niedziela, 17 marca 2019

od Beauregarda cd. Ricka

 - No i fajnie. - Chłopak jak gdyby nigdy nic wzruszył ramionami. Czy on sobie w ogóle zdaje sprawę, że ja tu schodzę na zawał?
 - Wejdziesz? - Przepraszam bardzo, co? Czy on właśnie...? I co ja mam zrobić?
 Mimo wielu wątpliwości przekroczyłem próg i znalazłem się w siedzibie Ricka. Od razu zobaczyłem pędzącą w moją stronę kulę futra, która przykleiła się do mojej nogi, wpędzając mnie w jeszcze większe zdezorientowanie. Co się robi w takiej sytuacji? Nie wypada chyba pogłaskać. W sumie to nawet nie chcę go głaskać. Matko, Bear, gratulacje za bycie najbardziej niezręcznym człowiekiem na tej planecie. Ręce zająłem bluzą, za wszelką cenę usiłując nie zbliżać ich do futrzaka.
 - Na miejsce - rozkazał Rick. O tak, popieram. Idź na miejsce. Bardzo popieram. Reakcja ze strony psa jednak nie ustąpiła, a ja z każdą chwilą czułem się coraz gorzej.
 - Możesz go pogłaskać. Nic ci nie zrobi - dodał i poszedł gdzieś. Chyba do kuchni. Czyli... okej? Okej, tak, wszystko pod kontrolą. Normalni ludzie chodzą do  mieszkań innych ludzi. To całkiem naturalna sytuacja. Tak właśnie się robi. Postanowiłem posłuchać rady Ricka, bo tak chyba się robi, i pogłaskałem psa. Był... zadziwiająco miły w dotyku. Może nawet trochę mnie uspokoił. 
 - Co chcesz do picia? - zapytał chłopak, szykując dwa kubki. Podejrzanie miły... ale od tego wszystkiego zaschło mi w gardle, a herbata...
 - Może być herbata - wyrwało mi się, zanim zdążyłem pomyśleć. - Jeśli to nie będzie kłopot - dodałem pospiesznie, zmieszany swoją nieuprzejmością. Rick zaśmiał się cicho, co wpędziło mnie w kolejny etap zdezorientowania. Coś powiedziałem nie tak? 
 Nie, Bear, ludzie się śmieją. To też jest normalne i naturalne. Gratulacje. 
 Staliśmy w najbardziej niezręcznej ciszy, jaką do tej pory dane mi było przechodzić. Rick za to zachowywał się całkiem naturalnie i bez skrępowania poruszał się w kuchni. Nie wyglądał na zakłopotanego. Po chwili zastanawiania się, co powinienem zrobić, usiadłem na jakimś krzesełku, aby sprawić wrażenie zadomowionego. Chociaż nie, zadomowionego to za dużo powiedziane. Nie chciałem wyjść na zbyt drętwego (hahaha, słyszałeś? To moja pewność siebie śmieje się ze mnie samego. Chociaż czekaj, pewność siebie? Ja w ogóle mam coś takiego?), poza tym byłem po prostu trochę zmęczony. Doszedł do mnie zapach kawy wymieszany z herbacianym. Zielona. O tak. Kubek wypełniony niebańskim napojem wylądował tuż przede mną. 
 - To na zwłoki po herbacie - uśmiechnął się Rick, na co niezręcznie odpowiedziałem tym samym, i postawił obok jakiś talerzyk. Objąłem obiema dłońmi kubek, ciesząc się ciepłem herbaty.
 - Mamy trochę czasu, zanim lasagne się zrobi, mam nadzieję, że nie jesteś wybredny, bo tylko tym mogę cię poczęstować. Ewentualnie sokiem pomarańczowym. 
 Matko, jak on dużo mówi. Lasagne? Czy on mi chce dać jedzenie? Dalej nie miałem pojęcia, co się robi w takiej sytuacji. Mam go zapytać, ile ma lat, skąd jest? Czy iść na łatwiznę i męczyć temat pogody? Zdawałem sobie sprawę, że ciągnięcie jakiekolwiek rozmowy pójdzie mi co najmniej źle.
 - S-spoko - wyjąkałem, decydując się na poczekanie, aż Rick coś powie. Ten tylko wywrócił oczami i westchnął głośno. Uh. Przegrana. Znowu.
 - Nie gadaj tyle, bo jeszcze się zakrztusisz - powiedział, ociekając wręcz sarkazmem.
 - Co więc mam mówić? - spytałem cicho, starając się kryć rozczarowanie samym sobą. Przepraszam, przepraszam, że nie umiem.
