Dzień zaczął się spokojnie, promienie słoneczne wpadały do sypialni Kaia. Delikatny wiatr poruszał zawieszonymi firankami przy oknie. Za oknem słychać było rozmowę jakichś osób. W rezydencji było cicho, wręcz przyjemnie, aby móc spać w najlepsze. Jednak wszystko zepsuł budzik, który rozbudził Larsona. Niezadowolony uchylił powieki, ale od razu je zamknął. Dłonią zaczął szukać swojego telefonu, aby wyłączyć ten nieszczęsny, drażniący w ucho dźwięk budzika. Zadanie nie zostało pomyślnie zakończone. Nie był w stanie odnaleźć urządzenia, a z każdą chwilą miał wrażenie, jakby dźwięk stawał się coraz głośniejszy. Podniósł się do siadu, otworzył niechętnie oczy i zaczął szukać telefonu. Nie to, żeby widział, bo obraz miał zamglony przez nagłą pobudkę. Wszystko było rozmazane, nic nie było wyraźnie zarysowane, ale udało mu się znaleźć urządzenie! Leżało na podłodze. Nie wie, jakim sposobem się tam znalazło, ale czy to ważne?
Ponownie opadł na miękki materac, zatapiając twarz w pierzastej poduszce. Zamknął oczy, chcąc wrócić do spania. Nie było mu to dane. Do sypialni Kaia wszedł jego starszy brat.
— Wstawaj, nie masz całego dnia – oznajmił, trzaskając za sobą drzwiami, aby za chwilę znowu je otworzyć. — Klapek na ciebie czeka, więc się zbieraj.
Prychnął niezadowolony, przewracając się na drugi bok ze swoim telefonem. Przetarł oczy wewnętrzną częścią dłoni, mając nadzieję, że to pomoże, aby obraz przestał być zamazany. Pomogło po którymś razie. Ciężko westchnął, nie chciało mu się wstawać. Była dopiero dziesiąta. Zawsze mógł pójść wieczorem do stajni, ale problem był taki, że obiecał Klapkowi trening. Musi tej obietnicy dotrzymać. Nie to, aby ogier się na niego później obraził… chociaż było to możliwe, ale z rana nie było tyle osób. Miał większe pole manewru i przede wszystkim: miał spokój od ludzi, którzy się kręcili po stajni. A w tym wszystkim to było najważniejsze.
Dlatego po przejrzeniu internetu, kilku aplikacji, w końcu wstał z łóżka. Podszedł do szafy, skąd wyjął świeże ubrania. Przebieranie szło mu mozolnie, nie miał siły ani chęci. Jednak, jeśli teraz nie pojedzie, to wieczorem będzie narzekać, że każdy czegoś od niego chce.Ogarnięcie się zajęło mu dobre trzydzieści minut, dopiero wtedy wyszedł z sypialni i udał się do kuchni, aby zjeść coś na szybko. I tu znowu zaczęły się schody, bo nie był głodny, ale o zasłabnięcie nie jest wcale tak trudno. Dlatego zmusił się do zjedzenia, chociażby jogurtu, wyrzucając puste opakowanie do kosza na śmieci.
— Kai — kobiecy głos zaskoczył Larsona, gdyż nie spodziewał się, że jego rodzicielka jest o tej porze w domu. Odwrócił się powoli, dostrzegając matkę w wejściu do kuchni. — Mam nadzieję, że pamiętasz o zleceniu.
Zleceniu? Mężczyzna zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, co dokładnie kobieta miała na myśli. Zleceń miał dużo, więc nie wiedział, o czym dokładnie mówiła.
— Grafika, Kai — westchnęła, na co wspomniany pstryknął palcami, mamrocząc pod nosem no tak.
— Zajmę się tym, jak tylko wrócę do domu. Mam całą noc.
