środa, 26 grudnia 2018

Od Billa cd. Scarlett

- Bill, nie chcę żebyś myślał że jesteś w jakiś sposób przez nas zaniedbywany. - zagadnęła moja ukochana matka, przerywając rozkoszną ciszę między nami. Od pieprzonych paru godzin musiałem wysłuchiwać jej zasranego gadania. Jak to jej przykro że do tego doszło, że jej też jest ciężko. Najgorzej że tłumaczy mi wszystko jakbym miał 5 lat, a mam 19. Nie jest jakaś nadopiekuńcza, chociaż teraz nagle taka się stała.
Sam nawet nie wiem co strzeliło mi do głowy bym tu przyjechał, choć było to jedyne miejsce ucieczki. Żadne inne szkoły, nie zainteresowały mnie jakoś szczególnie, a w ,,Dressage Academy" miałem chociaż możliwość jazdy konnej jednocześnie z nauką w szkole. Chociaż po stracie Sanguisa, nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze będę jeździł. Tak czy inaczej, już wszystko ustalone i opłacone.
- Billie, proszę cię powiedz coś w końcu. - mama rzuciła mi wymowne spojrzenie.
Vad fan... - syknąłem w jej stronę. - Mogłabyś choć raz przestać tyle gadać. -
- Odzywaj się! Jestem twoją matką! - wzburzyła się. Ta, jakby nagle przypomniała sobie o mnie. O moim istnieniu.
- Bo co? Bo mnie urodziłaś? To nie powód byś nią była. - odrzekłem ze spokojem.
- Boli mnie że tak sądzisz... - odpowiedziała po czym skupiła się na drodze. Poczułem lekkie wyrzuty sumienia, miałem ochotę ją przeprosić. Mimo wszystko jednak tego nie zrobiłem. Nawet nie zorientowałem się kiedy byliśmy już na terenie akademii. Zatrzymaliśmy się na parkingu, matka uznała że świetnym pomysłem będzie zostawienie mnie tutaj samego z bagażami a sama poszła mnie zameldować. Zupełnie jakbym miał pięć lat...
Postanowiłem skorzystać z chwili wolności i spokojnie powdychać toksyczny zapach dymu z papierosa. Wyszedłem z auta, po czym zacząłem szukać w kieszeni owego przedmiotu, odnalazłem jednak tylko zapalniczkę i nic więcej.
- Kurwa... - syknąłem cicho. Pewnie przez pomyłkę zapakowałem je do walizki. Tylko teraz której? Otworzyłem bagażnik i wyjąłem jedną z walizek, była wypchana po brzegi ubraniami. Zacząłem w chaosie przeszukiwać każdy zakamarek tego pudła, co spowodowało że magicznym sposobem większość rzeczy się podwoiła. W końcu udało mi się znaleźć ukochane papierosy na samym jej dnie, schowałem je do kieszeni po czym próbowałem zamknąć walizkę. Przy kolejnej nieudanej próbie, wręcz musiałem wywalić się na kostkę brukową, powodując że część zawartości walizki wysypała się.
- Cholera - powiedziałem głośno, pocierając obtartą dłoń. Jak zwykle muszę zrobić sobie krzywdę. Wstałem z ziemi i zacząłem wkładać rzeczy z powrotem do walizki.
- Nic ci nie jest? - usłyszałem dziewczęcy głos za plecami, odwróciłem się w stronę właściciela głosu. Okazała się nią dość wysoka dziewczyna, jasno włosa z intensywnie ciemnozielonymi oczami. Nie dało się też zauważyć kolczyka w nosie i okularów. W rękach trzymała też jakieś torby
- Nic takiego - odparłem. - A ciebie co to obchodzi?
- Może mogłabym pomóc.
- Niby w czym? - spytałem. Nie miałem zbytnio ochoty na jakieś akcje dobroczynne ze strony innych ludzi.
- Na przykład w zamykaniu walizki - odparła, wskazując na nią głową. - Dzięki temu nie będę musiała pomagać ci iść do pielęgniarki.
- Jeśli jesteś taka mądra, to próbuj - powiedziałem i podałem jej walizkę.
