i powtarzając w głowie słowa chłopaka. "Wybacz, że tak wyszło"? Co to w ogóle ma znaczyć? "Wyszło", jasne - pomyślałem. - Samo z siebie.
 Wszedłem do pokoju i natychmiast skierowałem się w stronę kuchenki, żeby zaparzyć sobie herbaty. Tego mi było trzeba. Herbaty, muzyki, zeszytu i świętego spokoju. Musiałem się wreszcie uspokoić. Nalałem wody do garnka, po czym westchnąłem, załamany własnym rozkojarzeniem, i przelałem ją do czajnika. Ze zrezygnowaniem przyjąłem fakt, że trzęsły mi się lekko ręce. Nie powinienem się tak przejmować, powinienem się przyzwyczaić. Byłem na siebie zły, że naiwnie oczekiwałem poprawy wszystkiego po przeprowadzce. Starałem się jednak nie mieć sobie za złe tego, że miałem nadzieję, starałem się też jej nie tracić. Finn by tego nie chciał... tak.
 Gwizd czajnika otrząsnął mnie nieco z zamyśleń. Zalałem herbatę i wziąłem szklankę do rąk, po czym usiadłem z nią na łóżku. Po godzinie myślenia i trzech szklankach herbaty zacząłem dochodzić do wniosku, że może jednak nie powinienem był tak traktować Ricka. Brzmiał całkowicie szczerze... co jeśli faktycznie ma wyrzuty sumienia i chciał po prostu przeprosić? W końcu uznałem, że wolę ucierpieć jeszcze raz (trudno, jakaś zapłata za naiwność musi być), niż żeby on się teraz tym zamęczał. Przecież ja mu nawet nie odpowiedziałem. Kompletnie nic. Dalej nie byłem co prawda pewien jego intencji, ba, miałem zupełny mętlik w głowie, ale zupełnie nie miałem ochoty na analizowanie tego w kółko od początku, a jeszcze chwila spędzona w bezruchu doprowadziłaby chyba do autodestrukcji przez te natrętne myśli, postanowiłem więc wstać. Odłożyłem szklanki do zlewu i założyłem kurtkę, walcząc nieustannie z pokusą, żeby wrócić do łóżka. Przy drzwiach do pokoju zawahałem się i stałem tak dobre dziesięć sekund, w końcu jednak otrząsnąłem się i pospiesznie wyszedłem. Zamknąwszy za sobą drzwi, skierowałem się do sekretariatu i tuż przed wejściem znowu naszły mnie refleksje, czy to na pewno dobry pomysł. Przecież on mnie wyśmieje. Może po prostu wpadł na pomysł zrobienia mi kolejnego żartu (co mu zresztą wyszło świetnie)? Może to, co chcę zrobić, jest akurat najgorszym z możliwych ruchów? Może...
 Już miałem odejść od drzwi, jednak powstrzymałem się. Nie to powinienem zrobić. Odejdę i co mi po tym przyjdzie? Kolejna przegrana nawet bez próby? Nie. Tym razem muszę zwalczyć sam siebie, a raczej swój strach. Zacisnąłem zęby i uniosłem drżącą rękę do drzwi, po czym zapukałem. Zduszone "proszę" odpowiedziało na mój czyn, a ja z duszą na ramieniu wszedłem do gabinetu.
 - D-dzień dobry... - wykrztusiłem, rzucając pani siedzącej za biurkiem. - Mam pytanie...
 Kobieta uniosła brwi i pokiwała lekko głową z uprzejmym uśmiechem. Boże, co ja robię.
 - W którym pokoju mieszka Rick... - gorączkowo przeszukiwałem pamięć w poszukiwaniu nazwiska chłopaka - Morgan?
 - Już sprawdzam - odezwała się nieco znudzonym głosem kobieta. Odetchnąłem z ulgą i rzuciłem szybkie "dziękuję", kiedy podała mi numer, po czym jak najszybciej opuściłem gabinet.
 Szedłem długim korytarzem, starając się jak najmocniej, żeby nie dać się opanować panice i nie wrócić do pokoju. Doszedłem do celu zadziwiająco szybko, co mnie bynajmniej nie ucieszyło. Wręcz  przeciwnie - marzyłem w tym momencie, żeby Rick mieszkał na setnym piętrze, a droga do jego pokoju była długa. Po schodach. Rzeczywistość jednak była bardziej brutalna i oto stałem przed drzwiami pokoju chłopaka, który jeszcze rano śmiał się ze mnie na oczach całej klasy. Mądre posunięcie, nie ma co. Ogarnęła mnie panika. Przecież on może mnie równie dobrze teraz pobić. Zamknąć w swoim pokoju czy gdziekolwiek indziej, zawołać swoich kolegów i...
 Dość. Zacisnąłem palce na rękawie swetra i próbowałem wziąć głęboki wdech, przy czym czułem, jak się trzęsę. To tylko zapukanie do drzwi. I parę słów. Nie bądź tchórzem, Bear. Ale co jeśli... Nie bądź tchórzem.
 Zapukałem, a serce prawie podeszło mi do gardła razem z żołądkiem i chyba nawet nerkami, kiedy rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Przysięgam, nigdy nie myślałem, że zwykłe chrobotanie zamka od drzwi przyprawi mnie o ciarki. Oblał mnie zimny pot, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Rick. Co ja najlepszego wyprawiam?!
 - Co chcesz? - zapytał i obrzucił mnie raczej obojętnym spojrzeniem. Wyglądał chyba na zmęczonego.
 - ... w-w porządku - wyjąkałem cicho, wbijając wzrok w swoje dłonie.
 - Powtórzyłbyś?
 - W p-porządku... - powtórzyłem nieco głośniej, usiłując opanować drżenie głosu. "Niech się dzieje, co chce" pomyślałem z rozpaczą, bojąc się reakcji chłopaka niemal jak ognia.

Rick?

czwartek, 17 stycznia 2019

Od Seana C.D Alana

Naprawdę nie lubiłem być słodki, uroczy czy inne takie. To znaczy... mogą mnie tak nazywać, ale tylko w myślach. Za to ja mogę ich tak wołać bez większych przeszkód, w końcu to nie w odniesieniu do mojej osoby. Jęknąłem na słowa Alana. Griffin z lekkim przerażeniem oczekiwał mojego wybuchu, jednak do tego nie doszło. Cóż, przeliczył się co do tego, ale doskonale go rozumiem. Gdy mieliśmy ja jedenaście, a on czternaście lat, nazwał mnie uroczym i nie mógł później ruszać ręką przez rok. Tak, złamałem mu ją zrzucając z muru. Może i jestem okropnym bratem, ale naprawdę nie znoszę tych słodkich słówek w odniesieniu do mnie. Bo wcale się tak nie czuję.
- Nie mów tak lepiej, bo bestia się zdenerwuje - mój jakże kochany brat postanowił użyć teatralnego szeptu.
Przewróciłem oczami, a brunet zachichotał. Ile to jeszcze z tym matołem? A tak. Równiutkie sześć dni od dzisiaj. 
- Zamknij dupę, saucisse francaise - uniosłem kącik ust i oparłem głowę na ręce.
Tym razem to Griff przewrócił oczami, jednak nie udało mu się powstrzymać parsknięcia. Boże, czy mój brat zamienia się w konia? Oby nie, Enter nie zniósłby takiego genialnego towarzystwa. 
- Naprawdę? - uniósł brew. - Zachowujesz się jak wtedy gdy ja byłem w czwartej a ty pierwszej klasie, nie kompromituj się. 
Westchnąłem ciężko. Całe życie w psychiatryku z ludźmi chorymi na umyśle. Kątem oka spojrzałem na bruneta siedzącego obok mnie. Nie powinienem na to zasługiwać. Przez te wszystkie lata nie udało mi się wydostać Samary, nie udało mi się dostatecznie jej wesprzeć. Zawsze odrzucałem brata. A teraz... jaki ze mnie przyjaciel? Kiedy ostatnio dzwoniłem do Charline? Nawet nie wiem co z tym jej chłoptasiem. Przeczesałem włosy palcami. Pozostaje jeszcze kwestia nowej koleżanki Alana. Czy ja zawsze muszę być ze wszystkim do tyłu? Kiedyś się okaże, że wybuchła bomba atomowa a ja dowiem się po dwóch latach. Starając się nie robić tego ostentacyjnie, złapałem pod stołem za rękę bruneta. Wiem, należą mi się brawa, zdobyłem się na cokolwiek. Czułem jakby od czasu tej kłótni to Alan musiał wszystko przejąć. Może za bardzo bałem się naszej kruchej relacji. Wiedziałem, że naprawdę go kocham i tym razem to nie są jakieś moje marzenia czy iluzje. Nawet nie halucynacje. Pierwszy raz chyba dokładnie byłem pewny tego co robię ze swoim życiem i chciałem to kontynuować. Z transu wyrwało mnie chrząknięcie brata. 
- Pytałem, czy możemy już iść - powiedział gdy zdobył już moją uwagę.
Kiwnąłem głową na zgodę. Trochę sobie posiedzieliśmy, ale jest niedziela i pora ruszyć swoje dupy żeby zrobić cokolwiek. Wyszliśmy z kawiarni kierując się przed siebie, bez określonego celu. Nagle Griff wyprzedził nas nieco i zaczął iść tyłem.
- Słuchajcie... muszę coś załatwić - uśmiechnął się przepraszająco. - Wrócę późno, Seanie!
I tak po prostu odbiegł. Zacząłem myśleć intensywniej. Pewnie się opłacało, bo w mojej głowie powstał całkiem niezły plan na skończenie dnia. Ręką oplotłem ramiona Alana.
- Eeee... miałbyś coś przeciwko temu jakbyśmy wyskoczyli na małą przejażdżkę? - zapytałem oczekując odmowy.
Inaczej, spodziewałem się raczej odmowy niż zgody. Dostałem coś czego się nie spodziewałem. Tak, dokładnie. Pozytywną odpowiedź.
- Jasne, czemu by nie - wzruszył ramionami.
Skręciliśmy w ścieżkę prowadzącą pod budynek stajni. Pokazałem Alanowi gdzie mój brat zostawił swojego wierzchowca, Alladyna. Okej, nie zapytałem się go o zgodę, ale doskonale znałem tego konia i naprawdę nie miałem się czego obawiać. All był spokojnym staruszkiem który czasami lubił sobie poskakać, a brunetowi w pełni ufałem, że nic mu nie zrobi. Najwyżej będzie na mnie, choć i tak ja ryzykuje najbardziej zabierając ze sobą siwego. Jak zwykle robił swoje popisowe sztuczki przy czyszczeniu kopyt, ogłowie również nie należało do najłatwiejszej części tego wieczoru, jednak po drobnym przekupstwie wszystko było gotowe. Wybrałem sprawdzoną przeze mnie wcześniej ścieżkę prowadzącą na wzgórze. Cóż, dzięki mojemu wspaniałemu ogierkowi woda odpadała, a i sam nie chciałem tego w zimie ryzykować. Teraz pewnie zapytacie czy jedziemy tak jak wyszliśmy z kawiarni. Nie. W stajni są szafki z rzeczami do jazdy konnej, a przynajmniej ja tu trzymam swoje a w pokoju mam zapasowe. Alan jak widać postępuje podobnie. Wyprowadziłem gotowego Entera ze stajni.
- Niczego nie zepsuj, błagam poilu - szepnąłem wsiadając na jego grzbiet.
Brunet już czekał z koniem mojego brata. Zaczęliśmy drobną wycieczkę.
***
Podróż na końskich grzbietach przebiegła bez większych zaskoczeń. Kilka razy z drzewa zleciał jakiś ptak, ale zafascynowany Alladynem siwek niczego nie zauważał. Chciał się popisać co może nie było najlepszym rozwiązaniem, jednak jak widać jedynym możliwym dzisiejszego dnia. Zastanawiałem się czy czasem nie pomyliłem jakiegoś zakrętu i nie zgubiliśmy się pośród drzew. Już chciałem zawrócić, aby sprawdzić oznaczenie gdy zobaczyłem znajomy krzak. Może i nie jest to najlepszy znak rozpoznawczy, ale zadziałał i to było najważniejsze. Zsunąłem się na ziemię, a razem ze mną towarzyszący mi chłopak. Wziąłem z siodła koc na którym siedziałem cały ten czas po czym rozłożyłem go na trawie. Alan przywiązał kasztanka do barierki, zapewne umieszczonej tu całkiem niedawno. Chciał się zabrać także za Entertainera jednak byłem zmuszony go powstrzymać. 
- Lepiej nie, naprawdę nie będę jeździł z tobą po lekarzach - oznajmiłem zabierając wodze z dłoni bruneta. 
Wydawało mi się, że mruknął pod nosem coś w stylu "dokładnie tacy sami". Sprawnie przywiązałem ogiera, tak aby mógł swobodnie jeść trawę jednak nie mógł uciec w przypadku nagłego wyskoku jakiegoś zimowego zwierzaka. Położyłem się na kawałku materiału, podpierając się na łokciach. Wiedziałem doskonale na co czekam. Byłem też pewny tego, że chcę pogadać.
- Więc... z kim wczoraj byłeś na prezentacji? - przerwałem ciszę.
Winters przerzucił ciężar ciała tak aby móc na mnie spojrzeć. Odwróciłem głowę w jego kierunku zapewne wyglądając jak niedorozwinięte jajko. Nie mam pojęcia skąd u mnie takie porównania, tak wyszło.
- Inez Jacos. Powiedzmy, że w porę przybyła zanim kolesie Connora wysłali mnie do szpitala - zaśmiał się słabo.
Skrzywiłem się. Powinienem wtedy przy nim być. Wspierać go. Jakoś pomóc, pobić tamtych connards, a zamiast tego siedziałem sobie na dupie i użalałem nad swoją znikomą inteligencją. Uniosłem rękę do twarzy chłopaka, położyłem mu rękę na policzku.
- Naprawdę mi głupio cherie, czuję się jakbym... co najmniej sam cię pobił - powiedziałem cicho.
Brunet zmarszczył brwi.
- Nie obwiniaj się - odparł po chwili. - Może i jesteś największym sukinsynem jakiego znam, ale na to akurat nie miałeś zbytniego wpływu.
Prychnąłem. Jego słowa tylko trochę poprawiły mi humor. Nadal czułem poczucie winy i wiedziałem doskonale, że wcześniej wcale nie myślał w podobny sposób.
- Zaśpiewasz mi? - głos Alana był niemal niesłyszalny.
Nie miałem nic przeciwko, prośba była do spełnienia. Równie cicho zacząłem podśpiewywać napisaną dla chłopaka piosenkę. Pod koniec wplątałem palce w jego włosy i przyciągnąłem do pocałunku. Za młodzi, za głupi by znać rzeczy takie jak miłość*. Uniosłem powieki lekko odsuwając się od bruneta by móc dokładnie mu się przypatrzeć. Jeśli naprawdę kogoś kochasz nie możesz pozwolić mu odejść. To zawsze powtarzała mi bliźniaczka gdy znajdywała nowe obiekty uczuć. Przyznaję, miała jeszcze bogatsze życie uczuciowe niż ja choć wydaje się to niemal niemożliwe. Może Montgomery mają to do siebie. Jedno jest pewne, na pewno nigdy nie odpuszczamy jeśli sprawę wciąż da się załatwić. Długo nie wiedziałem kim jestem. Kim chcę być. Całe moje dzieciństwo było kłamstwem. Kochający rodzice do czasu kiedy nie dowiedzą się o twojej orientacji. Zawsze lepszy brat i siostra którą za wszelką cenę trzeba chronić. Zapewne nabawiłem się kompleksów, jestem okropny i zdecydowanie nietaktowny. Nie mogłem dostać w życiu wszystkiego na tacy pod sam nos i zawsze o tym wiedziałem. Nigdy nie czułem potrzeby posiadania tego czego inni nie mieli, byłem raczej kimś kto dążył do wyznaczonych, idiotycznych ideałów. I nigdy. Nigdy jeszcze się nie zakochałem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Skąd mogę wiedzieć czym jest miłość, jeśli nigdy jej nie doświadczyłem ze strony rodziców? Wiem jednak, że chciałbym ją dostać, jak na prawdziwego egoistę przystało. Sądzę też, że wreszcie mogę nazwać siebie jako kogoś zakochanego. Bo wiem, że zależy mi na brunecie. Nie chciałbym żeby coś mu się stało i mógłbym dla niego wiele poświęcić. Tak, jasne. Jestem cholernie zazdrosny gdy flirtuje z moją starszą, lepszą i bardziej przystojną wersją, jednak dzięki temu wiem, że mi zależy. Boję się, że zda sobie sprawę z tego kim jestem i mnie zostawi. Boje się tak wielu rzeczy, udając, że wszystko to jest dla mnie niczym. Tego też się boję. Nowej rzeczy w moim życiu. Ludzie próbują. Są ciekawi. Ja też jestem.
- Winters? - zapytałem.
Chłopak mruknął coś pod nosem.
- Mam... bardzo ważne pytanie - podniosłem się do siadu. - Ja... wiem, że wszystko zjebałem i pewnie jak powiem to jeszcze raz to mnie uderzysz... - wziąłem głęboki wdech i zebrałem się w sobie. - Kocham cię, Alan. Tak... na serio. A przynajmniej mam nadzieję, że cię kocham. Jeśli nie to uderz mnie albo naucz jak to robić - przygryzłem wargę. - Zostaniesz chłopakiem takiego idioty jakim jestem ja?
Czekałem na cokolwiek. I się doczekałem...


