Strony

piątek, 30 listopada 2018

Od Quil'a do Gianny

Spanko. Jedyne słowo, które mogło opisać to, co chciałem dzisiaj robić. Zegarek wskazywał godzinę 5:28, a ja właśnie przekręcałem się na drugi bok. Jeżeli dobrze pamiętałem, to właśnie zaczynał się czwarty dzień tygodnia... chyba. Ręką zacząłem szukać telefonu, który wieczorem odkładałem na szafkę nocną, lecz mimo wielu prób, nie znalazłem go. Otworzyłem podirytowany oczy i powoli usiadłem na łóżku. Spojrzałem na mebel, lecz rzeczywiście przedmiotu, którego szukałem, nie było. Wstałem z łóżka i ruszyłem szukać Desmond'a, ten debil na pewno zabrał mi telefon. Przeszukałem całe mieszkanko, lecz lisa w nim nie było, zapewne schował się gdzieś, ale nie miałem zamiaru się teraz z nim bawić. Podszedłem do blatu kuchennego i zrobiłem sobie cynamonowej herbaty, gdyż ta najlepiej smakowała i była wręcz idealna na chłodniejsze dni. Ospale ziewnąłem i wziąłem pierwszy łyk napoju, a już po chwili poczułem, jak robi mi się ciepło od środka, cudowne uczucie. Szczerze mówiąc, nie było sensu kłaść się już do łóżka, gdyż było trochę po szóstej, a ja musiałem przygotować się na zajęcia. Pierwsza była pierwsza pomoc, niby nie dużo wymagający przedmiot, lecz trzeba być skupionym. Dopiłem cudowny napar i żwawo ruszyłem po ubrania. Poranna rutyna zazwyczaj nie zajmowała mi dużo czasu, nigdy nie przejmowałem się swoim wyglądem. Poczochrane włosy to u mnie codzienność, już nie wspomnę o moich bluzkach, które ciągle są pogniecione. Ubrałem się sprawnie i poszedłem do kuchni, aby w końcu zrobić sobie śniadanie. Po posiłku umyłem zęby i spojrzałem na zegarek, 7:18, zdążę. Spakowałem potrzebne rzeczy do plecaka, oczywiście oprócz telefonu, ponieważ "ktoś" go zabrał. Wyszedłem z pokoju, zakluczyłem drzwi i spokojnym krokiem ruszyłem w stronę uczelni.

~~~

Lekcje minęły mi nadzwyczaj szybko, nie było zbędnego pytania uczniów o rzeczy, które i tak nigdy nam się nie przydadzą, więc pogrążyłem się w swojej własnej krainie wyobraźni. Postanowiłem, że dzisiaj w końcu usiądę porządnie do szkicowania, to był wręcz idealny plan. Odkluczyłem drzwi, a zaraz po przekroczeniu progu, spostrzegłem leżący na ziemi telefon. Nie wspomnę już o tym, że był cały w ślinie, przynajmniej był. Wytarłem komórkę chusteczką i spakowałem ją do kieszeni spodni. Chwyciłem swój szkicownik, kilka ołówków, gumkę i temperówkę, a następnie zacząłem upychać mniejsze rzeczy po kieszeniach. Zawołałem lisa, który zadziwiająco szybko znalazł się przede mną, pomiziałem futrzaka po głowie i gestem dłoni wskazałem na drzwi. Rudzielec zrozumiał od razu, spacerek. Gdy wyszedłem na korytarz, uprawniłem się, że dobrze zamknąłem drzwi i ruszyłem w stronę wyjścia. Będąc przed budynkiem, rozejrzałem się i mimo że było około godziny 16, ziewnąłem. Skierowałem się w stronę akademickiej bramy, gdyż od początku chciałem ją naszkicować, lecz nigdy nie miałem wystarczająco czasu.

~~~

Będąc już naprawdę kilka metrów od celu mojej podróży, zauważyłem na ziemi jakąś kartkę. Podniosłem ją i spojrzałem na rysunek jakiegoś psa, zapewne był to chart. Usiadłem na ławce i spokojnie przestudiowałem każdą poszczególną linię. W swej prostocie naszkicowany pies skrywał coś więcej, taką iskierkę, która przykuwa uwagę wszystkich dookoła. Desmond najwidoczniej również zainteresował się kartka, gdyż po chwili usiadł koło mnie i wbił w nią wzrok. Po niedługim czasie usłyszałem kroki, które ewidentnie dochodziły od strony akademii, odwróciłem głowę w tamtą stronę i zauważyłem dziewczynę. Czyżby szykowała się nowa znajomość?

Gianna?
Pamiętaj, że mój kudłacz nie mówi XD

Od Maeve cd. Gianny

Dziewczyna była ewidentnie na mnie wkurwiona.
- Masz z tym jakiś problem? Bo nie rozumiem. - burknęła, zakładając ochraniacze na nogi swojego konia.
- Nie, w zasadzie to nie. - odpowiedziałam, zaglądając z ciekawością do boksu ogiera. Wciąż go roznosiło. - Coś mu jest, że tak się rzuca?
Dziewczyna zignorowała moje pytanie, dopinając jeden z ochraniaczy.
- On się nie rzuca. - rzekła z przekonaniem. - Jest po prostu nerwowy. - dodała, wyjmując z pyska deresza kolejny ochraniacz. Koń wydawał się być naprawdę uroczą kluską, ale teraz sprawiał wrażenie jakby chciał każdego zamordować. Spojrzałam na karusa obok - wydawał z siebie bliżej nieokreślone dźwięki, udając ogiera. Uśmiechnęłam się. Zawsze śmieszyło mnie takie zachowanie u Megreza, a karus robił to wręcz komicznie. 
- Jakoś bardzo nerwowy. - uznałam, mrużąc oczy i mierząc jej konia wzrokiem. Dziewczyna zignorowała moją wypowiedź i wycofała konia wgłąb boksu, podając mu coś. Przywołała psa, zajrzała jeszcze do drugiego konia i tyle ją widzieli.
  Zdecydowałam, że przejdę się zobaczyć co u Megreza. Ta kluska ostatnio za mało chodziła, więc trzeba by było go ruszyć. Nie chciałam jechać dzisiaj w teren, bo byłoby to samobójstwo. Spojrzałam na rozpiskę okólnika - o 17.30 był wolny. Wzięłam marker i wpisałam nas tam na godzinę. Włożyłam ręce do kieszeni i wyszłam na ten mróz, z przekleństwami na ustach. Zapominanie rękawiczek to kurwa złoto. 

