poniedziałek, 3 grudnia 2018

Od Seana do Alana

Rozdrażniony otworzyłem swoje cudowne i wartościowe oczy, aby z niesmakiem stwierdzić, że autobus właśnie podjechał pod moje nowe miejsce zamieszkania. Odkąd ojciec dowiedział się o mojej orientacji zrobił się jeszcze gorszy niż zawsze, a jako iż uznał mnie i Griffina za wstyd postanowił pozbyć się tego którego akurat miał pod ręką. Mój brat jednak mieszka już od roku samotnie na obrzeżach Nowego Jorku, więc jedynie ja byłem dostępny. Tak oto wylądowałem razem z Comanche i całym moim dobytkiem w dość dużym autobusie, którego kierowca zgodził się mnie odwieźć pod Dressage Academy. Nie ukrywam, niechęć mężczyzny nadal jest dość piorunująca. Spojrzałem na zegarek by zaraz podnieść swoje cztery litery z niezbyt wygodnego siedzenia. Za około pół godziny powinni dowieźć mi mojego narwanego wierzchowca. Lekceważąco pożegnałem się z kierowcą i zbiegłem po trzech schodkach pozwalających dostać się do pojazdu. Wydostałem swoją torbę oraz walizkę z niewielkiej komory pod autobusem. Małe kółka zazgrzytały gdy tylko dotknęły żwiru, a ja nie oglądając się więcej zacząłem podążać w stronę ogromnej, czarnej bramy. Biała sunia zamerdała ogonkiem i potruchtała za mną, szybko przebierając swoimi krótkimi, psimi łapkami. Pchnąłem lekko bramkę, dzięki czemu dostałem się na teren obiektu moich katorg. Kilkoro nastolatków, zapewne w moim wieku, podążało różnymi ścieżkami w obranych przez siebie kierunkach. Postanowiłem poszukać biura dyrektorki i chociaż udać zainteresowanie nowym miejscem, szczególnie, że pojawiam się w trakcie roku szkolnego. Cóż, taki urok mojego ojca i jego szalonych pomysłów. Wypatrzyłem tabliczkę z napisem Do biura, co uznałem za dobry znak. Przynajmniej szybko będę miał to z głowy i obędzie się bez pytania przypadkowych ludzi. Nie lubię ludzi. Nareszcie ścieżka z kamieni i błota przerodziła się w chodnik. Po krótkim spacerze dotarłem pod jasno brązowe drzwi które z całą pewnością prowadziły do biura. Powinno łatwo pójść, pewnie po prostu dostanę klucze, plan lekcji, a następnie numer boksu czy coś równie błahego. Nacisnąłem metalową, lodowatą klamkę i skrzywiłem się. Nie lubię zimna. Chyba zacznę robić listę rzeczy których nie lubię, wtedy zapewne łatwiej będzie mi ustalić co w ogóle lubię. Zabiorę się za to po przyjściu do pokoju, o ile moje lenistwo nie wygra. W przedsionku powitały mnie białe ściany i wieszak pod kolor drzwi wejściowych. Pod ścianą ustawione w rządek były plastikowe, czarne krzesła jakie możemy spotkać w poczekalniach u lekarzy. Nikt nie siedział na żadnym z nich, tak więc postanowiłem zaryzykować i zapukać do gabinetu. W zasadzie... po co pukać? Moje palce ponownie spotkały się z zimną powierzchnią klamki własnie wtedy gdy drzwi do biura dyrektorki Peek się otworzyły. Oczywiście, ja i moje szczęście dogadujemy się wprost znakomicie, więc nieuniknione było moje zderzenie z przystojnym, ciemnowłosym chłopakiem. Przekląłem pod nosem gdy uderzyłem we framugę drzwi i musiałem przytrzymać się krzesełka aby nie upaść na, zapewne zimną, posadzkę. Osobnik zmierzył mnie zabójczym spojrzeniem, jednak niezbyt się tym przejąłem i jedynie potarłem swoje obite biodro.
- Uważaj co robisz - syknął, co uznałem za piękny dźwięk.
Cóż, nie moja wina, że ma ładny głos. Siedząca za biurkiem kobieta przerwała moje jakże cudowne rozmyślania o nieznajomym swoim cichym śmiechem.
- Panie Winters, skoro już przyjechał nasz drugi nowy uczeń to może zaczeka pan na niego i razem odnajdziecie się w akademii? - zasugerowała radosnym tonem.
Umrzyj. Błagam umrzyj kobieto, ja nie zamierzałem nikogo poznawać przynajmniej przez następne dwadzieścia cztery godziny. Chłopak jedynie prychnął, a ja nie chcąc odbierać sobie kolejnych minut możliwego czasu wolnego, zamknąłem mu drzwi przed nosem i podszedłem do biurka dyrektorki. 