Alaaan? 
Sama sobie nie odpowiem xd Doceń starania Seana pliss


* tekst piosenki Ghost Of You

środa, 16 stycznia 2019

Od Grace cd Matthewa

Siedzenie w jednym miejscu, nie ruszając się przez dłuższy czas jest naprawdę trudne. Z każdą kolejną sekundą czułam coraz większą chęć zagrania czegoś na ukulele, czy pójścia spać z Yellow na kolanach. W duchu jednak obiecałam sobie, że nie będę utrudniać pracy chłopakowi, który od bitych dwóch godzin mnie malował. Szczerze mówiąc po raz pierwszy ktoś zapytał mnie, czy może mnie namalować. Gdy usłyszałam to pytanie, poczułam... że ktoś się mną interesuje i w sumie było to całkiem miłe uczucie. Uśmiechnęłam się lekko, co widocznie nie umknęło uwadze Matthewa, gdyż mimo tego, że skupiał się na płótnie, odwzajemnił uśmiech. Po pewnym czasie chłopak zdjął kolorową od farb koszulkę, a ja momentalnie wbiłam w niego wzrok. Jakim cudem taki chłopak nie ma jeszcze dziewczyny? A może ma? Czyżby szykował się frendzone? (Wcale już w nim nie jestem) A co jeżeli nie jestem jego przyjaciółką i cała ta "więź" to tylko moje urojenia? Powinnam mniej myśleć, a więcej robić.
-Co Ty taka spięta? - Zapytał, wyrywając mnie z rozmyślań.
-Ja? Nie jestem spięta. - Próbowałam jakoś ratować całą sytuację i uniknąć dalszych pytań.
-No to może zagramy w coś? - Dobra, to nie był taki zły pomysł.
Spodziewałam się czegoś gorszego, ale jeżeli chodzi o grę to ja bardzo chętnie. Uśmiechnęłam się lekko i pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
-Pytania? - Zaproponował grę, która szczerze mówiąc nie należała do moich ulubionych, ale czego się nie robi, żeby lepiej poznać chłopaka.
-Ja zaczynam! - Powiedział chłopak, ukazując mi swoje białe zęby. -Skąd jesteś? - Zadała pierwsze pytanie.
-Urodziłam się w Chorwacji. - Spokojnie, pierwsze pytanien nie było takie złe.
Mogło być o wiele gorzej, prawda?
-Twój ideał? - Tym razem to ja zadałam pytanie.
A teraz brawa dla mnie. Mogłam się go od razu spytać czy mu się podobam.
-W sumie nie zastanawiałem się nad tym. - Odpowiedział, wydając z siebie cichy śmiech. - Ale mam słabość do brunetek z jasnymi oczami, nie musi być wysoka, chudym patykiem też nie musi być.
-Jaka była twoja największa wtopa? - Zamurowało mnie.
Teraz będę musiała mu opowiedzieć o biednych kurczaczkach. Jakim ja byłam brutalnym dzieckiem.
-No więc... kiedy miałam z pięć/sześć lat miałam takich sąsiadów, którzy hodowali kury. Od czasu do czasu chodziłam im pomagać, gdyż uwielbiałam patrzeć na małe pisklaki, które radośnie skakały sobie po podwórku. Pewnego dnia, po jakimś czasie pomagania, zmęczyłam się trochę i postanowiłam sobie odpocząć. Niestety gdy usiadłam na jednym z pudeł, ono się rozpadło, a ja przygniotłam małe kurczaczki. Przez chwilę myślałam, że nie żyją, ale po kilku minutach zawodowej reanimacji w wykonaniu panny Grace Evans wszystkie magicznie ożyły. - Zaśmiałam się na samą myśl o małych, puchatych, żółtych kuleczkach, które prawie zabiłam.
Spojrzałam na chłopaka, którego również rozbawiła moja historia i zamilkłam na chwilę, aby pomyśleć nad odpowiednim pytaniem.
-Masz jakieś rodzeństwo? - Zapytałam po chwili.
-Nie ma aczkolwiek bardzo chciałbym mieć. - Odpowiedział dość szybko. - Jak długo uczysz się grać na instrumentach?
-Cóż... Z tego co pamiętam to pierwszy instrument, na którym próbowałam grać to pianino. Miałam wtedy chyba dziewięć lat, więc no z siedem lat już na pewno. - Powiedziałam.
-Chciałbyś pojechać ze mną w teren? - Wypaliłam nieświadomie.

Matthew?

