- Słuchaj... Nie możesz leżeć tu
wieczność... – powiedział Rick. Mogę, mogę, będę.
- Nie, zostaw mnie... Nie chcę...
- Bear, proszę cię, wstań...
Miał rację. Miał cholerną rację,
zachowywałem się jak dziecko. Pociągnąłem nosem i wytarłem się rękawem.
Spróbowałem podnieść się i po chwili, dalej drżąc na całym ciele, udało mi się
to. Całą siłę skupiłem na podtrzymaniu tej pozycji. Rick coś powiedział,
spojrzałem w jego kierunku, ale przysięgam, że rozpoznawanie słów nigdy nie
było trudniejsze. Chłopak wyciągnął do mnie rękę z chusteczkami, które od niego
wziąłem i przyłożyłem sobie jedną z nich do wargi. Wszystko wydawało się być
takie… odległe.
- Proszę cię, wstań.
Tym razem usłyszałem. Zebrałem w
sobie siły i rzeczywiście podniosłem się z ziemi, czując się odrobinę dumny z
tego osiągnięcia. Szedłem do pokoju, do bezpiecznego miejsca, a Rick szedł ze
mną, zupełnie nie wiadomo dlaczego. Mimo wszystko jego obecność w jakiś sposób
dodawała mi otuchy. Chyba. Sam już nie wiedziałem. Byłem po prostu…
wyczerpany.
Dotarliśmy do pokoju. Wyjąłem
klucze. Próbowałem trafić.
Spadły.
- Ja... Prze-przepraszam, ja
nie... – Ja naprawdę nie chciałem, przepraszam, znowu zepsułem.
- Ej, spokojnie. – Schylił się po
klucze. - Nic się nie dzieje. Pomogę ci.
Otworzył drzwi i puścił mnie
przodem. Wszedłem do środka, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Zdjąłem buty. Nie,
to nie był dobry pomysł, on nie powinien tu…
- Nie... Nie powinieneś tu-tutaj…
- powiedziałem, dalej nie zbliżając się do Ricka
- Połóż się, przyniosę ci jakiś
lód. – Poszedł do kuchni jakby mnie nie usłyszał.
- Ri-Rick, na-naprawdę nie... – wyjąkałem.
- To nie była prośba.
Chcąc, nie chcąc, poczłapałem do
łóżka i z niejaką ulgą zakopałem się w kocu, chowając głowę między kolanami.
Trochę lepiej, ale to dalej nie było… dalej coś było nie tak. Dużo. Za dużo. Czemu Rick był w moim pokoju? Czemu dałem mu to wejść? Może to wszystko było częścią jakiegoś cholernego planu, może...
Wrócił. Podał mi lód, który przyłożyłem do ust. Moje myśli dalej... z jednej strony pędziły, a z drugiej były tak strasznie otępiałe. Jakby pojedyncze obijały mi się w głowie, a reszta znikła, pochowana po kątach. Wśród tych pojedynczych znalazły się te, które broniły Ricka i te, które były przerażone tym, co się właściwie działo. Jakaś część mnie była zła na to, że ciągle go obwiniałem. Przecież był zmartwiony... chyba. Cholera, sam już nie wiedziałem. Zwłaszcza teraz.
- Powiesz mi, co się stało? - zapytał.
Nie podniosłem wzroku z podłogi.
- Rozumiem, że jest ci ciężko. Muszę jednak wiedzieć, kto zrobił ci krzywdę. - O nie. O nie, nie, nie.
Natychmiast schowałem twarz w swetrze, przerażony taką perspektywą. Nie mógł wiedzieć, cholera, choćby nie wiem co, nie mógł się dowiedzieć, tylko nie to.
- N-nie... Ja nie... - próbowałem mu to powiedzieć, oczywiście bez powodzenia. Co za cholerna porażka z ciebie, Bear.