 - Może spróbuj coś o sobie? Co lubisz robić? W końcu chyba tak zawiera się kontakty międzyludzkie - wzruszył ramionami. Co lubię robić? Czemu go to interesuje? I kontakty międzyludzkie ze mną?
 - Dlaczego nagle stałeś się taki miły? - wymamrotałem, bo tylko to przyszło mi do głowy.
 - Misiek, miły to ja nie jestem. Uwierz mi. Po prostu odrobinę ci odpuściłem. - Misiek. Mimo woli zostałem nieco... zmrożony w środku. Druga część wypowiedzi też mnie bynajmniej nie ucieszyła, a Rick się zaśmiał. Co to znaczy "odpuściłem"?
 - Chciałbym cię poznać, po prostu. To chyba nie jest przestępstwem? Zresztą skoro ja stałem się... - zawahał się - ... miły, mógłbyś to uszanować i chociaż udawać, że się mnie nie boisz, czy coś.
- Ja się nie boję! - zaprzeczyłem gwałtownie, usiłując jakkolwiek uratować tę sytuację. Chce mnie poznać...
- No i to rozumiem - uśmiechnął się. Skojarzył mi się z lekarzem, do którego chodziłem, jak byłem mały. Nigdy nie chciałem mówić, co mnie boli, a mama uważała, że muszę to zrobić sam, więc jak tylko udawało mi się wydobyć coś z siebie, te właśnie słowa wydobywały się z jego ust. Uśmiechnąłem się nerwowo na to przypadkowe wspomnienie. - A więc? - wyrwał mnie z zamyśleń. 
 Czyli teraz moja kolej, żeby coś powiedzieć. Tylko że tym razem nie byłem u lekarza, któremu płacą za to, że dowie się, co mi dolega i przyniesie mi leki. Byłem u jakiegoś chłopaka w domu i jemu nikt nie płaci (chyba że moja mama przedsięwzięła bardzo drastyczne środki, żebym tylko kogoś poznał... muszę do niej zadzwonić, bo to się robi podejrzane) za rozmowę ze mną. Wziąłem głęboki oddech i zacisnąłem dłonie mocniej na kubku. Rick patrzył na mnie wyczekująco, co bynajmniej nie pomagało. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, ale starałem się to ignorować.
 - Uhm... - brawo, świetny początek, oby tak dalej. Odchrząknąłem delikatnie i poprawiłem się na krześle. - Więc...
 - No śmiało, ja nie gryzę - wtrącił całkiem łagodnie Rick.
 - Wiem wiem - odparłem pospiesznie. - Tylko... - zamilkłem. Tak, Bear, stresuj się bardziej.
 - Tylko co? Matko, siedzimy tu może dziesięć minut i muszę ci przyznać, że przysługuje ci nagroda za najbardziej nieumiejętnego, jeśli chodzi o nawiązywanie jakichkolwiek kontaktów międzyludzkich, człowieka, jakiego poznałem - zażartował chłopak i przysięgam, wiedziałem, że to był tylko żart, ale to nie przeszkodziło mi w poczuciu się jeszcze gorzej i jeszcze bardziej niekomfortowo. A moja chęć do ucieczki z każdą chwilą rosła w siłę.
 Spuściłem wzrok i poczułem falę zimnego potu oblewającą moje ciało. Zrobiło mi się strasznie gorąco i duszno, a zaraz potem znów było mi chłodno. Rick uniósł lekko brwi w oczekiwaniu na jakąkolwiek inicjatywę z mojej strony. Gorączkowo przeszukiwałem umysł w poszukiwaniu czegokolwiek, co mógłbym powiedzieć na swój temat, aż w końcu wyrzuciłem z siebie szybkie:
 - J-jestem z Finlandii.
 Rick pokiwał głową z przerysowanym uznaniem.
 - No dobra, teraz już wszystko o tobie wiem. Chyba nawiązaliśmy połączenie na poziomie telepatycznym, bo niemal słyszę, jak wewnętrznie krzyczysz o pomoc - zażartował ponownie i wygiął usta w uśmiechu.
 - Przepraszam...? - odezwałem się niepewnie i wymusiłem na sobie nerwowy uśmiech, czego pożałowałem w sekundę po wykonaniu tego czegoś, co przypominało pewnie prędzej przedśmiertny grymas skazańca, niż jakikolwiek uśmiech.
 Rick pokręcił tylko głową i wywrócił głową ze śmiechem. 
 - Dobra, Misiek...
 - Nie mów tak na mnie - wymamrotałem gwałtownie, zanim zdążyłem pomyśleć.
 - Co?
 Zmieszałem się. Mogłem tego nie mówić.
