sobota, 31 marca 2018

Podsumowanie Marca!

Shadzix eksperymentuje ;w;
Uczniowie



W tym miesiącu dołączyli do nas:
Maggie Rain
Ji-Han Kim
Felicity Hugo
Nino Kiniro
Nancy Laclau
Rose Freitag
Kailen Russel
Brian Kang
Olivia Sherley
Co daje nam aż 9 nowych postaci!
Odeszła od nas Esmeralda!
Aktualnie jest nas: 28!
Serie
Aktualne - Wszystkie serie oprócz serii z Esmeraldą pozostają aktualne.
Rekord słów - chwilowo zawieszony.
Zakończone - Wszystkie wątki z Esmeraldą zostały zakończone.
Przypomnienia -
/wkrótce pojawi się ładna rozpiska/
  Ashley !!!
 Nieobecności -
• Dean i Cassie informują o nieobecności na czas nieokreślony.
Pozostałe

W budowie jest zakładka "administracja", aktualizuję kadrę i konie szkoły. Pojawią się też konie do kupienia. W marcu napisaliśmy 57 opowiadań, jest o wiele lepiej niż w lutym. W 2018 wystartowaliśmy bardzo dobrze, i liczę na to, że dalej tak będzie!

Wesołego,
Shaddie~

Od Viktorii cd. Olivii

Pamiętam, jak tata podnosił mnie na ręce i pokazywał konie, tłumacząc co i jak. Lubiłam moje rodzinne miasteczko. Miało swój urok. Akademia była jakąś namiastką tamtego domu.
Zależy jak na to patrzysz. Do jakiegoś czasu Hiszpania też wydawała mi się idealnym miejscem dla mnie, a jednak seria pewnych zdarzeń i mam popierdoloną opinię o miejscu własnego zamieszkania – mruknęła dziewczyna i uśmiechnęła się, oglądając swoje konie biegające po łące. 
- Jesteś Hiszpanką -  stwierdziłam, opierając się o płot koło dziewczyny. Olivia potwierdziła, i zagwizdała cicho, przywołując do siebie obie klacze. Poklepała oba konie po szyi. Kurde, muszę ogarnąć takie coś z Dią.
- W dalszym ciągu nie ważne, przeszłości nie da się zmienić – Warknęła chłodno. Uniosłam brwi, zdziwiona jej nagłym zachowaniem. Zgrabnie przeskoczyła płot i zapięła uwiązy, unikając mojego spojrzenia. Zdjęła oba konie z pastwiska i minęła mnie, jakbym była duchem.

 ~*~

Zlazłam z łóżka przed szóstą. Ogarnęłam swoje smerfowe siano na głowie i zaczęłam robić śniadanie. W międzyczasie szukałam ubrań i próbowałam przywrócić się do stanu używalności. Jak zwykle moje ubrania były czarne. Cholera, powinnam przestać się tak ubierać. Spięłam włosy w luźny warkocz i założyłam oficerki. Zaklęłam siarczyście, gdy zamiast w miarę porządnego śniadania składającego się z tostów francuskich, zastałam spalone grzanki. Wywaliłam niezdatne do spożycia resztki śniadania, i spróbowałam zrobić je ponownie, tym razem z lepszym skutkiem. Gotowe jedzenie położyłam na stoliku i zaczęłam parzyć kawę. Przeglądałam jakieś randomowe strony w internecie, do póki ekspres nie skończył swojej roboty. Wzięłam mój ulubiony kubek wraz z napojem bogów i pociągnęłam z  niego spory łyk. Kawa nie była tak ciepła, jak się spodziewałam, ale smakowała zajebiście. Dojadłam na spokojnie śniadanie i zabrałam sprzęt do jazdy, który walał się na parapecie.  Zamknęłam za sobą drzwi i skierowałam się do stajni. Było już nieco po siódmej, więc nie miałam za wiele czasu na ogarnięcie North.
- Zbieraj szybko swojego konia, jedziemy w teren – Rzuciła Olivia. Zapewne bym jej coś odpyskowała, ale dalej byłam zaspana, i w głowie było mi tylko wrócenie do łóżka. Ogarnęłam North w dość krótkim czasie, chociaż nieco plątałam się z jej wypinaczami.
- Dlaczego ona w ogóle chodzi w hackamore? – spytałam, przyglądając się klaczy. North chodziła na dość delikatnym wędzidle, ale planowałam zmienić jej na coś mocniejszego. Ostatnio w terenach traciłam nad nią panowanie.
- Ma delikatny pysk, łatwo u niej o rozerwanie kącików. Jest przyzwyczajona, chodzi tak od pięciu lat – odpowiedziała, po raz kolejny wzruszając ramionami. Siwa klacz z zainteresowaniem rozglądała się po okolicy. Sama rzadko tędy jeździłam, więc i ja się zainteresowałam otoczeniem. Miałam w planach zrównać się z dziewczynami, ale skutecznie przerwał mi to jakiś wystrzał. Zatrzymałam North i obróciłam się w siodle. Klacz dziewczyny zachwiała się, Olivia zeskoczyła z konia. Zrobiłam to samo i skierowałam North w ich stronę.
- Co jest? - na twarzy Olivii malowało się przerażenie, gdy jej klacz straciła równowagę i podparła się przednimi nogami, z zamiarem położenia się. - Co się właśnie do cholery odpierdala?! - wykrzyczała.
- Ej, cholera jasna. Opanuj się. - warknęłam, puszczając klacz. To była najgłupsza rzecz, jaką właśnie robiłam, ale kij z tym. - Paniką nic nie zdziałasz. - dodałam, spoglądając na Olivię, która nieskutecznie walczyła z łzami. Nie dziwiłam się jej, sama bym zareagowała podobnie.
- Co za skurwiel... - rzuciłam, dzwoniąc po weterynarza z lecznicy. Odebrał po kilku sygnałach. Wytłumaczyłam mu po krótce co się stało, i podałam mu w przybliżeniu naszą lokalizację. Stwierdził, że będzie w przeciągu pięciu minut i żebyśmy nic nie robiły z klaczą. Przekazałam tę informację Olivii, która nie hamowała się, i pozwoliła sobie na łzy. Wyjęłam chusteczki i podałam je  jej bezceremonialnie. Podbiegłam złapać moją klacz, która upodobała sobie krzaczki paręnaście metrów od nas.
- Weterynarz zaraz będzie, a sprawę zgłosimy na policję. - powiedziałam do Olivii, która zdążyła zużyć całą paczkę chusteczek. - No już, spokojnie. Nic Ci nie jest? - dodałam nieco cieplej, martwiąc się o dziewczynę.


Oliii? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Od Olivii cd. Viktorii

- Zależy jak na to patrzysz. Do jakiegoś czasu Hiszpania też wydawała mi się idealnym miejscem dla mnie, a jednak seria pewnych zdarzeń i mam popierdoloną opinię o miejscu własnego zamieszkania – mruknęłam po czym uśmiechnęłam się widząc jak Carpe Diem zaczepia Delliah, która po chwili ugryzła ją kłąb. Diem ruszyła szaleńczym galopem przed siebie, a siwa zaczęła ją gonić. Obydwie niczym jebane wyścigówki latały po łące.
- Jesteś Hiszpanką - stwierdziła Viktoria opierając się o płot obok mnie. Kiwnęłam delikatnie głową gwiżdżąc cicho. Deli jako pierwsza przygalopowała do płotu uderzając w niego klatką piersiową. Kara znalazła się obok niej w przeciągu kilku sekund. Poklepałam obydwie po szyjach.
- W dalszym ciągu nie ważne, przeszłości nie da się zmienić – warknęłam twardym tonem. Nie wiedziałam skąd u mnie nagle taka agresja, chyba złe wspomnienia wracają.
Przeskoczyłam płot w dwóch sprawnych ruchach i zapięłam moje dwie dziewczynki na uwiązy i ruszyłam zostawiając Viki w całkowitym osłupieniu.
**
Punkt szósta znalazłam się w stajni by zająć się swoimi konikami. Nakarmiłam całą trójcę, wyczyściłam Delliah, którą miałam wziąć na teren z Viktorią i ogarnęłam sprzęt. Wcześniej wspomniana dziewczyna zjawiła się w stajni godzinę po mnie.
- Zbieraj szybko swojego konia, jedziemy w teren – rzuciłam w jej kierunku i usiadłam na beli siana pomiędzy boksami moich czterokopytnych. Jako że zostawiłam otwarte drzwi dla Tanzera, który po chwili wyszedł na korytarz i stanął przy mnie wpatrując się w jedzone przeze mnie jabłko. Pokręciłam z rozbawieniem głową i dałam mu kawałek owoca. Po jakimś czasie zauważyłam, że Vi kończy czyszczenie swojej kobyły, więc zamknęłam mojego kucyka i zajęłam się siodłaniem Deli. Tak jak zawsze założyłam jej hackamore i siodło ujeżdżeniowe oraz ochry na przody i tyły. Oprócz tego zarzuciłam na nią ciemnogranatowy czaprak w którym, jak zawsze, wyglądała cudownie.
- Dlaczego ona w ogóle chodzi w hackamore? – spytała niebieskowłosa gdy już wyruszyłyśmy polną drogą do lasu.
- Ma delikatny pysk, łatwo u niej o rozerwanie kącików. Jest przyzwyczajona, chodzi tak od pięciu lat – odparłam wzruszając ramionami. Siwa z zainteresowaniem rozglądała się po okolicy. Aż do czasu, jak jakiś debil postanowił wystrzelić w naszą stronę pierdolonym ołowiem.

> Tori? Taka sytuacja xD

Od Viktorii cd. Olivii

Teraz Olivia przejęła dowodzenie. Zaczęła pokaz z Tanzerem. Z zainteresowaniem przyglądałam się temu wszystkiemu, i uśmiechałam się pod nosem, widząc, jaką radochę mają dzieciaki. Olivia pokazywała im, gdzie kucyk lubi być głaskany. Kilka z nich dało mu jakiś smaczek i przytuliło się do niego. Kurde, a jednak ma szkapa podejście do dzieciaków. Rodzice stali z boku i szczerzyli się od ucha do ucha, co jakiś czas zadając pytania.
- Dobra, słuchajcie, pokażę wam teraz jak Tanz potrafi się witać. - Uśmiechnęła się do dzieciaków, które mogły mieć co najwyżej siedem, może osiem lat. - Tanzer, pokaż cześć. - Dotknęła go w kłąb, kucyk zareagował natychmiastowo, podnosząc przednią nogę. Grzebał nią w powietrzy by złapać równowagę. Dziewczyna pochwaliła go i dała smaczka. Dzieciaki prosiły o więcej, i więcej. Olivia zaśmiała się, i poprosiła go o kolejną. I kolejną. To będzie długie kilka godzin.

~*~

- I ty tak praktycznie raz w tygodniu jeździsz? - zapytałam, wsiadając do auta. Obie byłyśmy przemoczone, nie wspominając już o jej kucu. Kurwa, uwielbiam pogodę w Fairhope. Zwłaszcza na wiosnę. Jeszcze niedawno było jakieś 21 stopni, a teraz spadło do 15.
- Tak, fajnie jest dawać szczęście innym – Odparła, wzruszając ramionami. Ona ma jakiś tik nerwowy, czy co? Olivia wyjęła telefon z torby i zaczęła odpisywać komuś na wiadomość. Odwróciłam wzrok, i skupiłam się na drodze. Dojazd był o wiele spokojniejszy niż wcześniej, wróciłyśmy do Akademii w przeciągu 15 minut. Blondyna szybko wysiadła z auta i wyprowadziła kuca. Zszedł kłusem z rampy i wypieprzył się na trawie. Pozbierał się w mgnieniu oka i bryknął z moją stronę, odsunęłam się, cudem unikając kopniaka. Prawie że się wypierdoliłam, podobnie do Tanzera, ale udało mi się w miarę złapać równowagę.  
- Kurwać! Popierdoleniec walony – Warknęłam. Tanzer z zadowoleniem uniósł łeb i ze złośliwą iskierką obdarzył mnie wzgardliwym spojrzeniem.
- Mądrzejszy od ciebie – Prychnęła dziewczyna, i poszła do stajni ze swoim młodocianym mordercą. Pokręciłam głową z uśmiechem, i poszłam za nimi. W czasie gdy blondyna czyściła kuca, ja siedziałam na beli siana i czekałam na nie. Telefon w mojej kieszeni zawibrował kilkakrotnie. Ze zdziwieniem odczytałam wiadomość z nieznanego mi numeru. Nie był prywatny, ale za cholerę nie mogłam go skojarzyć. Zmarszczyłam brwi, gdy dostałam kolejną wiadomość. Odpisałam krótkim "to chyba pomyłka...? :v". Nie minęło nawet dwadzieścia sekund, gdy otrzymałam odpowiedź.
"Tori? Tori Embress?" Zatkało mnie. Zsunęłam się z beli i weszłam do boksu.
- Znasz ten numer? - Pokazałam dziewczynie telefon, odpowiedziała mi przecząco. - No okey, czyli pewnie ktoś robi mi pranka, albo chce mnie wkurwić. - wzruszyłam ramionami. - Jedziemy jutro w teren? - dodałam po chwili. Blondyna wyniosła rzeczy Tanzera z boksu i stwierdziła, że się zastanowi. Pokiwałam głową, i zabrałam szczoty North. Weszłam do jej małego pomieszczonka i pogłaskałam po aksamitnych chrapach. Zaczęłam ją czyścić, w pełni oddając się kojącej obecności klaczy.  Ogarnięcie wszystkich jej zaklejek zajęło mi trochę czasu, ale wreszcie wyglądała jak koń. Pożegnałam się z nią, i wyszłam ze stajni. Olivia opierała się o płot pastwiska i oglądała pasące się kopytne.
- Czasami zastanawiam się, czy to nie raj. - powiedziałam, stając za nią i uśmiechając się.