- Bear... Wiem że się boisz... Słuchaj, mnie kiedyś też pobili. Tak, mnie, Ricka Morgana... Też kiedyś byłem słaby, musiałem nauczyć się jednak stawiać temu czoła. Musiałem poradzić sobie sam ale ty masz mnie, jasne?
Nadstawiłem uszu, nie do końca wierząc w to, co słyszałem. Po kolei, co on właściwie... co powiedział? Że go pobili? Że mam go?
- Chcę ci pomóc, nic więcej. Naprawdę...
Naprawdę chciał mi pomóc? Ja już nie... Poczułem się jeszcze bardziej winny za wymyślanie teorii spiskowych na jego temat. Miałem kompletny mętlik w głowie, która swoją drogą sprawiała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Tego wszystkiego było zdecydowanie za dużo,
- Zrobię ci jakieś herbaty. - Odszedł od łóżka, co przyjąłem z ulgą, chcąc, nie chcąc.
Ból głowy stawał się coraz większy, postanowiłem więc się położyć i po prostu spróbować zasnąć. Tak, tylko o tym teraz marzyłem. Po prostu zasnąć i zapomnieć o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Zamknąłem oczy, czekając niecierpliwie na bezpieczny sen.
- Może gdybym był trochę wcześniej... - powiedział niespodziewanie Rick. - Przepraszam... - szepnął, po czym... położył mi rękę... na plecach? Byłem zbyt zmęczony, żeby jakkolwiek zareagować.
- Śpij dobrze... - Poczułem, jak wstaje, po czym usłyszałem kroki i zamykane drzwi.
Chciałem o tym wszystkim pomyśleć, naprawdę, ale zasnąłem prawie od razu po tym, jak chłopak wyszedł.
Spałem na szczęście jak zabity, nie męczyły mnie żadne koszmary, nie budziłem się ani nic z tych rzeczy.
Obudziła mnie ta sama melodyjka co zawsze. Gdy tylko uchyliłem powieki, dotarło do mnie, co właściwie się dzieje. Było ode mnie wymagane, żebym wstał.W drugiej chwili przypomniałem sobie wydarzenia wczorajszego dnia. Bo to było wczoraj, prawda...? To się wydarzyło? Wszystko wydawało się być tak bardzo odległe i nierealne, że miałem wątpliwości, czy sobie tego nie zmyśliłem. Wyciągnąłem rękę po telefon i syknąłem z bólu. A jednak się wydarzyło.
Wyłączyłem budziki i wrzuciłem telefon z powrotem na szafkę. Nie było w ogóle mowy, żebym szedł dzisiaj do szkoły. Na samą myśl o opuszczeniu pokoju czułem narastający niepokój. Potrzebowałem czasu, żeby o tym wszystkim pomyśleć. Poukładać sobie to wszystko... na tyle, na ile było to możliwe. Poza tym po prostu nie mogłem pojawić się w szkole. Nie. Absolutnie nie. Dalej czułem się tym wszystkim przytłoczony. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem nią ust - napotkałem opuchliznę. Cudownie. Wziąłem głębszy oddech i natychmiast tego pożałowałem. Moje żebra też nie były w najlepszej kondycji. Strasznie bolała mnie głowa, więc wyciągnąłem rękę po szklankę i... zakrztusiłem się nią. Zacząłem kaszleć i pochyliłem się do przodu, przez co moje poobijane żebra wszczęły bardzo gwałtowny protest. Większym problemem było jednak dla mnie złapanie oddechu. Kiedy woda skończyła próbę zamachu na moje życie, westchnąłem i napiłem się jeszcze raz, tym razem poprawnie. Byłem tak blisko śmierci we własnym łóżku. To byłoby w sumie zabawne. Komiczne. Niemal ironiczne. Właściwie całkiem dobrze oddałoby to istotę mojego życia. Bardzo trafne podsumowanie. Nastolatek po życiu pełnym porażek i zawodu, nieosiągnąwszy zupełnie nic, umiera we własnym łóżku, zakrztusiwszy się wodą, po tym jak dzień wcześniej został pobity. Brzmiało to niemal książkowo. Ale wyglądało na to, że moja szansa na tak komiczne odejście właśnie minęła. Westchnąłem, zażenowany własnymi myślami. Jakbym nie miał ważniejszych tematów do rozmyśleń. Na przykład to, co właściwie do cholery wydarzyło wczoraj. Zmarszczyłem brwi i wytężyłem pamięć, usiłując przypomnieć sobie słowa Ricka. Mgła spowijająca wczorajszy dzień powoli się przerzedzała.
