poniedziałek, 24 czerwca 2019

Od Seana CD. Alana

Oczywiście brunet zgrabnie ominął temat, ale wcale się mu nie dziwiłem. Faktycznie dzisiaj nic się nie wydarzyło, jednak coś mogło. Gdyby tylko nie moje poczucie... bo ja wiem? Moralności? A może po prostu bałem się tego co mogłoby wyniknąć. Z promilami we krwi o tysiąc razy łatwiej jest zaciągnąć kogoś, bądź zostać zaciągniętym do łóżka. Przetarłem dłońmi twarz i ciężko westchnąłem. Ciekawe kiedy zrobiłem się tak rozważny. Przerwał mi dzwonek telefonu. Wyjąłem go z kieszeni spodni, a po zerknięciu na ekran natychmiast zmarszczyłem brwi. Czego mogła chcieć ode mnie Lynette? Jako bardzo głupia osoba rzecz jasna odebrałem połączenie.
- Czego chcesz? - nie chciałem owijać niczego w bawełnę, dziewczyna musiała dzwonić w jakimś konkretnym celu.
Po drugiej stronie usłyszałem jakiś szmer.
- Przeprosić? Sama nie wiem - mógłbym przysiąc, że wzruszyła ramionami - Jest cokolwiek co pomogłoby ci o tym zapomnieć?
Prychnąłem. W głębi duszy pragnąłem jedynie zapomnieć o tym niefortunnym zdarzeniu, choć dziewczyna wcale nie była taka zła na jaką wyglądała. Ławka nie należała do najwygodniejszych, ale w pokoju nie byłbym "bezpieczny" rozmawiając z brązowowłosą. Szczególnie, że tylko tutaj rozmowę mogły zakłócać dźwięki innych osób.
- Wyjechać. Wiem, to nie takie łatwe, jednak dużo akademii z radością by cię przyjęło i doskonale o tym wiesz - odpowiedziałem po chwili.
Lynette milczała. Moja propozycja... czułem się jakbym ją szantażował. Ale czy to na pewno szantaż? Chciałem tylko mieć trochę spokoju po wielu burzliwych sytuacjach w swoim życiu. Może i nie zasłużyłem, z pewnością jednak tego właśnie potrzebowałem.
- Ja... - westchnęła i nabrała powietrza w płuca - Przemyślę to, dobrze? Wcale nie jest łatwo, z tym masz rację, Sean. 
Zacisnąłem wargi w wąską kreskę. Czy tak postępował mój ojciec chcąc pozbyć się konkurencji? Tak naturalne było wypowiedzenie tak ważnych słów. Tak banalne było wymazanie kogoś ze swojego życia przez jedno niefortunne zdarzenie, o którym wolałoby się zapomnieć. Czasami sam przerażałem siebie, chociaż wmawiałem sobie, że robię to co słuszne. Zapewne ten sam kicz wciska sobie morderca własnej rodziny.
- Daj mi znać jak już postanowisz - powiedziałem, tym samym rozłączając się.
W samą porę, bo od tyłu już zaszedł mnie jak zwykle idealny Griffin, za którym podążał Alan. A to ciekawe. Nie miał czasem iść się kąpać. Wymusiłem lekki uśmiech i uważnym spojrzeniem ich zmierzyłem. Czy mój brat przypadkiem nie miał czegoś wczoraj szybko załatwić i wrócić również tego samego dnia?
- Grif, jakże miło cię widzieć dzień po terminie - uniosłem brew, wyraźnie oczekując jakiegoś wyjaśnienia ze strony krewnego.
Ten jedynie przewrócił oczami, tym samym upewniając mnie w przekonaniu, że faktycznie jest on moim rodzonym bratem. Alan przysiadł na ławce, podczas gdy czarnowłosy oparł się o jedną z lamp przy ścieżce.
- Nieco się przedłużyło, zatrzymałem się w pobliskim mieście - posłał mi jeden z firmowych uśmieszków, doprowadzających mnie jedynie do irytacji.
Jeżeli chciał zrobić coś bez mojego nadzoru to miał bardzo łatwo. Odkąd pamiętam zawsze był z naszej rodziny najlepszym kłamcom. Przynajmniej tak właśnie go zapamiętałem. Pokiwałem powoli głową, nie chcąc teraz się tym zajmować. Prędzej czy później w jakiś sposób się dowiem, a tych szczędzić nie będę.
- A ty, Winters? Postanowiłeś jednak zaczekać na deszcz? - prychnąłem, licząc, że w ten sposób jakoś przerwę ciszę.
Chłopak dźgnął mnie palcem wskazującym w brzuch, na co lekko syknąłem. Nikt normalny tak nie robi, przecież to jasne, że jest bardziej bolesne niż łokciem. Jak widać jemu to absolutnie nie przeszkadzało. Wyszczerzył się, ukazując swoje niezbyt białe zęby całemu światu. W szczególności mojej osobie.
- A może czekałem na ciebie, bo samemu mi się nie chciało? - uniósł kącik ust do góry, na całe szczęście chowając uzębienie.
