od początku. Jak zwykle.
Tak się jednak nie stał - Rick, oddaj mi okulary...
- Oddaj, oddaj... Bla, bla... Mam to w dupie, biorę co chcę! - roześmiał się. - Weź je, jeśli mnie znajdziesz!
- Oddaj mi je do cholery! - Próbowałem się rozejrzeć, ale na nic. Bardzo śmieszne, naprawdę... Czułem, jak coś ściska mój żołądek. Pozostałe wnętrzności zresztą też.
Chcę do domu.
- Ojejciu, nie dość że misiek, to jeszcze krecik? Wracaj do swojej jaskini jeść swój miodek! - Tego było już za wiele. I jeszcze ten "misiek"... - Co ja ci niby znowu takiego zrobiłem! - krzyknąłem, z całych sił powstrzymując łzy. Miałem już po prostu dość. Tego całego Ricka, tych wszystkich kolesi, którzy uważali się za nie wiadomo kogo. I uważali mnie za nie wiadomo kogo, a raczej nie wiadomo co.
Nagle jednak ku mojemu zdziwieniu chłopak podszedł do mnie i szybko podał mi okulary, po czym wycofał się. Reszta "ekipy" nie pozostawiła tego bez reakcji i rozległy się pełne dezaprobaty słowa, ja jednak nie miałem zamiaru skupiać się, żeby je rozróżnić. Wcisnąłem okulary na nos i zamrugałem szybko, z wielką ulgą przyjmując wyostrzenie obrazu. Rick najwyraźniej warknął coś do chłopaków, bo siedzieli cicho, ale ja dalej nie czułem się pewnie. Ba, "pewnie" to ostatnie słowo, jakiego bym użył, gdybym miał opisać swoje odczucia. Nie wierzyłem, że na tym skończy, przeciwnie - gdzieś w podświadomości mówiłem sobie, że zaraz zacznie o. Rick do końca wfu nie odzywał się, a potem zniknął z lekcji. Zdziwiło mnie to trochę, ale i poczułem swego rodzaju ulgę, poza tym dalej nie byłem pewny zamiarów chłopaka, więc postanowiłem po prostu skupić się na lekcjach, spychając wydarzenia z rana gdzieś na tył głowy. Wszystkie godziny lekcyjne minęły dość szybko - ostatnie dwadzieścia minut w szkole spędziłem na oglądaniu kropli deszczu spływających po oknie, przy którym siedziałem. Wychodząc ze szkoły, otworzyłem parasolkę, bo jakoś nie byłem w nastroju do moknięcia. Nie tym razem. Mimo wszystko zacząłem sobie przypominać i analizować wydarzenia z dzisiaj. Ogarnęła mnie złość, bezradność, sam nie wiem co jeszcze. Przyjechałem tu, żeby oderwać się od środowiska, w którym czułem się zwyczajnie źle, a co się okazało? Tutaj jeszcze mocniej brakuje mi brata, a wszystko do złudzenia przypomina ostatnie szkolne lata w Finlandii. Nie po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy wyjazd był naprawdę tak dobrą i dojrzałą, jak to sobie wmawiałem, decyzją, podjętą na rzecz rozwijania się wraz z Arystokratą, czy też po prostu kolejną cholerną ucieczką. A nawet to nie pomogło. Poczułem, jak łzy zaczynają wypływać mi spod powiek. Świetnie... Zresztą czego ja oczekiwałem? Że wszystko się zmieni, jak tylko wyjadę z kraju? Naiwne. Potrząsnąłem głową i przygryzłem wargę. Wszystko idzie nie tak.
Podniosłem wzrok, bo ostatnim, czego mi brakowało, było przewrócenie się w błoto, i natychmiast tego pożałowałem. Generalnie cofam to sprzed chwili - ostatnim, czego mi brakowało, był Rick. A ten właśnie siedział sobie jak gdyby nigdy nic na ławce. O nie. Wiedziałem, czym to się
kończy, a nie miałem najmniejszej ochoty na zmieszanie z błotem. Tym razem również fizyczne. Schowałem głowę bardziej pod parasolką i przyspieszyłem kroku, powtarzając sobie w duchu jak mantrę, żeby zachować spokój i łudząc się, że mnie nie zauważy. Minąłem ławkę. Dobrze. Może jednak mam trochę szczęścia.
- Misiek, zaczekaj! - Te słowa przyprawiły mnie o okrutne ciarki. Czyli jednak nie.
- Zostaw mnie - wymamrotałem w ojczystym języku, po czym szybko zreflektowałem się, dodając dwa słowa po angielsku - idź sobie.
- Bear, do cholery, daj mi coś powiedzieć! - Zagrodził mi drogę. Dalej unikałem kontaktu wzrokowego. Nie chciałem, by wiedział, że płakałem.
- Chciałem cię przeprosić. Wiem, że to żałosne, że przepraszam cię tak po prostu i to po czymś takim, ale wolę powiedzieć to szczerze, niż bez sensu się tłumaczyć. Wybacz, że tak wyszło... -
Co?
No tego się nie spodziewałem. Chłopak całkowicie zbił mnie z tropu. Zmarszczyłem lekko brwi i zamrugałem, stojąc w całkowitej ciszy. O co teraz właściwie chodzi? Wiedziałem, że nie powinienem mu ufać. Nie odzywałem się, wbijając wzrok w chodnik. Po chwili Rick westchnął i odszedł. pozostawiając mnie całkowicie zdezorientowanego pośrodku chodnika. Chwila, co?
Ruszyłem przed siebie, dalej marszcząc brwi i powtarzając w głowie słowa chłopaka. "Wybacz, że tak wyszło"? Co to w ogóle ma znaczyć? "Wyszło", jasne - pomyślałem. - Samo z siebie.