"Proszę cię, wstań." Czyli był tam ze mną. Przez cały czas. Może on jednak nie był taki zły...?
"Ej, spokojnie. Nic się nie dzieje. Pomogę ci.'' Pomógł mi podnieść klucze. Musiał zmarnować mnóstwo czasu i energii, żeby zostać ze mną. Znowu poczułem się tak strasznie winny, ale nie miałem pojęcia, jak to wszystko zmienić. Jak się zmienić?
"Rozumiem, że jest ci ciężko. Muszę jednak wiedzieć, kto zrobił ci krzywdę." Na wspomnienie tych słów wzdrygnąłem się i schowałem głębiej pod kołdrą. O cholera. Przecież on nie odpuści. Będzie naciskał, póki mu nie powiem. A ja nie mogłem mu powiedzieć. W żadnym wypadku. Przecież oni by mnie zabili.
"Może gdybym był trochę wcześniej... Przepraszam..." I to był ten moment, kiedy położył mi rękę na plecach. On przeprosił. Za co? Przecież to nie była jego wina. Nie jego, tylko moja. Może oni mieli rację, może w ogóle nie powinienem był go dopuszczać do siebie. Przecież on miał swój świat. Ale z drugiej strony wszystko to, co mówił... co jeśli jemu naprawdę zależało, a ja tylko go odpychałem i sprawiałem mu zawód cały czas? A może to ja po prostu przesadzałem i każde zainteresowanie w moim kierunku wyolbrzymiałem i koloryzowałem? W każdym razie powinienem był go przeprosić. Tak.
Na razie jednak wzywały mnie pilniejsze sprawy. Wstałem i poczłapałem do łazienki, odczuwając każdy ruch. Ogarnąłem się nieco i wróciłem do łóżka. Mój wzrok zatrzymał się na szafce nocnej, gdzie stał kubek po wczorajszej herbacie, a przy nim jakaś kartka. Zmarszczyłem brwi i podniosłem ją, jedną ręką zakładając okulary. Na kartce nabazgrany był numer telefonu, a przy nim słowa "W razie czego dzwoń." O, idealnie. Teraz mogłem go przeprosić bez opuszczania pokoju. Od razu wziąłem telefon i zapisałem sobie numer Ricka. Wszedłem w wiadomości i wpisałem "Przepraszam. Bear". Poczułem dziwny ścisk w żołądku, ale otrząsnąłem się i wcisnąłem to przeklęte "Wyślij", po czym położyłem telefon na szafce, a sam położyłem się do łóżka z książką, chcąc zaprzątnąć czymś myśli.
Richardzie?
Wrócił. Podał mi lód, który przyłożyłem do ust. Moje myśli dalej... z jednej strony pędziły, a z drugiej były tak strasznie otępiałe. Jakby pojedyncze obijały mi się w głowie, a reszta znikła, pochowana po kątach. Wśród tych pojedynczych znalazły się te, które broniły Ricka i te, które były przerażone tym, co się właściwie działo. Jakaś część mnie była zła na to, że ciągle go obwiniałem. Przecież był zmartwiony... chyba. Cholera, sam już nie wiedziałem. Zwłaszcza teraz.
- Powiesz mi, co się stało? - zapytał.