Od Alana cd. Seana

***
(Ajm sou sori ale jestem za leniwa żeby pisać)
Nie byłem do końca pewny czy chce iść na jakiś pokaz szkolnych talentów. Inez uznała że będzie to takie lekkie oderwanie od codziennego dołka i może poczuje się lepiej albo nawet zapomnę choć trochę o Seanie. Kiedy opowiedziałem jej o nas, zaczęła mówić jak byłoby cudownie widzieć nas razem. Właściwie dostawała zadyszki fangilrowej. Naprawdę czasem nie rozumiem o co chodzi tym całym yaoistkom itd.
Czułem się trochę dziwnie siedząc obok Inez, która była wypicowana jak na jakąś galę. W każdym bądź razie muszę przyznać, wyglądała całkiem uroczo. Większość "talentów" były to raczej osoby które uważały że mają talent i wyły czy fałszowały na instrumentach. Powoli zaczynało mi się nudzić, nie chciałem jednak zrobić przykrości dziewczynie bo w końcu to z nią tu przyszedłem.
- Alan patrz! - uszczypnęła mnie w pewnym momencie Inez, co sprawiło że trochę się rozbudziłem i podniosłem wzrok na scenę. Był tam Sean. Chciałem wstać, wyjść i móc już nigdy na niego nie patrzeć ale blondynka mnie zatrzymała, łapiąc za nadgarstek. Niechętnie usiadłem z powrotem.
- Hej, nie chcę was zamęczyć gadaniem - zaczął chłopak - jednak utwór, czy jak to tam tylko chcecie nazwać, który dzisiaj zagram jest dla mnie bardzo ważny - odczekał chwilkę. - Chciałbym podziękować mojemu bratu, za to, że pomógł mi to skończyć i że w ogóle tu jest, oraz przeprosić pewną bardzo ważną dla mną osobę, którą bardzo skrzywdziłem.
Wyprostowałem się odrobinę na krześle myśląc że się przesłyszałem. Brunet zasiadł za pianinem i zaczął wygrywać melodię włączając w to tekst. Inez wręcz szarpała moim ramieniem z podekscytowania, ja za to jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w chłopaka. Targały mną mieszane uczucia. Ze spokojem wsłuchiwałem się w tekst.
Kiedy skończył, wszyscy zaczęli bić brawa a ja siedziałem mocno zaciskając pięści. Wstałem i opuściłem szybkim krokiem aulę. Musiałem złapać oddech, pomyśleć. Damn, tak cholernie brakuje mi go. Miałem właśnie wchodzić do budynku mieszkalnego, kiedy poczułem uścisk na przedramieniu. Odwróciłem się, to był Sean. Ogarnęła mną lekka wściekłość, przywaliłem mu więc z liścia w twarz po czym, po prostu nie mogłem się powstrzymać i wpiłem się w jego usta. Nie dałem mu jednak przejąć kontroli.
- Jesteś sukinsynem, Montgomery. Kłamcą i pierdolonym aktorem - warknąłem. - A teraz odpierdol się ode mnie z łaski swojej.
Wyrwałem się z jego uścisku, włożyłem dłoni do kieszeni bluzy i wszedłem do budynku. Jesteś debilem Alan.
***
Siedziałem w pokoju myśląc już chyba drugą godzinę. Nie potrafię wiecznie udawać że jest mi on obojętny. Do tego jeszcze cholernie zaschło mi w gardle. Postanowiłem że pójdę do kawiarni i zamówię jakąś kawę. Dłuższą chwilę zajęło mi dotarcie tam, nie było kolejki też więc bardzo szybko dostałem swój ukochany napój. Musiałem jedynie doszczętnie ignorować inne wścibskie spojrzenia uczniów, którzy zapewne ciągle pamiętali mój uroczy wybryk wtedy na korytarzu albo po prostu zainteresowali się śliwą na oku. Jedynie głośno westchnąłem, z zamiarem wyjścia z kawiarni jednak wpadłem w drzwiach, wprost na przystojnego szatyna. (A/N Nie Sean, nie chodzi o ciebie xDD)
- Strasznie cię przepraszam. - zacząłem się tłumaczyć, kiedy owym szatynem okazał się Griffin. Cudem udało mi się nie rozlać kawy, co było jedyną chyba dobrą rzeczą w tym spotkaniu.
- To ja przepraszam. - uśmiechnął się chłopak. - W końcu to ja się zagapiłem. Może w ramach przeprosin usiądziesz z nami w kawiarni?
- Z nami? - zdziwiłem się trochę. Dopiero po chwili zauważyłem stojącego za chłopakiem Seana. Niechętnie się zgodziłem, jednak właściwie wyszło mi to na rękę. Chciałem odrobinę się zemścić na chłopaku. Usiadłem przy ogromnym oknie gdzieś z dala od ludzi, a oni naprzeciw mnie. Sean wydawał się strasznie spięty, wydawało mi się że rejestruje każdy mój ruch. Zignorowałem go, zajmując się Griffinem a raczej flirtowaniem z nim. Kiedy podeszła do nas kelnerka i chłopak zaczął zamawiać zaoferowałem że zapłacę za niego.
- Nie trzeba. - uśmiechnął się.
- Skarbie, dla mnie to żaden problem. - powiedziałem, kładąc swoją dłoń na dłoni chłopaka.
- To niby ja lecę do pierwszych lepszych. - Sean uniósł brew w geście irytacji. Widać że zżerała go zazdrość, co bardzo mnie usatysfakcjonowało. 
- Kotek, przecież niczego sobie nie obiecywaliśmy. - uśmiechnąłem się chamsko do niego, cytując dokładnie jego słowa. Chłopak jeszcze bardziej poczerwieniał z zazdrości. 
- O co ci chodzi? Najpierw udajesz że niby bardzo cię boli gdy cię zraniłem, a potem jak gdyby nigdy nic zarywasz do mojego brata! - warknął.
- Przeproś. - uśmiechnąłem się lekko w jego stronę, tym samym wprowadzając go w nie małą frustrację. 
- Słucham? - uniósł brwi, lekko zmieszany.
- Choć raz przestań zachowywać się jak egoista i przeproś. - odezwał się brat bruneta, denerwując go chyba swoją uwagą. Sean chwilę mierzył mnie wzrokiem. 
- Okey... Przepraszam... Nie powinienem był. Zależy mi tylko na tobie. Zachowałem się jak dupek. - przeprosił chłopak, choć właściwie to chyba już wcześniej mu wybaczyłem. Uśmiechnąłem się jednak lekko, czując że robi to naprawdę szczerze.
- Oraz? - dodałem, w odpowiedzi brunet posłał mi zdziwione spojrzenie. 
- Debil, idiota, egoista, sukinsyn, gnojek i największy dupek jakiego świat widział. - wyręczył mnie Griffin, na co uśmiechnąłem się do niego a Sean zaczął z automatu palić go wzrokiem.
- Oj chyba będziesz zmuszony mu wybaczyć. - westchnął teatralnie szatyn, uśmiechając się do Seana.
- Oj chyba tak. - także westchnąłem, a brunet jakby nagle się rozpromienił. 
- Ale masz już nie gadać z Lynette. - spoważniałem w moment. 
- Jak tylko zechcesz. - uśmiechnął się Sean.
- Uspokój się. Zdawało mi się że to ty w tym związku masz być "top". - zaśmiałem się, a brat chłopaka tylko mi zawtórował. 
- Dobra, a teraz powiedz mi kto cię tak urządził. A normalnie zabije. - powiedział brunet. Zarzuciłem rękę na jego ramię, wieszając się na nim.
- No i to mi się podoba. Książę na białym koniu ratuje swoją różową księżniczkę, w tym przypadku moje urocze dupsko. - uśmiechnąłem się. - Connor i jego banda. - dodałem po chwili.
- Zatłukę...
- Spokojnie! Zachowaj tę energię na kiedy indziej. - zrobiłem intuicyjny ruch brwiami, na co otrzymałem zmieszane spojrzenie Seana i głośny śmiech Griffina.
- Ale powiem ci że pilnuj się. Twój brat to też mega ciacho. - spojrzałem na szatyna z szalonym uśmieszkiem, za co dostałem łokciem w brzuch od Seana.
- Przestań proszę cię. - brunet z trudem już opanowywał się z swoją zazdrością. Pocałowałem go lekko w usta.
- Jesteś uroczy kiedy się denerwujesz. - uśmiechnąłem się do niego. 

Seanie? *sypie cukrem po ścianach na znak przesłodzenia*

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Od Seana C.D Alana

Moje serce było w kawałkach, jednak nie mogłem porównywać tego do sytuacji Alana. Przeczesałem włosy rękami i krzyknąłem w poduszkę. To jedyne co mi pozostało. Jutro przyjeżdża mój brat i mogę mieć jedynie nadzieję, że wszystko na nowo się ułoży. Niechętnie zwlokłem się z łóżka, aby nieco się ogarnąć. Jutro ważny dzień. Może zmienić wszystko, nic, albo niewiele. Gotowy do snu jakieś dwie godziny przewracałem się z boku na bok usiłując zmniejszyć swoje zdenerwowanie. Jutro będzie Dzień Sądu. I z tą myślą zasnąłem, choć dręczyły mnie nocne koszmary.
***
Przeklęte słoneczne promienie świeciły mi prosto w twarz przez niezasłonięte firankami okno. Niechętnie zwlokłem się z łóżka i przeciągnąłem. Moje jakże stare kości trochę strzykały, jednak był to całkiem naturalny odgłos. Sprawdziłem telefon. Okazało się, że przegapiłem jedno połączenie od Griffina. Czyżby już przyjechał? Zerknąłem na godzinę. Szlag. Już południe. W pośpiechu ubrałem się w byle jakie ciuchy i zadzwoniłem do brata. Przywitał mnie jego perlisty śmiech i jakiś głos który na pewno kojarzyłem. Zmarszczyłem czoło, ale nie zapytałem.
- Miło, że wreszcie dzwonisz braciszku - usłyszałem w telefonie. - Bardzo miły chłopak już się mną zaopiekował i jesteśmy koło ujeżdżalni. Mam dla ciebie latte.
Przewróciłem oczami. Pieprzony podrywacz.
- Mnie także jest miło, Griff - odparłem - Wyobraź sobie, że spałem po tym jak w nocy nie spałem.
Kolejny śmiech po drugiej stronie. Na pewno go kojarzę, tylko skąd? Połączenie wszystko zniekształca.
- Po prostu przyjdź, frere, okej? - odezwał się starszy po dłuższym milczeniu z mojej strony.
Przerwał rozmowę, a ja jako ciekawska osoba postanowiłem zdążyć jeszcze poznać jego obecnego towarzysza. Porządnie zamknąłem swój pokój i szybkim krokiem ruszyłem w dół po schodach. Na zewnątrz panowało nieprzyjemne zimno, jednak mimo to świeciło słońce. Kilka razy poślizgnąłem się na lodzie i tylko cudem się nie wywaliłem. Droga na ujeżdżalnię zajęła mi trochę czasu, zdążyłem przesłuchać jakieś cztery piosenki. Po prostu uważnie stawiałem kroki, to pewnie dlatego. W oddali zamajaczyły mi dwie ciemne sylwetki, jedna z pewnością należąca do brata, a druga jakoś dziwnie i niepokojąco znajoma. Uśmiechnąłem się szeroko gdy zobaczyłem czarnowłosego. Na jego twarzy widniał lekki zarost, jak zwykle nie miał ani czapki ani szalika. Gdy tylko on również mnie zauważył, także się szeroko uśmiechnął i rozłożył ramiona gotowy do uścisku. Przyśpieszyłem do biegu nie dbając już o śliski teren. Mocno przytuliłem brata piszcząc niczym mała dziewczynka. 
- Griff! - uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Cóż. Do czasu. Odwróciłem się do towarzysza mojego brata i dosłownie mnie wmurowało. Pierdole, czemu ja zawsze muszę mieć tak bardzo przechlapane? Wstrzymałem oddech. Pewnie nadal nie wiecie kto tam stał, co? Connor, ktoś z jego bandy? Może Lynette? Ostatnie raczej nie. Nie jest ona płci męskiej. Brunet o ciemnych oczach wpatrywał się we mnie i mojego brata z lekkim... przerażeniem? Na powrót zacząłem dopiero oddychać gdy odezwał się najstarszy. 
- Seanie? Wszystko okej? - zmarszczył czoło uważnie się mi przypatrując, zupełnie jak mama gdy byliśmy młodsi.
Przełknąłem ciężko ślinę i jedynie pokiwałem powoli głową. Idiota, zawsze jesteś imbecylem. Czy to słońce czy to deszcz, na to nie ma lekarstwa. Alan wyglądał jakby chciał coś powiedzieć jednak milczał. Przecież wiedział, że mam brata, tak? Uprzedzałem go. To wcale nie tak, że nie wiedział w co się pakuje. A jednak czułem się jakbym ponownie go zawiódł. Niczego nieświadomy Griffin ponownie się uśmiechnął, tym razem do Wintersa. I nie wiem czemu. Naprawdę nie mam pojęcia. Ale to okropnie mnie zabolało. Chciałem w tamtym momencie okrzyczeć swojego brata za jego przeklęte, wspaniałe geny ojcowskie. Czarnowłosy przeprosił Alana i podziękował za oprowadzenie. Kiedy już odeszliśmy podał mi kawę, a ja wiedziałem, że czeka mnie długi tydzień.
- Co to do cholery jasnej było, Seanie Williamie Montgomery? - brat przybrał ten karcący ton, którego tak nie znosiłem.  
Poklepałem go po ramieniu.
- Szykuj ścianę, bo walniesz o nią łbem jak usłyszysz o mojej kosmicznej głupocie - skrzywiłem się, jednak zacząłem od początku.
Od momentu w którym pierwszy raz ujrzałem Alana, aż do teraz. W połowie załamał mi się głos, gdzieś przy imprezie weszliśmy do mojego pokoju. Griffin zbył białą Westie co najwyraźniej jej nie zadowoliło, bo zaczęła na niego warczeć i poszczekiwać. Skończyłem jednak już swoją historię i schowałem twarz w dłoniach. Teraz brzmiało to jeszcze bardziej głupio niż w moich myślach. Milczenie ze strony słuchacza było jeszcze gorsze niż się tego spodziewałem, wprost nie mogłem tego znieść. Nakrzyczy na mnie? Będzie zły czy raczej troskliwy? Ten jednak jedynie usiadł do pianina i zaczął coś grać. Powoli uniosłem głowę i zacząłem wystukiwać rytm palcami. Wiedziałem, że.... zaraz. Przecież zacząłem to pisać jakoś wczoraj wieczorem? Skąd... dureń. Zostawiłem nuty na wierzchu. Piosenka była nieskończona jak chodzi o tekst. Byłem tak zmęczony, że zasnąłem przed tym jak zdążyłem odłożyć papier nutowy. 
- Chyba mam pomysł jak naprawić choć drobną część tego bałaganu - oznajmił czarnowłosy gdy tylko zakończył grę.
Zmarszczyłem brwi.
- Słucham uważnie.
***
Okej, gdybym powiedział, że się nie stresuje to strasznie bym skłamał. Ręce mi się trzęsły, czułem ucisk w podbrzuszu i niemal nie mogłem oddychać. Starszy brat położył mi dłoń na ramieniu wyczuwając to jak bardzo spięty jestem. Posłałem mu wdzięczne spojrzenie. Gdyby nie on to pewnie pozostałbym przy początkowym pomyśle, czyli tak naprawdę niczym. Gdzieś na widowni jestem pewien, że siedzi zarówno on jak i reszta akademii. Od tego co robię nie ma powrotu. Nie ma jasnej przyszłości tego co zrobię. Wystąpiłem zza filaru i ukłoniłem się do zebranych. Przejechałem wzrokiem po wszystkich twarzach, by upewnić się, że tam będzie. Gdy mnie zobaczył chciał wyjść, jednak jakaś drobna blondynka o włosach zaplecionych w warkocz i w eleganckiej, czerwonej sukience z koronkowym wzorem go powstrzymała łapiąc za nadgarstek. Chłopak niechętnie na powrót usiadł.
- Hej, nie chcę was zamęczyć gadaniem - uśmiechnąłem się lekko do zgromadzonych - jednak utwór, czy jak to tam tylko chcecie nazwać, który dzisiaj zagram jest dla mnie bardzo ważny - odczekałem chwilkę. - Chciałbym podziękować mojemu bratu, za to, że pomógł mi to skończyć i że w ogóle tu jest, oraz przeprosić pewną bardzo ważną dla mną osobę, którą bardzo skrzywdziłem.
Wziąłem głęboki wdech i usiadłem do pianina. Zza filara Griff wystawił mi kciuka uniesionego w górę co skwitowałem lekkim uniesieniem kącików ust. Nie przerobiliśmy melodii, zajęliśmy się jedynie tekstem, którego nie zdążyłem wcześniej dokończyć. Byłem... usatysfakcjonowany końcowym efektem, szczególnie, że skończyliśmy jakąś godzinę temu. Wydawało mi się, że włożenie całego swojego serca w to wykonanie nie może pójść na marne. Z tą myślą zacząłem przesuwać palcami po klawiszach z ogromną dokładnością przekładając na to wszystkie swoje uczucia. 
I thought that I've been hurt before
But no one's ever left me quite this sore
Your words cut deeper than a knife
Now I need someone to breathe me back to life
Got a feeling that I'm going under
But I know that I'll make it out alive
If I quit calling you my lover
Move on
You watch me bleed until I can't breathe
I'm shaking falling onto my knees
And now that I'm without your kisses
I'll be needing stitches
I'm tripping over myself
Aching begging you to come help
And now that I'm without your kisses
I'll be needing stitches
Just like a moth drawn to a flame
Oh you lured me in I couldn't sense the pain
Your bitter heart cold to the touch
Now I'm gonna reap what I sow
I'm left seeing red on my own
Got a feeling that I'm going under
But I know that I'll make it out alive
If I quit calling you my lover
Move on
You watch me bleed until I can't breathe
I'm shaking falling onto my knees
And now that I'm without your kisses
I'll be needing stitches
I'm tripping over myself
Aching begging you to come help
And now that I'm without your kisses
I'll be needing stitches
Needle and the thread
Gotta get you out of my head
Needle and the thread
Gonna wind up dead
Needle and the thread
Gotta get you out of my head
Needle and the thread
Gonna wind up dead
Needle and the thread
Gotta get you out of my head
Needle and the thread
Gonna wind up dead
Needle and the thread
Gotta get you out of my head, get you out of my head
You watch me bleed until I can't breathe
I'm shaking falling onto my knees (falling on my knees)
And now that I'm without your kisses
I'll be needing stitches (and I'll be needing stitches)
I'm tripping over myself
Aching begging you to come help (begging baby please)
And now that I'm without your kisses
I'll be needing stitches
And now that I'm without your kisses
I'll be needing stitches
And now that I'm without your kisses
I'll be needing stitches
(wybaczcie taki "spam" xd piosenka oczywiście własnością Shawna Mendesa)
Gdy skończyłem na sali zaczęto bić brawa. Kątem oka zerknąłem na Alana i tajemniczą dziewczynę. Ona wyglądała jakby zaraz miała dostać napadu fangirl, a on siedział z zaciśniętą szczęką i pięściami. Ukłoniłem się, by zobaczyć jak brunet szybkim krokiem opuszcza aulę. Ostatni raz omiotłem wzrokiem widownię i udałem się w pogoń za Alanem wychodząc bocznymi drzwiami. Zdążyłem złapać chłopaka gdzieś w połowie drogi do budynku mieszkalnego. Zacisnąłem delikatnie palce na jego przedramieniu i odwróciłem w swoją stronę. A co on zrobił? Och, nigdy byście nie zgadli. Alan Winters dał mi z liścia po usłyszeniu piosenki napisanej dla siebie. A następnie coś czego i ja się nie spodziewałem. Pocałował mnie tak, że aż zabrakło mi tchu. Nie dał mi jednak przejąć kontroli. 
- Jesteś sukinsynem, Montgomery. Kłamcą i pierdolonym aktorem - warknął. - A teraz odpierdol się ode mnie z łaski swojej.
Wyrwał swoją rękę z mojego uścisku i wkładając dłonie do kieszeni bluzy wszedł do budynku zostawiając mnie samego z nawałem myśli. Przynajmniej wiem co o mnie myśli. Narzuciłem na głowę kaptur i powoli wróciłem do brata czekającego na mnie w auli. Próbowałem, tak? Niewystarczająco. 