Pianko? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Od Olivii cd. Viktorii

Uśmiechnęłam się na widok dzieci, które z zachwytem głaskały Tanza po całym ciele. Kucyk z zadowoleniem uniósł łeb i z pogardą popatrzył na Victorię, która z wyraźnym zainteresowaniem przyglądała się jak pokazuje dzieciom gdzie szetland lubi jak się go głaska.
- Dobra, słuchajcie, pokażę wam teraz jak Tanz potrafi się witać – uśmiechnęłam się do grupki dzieci, które nie mogły mieć więcej niż osiem lat. Za nimi, w pewnej odległości od nas stali rodzice, uśmiechając się szeroko.
- Tanzer, pokaż cześć – dotknęłam go w kłąb, a ten uniósł przednią nogę i zaczął grzebać nią w powietrzu by złapać równowagę. Pochwaliłam go dając mu smaczka i dopiero wtedy zorientowałam się, że jak kucu zrobi jedną sztuczkę to dzieci będą chciały żeby pokazać im więcej. Czeka nas dłuuugi dzień.
**
- I ty tak praktycznie raz w tygodniu jeździsz? – zapytała Viktoria gdy całe przemoczone wsiadłyśmy do samochodu. Zaczęło lać jak ciul, a i przy okazji mój kochany zwierzaczek nie chciał wejść do przyczepy. Och zajebiście.
- Tak, fajnie jest dawać szczęście innym – odparłam wzruszając ramionami. Wyjęłam z torby telefon i zauważyłam, że Diana znowu coś ode mnie chciała. Odpisałam jej w kilku słowach i wróciłam do jakże zajebistego zajęcia, którym było wpatrywanie się w okno. Dojazd do Akademii zajął nam może kwadrans. Szybko wysiadłam z pojazdu i wyprowadziłam mojego ogierka z przyczepy. Kuc energicznym kłusem zszedł z rampy i… wyjebał się na trawie. Szybko jednak się podniósł i bryknął w stronę Viktorii. Ta ledwo usunęła mu się z kopyt i o mało co nie wywaliła się.
- Kurwać! Popierdoleniec walony – warknęła. Tanzer z zadowoleniem uniósł łeb i ze złośliwą iskierką w oczach spojrzał na nią.
- Mądrzejszy od ciebie – prychnęłam i wraz z kucem mordercą ruszyłam w stronę stajni.

> Vicz? Brak weny, wybacz :c

Od Hannah cd. Briana

Przechyliłam lekko głowę patrząc na mężczyznę z niemałym zirytowaniem. Szczerze, waliło mnie to czy się zgubi czy nie, ja tylko przyszłam powitać go w Akademii. Zastanawiała mnie tylko jedna rzecz, dlaczego akurat mnie wysłali jako komitet powitalny? W ciul nie rozumiem.
- Na samym początku radziłabym zaprowadzić konia do stajni, bo wygląda jakby miał coś zaraz roznieść, a o dalszą pomoc proś kogokolwiek innego niż mnie – prychnęłam widząc jak jego koń niespokojnie drobi kopytami w miejscu. Obróciłam się na pięcie i szybki krokiem ruszyłam do wcześniej wspomnianego budynku. Nie bardzo zastanawiało mnie czy za mną idzie, miałam to totalnie w dupie.
- Skoro tak bardzo chcesz się mnie pozbyć, to po co mi jednak pomagasz? – zapytał facet zatrzymując się na środku korytarza. Jego karus wydawał się dość konkretnie zdenerwowany, więc otworzyłam drzwi któregoś z wolnych boksów i usunęłam się z drogi. Nie chciałam dostać z kopyta czy coś.
Westchnęłam cicho zostawiając dwójkę nowoprzybyłych samych sobie i podeszłam do boksów moich koni. Sansevilla jak zwykle położyła uszy po sobie i kłapnęła zębami w powietrzu. Postanowiłam to jednak zignorować i przywitać się ze Smile’ m. Deresz od razu wpakował mi łeb na ramię i nie chciał go zdjąć. W końcu jednak zrobił to, ale dość gwałtownie, bo odskoczył do tyłu jakby zobaczył demona z piekieł czy inny szajs.
- Tak w ogóle to jestem Brian – acha, i już wiadomo kto przestraszył mi konia. Szanowny pan „pomóż mi we wszystkim, bo jestem ciotą” , postanowił się nagle przedstawić. Super, tylko o tym marzę.
- Mam nadzieję, że wiesz, że nie zachodzi się koni od tyłu? – mruknęłam otwierając boks. Pogłaskałam mojego srajdupa po szyi, a ten skubnął moje włosy.
- Wiem o tym, aż takim idiotą nie jestem – odparł opierając się o drzwi boksu.
- To nie zachodź Hannah od tyłu, bo inaczej z tobą pogada – burknęłam łapiąc Smile’a za kantar gdy ten chciał użreć Sanse. Kobyła natomiast odwróciła się zadem i kopnęła nogą w ściankę dzielącą ją od „starszego brata”.
- Miło mi cię poznać Hannah. To co, pomożesz mi wypakować sprzęt? – prychnął Brian wyciągając rękę do Smile’ a, który jakby nigdy nic powąchał ją po czym użarł. Ślicznie Śledz, ślicznie.

> Brian? Sorry, że krótkie, wena spieprzyła ;-;

Od Ji-Hana


 Poranek przebiegł  w całkiem ciekawy sposób, głównie na zwiedzaniu zakamarków Akademii, co i tak skończyło się upomnieniem dyrektorki. Postanowiłem również pojeździć na którymś z koni stajennych, iż od mojego przybycia ciekawił mnie jeden z tutejszych okazów, tak więc zmieniając strój na czarne bryczesy i szary sweter, swobodnym krokiem ruszyłem do stajni. Konie stojące w boksach spokojnie skubały siano, w czym wyjątkiem była nerwowo kręcąca się w boksie księżniczka, co chwila mocno uderzająca zadem w ścianę boksu. Nie wiedząc, czy ma ona tak w standardzie, wziąłem wiszący kantar i powoli wkroczyłem z nim do boksu, co dodatkowo rozjuszyło klacz. Panna byłaby mi spieprzyła, gdyby nie to, że zatrzasnąłem jej drzwi boksu tuż przed nosem. Tak czy inaczej po 10 minutach podejść do jej pyska i ucieczek przed kopytami, wreszcie złapałem tę bestię na kantar i przypiąłem po obu stronach korytarza. Mestano była chyba wyjątkowo niezadowolona moim dzisiejszym wyborem, gdyż gdy tylko dotknąłem jej nogi w celu wiadomo jakim, zostałem wrednie odtrącony zadem. Mam szczęście do wrednych koni. Kobyła podczas siodłania stała nabuzowana niczym ja po dwóch tabliczkach czekolady i papryczkach chili (nie znoszę ich :c), jednak gdy w jej pysku wylądowało wędzidło a za uszami profilowany potylicznie nagłówek, wydała niezadowolony pomruk i zamieniła się w żyrafę, co mi nie przeszkodziło, gdyż nadal byłem od niej wyższy.
-Widzę, że będziesz skakał. - w progu stanęła jeszcze mi nieznana instruktorka.
-Nie, trochę się z nią pomęczę, bo widzę zadziorny okaz.- Kobieta popatrzyła na mnie matczynie, po czym zniknęła z mojego pola widzenia. Zgrabnie ukryłem fakt, że jej nie kojarzę.
Klacz na początku miała wielkie obawy co do moich planów, lecz po włączeniu galopu, całkiem zmieniła zamiary - z popsucia mi krwi, na bezczelne strącenie mnie z siodła. Zrobiłem trochę dodań w galopie, gdyż kobyła nadal robiła harce, jak brykanie na narożnikach, a że równowagę w siodle miałem całkiem dobrą nie zasmakowałem piachu. Z poobijaną dupą zsunąłem się z siodła i poklepałem klacz po spoconej szyi. Stanowczo pociągnąłem za wodze, a klacz grzecznie ruszyła w stronę wyjścia.
***
Doszedłem do wniosku, że trzeba będzie częściej odwiedzać Mestano, gdyż powoli czułem mięte do jej charakteru. Spacerując spokojnie wkoło budynku Akademii z aparatem w ręku, robiłem amatorskie zdjęcia wszystkiemu co mnie otaczało, tak więc nie było niczym dziwnym, że ludzie tam obecni patrzyli na mnie jak na zboczeńca. Słońce chyliło się ku zachodowi, a księżyc jeszcze ziewał, znudzony powolnie chodzącymi ludźmi. Mimo obolałej kości ogonowej postanowiłem nie wracać jeszcze do trójki, odpuszczając sobie robienie zadania z biolki. Zachód słońca na tej części ziemi wyglądał bardzo inspirująco, więc nie zrobienie małej sesji mojemu drogiemu wałachowi byłoby grzechem. Ciemnogniady szybko dał się opatulić w derkę polarową i ustawiając sobie aparat, strzeliłem parę zdjęć. Koń zadowolony z mojego pomysłu pognał hen daleko i wprowadzanie go teraz pogorszyłoby stan moich czterech liter. Już chciałem zabierać się za oglądanie zdjęć, gdy za sobą usłyszałem czyjś głos.
-Lubisz fotografię?

Ktooś? :3

piątek, 30 marca 2018

Od Briana do Hannah

Drugi dzień podróży przez amerykańskie stany był nadzwyczaj irytujący, szczególnie dla kierowcy, który na mapie gps widział wyświetlający się napis „15 minut do celu”, a aktualnie stał w korku od dobrej godziny. Brian zaklął siarczyście i oparł głowę o zagłówek, dodatkowo zarzucając zań lewą rękę. Lekki, chłodny wiatr wpadał do środka przez otwarte okno, lecz nie poprawił on nastroju mężczyzny. To było nazbyt oczywiste. Poprzedniego dnia, kiedy wyruszyli z Toronto, nie było żadnego problemu z dostaniem się na autostradę. Tak naprawdę całą trasę przebyli komfortowo, jednak końcówka stała się zwieńczeniem wszystkiego. Właśnie podczas pokonywania paru metrów na pół godziny Kanadyjczyk poczuł zmęczenie.
Koń zarżał niespokojnie, zaś Kang w tym samym momencie ściągnął telefon z magnetycznego uchwytu i zaczął studiować okolicę. Dosyć nerwowo poszukiwał innej drogi, palcami przesuwając po ekranie, co jakiś czas patrząc w górę, czy auto przed nim nie odjechało. W końcu udało mu się znaleźć cienką linię, idącą równolegle do, wyznaczonej przez gps, trasy. Jedyne co musiał zrobić, to zawrócić do zjazdu, który minął. Ledwo zdążył unieść wzrok, gdy za nim odezwał się klakson. To prawda, że auta odjechały kawałek, a Brian dalej stał, jednak jego irytacja właśnie przekroczyła granice.
- Czego trąbisz pedale za kółkiem, pięć metrów cię nie zbawi – wrzucił kierunkowskaz w lewo, tym samym zaczynając zakazany manewr, ponieważ zawracając w ten sposób, musiał przeciąć podwójną linię.
Na szczęście ruch z miasta nie był aż tak gęsty, jak ten prowadzący do, więc nawrót z przyczepą nie stanowił większego zagrożenia ze strony innych kierowców. Napęd na cztery koła w range roverze dodatkowo wszystko przyspieszył. Kiedy zaczął jechać w przeciwnym kierunku, nawigacja zaczęła głupieć. Ogarnęła się dopiero wtedy, gdy zdążył zjechać z ekspresówki i odnaleźć drogę. Zatrzymał się tuż przed wjazdem na nią stwierdzając, że żaden samochód tędy nie jeździł od dawna. Dość spore dziury wypełnione miękkim piachem stanowiły pewien procent szans na zakopanie się w środku lasu, lecz Brian wierzył w swoje umiejętności jazdy oraz samochód. Z drugiej strony, jeśli miał wybierać między staniem w korku, a wędrówką pieszo, zdecydowanie wolał opcję drugą.
Spojrzał jeszcze w boczne lusterko na przyczepę, w myślach przepraszając przyjaciela za nadchodzącą niewygodną jazdę. Ledwie ruszył, a obłoki pyłu uciekające spod kół zmusiły go do zamknięcia okna. Jechał prędkością pozwalającą na całkowitą kontrolę nad pojazdem, jednocześnie unikając zagrożenia w postaci głębszych dołów. GPS nie był już potrzebny, gdyż droga prosta, a na pierwszym skrzyżowaniu wystarczyło skręcić w prawo, by znaleźć się na terenach akademii. Sam dojazd do głównej bramy był spacerkiem, w porównaniu do pokonanych kilometrów.
 
Trzydzieści minut później.
 
