Miałem, czyli to piękne słowo określający przeszły plan, który można było zmienić, a spoglądając w oczy młodemu przystojnemu chłopakowi wiedziałam, że tego „pierwszego” dnia nie pojawię się w szkole.
- A ja miałam ochotę coś przegryźć – zasugerowałam, zdając sobie również sprawę, że nie jadłam śniadania i za parę chwil poczuje skręt żołądka. Wczorajszej nocy miałam wrócić wcześniej do domu, ale zamiast tego spotkałam kilka znajomych twarzy na mieście i m u s i a ł a m (bardzo chciałam) odwiedzić nowy klub w mieście, w którym po północy serwowali mohito za pół ceny, kosztem tylko trzech godzin snu i brakiem śniadania.
- Masz jakieś ulubione miejsce? – zapytał i oboje, niczym starzy znajomi rozumiejący się bez słów, skierowaliśmy się do jego auta. Przestał kręcić kluczykami na palcu, a ja uważniej przyjrzałam się czarnemu autu; mogłam powiedzieć o nim tylko tyle. Było czarne i bardzo ładne. Zadbane. Wiedziałam już, że chłopak, jak wielu mężczyzn, może darzyć ten środek transportu szczególnym zainteresowaniem – bardzo dobrze! Każdy powinien mieć jakieś hobby i cel w życiu, nawet, jeśli dla niektórych dbanie o auto wykracza po za „ludzkie obowiązki”. Niestety w moim przypadku samochody były tylko samochodami: lubiłam te szybkie i ładne.
- Lava Burger – stwierdziłam. – Mam nadzieję, że nie jesteś wegetarianinem – dodałam, gdy byliśmy przy aucie. Chłopak niczym prawdziwy dżentelmen otworzył mi drzwi, a ja z lekkim rozbawieniem na twarzy wsiadłam; o tym terapeuta też mówił. Nie umiem reagować na komplementy i miłe gesty innych. Wcale się z nim nie miałam zamiaru zgodzić, według siebie, miałam swój własny sposób, na okazywanie wdzięczności i bycia miłym.
- W życiu – odparł również z uśmiechem, jakby go rozbawiła myśl, że mógł by nie jeść mięsa. Po chwili chłopak zajął miejsce kierowcy.
- Gdy za pierwszym razem oddawałam krew i miałam niskie żelazo, to lekarz z rozbawieniem w oczach się mnie zapytał, czy nie jem mięsa przez zwierzątka czy coś takiego – opowiedziałam, wspominając drwinę w jego głosie. Mnie również bawił ten aspekt życia. – Ale nie, burgery życiem – wyciągnęłam ręce do góry, wskazując w ten sposób moją radość, chociaż twarz miałam kamienną. Arthur włączył silnik i obserwowałam po chwili oddalającą się szkołę. Pomachałam jej z uśmiechem, wiedząc, że będę musiała do niej przyjść jutro.
- Dla wojowniczki to chleb powszedni – stwierdził skręcając w lewo. Szkoła całkowicie zniknęła mi z pola widzenia, więc skupiłam się na tym, co widziałam za oknem. W jakiś sposób jazda jakimkolwiek środkiem transportu i patrzeniem przez okno mnie uspokajała, a auto Arthura poruszało się cicho i płynnie. Mój humor się poprawił.
- Maddie – odpowiedziałam nie odrywając wzroku od uciekającego za oknem świata. – Może być Mad, ale wojowniczka to też przyjemne określenie – stwierdziłam. – A ty? – usłyszałam cichy śmiech.
- Arthur.
- Nie – spojrzałam na niego. – Nie masz jakiegoś pseudonimu? Ksywki? – chłopak przez moment milczał, aż w końcu pokręcił głową.
- Znajomi mi mówią Arthur. Tego chyba się nie da skrócić – przyznał, a ja spojrzałam ponownie za okno.
- Coś wymyśle – powiedziałam i po tym zapadła krótka chwila ciszy.
Obserwowałam znikające domy, drzewa i ludzi. Zdałam sobie sprawę, że bardzo dawno nie opuszczałam tego miasta i potrzebowałam zmiany. Wuj nie miałby problemu wypuścić mnie do innego stanu, przynajmniej dopóki nie wpakowałabym się w jakieś kłopoty, bądź… nie uciekała ze szkoły.
- Dzisiaj miał być twój pierwszy dzień w akademii? – zagaił. Pokiwałam głową, a po chwili mruknęłam przytakująco. – Jeśli mogę zapytać, dlaczego się tutaj zapisałaś, skoro nie interesujesz się jeździectwem? – na moment zamilkłam, przypominając sobie, że powinnam trzymać częściej język za zębami. Niestety gadania przy alkoholu z jakimś przypadkowym barmanem nie brałam pod uwagę.
- Dla zmiany – odparłam w końcu. – Konie lubię i nigdy nie jeździłam konno. Chce zobaczyć, co z tego wyjdzie – chłopak pokiwał głową. – A ty? Masz jakiegoś konia, czy ktoś cię zmusza? – chłopak odparł, że po prostu fascynują go konie i gdyby go ktoś do czegoś zmuszał, nie utrzymywałby kontaktu z tą osobą.
Dojechaliśmy do burgerowni. Chłopak zaparkował i po chwili weszliśmy do pomieszczenia cudownie pachnącego jedzeniem. Zamówiliśmy po burgerze i zajęliśmy miejsca na kanapie.
- Często tu jesteś? – zapytał, rozpoczynając rozmowę.
- Tak. To ulubiona burgerownia wuja. Jak on to twierdzi „nie żałują przysmażyć tego psisyna na patelni” – zaśmialiśmy się i kolejne minuty minęły na spokojnej pogawędce o tutejszych restauracjach i barach. W końcu dostaliśmy swoje zamówienie.
W między czasie do budynku weszła dwójka małych dzieci i młody chłopak. Zamówili jedzenie i usiedli przy stoliku. Chłopak coś opowiadał, a dzieci się uśmiechały i coś odpowiadały, śmiejąc się. Obok nich stolik zajmowała para; starsza kobieta uważnie przyglądała się czarnoskóremu mężczyźnie, zagadujących białe dzieci. Po chwili szturchnęła siwego mężczyznę obok niej i wskazała palcem na dzieci, coś mówiąc. Po dłuższej chwili kobieta podeszła do lady i powiedziała na głos:
- To jest niepokojące – wskazała na stolik zajmowany przez chłopaka z dwójką dzieci. – Wydaje mi się adekwatnym zadzwonić na policje – chociaż mówiła do kelnera, wyrażała się specjalnie na tyle głośno, aby zwrócić uwagę innych klientów. Gdy czarnoskóry chłopak zrozumiał, że kobieta ma na myśli jego i jego opiekę nad dwójką białych dzieci wcale do niego nie podobnych, zrobił się czerwony i zaczął nerwowo przecierać ręką brodę.
Sama zaś kobieta wydawała mi się znajoma i było to złe skojarzenie – niestety nie mogłam sobie przypomnieć.
Arthur?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.