Alan?
Ty cioto, piosenek miłosnych chyba nie lubisz :c

Od Alana cd. Seana

***
Właściwie wszystko widziałem jak we mgle, głowa pękała mi z nadmiaru alkoholu. Nie mam pojęcia jakim cudem znalazłem się na łóżku, miałem też obandażowaną rękę a porozbijane szkło nagle zniknęło. Przez głowę przebrnęła mi myśl, że mógł to być Sean, jednak skąd miałby klucze do mojego pokoju. Jeśli nawet to miło z jego strony. Właściwie to nie, co ja gadam. Nie chcę go znać.
Udało mi się jakoś wstać, wziąłem leki na kaca który był dość mocny. Przebrałem się w coś czystego i nie pachnącego już zbytnio alkoholem, po czym postanowiłem pójść do kawiarni po kawę. Było coś po szesnastej, nie zdziwiłem się w końcu pół nocy chlałem i rozpaczałem.
Narzuciłem na siebie kurtkę, założyłem buty i wziąłem portfel. Nie trudziłem się z zakładaniem jakiegoś szalika, najwyżej złapie mnie przeziębienie a i tak już mam potwornego kaca. Zamknąłem za sobą drzwi, chyba z trzy razy sprawdzając czy dobrze zamknąłem, po czym skierowałem się do akademickiej kawiarni. Mimo pory roku na zewnątrz było dość ciepło, gdzieniegdzie spod chmur uciekały pojedyncze promienie słońca.
Po paru minutach dotarłem do kawiarni, zamurowało mnie gdy przez ogromną szybę zauważyłem Seana siedzącego z Lynette. Śmiał się, był zadowolony. Pewnie szczęśliwy. Poczułem ogromną wściekłość i żal, miałem ochotę zawrócić do pokoju i znów zapomnieć. Nie dam jednak mu takiej satysfakcji. Wszedłem do kawiarni starając się udawać że nie zauważyłem bruneta, z pożądanym skutkiem. Podszedłem do lady i zamówiłem ulubioną karmelową latte. Na moje szczęście dostałem je dość szybko i mogłem opuścić to miejsce tortur. W drzwiach jednak wpadłem wprost na Seana, udało mi się cudem nie rozlać kawy. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniem. Do oczu napłynęły mi łzy, próbowałem też opanować złość by nie przywalić mu z pięści w nos. Zacisnąłem szczękę, po czym wyminąłem chłopaka, trącając go w ramię.
Potrzebowałem chwili oddechu, zrezygnowałem więc z opcji szybkiego powrotu do pokoju. Starałem się nie myśleć o Seanie, na próżno. Nie potrafię. Uzależniłem się od niego, tak samo jak kiedyś od tej jebanej heroiny. Teraz to on był moją heroiną. To co zrobił, bardzo mnie zabolało, czego jednak się spodziewałem skoro nic sobie nie obiecywaliśmy? Nawet nie zorientowałem się kiedy po moich policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy, a kawa którą niedawno kupiłem właśnie się skończyła. Na domiar złego niedaleko mnie zobaczyłem grupkę Connora. Tylko tego mi brakowało do szczęścia.
- Ojejku, pedałek płacze! - brunet jakby nagle zauważył że istnieje, właśnie wtedy gdy prawie go wyminąłem.
- Nie mam ochoty na jakieś twoje głupie zaczepki okey? Uszanuj to. - warknąłem w jego stronę, z zamiarem natychmiastowego odejścia jednak dwójka chłopaków zagrodziła mi drogę.
- Nie ma mowy. Zacząłeś się za bardzo rządzić, więc pokaże ci kto tak naprawdę tu rządzi. - uśmiechnął się podle, po czym przywalił mi w twarz. Wycelował w idealnie w prawą brew, rozcinając ją i powodując nie mały ból. Rzuciłem się na niego, automatycznie wiedząc że nie mam szans mimo chwilowej przewagi. Udało mi się uderzyć go parę razy w szczękę i to tyle, właściwie bo jego banda już ruszyła mu na pomoc. Nie miałem praktycznie szans, ja kontra pięciu chłopaków więc szanse miałem praktycznie zerowe. Cierpliwie przyjmowałem ciosy, czekając aż im się znudzi. Z nosa leciała mi krew, a mięśnie i kości bolały nie miłosiernie.
- Zostawcie go! - usłyszałem jakiś dziewczęcy głos. Banda Connora chyba się wystraszyła, bo popchnęli mnie na ziemię i uciekli, a do mnie podeszła jakaś jasno włosa dziewczyna. Nie przejmowałem się tym że siedziałem na zimnym chodniku, chciałem już tylko by ból ustąpił.
- Bardzo cię pobili? Dasz radę wstać? - przykucnęła obok mnie i zaczęła oglądać rany.
- Trochę boli, trochę krwi też jest ale raczej przeżyje. - wymusiłem uśmiech, by jakoś bardzo nie martwić nieznajomą.
- Dlaczego w ogóle cię tak urządzili? - spytała, jednocześnie szukając czegoś w torbie która miała na ramieniu.
- Jebane homofoby. W sumie nic takiego, to nie pierwszy raz kiedy obrywam. - zaśmiałem się na wspomnienie poprzedniej szkoły. Nieznajoma wyjęła chusteczki i zaczęła wybierać mi krew z brwi.
- Nie potrafię tego zrozumieć. Tyle nietolerancji w tym głupim świecie. - westchnęła. - Tak w ogóle, jestem Inez. - uśmiechnęła się.
- Alan - odwzajemniłem uśmiech. Blondwłosa wydawała się naprawdę miła.
- Nie mam czym tego opatrzeć ale myślę że dasz jakoś sobie radę. Pod okiem robi ci się śliwa. - stwierdziła po czym pomogła mi wstać.
- Tak, bardzo ci dziękuję. Uratowałaś mi życie. - uśmiechnąłem się. Wymieniłem się jeszcze numerami telefonu z dziewczyną, po czym pożegnałem się. Wydawała się naprawdę miła. Wróciłem do pokoju, przyciskając chusteczkę od Inez do nosa bo krew ciekła jak opętana. Odkluczyłem drzwi, rzuciłem w kąt kurtkę i zdjąłem buty. Poszedłem do łazienki by jakoś zmyć krew i obejrzeć rany. Nie wyglądałem najgorzej może nie licząc skóry wokół prawego oka które zaczęło lekko fioletowieć. Do tego naliczyć parę siniaków na brzuchu, no i może zbitego nosa. Przemyłem twarz ciepłą wodą, po czym osuszyłem twarz ręcznikiem. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi, nie wiele myśląc poszedłem otworzyć. Gdy tylko otworzyłem drzwi, próbowałem natychmiast je zamknąć jednak coś a raczej ktoś je zablokował. To był Sean przed którym właśnie próbowałem zatrzasnąć drzwi.
- Odsuń się. - powiedziałem cicho, starając się by mój głos bardzo nie drżał. Nasze spojrzenia spotkały się, nie chciałem na niego patrzeć więc odwrociłem wzrok. Nie chciałem się przy nim rozpłakać, nie będę ciotą.
- Co ci się stało? - zapytał z troską w głosie. Udawaną, jak zgaduje. Świetny z ciebie aktor Montgomery.
- Możesz się odsunąć? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, starając się unikać jego wzroku.
- Porozmawiaj ze mną do cholery! - krzyknął Sean.
- O czym? O tym że ci niby przykro?!
- Naprawdę nie wiem jak to się stało!
- Jesteś żałosny. - warknąłem, z trudem powstrzymując się od łez. - Najpierw głupio mnie zwodzisz a potem co? Lecisz do pierwszej lepszej laski.
- Może i nie jestem święty, ale ty też nie jesteś! Te twoje głupie ataki zazdrości!
- Zazdrości? Zazdrości?! A nie była słuszna? Specjalnie mi gadałeś "Alan uspokój się, ojejku jaki z ciebie zazdrośnik" tylko po to by uśpić moją czujność! Nie rozumiem tylko po co mnie pocałowałeś. Nudziło ci się? - czułem że każdemu z nas już dawno puściły nerwy. - Najpierw całujesz się ze mną a potem z tą szmatą!
- Przecież nic ci nie obiecywałem! - odparł, a we mnie znowu coś pękło.
- Alan, ja nie to chciałem...
- Wiem, to nic nie znaczyło. - przerwałem mu nim dokończył. - Mała, głupia niewinna przygoda. Chciałeś się po prostu zabawić, rozumiem...
- Alan, ja naprawdę nie-
- Proszę cię idź już... - wyszeptałem. - Jeśli masz choć trochę godności, proszę cię idź i mnie zostaw. - powiedziałem, rękawem scierając łze z policzka tak szybko jak się pojawiła. Sean nie ruszył się z miejsca, ciągle stał przede mną patrząc na mnie z troską w oczach, może z żalem. Przynajmiej dobrze udawał.
Zabrał jednak nogę co pozwoliło mi zamknąć drzwi, co uczyniłem.
- Bardzo cię przepraszam. - usłyszałem jeszcze jego głos po drugiej stronie drzwi, po czym nastąpiła cisza. Bolesna cisza w tej jebanej samotności. Tak bardzo go nienawidzę a jednocześnie tak bardzo kocham...