Wielka ulga spłynęła na serce Briana, kiedy wjechał na ogromny plac przed głównym budynkiem akademii. Małe zalążki szczęścia czuł, kiedy znalazł się na ubitej drodze, ale teraz miał ochotę skakać. Nie wiedząc do końca, gdzie będzie mógł pozostawić przyczepę oraz auto, postanowił na razie zaparkować z boku, umożliwiając swobodny przejazd innym pojazdom. Po wyłączeniu silnika westchnął, jakoby dzięki temu zrzucił z siebie trudy minionej podróży.
Wysiadłszy z auta zerknął na zegarek na lewym nadgarstku. Parę minut po dwunastej w południe, niedziela. Czas niezły, chociaż planował przyjazd na rano. Powinien teraz zanieść oryginały świadectw i innych papierzysk do sekretariatu, odebrać klucz do pokoju, wysłuchać pogadanki, lecz najpierw musiał zająć się koniem, który podejrzanie cicho stał w przyczepie.
Po wyprowadzeniu Zamfira na zewnątrz, na chwilę przywiązał go przy boku przyczepy, by zajrzeć do wnętrza w celu ocenienia szkód, o ile jakieś wyrządził. Nie widząc nic szczególnego przesunął bramkę, dostając się do reszty sprzętu. Na szczęście był cały. Ledwo zdążył się wyprostować, gdy usłyszał dość agresywne parsknięcie Zamfira. Ktoś się zbliżał.
Nie spodziewał się żadnych fajerwerków, czy głośnych wiwatów ze względu na swój przyjazd, ale nie przypuszczał też, że do powitania wyślą dziewczynkę. Zmrużył nieco oczy, gdyż słońce wyłaniające się zza chmur zaczęło ograniczać nieco widoczność. Podchodząc bliżej, poklepał po drodze konia, by się uspokoił, ponieważ dziewczę z zafarbowanymi włosami nie stanowiło większego zagrożenia. Chociaż nie wyglądała na szczęśliwą.
Jako pierwsza wyciągnęła prawą dłoń.
- W imieniu wyżej postawionych witam cię w naszej akademii, mamy nadzieję, że szybko się zaaklimatyzujesz, nie będziesz sprawiał problemów oraz niepotrzebnie zawracał dupę. – Ledwo uścisnęli sobie dłonie, gdy Brian cmoknął niezadowolony.
- Ofensywnie – Stwierdził, rozsupłując purpurowy uwiąz – Stawiam jednak na przymus spędzenia ze mną minimum godziny, więc pozwolę sobie to wykorzystać. Podczas rozchodzenia mojego przyjaciela okazyjnie oprowadzisz mnie po pobliskich terenach, pokażesz mi drogę do sekretariatu, może nawet pokoi, wspomożesz przy rozładunku… - Lekko pogłaskał konia po chrapach, na sekundę przerywając słowotok. – Ach, muszę jeszcze przestawić auto z przyczepą, umyć je, bo wygląda tragicznie. Przydałoby się też jakieś ciepłe jedzenie, gdyż jestem cholernie głodny, a kiedy jestem głodny, to bywam również niemiły, a nie chciałbym cię do siebie zrazić już na samym początku, w pierwszych minutch naszej rozmowy. To jak? Zapisałaś, czy mam coś powtórzyć?
 
 

Od Viktorii cd. Olivii

Olivia wzruszyła tylko ramionami i popatrzyła na swoją klacz.
- Jest młoda, wielu rzeczy jeszcze nie rozumie. - mruknęła, przerzucając grzywę konia na drugą stronę. Kopytna podrzuciła łbem. Zabrałam Dię z ujeżdżalni i dokulałam się z nią do stajni. Zajęłam się zdejmowaniem sprzętu ze spoconej klaczy. Nie odzywałam się do niej, skupiałam się na tym, by jak najszybciej wyjść ze stajni i rzucić się na łóżko. Nie mam cholernego pomysłu co ze sobą zrobić. Wypuściłam Dię na pastwisko i oparłam o żerdzie płotu, przyglądając się jak zarzuca głową i daje upust swojej energii w dzikich galopach. Założyłam na głowę kaptur mojej bluzy i stanęłam przy stajni, przyglądając się jak moja "znajoma" wraca z terenu. Olivia starała się nad nią zapanować, ale chyba z marnym skutkiem. Ewentualnie było to zamierzone działanie, ale nie byłam pewna.
- A wy co? Wyścig z brakiem przeciwnika? - zapytałam sarkastycznie, momentalnie stając koło Olivii i jej klaczy. Przyglądałam się jak zsiada z konia i klepie go po zadzie.
- Mam taką sprawę. Nie chciałabyś może pojechać ze mną i Tanzerem do szpitala na odwiedziny? Wiesz, taka jakby hipoterapia – wypaliła dziewczyna, raczej nie myśląc nad sensem swojej wypowiedzi.
- Ty chcesz jechać z tym rudym cholerstwem do szpitala? - uniosłam jedną brew, zdziwiona jej pewnym siebie skinięciem głowy. - Piszę się na to. - wyszczerzyłam się. Olivia otworzyła usta z niedowierzeniem.
- Chcesz iść z buta, czy wolisz podjechać? - Olivia zdecydowała się na drugą opcję. Zadeklarowałam się, że załatwię nam transport. Po dość interesującej wymianie zdań, obie poszłyśmy w swoje strony. Czeka mnie cholernie pracowity wieczór. Ale przynajmniej będę mogła wynagrodzić go sobie kawą i jakimś serialem albo filmem.

~*~

Olivia wpakowała konia do przyczepy i usiadła z przodu. Jas rzucił mi kluczyki i żartobliwie kazał nie skończyć w rowie. To był trzeci raz, kiedy prowadziłam auto z przyczepą. Cholera jasna, stresowałam się. Usiadłam za kierownicą i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Pojazd zapalił.
- Ty na pewno wiesz co robisz? - zapytała Olivia, widząc jak zaciskam ręce na kierownicy.
- Tak. Nie marudź. - ucięłam temat, i wyjechałam na ulicę. Od najbliższego szpitala dzieliło nas dziesięć, może piętnaście minut drogi. Olivia włączyła radio i wlepiła wzrok w szybę. Kręciłam się chwilę jak głupia w poszukiwaniu wjazdu do szpitala, ale wreszcie je znalazłam. Zatrzymałam auto i zgasiłam silnik. Alleluja, udało się. Blondyna wysiadła i wyprowadziła swojego kucyka z przyczepy. Zabrałam nasze torby z tylnego siedzenia i podeszłam do niej. Rudy szatan rozglądał się z zainteresowaniem, w końcu to dla niego nowe miejsce.
- To co, wchodzimy? - zapytałam, na co ona potwierdziła. Zarzuciła swoją torbę na ramię, i chwyciła rudzielca za kantar. Szłam kilka metrów za nimi, rozglądając się z zainteresowaniem. Ostatni raz w tym szpitalu byłam kilka miesięcy temu, gdy Baton rozpierdolił mi łeb. Mimowolnie dotknęłam dłonią miejsca, gdzie uderzył mnie kopytem. Chodzący gnojek. - Dobra, panno Olivio. Zdaję się na Ciebie. - rzuciłam, nieco sarkastycznie. Dziewczyna spaliła mnie wzrokiem. - Skąd zaczynamy? - dodałam po chwili milczenia, gdy tamta nie ruszyła się z miejsca. Kilka osób zdążyło już podejść i pomacać rudego po grzywie i pysku.


Oliviiaa? Jestem leniwą kluchą, więc całą akcje pozostawiam tobie XDD

Od Hannah - kupno Sanse

Kiedy kupowałam Smile’ a nigdy nie sądziłam, że tak można zakochać się w wałachu. Od zawsze wolałam kobyły i ogiery. Wałachy wydawały mi się takie szare, nijakie. Niemal bez charakteru. Zmieniłam znacząco zdanie kiedy wypuściliśmy deresza na halę by pokazał co potrafi. Takiego ogromu energii, wdzięku i harmonii w jednym nie widziałam u żadnego innego konia. Dołóżmy do tego niespotykaną maść i mamy wierzchowca idealnego dla mnie.
Jednak moje myśli ciągle zaprzątał zakup drugiego konia. Zawsze chciałam mieć dwójkę lub trójkę kopytnych. Dopiero w Akademii zdałam sobie sprawę jak ciężko będzie jednemu wierzchowcowi. Smile był koniem silnym i wytrzymałym, ale długie i intensywne trening były dla niego po prostu męczące.
Zaczęłam więc poszukiwania towarzysza dla Smile’ a. Szło opornie, nie mogłam znalezsc odpowiedniego konia w starszym wieku. Do czasu. Zadzwonił do mnie mój wcześniejszy instruktor z propozycją kupna Sanse. Sansevilla była piękną, ognistokasztanowatą klaczą rasy bliżej nieokreślonej. Jedyny haczyk był w tym, że miała cztery lata. Niestety, ale zakochałam się w tej kobyle od razu. Tak mocno, że teraz czekałam aż podjedzie przyczepa.
- Coffe, siad, zostań – wydałam komendę która w wychowaniu moich zwierzaków była święta.
Zastanawiałam się jaka Ruda będzie. Widziałam ją na oczy tylko raz, w dniu kiedy wyjeżdżałam. Trochę głupio wyszło, bo nawet nie pojechałam jej sprawdzić. Co prawda miałam takie plany, ale jak zwykle nic nie wyszło. Nauka, sprawdziany i te sprawy. Jednak instruktor ostrzegł mnie o wadach młodej i wiedziałam czego mogę się mniej więcej spodziewać. Czekaliśmy może z pięć minut, aż bukmanka pojawi się na podjeździe.
- Cześć Smerf! – z okna samochodu wychyliła się Sally, moja znajoma ze stajni. Uśmiechnęłam się machając jej lekko ręką na powitanie. Lubiłam tą dziewczynę, była pozytywną i godną zaufania osobą.
Odsunęłam się kilka kroków do tyłu po czym wychyliłam się zaglądając do otwieranej właśnie przyczepy. Wysoka, smukła klaczka odwróciła łeb lekko mrugając. Sally poklepała ją po grzbiecie i zaczęła ją wyprowadzać. Sanse prychnęła cicho zarzucając lekko łbem.
- Jest dość charakterna, ale trzeba dać jej trochę czasu – uśmiechnęła się dziewczyna podając mi uwiąz. Wzięłam go i podsunęłam dłoń pod chrapy kasztanki. Powąchała ją i próbowała mnie ugryźć. Cóż, charakter to ona miała. W sumie, nie przeszkadzało mi to jakoś za bardzo. Dobrego konia sportowego poznaje się w większości po zdolnościach, a dopiero potem wyodrębnia się przydatne cechy charakteru.
- Okey, weźmiemy ją teraz do stajni, zapoznamy z Smile’ em i zostawimy w boksie by się przyzwyczaiła. Pod wieczór puszczę ją na lonżownik – powiedziałam klepiąc kobyłę po szyi. Zawołałam do siebie Coffe by przywitała się z nowym członkiem naszej czteroosobowej rodziny. Suczka zamachała ogonem obwąchując pysk klaczki gdy ta schyliła łeb przyglądając się aussie. Nie bały się siebie, a to dobry znak. Jeszcze tylko przeżyć spotkanie Sanse z dereszkiem i będę w pełni zadowolona.
- Kiedy zaczynasz z nią pracę? – zapytała Sally gdy ruszyłyśmy w stronę stajni. Kasztanka ciekawsko rozglądała się po nowym otoczeniu co jakiś czas kładąc uszy płasko na potylicy. Sally w walizce niosła sprzęt klaczy, a Coffe buszowała po krzakach. Sansevill bardzo dobrze reagowała na suczkę co było świetną rzeczą, bo Smile potrzebował coś ponad dwóch miesięcy do zaakceptowania psa.
- Dam jej tydzień na zaaklimatyzowanie się w stajni, a potem zacznę ją lonżować i wsiadać – odparłam uśmiechając się lekko. Blondynka była dobrą koleżanką, jeździłyśmy razem na zawody.
- Dobra, zostawię sprzęt pod boksem i jadę. Oczekuję, że na instagramie będą jej zdjęcia – zaśmiała się dziewczyna. Pokiwałam tylko głową głaszcząc przelotnie mojego wałacha po chrapach. Wprowadziłam kasztanowatą do boksu obok i odpięłam uwiąz.
- Będą, obiecuję. Do zobaczenia! – zawołałam za nią.
Opadłam ciężko na belę siana leżącą między obydwoma boksami moich koni. Smile obwąchiwał właśnie szyję rudej, ale ta nie była z tego powodu zbyt zadowolona. Ciężko może być, oj ciężko.