~*~

Przydałoby się zdjąć Megreza z pastwiska... Z tą myślą wstałam z kanapy i sięgnęłam po ciepłe ubrania. Pomimo że grudzień dopiero się zaczynał, piździło już chłodem. Spojrzałam na aparat, leżący na dnie szafy - nie dzisiaj. Dopiero w sobotę wyjdę na jakieś zimowe zdjęcia. Ubrałam się i założyłam glany, ciesząc się że nie muszę się męczyć z jakimiś termobutami - glany były zajebiste na każdą pogodę. Wcisnęłam słuchawki do uszu, włączyłam składankę od Red Hot Chilli Peppers i założyłam czapkę. Normalnie tego nie robiłam, ale stanie na mrozie przez godzinę bez czapki mi się nie widziało.
  Megreza nie było w stajni, więc prawdopodobnie stał na pastwisku. No kurwa... Wzięłam uwiąz z jego boksu i ponownie wytargałam się na ten mróz. Zaklęłam głośno, gdy prawie wyrżnęłam się na lodzie przed stajnią. Boże, jak cudownie że nie kuję Megreza. Ten koń by się już dawno zajebał, gdyby był podkuty. Dotarłam wreszcie do pastwisk, gdzie większość koni leniwie się pasła, kilka z nich galopowało i brykało, ale to były jakieś popieprzone wyjątki. Meg stał na ostatnim z pastwisk, więc miałam trochę do przejścia. Spodziewałam się, że dojście na samą górę będzie czymś strasznym - myliłam się. Zejście z koniem było kurwa wyzwaniem. Schodziliśmy powoli, obydwoje robiąc niewielkie kroczki, żeby się przysłowiowo nie wypierdolić. Meg spiął się i zaczął cofać, gdy jakieś ptaki nad nami przeleciały. Pogłaskałam go po chrapach, błagając go po cichu żeby się uspokoił, bo zrobi sobie większą krzywdę. Kluska wreszcie się uspokoiła i zaczęła ponownie za mną iść, na co odetchnęłam z ulgą. No, nasza radość nie trwała długo, bo ktoś zapiszczał. Chwilę potem, dosłownie z jakiejś nicości wbiegł pod nogi młodego chart. Zaklęłam głośno, natychmiast zaciskając mocniej rękę na uwiązie i próbując złapać kantar spanikowanego kasztana.
- Jebany skurwiel! - krzyknęłam, chcąc odgonić psa, usilnie próbującego użreć Megreza - prawdopodobnie ze skutkiem. - Czyj to kundel, kurwa?! - Ogier, wykorzystując moje skupianie się na psie, wyszarpał mi uwiąz i poleciał do przodu, czworonóg za nim. Tylne nogi mojego konia kilka razy znalazły się centymetry od pyska psa. Dzieciak rozpędzał się coraz bardziej, a za chwilę był zakręt. Ten idiota się nie wyrobi, i wpierdoli w pastuch. Tak też się stało - chciał wyhamować, ale zamarznięte podłoże skutecznie mu to uniemożliwiło. Wyrżnął się i przez krótką chwilę nie wstawał, nie mogąc złapać równowagi. Zdążyłam dobiec do niego ja, kundel i jego właścicielka, z kolejnym psem. Zignorowałam przekleństwa dziewczyny, bardziej liczył się dla mnie teraz koń. Laska odciągnęła od niego psa i właśnie go ochrzaniała. Rzuciłam jej wściekłe spojrzenie, ale nie odezwałam się. Jeszcze nie teraz. Pomogłam wstać Megrezowi, który rozglądał się z przerażeniem i trząsł się z szoku. Obejrzałam go całego - był poobijany, urżnięty od błota i trochę podrapany, ale większych ran nie znalazłam. Pies miał szczęście.
- Pilnuj tego kundla. - warknęłam, odwracając się do dziewczyny. W międzyczasie włożyłam papierosa do ust i zapaliłam go. Powinnam iść na odwyk. - To mogło się źle skończyć i dla Megreza i dla tej twojej szczoty do podłogi. - Dodałam, głaszcząc roztrzęsionego kasztana po chrapach.

Gianna? Nic lepszego nie wymyślę :/

niedziela, 25 listopada 2018

Od Ashley cd. Grace

Zmierzyłam brunetkę wzrokiem. Wyglądała przecudownie, a wszystko pięknie się łączyło.
  - No, teraz możemy iść. - zamruczałam zadowolona ze 'swojej' pracy.
Zamówiłyśmy taksówkę, która przyjechała do nas po niedługiej chwili. W samochodzie wymieniałyśmy się ciekawymi historiami z klubów i imprez. Po pewnym czasie taxi się zatrzymało, a my mogłyśmy stanąć przed jednym z okolicznych klubów.
  - Gotowa? - wypaliłam, tryskając entuzjazmem.
  - Chyba tak. - z jej twarzy, jak i barwy głosu można było wyczytać niepewność.
Otworzyłyśmy drzwi, znajdując się w głośnym i żywiołowym klubie. Jedni pili, drudzy tańczyli, a trzeci zwiedzali tutejsze toalety... Ale ich wszystkich łączy jedna rzecz: Dobra zabawa! Usiadłyśmy przy barze, a ja zaczęłam gawędzić z barmanem. Próbowałam się dowiedzieć czy mają w ofercie cynamonowe Whiskey, a wyszło na to, że facet rozpoznał mój akcent i zaczął mnie wypytywać o życie.
 - Jestem tu z koleżanką i chciałabym coś w końcu wypić. - powiedziałam wciąż miło, jednak znudzona rozmową z barmanem.
 - Tak, jasne. Mamy cynamonowe Whiskey, a chcesz jakąś popitę?
 - Hm, nie. Wolę na czysto, a koleżance Mohito.

