Strony

środa, 9 października 2024

Od Maddie do Stefana

Telefon i Internet rzadko przeglądałam. Pozwalałam sobie na ten sposób marnowania czasu rano, gdy chciałam się wybudzić, wieczorem, gdy chciałam oczyścić myśli oraz w publicznych miejscach, w których nie chciałam być, a musiałam. 
Tak jak teraz w szkole jeździectwa – odcinałam się od rzeczywistości poprzez social media.

Swoją naukę rozpoczęłam kilka tygodni temu i w końcu przyzwyczaiłam się do hałasu i harmideru panującego na korytarzu. Zapoznałam nauczycieli i wiedziałam już, co zdam z łatwością, z czym będę się męczyć i poznałam nawet tutejsze konie, które nie specjalnie za mną przepadały; przynajmniej miałam takie wrażenie. 
Poznałam nawet kilka osób i pierwszej osóbki nigdy nie zapomnę. Potrzebowałam wtedy pomocy, aby znaleźć konkretną salę i gdybym nie szukała pomocy innych uczniów, nie zdążyłabym na zajęcia, a moja głowa miała już dość paplaniny tych, którym nie podobały się moje ucieczki z zajęć. Podeszłam wtedy do osoby stojącej do mnie tyłem. Przeglądała coś na telefonie, a ktoś ze schodów krzyknął „Zeya, widzimy się później”. Osoba, którą wtedy błędnie wzięłam za dziewczynę, pomachała tej znajomemu i dopiero wtedy zauważyła, że jej się przyglądam.
- Hej, mogłabyś mi pokazać salę numer trzysta piętnaście? – zapytałam, a osoba się szeroko uśmiechnęła, w jej oczach coś zabłysło i zaraz pokiwała głową, twierdząc, że mnie zaprowadzi. Po drodze wymieniliśmy kilka zdań i oczywistym dla mnie było używanie zaimka żeńskiego. Jaki więc był mój szok i zażenowanie, gdy rzekoma dziewczyna powiedziała, że jest chłopakiem! 
Tak, tego spotkania i poznania pierwszej osoby w akademii nigdy nie zapomnę.

Oglądanie Internetu pozwalało mi zignorować zewnętrzne bodźce, które mnie irytowały. Nagle doszedł do nich kolejny dźwięk, który przebijał się do mojego umysłu. Podniosłam głowę znad telefonu i spojrzałam na wysokiego blondyna, głośno śmiejącego się wśród innych osób. Akurat jego głos przebijał ich wszystkich i gdybym mogła poruszać uszami, zawinęłabym je do środka, zagłuszając to. Dzisiaj naprawdę nie miałam humoru. 
- Poznałaś już Stefana? – zapytała dziewczyna siedząca obok mnie. Tak jak ja, była trochę wycofana od społeczeństwa, ale w dalszym ciągu ją przebijałam; ona przynajmniej sama zagadywała inne osoby. 
Blondyn słysząc swoje imię, spojrzał na nas. Miał szeroki i szczery uśmiech, przystojną twarz i ciemnoniebieskie oczy. Nasze spojrzenie się ze sobą skrzyżowały.
- Nie, ale jest strasznie głośny – odparłam dziewczynie, chociaż mówiłam centralnie do blondyna. Nim odpowiedział, w szkole rozległ się dzwonek, zgodnie z którym skierowałam się do sali.
To było pierwsze spotkanie. Drugie wcale nie było przyjemniejsze.