Sean? Nie ma to jak nutka dramatyzmu XDDD

Od Seana C.D Alana

To co się stało było niewybaczalne i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Zrezygnowany wróciłem do pokoju i zakopałem pod grubą warstwą złożoną z kołdry i koców. Nie powiem, bardzo zabolały mnie słowa Alana. On nie chce mnie znać. Sam nie chcę znać siebie. Jestem koszmarnym idiotom. Żałuje, że nie ma teraz przy mnie osoby która pomogłaby wszystko to naprawić. Będę musiał samotnie posprzątać ten bałagan. Coma położyła się obok mnie, a ja wtuliłem się w jej miękką sierść zapadając w sen.
***
Około drugiej w nocy obudził mnie przeklęty dzwonek telefonu. Drobna rada: nigdy nie ustawiaj ulubionej piosenki ani jako budzik, ani jako właśnie dzwonek. Okej, teraz możemy wrócić do mojej sytuacji. Zebrałem się w sobie, starając się na chwilę przestać użalać nad własną głupotą i przekręciłem swoje ciężkie ciało na drugi bok. Ekran telefonu raził mnie w oczy swoim światłem, więc zostałem brutalnie zmuszony do zamknięcia ich i na ślepo odebrałem połączenie. W urządzeniu usłyszałem głos swojego kochanego braciszka.
- Hej młody, obudziłem cię? - nieee, no co ty. 
- Zabije cię, nie będę wtedy patrzył nawet na to, że jesteśmy spokrewnieni idioto - warknąłem, starając się nie obudzić Comanche.
Przysiągłbym, że w tamtym momencie czarnowłosy przewrócił oczami.
- Jest taka sprawa, Seanie... 
No jasne, bo czemu miałby dzwonić bezinteresownie w środku nocy. Westchnąłem i uchyliłem powieki, by na nowo przyzwyczaić się do ciemności.
- Czego chcesz, szujo? 
- Niemiły jesteś, a ja chciałem cię odwiedzić - zaśmiał się, choć zapewne chciał udawać obrażonego.
- Serio? - jęknąłem. - Na jak długo? Ja się tu do cholery uczę, Griffin, to nie jakiś hotel SPA.
Po drugiej stronie usłyszałem prychnięcie. Prawda boli, ale niestety tak to już bywa. W środku ścisnęły mi się wnętrzności na wspomnienie wczorajszych wydarzeń. Spieprzyłem sprawę, wiem. Jestem idiotom. Wiem. I niestety nie wiem jak to wszystko naprawić. Chyba jednak będę potrzebował Griffina. 
- Tydzień. Tylko tyle mi daj, a potem wracam do Nowego Jorku - zacisnąłem wargi. 
Coś czuje, że to będzie mnie sporo kosztowało.
- Niech ci będzie - zgodziłem się - Ale śpisz na podłodze i to ty gadasz sobie z dyrektorką. 
Na dźwięk radosnego śmiechu brata sam także się uśmiechnąłem. Brakowałoby jeszcze tylko Samary, a nie potrzebowalibyśmy całego tego cyrku z mieszkaniem w innych częściach świata, daleko od siebie. 
- Kocham cię normalnie, merci Seanie - brakowało mi tego - Spodziewaj się mnie jakoś jutro. 
Rozłączył się. Jutro?! Zwariował, jak słowo daję. Pokręciłem głową z dezaprobatą i rzuciłem telefon gdzieś za siebie, modląc się by wylądował jeszcze na łóżku. Ponownie przywitałem ciemność i zbawczy sen. Chociaż nie będę tyle myślał o pewnym brunecie.
***
Pomimo wielkich chęci niewiele jeszcze przespałem. Obudziłem się ponownie jakoś pół godziny po czwartej i postanowiłem o ważnej rzeczy. Wziąłem szybki prysznic, narzuciłem na siebie pierwsze lepsze jeansy, koszulkę i najcieplejszą bluzę jaką znalazłem ze względu na pogodę panującą za oknem. Wiatr się rozszalał i przywiał ze sobą zamieć śnieżną, a ja nadal nie byłem pewny gdzie wyląduje w wyniku moich decyzji, więc musiałem być gotowy na wszystko. Wcześnie rano akademik wydawał się niemal opustoszały, nawet nie paliło się światło na korytarzu przez co panował półmrok. Zapewne stwierdzicie, że do reszty mi odwaliło, ale ja i moje teorie mamy was obecnie gdzieś. Po co kilkadziesiąt zapasowych kluczy jak wystarczy ich tylko tyle ile jest pięter? Owszem, nie byłem do końca przekonany co do jakże wspaniałego pomysłu, ale innego wyboru nie miałem. Powietrze było pełne wilgoci, nieco zalatywało alkoholem. Ciekawe, że żaden nauczyciel jeszcze nie wywęszył uczniowskiej imprezy pełnej nielegalnych na tym terenie środków. Stanąłem pod odpowiednimi drzwiami i chwilę się zawahałem. Teraz jednak nie było już odwrotu, zdecydowałem się to zrobić, muszę więc wszystko dokończyć. Włożyłem klucz do zamka. Ku mojej uldze pasował. Niesamowite, jeszcze nikt przede mną nie próbował się tym sposobem włamywać? Nacisnąłem klamkę, a kiedy drzwi zaskrzypiały nieznacznie się skrzywiłem. Ostrożnie stawiałem kroki jedną ręką macając ścianę w poszukiwaniu włącznika światła. W końcu znalazłem, cały pokój się rozjaśnił. Zdusiłem okrzyk. Na podłodze rozwalone były kawałki szkła, część pomieszana z krwią. Pachniało, a raczej śmierdziało, jak w gorzelni. Zapewne przez rozlane procenty. Obok ściany leżał Winters, kompletnie nieprzytomny. Jego jedna ręka miała w sobie jeszcze kilka kawałków szkła, krew zdobiąca ją powoli zasychała. Uważając aby niczego nie zdeptać ukląkłem obok śpiącego chłopaka. Wiedziałem, że muszę sobie poradzić sam, nikt nie może mi pomóc. Pytaliby co się stało, a to była ostatnia rzecz której w tym momencie potrzebowałem. Wziąłem głęboki wdech i zabrałem się do roboty. Z łazienki wydobyłem miotłę oraz szufelkę, którymi oczyściłem podłogę ze szkła. Na rozlany alkohol nie mogłem zbyt wiele poradzić, postanowiłem jednak umyć panele przy pomocy mopa znalezionego przy pozostałych detergentach. Ręka bruneta najbardziej w tym wszystkim mnie martwiła. Szukanie apteczki nieco mi zajęło, a i tak nie wiedziałem do końca jak pozbyć się wszystkich odłamków szkła. Na pewno potrzebne na wszelki wypadek były mi nić i igła. Bandaż znalazłem razem z wodą utlenioną, choć sądząc po stanie w jakim obecnie znajdowała się dłoń, już wcześniej Alan zalał to alkoholem. Nie całkiem dobrze, ale już nie najgorzej. Cholera, może i chirurgiem nie jestem jednak niewiele innych opcji mi pozostało. Pęsetą wydobyłem odłamki, wszystko odkaziłem, a następnie tak umiejętnie jak tylko się dało zabandażowałem. Nic nie było na tyle poważne, żeby szyć. Bogu dzięki, bo przecież kompletnie się na tym nie znam. Cała sytuacja tak bardzo mnie zaabsorbowała, że nawet nie zauważyłem momentu w którym Winters zaczął się budzić. Powoli podniosłem się z ziemi i jemu także pomogłem sadzając go na łóżku. Korzystając z tego, że jeszcze nie całkiem się ogarnął zebrałem swoje klucze, aby w pośpiechu opuścić pokój. Nie dzisiaj. To nie jest odpowiednia chwila na wyjaśnienia. Wróciłem do mojego lokum, gdzie już czekała na mnie biała sunia czekająca tylko aż wyprowadzę ją na spacer. Nie ma co się łudzić, nigdy nie będzie tak samo. Świat się zmienia. Ludzie się zmieniają. Pozostaje mi jedynie przeżyć cały dzień.
***
W duchu bardzo dziękowałem za ten piątek. Entertainer pomimo początkowej niechęci do poza programowego treningu bardzo szybko złapał całkiem dobry humor. Przygotowałem dla niego małą sesję ujeżdżenia jako, że w pozostałe dni nie mieliśmy ku temu zbyt wielu okazji. Ogier chętnie wykonywał polecenia, miałem nawet jakieś dobre przeczucie związane z całym tym dniem. Po skończonym treningu chwilę bawiłem się z Savage. Wybiła w końcu piętnasta. Do tej pory nawet udawało mi się nie myśleć o niezbyt przyjemnych wydarzeniach. Coś jednak obiecałem Lynette i nie zamierzałem złamać danego słowa. Poprosiła mnie o pomoc przy francuskim, który niespecjalnie jej szedł w porównaniu do innych języków. Zgodziłem się, ponieważ sam miałem go w jednym palcu no i naprawdę polubiłem dziewczynę. Oczywiście nie licząc tamtego pocałunku. Było to niewłaściwe, musiałem jej to wytłumaczyć. Zabrałem ze sobą podręczniki od języka ojczystego, po czym opuściłem pokój. Już dawno przestało wiać a nawet przez chmury przebijały się słoneczne promienie. Zgrabnie wyminąłem bandę Connora i skierowałem się do kawiarni w której umówiłem się z brunetką. Wydawało mi się to odpowiednim miejscem na tego typu spotkanie, a poza tym niezmiernie odczuwałem brak kofeiny. Dziewczyna siedziała przy stoliku w rogu i przyjaźnie uśmiechnęła się na mój widok. Nieco zebrało mi się na mdłości, jednak zmusiłem się do odwzajemnienia gestu.
- Hej, wybacz spóźnienie - powiedziałem kładąc podręczniki na blacie.
- Nic się nie stało, zamówiłam sobie cynamonowe latte a tobie karmelowe - odparła. - Przepraszam cię za wczoraj, ja... zniszczyłam coś pomiędzy tobą a tym chłopakiem prawda?
Wydawała się być smutna. Albo była dobrą aktorką. Powstrzymałem wybuch gniewu. To nie tylko jej wina. Brałem w tym udział.
- Tak. Tak sądzę - potarłem skronie. - Jednak mieliśmy się dzisiaj uczyć, co nie? Więc do roboty.
Klasnąłem w dłonie. Po przerobieniu kilku ćwiczeń brunetka wydawała się coraz więcej łapać. Bardzo szybko się uczyła gdy wiedziała już o co chodzi. Kontakt ze znanym językiem także mnie polepszył humor. 
- Więc... jeśli chcę zapytać o drogę to powiem... - odchrząknęła i wskazała coś, a raczej kogoś kto właśnie wszedł do kawiarni. - Savez-vous ou je peux trouver...?
Kiwnąłem lekko głową, będąc częściowo nieobecnym. Szatyn przy ladzie nie zdjął założonego przeze mnie bandażu. Nawet nie spojrzał w moim kierunku choć ja wywiercałem w nim wzrokiem dziurę. Ale czego się spodziewałem? Zraniłem go cholernie mocno. 
- Yyy... to może skończymy już na dzisiaj? - posłałem Lynette przepraszające spojrzenie.
Brunetka kiwnęła głową tak samo jak ja kilka chwil wcześniej.
- Pamiętaj, jutro wieczorem jest muzyczne przedstawienie wszystkich talentów naszej szkoły i się zapisałeś - przypomniała mi gdy wstawałem.
Przekląłem pod nosem, chociaż wczoraj obiecałem sobie tego zaprzestać. Nałożyłem na głowę czapkę i opuściłem budynek kawiarni. Najwyraźniej nic nigdy nie będzie chciało dać mi spokoju. W drzwiach wpadłem prosto na Alana. W locie złapałem jego kubek ratując kawę przed rozlaniem, tak samo jak jego pieniądze w nią włożone. Przez moment mierzyliśmy się spojrzeniem. W jego oczach dostrzegłem łzy i złość, które chciałem powstrzymać. Było już jednak na to za późno. Chłopak minął mnie szybkim krokiem trącając moje ramię. Patrzyłem jak odchodzi, a wraz z nim całe moje szczęście i nadzieja.