czwartek, 29 marca 2018

Od Olivii cd. Kailena

Chwilę mierzyłam go podejrzliwym wzrokiem, oceniając czy mógłby być potencjalnym gwałcicielem. Nie wyglądał w sumie na takiego, więc czemu by się nie zgodzić.
- Okey, będę miała czas tylko teraz, dlatego teraz albo jutro – odparłam pochylając się by poklepać Tanza po grzbiecie. Ogier sceptycznie podchodził do chłopaka, był raczej niezbyt do niego przekonany. Po tym jak kuc użarł Kailena uznałam, że raczej się nie dogadają.
- Już myślałem, że się nie zgodzisz – uśmiechnął się brunet. Wzruszyłam ramionami zapinając uwiąz do tranzelki kasztanka. Co prawda obyło by się i bez niego, ale wolałam żeby nie spieprzył. Zaczęłam iść z maneżu do stajni, nie oglądając się za siebie. Jak będzie chciał to sam przyjdzie.
- Olivia? – zapytał głos za mną. Obróciłam się z ogłowiem Tanzera w ręku. – Nie odpowiedziałaś mi ostatnio na pytanie.
Westchnęłam cicho wieszając tranzelkę na haczyku przy boksie. Ponad drzwiami nagle pojawił się łeb Delliah. Siwka położyła uszy i kłapnęła zębami na Kailena po czym ponownie postawiła radary trącając mnie miękkim nosem w policzek. Ach, typowa Delliah, wieczny okres. Pogłaskałam ją po sankach i wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni kilka smaczków. Kobyła praktycznie rzuciła się na smakołyki za co zarąbała kopa od Tanza. Carpe natomiast tylko się zeszczurzyła i machnęła łbem.
- Delli ogarnij się, Tanz, cofka, Carpe, nie szczuraj – skarciłam każde z nich po kolei. – Nie jestem włoszką, a hiszpanką.
Coś czuję, że czas z nim spędzony będzie potrzebował dużo mojej cierpliwości.
**
- Chodźmy do costy. Mają tam świetną gorącą czekoladę – powiedziałam zatrzymując się przy kawiarni. Kailen tylko skinął głową nie mając w sumie nic do gadania. Mój upór był zbyt duży by mógł z nim wygrać.
Zajęliśmy miejsce przy oknie skąd było widać przechodniów przechodzących obok budynku bez najmniejszego zainteresowania. Uwielbiałam obserwować ludzi i zastanawiać się jaką historię skrywa obserwowana przeze mnie osoba.
Warto wspomnieć, że jedna z takich intrygujących mnie osób siedziała obok mnie i przeglądała menu. Jego ciemne oczy ze skupieniem śledziły tekst. Mimo, że nie przyznawałam tego nawet przed samą sobą, podobał mi się. Nie tylko pod względem wizualnym, ale też charakteru. W sumie nie wiem jak, skoro nie za dobrze poznałam jego osobowość. Przeczucie, szósty zmysł czy inne pierdoły.
- Biorę mochę, a ty? – zapytał Kailen unosząc wzrok znad karty. Wgapiona w okno nawet nie ogarnęłam, że mówi do mnie. Dopiero jak pstryknął mi palcami przed oczami wróciłam do rzeczywistości.
- Przepraszam. Hm, chcę gorącą czekoladę – odparłam wyjmując z kieszeni pieniądze. – Tylko proszę, daj mi zapłacić samej za siebie.
Kai skinął głową biorąc drobniaki z mojej ręki i ruszył do kasy. Odetchnęłam ciężko wyjmując z kieszeni telefon. Nic szczególnego mnie nie zainteresowało, jedyne co zrobiłam to odpisałam siostrze na SMS’ y. Młoda znowu się do mnie dobijała.
- Więc, co cię sprowadza do Akademii? – spytał brunet z powrotem siadając na swoim miejscu. Oddał mi resztę i położył głowę na stół patrząc na mnie wyczekująco.
- Potrzebowałam odskoczni. Podejrzewam, że nie wiesz, ale trenuję gimnastykę sportową oraz artystyczną i przy okazji jestem aktorką, grałam w tetrach muzycznych, a wiąże się to z ciągłymi treningami. Chciałam jakiejś zmiany. – uśmiechnęłam się do kelnerki, która podeszła do nas z zamówieniami. Wzięłam swoją gorącą czekoladę grzejąc sobie nią zmarznięte palce.
Coś czułam, że uwaliłam sobie nos bitą śmietaną, ale uświadomił mi to dopiero Kailen podający mi chusteczkę.

> Kai? :>

Od Hannah - gr. sportowa

Cały mój dzień zaczął się kompletnie do dupy. Nawet pogoda zdawała się mnie nie lubić, raz grad, raz deszcz. Masakra. Oprócz tego przy odrobaczaniu Smile’ a ten uwalił mnie kopytem w łydkę. Nie pierwszy raz się to zdarzyło, ale siniak na połowę łydy będzie.
- Ja jebię, jaki spierdolony dzień – mruknęłam siadając pod boksem mojego wałacha. Koń wystawił łeb i złapał zębami mój kaptur naciągając mi go na głowę.
- Smile! Co ty robisz? – zapytałam głaszcząc deresza po ganaszu. Wałaszek trącił mnie w potylicę.
- Pilnuje byś się nie przeziębiła – zaśmiał się Max przechodząc obok mnie z osprzętem Basty w rękach. – W ogóle wiesz, że zostały wywieszone listy osób, które mają dzisiaj próby do grupy sportowej?
Wzruszyłam ramionami delikatnie się uśmiechając. Wstałam z pod ściany, otrzepałam bryczesy i zabrałam od czarnookiego trochę sprzętu.
- Powinnaś się zainteresować. Wsadzają cię na Questa – na te słowa zakrztusiłam się pitą przeze mnie herbatą. Zakaszlałam gwałtownie odwracając się do chłopaka plecami.
Quest, czteroletni ogier hanowerski należący do pani Peek, był jednym z najgorszych koni w całej Akademii. Elektryczny, agresywny i bardzo niezdyscyplinowany. Kiedyś, gdy próbowałam go nakarmić, przyparł mnie do ściany i nie chciał puścić. Udało mi się go przesunąć strzałem z otwartej ręki w grzbiet.
- Umrę. Ja umrę. O której są te egzaminy? – zapytałam odstawiając termos z ciepłym napojem. Max wszedł do boksu swojego karusa i założył mu kantar na łeb. Ogier machnął łbem, ale posłusznie wyszedł na korytarz.
- Czternasta bodajże – odparł. Spojrzałam szybko na zegarek z przerażeniem zauważając, że jest już trzynasta. Jeżeli miałam się wyrobić z tym wariatem, to musiałam już się zbierać. Pożegnałam się szybko z Maxem i ruszyłam na spotkanie z siwym debilem.
Siwus stał dość spokojnie w swoim stanowisku, ale gdy tylko podeszłam zeszczurzył się i rzucił się w bok wpadając na ścianę. Westchnęłam cicho zdejmując z drzwi boksu kantar z uwiązem. Odsunęłam drzwi po czym powoli weszłam do ogiera, który łypnął na mnie ze złowrogim błyskiem w oczach.
  Machnęłam na konia uwiązem i spokojnym krokiem podeszłam do niego. Quest uniósł ostrzegawczo zadnią nogę, ale zignorowałam to łapiąc jego pysk i szybko nasunęłam na jego łeb kantar. Hanower szarpnął łbem próbując ujebać mnie w ramię. Trzepnęłam go otwartą dłonią w łopatkę warcząc by się uspokoił. Ku mojemu zdziwieniu opuścił głowę i posłusznie dając wyprowadzić się na korytarz. Szybko go przeczyściłam i osiodłałam, już bez jego humorów.
- Chodz Quest – szepnęłam łapiąc go za wodze i wyprowadzając przed stajnię. 
Z niezadowoleniem zauważyłam, że dalej leje, a w dodatku piździ, zajebista pogoda na przejazd crossowy na młodym koniu. No, ale nie takie rzeczy się robiło.
- Hannah, rozstępuj konia na polance, jedziesz ostatnia – poinformowała mnie pani Sylvia klepiąc po drodze mojego wierzchowca po zadzie. Odetchnęłam cicho dociągając popręg i rozwijając strzemiona. Z delikatnym trudem wsiadłam na ogiera i na luźnej wodzy zaczęłam stępować.
  Siwek był spokojny, jedyne co zrobił to raz spłoszył się reklamówki leżącej na trawie. Szybko jednak go uspokoiłam. Gorzej było przy kłusie, gdzie Quest odpierdalał dzikie tańce i jebane egzorcyzmy. Nieźle się z nim naszarpałam zanim zszedł ze sztywnej pozy „żyrafy” i odwieść od pomysłu wpadnięcia na płot.
- Galop – mruknęłam zbierając wodze i dając sygnał do galopu. Siwy ruszył energicznie, aż za bardzo, bo po chwili pięknie poleciałam na szyję. Seria bryknięć wytrąciła mnie z równowagi dość konkretnie. Przez przypadek zawiesiłam mu się na pysku, ale szybko poprawiłam się. Przy kolejnych wierzgnięciach byłam już lepiej przygotowana, ale i tak nie obyło się bez zgubienia strzemienia i chwili walki o pozostanie na grzbiecie ogiera.
- Hannah, jedziesz już! – usłyszałam głos Maxa, który stał przy płocie i nas obserwował. Kiwnęłam w jego kierunku głową i uśmiechnęłam się delikatnie, odgarniając mokre włosy z czoła. – Powodzenia!
Praktycznie go nie zrozumiałam, bo zostałam dość konkretnie poniesiona. Z trudem zatrzymałam go przed linią mety i odetchnęłam gdy po kilku sekundach usłyszałam gwizd po którym mogłam wystartować. [link]
Chciałam zacząć spokojnie, ale jak zwykle kij wyszedł. Quest uznał, że czas wystrzelić jak odrzutowiec i o mało co nie wyjebać się na rozmokłej ziemi. Przytrzymałam siwego na wodzach i dosiadem dałam mu znać żeby zwolnił. Dobrze, że nie posłuchał.
- Quest, galopuj! – krzyknęłam oddając wodze, które przed chwilą starałam się mieć zebrane. Przed nami bowiem, wyrósł niezwykle szeroki stół. Przeszkoda stała na niewielkiej górce, co jeszcze bardziej komplikowało sprawę. Dobrze, że w porę się zorientowałam, bo byśmy nie wyrobili.
Na górce zrobiłam półsiad dając mocny impuls. Ogier wybił się dość chwiejnie, ale przeleciał nad przeszkodą ze sporym zapasem. No, ale oczywiście coś musiało pójść nie tak.
W pewnym momencie poczułam jak tracę równowagę w siodle. Spojrzałam w bok zdając sobie nagle sprawę, że zerwało mi się puślisko. Westchnęłam cicho wyjmując drugą nogę ze strzemienia i przerzuciłam je przez siodło. Miałam świetną równowagę, a panika w takiej sytuacji była niewskazana.
- Damy radę – szepnęłam klepiąc ogiera po szyi. Quest machnął łbem, a spod jego kopyt wyleciała fontanna wody. Przeszkoda wodna, jak miło.
Po kolei pokonaliśmy hydrę i wąski front kierując się wprost na bankiet. Quest ostrożnie wskoczył na na przeszkodę po czym szybko z niej zeskoczył. Lało, bardzo lało. Przeszkadzało mi to w takim stopniu, że woda lała mi się na oczy i nic praktycznie nie widziałam, ale i to nie zdołało mnie zatrzymać. Znaczy, nas, bo z siwym tworzyliśmy, choć lekko opornie, parę.
Zostały nam cztery przeszkody, szereg z oxerów, hydra i stacjonata. Oxery poszły gładko, trochę opornie hydry, a ostatnia przeszkoda została pokonana w pięknym stylu, prawie że bokiem, bo Quest już chciał wyłamać.
Na ostatniej prostej, dałam koniowi wolną wodzę, a sama zaczęłam oglądać widoki.
- Pr! – powiedziałam zwalniając konia do kłusa kilka metrów przed metą. Quest był zmęczony, głośno dyszał, a sierść była mokra od potu i deszczu. Ja, co dziwne, nie czułam się aż tak źle jak myślałam, że będę.


 Zaraz po przekroczeniu linii mety przytrzymałam konia do stępa i pochyliłam się do przodu klepiąc go i przytulając jego mokrą szyję.
- Piękny przejazd Hannah, w przeciągu kilku dni zastanowimy się nad twoim przejściem do grupy sportowej – uśmiechnęła się pani Peek podając mi rękę. Uścisnęłam jej dłoń i wróciłam do chwalenia mojego wierzchowca.
To dziwne jak bardzo można polubić konia, którego każdy się boi. Nie wiem jak to się stało, że cały nasz przejazd poszedł tak pomyślnie, może to po prostu wzięło się od naszej chęci wygranej. Jak widać gdy trzeba to można. Ze świetnym wynikiem.
ZADANIE ZALICZONE!
Gratulacje!

Od Kailena cd. Olivii

Uśmiechnąłem się pod nosem na widok blondynki, trenującej ze swoim wrednym kucem. Podszedłem bliżej ogrodzenia i oparłem się o drewnianą belę, przyglądając im się. Nie chciałem im przeszkadzać, dlatego po prostu patrzałem. Nic nie mówiłem.
- Nieźle, taki mały, a tak dużo potrafi - zawołałem widząc, że skończyli.
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, sam nie wiem... nie umiałem nic wyczytać z jej twarzy. Czasem mam wrażenie, że wolałaby, gdybym jednak nie zawracał jej dupy. Cóż, muszę to bardziej wybadać i najwyżej dam spokój, przecież nie będę się bawił w jakiegoś natręta.
- Śledzisz mnie czy jak? - podeszła do mnie nieco bliżej.
- Nad jeziorem mógłbym spytać o to samo. - wzruszyłem lekko ramionami. - Długo go tego uczyłaś? - spytałem.
- Trochę. A co?
- Nic, tak tylko pytam. - parsknąłem śmiechem.
Tylko na mnie spojrzała, na co spoważniałem. Naprawdę ciężko mi ją rozgryźć. Czasem wydaje się bardzo miła, a czasem... zabija wzrokiem. Nie powinno się oceniać tak szybko człowieka, wiele osób stosuje tak zwane maski. Szczerze mówiąc, sam ich używałem. Teraz jakoś chyba uodporniłem się na zranienia - tak, jasne... na chuj się oszukujesz? - Ech, nieważne.
- Miałabyś czas wieczorem, po południu? - spytałem, przeczesując włosy dłonią.
- Być może, a co byś chciał?
- Moglibyśmy gdzieś iść. Nie wiem, kawa, kino, jakaś knajpka. Moglibyśmy pogadać, a nie cały czas na siebie wpadać i wymieniać kilka słów. - zaproponowałem gotów na odmowę.

