Strony

środa, 9 października 2024

Od Flynna do Anthony'ego

  Samotny domek pośrodku lasu stał tuż obok niedawno wylanej, krętej niczym rzeka Snake drogi, a jego spiczaste dachy odcinały się ciemnymi konturami od nierównych ścian drzew. O tej porze roku i dnia na liściach można było z łatwością znaleźć krople rosy, a unosząca się mgła dodawała uroku tajemniczości. Wysokie oraz szerokie szyby były zaparowane od zewnątrz, więc tak czy siak, niewiele dało się dostrzec na podwórku, niewiele też wpuszczały światła do środka. Wewnątrz panował więc przytulny półmrok kilka godzin po świcie, który zachęcał do dalszego spania albo, tak czy siak, pozostania w rozgrzanym łóżku. Pewien nastolatek bardzo często lubił sobie pozwalać na taki przywilej.

  To miał być spokojny dzień, ale tak na poważnie, tylko po prostu nigdy nie udało mu się wstać za pierwszym budzikiem. Może kilka razy rodzeństwo go zrzuciło z łóżka albo rodzice zawołali w trakcie świąt na prezenty. Teraz jednak już Flynn z nimi nie mieszkał od kilku dni i miał jakoś się zaaklimatyzować. Przyzwyczaić. Coś w tym stylu. W każdym razie nowy dom był tragicznie cichy, a przez to dziwny. Banalnie łatwo się w nim zasypiało, kiedy nikt nigdzie nie chodził po trzeszczących deskach na podłodze lub schodach, a rury nie zawodziły przeciągle na podobieństwo zjaw poszukiwaczy złota bądź też coś w nich nie stukało. Eddie wiecznie powtarzał, że to wszystko też naprawi, ale tak naprawdę najbardziej obchodziły go zwierzęta, więc to one jako pierwsze miały luksus sprawnych stodół czy bezpiecznych pastwisk. Tak właśnie najczęściej było z Fitzpatrickami; po pierwsze zwierzęta, a po drugie rodzina. Wychodząc z tego założenia filozoficznego, „środkowy brat” nie stęknął ani nie parsknął przekleństwem, kiedy Harin oblizał mu część twarzy oraz zmoczył śliną włosy.


- Stary, teraz nawet żelu nie potrzebuje, wiesz? – Flynn obrócił się do psiaka na drugi bok, żeby spojrzeć w miodowo orzechowe oczyska. – Ale tak, wiem. I ojciec miał rację. Przez ciebie nie będę się aż tak spóźniał.


  Chłopak wstał, po czym ubrał się we wczorajsze dresy, które po prawdzie były już częścią kilkutygodniowego ubioru codziennego. Koszulka od piżamy mogła przecież nadal być koszulką dzienną, różnica była chyba tylko czasowa? W każdym razie Fitz się tym nie przejął, kiedy schodził z podekscytowanym goldenem na dół z sypialni, wewnątrz której stało największe łoże. Pospiesznie zawiązał trampki i zapiął smycz do obroży, zapominając o wzięciu telefonu celem sprawdzenia godziny. Wrócił się tylko po kurtkę, bo było mu zimno. Czas płynął niemiłosiernie szybko, a spacer na pięć minut miał tak naprawdę pół godziny, bo oczywiście Harin odkrył niedalekie jezioro, do którego koniecznie chciał wskoczyć (nie dało się go odciągnąć, więc Flynn musiał go wziąć na ręce niczym maltańczyka, choć dureń oczywiście tyle nie ważył, co głupi maltańczyk). Po powrocie ledwo co nowy uczeń słynnej Akademii po prostu postawił z powrotem kilka kartonów podpisanych odpowiednio: „Buck 1, 2 i 3”, „szkoła”, „ubrania” oraz „survival” na przyczepę pickupa, jakby tak naprawdę się nie wprowadził, tylko z powrotem wyprowadzał. Taka zmyła na dobry początek. Dodatkowo Fitz wziął z kuchni kilka sztućców, dwa kubki i dość głęboką miseczkę, które owinął w dodatkową bluzę (leżała na kanapie), po czym na zewnątrz przed garażem wpakował do luźniejszego kartonu (trafiło na Buck 1, więc całość przesiąkła zapachem przysmaków i paszy). Flynn zamknął Harina w domu z zapasem jedzenia, wody oraz zabawek, a sobie wziął jeszcze batonika proteinowego, których opakowanie zostawiła mu Mel z tekstem: „To ostatnie zdrowsze jedzenie, które zjesz w tym roku”. Jakby troszeczkę bez przesady, pomyślał Fitz, przekręcając kluczyk w stacyjce. Nie jest ze mną aż tak źle i umiem sobie gotować. Po prostu muszę jakoś to wszystko ogarnąć i styknie.