Nie mogłem nie przewrócić oczami. Zawsze musiał coś palnąć, bez względu na towarzystwo jakie mieliśmy w danej chwili.
- Zawsze mogłeś poprosić tego tutaj wspaniałego Griffina - zmrużyłem oczy.
Wiedziałem, że brunet nawiązuje do porannej sytuacji, która nawiasem mówiąc wcale nie stała się niczym niesamowitym. Woah, znowu do tego wracałem. Brat parsknął śmiechem, idealnie wczuwając się w swojego wierzchowca. Alan uniósł brew, prawdopodobnie żebym poczuł się jak dziecko, którego matka już nie chce słuchać o nieistniejącej krainie. Cóż.
- Ja chciałem się tylko pożegnać. Za dwie godziny lecę do Hiszpanii - przerwał nam czarnowłosy i tym samym wywołał na mnie minę niezbyt... inteligentną.
Gdybym tylko miał takie zasoby, szczęka już upadłaby mi na ziemię, a może nawet przebiłaby się na drugą stronę naszej planety. Kolejna tego dnia niespodzianka.
- Ty... wyjeżdżasz? Masz gdzie mieszkać? - zapytałem, wciąż gotowy na jakiś haczyk ze strony jakże kochanego brata.
Wzruszył ramionami.
- Póki co zatrzymam się u znajomego, ale na miejscu zacznę szukać jakiegoś lokum - odbił się od słupa, aby podejść nieco bliżej. - Nie martw się, bezdomny nie zostanę - zaszczycił mnie lekkim uśmiechem.
Starał się chyba mnie pocieszyć, ale wcale nie byłem smutny. Perspektywa zniknięcia brata, choćby na jakiś czas była niezwykle kusząca.
- Nie za bardzo wiem co powiedzieć... baw się dobrze? - uściskałem go niepewnie, a Griffin odwzajemnił uścisk.
- Będę się już zbierał. Miło było cię poznać, Alanie - rzucił jeszcze i odszedł.
Spotkanie rodzinne chyba oficjalnie zostało zakończone. I to jeszcze w jakim stylu!
***
Wylegiwałem się na łóżku z laptopem na kolanach i psem u boku. Okazało się, że wcale Winters pomocy nie potrzebował, więc zaraz po tym jak dotarliśmy (szatan jeden wie czemu) do mojego pokoju, poszedł się odświeżyć. Nie chciałem zadawać kolejnych pytań, czułem jakbym na dzisiaj wyczerpał ich limit. Comanche wyraźnie zadowolona z ogromu uwagi jaki jej poświęciłem, merdała spokojnie ogonem w rytm piosenki Charlie XCX z "Gwiazd naszych wina". Nie musiałem oglądać filmu, aby znać jego playlistę. Wystarczyło zrobić research na Spotify, żeby odnaleźć kilka perełek w swoim stylu. Drzwi do łazienki otworzyły się po raz pierwszy od pół godziny i wyszedł z niej nie kto inny jak mój chłopak w samym ręczniku. Miałem lekkie deja vu , trochę związane z wydarzeniem sprzed kilku godzin. Uniosłem brwi w niemym pytaniu, jednak chłopak zignorował mnie, by zacząć tak po prostu ubierać się na środku mojego pokoju. Przewróciłem oczami, ale nawet spoilery związane z nowo zaczętym serialem nie były w stanie odwrócić skutecznie mojej uwagi. Poczułem jak obok ugina się materac i ku jeszcze większemu zdziwieniu, chłopak został w samych bokserkach i koszulce. 
- Dobrze się bawisz? - ponownie przerzuciłem wzrok na ekran komputera. 
Alan prychnął, świadomy tego o co tak naprawdę zapytałem. Okej, może tylko trochę chciałem go pocałować. Może tylko trochę więcej niż raz. Odłożyłem laptopa na bok i rzuciłem mu pytające spojrzenie po raz kolejny.
- A czy ty wszystko musisz psuć? - również uniósł brew. 
Zaśmiałem się. Bywało, że ciężko było mi go zrozumieć. Nachyliłem się, żeby pocałować chłopaka, jednak korzystając z odsłoniętej szyi (prawdopodobnie chciał się odsunąć) właśnie tam zacząłem swoją wędrówkę. Zupełnie tak jak on dzisiaj przed lekcjami. Przetoczyłem się nad niego.
- Jeżeli się nie obrazisz, możemy dokończyć to co zacząłeś, a ja zepsułem - uśmiechnąłem się lekko i usiadłem obok, jakby nigdy nic.
Zignorowałem dzwoniący telefon, nie musiałem patrzeć by wiedzieć kto dzwoni. Schowałem urządzenie do dolnej szuflady i czekałem na odpowiedź. Teraz to mnie interesowało.

Alan? 
No długo mi to zajęło, nie powiem. Teraz idę jeść

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.