Alan? 
Ja tu chyba rekordy kurde swoje bije w ckliwości

niedziela, 13 stycznia 2019

Od Mammeloe cd. Ricka

- Rick Morgan, do usług - usłyszałam. Chłopak podał mi rękę.
Uścisnęłam ją, odwzajemniając uśmiech.
- Mammeloe Candèze, ale możesz mi mówić Mamme - powiedziałam.
- To cię rodzice musieli bardzo kochać, że tak ci dali na imię - zaśmiał się.
Zarumieniłam się, zastanawiając się nad sensem tego co powiedział. Zanim jednak go zrozumiałam, podeszła do nas nauczycielka i dała nam jakąś kartkę. Były na niej nazwy soli, a my mieliśmy określić zastosowania.
Patrzyłam chwilę na kartkę, a potem zerknęłam na Ricka. Pod jego okiem coś zauważyłam. Z początku myślałam, że czymś się pobrudził, ale...
- Na co tak patrzysz? - usłyszałam nagle.
Speszona odwróciłam głowę i wbiłam wzrok w kartkę.
- Nic takiego - odparłam.
- Kłamca z ciebie marny - stwierdził Rick. Uśmiechnęłam się. Podniosłam wzrok z powrotem na niego i zapytałam:
- Co masz pod lewym okiem?
- A to - zaśmiał się. - Tatuaż, mam ich pełno. Ten to mały krzyż do góry nogami.
Kiwnęłam lekko głową.
- Też masz jakieś? - spytał.
- Jeszcze nie, może kiedyś sobie zrobię - odparłam.
- A wiesz już, jaki?
Podparłam dłonią głowę.
- Szczerze mówiąc, za bardzo o tym nie myślałam.
Na chwilę nastała między nami cisza. Po chwili jednak Rick ją przerwał:
- Dobra, chyba trzeba się zająć tym zadaniem.
Wlepiliśmy oczy w kartkę. Przeczytałam polecenie. Zauważyłam tam jednak mały błąd; brak literki S. Niby mały, ale jednak trochę za bardzo mnie rozbawił.
- Co cię tak cieszy? - spytał brunet, lekko się śmiejąc, mimo że nie wiedział o co chodzi. Pewnie po prostu miał ubaw ze mnie.
- Tutaj - powiedziałam, wskazując na tekst. - "Zastosowanie oli".
Ponownie się roześmiałam, razem z Rickiem.
- No to nieźle - powiedział. - Szkoda, że nie "Zastosowanie Mamme".
Umilkłam, udając przerażoną.
- Chcesz je opisać? - spytałam. - Proszę bardzo, masz tu dużo wolnego miejsca! - wskazałam na kartkę.
Wzruszył ramionami.
- Jeśli tak bardzo chcesz... - odparł z poważną miną i wziął do ręki długopis.
- No dobra, żartowałam - powiedziałam, śmiejąc się.
- Przecież wiem - powiedział Rick i schował długopis.
Przełknęłam ślinę, widząc nauczycielkę chodzącą po klasie. Szybko dopisałam brakującą literę i skupiłam się nad zadaniem. Kątem oka dostrzegłam, że Rick także zaczął się zastanawiać.
- Z tego co pamiętam - odezwałam się - z fosforanów robi się sztuczne nawozy, prawda?

Rick?
Te moje pomysły xD


Od Alana cd. Seana

***
Powolnie szykowałem się na imprezę z Seanem. Pierwszy raz w życiu chyba próbowałem jakoś ułożyć włosy i nie wychodziło mi to zbyt dobrze. Usłyszałem pukanie do drzwi jednak dopiero gdy udało mi się ogarnąć włosy i ubrać, otworzyłem mu drzwi. Zmarszczył czoło i zmierzył mnie wzrokiem. Posłałem mu zdziwione spojrzenie.
- Winters, nie będę z tobą po lekarzach latał - fuknął i zdjął własny szalik. Mimo moich protestów, owinął mi go wokoło mojej szyi. Wywróciłem oczami, głośno wzdychając dając sobie spokój z jakimkolwiek już komentarzem. Dostałem też od Seana rękawiczki, które z niechęcią założyłem. Mimo to w duchu uśmiechnąłem się, to urocze że się o mnie martwi. Mógłbym przysiąc że z minuty na minutę coraz bardziej się w nim zauroczam. Może nawet coś więcej?
- Coś ty taki rozbawiony, Montgomery? - uniosłem brew i lekko się uśmiechnąłem.
- Bo jakoś mam dzisiaj nawet nie najgorszy humor - odparł - Chyba dobrze mi się po prostu spało.
Uderzyłem go otwartą dłonią w tył głowy.
- Te nędzne podrywy zostaw dla kochanej Lynette - ruszyłem w kierunku schodów. W milczeniu wyszliśmy z akademika i skierowaliśmy się do sali sportowej. Na miejscu było dość dużo ludzi, którzy szybko wcisnęli nam alkohol. Nie zdziwiła mnie obecność tego napoju, tego typu imprezy często są syto nakrapiane tego typu rzeczami. Tym bardziej nie zdziwił mnie brak obecności żadnego nauczyciela. Sean pociągnął mnie za sobą, starając się przecisnąć między tańczącymi ludźmi. Nie wiem jak i skąd pojawiła się też "urocza" Lynette. Nie pytając mnie o zdanie wyciągnęła Seana do tańca, ja za to zostałem sam. Osunąłem się gdzieś na bok, tracąc bruneta z oczu. Upijałem się dalej jak zgaduje tanim alkoholem, starając się pozbyć frustrujących myśli. Nie byłem zazdrosny, przynajmniej tak próbowałem sobie wmówić. Mimo wszystko w mojej głowie ciągle był Sean i ta pieprzona brunetka.
Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu, odwróciłem się z uśmiechem myśląc że to brunet. Natychmiastowo zrzędła mi mina kiedy ujrzałem Connora. Chłopak wyszczerzył się w moją stronę, razem ze swoją bandą za jego plecami. Już wiedziałem że nie mam za dużych szans na przeżycie tej imprezy.
- A co tu robi nasz biedny pedałek, taki samotny... - udał smutnego i przysięgam gdyby nie to że nie mam zwyczajnej ochoty na bójkę, już dawno leżałby z obitą mordą.
- A nic, wiesz... Czekam na takiego seksiaka jak ty. - wyszczerzyłem się podle do niego, na co lekko się speszył.
- Przestań i tak dobrze wiemy że rzuciłeś się na Seana. - odezwał się jakiś chłopak z jego bandy.
- Zostaw go w spokoju, to spoko gość w przeciwieństwie do ciebie, pedałku. - dopowiedział kolejny.
- Nie zostawię go. Kocham go. - odparłem z pewnością. Byłem pewny co do tego uczucia, jednak nie wiem czy z wzajemnością.
- To ciekawe czy on ciebie. Czekaj, ups chyba nie! - Connor wybuchnął śmiechem i wyciągnął rękę przed siebie. Odwróciłem się i zobaczyłem coś czego nigdy bym się nie spodziewał.
Sean stał w objęciach Lynette, całując się z nią. Te usta które tak uwielbiałem, właśnie całowały kogoś innego. A we mnie? Coś pękło... Byłem wściekły, rozczarowany, naprawdę sądziłem że coś nas łączy. Wpatrywałem się w nich jak zahipnotyzowany, nie mogąc odwrócić wzroku od tego raniącego obrazu. W końcu odwróciłem się i wybiegłem z sali, ignorując śmiech Connora i jego zasranej bandy. Wbiegłem do akademika, po drodze zrzucając ten pieprzony szalik Seana. Wpadłem do swojego pokoju, zakluczając drzwi po czym oparłem się o ścianę naprzeciw wejścia, uprzednie zrzucając z siebie kurtkę i buty.
Tak bardzo chciałem przestać istnieć, nie czuć tego bólu który jeszcze przed chwilą rozerwał mi serce i ciął je na małe kawałki. Wybuchnąłem głośnym płaczem jak małe dziecko, nie mogąc dłużej tego kontrolować. Zsunąłem się po ścianie, by w końcu usiąść na podłodze i skryć twarz w rękawach bluzy. Nagle rozległo się pukanie do drzwi, właściwie nie można było nazwać tego cichym pukaniem. Dobrze wiedziałem że za drzwiami stoi Sean, jednak nie miałem najmniejszego zamiaru go wpuścić. Nie miałem ochoty go widzieć.
- Alan otwórz te drzwi do cholery! - usłyszałem ten jego słodki głos. Kiedyś słodki teraz, przypominający gorzki smak okropnego wspomnienia gdy mnie zranił.
- Nie chcę cię widzieć! Odejdź! - wychrypiałem, starając się by mój głos brzmiał pewnie, na próżno. Po prostu udaj że cię to nie ruszyło.
- Alan, nie wiem jak to się stało, ja naprawdę cię...
- Zamknij się! Nie chcę cię znać! Odejdź! - krzyknąłem głośno. Nie chce słyszeć jego głosu, nie chce go widzieć. Nie chcę już kurwa cierpieć. 
Po chwili uderzenia w drzwi ucichły, a Sean pewnie poszedł. Nie uspokoiło mnie to, nadal odczuwałem ten pieprzony ból a przed oczami miałem widok ich razem. Całujących się.
Po jakiejś godzinie płakania, udało mi się opanować choć trochę i wstać. Alkohol. To właśnie on był moim jedynym ratunkiem. Ojciec nauczył mnie tego. Alkohol nigdy cię nie zostawi, zawsze pozwoli zapomnieć.
Ruszyłem do lodówki, wybierając dwie butelki z półki na czarną godzinę, która właśnie nadeszła. Otworzyłem jedną, potem drugą. Przekląłem głośno gdy dopiero co otworzona butelka upadła na ziemie, roztrzaskując się na kawałki. Nie potrafię już kompletnie myśleć. Przyklęknąłem z zamiarem zgarnięcia szkła rękami. Syknąłem głośno kiedy odłamek szkła wbił mi się mocno w rękę. Po moim ciele rozszedł się delikatny, kojący dreszcz bólu. Wyjąłem odłamek, po czym rzuciłem gdzieś po ziemi i ignorując resztę szkła, zdrową ręką wziąłem butelkę z alkoholem. Po mojej dłoni zaczęła cieknąć mała strużka krwi, która zaczęła skapywać na podłogę. Zignorowałem fakt iż po podłodze ciągnęły się krople krwi i poszedłem do sypialni. Usiadłem na łóżku, upiłem łyk alkoholu po czym zacząłem oglądać rękę. Ból był o dziwo przyjemny, niewiele myśląc polałem ranę napojem. Zacisnąłem powieki gdy uczucie bólu znacznie się nasiliło, po czym niczym pijawka zassałem się przy ranie. "Słodki" smak alkoholu mieszał się z metalicznym posmakiem krwi. Resztę nocy spędziłem na żałosnym płaczu i opróżnianiu coraz to większej ilości butelek. Sam nie wiem kiedy straciłem przytomność z nadmiaru alkoholu.