Nie podniosłem wzroku z podłogi.
- Rozumiem, że jest ci ciężko. Muszę jednak wiedzieć, kto zrobił ci krzywdę. - O nie. O nie, nie, nie.
Natychmiast schowałem twarz w swetrze, przerażony taką perspektywą. Nie mógł wiedzieć, cholera, choćby nie wiem co, nie mógł się dowiedzieć, tylko nie to.
- N-nie... Ja nie... - próbowałem mu to powiedzieć, oczywiście bez powodzenia. Co za cholerna porażka z ciebie, Bear.
- Bear... Wiem że się boisz... Słuchaj, mnie kiedyś też pobili. Tak, mnie, Ricka Morgana... Też kiedyś byłem słaby, musiałem nauczyć się jednak stawiać temu czoła. Musiałem poradzić sobie sam ale ty masz mnie, jasne?
Nadstawiłem uszu, nie do końca wierząc w to, co słyszałem. Po kolei, co on właściwie... co powiedział? Że go pobili? Że mam go?
- Chcę ci pomóc, nic więcej. Naprawdę...
Naprawdę chciał mi pomóc? Ja już nie... Poczułem się jeszcze bardziej winny za wymyślanie teorii spiskowych na jego temat. Miałem kompletny mętlik w głowie, która swoją drogą sprawiała wrażenie, że zaraz wybuchnie. Tego wszystkiego było zdecydowanie za dużo,
- Zrobię ci jakieś herbaty. - Odszedł od łóżka, co przyjąłem z ulgą, chcąc, nie chcąc.
Ból głowy stawał się coraz większy, postanowiłem więc się położyć i po prostu spróbować zasnąć. Tak, tylko o tym teraz marzyłem. Po prostu zasnąć i zapomnieć o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Zamknąłem oczy, czekając niecierpliwie na bezpieczny sen.
- Może gdybym był trochę wcześniej... - powiedział niespodziewanie Rick. - Przepraszam... - szepnął, po czym... położył mi rękę... na plecach? Byłem zbyt zmęczony, żeby jakkolwiek zareagować.
- Śpij dobrze... - Poczułem, jak wstaje, po czym usłyszałem kroki i zamykane drzwi.
Chciałem o tym wszystkim pomyśleć, naprawdę, ale zasnąłem prawie od razu po tym, jak chłopak wyszedł.
Spałem na szczęście jak zabity, nie męczyły mnie żadne koszmary, nie budziłem się ani nic z tych rzeczy.
Obudziła mnie ta sama melodyjka co zawsze. Gdy tylko uchyliłem powieki, dotarło do mnie, co właściwie się dzieje. Było ode mnie wymagane, żebym wstał.W drugiej chwili przypomniałem sobie wydarzenia wczorajszego dnia. Bo to było wczoraj, prawda...? To się wydarzyło? Wszystko wydawało się być tak bardzo odległe i nierealne, że miałem wątpliwości, czy sobie tego nie zmyśliłem. Wyciągnąłem rękę po telefon i syknąłem z bólu. A jednak się wydarzyło.