Nie otrzymał odpowiedzi. Jedynie ciężkie westchnięcie. Przewrócił oczami i ruszył do garażu, po drodze zgarniając kluczyki od auta. Wsiadł do swojego samochodu, odpalając silnik. Posiedział tak z dobre kilka minut, aż silnik się choć trochę nagrzeje, a następnie wyjechał z posesji. Miał nadzieję, że nikogo w stajni o tej porze nie będzie. A jak już będą jakieś osoby, to takie, które nie będą zawracać mu niepotrzebnie głowy.
Droga do stajni zajęła mu dobre dwadzieścia minut, no może dwadzieścia pięć. Czy to ważne? Niezbyt. Zaparkował na parkingu, który był praktycznie pusty. Poza jego autem były jeszcze dwa inne. Uśmiechnął się sam do siebie, wewnętrznie czując ulgę. Wysiadł z samochodu, upewnił się, że na pewno zamknął pojazd, a następnie ruszył w kierunku wejścia do stajni. Kluczyki wrzucił do kieszeni kurtki, mając nadzieję, że ich nigdzie nie zapodzieje. Lepiej, żeby później nie musiał bawić się w chowanego z kluczykami.
Kai, idąc w kierunku swojego podopiecznego, zauważył, że w jednym boksie stał jasnowłosy młodzieniec. Jednak nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, bo ten zajmował się koniem. Pewnie skończył jazdę i za chwilę stąd wyjdzie. Klapek wystawił łeb ze swojego boksu, a dostrzegając swojego właściciela, niemalże od razu wydał z siebie radosne rżenie. Energicznie poruszał głową w górę i w dół, czekając, aż Larson znajdzie się wystarczająco blisko. Szatyn wyjął z kieszeni kurtki kilka kostek cukru, które dał Klapkowi. Najlepszy przysmak.
Cały sprzęt do oporządzania zostawił w stajni, gdyż wielokrotnie go zapominał, a później musiał chodzić i pytać innych, czy może pożyczyć. Znaczy. Wyglądało to trochę inaczej. Podchodził, wyciągał to, co potrzebował z cudzej torby, pokazywał do danej osoby, a jak przytaknęła, to zabierał i znikał. Oddawał po wszystkim, żeby nie było. Wystarczyło mu, że musiał chodzić i prosić o pożyczenie jakiegoś sprzętu. No nieważne. Obecnie miał tutaj wszystko, więc teraz zdarzało się, że to inni go o coś prosili, a on tylko przytakiwał, nawet nie patrząc, co kto bierze. Jak zniknie, to będzie szukać, a trudne to nie będzie, bo jest grawer z imieniem Klapka oraz inicjały Kaia.
Podrapał ogiera po szyi, na koniec go po niej poklepał i zaczął przygotowywać go do jazdy, w międzyczasie nasłuchując, co się dzieje w stajni. Czasem ktoś przeszedł, czasem ktoś coś powiedział, ale nikt nie zwracał się do Kaia. Do czasu.
Kiedy miał zamiar udać się po ogłowie, nagle stanął przed nim młodzieniec, którego widział, jak wchodził do stajni. W ręce trzymał kantar.
— Hej, czy to twój kantar? — spytał, na co Kai jedynie odwrócił się do niego plecami i na nowo zaczął czesać grzywę Klapka, udając, że niczego nie usłyszał. — Halo? Przecież tu stoję! To, że się odwróciłeś, to nie oznacza, że ciebie nie widzę.
Larson nie odpowiedział. Miał nadzieję, że w ten sposób podziała na nieznajomego i ten odpuści. Chciał tylko pójść po resztę rzeczy, aby Klapek był gotowy do jazdy.
— To twój kantar czy nie? — nie dawał za wygraną, oparł się o drzwiczki boksu. Jednak Kai nic nie odpowiedział. Odłożył szczotkę do kuferka, a następnie otworzył drzwi z nieznajomym, na których praktycznie wisiał i udał się po ogłowie. — Możesz odpowiedzieć? Haaaaalooooo!
Ciągle coś mówił do Kaia, a ten udawał, że go nie słyszy. Zabrał potrzebne rzeczy i wrócił do Klapka, dalej ignorując niechcianego towarzysza.
Stefan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.