Barman kiwnął głową i po chwili podał nam napoje, zauważyłam jednak, że obok Grace siedział nieznany mi chłopak. 
 -
Znajoma stwierdziła, że MUSI mi znaleźć chłopaka... przynajmniej będzie miała zajęcie. - usłyszałam od brunetki, a jej palec powędrował na mnie.
Ja jej zaraz dam pokazywanie paluszkami, dopiłam ten cudowny napój, a barman natychmiast dolał mi go więcej. Moje palce powędrowały na szklankę, którą opróżniłam jednym haustem.

***

Po paru szklankach w mojej głowie pojawiały się różne rzeczy. Moje palce zaczęły wbijać się w żebra dziewczyny, która nie zwracała na to większej uwagi. Zirytowałam się, więc złapałam dziewczynę za nadgarstek i wyciągnęłam ją przed klub.
 - Kto to był? - zapytałam, opierając się o drzwi.
 - Matthew, to znajomy z akademii. - odpowiedziała obojętnie, była jedynie po dwóch małych drinkach.
 - Aha. - odparłam nieświadomie.
Nagle ktoś szarpnął za klamkę i otworzył drzwi, a ja znalazłam się na ziemi sycząc z bólu. Widok przede mną stawał się mglisty, a wystarczyła jedynie chwila by zamazał się całkiem. Krótko mówiąc zemdlałam.

***

Otworzyłam najpierw pierwsze oko, następnie drugie. Pomrugiwałam, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Moja głowa pękała nie tylko od natłoku myśli, ale i od kaca. Pokój był cały biały, a ja leżałam na łóżku szpitalnym. Chyba byłam u akademickiej pielęgniarki, no nieźle. Ja leżałam jedynie na łóżku, nie ruszałam się.


***

Nagle do pomieszczenia weszły trzy osoby, które natychmiast zwróciły swój wzrok na mnie. 


                                 Grace, postaraj się! :3 I sorki, że krótko :<

poniedziałek, 12 listopada 2018

Vanessa odchodzi!

Odejście postaci nastąpiło, za decyzją autorki. Pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić!






~Miłego dnia, Hunc



Od Gianny cd. Maeve

Obrzuciłam dziewczynę, nieco bardzo zirytowana jej postawą. Nosz kurwa, ja rozumiem, nie wszyscy mogą rozumieć, że niektórzy właściciele nie lubią jak obca osoba dotyka ich konia, ale z opierdalalniem Colo mogła sobie odpuścić.
- Masz z tym jakiś problem? Bo nie rozumiem - burknęłam, pochylając się do nóg Neolito by założyć mu ochraniacze.
- Nie, w zasadzie nie - odparła, zaglądając do boksu ogiera. - Coś mu jest, że tak się rzuca?
Nie spojrzałam na nią, zamiast tego docisnęłam kołek trzymający opancerzenie deresza na właściwym miejscu.
- On się nie rzuca. Jest po prostu nerwowy - burknęłam wyjmując z pyska Hazana drugi ochraniacz.
Kary traktor obok, uznał, że wspaniałym pomysłem będzie furczenie na cały regulator i udawanie ogiera. No super, tyle pracy z tym debilem jak zawsze na darmo.
- Jakoś bardzo nerwowy - mruży oczy przyglądając się Neo nieco zbyt wnikliwe.
Wycofałam go wgłąb boksu, gdzie zgodnie z normą, podałam mu tabletki uspokajające.
Całe życie na prochach.
Ignorując brunetkę, przywołam do boku Miśka, zajrzałam jeszcze do Colo i nie rzucając dziewczynie spojrzenia, wróciłam do akademika.
***
Ja.pier.do.le
Tak, rozumiem, koń wytarzany w błocie, piachu czy chuj wie czym jeszcze to żadna nowość, ale pies? W dodatku mastif, który ma kupę sierści i podszerstka?
Yhhh.
Na szczęście drugi futrzak wykazał się większym rozumem i w spokoju dał porobić sobie zdjęcia, podczas gdy jego starszy kolega ganiał ptaki.
A to zawsze tę ciotę biorą za groźnego potwora. Ciekawe.
- Dodo - mruknęłam, kiedy pies zamarł w bezruchu i ustawił ucho w miejsce za mną. Podążyłam za jego wzrokiem, co było błędem. Z moich ust wyrwał się dość Głośny pisk, na co chart zareagował dość jednoznacznie, zerwał się z miejsca przy mnie i odsłaniając zęby, natarł na, hm, przeciwnika.
- Wracaj! - wydarłam się nieco bezskutecznie, bo moja komenda została zagłuszona przez szczek Hazana.
Przejebane.