  W mniej więcej jednej trzeciej drogi Flynn musiał taktycznie zawrócić na stację benzynową, bo zapomniał zapełnić bak zgodnie z wczorajszym przypomnieniem dziadka. Nie było to jednak kompletnie nic złego, biorąc pod uwagę, że nastolatek musiał sobie jeszcze coś wymyślić na śniadanie w biegu, czyli prawie tak jak zawsze. Znalezienie składników śniadaniowych w tym sklepiku dla tirowców czy tutejszych blachar brzmiało jak plan. Zapewne Flynn wyglądałby normalniej, gdyby po prostu zamówił kawę i jakiegoś względnie prostego hot-doga, lecz zamiast tego gnębił się promocjami na mleczkach do kawy oraz płatkach śniadaniowych. Musiały być w wiecznej promocji, ponieważ normalnie przejezdni ludzie kupowali najczęściej gotowe produkty, w tej miejscowości brakowało zdecydowanie kamperów poza sezonem. Fitz dołożył do tego miętowego Orbita w opakowaniu XXL, Ricole z ziołami z Alp Szwajcarskich o smaku czarnego bzu, kondomy z samego tyłu rządku opakowań, Paracetamol, energetyka Gatorade zero cukru i spojrzał w skupieniu na sprzedawcę. Śniady mężczyzna w koszuli w czarno żółtą kratę nie był pewien, skąd się urwał ten nowy dzieciak przed nim, ale nie krył zdumienia tymi niecodziennymi wyborami. Na plakietce miał napisane: „Steve”. Jedyne, co pozostało do zastanawiania się, to kiedy ów Steve zapyta tego podrostka o to, czy jest jednak pierdolnięty... Na co on by odparł, że ma dzisiaj pierwszy dzień w nowej szkole i dziękuje za serdeczne życzenia z kategorii „powodzenia”.

  Zostawiając neony z kosmicznymi cenami za paliwo za sobą, urojony, czyli zwyczajny dzień trwał w najlepsze. Fitzowi metodą prób i błędów udało się znaleźć na terenie kampusu stadniny, w czym oczywiście najbardziej potrzebował tej przeznaczonej tylko dla ogierów z wiadomych przyczyn. Buck był na zewnątrz w izolatce, czyli oddzielnym, mniejszym pastwisku dla nowych koni, ale postawionym w zależności od płci bliżej konkretnego stada, a jego przyszłym stadem były dobre chłopaki z sąsiedztwa. Ich pastwiska były od strony stajni przeznaczonych dla nich. Flynn miał nadzieję, że Buckeye się z nimi zapozna, bo nie chciałby, aby ogier był do końca jego edukacji samotny. Inne równie płodne młodziki zmieszane z wałachami przyglądały mu się z ciekawością, gdy bułany koń z białymi znaczeniami i wielokolorową grzywą i ogonem spokojnie pałaszował trawsko w swojej wydzielonej części. Chłopak widział to jeszcze podczas parkowania niedaleko wejścia. Z tamtej perspektywy Buck wyglądał jeszcze jak koń, a nie błotnista mara rodem z koszmarów spisywanych przez Stephena Kinga… Aczkolwiek o tym Flynn miał się jeszcze w niedalekiej przyszłości przekonać podczas czyszczenia końskiego nieszczęśnika. 