Nadeszły zajęcia praktyczne. Nauczyciel dostał informację, że nie mam żadnego doświadczenia z końmi, nigdy żadnego nie ujeżdżałam i nie mam do nich specjalnej ręki, a mimo to wcale nie miałam łatwiej. Dostałam tutejszego konia, który jak na złość nie chciał iść za mną i kiedy wszyscy uczniowie, w tym Głośny Stefek, stali za ogrodzeniem ze swoimi końmi, gotowymi do jazdy, ja ugrzęzłam przy wyjściu Sali, bo mój kochany ogier nie zamierzał postąpić ni kroku.
- Pośpiesz się Madelyn! – krzyczał nauczyciel, a ja tylko bardziej nienawidziłam tego dnia, szkoły i konia. Jak miałam się niby pośpieszyć, jeśli to zwierzę nie chciało się ruszyć? Miałam go może uderzyć kijem w zad i dostać po uszach za znęcanie się nad zwierzętami?
W końcu z grona rozbawionych i poirytowanych uczniów jeden z nich postanowił mi pomóc – Głośny Stefek podszedł, pogładził konia, wziął ode mnie lejce i ogier po kilku chwilach postanowił dołączyć do pozostałych. Szepnęłam chłopakowi ciche podziękowania i ustawiłam się w kolejce do schodków, aby dosiąść konia.
To miały być tylko podstawy. Jazdę na lonży miałam za sobą, tym bardziej, gdy okazało się, że tutejsi uczniowie podstawy mieli opanowane już dawno temu, a ja nie powinnam opóźniać grupy w jej rozwoju. Gdy ja miałam opanowywać kłus, reszta grupy mogła ujeżdżać stylem dowolnym. Nauczyciel skupił się na mnie, niestety po chwili dostał telefon, przez który pozostałam sama sobie na dzikim ogierze, który ewidentnie nie chciał dziś ze mną współpracować. Może był chory? A może tak jak ja nie znosił hałasu panującego wokół?
Szło mi dobrze. Pomimo braku instruktora utrzymywałam się na koniu i nawet nie zwalniałam. Humor powoli mi się polepszał – w końcu coś mi wychodziło! Jednak los znowu postanowił ze mnie zadrwić, a raczej parka znajomych, którzy stwierdzili, że szybka jazda obok to świetny pomysł do zmotywowania mnie.
Dziewczyna przejechała galopem obok mnie, a ja ze zdziwienia pociągnęłam lejce do góry. Koń mocno zahamował i postąpił krok do tyłu. Zaczął machać łbem na boki, a kiedy jakiś chłopak przebiegł z mojej prawej strony, pociągnęłam lejce na lewo. Koń, który był chory, bądź miał zły humor, miał dość otoczenia i mojego towarzystwa, dlatego stanął dęba. 
Utrzymałam się tylko przez chwilę. Gdyby ktoś mi powiedział, że w takich sytuacjach należy się pochylić do przodu, a nie do tyłu, nie spadłabym z konia po trzech sekundach. 

Leżałam na ziemi patrząc w niebo. Nic mnie nie bolało, prócz mojego marnego poczucia egzystencji, a obserwowanie nieruchomych chmur wydawało się w tej chwili najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem. Gdyby nie mordka Głośnego Stefka przykrywającego przepiękny widok nieba oraz krzyk instruktora, leżałabym w tym piachu przynajmniej godzinę.
- Co tu się stało?! – podniosłam się o własnych siłach na nogach i spojrzałam na dorosłego mężczyznę. 
- To, że powinien pan pilnować ucznia, który nie ogarnia koni, a nie zostawiać go z bandą kretynów – odparłam, odpinając kask i patrząc wkurzonym wzrokiem na dziewczynę i chłopaka, będących winowajcami zaistniałego zajścia. Gdybym mogła, zatopiłabym pięść w ich szczęce. – Kończę zajęcia, chyba coś mi w plecach zagruchotało – skłamałam, chcąc tylko opuścić to miejsce z czystym sumieniem.

W końcu usiadłam na tylnych schodkach stajni. Kask trzymałam na kolanach i wyciągnęłam rękę do bezdomnego kociaka, który wychylił się zza winkla. Zawołałam go cicho i prawie dotknął mojego palca, gdy nagle w pomieszczeniu odbił się stukot butów. Nie odwracałam głowy, nie interesowało mnie, kto za mną stał. Naprawdę, ale to naprawdę nie chciałam tu być.
- Powiedz nauczycielowi, że niczego nie złamałam – powiedziałam do nieznajomego.

Stefan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.