 - Mógłbyś... mógłbyś tak na mnie nie mówić...? - zapytałem, wbijając wzrok w kubek i niesamowicie żałując przekroczenia tego progu. Zdałem sobie sprawę, że właśnie pokazałem mu swoją słabość i teraz będzie mógł używać tego słowa przeciwko mnie tak często, jak tylko mu się spodoba. Poczułem się jeszcze gorzej.
 - Dlaczego? - Rick patrzył na mnie z niejakim niezrozumieniem.
 - Po prostu - wymamrotałem. I tak już nie było odwrotu.
 - Okej - wzruszył ramionami. - Tak więc, Bear, jak opowiadasz o sobie, musisz wziąć pod uwagę kilka bardzo ważnych punktów. Po pierwsze - gdzie się urodziłeś, czyli coś, co już uwzględniłeś, brawo. Po drugie - nie wiem, opowiedz o swoim domu, o tym, co lubisz w tym miejscu, skąd jesteś. Spróbuj to jakoś rozwinąć. Chyba tak to się robi. Powiedz, co lubisz robić, co cię denerwuje, jaki jest twój ulubiony kolor, o której wstajesz rano - generalnie rzeczy, które zazwyczaj nikogo za cholerę nie obchodzą, ale mówisz je, żeby inni wiedzieli o tobie więcej i żeby nie było niezręcznej ciszy. Ludzie też lubią przyczepiać się do randomowych słów z twojej ledwo wykaszlanej wypowiedzi i mówić "O, też to lubię" albo "O tak, to jest najgorsze" i w ten magiczny sposób rozwija się rozmowa.
 Słuchałem bardzo uważnie, jednak nie rozumiałem jednej rzeczy. Właściwie to kilku.
 - Tak, tylko że... - zacząłem ostrożnie, a  Rick wstał. żeby wyjąć lasagne z piekarnika i kiwnął głową, żebym mówił. - Po co to mówić, skoro i tak nikogo to nie obchodzi? To chyba nie... to nie o to powinno chodzić w rozmowie... to znaczy to polega na rozmowie, a nie na przerwaniu ciszy czymkolwiek... poza tym to nie takie proste - wyrzuciłem z siebie, plącząc się niemiłosiernie i biorąc zdecydowanie zbyt mało oddechów w stosunku do ilości słów, jakie powiedziałem.
 - Matko jedyna, biegnijcie po kamery, to mówi! - udał zaskoczenie Rick. - No ale widzisz, chodzi o to, żeby tym samym systemem próbować przerwać każdą ciszę, bo po prostu nie z każdym się dogadasz. A w końcu po prostu będzie osoba, z którą po prostu... - pstryknął palcami - kliknie. Prędzej czy później.
 Kliknie. Ciekawe, jakie to uczucie. Po prostu mówić i...
 - Ale dość tych psychologicznych gadek, bo zaraz będziesz musiał mi zapłacić - zaśmiał się. - Wykaż się. Ja nałożę to danie bogów zrobione przez jednego z nich - wyszczerzył się. Skromny.
 - No więc... - wziąłem głęboki oddech. - Jestem z Finlandii i... - zrobiłem przerwę, żeby przypomnieć sobie rady Ricka - mieszkałem w drewnianym domku i było zimno, w Finlandii jest zimno, ale mam swetry, więc... tak. -  Oddychajmy. - Lubię herbatę i las, ale nie lubię wyrzucać rzeczy i i jest ich dużo i przez to robi się bałagan, którego nie lubię i... - zaczerpnąłem powietrza. - I to jest prawdopodobnie najbardziej chaotyczna wypowiedź, jaką słyszałeś - dodałem zmieszany.
 - Nie mogę zaprzeczyć - stwierdził. - Ale była to wypowiedź, więc mamy progres. - Zjadł kawałek lasagne i podsunął mi talerzyk dla mnie. - A co cię tu przywiało? Bo nie wyglądasz na miłośnika podróży, nagłych przeprowadzek i całkowitych zmian.
 - Lubię podróże - zaprzeczyłem szybko. - W góry. Samemu. A tutaj... - Wymyśl coś i to szybko. - No...  eee... konie. A ciebie? - urwałem szybko i sięgnąłem niepewnie po lasagne.
- Tak, możesz to zjeść, nie zatrujesz się. Raczej - zaśmiał się.
 Wziąłem do ręki widelec (czy ja już wchodzę w jakieś pierwsze stadium zespołu Parkinsona?)  i korzystając z tego, że Rick nie patrzył na mnie, spróbowałem kawałek dania. Było... dobre. Wziąłem kolejny, a chłopak zaczął mówić.


Rick? Co powiesz?























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.