poniedziałek, 2 lipca 2018

od Triss cd. Viktorii

~Jako że Masło dopiero teraz zebrała się, by odpisać, ogromny time skip.~
Zacisnęłam palce mocniej na lonży i cmoknęłam, sprawiając, że Amor wyrwał się do przodu galopem, strzelając z zadu.
 - Hej, heeej, spokój. Prrrr. - Wywarłam na łbie konia nacisk, przyciągając lonżę do tyłu. Po chwili ogier przeszedł do kłusa. - Taaak, dobry koń! O to chodzi - pochwaliłam go i wypuściłam z rąk nieco liny, powiększając okrążenia, jakie robił wokół mnie. Amor powoli zwalniał, a jego ruchy stawały się bardziej harmonijne. Całe szczęście, że na hali byliśmy sami i mogłam popracować z nim bez stresu.
 Po parunastu minutach prostych ćwiczeń składających się z przejść stęp - kłus, zatrzymywań i zmian kierunku, podczas których młody kilkukrotnie niemal wyrwał mi lonżę z rąk, kazałam mu przejść do stępa. Po chwili zmagań wykonał polecenie, szedł jednak wyraźnie pobudzony, z głową wysoko. Po paru kółkach tego niespokojnego stępa zatrzymałam go, zwinęłam byle jak lonżę i podeszłam do konia.
 - I czym ty się tak ekscytujesz, co, młody? - westchnęłam, komentując jego rozszerzone chrapy, przez które wypuszczał głośno powietrze. - Lonża jak lonża, nawet jeszcze galopów nie było.
 Pogłaskałam go po pysku, a następnie po szyi i podałam mu kawałek marchewki, uprzednio wyciągnąwszy go z kieszeni. Odwołałam konia z powrotem na koło i po paru minutach, kiedy był w miarę, jak na niego, uspokojony, dałam mu sygnał do galopu. Młody od razu spostrzegł, o co mi chodzi, i wystrzelił przed siebie.
 - Heeej, powoli.
 Ogier bryknął, napinając mocno lonżę. Zacisnęłam na niej palce i starałam się głosem uspokajać elektrycznego wręcz konia, którego w tym momencie (jak i w wielu innych) nie obchodziło nic poza możliwością zwyczajnego galopu. Amor wywierał nacisk na lonży, usiłując powiększać okrążenia. Nie był wygięty, co przyjęłam z niezadowoleniem. Zaczęłam "bawić się" lonżą zasadą "przytrzymaj - odpuść", powodując tym samym, że łeb konia zwrócił się nieco do środka, a jego ciało nieznacznie się wygięło. O to mi chodziło.
 - Brawo, tak, dobry koń! - powiedziałam i odpuściłam nacisk na jego łbie, wydłużając mu lonżę. Od razu wykorzystał okazję i przyspieszył, wywalając z zadu. - Dzieciaku... - westchnęłam. Po krótkim czasie kazałam mu zwolnić i jakimś cudem zmieniłam kierunek; teraz starałam się doprowadzić do wygięcia konia w prawo. Gdy tylko wykonał jakiś krok w tym kierunku, odpuściłam mu i dałam chwilę luzu, podczas której rzecz jasna nie próżnował. Po jakimś czasie zatrzymałam go i zwinęłam lonżę, podchodząc do konia.
 - Na tym kończymy na razie, co? - powiedziałam i pogłaskałam go po mocnej szyi, po czym stanęłam po jego lewej stronie i ruszyłam do przodu. Amor powtórzył moje ruchy i energicznie podążył za mną.
 Zaprowadziłam Gamonia do stajni w celu zdjęcia mu pasa do lonżowania. Odłożyłam sprzęt, na jaki składał się właśnie pas i czaprak, przypięłam do kantara uwiąz zamiast lonży i wyprowadziłam go przed stajnię, kierując się w stronę padoków. Młody wiedział już, o co chodzi; gdzie idziemy, więc naprężył uwiąz, chcąc jak najszybciej dostać się na padok.
 - Hej, młody, nie zapominasz się czasem? Nie wolno. - Pociągnęłam za uwiąz, zwracając łeb konia choć trochę w swoją stronę.
 Uwaga Amora została przekierowana na mnie na chwilę, wtedy jednak rozległ się dźwięk piły mechanicznej.
 - Ho hooo, spokój! - powiedziałam, gdy Amor stanął dęba. Skróciłam szybko uwiąz, cały czas mówiąc do konia. Dźwięki ucichły, a Amor uspokoił się trochę; stał teraz w miejscu naprężony, nasłuchując.
 - Już dob... - Moje słowa przerwała piła, a zaraz za nią odgłos łamiącego się i spadającego drzewa. Tego było już za dużo dla konia - wyrwał się i poszedł przed siebie galopem.
 - Wyłączcie piły! - wrzasnęłam, choć oczywistym było, że nie usłyszą. Ruszyłam za galopującym z uwiązem ciągnącym się po ziemi koniem, błagając w duchu, by nic mu się nie stało.
 Amor zniknął mi z oczu. Pozostało mi tylko biec powoli w jego stronę, uważając, by nie spłoszyć koni. Po paru minutach na drodze kilkadziesiąt metrów przede mną zobaczyłam jakąś dziewczynę, która starała się ogarnąć wyrywającego się Amora. Po niebieskich włosach (i przekleństwach, które wykrzykiwała) wywnioskowałam, że to Viktoria. Przyspieszyłam i już po chwili byłam przy nich.
 - Weź tego dziada ode mnie! - krzyknęła, na co pospiesznie odebrałam od niej uwiąz i zaczęłam uspokajać konia. Po jakimś czasie stał już spokojniej. Pogłaskałam go i odprowadziłam na najbliższy padok, po czym podbiegłam do Viktorii.
 - Dziękuję - wydyszałam, zmęczona uganianiem się za tym gałganem.
 - Nie pierwszy, nie ostatni raz ratuję ci dupę - skwitowała Viktoria. - Nie ma za co.
 - W ogóle... - Do głowy przyszedł mi pomysł, który postanowiłam zrealizować. - Masz jakieś plany po południu? Wybieram się w teren i może pojechałabyś ze mną?
 - Że na tej pokrace? - Wskazała na szalejącego na padoku Amora.
 - No... na to wygląda - potwierdziłam i uśmiechnęłam się.

Viktoria? Tak bardzo na czas, wiem XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.