  Słońce po raz kolejny schowało się nieśmiało za chmurami, zwiastując kolejną krótką mżawkę w przeciągu godziny do dwóch. Mgła nadal się wiła gdzieś po bokach, nie chcąc przestać towarzyszyć ludziom w ich codziennych czynnościach. Ranki miały to do siebie, że teoretycznie powinno być mniej ludzi, ale z jakiegoś powodu było całkiem sporo grupek. Może chodziło o dzień i ciągłe zmienianie planu na początku roku? Flynn miał się o tym wkrótce przekonać, podczas gdy dziewczęta w jednej ze stajni urządziły szybki kurs zwalania winy. Po wyjściu z samochodu i zgaszeniu go Fitz spostrzegł, że zamieszanie odbywało się w sąsiednim wejściu do stajni klaczy, prowizorycznie oddzielonej jeszcze najdłuższym budynkiem stajni wałachów oraz barierkami, na których ludzie wieszali czapraki i kantary do wyschnięcia. Niewiele to pomogło, ale mogło chodzić o ilość wilgoci w siodlarniach, jakie najwyraźniej ci dobrzy ludzie chcieli dzisiaj oszczędzić, póki jeszcze nie padało.

  Nagle zza Fitza wyłonił się obcy, którego zauważył kątem oka, a wyższa od niego o kilka centymetrów sylwetka zaczęła zmierzać w stronę najgłośniejszej stajni. Nieznajomy wyglądał na obeznanego w tutejszym terenie, a dodatkowo był też na pewno kilka lat starszy od Flynna. Musiał już trochę spędzić w Akademii, skoro niewiele robiło na nim wrażenia… 


- Eee… Czekaj! To chyba nie jest najlepszy pomysł! - Fitz postanowił jakoś zareagować, a starszak odwrócił się w jego stronę ze znakiem pytania narysowanym na czole. To mogła też być zmarszczka.


- O co chodzi? - W jego głosie nie wybrzmiała irytacja ani jakaś dalsza nieuprzejmość, właściwie był szczerze zaintrygowany.


- Z tego, co zdążyłem usłyszeć, to poszło im o zużycie odżywki w spray’u do grzywy o połowę pojemności. Aktualnie oskarżają nawet stajennego, że wylał przez przypadek…


  Dobrotliwie poinformowany wydał z siebie ciężkie westchnienie. Najwyraźniej znał te dziewczęta i niezbyt widziało mu się wkładanie kija w mrowisko, czy raczej bezpośrednio samego siebie zamiast przysłowiowego kija. Ciężko było powiedzieć ile im ten Sąd Ostateczny miał zająć. Wtedy Fitz zapytał:


- A gdzie stoi twoja klacz?


- Musi być jeszcze na pastwisku, miałem właśnie iść po uwiąz. - Nowo poznawana osoba wskazała z niesmakiem mało wyraźnym gestem z powrotem w stronę wejścia do stajni, gdzie migały kobiece ciała w rozgardiaszu kłótni oraz oporządzania tamtych koni.


- Mam jeden zapasowy, mogę ci pożyczyć swój. Możliwe, że do tego czasu tamte złośnice pójdą w swoje strony na zajęcia albo do czegokolwiek. - Flynn spróbował uśmiechnąć się pocieszająco, co szczególnie łatwo mu wychodziło, gdyż posiadał anielskie rysy twarzy. Ludzie w większości wierzyli mu na samej podstawie powierzchowności w dobre intencje, nawet jeśli nie zawsze do końca takie były. Tym razem Fitz był jednak szczery do bólu.


- Pewnie. - Wyraz ulgi wstąpił na oblicze błękitnookiego chłopaka o jasnobrązowych włosach po tym, jak skinął dodatkowo mu głową.


Nastolatek wskoczył więc od tyłu na przyczepę pickupa, aby wyjąć z pudła podpisanego “Buck 2” oba uwiązy, aby ten drugi o kolorze beżowym ze srebrnym zapięciem dać najnowszemu znajomemu. Sobie Fitz pozostawił starszy, wyraźnie przetarty model o niegdyś bardziej głębokim granatowym odcieniu.


- Jak się nazywasz? - Zmienił nagle temat uratowany przybysz.


- Flynn. Wołają na mnie jednak Fitz. Tak jest szybciej. - Młodszy chłopak wzruszył ramionami, a skórzana kurtka podbita futrem skrzypnęła od takiego traktowania. Ubranie miało już swoje lata. - A ty?


Po przedstawieniu się zeskoczył zgrabnie z powrotem na ziemię, aby podać mu dłoń.


Anthony?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.