                                                                               ***
Po krótkiej rozmowie, a raczej monologu pani Peek, dowiedziałem się dokładnie tego czego się spodziewałem. Zabrałem rzeczy spod gabinetu, a Comanche zerwała się z ziemi i już po chwili ponownie dreptała u mojego boku. Otwierając ponownie drzwi na to przeklęte zimno nie oczekiwałem jednak zobaczyć tam tej osoby, którą tam zobaczyłem. Ciemnowłosy chłopak przez którego prawie miałbym bliskie spotkanie z ziemią, siedział na kamiennym murku opierając nogi o jedną z dwóch toreb i palił papierosa wypuszczając do góry kółka uformowane z dymu. Zaśmiałem się cicho i pokręciłem głową w niedowierzaniu.
- Merde sądziłem, że jesteś typem buntownika Winters - zaszydziłem.
Nieznajomy prychnął i zeskoczył z murku na ziemię, aby otrzepać spodnie z niewidzialnego kurzu.
- Ja jestem buntownikiem - oznajmił - Nie podważaj tego kochanie.
Mimo, że wycedził to ostatnie słowo, coś spowodowało pewnego rodzaju niepokój budzący się we mnie. Przewróciłem oczami pragnąc zignorować ten wyraz. Jako iż jestem nad wyraz mądry, inteligentny i takie tam to po prostu zignorowałem chłopaka (to wcale nie tak że na mnie czekał) i ruszyłem w tylko sobie znanym kierunku. Uszedłem zaledwie kilka kroków, by poczuć czyjś dotyk na swoim ramieniu. Już chciałem warknąć do ktosia żeby się odczepił, jednak widząc bruneta jedynie uśmiechnąłem się ironicznie.
- Akademik jest w drugą stronę, masz słabą orientację w terenie - odwzajemnił mój uśmiech, jednak jego wyrażał triumf.
Wygrał ta partię. Momencik. Przecież my w nic nie gramy, prawda? Oby. Przez chwilę szliśmy w milczeniu od czasu do czasu posyłając sobie złośliwe spojrzenia. Savage nic sobie nie robiła z wyczuwalnego napięcia i po prostu truchtała obok mnie niczym się nie przejmując. Cholerna zdrajczyni.
- Więc... jak tak naprawdę się nazywasz Winters? - postanowiłem przerwać niezręczną ciszę.
- Alan. Chciałbym tylko przypomnieć, że ja także nie znam twojego imienia - odparł.
Ładne imię. Mógłbym wymyślać do niego dużo skrótów, łatwo się je wymawia.. ale nie. Nie zostaniemy nawet przyjaciółmi, ponieważ zamierzam to zniszczyć.
- Jestem Sean. Sean Montgomery - powiedziałem w momencie gdy przeszliśmy przez drzwi ogromnego, starego budynku z kamienia.
- A więc niemiło cię poznać, Sean.
Przez sposób w jaki wypowiedział moje imię przeszły mnie ciarki, jednak zwaliłem to wszystko na przeklętą zimę i równie przeklęty grudzień. Miła kobieta na recepcji powiedziała nam, a raczej Alanowi, bo to on pytał, że jego pokój znajduje się na drugim piętrze. Trzydzieści osiem. Trzydzieści sześć. Nikt nie ostrzegał, że będziemy mieszkali tak blisko siebie. Jak dobrze, że on jeszcze niczego nie podejrzewa. Wychodziliśmy stopień po stopniu, jednak żaden nie chciał pomóc drugiemu w wynoszeniu rzeczy. Biała kulka cały czas dotrzymywała mi kroku, ale i tak doskonale wiedziałem, że już dawno mogłaby tam być gdyby nie nasza więź. Robię się nieco zbyt ckliwy. Dotarliśmy na drugie piętro.
- Czekaj... czemu ty też tutaj jesteś? - brunet zmarszczył brwi w niezrozumieniu.
Przewróciłem oczami i westchnąłem teatralnie.
- Bardzo mi przykro piękny chłopcze - podszedłem do drzwi swojego pokoju - ale chyba będziemy skazani na swoje towarzystwo jako sąsiedzi.
Przekręciłem klucz w zamku, naparłem na klamkę i szybko wrzuciłem do pokoju wszystkie rzeczy. Coma w ostatniej chwili przebiegła przez szparę jaką jej zostawiłem. Rzuciłem ostatnie spojrzenie zażenowanemu chłopakowi i zamknąłem się w pokoju. Nienawidzę go. Jednak moja podświadomość ciągle powtarzała mi, że jest ładny. Cóż. Jest. Sean, nie.

Alanek?
To jest cudo xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.