Mewkaa? Wybacz za trochu chujowe zakończenie XD

Od Maeve cd. Gianny

Korzystając z chwili wolnego, załatwiłam sobie utęsknioną zapalniczkę i dwie paczki papierosów. No cóż, szkoła zafundowała mi depresję, raka płuc i wątroby - najprawdopodobniej. Łaziłam bezcelowo po terenie akademii, co jakiś czas przystając żeby wyrzucić niedopałek papierosa albo przyjrzeć się jak ktoś trenuje - bądź co bądź, lepsze to niż flacha w ręce i oglądanie bezsensownych telenoweli.
No bo komu chce się napierdolić do nudnych seriali? Nie lepiej jest zorganizować jakąś imprezę?  Uśmiechnęłam się na myśl o jakimś wydarzeniu tutaj. Będę musiała się zorientować, czy ktoś czegoś nie robi na dniach. Ostatni raz uwaliłam się na urodzinach mojej znajomej, co skończyło się ostrym kacem na następny dzień i pokutowaniem w łóżku. Poprawiłam niedbale związaną bandanę, klnąc dość głośno, gdy materiał nieprzyjemnie otarł się o rany. Percy już dawno by mnie za to zajebał. Bogu dzięki, że go tu nie ma.
 Obejrzałam się tylko po to, by sprawdzić kto przyjechał - kierowca i młoda pasażerka, która raczej nie była zadowolona z faktu, że musi otworzyć przyczepę. Wzruszyłam ramionami - to jej problem, nie mój. Doszły mnie jakieś przekleństwa, które zignorowałam. Bardziej przejmowałam się Megrezem, który uznał że upierdolenie nowej derki będzie świetnym pomysłem. Przewróciłam oczami i weszłam na jego pastwisko. Chłopak zarżał przeciągle i zerwał się do biegu, wyrzucając kilka razy tylne nogi w górę.
- Meg! - krzyknęłam na niego. Znowu wydał z siebie ten wysoki dźwięk i zwolnił do aktywnego kłusa. Wyciągnęłam przed siebie otwartą dłoń, udając, że mam coś na niej. Chłopak postawił uszy na sztorc i uniósł wargę. Uniosłam jedną brew, po cholerę się tak popisuje? Gdy stał ode mnie jakieś trzy metry, schowałam rękę ponownie do kieszeni i podeszłam do niego, uśmiechając się. - Megrez, musiałeś sobie tak uwalić nową derkę? O Tobie już nie wspomnę. - westchnęłam, patrząc na jego skarpety, a raczej miejsce, gdzie powinny być. Ni chuja, nie widać. Błoto prawie idealnie zlało się z jego sierścią, powodując, że białe skarpetki zniknęły prawie całkiem. Potrząsnęłam głową z uśmiechem. - Dobra dzieciaku, baw się póki możesz i zaaklimatyzuj się tu. - poklepałam go po masywnej szyi a następnie wtuliłam w nią. -  Za kilka dni zaczniemy jakoś pracować. - Dodałam, odsuwając się od niego i całując w chrapy na pożegnanie. Odwróciłam się, i unikając największego błota, starałam się wrócić na plac. Zdążyłam przejść jakieś dwa metry sama, następnie zaczął podążać Meg, z nadzieją że go wezmę z pastwiska.
- Nie tym razem, klusko. - strzeliłam mu lekkiego pstryczka w nos, na co on spiął się i zarzucił gwałtownie głową z wyrzutem. - No idź. - przewróciłam oczami, gdy zaczął trącać łbem moje ręce. Zagryzałam zęby - to kurwa bolało! Zwłaszcza przy dość świeżych ranach. Meg odpuścił sobie, gdy zaczęłam go ignorować. Odszedł zirytowany w kierunku drugiego końca pastwiska.
 Wyciągnęłam kolejną w tym dniu fajkę, i odpaliłam ją, zaciągając się z radością dymem. Najwyżej zdechnę po trzydziestce na raka. Weszłam do stajni, z zamiarem obejrzenia koni innych uczniów akademii i może poznania kogoś? Moją uwagę zwrócił nowy koń, który przez cały czas zarzucał nerwowo łbem i rżał, krążąc po boksie. Stanęłam przed jego boksem, czytając tabliczkę informacyjną z logiem Akademii. Z tego co wspominała dyrektorka, na dniach mieliśmy z Megiem dostać czaprak i derkę z emblematem naszej szkoły. Fajnie, jakieś 200 dolców w kieszeni. "Neolito" według tabliczki. Ładne imię, ale dość... dziwne. Niemal natychmiast zjechałam się w myślach - odezwała się ta, co nazywa się Maeve i ma konia o imieniu Megrez. Uśmiechnęłam się, wyjmując fajkę z ust i wypuszczając szary dymek z ust. Zapach nikotyny szybko rozpłynął się w powietrzu.
- Mogłabyś łaskawie zwiększyć odległość między sobą, a moim koniem? - rzucił ktoś, mocno zirytowanym głosem. Odwróciłam się,  wkładając papierosa do ust. Moim oczom ukazała się dziewczyna z psem na smyczy - dość pokaźnych rozmiarów, futrzasty mastif. Laska, która czepiała się mojego palenia, nie rzucała się jakoś w oczy. Średniego wzrostu, czarne włosy i srebrne patrzały. Aktualnie patrzyła na mnie tak, jakbym zamordowała jej konia albo sprzedała go na kiełbasy?
- Że od niego? - uniosłam brew. - A co, umrze od mojego patrzenia się? - rzuciłam oschle, uważnie obserwując reakcje dziewczyny.
- Po prostu się odsuń. - odparowała, zaciskając palce na smyczy swojego psa. Trzymała ją tak mocno, że zbielały jej knykcie. Dziewczyna miała ciekawy akcent. Obstawiałabym włoszkę. Czarnowłosa wciąż czekała, aż odsunę się od boksu prawdopodobnie jej konia, ale raczej się nie doczeka. Wygasiłam resztę papierosa i wrzuciłam go do kosza, tym samym wypełniając prośbę dziewczyny. Zastanawiałam się, czy sięgnąć po kolejną fajkę, ale nie było nawet pierwszej a ja zdążyłam wypalić już trzy pety. Mimo wszystko, wyciągnęłam paczuszkę i podsunęłam ją dziewczynie.
- Nie chcesz może? - na moje usta wstąpił delikatny, złośliwy uśmieszek. - Zejdzie Ci wreszcie to napięcie. - dodałam po krótkiej chwili. Czarnowłosa popatrzyła na mnie z oburzeniem.
- Daruj sobie, nie palę! - warknęła, przechodząc koło mnie i podchodząc do konia, który wciąż dziczał. Szeptała coś przez chwilę do swojego kopytnego, najwidoczniej chcąc go uspokoić. Co nawet jej się udało, bo skurczybyk się tak nie rzucał. Dalej jednak krążył po boksie i co jakiś czas kopał, ale wyglądało to lepiej niż wcześniej. - Tobie też bym radziła, bo to niezdrowe. - zwróciła się do mnie, patrząc pogardliwie na to jak chowam paczkę papierosów i wyjmuję zmiętoszoną gumę do żucia w listku. Miętowy smak zaraz po wypaleniu peta był dość... ciekawy. Ale cieszyłam się, że mogę zmienić ten posmak nikotyny na coś innego. W dodatku, nie będę żyła przez cały czas na petach, co nie?
 Oparłam się o boks jakiegoś z koni - jak się okazało - również należącego do czarnowłosej.
- Ej! - ochrzaniłam go, gdy stwierdził że przywalenie mi łbem w tył głowy będzie świetnym pomysłem. Chwilę potem chwycił mnie za bluzę, gryząc przy tym moje ramię. - Cholero pierdolona! - podniosłam głos i spaliłam konia wzrokiem. Gdyby nie jego właścicielka, stojąca tu, dostałby w ryj. - Weź te konie naszpikuj jakimiś uspokajającymi, zanim sobie zrobią krzywdę. - zwróciłam się do niej.
- Ale o co ci chodzi? - odparła, marszcząc brwi. - To Ty mu przeszkadzasz, nie on Tobie. - stwierdziła ze stoickim spokojem, ale przeplatając nerwowo smycz między palcami. Ktoś tu się stresuje? Dziewczyna wydawała się być ciekawą osobą, ale w tym momencie była wręcz irytująca. A raczej jej podejście. Rozcierałam bolące mnie miejsce, paląc wzrokiem ją i jej psa. Który swoją drogą, wyglądał na jakiegoś zmniejszonego miśka, a nie mastifa.
- Jestem innego zdania... - stwierdziłam, patrząc na jej konia, który najwidoczniej był zadowolony z faktu że mnie ugryzł. - To ty przyjechałaś tym rzęchem? - dodałam po krótkiej chwili zastanowienia.