Olivia?

Brian Kang!

Powitajmy Briana!
 

Od Ji-Hana cd. Rose

Nieco zdziwiony spojrzeniem wbitym w moje oczy, odruchowo postawiłem dziewczynę na nogi, odgarniając grzywkę.
-Wszystko okej?- zapytałem, wykrzywiając usta w zaniepokojony wyraz.
-Tak tak...-Rose deczko zawstydzona znów poszła do kuchni, a pod fotelem, na którym obecnie grzałem miejsce, zamerdał brązowy, według moich wielorakich ocen, ogon, po czym moje nogi potrącił właściciel owej rzeczy.
Pies wpatrywał się swoimi wielkimi oczami, merdając ogonem tak szybko, iż byłem pewien, że niedługo odleci w nieznane, a Rose posądzi mnie o ucieczkę swego psa przeze mnie.
-Jak się wabi?- zapytałem, gdy dziewczyna o blond włosach wyszła z kuchni z dwoma kubkami w ręku.
-Bruno. - odparła, stawiając naczynia na blacie stołu.
~*~
Po miłym poczęstunku, jak i delikatnym dopracowaniu historii panny Rose, postanowiłem nieco porozciągać mojego wierzchowca, gdyż potrzebował ostatnio sporo ruchu, a energia rozpierała go od środka. Zadowolony wszedłem do stajni, następnie przemieszczając się korytarzem w stronę najbardziej oddalonego boksu, zajmowanego przez Chillout'a. Najpewniej zwierz wyczuł już promieniowanie i z niezadowoleniem spoglądał przez kraty boksu w moją stronę, szykując się do wykopu z zadu.
-Oj że, ciesz się w ogóle, że chce mi się do ciebie przychodzić. - westchnąłem, sięgając po czerwony uwiąz, zawieszony na haku wbitym obok zasuwy boksu.
Wałach cofnął się, gdy przekroczyłem próg boksu, jak przystało na dobrze ułożonego konia i z wysoko uniesionym łbem, czekał, aż na jego pysku zostanie zapięty kantar. Koń ruszył równym krokiem, gdy pociągnąłem uwiąz w stronę wyjścia. Nim zawiązałem go bezpiecznie przy stanowisku, ciemnogniady już szykował się do wbicia zębów w moją rękę, lecz udało mi się go powstrzymać, co uznałem za jeden z wielu sukcesów.
-Cześć Yin.- Za sobą usłyszałem dziewczęcy głos, więc odwróciłem się i od razu obdarzyłem dziewczynę uśmiechem.- To twój koń?- zapytała, przywiązując swojego wierzchowca obok.
-Tak, moje bydle. Widzę, że i ty masz swojego wierzchowca. - wyszczerzyłem się nieco, chwytając za magic brusha, który działał cuda w połączeniu z wodą, której dzisiaj jednak nie miałem zamiaru wykorzystywać.
Z wałacha szybko pozbyłem się wszelkich skaz i poszedłem po przygotowany osprzęt. Brązowe treningowe siodło idealnie współgrało z żółtym pasem ujeżdżeniowym od Anky, jak i tego samego koloru owijkami z HKM'u. Całkowite przywrócenie Lee do stanu, w którym był zdatny do jakiejkolwiek pracy zajęło mi niecałe 30 minut, gdzie normalny czas przygotowania go zajmuje 45 minut - co za zróżnicowanie.
-Jakby co, czekam na czworoboku.- puściłem oczko dziewczynie, wyprowadzając Chilla ze stanowiska.
Na konia wsiadłem ze schodków, by dodatkowo nie obciążać jego grzbietu, sprawdzając jeszcze stan popręgu, ruszyłem Wesfala do stępa, którym zrobiliśmy sobie trzy koła, po czym kłusem roboczym w niskim ustawieniu prowadziłem go na przekątne, czyli między innymi  F, a H. Kiedy udało się uzyskać ładnie pracujący przód, na czworobok wjechała kłusem Rose na swoim koniu.

Rose? ^^

Od Rose do Ji-Hana

Dopalałam fajka, gdy nagle usłyszałam poruszenie w krzakach.
- Cholera! - odruchowo rzuciłam papierosa i zaczęłam udawać grzeczną. Chłopak był dość typowo ubrany - szara bluza, jeansy i jakieś nike'i. Trzymał w ręku jakąś książkę i był w nią dość mocno wpatrzony. Miałam powiedzieć hej, ale zadzwonił mi telefon... na moje nieszczęście koń się spłoszył i wbiegł w najbliższe i największe błoto.
- Nosz .... eh nie ważne... - odwróciłam się i spojrzałam na zdezorientowanego mężczyzne. Odłożyłam odruchowo wyjęty telefon i ustałam zaczerwieniona. Chłopak paradował po stajni z uśmiechem od ucha do ucha, więc od razu zauważyłam w nim osobę zasługującą na przyjaźn.
- Jestem Rose. Miło mi - uśmiechnęłam się i podałam rękę. Otrzymałam to samo, ale uśmiech miał o wiele większy i taki awwww...
- Mógłbyś mi pomóc z historii? Mam naprawdę braki w mózgu, a słyszałam, że historia jest u ciebie dość dobrze ogarnięta. - powiedziałam mając nadzieję, że się zgodzi
- Nie ma problemu! - uśmiechnięty, mądry, miły, a do tego przystojny?! C U D O W N Y !
Przeszliśmy przez małą furtkę, która prowadzi do ścieżki do budynku mieszkalnego. Weszliśmy do mojego pokoju na I piętrze. Piorunem wyjęłam książki od historii i w nerwach szukałam odpowiedniej strony. W końcu znalazłam:
- O! Jest! Kim był Piast Kołodziej? Nie mam pojęcie w ogóle co to jest!
Spojrzał się na mnie z jednej strony jak na idiotkę, a z drugiej jak na jakiegoś walniętego śmieszka.
- To banał! - powiedział - Piast Kołodziej był protoplastą, założycielem dynastii Piastów - pierwszej dynastii Królów Polski. - wytłumaczył mi to od razu, a ja męczyłam się nad tym 3 godziny... Spojrzałam się na niego szeroko rozwartymi oczami i ledwo wydusiłam z siebie jeden wyraz:
- Y... znaczy... no... ten... chcesz herbatę?
- Spoko! - nie mogłam uwierzyć, że on cały czas tak cudownie się uśmiechał. To było strasznie słodkie i nie mogłam oderwać od tego wzroku. Podeszłam do małego, przenośnego czajniczka, wlałam wodę i nastawiłam. W drodze powrotnej potknęłam się o leżącego na ziemi kapcia i wpadłam wprost w objęcia Kima.
- Nic ci nie jest? - zapytał chłopak
Spojrzałam mu się głęboko w oczy...

< Yin?  Jak tam psycha ? ^^

środa, 28 marca 2018

Od Olivii cd. Viktorii

Na słowa niebieskowłosej tylko wzruszyłam ramionami. Carpe była młoda, ale jej odpały szybko się kończyły.
- Jest młoda, wielu rzeczy jeszcze nie rozumie – mruknęłam przerzucając grzywę czterolatki na drugą stronę szyi. Klacz podrzuciła łbem odwracając go w moim kierunku. Strzepnęłam z jej głowy drobinki kurzu i ze stój przeszłam do kłusa. Młoda jeszcze trochę się porozgrzewała i mogłyśmy przejść do galopu. Kobyła nigdy nie potrzebowała zachęty do wyższego chodu, więc chętnie ruszyła do przodu. Aż za chętnie.
- Jezusie, Carpe! – wydarłam się cudem unikając spotkania ze stojakiem. Przytrzymałam ją na pysku na co ona odpowiedziała stanowczym bryknięciem. Jako, że nie bardzo uśmiechało mi się zlatywać, to lekko puknęłam ją batem w zad. Klacz mimo zbuntowania w końcu odpuściła i potulnie słuchała się poleceń. Taki charakter, jak jej nie pierdolniesz to się nie ogarnie.
**
Zimne powietrze owiewało moje policzki, ale nie bardzo się tym przejmowałam. Bardziej interesowało mnie to, czy jakikolwiek szpital przyjmie moją propozycję o odwiedziny u małych dzieci i starszych ludzi z Tanzerem. Jeszcze w Hiszpanii często robiliśmy takie wypady, a Tanz wyjątkowo je lubił, więc czemu nie zrobić czegoś takiego w Fairhope? Myślę, że nikt z tego miasta nie widział na oczy kuca szetlandzkiego.
- Delliah – mruknęłam do klaczy przykładając łydki do jej boków. Siwka ruszyła spokojnym kłusem ostrożnie stawiając kopyta na rozmokłej trawie. Na jej łeb zaczęły spadać małe kropelki wody zapowiadające deszcz.
Zaciągnęłam suwak kurtki aż po samą szyję i poprawiłam szalik, który zsunął się za bardzo do przodu. Spojrzałam na Delliah, która z irytacją zaczęła machać łbem jak opętana. Czas zmienić egzorcystę, zdecydowanie. Żeby oszczędzić jej zdenerwowania (i sobie poprzecieranych palców), zawróciłam z powrotem do Akademii. Dell chyba ogarnęła, że wracamy do stajni, bo nagle wystrzeliła galopem jak cholerna wyścigówka. Starałam się ją uspokoić, ale najwyraźniej słabo mi to poszło, bo już po chwili znalazłyśmy się na placu stajni. Oh, super, mam folbluta w skórze oldenburga, zajebiście.
- A wy co? Wyścig z brakiem przeciwnika? – to oczywiście Viktoria znalazła się obok mnie, obserwując jak zsiadam z oldenburga  i klepię ją po zadzie.
- Mam taką sprawę. Nie chciałabyś może pojechać ze mną i Tanzerem do szpitala na odwiedziny? Wiesz, taka jakby hipoterapia – wypaliłam zanim zdążyłam nawet pomyśleć, a po grobowej minie Viktorii już czułam, że mnie zaraz zjedzie. Oh, super.

> Vicz? ^^

Kartki Wielkanocne!

I... nie, to nie Event! Haya, Shaddie z tej strony. Dawno nie było postów informacyjnych, ten także do takich nie należy. Nasz czatowy Łosiek zaproponowała coś w stylu integracji - wysłanie sobie kartek na Wielkanoc. Uważam, że pomysł jest bardzo dobry i oryginalny. Podpisuję się pod tym obiema rękami, i sama na pewno wezmę w tym udział, jako administratorka.

Łosiek prosi osoby zainteresowane o kontakt w wiadomości prywatnej na FB - Nadia Kuper*.
Ewentualnie na czacie. W razie czego - mój kontakt otrzymacie na pv.
UWAGA - Łosiek prosi, aby wybrać dwa, współgrające ze sobą kolory. Bardzo ułatwi jej to pracę.

* - Posiadam zgodę na umieszczenie tutaj jej danych, więc proszę się nie rzucać :)

Wszystkiego najlepszego,
Shaddie~

wtorek, 27 marca 2018

poniedziałek, 26 marca 2018

Od Olivii cd. Kailena

Patrzyłam z zafascynowaniem jak pies Kailena posłusznie wykonuje polecenia . Co prawda, Norbik też niezle sobie radził w psich sportach, ale był jeszcze zbyt młody na takie rzeczy.
- Norbi, uspokój się – mruknęłam gdy ten zaskomlał cicho i wyrwał do przodu. Przytrzymałam go lekko w miejscu by wyjąć jego piłkę. Szczeniak widząc czerwony przedmiot w mojej ręce usiadł i spokojnie wpatrywał się w niego.
- Poszedł – westchnęłam rzucając mu z mocnym zamachnięciem piłkę. Psiak momentalnie rzucił się za nią nie patrząc gdzie biegnie przez co po kilku metrach przewrócił się. Od razu wykorzystał to Archie, który zwinął mu piłkę sprzed nosa. Zaśmiałam się cicho, patrząc jak Norbi nieudolnie próbuje zabrać zabawkę starszemu psu. W końcu odpuścił i ruszył z powrotem do mnie z wyrazem pysia, który mówił mniej więcej „Mama, ratuj”. Pokręciłam głową drapiąc go za uchem. Piesek przekrzywił łepek patrząc na mnie wyczekująco.
- Fajna komenda. „Poszedł”. On naprawdę na to reaguje? – zapytał Kailen podchodząc do nas z piłeczką Norbisia w ręku.
- Reaguje. „Aport” jest wtedy, kiedy trenujemy rzuty dyskiem – wytłumaczyłam mu. Rzeczywiście, była to dość osobliwa komenda, ale ja uwielbiam wszystko komplikować. Tak w ciul.
Brunet zaśmiał się i oddał mi zabawkę aussiego którą po chwili zabrał mi Norbi.
- Norb, nie, zostaw – powiedziałam wyjmując mu ze szczęk piłkę. – Chyba będę się zbierać. Cześć.
Usłyszałam za sobą jedynie ciche pożegnanie, a chwilę potem byłam już w drodze do pokoi.
**
Ja się naprawdę zastanawiałam co z Tanzerem było nie tak. Najpierw położył mi się praktycznie na brzuch, a potem uznał, że super będzie się zerwać nagłym galopem i wypierdzielić na zakręcie. No pięknie, kuc, pięknie.
- Tanz – zacmokałam na niego pukając go batem w łopatkę. Koń momentalnie zrozumiał polecenie i zgodnie z moimi oczekiwaniami zaczął iść stępem hiszpańskim. Jako że był to dość luzny trening, nie zwracałam aż tak dużej uwagi na prawidłowy kąt nogi, zganaszowanie czy inne pierdoły. Po prostu „sztuczkowanie” na luzie.
- Niezle, taki mały, a tak dużo potrafi – odwróciłam się do tyłu napotykając wzrok osobnika na którego wpadałam już od rana. Bosz, on mnie śledzi?