Wyłączyłem budziki i wrzuciłem telefon z powrotem na szafkę. Nie było w ogóle mowy, żebym szedł dzisiaj do szkoły. Na samą myśl o opuszczeniu pokoju czułem narastający niepokój. Potrzebowałem czasu, żeby o tym wszystkim pomyśleć. Poukładać sobie to wszystko... na tyle, na ile było to możliwe. Poza tym po prostu nie mogłem pojawić się w szkole. Nie. Absolutnie nie. Dalej czułem się tym wszystkim przytłoczony. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem nią ust - napotkałem opuchliznę. Cudownie. Wziąłem głębszy oddech i natychmiast tego pożałowałem. Moje żebra też nie były w najlepszej kondycji. Strasznie bolała mnie głowa, więc wyciągnąłem rękę po szklankę i... zakrztusiłem się nią. Zacząłem kaszleć i pochyliłem się do przodu, przez co moje poobijane żebra wszczęły bardzo gwałtowny protest. Większym problemem było jednak dla mnie złapanie oddechu. Kiedy woda skończyła próbę zamachu na moje życie, westchnąłem i napiłem się jeszcze raz, tym razem poprawnie. Byłem tak blisko śmierci we własnym łóżku. To byłoby w sumie zabawne. Komiczne. Niemal ironiczne. Właściwie całkiem dobrze oddałoby to istotę mojego życia. Bardzo trafne podsumowanie. Nastolatek po życiu pełnym porażek i zawodu, nieosiągnąwszy zupełnie nic, umiera we własnym łóżku, zakrztusiwszy się wodą, po tym jak dzień wcześniej został pobity. Brzmiało to niemal książkowo. Ale wyglądało na to, że moja szansa na tak komiczne odejście właśnie minęła. Westchnąłem, zażenowany własnymi myślami. Jakbym nie miał ważniejszych tematów do rozmyśleń. Na przykład to, co właściwie do cholery wydarzyło wczoraj. Zmarszczyłem brwi i wytężyłem pamięć, usiłując przypomnieć sobie słowa Ricka. Mgła spowijająca wczorajszy dzień powoli się przerzedzała.
"Proszę cię, wstań." Czyli był tam ze mną. Przez cały czas. Może on jednak nie był taki zły...?
"Ej, spokojnie. Nic się nie dzieje. Pomogę ci.'' Pomógł mi podnieść klucze. Musiał zmarnować mnóstwo czasu i energii, żeby zostać ze mną. Znowu poczułem się tak strasznie winny, ale nie miałem pojęcia, jak to wszystko zmienić. Jak się zmienić?
"Rozumiem, że jest ci ciężko. Muszę jednak wiedzieć, kto zrobił ci krzywdę." Na wspomnienie tych słów wzdrygnąłem się i schowałem głębiej pod kołdrą. O cholera. Przecież on nie odpuści. Będzie naciskał, póki mu nie powiem. A ja nie mogłem mu powiedzieć. W żadnym wypadku. Przecież oni by mnie zabili.
"Może gdybym był trochę wcześniej... Przepraszam..." I to był ten moment, kiedy położył mi rękę na plecach. On przeprosił. Za co? Przecież to nie była jego wina. Nie jego, tylko moja. Może oni mieli rację, może w ogóle nie powinienem był go dopuszczać do siebie. Przecież on miał swój świat. Ale z drugiej strony wszystko to, co mówił... co jeśli jemu naprawdę zależało, a ja tylko go odpychałem i sprawiałem mu zawód cały czas? A może to ja po prostu przesadzałem i każde zainteresowanie w moim kierunku wyolbrzymiałem i koloryzowałem? W każdym razie powinienem był go przeprosić. Tak.
Na razie jednak wzywały mnie pilniejsze sprawy. Wstałem i poczłapałem do łazienki, odczuwając każdy ruch. Ogarnąłem się nieco i wróciłem do łóżka. Mój wzrok zatrzymał się na szafce nocnej, gdzie stał kubek po wczorajszej herbacie, a przy nim jakaś kartka. Zmarszczyłem brwi i podniosłem ją, jedną ręką zakładając okulary. Na kartce nabazgrany był numer telefonu, a przy nim słowa "W razie czego dzwoń." O, idealnie. Teraz mogłem go przeprosić bez opuszczania pokoju. Od razu wziąłem telefon i zapisałem sobie numer Ricka. Wszedłem w wiadomości i wpisałem "Przepraszam. Bear". Poczułem dziwny ścisk w żołądku, ale otrząsnąłem się i wcisnąłem to przeklęte "Wyślij", po czym położyłem telefon na szafce, a sam położyłem się do łóżka z książką, chcąc zaprzątnąć czymś myśli.
Richardzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.