Gianna? 
Wena pod koniec zaginęła ;-;

niedziela, 11 listopada 2018

Od Grace cd Navarro

Kolejny dzień w akademii. Słońce wdarło się do mojego pokoju ,świecąc mi prosto w twarz. Zakryłam się kołdrą, żeby mieć jeszcze chwilę na odleżenie swoich trzydziestu minut, które wczoraj straciłam na robienie lekcji, lecz Yellow miała zupełnie inne plany. Kotka zaczęła przeraźliwie miauczeć, nie miałam innego wyboru, musiałam po prostu wstać. Zwlokłam się z łóżka i pierwsze czym się zajęłam, to śniadanie dla kotki. Nasypałam do jej żółtej miseczki trochę karmy, po czym ruszyłam do łazienki. Czy można wystraszyć się samego siebie? Najwidoczniej tak, ponieważ gdy spojrzałam w lustro, nie wiedziałam, czy uciekać, czy błagać, aby ten potwór puścił mnie wolno. Chwyciłam za szczotkę i sprawnymi ruchami rozczesałam wszystkie kołtuny. Po kilku minutach moje włosy wyglądały już naprawdę przyzwoicie. Umyłam zęby i wzięłam się za nakładanie wszelakich kremów na moją bladą skórę na twarzy. Na koniec nałożyłam na usta czerwony błyszczyk i opuściłam łazienkę. Szczerze mówiąc nie poświęcałam nigdy jakoś dużo czasu na makijaż. Mama zawsze wmawiała mi, że to uśmiech jest najlepszym makijażem i tej zasady się trzymam. Ubrałam się w czarne spodnie, białą bluzkę i oczywiście moje ukochane skarpetki w pandy, a całego "look'a" dopełnił pomarańczowy sweter. Przygotowałam sobie na śniadanie dwie kanapki z serem, gdyż śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Po ogarnięciu porannej rutyny pościeliłam łóżko, poprzytulałam Yellow i wyszłam na korytarz, zamykając drzwi na klucz. Nie miałam dzisiaj jakichś poważnych planów, pokręcę się po akademii, podam komuś moją pomocną dłoń, lub coś w tym stylu. Wyszłam z budynku i ruszyłam w stronę... bliżej nieznaną. Słońce dość mocno świeciło, choć przez wiatr było chłodno, nie przewidziałam tego, a mój sweter do najgrubszych nie należał. Przeszedł mnie niemiły dreszcz, gdy ponownie powiał wiatr, może nie powinnam wychodzić o tej porze roku tak ubrana, za niedługo zimna, a ja się rozchoruję, wyśmienicie. Nim jednak do końca straciłam nadzieję, że coś się stanie, wpadłam na coś, a raczej na kogoś.
-Boże, przepraszam. - Usłyszałam męski, choć przejęty głos.
Stał nade mną chłopak, na oko, kilka lat starszy ode mnie. Może powinnam już mówić, że to mężczyzna? W każdym razie chłopak pomógł mi wstać, a gdy udało mi się w końcu ustać na nogach, otrzepałam cały piasek, który zdążył się do mnie przykleić. To zabawne, zazwyczaj to ja pomagam innym.
-To ja przepraszam. No cóż, głowa w chmurach i te sprawy. - Powiedziałam, uśmiechając się lekko.
-Ah, rozumiem. - Cały czas się na mnie patrzył, chyba czas w końcu ożywić rozmowę.
-Widzę, że jesteś nowy, tak? Jestem Grace, miło mi poznać. - Podałam chłopakowi rękę.
-Navarro, również miło. - Uścisnął moją dłoń.
-Cóż, skoro już się w miarę poznaliśmy, pokazać Ci stajnię? 
-Co? - Chyba zapomniał, po co tu tak naprawdę jest, urocze.
-No wiesz, koń, boks, jego domek. - Zaczęłam wymieniać słowa związane ze stajnią, a po chwili brunet załapał, o co chodzi.
-Aa, stajnia, tak. - Powiedział zdezorientowany.
Brawo Grace. Ty i to twoje pierwsze wrażenie.