 No fajnie, znowu się spotykamy xD

niedziela, 25 marca 2018

Od Kailena cd. Olivii

- Ups, nic ci się nie stało? - zaśmiała się.
- Kurwa mać. - prychnąłem wstając z kałuży.
Wszystko, dosłownie wszystko miałem mokre, nawet włosy. Prychnąłem jeszcze raz pod nosem i rzucając krótkie "muszę iść" do dziewczyny, wróciłem do pokoju. Ściągnąłem mokre ubrania i wrzuciłem je do pralki, włączyłem ją i później sam poszedłem wziąć prysznic. Umyłem też włosy, które były ubrudzone od błota.
Założyłem czyste ubrania i wysuszyłem włosy, wzdychając ciężko położyłem się na łóżko. Leżałem tak jakiś czas ze słuchawkami w uszach, po prostu się wyłączając. Niestety spokój jednak nie trwał długo, musiałem wstać gdyż Archiemu zaczęło się nudzić. Prychnąłem pod nosem, zabrałem jego dyski, szarpak i poszliśmy na plażę. Tam ćwiczyliśmy pierw sztuczki, później zaczęliśmy bawić się z frisbee.
- Cześć. - usłyszałem nagle dobrze już znany mi głos. Spojrzałem w stronę Olivii, jeszcze chwila, a pomyślę że mnie śledzi. Przyszła ze swoimi psami. - Przepraszam za to... - dalej najwidoczniej ją to bawiło.
- Nie twoja wina, nie przejmuj się. - wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się lekko. - Zdarza się. - dodałem podnosząc z ziemi dysk. - Pies... - zacząłem, skupił na mnie swoją uwagę. - Ap. - wydałem polecenie, które zastępowało "Łap", Archie odbił się od mojej klatki piersiowej i w powietrzu złapał dysk, lądując na piasku. - Taaak, dobry. - klasnąłem i gdy podbiegł do mnie, w nagrodę zacząłem się z nim szarpać.

>Olivia? Wredna ty xD

Od Olivii cd. Kailena

- Dzięki, ale tak właściwie mój spacer już się skończył – prychnęłam na jego tekst. Usadziłam Norbiego w miejscu i podeszłam do boksów moich koników. Kobyły szybko do mnie podeszły i zaczęły domagać się smakołyków. Delliah szybko uznała, że fajnie będzie mnie upierdolić. W ostatniej chwili zabrałam rękę i złapałam mocno jej wargi. Przytrzymałam ją tak parę sekund po czym puściłam. Siwa cofnęła się kopiąc kopytami w tylną ścianę. Tanzer użarł ją w zad na co ta strzeliła go z podkowy w szyję.
- Ej, spokój! – warknęłam. Obydwa konie momentalnie się od siebie odsunęły kładąc uszy jak popierdolone. Weszłam do boksu łapiąc Delliah za kantar i wyprowadziłam ją na korytarz. Przywiązałam klacz do kratek boksu i zaczęłam zdejmować jej derkę.
- Ta dwójka jest twoja? – usłyszałam za sobą. Odwróciłam się napotykając wzrok bruneta, który podszedł do siwej zapewne w celu przywitania się z nią.
- Nie radzę, upierdoli cię – poinformowałam go ściągając płachtę z grzbietu ośmiolatki. Kobyła poruszyła się nerwowo, ale nic nie zrobiła. Gdybym znowu została uwalona z kopyta, to bym ją zabiła.
- Nie martw się, mój wałach też jest trudnym koniem – odparł gładząc siwą po szyi. Ja natomiast wyjęłam szczotki ze skrzynki i zaczęłam ogarniać klacz. Delliah trąciła mnie lekko nosem, a ja podrapałam ją po grzbiecie.
- Wracając do poprzedniego pytania, tak są moje, w boksie z Deli stoi też Tanzer. On też należy do mnie – uśmiechnęłam się do niego. W milczeniu skończyłam oporządzanie klaczy i odstawiłam ją do boksu.
Chciałam jeszcze ogarnąć Carpe, ale uznałam, że o tak wczesnej godzinie nie będę jej truła łba. Za to, postanowiłam, że przyda się poćwiczyć trochę z Tanzem. Jego na szczęście nie musiałam czyścić, było to zbędne zważywszy na jego czystość.
- Mogę ci potowarzyszyć w tym co będziesz robić – przede mną wyrósł Kailen przez co prawie na niego wleciałam. Znowu. Pieprzona wieża, powinien sobie zamontować jakieś światełka czy coś.
- Jak chcesz. Raczej nie będzie to nic ambitnego, zwykłe przypomnienie sztuczek – wzruszyłam ramionami i z tranzelką w ręku weszłam do boksu ogierka. Schyliłam się i w kilku sprawnych ruchach założyłam mu sprzęt na łeb. Wzięłam wodze i bat ujeżdżeniowy w rękę po czym wyszłam z szetlandem z boksu. Zwolniłam Norbiego z komendy i ruszyłam na halę, a za mną, oczywiście, Kailen.
- Masz obcy akcent. Jesteś włoszką? – zapytał zrównując się ze mną. Niefortunnie, bo po chwili Tanz użarł go w łydkę.
- Ała! Co on…?! – nie dokończył, bo po chwili wjebał się w piękną, dużą kałużę.
> Kailen, fajna kałuża? ^^

Od Kailena cd. Olivii

Nad ranem już nie mogłem spać, przewracałem się z boku na bok. W końcu odpuściłem sobie starania i wstałem, idąc prosto do łazienki. Wziąłem prysznic, ubrałem się i wyszczotkowałem zęby, zabrałem Archiego na dwór, aby załatwił swoje potrzeby, później zaprowadziłem go do pokoju, a sam poszedłem do Lasta. Wyczyściłem go i następnie osiodłałem, postanowiłem zabrać go na mały teren, taki relaks dobrze mu zrobi, ostatnio był mniej aktywny ze względu na małą kontuzję ścięgna. Już jest wszystko w porządku i stopniowo będziemy wracać do treningów. Przez las dojechaliśmy do jeziora, tam spędziliśmy trochę czasu.
W drodze powrotnej dałem mu luźną wodzę, szedł sobie spokojnie z nisko opuszczoną głową. Oboje po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Kiedy wróciliśmy, spokojnie rozczesywałem mu grzywę i ogon, a on stał z przymkniętymi oczami. Ze starego radia leciała cicha, spokojna muzyka, sam nie wiem, jaki był to gatunek. Wprowadziłem go do boksu, gdzie miał już świeżą słomę, wodę i jedzenie, od razu zabrał się za pałaszowanie. Wyszedłem ze stajni, idąc, przypomniałem sobie, że Noir będzie miał niedługo szczepienie na wściekliznę, będę musiał skontaktować się z weterynarzem, kończą mu się też jego suplementy. Pewnie rozmyślałbym jeszcze tak długo o tym, co powinienem zrobić, przeszkodził mi w tym jednak ktoś, kto na mnie wpadł. Jak się okazało, była to moja wczorajsza rozmówczyni, o ile można było to do końca nazwać rozmową... no ale w porządku. Złapałem ją w talii, ratując od upadku na tyłek, kiedy znów złapała równowagę, puściłem ją, odsuwając się o krok. Nie chciałem wpędzać jej w jakieś zakłopotanie.
- Szybko znów się spotykamy. - lekko się uśmiechnąłem.
- No widzisz. - delikatnie odwzajemniła gest, po chwili jednak ziewnęła, zasłaniając usta dłonią.
- Zmęczona? Niech zgadnę, czyżbyś zarwała noc dla nauki? - pokręciłem lekko głową.
- Niestety, czasem trzeba. - wzruszyła lekko ramionami. - Ty tak nie robisz?
- Maksymalnie rzadko, raczej wolę położyć się o normalnej godzinie, ale za to wstać wcześniej. - odparłem. - Może potowarzyszę ci na spacerze, abyś więcej na nic, czy też na nikogo nie wpadła i nie zrobiła sobie żadnej krzywdy... śpiąca królewno. - uśmiechnąłem się lekko, widząc, jak zaspana na mnie patrzy.

>Olivia?

Od Olivii cd. Kailena

Odwzajemniłam uśmiech i odwróciłam się kontrolując położenie Norbiego. Szczeniak z zafascynowaniem obwąchiwał chodnik. Jego uszka poleciały do przodu szorując o ziemię. Ogólnie cały się uwalił, będzie trzeba go wykąpać.
- To twój pies? – zapytałam widząc bordera kręcącego się przy nogach chłopaka. Znając życie mój szczeniaczek nie da mu spokoju. Tak samo jak Tanzerowi.
- Tak, nazywa się Archie – odparł gładząc go po pysku. – Zgaduję, że tamten maluch należy do ciebie?
Norbi jakby na zawołanie uniósł łeb i wyrwał jak mała torpedka. Zatrzymał się tuż przy mojej nodze i wpatrzył we mnie swoje słodkie oczka. Podrapałam go po karku po czym poprawiłam jego szelki.
- To Norbi – powiedziałam krótko. – Muszę już się zbierać. Sprawdzian. – wskazałam na papiery, które przed chwilą pomagał mi zbierać. Kailen uśmiechnął się kiwając lekko głową.
- Do zobaczenia…? – zapytał łapiąc smycz Archie’ go. Także wzięłam do ręki linkę treningową zapinając ją do szelek Norbiego . Piesek zamachał ogonem zbliżając się do bordera Kailena.
- Jasne – odparłam i odciągając assusa od drugiego psa ruszyłam w stronę akademików.
**
- Norbi, sentarse* - powiedziałam do rozemocjonowanego psa, który od kiedy wstałam kręcił się przy drzwiach. Chciał iść na spacer, ale byłam zbyt zmęczona po całonocnym wkuwaniu by z nim gdziekolwiek wyjść. No, ale znając go rozniósłby mi pokój. Ancymon jeden.
- Już, czekaj – mruknęłam zbierając dupę z łóżka. Zarzuciłam na siebie jedynie grubą bluzę, bo było stosunkowo ciepło, a na Norbiego wsadziłam jego szelki i dopięłam krótką smycz. Musi mu wystarczyć na niedługi spacer.
Zakluczyłam jedynie drzwi i ruszyłam na podbój… stajni, bo jedynie taką trasę miałam zaplanowaną.
- Ee, strona piesku – przypomniałam mu gdy próbował iść przy moim lewym boku, zamiast prawym. Assus szybko się poprawił i już po chwili wesoło szedł przed siebie. No, dopóki na kogoś nie wleciałam.

>Kailen? I jak? Nie miałam za bardzo weny

Od Kailena cd. Olivii

Zdawać się mogło, że ten dzień będzie taki jak wszystkie inne. Wstałem jak zwykle, chwilę po ósmej. Co prawda trochę zajęło mi wygrzebanie się z łóżka, jednak w końcu się to stało. Uchyliłem okno i jeszcze zaspany udałem się do łazienki. Wziąłem zimny prysznic, który znacznie mnie rozbudził. Założyłem czarne spodnie oraz t-shirt, na zewnątrz było dziś ciepło, tak też nie musiałem zakładać żadnej bluzy. Pościeliłem jeszcze łóżko i zająłem się swoim przyjacielem, wymieniłem mu wody oraz zacząłem przygotowywać posiłek. Odmierzyłem dawkę karmy, polałem ją olejem z łososia i posypałem suplementami, podczas gdy on jadł, sam też poszedłem na śniadanie. Nigdy rano nie miałem apetytu, kanapka z sałatą i szynką wystarczy.
Nie chcąc, aby Archie załatwił swoje potrzeby w pokoju, zabrałem go na poranny spacer. Poszliśmy jak zwykle, do lasu - taka nasza rutyna. Tam się wybiegał, w drodze powrotnej jeszcze zajrzeliśmy do Noir'a.
- Cześć przyjacielu, zaraz do ciebie przyjdę. - uśmiechnąłem się, głaszcząc go za uchem, bardzo to lubił.
Ponownie ruszyliśmy w stronę budynku, przeszkodził nam jednak w tym głos pewnej dziewczyny. Zawiał silny wiatr i kartki z jej teczki wyleciały w powietrze. Puściłem smycz psa i zacząłem je zbierać, aby nie poleciały nigdzie dalej, mogły być to dla niej ważne rzeczy, sam bym nie chciał stracić swoich tekstów czy coś.
- Mam nadzieję, że nic nie zginęło. - powiedziałem z lekkim, miłym uśmiechem podając jej kartki, które udało mi się uratować.
- Dzięki, też mam taką nadzieję. - westchnęła.
- Coś ważnego? - spojrzałem na nią, gdy przeglądała kartki.
- Notatki z lekcji, potrzebne do sprawdzianu. Wygląda na to, że są wszystkie, dziękuję. - podniosła wzrok, dzięki czemu mogłem zobaczyć jej oczy, były piękne.
- Drobiazg, jestem Kailen. - przedstawiłem się przypominając sobie, że jeszcze nikogo tu nie znam.
- Olivia, jesteś tu nowy, prawda?
- Taak, w sumie stałaś się pierwszą osobą, którą znam. - uniosłem kącik ust w uśmiechu.

