Przeprosiny nie były czymś, czego się po nim spodziewałem. Spojrzałem na chłopaka opartego o Impalę, zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Powiedzmy, że mi się należało - rzuciłem wreszcie.
- Myślałem, że to było jasne. - Nadal był rozbawiony.
Przez wcześniejszą rozmowę przeskoczyliśmy chyba etap dyskusji o pogodzie, ale nieszczególnie miałem też ochotę kontynuować zwierzanie się. Jak się temu przyjrzeć dokładniej, to było to trochę śmieszne. Cała nasza znajomość. Od głupiego wypadku na parkingu w kilka godzin przeszliśmy do rozmawiania o najważniejszych rzeczach w naszym życiu. Wydawało mi się, że Arthur nie otwierał się zbyt często i nie opowiadał wszystkim o Impali. Przynajmniej nie w ten sposób. Ja zresztą też nie byłem pewien czy ktokolwiek z moich obecnych znajomych wiedział w ogóle skąd wytrzasnąłem konia. Nie lubiłem o tym wspominać. Historia o Dimie zazwyczaj prędzej czy później prowadziła do pytań o Denisa, a to nie były pytania, na które byłem gotowy. Minęły już prawie cztery lata, a to wszystko nie wydawało się ani trochę łatwiejsze. Arthur chyba doszedł do podobnego wniosku, bo darował sobie zaczynanie kolejnych tematów. Zamiast tego spojrzał w górę.
Niebo faktycznie było tu śliczne, ale nie umiałem zbyt długo skupić się na jego podziwianiu, więc może kwadrans (w każdym razie wydawało mi się, że raczej kilka godzin) później zacząłem rozglądać się po polance dookoła nas. Księżyc dawał niewiele światła, ale wystarczyło na tyle, by zorientować się, że miejsce nie było zbyt często odwiedzane. Była nawet szansa, że nie potkniemy się o pamiątki po jakichś okolicznych nastolatkach, które przyjechały tu sadzić prezerwatywy. A to zawsze miły dodatek do przebywania na łonie natury. Przeszedłem kilka metrów, dzielących mnie od linii drzew po przeciwnej stronie polanki. Pomiędzy liśćmi jakiegoś krzaczka coś błysnęło. Podszedłem bliżej, ale świetlik poderwał się do lotu. Obejrzałem się za siebie. Arthur kończył (kolejnego?) papierosa, nadal wpatrzony w niebo. Wzruszyłem tylko lekko ramionami i ruszyłem za owadem głębiej pomiędzy drzewa.
Arthur? idziemy sadzić prezerwatywy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.