Navarro?
Króciutko, ale jest :3

Od Grace cd Ashley

Dość szybko opróżniłyśmy całą tacę, ale co się dziwić? Ciastka były pyszne! Na pewno musimy powtórzyć wspólne pieczenie, ponieważ jesteś zgraną ekipą.
-Zrobię ci mały wywiad, dobra? - Powiedziała dziewczyna. Entuzjazm po prostu się z niej wylewał.
-Em, okej. - Odpowiedziałam.
-Jaki jest twój ulubiony kolor? - Cały czas nie odrywała ode mnie wzroku.
-Hm, chyba żółty. - Od razu odpowiedziałam. Nie miałam problemu z tym pytaniem.
-Masz jakieś tatuaże? - Zadała kolejne pytanie.
-Tak! Filiżankę kawy. - Pokazałam jej tatuaż na palcu serdecznym.
-Masz chłopaka? - Zapytała szybko, jakby zdradzała mi największą tajemnicę świata.
-Nie, na razie nie mam. - Odpowiedziałam, jednocześnie odgarniając kosmyk włosów z twarzy.
- Nie gadaj! - Krzyknęła. - Taka ładna dziewczyna i się marnuje? A zobaczysz, że znajdę ci chłopaka! - Powiedziała już trochę ciszej, ale nadal lekko oburzona.

-N-nie naprawdę, nie trzeba. - Powiedziałam, powstrzymując się od śmiechu.
-Oj cicho, mam nawet mały pomysł... Co powiesz na wyjście do klubu? Ja żadnego nie znam, a chętnie się rozejrzę.
-Ale ja...
-Nie ma żadnego 'ale' idziesz ze mną i już! - Odpowiedziała stanowczo.

Chwyciła mnie za rękaw i siłą wyciągnęła mnie ze swojego pokoju. "Przeciągnęła" mnie przez korytarz, lecz po chwili się zatrzymała.
-A tak właściwie to jaki masz numer pokoju? - Zapytała.

Już naprawdę nie mogłam wytrzymać, wybuchłam śmiechem. 
-44. - Powiedziałam, nadal się śmiejąc.
Brunetka wróciła do targania mnie na odpowiednie piętro, a ja próbowałam opanować siebie i moje poczucie humoru. Gdy Ashley znalazła się przed drzwiami mojego "mieszkanie", odkluczyłam je i razem wyszłyśmy do środka. Brunetka od razu rzuciła się w stronę szafy, a gdy tylko dałam jej pozwolenie, zaczęła przeglądać w niej rzeczy.

~~~

-Masz tu coś, co nadaje się na wyjście do klubu, a nie do babci? - Powiedziała rozbawiona.
-Sama jesteś babcia. - Odgryzłam się jej.
-Jeszcze wyzywa... No dobra, ostatnie wieszaki. - Mruknęła zrezygnowana.
Chwyciła moją ulubioną, żółtą sukienkę i wyciągnęła ją z szafy. Chyba jej się spodobała.





-Dobra, masz do tego buty? - Zaprzeczyłam. - A jakieś brązowe?
-Co? - Zapytałam.
-No buty, a co?
-Mam, mam. - Wyciągnęłam z jednego pudełka nowiutkie, brązowe buty na obcasie.

-I to jest klasa, Grace! - Zaklaskała. -Ja cię tu zostawię, spotkamy się o 20 na dole. - Wysłała mi buziaka na pożegnanie i wyszła z mojego pokoju.

Coś czuję, że zapowiada się długa noc.