>Olivia?

Kailen Russel!

Powitajmy Kailena!

piątek, 23 marca 2018

Od Rose do Fabiana

Weszłam do stajni dla prywatnych koni. Valegro stał przy wysokim gniadym ogierze. Przeszłam do siodlarni i wzięłam sprzęt - ujezdzeniowe siodło, niebieski czaprak, owijki i nauszniki. Ogłowie było położone na siodle. Zabrałam ze sobą szczotki, które położyłam przy boksie Valegro. Weszłam do niego i poczułam zimny oddech ogiera zza ściany. Nie wiedziałam czy próbuje mnie ugryźć czy kopnąć ale stanęłam jak wryta. Valegro jadł mesz i biotynę, a ja próbowałam odsunąć się od ściany, ale nogi miałam jak z waty. W końcu koń odsunął się a ja od razu wzięłam szczotki i zaczęłam czyścić Valegro. Założyłam mu sprzęt i wyprowadziłam ze stajni. W tym czasie odziałam się w kask i rękawiczki. Schyliłam się i nie widząc nic zapięłam sztylpy. Odruchowo odwróciłam się i niechcący wpadłam na jakiegoś chłopaka.
- Jezu wybacz ! Nie chciałam... wybacz... - próbowałam się tłumaczyć, ale na twarzy mężczyzny pokazał się zabawny uśmiech.
- Ależ to nic. - powiedział - a wybacz nie przedstawiłem się. Jestem Fabian. Miło mi. - podał rękę i lekko się schylił. Byłam w jednym stopniu trochę zaskoczona, ale bez zastanowienia powiedziałam:
- Jestem Rose. Również mi miło. - uśmiech tez pojawił se na mojej twarzy.
- Będziesz jeździła ? - zapytał nieznajomy
- Tak. Zaraz idę na hale. Dzisiaj trenuje z Valegro chody boczne i wyciągnięte. - wytłumaczyłam Fabianowi
Weszłam jednym susem na Valegro, a on od razu ruszył wesołym, wyciągniętym stępem.
- A więc ja pooglądam jak jeździsz. - powiedział dość podekscytowany Fabian
Uśmiechnęłam się do niego porozumiewawczo i w stępie zaczęłam zakłądać rękawiczki. Powoli przygotowywałam się do ważnych wiosennych zawodów ujeżdżeniowych. Był tam dość trudny program, więc moje przygotowania będą trwały długo. Na początek wjechałam na linię środkową zebranym kłusem i zatrzymałam w iksie robiąc ukłon. Następnie ruszyłam kłusem i w C zagalopowałam w prawo. Cały czas widziałam jak uważnie Fabian przygląda się mojej jeździe. Nagle niespodziewanie Valegro spłoszył się opadającej plandeki i ruszył szybkim galopem w stronę wyjścia. Nie wiedząc co zrobić, gdyż nie chciał się zatrzymać, a nie chciałam szarpać go za pysk, wbiłam mu niechcący ostrogę w żebro i zaczął brykać. Na tyle mocno, aby wyrwać mi wodze z rąk. Ostatkiem sił próbowałam się trzymać siodła, ale jednak bez sensu jest walczyć z o wiele silniejszym koniem. Na moje nieszczęście koń ten był po ojcu, który zamiast do sportu był używany do ciągnięcia drzew. Valegro odziedziczył po nim temperament i siłę. W oczach Fabiana  można było zauważyć małe wystraszenie. W pewnym momencie Valegro przyspieszył i gwałtownie się zatrzymał. Przyleciałam przez jego szyję fikołkiem i padłam na kwarcowe podłoże.
- Cholera jasna Valegro! - wydarłam się na konia otrzepując nogi z piachu
Fabian momentalnie wstał i podbiegł do mnie:
- Nic ci nie jest?
- Nie spoko... to delikatny upadek. - powiedziałam spokojnie i wsiadłam ponownie na konia - jeszcze tylko go rozkłusuję i może pójdziemy się gdzieś przejść?
Fabian spojrzał się na mnie i bez zastanowienia powiedział:
- Okej !
Pokłusowałam i uspokoiłam wierzchowca. Na koniec zeszłam z Valegro, rozsiodłałam go i ruszyłam do pokoju.
- Wejdziemy jeszcze do mojego pokoju muszę się odstresować... - powiedziałam Fabianowi
- Spoko. - odpowiedział
Weszliśmy przez dość duże, drewniane drzwi.
- Zamknąłeś? - zapytałam niespokojnie Fabiana
- Tak, a co?
- Nie powiesz ?
- Nie, spokojnie...
Wyciągnęłam z szuflady lufki i trochę towaru. Nabiłam lufki. Podpaliłam jedną i włożyłam sobie do ust.
- Chcesz? - zapytałam Fabiana podając mu lufkę
- Jasne!

< Fabian? ^^ >

czwartek, 22 marca 2018

Od Rose do Maxa

Podjechaliśmy pod wielką, stalową bramę. Zza niej wyszedł jakiś człowiek. Moja mama poszła się zapytać o dojazd i parking. Wróciła i ruszyliśmy w głąb lasu. Trochę się stresowałam... Poznam tam nowych ludzi i konie... Musiałam się czymkolwiek podnieść na duchu. Ojciec zaniósł moje walizki, a ja postanowiłam usiąść na pobliskiej ławeczce i napisać jakiś krótki wierszyk...
- No to zacznę go tak b.... - nie zdążyłam powiedzieć jednego słowa, gdyż przed moimi oczyma ukazała się czyjaś sylwetka. Spojrzałam w bok i zobaczyłam chłopaka w szarej bluzie, dżinsach i jakichś adidasach. Z niewiadomego powodu zaczęłam się uśmiechać...
- Jestem Max. - nieznajomy podał mi rękę.
- Rose. - obdarzyłam go serdecznym spojrzeniem i podałam dłoń.
Hmm... Zastanawiała mnie jedna rzecz... Dlaczego właśnie on postanowił się ze mną zapoznać? Może z jednej strony t podejrzliwe, ale z drugiej naprawdę urocze... Podobał mi się w nim jego uśmiech i naprawdę ładne oczy. Nagle przypomniałam sobie, że śniła mi się osoba bardzo podobna do niego.
- No to co... - zaczęłam - może pójdziemy do mojego pokoju i trochę pogadamy? - przekręciłam głowę i mój uśmiech pokazał się jeszcze bardziej szeroki.
- Jasne! - bez zastanowienia powiedział Max.
***
Otworzyłam drzwi i po prostu rzuciłam się na łóżko. Byłam przerażająco zmęczona 4 godzinną podróżą. Jednka zapomniałam o Max'ie, który stojąc w futrynie cicho się zaśmiał. Po chwili i ja zaczęłam śmiać się jak opętana. W pewnym momencie usiadłam i zaczęłam rozmowę:
- A więc do rzeczy... miałeś kiedyś dziewczynę?
Zrobił dziwną, niezbyt radosną minę:
- N.. nie...
- Ha ha ha! Na pewno! Nie żartuj dobra? Hah - otarłam palcem policzek z łez i spojrzałam się na zasmuconego Maxa... Przez to wiedziałam, że nie żartuje. Podeszłam do niego i miło go przytuliłam.
< Max? > Sory, że takie krótkie, ale miałam mało weny :/

Rose Freitag!

Powitajmy Rose!

środa, 21 marca 2018

Od Viktorii cd. Olivii

Blondyna wyburczała swoje imię pod nosem, chociaż i tak je znałam. Pogłaskała swojego konia po szyi, który był okazem spokoju, w porównaniu do Dii. Tą to roznosiła energia.
- Ile ona ma lat? - zagaiłam rozmowę, gdy dziewczyna była mniej - więcej koło mnie. 
- Pięć. - odpowiedziała niechętnie Olivia. Była nieco starsza od mojego małego szatana, i wyglądało na to, że ją też nosi. Po niecałych dwóch minutach byłyśmy na hali. Swoją drogą, zawsze gdy tu wchodziłam, podziwiałam jak wielkie jest to cholerstwo. Stojaki z przeszkodami stały na drugim końcu hali, więc trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby ustawić jakiś porządniejszy parkur. Olivia przystanęła, zapewne przyglądając się hali.
- Będziesz tak stać, czy wchodzisz? - rzuciłam, czekając aż blondyna wejdzie. Wprowadziła karuskę na piach. Zamknęłam za nimi drzwi. Olivia skupiła się na dociąganiu popręgu i ogarnianiu swojej klaczy. Zignorowałam je, i pogłaskałam Dię po miękkich chrapach. Sprawiała wrażenie naprawdę spokojnej, ale samo włożenie nogi w strzemię okazywało się wyzwaniem. Po kilku próbach udało mi się jej dosiąść, i w miarę usadowić w siodle, zanim strzeliła mi barana. Westchnęłam, i cudem odzyskałam równowagę. Klacz jeszcze chwilę się buntowała, ale po utwierdzeniu się w przekonaniu że przynajmniej na razie nie mam zamiaru schodzić na ziemię, darowała sobie. Poklepałam ją po szyi. Jest jakiś postęp! Pilnowałam się, żeby nie zacząć szczerzyć się jak łysy do suchara. Wstrzymywałam Dię jak tylko mogłam, starając się jednak nie doprowadzić do jakiejś niebezpiecznej sytuacji. Klacz z dziką radością ruszyła kłusem, który w narożniku przerodził się w galop i strzelanie baranów po całej hali. Dałam jej się nieco wyszaleć, ale gdy uznałam że to już przesada, przytrzymałam ją na pysku. Przeszła wreszcie do kłusu, pochwaliłam ją za to, i znalazłam jakiś rytm. Koło nas przejechała Olivia,  która zatrzymała się przy bandzie. Zdjęła derkę ze swojego konia, i przerzuciła ją przez bandę. Drzwi hali otwarły się, wpuszczając wiatr. Materiał załopotał, skutkując spłoszeniem się obydwóch koni. Olivia w miarę szybko ogarnęła swojego konia, który stał gdzieś w rogu hali. Dia zaś przeistoczyła się w Diabła we własnej osobie. Zanim zdążyłam ogarnąć co się stało, wylądowałam twarzą w piasku, ściskając kurczowo wodze klaczy. Szarpała się jeszcze kilka razy, ale wreszcie się zatrzymała. Mogę przysiąc, że trzęsła się ze strachu. Usłyszałam jeszcze stłumiony śmiech Olivii, własne przekleństwa, rzucone w piasek. Kto, do kurwy wchodzi na halę bez pytania?! Obróciłam się na plecy, klnąc cicho. Ktoś do podbiegł do mnie, i delikatnie wyjął wodze z mojej dłoni. Z początku się stawiałam, i jeszcze bardziej zaciskałam rękę na paskach, ale on nie dawał za wygraną. Wreszcie się poddałam, oddając mu je. Upadek sam w sobie bolesny nie był, prócz tego że uderzając twarzą, dość poważnie obiłam sobie nos. I straciłam na chwilę oddech. Przyglądając się dłużej osobie, która złapała mojego konia, ogarnęłam że to Olivia. Po paru sekundach tępego wpatrywania się w nią, ktoś mnie podniósł.
- Hej, Księżniczko. - momentalnie się rozpromieniłam, i szeroko uśmiechnęłam, ignorując piasek który był dosłownie wszędzie. - Przepraszam, nie chciałem spłoszyć Lamorożca. No i... huh, doprowadzić do twojego upadku. - spojrzał na mnie zmartwiony, i odgarnął niebieski kosmyk z mojej twarzy. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Nie szkodzi. - uśmiechnęłam się, i stanęłam na nogi. Poczochrałam jego włosy, które były w wiecznym nieładzie. - Zrobisz coś z nimi kiedyś? - zaśmiałam się, powstrzymując się przed pocałowaniem go. Podeszła do nas Olivia, trzymając w ręce wodze klaczy.
- To chyba twoja zguba. - wepchnęła mi paski do ręki, i uśmiechnęła się do Rusha. Przestałam głaskać klacz, i odwróciłam się, mordując ich obu wzrokiem.
- Dzięki. - odparłam, i pożegnałam się z moim chłopakiem, który stwierdził że powinien być na treningu. Przeniosłam swoje spojrzenie na blondynę. - Twoją też tak nosi, czy to Dia jest jakaś opętana?


Pianeczko? :3

Esmeralda odchodzi!

Oficjalnie żegnamy Esmeraldę!  Decyzja własna.