Sean? Popatrz co zrobiłeś biednemu słoneczkowi :CC

Od Seana C.D Alana

Mały zazdrosny kłamca tak łatwo się do niego przywiązać, a ja i tak nadal nie mogę uwierzyć w to, że nie tak całkiem dawno jeszcze nie wiedzieliśmy o swoim istnieniu. Nie jestem pewien czy poświęciłbym mu dosłownie wszystko, jednak wiem, że kiedyś na pewno tak właśnie się stanie. Nie będę w stanie żyć bez świadomości jego istnienia.
- Zostaniesz dziś na noc? - wyszeptałem niepewnie.
Brunet zmarszczył czoło.
- Nie musisz nawet pytać - delikatnie uniósł kąciki ust do góry.
Ja także lekko się uśmiechnąłem i rzuciłem się brzuchem na łóżko, uważając by nie dotknąć świeżych siniaków.
***
Na przerwie, którą zmarnowałem na i tak zbędne powtarzanie do sprawdzianu z książki którą przerabialiśmy na języku angielskim, podeszła do mnie jakaś brunetka i oznajmiła, że dzisiaj na sali gimnastycznej, a następnie w kilku pokojach odbędzie się imprezka z okazji... właściwie tej części nie zapamiętałem. Oznajmiłem to Alanowi, a ten stwierdził, że to okazja do zrobienia czegoś poza zwyczajną dzienną rutyną. Około godziny piętnastej udałem się do budynku stajni aby zająć czymś myśli i przy okazji może wylonżować Entertainera. To może okazać się całkiem niezłym... wyzwaniem życiowym. Z siodlarni zabrałem lonżę, kawecan, szczotki i kilka marchewek choć nie byłem pewien na jaki humorek dzisiaj trafię. Ku mojej uldze koń nawet zarżał na mój widok. Pogłaskałem go po chrapach i odryglowałem boks. Kilka razy chciał ugryźć mnie przy zamianie kantara na kawecan, jednakże obeszło się bez większych szkód. Zapiąłem lonżę i zabrałem ze sobą przygotowany wcześniej worek ze smakołykami. Droga na krytą halę była nieco oblodzona, więc musiałem zwolnić i uważać aby siwy się nie potknął tudzież poślizgnął. W lewą stronę ogier kilka razy bryknął, więc dopiero po jakiejś pół godzinnej udręce z kłusem mogliśmy przejść do galopu. Co innego w prawo, tam wszystko było do rany przyłóż. Otarłem wierzchem dłoni czoło na które zaczęły występować pierwsze krople potu. Siwy wydawał się być w swoim żywiole, co kilka kroków jak na złość zmieniał nogę w galopie, czasami "radośnie" podskakiwał bez większego powodu. Po skończonym treningu był nieco zmęczony, dlatego nareszcie mogłem się nieco rozluźnić. Posłałem ogierowi krzywy uśmieszek.
- I po co ci było tak brykać, słoneczko? - pokręciłem głową z dezaprobatą. - Taki "doświadczony", a jednak jak źrebię.
Koń w odpowiedzi jedynie prychnął, zakładam więc, że jednak ma focha. O ile w ogóle mnie zrozumiał. Odstawiłem Entera do boksu, zmieniłem kawecan z powrotem na kantar i nieco go wyczyściłem, choć i tu nie obyło się bez prób przygniecenia do ściany boksu. Nie chciałem jednak odstawiać sceny i czyścić go na zewnątrz. Miałem mało czasu na przebranie się w... no w zasadzie to nic specjalnego, ale musiałem jeszcze poświęcić trochę uwagi Comanche. Przeklinając, gdy kilka razy wyrąbałem się na lodzie, oraz zgubiłem się w labiryncie krzewów, w końcu dotarłem na odpowiednie piętro i mogłem zaznać nieco spokoju. Biała sunia jak zwykle zerwała się już w momencie gdy przekręciłem klucz w zamku, nie obyło się również bez dość głośnego szczekania. Kucnąłem by pogłaskać podopieczną po łebku, a ta zadowolona zamerdała śnieżnym ogonkiem na co zrobiło mi się cieplej w duszy. Zawsze potrafi poprawić mi humor. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, dzięki któremu jakoś bym się zluzował. Założyłem na siebie czarną koszulkę oraz siwe spodnie, a do tego jeszcze butelkowozieloną bluzę z kapturem. Przez panującą na zewnątrz temperaturę zmuszony byłem założyć cieplejsze buty, co w moim przypadku wiązało się z czarnymi Timberlandami, które towarzyszyły mi każdej zimy już od trzech lat. Myśląc o tym, że Alan zawsze ma zimne ręce zabrałem też dodatkową parę rękawiczek. Narzuciłem kurtkę, włożyłem telefon do kieszeni i tak przygotowany zaszedłem pod drzwi pokoju Wintersa. Zapukałem do drzwi czekając aż sam się wyzbiera i łaskawie otworzy. Poprawiłem na głowie czapkę, mając gdzieś to, że zapewne moje włosy są już w koszmarnym stanie. Brunet wyszedł z pokoju po... czy ja wiem? Może dziesięciu minutach. Oczywiście zgodnie z moimi podejrzeniami nie zabrał nawet szalika. Zmarszczyłem czoło, chyba z powodu zirytowania.
- Winters, nie będę z tobą po lekarzach latał - fuknąłem i nie zważając na jego protesty zdjąłem własny szalik i owinąłem wokół jego szyi.
Chłopak przewrócił oczami głośno wzdychając, jednak nie skomentował tego. Podałem mu także wcześniej przygotowane rękawiczki co skwitował prychnięciem. Nie chcę nic mówić, ale w tej chwili przypomina obrażonego Entertainera. Wyszczerzyłem się do niego.
- Coś ty taki rozbawiony, Montgomery? - uniósł brew i sam nieznacznie się uśmiechnął.
- Bo jakoś mam dzisiaj nawet nie najgorszy humor - odparłem - Chyba dobrze mi się po prostu spało.
Alan uderzył mnie otwartą dłonią w tył głowy.
- Te nędzne podrywy zostaw dla kochanej Lynette - chłopak ruszył w kierunku schodów.
Już w milczeniu wyszliśmy z akademika i skierowaliśmy się do sali sportowej. Na miejscu było całkiem tłoczno, ciężko było znaleźć sobie przyzwoite miejsce. Nawet nie wiem kiedy w mojej dłoni wylądował kubeczek z alkoholem który zapewne był tu całkowicie nielegalnie. Nigdzie nie zauważyłem żadnego nauczyciela, jednak domyśliłem się, że wszystko zostało dokładnie zaplanowane. Dzisiaj nie miało być tu opieki. Pociągnąłem Alana za sobą przeciskając się pomiędzy tańczącymi ludźmi. Jakimś cudem znalazła nam uwielbiana przez moje słońce nowa uczennica, panna Shepherd, która z uśmiechem na ustach nas przywitała i nie czekając na aprobatę ze strony bruneta zabrała mnie Bóg wie gdzie. Kolejne minuty upłynęły mi na tańcu (o ile można to tak nazwać) oraz piciu niezdrowych ilości alkoholu. Procenty powoli zaczynały uderzać mi do głowy tak, że kompletnie zapomniałem nawet gdzie się znajduje. Nawet przestał mi przeszkadzać tłum dzieciaków, które zdecydowanie nie powinny robić tego co robiły. Może nie powinienem o tym myśleć, tylko zebrało mi się na wymioty. Niespodziewanie znowu znalazłem się przy rozbawionej czymś Lynette. Kolorowe światła raz po raz omiatały całą salę. Przez ulotną chwilę gdzieś przemknęła mi myśl o pozostawionym samemu sobie Alanowi. A jeśli ktoś znowu będzie go atakował? Connor i jego banda ot tak go nie porzucą, szczególnie jako homofoby. Coś, a raczej ktoś, sprawił jednak, że zupełnie zapomniałem o swoich chwilowych zmartwieniach. Zatraciłem się w muzyce, co jak zawsze nie oznaczało zupełnie nic dobrego. Jak to zazwyczaj bywa, zapomniałem o wszystkich swoich zasadach. W tamtym momencie nawet nie jestem pewien co takiego dokładnie się dla mnie liczyło. Czy miałem jakieś granice? Sądząc po moich wyczynach, żadnych. Przeklęty alkohol. Chyba byłem skłonny obiecać sobie już nigdy więcej nie pić. Strasznie żałowałem. Przysięgam. Co się stało? Nigdy chyba nikt by nie zgadł. Moje usta znalazły się na tych należących do Lyn. Nie było to takie samo jak w przypadku Alana. W niej nie było pasji, czuć było tani alkohol i wiśniową pomadkę. Momentalnie wytrzeźwiałem. Rozejrzałem się dookoła i w tłumie ujrzałem rozczarowanego, smutnego, wściekłego bruneta. Emocji na jego twarzy w tamtym momencie nie dało się opisać w kilku słowach. Za nim ujrzałem uśmiechającego się krzywo Connora. Wziąłem głęboki wdech. To nie mogło się stać. Nie teraz, kiedy nasza relacja jest taka krucha. Nawet nie wiemy kim jesteśmy. Chyba tylko zakochanymi nastolatkami. Przekląłem pod nosem, w głowie kodując sobie by w przyszłości rzadziej to robić.
- Jasna cholera - syknąłem. - Przepraszam Lyn, ja... podoba mi się ktoś inny. Przepraszam.
Ostatnie słowa wyszeptałem by następnie rzucić się w pogoń za osobą na której naprawdę mi zależało. Chciałem by ktoś mnie zaakceptował po raz drugi w życiu. Pierwsi byli rodzice. Przepychałem się przez ten ludzki motłoch próbując wypatrzeć znajomą czuprynę. Dotarłem aż do wyjścia. Wybiegłem przed budynek i wplątałem we włosy dłonie, wykonując ruch jakbym chciał wszystkie je wyrwać. Nabrałem powietrza w płuca. Muszę go znaleźć.
- Alan! - wrzasnąłem, zdzierając sobie przy okazji gardło.
Pobiegłem dalej, w kierunku budynku mieszkalnego. Teraz nie mogę się poddać. Nie.
- Winters, cholera jasna! - byłem na skraju załamania.
Na naszym piętrze znalazłem swój szalik. Zacząłem walić w drzwi od pokoju chłopaka, modląc się by otworzył. Chciałem żeby mi wybaczył, ale czy na to zasługiwałem?