Odłożyła na bok torby i zaczęła próbować zamknąć to przeklęte pudło. Po paru minutach niestety jej się udało.
- I co? - spytała, uśmiechając się.
- Może mam ci dać za to puchar? Pogratulować? - uniosłem brew w geście zażenowania.
- Dziękuję? - dziewczyna spojrzała na mnie wyczekująco.
- Nie ma za co - odpowiedziałem, udając że nie zrozumiałem o co jej chodzi. Ludzie są tacy irytujący. Robią coś z dobrej woli a potem oczekują że będzie się ich całować po nogach.
Wyjąłem papierosy z kieszeni, wsadzając jeden do ust po czym sięgnąłem po zapalniczkę i podpaliłem go. Zaciągnąłem się powoli słodkim zapachem tej powoli zabijającej trucizny. Uwielbiam to...
- Chcesz? - spytałem, gdy dziewczyna przypatrywała się mi.
- Nie, dzięki. - pokręciła głową, sięgnęła po torby i chyba miała zamiar odejść.
- Co tam masz? - zatrzymałem ją. Nie miałem ochoty zostawać sam w tym miejscu.
- Nowy sprzęt dla moich koni - odparła z lekkim uśmiechem.
- Koni?
- Tak, posiadam dwa konie.
- Mógłbym... - przerwałem na chwilę, zastanawiając się czy to odpowiednie pytanie. - mógłbym potem je zobaczyć?
- Tak, pewnie. - odpowiedziała. Zaciągnąłem kolejny łyk dymu, sprawdzając godzinę na zegarku.
- To odłożę walizki i powinienem być za jakieś dwadzieścia maks trzydzieści minut w stajni. - odparłem. - O ile ją znajdę.
- To tam, stajnia dla koni prywatnych. - dziewczyna wskazała na duży budynek za jej plecami.
- Więc, do zobaczenia. - wycedziłem przez papieros w zębach.
- Do zobaczenia. - odparła i skierowała się do stajni. Uśmiechnąłem się w duchu. To chyba była pierwsza osoba w moim życiu która była nawet dla mnie miła. 
Dokończyłem papierosa, po czym rzuciłem go na ziemię i przygasiłem butem. Nie musiałem długo czekać na matkę, która już wracała z kluczykiem do mojego pokoju. Uroczy numer 58, na trzecim piętrze. Odłożyłem swoje rzeczy do pokoju, po czym pożegnałem się z matką.
~Skip tajm bo nie mam pomysłu~
Spokojnym krokiem zbliżałem się do wielkiego budynku stajni. W głębi odczuwałem lekki nie pokój, bałem się zobaczyć to co kiedyś pokochałem. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Stało się, stałem tam. Powolnie rozejrzałem się dookoła. Dało się słyszeć stukoty kopyt, co jakiś czas rżenia. W oddali zauważyłem znajomą mi dziewczynę, stała przed boksami obok konia którego właśnie szczotkowała. Dziewczyna zauważyła mnie i machnęła ręką w moją stronę. Podszedłem do niej, oglądając konia już z daleka. 
- Cześć! - przywitała się, ja jedynie skinąłem jej głową.
- Śliczny... Jak się nazywa? - wskazałem na karusa.
- Brigand - odpowiedziała odkładając szczotkę. Wpatrywałem się w konia jak zahipnotyzowany. Był podobny do Sanguisa...
- Mógłbym go... dotknąć? - zapytałem niepewnie. Nieznajoma pokiwała głową, chociaż wyglądała na lekko zdziwioną pytaniem. Wyciągnąłem rękę przed siebie, powoli zbliżając się do konia. Zatrzymałem się kiedy ogier, parsknął.
- Nie bój się, nic ci nie zrobi - zaśmiała się dziewczyna.
- Wiem. Bardziej ja boję się że zrobię coś jemu. - odrzekłem. Delikatnie położyłem dłoń na chrapach konia. Nie szarpał się, wydawał się wręcz anielsko spokojny. Pogłaskałem go po pysku, po czym cofnąłem rękę. Może jednak uda mi się to przeżyć?
- A więc co cię tu sprowadza, do akademii? - zapytałem.

Zepsułam trochę... Scarlett?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.