~Shadow

niedziela, 18 marca 2018

Od Olivii cd. Viktorii

Burknęłam pod nosem swoje imię i podrapałam młodą po szyi. Kobyłka zachowywała się naprawdę spokojnie co było prawdopodobnie tylko pozorami, a na jeździe odjebie jakieś egzorcyzmy. Powinna chyba zmienić dilera.
- Ile ona ma lat? – zapytała Viktoria gdy się z nią mniej – więcej zrównałam. 
- Pięć – odparłam niechętnie. Klacz była młoda, to prawda, i miała naprawdę za dużo energii. Dlatego właśnie zawsze przez chwilę lonżowałam ją. I ten dzień nie był wyjątkiem. 
W końcu znaleźliśmy się na hali, która swoją drogą była ogromna. Przystanęłam w miejscu podziwiając jej wielkość.
- Będziesz tak stać czy wchodzisz? – powiedziała niebieskowłosa na co tylko przewróciłam oczami wprowadzając karą na piach. Dociągnęłam popręg, zwinęłam wodze pod jej szyją i rozwinęłam lonżę poganiając Carpi na ślad. Holsztynka od razu opuściła łeb i rozluźniła szyję. Jakże interesujący stęp skończył się po dziesięciu minutach kiedy to zatrzymałam Carpe Diem, odpięłam lonżę i na nią wsiadłam. Ruszyłam żwawym kłusem i minęłam się z Viktorią która męczyła się ze swoim nazbyt rozbrykanym koniem. Oh , jak mi jej szkoda. Heh, to było suche Olivio.
Karoszka chodziła bardzo ładnie, choć wyjeżdżanie zakrętów i wygięcia na kole oraz łuku nadal pozostawiały wiele do życzenia. No, ale czego ja mam oczekiwać od pięcioletniego konia? Jak na razie o wiele bardziej skupiałam się na jej zdyscyplinowaniem pod siodłem. 
- Pr, Carpe – mruknęłam zatrzymując ją przy bandzie. Ściągnęłam z niej derkę, która gwałtownie załopotała na wietrze wpuszczonym na halę przez otwarte drzwi. Gdy tylko ten mały diabeł zauważył powiewającą płachtę rzucił się galopem w stronę przeciwną od tej w której stronę zamierzałam ją podprowadzić. Jako iż byłam do tego przyzwyczajona natychmiast przytrzymałam ją na pysku i w miarę szybko ogarnęłam. Gorzej było z Viktorią, która już po chwili ryła nosem ziemię.


>Viczełku, jak tam ziemia? Mięciutka? :3


Od Nathaniela cd. Nino

Wstałem około 6.30. Po porannej toalecie ubrałem się w swój standardowy strój, tzn. jakieś jeansy, koszulkę i bluzę. Gotowy wziąłem plecak i wyszedłem z pokoju. Po zakluczeniu drzwi schowałem kluczyk do kieszeni i ruszyłem w stronę kawiarenki. Standardowo kupiłem sobie herbatę. Następnie ruszyłem w stronę klasy, w której odbywały się zajęcia. Na parapecie siedziała Raven, która robiła coś na telefonie.
- Hejka. - powiedziałem odstawiając herbatę obok niej.
- No hej. - uśmiechnęła się przytulając mnie na przywitanie.
- Co tam? - spytałem siadając obok.
I tak zaczęła się nasza luźna konwersacja. Nie poruszałem tematu wczorajszych wydarzeń. Według mnie było to zbędne. Najlepiej będzie jak zapomnę i będę żyć dalej. Jakby nigdy nic się nigdy nie stało. Raven właśnie mi opowiadała o jakiś nadchodzących zawodach kiedy na korytarz wszedł Nino. W pewnym momencie podniósł wzrok. Spojrzał na Raven, a później na mnie następnie robiąc nagły zwrot. Zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu. Dziewczyna siedząca obok ucichła i spojrzała na mnie pytająco. Głową wskazałem chłopaka, który teraz odchodził szybkim krokiem. Raven popatrzyła na niego w skupieniu i wzruszyła ramionami mówiąc, że później z nim porozmawia. Niestety nie mogliśmy kontynuować rozmowy. Ehhh... Dzwonek to zła rzecz. Weszliśmy do klasy siadając na swoich miejscach. Lekcja rozpoczęła się jak zwykle od sprawdzenia obecności.

 ***

 Mijała już trzecia lekcja. Spojrzałem na zegarek. Nah, jeszcze pięć minut. Siedziałem podpierając ręką głowę. Jeszcze trochę i usnę. Dosłownie za chwileczkę... Już ogarniał mnie sen kiedy poczułem uderzenie w rękę. Spojrzałem w tamtą stronę. Obok siedziała Raven patrząc na mnie z miną 'jak uśniesz to...'. Wzruszyłem ramionami i powróciłem wzrokiem do tablicy. Mam dość. Najchętniej bym wyszedł i poszedł do siebie czy coś, ale chyba nie mogę tak w trakcie lekcji. Jeszcze trochę. Zaledwie kilkadziesiąt sekund... Wreszcie! Koniec. Wstałem jak oparzony i po schowaniu wszystkich rzeczy wyszłem z klasy. Jeszcze kilka lekcji i mogę iść. Hura.

***

 Lekcje właśnie dobiegły końca. Szczęśliwy wyszedłem z klasy. Raven powiedziała mi, że na spacer zamierza wybrać się około 16.00, więc tylko przytaknąłem. I tak nie mam planów. Poszedłem do pokoju. Wszedłem do środka i położyłem plecak na krześle, które stało przy biurku. Odłożyłem telefon na jakiś stolik i zabrałem się za odrabianie lekcji. Nawet nie zauważyłem kiedy minęła godzina. Spojrzałem na zegarek. Jak się nie pospieszę to spóźnię się na spacer. Naah. Pospiesznie schowałem wszystkie książki i założyłem kurtkę. Do kieszeni schowałem telefon i jakieś pieniądze. Nie wiadomo, czy się przydadzą, czy też nie. Wyszedłem z pokoju i zakluczyłem drzwi, a kluczyk schowałem do kieszeni. Po chwili stałem już na schodach prowadzących do wejścia Akademii. Nie musiałem długo czekać, gdyż dosłownie chwilkę później z budynku wyszła Raven, a za nią szedł Nino. Podszedłem do nich i wyciągnąłem rękę na przywitanie. Chłopak popatrzył na nią lekko krzywo, a później szybko ją uścisnął i schował dłoń do kieszeni. Zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu jednak nic nie odpowiedziałem. Raven złapała mnie pod ramię i zaczęła iść. Nino zaczął iść z drugiej strony dziewczyny. Szliśmy w stronę parku. Na dworze było dość ciepło, na moje szczęście. Szliśmy dość wolnym krokiem. Dziś było słonecznie, dlatego nie zdziwił mnie widok dzieci bawiących się na placu zabaw, czy młodzieży, która okupywała ławki stojące przy drzewach. W pewnej chwili Nino gwałtownie się zatrzymał. My z dziewczyną również zaprzestaliśmy chodzenia.
- Co jest? - Raven spojrzała na chłopaka ze zmarszczonymi brwiami.
Niemo powtórzyłem jej pytanie.
- Ja... Ummm... Źle się czuję. Będę już iść. - powiedział.
- To wrócimy wszyscy. - odparła Raven.
Kilkanaście minut później staliśmy przed budynkiem akademii. Weszliśmy do środka i po pożegnaniu każdy poszedł w swoją stronę. Choć... Nie do końca. Raven poszła z Nino do niego. Ja natomiast poszedłem do swojego pokoju. Po przekręceniu klucza wszedłem do pomieszczenia. Ściągnąłem kurtkę i rzuciłem ją gdzieś na krzesło. Klepnąłem na kanapę i włączyłem telewizor. Jak zwykle nie było nic do oglądania. Zrezygnowany zostawiłem na jakimś kanale filmowym. Nawet nie zwracałem uwagi na akcję filmu, który teraz leciał. Przydałoby mi się zwierzątko. Jakiś pisak, albo kot? Będę się musiał nad tym poważnie zastanowić. Spacery nie byłyby problemem. Jak nie ja bym wyszedł do Raven. Hmmm... Chyba naprawdę przygarnę jakiegoś zwierzaka. Siedziałem tak patrząc tępo na telewizor cały czas myśląc. Odrywając wzrok od ekranu poszedłem wstawić sobie wodę na herbatę. W czasie oczekiwania zrobiłem sobie kanapkę. Po chwili woda była już gotowa. Wziąłem jeden z kubków i zrobiłem sobie herbatę. Z tym zestawem wróciłem na kanapę. Kubek postawiłem na białym stoliku i usiadłem opierając się o jakąś poduszkę. W ten sposób przesiedziałem coś około dwóch godzin. Jutro na szczęście piątek, a co za tym idzie brak lekcji. Postanowiłem sobie, że właśnie jutro pójdę z Raven do schroniska po jakiegoś psiaka lub kota. Sam nie wiem.

Nino?

Od Viktorii cd. Olivii

Dziewczyna stała w miejscu, patrząc na odbiegającego rudzielca jak na ducha.
- Nie gap się tak na mnie tylko łap konia - rzuciłam, samej nic nie robiąc w tym kierunku. Stałam  z założonymi rękoma i czekałam.
- Nigdy bym na to nie wpadła, brawo za inteligencję - odparowała, łapiąc za kantar i uwiąz swojego kuca, i szybkim krokiem oddaliła się ode mnie. Podążałam za nią, zapewne tylko po to, by być świadkiem jej nieuniknionej porażki.
- Tanz! – zawołała, długo przeciągając ostatnią literę jego imienia. W odpowiedzi kucyk zakwiczał, jakby go zażynali. Wzdrygnęłam się lekko, nie dość że rude to jeszcze okropnie brzmi. Stał po naszej stronie, zaraz przy pastwisku na którym był mój prywatny pomiot Szatana. Dia opierała się przednimi nogami o górne żerdzie płotu i próbowała upierdolić Tanzera. Nie przeszkadzałam jej w jakże interesującym zajęciu.  Gwizdnęłam cicho, żeby zwrócić na sobie uwagę mojej klaczy. Dia ignorowała mnie, zapewne specjalnie.
- Tanzer! - wydarła się Olivia. Nawet Sylvia by jej pozazdrościła takiego głosu. Kuc podrzucił rudą czaszką i obrócił się na zadzie. Wystrzelił do przodu, niczym ruda kula armatnia, emanująca wszelkim złem tego świata. Olivia dość gwałtownie usunęła mnie z drogi małego szatana, i sama zarobiła od niego zadem. Cała reszta potoczyła się dość szybko. Dziewczyna chwyciła Tanzera za grzywę i pociągnęła go na ziemię.
- Boże, żyjesz? - zapytałam, wyciągając do dziewczyny rękę, którą jednak Olivia zignorowała. W kilka chwil założyła kucykowi kantar.
- Ruszam się i oddycham. Twoje pytanie było całkowicie nielogiczne. - syknęła przez zęby, widocznie zirytowana. Wstała, ciągnąc za sobą małego szatana, zaczęła powoli iść w stronę stajni. Stałam w tym samym miejscu już dobre kilka minut. Zamordowałam wzrokiem swojego konia, który jak gdyby nigdy nic zaczął się tarzać. Wstała i z dziką satysfakcją znowu zaczęła się panierować. Cała.  I ja mam tę cholerę wyczyścić.

~*~

Otworzyłam drzwi do siodlarni, i zabrałam sprzęt Dii. To prawdopodobnie jest samobójstwo, ale raz się żyje. Jak coś, to po prostu skończę z połamaną ręką i opętanym koniem. Weszłam do boksu kotleta, i przywiązałam ją krótko. Oczywiście obraza majestatu, bo nie dostała cukierka na dzień dobry. Po dwudziestu minutach torturowania się z jedną stroną, wreszcie mogłam zająć się drugą. Po doprowadzeniu jej do stanu, w którym jest choć trochę podobna do konia, z satysfakcją stwierdziłam, że wcale nie przytyła przez zimę.
- Idziesz jeździć? - huh, Vi, zajebiste przywitanie. Dziewczyna właśnie siodłała konia, więc to raczej pytanie retoryczne.
- Czemu nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, ale uznałam to jako potwierdzenie. - Hala czy ujeżdżalnia? - dodała po chwili.
- Nie wiem, czy jesteś ślepa, czy co, ale piździ złem na polu. Ja idę na halę. - wzruszyłam ramionami, i zaczęłam siodłać Dię. Klacz była dzisiaj aż nazbyt spokojna. Teoretycznie dopiero drugi raz miałam na niej jeździć "na poważnie". Męczyłam się nieco z poplątanymi wypinaczami, ale koniec końców udało mi się je ogarnąć. Olivia stała przed stajnią ze swoim koniem, czekając na mnie. Wyprowadziłam spiętą kluskę nienawiści przed budynek, i dociągnęłam popręg. Foliowa reklamówka, zwana potocznie mordercą wszystkiego co się rusza, w mniemaniu Dii ją zaatakowała. Szarpnęła się do tyłu, rżąc głośno. Jak tylko przestała rżeć i panikować, położyłam rękę na jej szyi zaczęłam ją uspokajać. Spuściła łeb w dół, i trąciła moją dłoń.
- Może żebyśmy były kwita - zaczęłam, kierując swoją wypowiedź do Olivii - Viktoria jestem. - przedstawiłam się, może niezbyt cudownie, ale przynajmniej dziewczyna znała moje imię. Skinęła głową, i zaczęła iść w stronę hali. Odczekałam chwilę, i delikatnie pociągnęłam wodze, cmokając na klacz.

Oliiv? :3 Wybacz że takie krótkie ;_;