Alanek, słoneczko? :c
Może trochę szybko ten dramatyzm, ale musiałam



Od Maxime cd. Billa

- Mogę pomóc ci złapać twojego konia, jeśli chcesz. - zaproponował mężczyzna.
Uniosłam lekko brwi. Czyżbym się przesłyszała? Zerknęłam, na, stępującego po drugiej stronie parkouru, Peter Pana. Złapanie go, nie należało do najtrudniejszych czynności, jednak chciałam to zrobić jak najszybciej, bym czym prędzej mogła wsiąść z powrotem na ogiera i potrenować.
- Skorzystam z propozycji. - odparłam. - Złapanie go nie należy do najtrudniejszej rzeczy. Najprościej byłoby po prostu dać mu jakiegoś smaczka…
Spojrzałam na bruneta, po czym chrząknęłam.
- Masz może jakąś przekąskę, dla tego Młodzieńca?
Zielonooki włożył obie dłonie do kieszeni i zaczął w nich grzebać, w poszukiwaniu pożywienia dla Gniadosza, oraz, jak sądzę, Antyka. Po chwili wyciągnął z niej mały, przezroczysty woreczek, w którym piętrzyło się od brązowych kwadracików. Skądś znałam te smakołyki, a gdy chłopak wziął jednego z nich do ręki, poczułam zapach jabłek. Zapach jabłek na pewno zwróci uwagę konia, który je uwielbia. Jaki zbieg okoliczności!
- Mam nadzieję, że ten Stwór nie pożre wszystkich. - mruknął, podając mi foliowy woreczek. - Siwy też będzie zasługiwał na nagrodę.
Po wypowiedzeniu tych słów spokojnym krokiem ruszyłam w stronę Peter'a, który jakby nigdy nic, zaczął wesoło kłusować. Najwyraźniej cieszyła go myśl, że nie musi pracować. Niestety, musiałam przerwać mu tą zabawę, a właściwie to on sam ją przerwał, gdy tylko zobaczył na mojej dłoni dwa przysmaki. Ostrożnie podszedł do mnie, obwąchał dłoń i jej zawartość, po czym odebrał mi jednego ze smakołyków. W tym samym momencie ja złapałam go za wodze. Jak mówiłam, bardzo łatwo jest go złapać. Peter Pan mało się tym przejął, zamiast tego zajął się konsumowaniem kolej przekąski. Poklepałam go po szyi, a zaraz później ruszyłam z powrotem do mojego nowego ”kolegi”. Brunet cały czas przyglądał się temu zdarzeniu, a gdy tylko do niego podeszłam, skomentował sposób, w jaki złapałam konia, słowami nie miłymi, ani wrednymi. Po prostu skomentował. Wcisnęłam mu woreczek z końskimi przysmakami do ręki, a gdy ten spytał się, czy będę tutaj trenować, ja energicznie pokiwałam głową. Chłopak nie wyglądał na zbyt zadowolonego, jednak ja nie mam zamiaru zmieniać miejsca.
- Wiesz, możemy razem potrenować, dawać sobie wskazówki…- zaproponowałam. - Oczywiście, jeśli chcesz! Poza tym jestem Maxime, a ty, to…?
Chłopak westchnął.
- Bill, a twój wierzchowiec, jak się nazywa?

Bill?

Od Ricka cd. Mammeloe

Głośny dźwięk budzika wypełnił moją sypialnie. Wyłączyłem go szybkim ruchem, nie wstając jednak szybko z łóżka. Nie chciałem wstawać, właściwie pół nocy nie spałem. Dlaczego nie mogłem umrzeć we śnie? Nie potrafię normalnie funkcjonować wiedząc o tym co zrobiłem, mając tą pieprzoną świadomość że jej już nie ma. Musiałem jednak zmusić się do wstania, wziąłem szybki prysznic po czym ubrałem się w jakieś podarte jeansy i czarną bluzę. Zdążyłem szybko wyprowadzić na spacer Lucpera i Tajfuna, wróciłem do pokoju i w końcu poszedłem do budynku szkolnego. Na zewnątrz było sporo śniegu, na szczęście jednak nie padało. Szybko udało mi się dostać do szkoły i do szatni. Od progu zaczęli witać mnie znajomi koledzy, zaczęli też przygadywać jak to mi współczują. Zbywałem każdego wściekłym spojrzeniem. Nienawidzę tego.
Wszedłem spokojnym krokiem do klasy chemicznej i zająłem swoje stałe miejsce, jednocześnie rzucając ostatnie spojrzenie w stare miejsce Rosalie, które teraz zajęła jakaś brunetka. Wyciągnąłem zeszyt i podręczniki po czym zacząłem coś bazgrać po marginesie, a nauczycielka zaczęła sprawdzać listę. Po jakiś pięciu minutach drzwi otworzyły się, jednak wciąż byłem skupiony jakże pięknym marginesem, ignorując wszystko dookoła.
- Och, przepraszam... W każdym razie usiądź, może tutaj, z Rickiem - dotarł do mnie głos nauczycielki gdy wymówiła moje imię. Uniosłem głowę znad zeszytu i przeniosłem swój wzrok na ową osobę. Okazała się nią niewysoka dziewczyna o blond włosach z przeróżnymi różowymi pasemkami. Posłała mi uśmiech i usiadła obok mnie.
- Dzisiaj będziemy pracować w parach - oznajmiła nauczycielka. Chcąc nie chcąc, westchnąłem głośno. Nie chciało mi się dziś totalnie gadać z ludźmi, jeszcze nie pozbierałem się po odejściu Rossie, ciekawiła mnie jednak ta osóbka siedząca obok mnie.
- Rick Morgan, do usług. - wymusiłem uśmiech, jednocześnie podając rękę dziewczynie. Niepewnie ją uścisnęła, odwzajemniając uśmiech.
- Mammeloe Candèze ale możesz mi mówić Mamme. - przedstawiła się.
- To cię rodzice musieli bardzo kochać, że tak ci dali na imię. - zaśmiałem się, w odpowiedzi dziewczyna lekko się zarumieniła. Po chwili podeszła do nas nauczycielka i dała nam kartę. Były na niej nazwy soli, my mieliśmy za to określić zastosowania. Oczywiście kochana Pani Varks uznała że będzie to na ocenę i zrobimy to bez pomocy podręcznika.
- Umiesz cokolwiek? - odezwałem się do sąsiadki, jednocześnie ilustrując kartkę wzrokiem. Nie było to niby nic trudnego, mimo wszystko rzadko kiedy zdarza mi się słuchać kogokolwiek a tym bardziej Pani Varks. Różowo włosa nie odpowiadała dlatego byłem zmuszony podnieść na nią wzrok i przyłapałem ją na patrzeniu na mnie.
- Na co tak patrzysz? - oparłem głowę o lewą rękę i uśmiechnąłem się lekko w jej stronę. Speszona odwróciła głowę i wbiła wzrok w kartkę.
- Nic takiego. - zbyła mnie.
- Kłamca z ciebie marny. - stwierdziłem z uśmiechem, co dziewczyna odwzajemniła. Podniosła wzrok z powrotem na mnie i zapytała:
- Co masz pod lewym okiem?
- A to. - zaśmiałem się. - Tatuaż, mam ich pełno. Ten to mały krzyż do góry nogami.
- Też masz jakieś? - spytałem.

Mamme? xD 

środa, 9 stycznia 2019

Od Alana cd. Seana

***
Cudownie spało mi się w ramionach szatyna, był o wiele wygodniejszy od poduszki. I o wiele lepiej pachniał. Obudziłem się rano obok Seana, uśmiechnąłem się lekko. Wyglądał cholernie uroczo. Z braku lepszego zajęcia zacząłem bawić się jego ręką, miał niesamowicie ciepłą skórę w przeciwieństwie do mojej. Po dłuższej chwili chłopak obudził się i spojrzał na mnie, na co uśmiechnąłem się delikatnie. Mógłbym budzić się tak co dzień.
- Muszę wyprowadzić psa. - oznajmił Sean, w odpowiedzi pokiwałem głową. Wstałem i zabrałem się za układanie podręczników potrzebnych na dzisiejsze zajęcia, a szatyn wyszedł z mojego pokoju. Spakowałem potrzebne rzeczy, po czym przebrałem się w przetarte jeansy i narzuciłem na siebie czarną bluzę.
Wszystkie lekcje mijały dość dobrze, jednak na treningu dla grupy jeździeckiej w skokach pojawił się mały problem. Zignorowałem już nawet sam fakt iż Lynette jest w naszej grupie, bardziej martwiło mnie to że Sean miał drobny problem z swoim wałachem. W pewnym momencie chłopak wyleciał prosto na ścianę krytej hali. Wystraszyłem się lekko, w końcu upadek nie wyglądał na delikatny. Pani Moore wysłała bruneta do pielęgniarki, tym samym zwalniając go z reszty lekcji. Ja za to musiałem zostać, jeszcze z tą okropną dziewczyną.
***
Starałem się skupić na ostatnich trzydziestu minutach, moje myśli krążyły wokoło bruneta. Chyba trochę się o niego martwiłem. W końcu nadszedł upragniony koniec lekcji w dzisiejszym dniu. Pośpiesznie opuściłem salę od biologii, mając się z zamiarem odwiedzenia Seana jednak coś, a raczej ktoś mnie zatrzymał.
- Alan, tak? - uśmiechnęła się uroczo Lynette. Damn, wydrapałbym jej oczy gdyby nie to że mam jeszcze resztki szacunku do kobiet.
- Mhm. - odparłem, udając że chociaż odwzajemniam uśmiech.
- Mam nadzieję że nic się nie stało Seanowi. Martwię się trochę o niego, wiesz gruchnął dość mocno. - powiedziała. Zastanawiałem się czy troska w jej głosie jest prawdziwa czy udaje ją by zrobić mi na złość.
- Może pójdziemy do niego i spytamy czy wszystko okey? - uśmiechnęła się lekko. Gdybym był bazyliszkiem już dawno by nie żyła.
- Nie, pewnie jest zmęczony. Zresztą ten upadek wcale nie był tak mocny. - wymusiłem u siebie uśmiech. Dziewczyna zgodziła się na moją propozycję i w końcu dała mi święty spokój. Wyszedłem z budynku szkolnego, skierowałem się do kolejnego budynku i następnie pokoju chłopaka. (A/N Yeah darujmy sobie poetyckie opisywanie śniegu na zewnątrz gdy droga zajmuje mu może z minutę)
Odnalazłem odpowiedni pokój i zapukałem do drzwi, które po chwili otworzył mi Sean.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, starając się by zmartwienie w moim głosie nie dało za wygraną. W odpowiedzi Sean przewrócił oczami.
- To nie pierwszy raz gdy Enter uświadomił mi jak bardzo nie lubi skakać na ujeżdżalni - uśmiechnął się lekko, nie odpowiadając mi do końca. Zajrzałem w głąb pokoju, zaciekawiając się pianinem stojącym w rogu.
- Grasz? - zapytałem wskazując ruchem głowy na pianino w kącie pokoju. Chłopak pokiwał twierdząco głową i zasiadł za instrumentem, przejeżdżając palcami po klawiszach.
- A... zagrasz coś dla mnie? - zapytałem.
Chłopak zaczął przygrywać bliżej mi nieznaną melodię, jednak brzmiało to tak wspaniale że wpatrywałem się w niego jak zahipnotyzowany. Po chwili zaczął także śpiewać, zapominając zapewne o moim istnieniu. W  wielkim zafascynowaniu niczym pięcioletnie dziecko wpatrywałem się w chłopaka, wsłuchując się w jego głos i tą cudowną melodię.
Kiedy chłopak skończył odchrząknął lekko i podniósł wzrok na mnie.
- Plecy mnie bolą przez siniaki, a na dodatek mam stłuczoną kość ogonową, doceń moje poświęcenie skarbie - odezwał się w końcu, przerywając ciszę. Wybuchnąłem śmiechem, na co dostałem kuksańca w bok.
- Od kiedy to dałem ci zgodę na nazywanie mnie "skarbie"? - uniosłem brew, lekko się uśmiechając.
- Od kiedy jesteś mój. - na jego usta wkradł się ten okropnie chamski, chytry uśmiech. Zaśmiałem się cicho, po czym znów nastała cisza.
- Zgadnij w ogóle kto o ciebie pytał. - zagadnąłem. Sean wysłał mi pytające spojrzenie.
- Jakże urocza brunetka Lynette! - starałem się ukryć swoje zażenowanie. Chłopak odpowiedział mi jedynie głośnym śmiechem.
- Jesteś okropnie zazdrosny Winters. - powiedział między salwami śmiechu.
- Wcale nie! - zaprzeczyłem szybko, mimo iż chłopak miał trochę racji.
- Kłamca... - zaśmiał się.
- Nienawidzę cię. - westchnąłem.
- Dobrze wiesz że to też kłamstwo. - uśmiechnął się zwycięsko. Przewróciłem oczami, po czym pocałowałem chłopaka.
- Dobra, wygrałeś. - uśmiechnąłem się.

Sean? Tym razem to ja przesłodziłam momentami.