~~~ 


Miałam 10 minut, "no nie zdążę!" krzyczałam na siebie w myśli. Kończyłam właśnie makijaż i jednocześnie wkładałam buty. Sprawnie spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do torebki i wyszłam z pokoju, zamykając go. Schodzenie po schodach było prawdziwą męczarnią, ale dałam radę. Sprawnie dostałam się na parter i zaszłam Ash od tyłu. Chrząknęłam, aby zwrócić uwagę brunetki, a gdy się odwróciła, przeskanowała mnie wzrokiem. Po chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-No, teraz możemy iść. - Odpowiedziała, niemalże mrucząc z radości.

~~~

Droga była dość długa, więc musiałyśmy jechać samochodem. Na taksówkę nie czekałyśmy, a u celu naszej podróży byłyśmy trochę przed wpół do dziewiątej. Zapłaciłyśmy kierowcy i wysiadłyśmy z pojazdu. 
-Gotowa? - Zapytała uradowana.
-Chyba tak. - Odpowiedziałam niepewnie.
Brunetka znowu chwyciła mnie za rękę i wciągnęła do budynku. Muzyka bębniła w uszach, ludzie tańczyli... albo biegli do toalety, aby zwrócić wypity towar, wbrew pozorom, podobało mi się tu. Usiadłyśmy przy barze, a Ashley zaczęła rozmowę z barmanem. Typowe. Po krótkim czasie ktoś podszedł do nas od tyłu. 
-Grace? - Usłyszałam znajomy głos.
Odwróciłam się nadal siedząc na stołku barowym i spojrzałam na chłopaka.
-Matt? - Zadałam retoryczne pytanie.
Brunet uśmiechnął się do mnie i usiadł obok, zamawiając sobie drinka.
-Nie wiedziałem, że odwiedzasz takie miejsca. - Powiedział, płacąc za trunek.
-Znajoma stwierdziła, że MUSI mi znaleźć chłopaka... przynajmniej będzie miała zajęcie. - Wskazałam dziewczynę, która patrzyła się na mnie.

~*~

Porozmawiałam chwilę z Matthewem, lecz Ashley cały czas wbijała mi palec w plecy. Może trochę za dużo wypiła? W pewnym momencie złapała mnie za rękę i wyciągnęła z klubu.
-Kto to był? - Zapytała.

Ashley? 

Od Quil'a cd Maeve

Pierwszy dzień w akademii. Jak miło czasem obudzić się bez poczucia, że zaraz twój zdziczały ojciec rzuci się na Ciebie, jak jakiś wariat. Chciałem jeszcze trochę poleżeć, lecz kto by tam chciał spać długo w niedzielę? Bynajmniej nie Desmond. Rudzielec skakał po moim brzuchu, nie dając mi szansy na żaden wypoczynek, przekręciłem się na brzuch, zrzucając zwierza z brzucha. Hah, tego się nie spodziewał. Nim jednak zdążyłem zamknąć oczy, poczułem małe łapki na mojej głowie. No bez żartów! Lis położył się na mojej głowie i co chwila lizał mnie po twarzy. Mimowolnie otworzyłem oczy, ponieważ Desmond chyba nigdy nie słyszał co to jest "szczoteczka do zębów". Śmierdziało mu z pyska gorzej niż mojemu ojcu, a to już szczyt wszystkiego. Jak można tak zaniedbać swój oddech? On w życiu nie poderwie żadnej lisicy... głupek. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałam się po "mieszkanku". Może nie był to wielki apartament, ale mogę śmiało powiedzieć, że pomieszczenie było stworzone właśnie dla mnie. Trafili w punkt, jeszcze nigdy nie miałem tak cudownego pokoju. Wziąłem głęboki oddech powietrza i przecierając oczy, wstałem z łóżka. Podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież, a po chwili do mojej sypialni wdarł się "kłębek" chłodnego powietrza. Zdecydowanie wdychanie świeżego, niezmasakrowanego przez samochody powietrza, było jednym z moich ulubionych zajęć. Zapach, to dzięki niemu możemy tak naprawdę poznać okolicę. Chwyciłem swoje ubrania i w miarę sprawnie się ubrałem, chcąc jak najszybciej wyjść na dwór.