Wszedłem do pokoju i natychmiast skierowałem się w stronę kuchenki, żeby zaparzyć sobie herbaty. Tego mi było trzeba. Herbaty, muzyki, zeszytu i świętego spokoju. Musiałem się wreszcie uspokoić. Nalałem wody do garnka, po czym westchnąłem, załamany własnym rozkojarzeniem, i przelałem ją do czajnika. Ze zrezygnowaniem przyjąłem fakt, że trzęsły mi się lekko ręce. Nie powinienem się tak przejmować, powinienem się przyzwyczaić. Byłem na siebie zły, że naiwnie oczekiwałem poprawy wszystkiego po przeprowadzce. Starałem się jednak nie mieć sobie za złe tego, że miałem nadzieję, starałem się też jej nie tracić. Finn by tego nie chciał... tak.
Gwizd czajnika otrząsnął mnie nieco z zamyśleń. Zalałem herbatę i wziąłem szklankę do rąk, po czym usiadłem z nią na łóżku. Po godzinie myślenia i trzech szklankach herbaty zacząłem dochodzić do wniosku, że może jednak nie powinienem był tak traktować Ricka. Brzmiał całkowicie szczerze... co jeśli faktycznie ma wyrzuty sumienia i chciał po prostu przeprosić? W końcu uznałem, że wolę ucierpieć jeszcze raz (trudno, jakaś zapłata za naiwność musi być), niż żeby on się teraz tym zamęczał. Przecież ja mu nawet nie odpowiedziałem. Kompletnie nic. Dalej nie byłem co prawda pewien jego intencji, ba, miałem zupełny mętlik w głowie, ale zupełnie nie miałem ochoty na analizowanie tego w kółko od początku, a jeszcze chwila spędzona w bezruchu doprowadziłaby chyba do autodestrukcji przez te natrętne myśli, postanowiłem więc wstać. Odłożyłem szklanki do zlewu i założyłem kurtkę, walcząc nieustannie z pokusą, żeby wrócić do łóżka. Przy drzwiach do pokoju zawahałem się i stałem tak dobre dziesięć sekund, w końcu jednak otrząsnąłem się i pospiesznie wyszedłem. Zamknąwszy za sobą drzwi, skierowałem się do sekretariatu i tuż przed wejściem znowu naszły mnie refleksje, czy to na pewno dobry pomysł. Przecież on mnie wyśmieje. Może po prostu wpadł na pomysł zrobienia mi kolejnego żartu (co mu zresztą wyszło świetnie)? Może to, co chcę zrobić, jest akurat najgorszym z możliwych ruchów? Może...
Już miałem odejść od drzwi, jednak powstrzymałem się. Nie to powinienem zrobić. Odejdę i co mi po tym przyjdzie? Kolejna przegrana nawet bez próby? Nie. Tym razem muszę zwalczyć sam siebie, a raczej swój strach. Zacisnąłem zęby i uniosłem drżącą rękę do drzwi, po czym zapukałem. Zduszone "proszę" odpowiedziało na mój czyn, a ja z duszą na ramieniu wszedłem do gabinetu.
- D-dzień dobry... - wykrztusiłem, rzucając pani siedzącej za biurkiem. - Mam pytanie...
Kobieta uniosła brwi i pokiwała lekko głową z uprzejmym uśmiechem. Boże, co ja robię.
- W którym pokoju mieszka Rick... - gorączkowo przeszukiwałem pamięć w poszukiwaniu nazwiska chłopaka - Morgan?
- Już sprawdzam - odezwała się nieco znudzonym głosem kobieta. Odetchnąłem z ulgą i rzuciłem szybkie "dziękuję", kiedy podała mi numer, po czym jak najszybciej opuściłem gabinet.
Szedłem długim korytarzem, starając się jak najmocniej, żeby nie dać się opanować panice i nie wrócić do pokoju. Doszedłem do celu zadziwiająco szybko, co mnie bynajmniej nie ucieszyło. Wręcz przeciwnie - marzyłem w tym momencie, żeby Rick mieszkał na setnym piętrze, a droga do jego pokoju była długa. Po schodach. Rzeczywistość jednak była bardziej brutalna i oto stałem przed drzwiami pokoju chłopaka, który jeszcze rano śmiał się ze mnie na oczach całej klasy. Mądre posunięcie, nie ma co. Ogarnęła mnie panika. Przecież on może mnie równie dobrze teraz pobić. Zamknąć w swoim pokoju czy gdziekolwiek indziej, zawołać swoich kolegów i...
Dość. Zacisnąłem palce na rękawie swetra i próbowałem wziąć głęboki wdech, przy czym czułem, jak się trzęsę. To tylko zapukanie do drzwi. I parę słów. Nie bądź tchórzem, Bear. Ale co jeśli...
Nie bądź tchórzem.
Zapukałem, a serce prawie podeszło mi do gardła razem z żołądkiem i chyba nawet nerkami, kiedy rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Przysięgam, nigdy nie myślałem, że zwykłe chrobotanie zamka od drzwi przyprawi mnie o ciarki. Oblał mnie zimny pot, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Rick. Co ja najlepszego wyprawiam?!
- Co chcesz? - zapytał i obrzucił mnie raczej obojętnym spojrzeniem. Wyglądał chyba na zmęczonego.
- ... w-w porządku - wyjąkałem cicho, wbijając wzrok w swoje dłonie.
- Powtórzyłbyś?
- W p-porządku... - powtórzyłem nieco głośniej, usiłując opanować drżenie głosu. "Niech się dzieje, co chce" pomyślałem z rozpaczą, bojąc się reakcji chłopaka niemal jak ognia.
Rick?