~~~

Po uszykowaniu się otworzyłem drzwi wypuszczając tym samym Desmond'a na korytarz. Nie chciałbym, aby ten bałwan zlał się na dywan, gdyż później bym tego nie doprał. Mocz lisów tak strasznie śmierdzi, Boże dlaczego? Wyszliśmy przed budynek i ruszyliśmy w stronę budynku, w którym odbywały się wszystkie lekcje. Szczerze mówiąc, nie byłem zachwycony faktem, iż wracam do nauki. Zdecydowanie lepiej czułem się, siedząc całymi dniami w swoim pokoju i wysłuchując narzekań ojca...  no może trochę przesadziłem. W każdym razie, komu sprawia przyjemność wieczne notowanie czegoś i zapamiętywanie na sprawdzian? Zdecydowanie wolę sam posiedzieć przy książkach, wtedy przynajmniej coś zrozumiem. Z moich ust wydobyła się chmurka pary, uroczy widok. Jak widać, zima zbliżała się do nas wielkimi krokami... A może my do niej? Never mind. Cały ten świąteczny nastrój mnie trochę przytłaczał, mimo iż u mnie w domu, mama starała się przyrządzić najlepsze święta na świcie, nigdy jej się to nie udawało. Zazwyczaj ojciec wracał do domu pijany i od razu szedł spać. Niestety takie jest życie i trzeba dawać radę, prawda? W każdym razie, święta w akademii zapewne będą z wielkim rozmachem, a dla mnie moglibyśmy nawet usiąść razem przy kominku i posłuchać kolęd. Mogę się spodziewać najgorszego, wielka kolacja, prezenty wysypujące się z szafy dyrektorki, dekoracje, dekoracje i jeszcze raz dekoracje. Najwidoczniej tak normalni ludzie obchodzą święta. Rozejrzałem się po okolicy, lecz nigdzie nie zobaczyłem lisa. Gdzie ten mały chuj się znowu schował? Ruszyłem w stronę bramy akademii, może chciał uciec? Przeszedłem obok budynku z recepcją i już miałem zacząć biec, żeby tylko Des nie wpadł pod jakiś samochód, lecz drogę zagrodziła mi jakaś brunetka.
-Ej, nie masz może zapalniczki? - Zapytała. Wbiłem w nią swój pusty wzrok, lecz widocznie ona się tym przejęła. -Tak przy okazji, Maeve. - Wyciągnęła rękę w moją stronę.
Nie przywykłem do nawiązywania nowych znajomości, więc szczerze mówiąc, nie wiedziałem, jak mam się zachować. Po dłuższej chwili uścisnęłam rękę dziewczyny, gdy zauważyłem, że w naszą stronę biegnie Des. Od razu się rozluźniłem i wróciłem wzrokiem do brunetki. Zacząłem grzebać ręką w kieszeniach, do momentu, w którym znalazłem upragniony przez dziewczynę przedmiot. Nie palę, ale już tyle razy byłem o to pytany, że zaczął nosić ją automatycznie. Podałem dziewczynie czerwoną zapalniczkę, którą zaraz otrzymałem z powrotem, gdy brązowooka odpaliła "trutkę".
-A więc... jak masz na imię? - Zadała pytanie.
Chyba naprawdę ta wiadomość jest jej niezbędna do szczęścia. Podniosłem lisa, który stał przy nogach dziewczyny, obróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę stajni, gestem ręki prosząc dziewczynę, aby za mną poszła.
-Lis? Boże święty na kogo ja trafiłam? - Marudziła przez chwilę, lecz ruszyła w końcu za mną.

~~~

Weszliśmy do stajni, a ja postawiłem Desmond'a na ziemi. Zwierz szybko się ulotnił, lecz nie przejmowałem się tym zbytnio, wróci... jak zgłodnieje. Podszedłem do boksu Revela i wskazałem na tabliczkę z napisem "Regem de Revel", następnie zjechałem palcem trochę niżej i wskazałem dziewczynie trochę mniejszy napis "Quil Holloway".
-Quil? Oryginalnie. - Stwierdziła po chwili.

Maeve?
Masz jakieś pomysły? XD

Od Grace cd Bianci

-Sama też nieco się pogubiłam, jeśli mam być szczera. - Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i posłała mi delikatny uśmiech. -Wygląda na to, że zrzucono nam na głowy organizację przedstawienia teatralnego. - Powiedziała, nadymając policzki.  -Że też akademia jeździecka nie mogła wymyślić sobie innego sposobu na zwabienie uczniów.
Nadal nie wiedziałam czemu, to akurat ja z brunetką zostałyśmy w to wciągnięte. Jest wiele innych, bardziej utalentowanych osób ode mnie. Nic z tego nie rozumiałam. Przedstawienie teatralne? Czy dyrektorka myśli, że ja się na scenie urodziłam?! Może i nawet dobrze gram na instrumentach, lecz skąd ona to wie? Pewnie moja mama jej coś powiedziała... eh... "dumna matka". To się kupy nie trzyma...
-Dopiero dołączyłam do akademii, skąd ktoś mógłby wiedzieć o moich zdolnościach? - Zapytałam, dokładnie znałam odpowiedź na to pytanie, ale wołałam spytać się o to dziewczyny. Może ona wie coś więcej.
-Powiedzmy, że pani profesor ma pewien talent, gdy w grę wchodzi dostrzeganie ukrytych talentów. - Brunetka momentalnie się uśmiechnęła. - Nie lubi, gdy ktoś stoi w cieniu, marnując swój potencjał. Najwidoczniej czymś ją zaintrygowałaś, skoro wciągnęła cię w to wszystko, pomimo tego, że nie spędziłaś w akademii nawet tygodnia. - Ruszyła powolnym krokiem do przodu, chwilami spoglądają na mnie, po chwili w ciszy ruszyłam za nią. - To dobry sposób, żeby się zaaklimatyzować i poznać nowych ludzi. - Dodała.
-Z tobą też tak było? - Zapytałam, przyśpieszając i zrównując się z Biancą.
Brązowooka przez dłuższą chwilę myślała, więc postanowiłam upewnić się, że nie powiedziałam niczego złego.
-Wszystko w porządku? - Zadałam kolejne pytanie.
-Tak, jak najbardziej. - Dziewczyna pokręciła głową, a jej ręce wylądowały w kieszeniach. -Po prostu trochę minęło od tamtego czasu, wspomnienia nieco się zatarły. - Odpowiedziała. -Ale w gruncie rzeczy tak właśnie było. Kocham teatr i mogłabym godzinami stać na scenie lub uczyć się archaicznych tekstów. Możliwość udawania kogoś, kim się nie jest i życia w ten cudowny, zupełnie inny sposób to doprawdy kusząca perspektywa. - Westchnęła, chyba na prawdę o tym marzy.
Przeszłyśmy się kawałek wzdłuż płotu, który oddzielał pastwiska od drogi, konie spokojnie przechadzały się po zielonej trawie. Lekko poprawiłam swój beżowy sweter, gdy powiew zimnego wiatru dał o sobie znaki. Zimna, jedna z moich ulubionych pór roku. Nie przeszkadza mi mróz i śnieg, gdyż to właśnie one nadają klimatu temu wspaniałemu okresowi. Drzewa robią się białe, wody magicznym sposobem zmieniają się w lód - no może nie magicznym, ponieważ to wszystko dzięki temperaturze -, a ja, najchętniej przesiedziałabym cały wieczór pod kocem, z kubkiem gorącej herbaty i książką. 
-A jak jest z tobą? - Zapytała po chwili. - Mnie wplątano ze względu na aktorstwo, a ciebie? - Zauważyłam minimalny uśmiech na twarzy i choć był on delikatny, to z łatwością mogłam go zauważyć. 
-Zdecydowanie chodzi o grę na instrumentach. - Odpowiedziałam, nie zastanawiając się nawet, pytanie było proste, więc wymagało takowej odpowiedzi.
-Na czym grasz? - Bianca chyba lubiła wysłuchiwać historii o życiu innych, lecz szczerze mówiąc, mi to nie przeszkadzało, więc czemu niby miałaby zlać to pytanie i udawać, że to nie usłyszałam? To byłby szczyt bezczelności.
-Najdłużej na gitarze oraz ukulele. Darzę wielką miłością instrumenty strunowe, gdyż to właśnie w nich się zakochałam. Dzięki nim zaczęłam interesować się muzyką. Nawet nie wiesz, ile ja przesiedziałam w pokoju, tylko po to, aby nauczyć się, choć kawałka danej melodii. Mimo iż kosztowało mnie to dużo czasu, nie żałuję. - Tutaj zrobiłam krótką przerwę. Wszystkie wspomnienia wróciły. -Następnie było pianino i skrzypce. No... jeszcze śpiewam. - Dodałam po chwili.
-Masz zamiar to zaprezentować na przedstawieniu? Jeżeli nie chcesz wystąpić, to nie nalegam, ale...
-Wystąpię. - Wypaliłam, przerywając dziewczynie. Brawo Grace, powinnaś otrzymać order chamstwa.
Brunetka jedynie się uśmiechnęła i pociągnęła mnie za sobą.

~~~

Stałyśmy przed moim pokojem, dziewczyna widocznie bardzo chciała to zobaczyć, gdyż przez całą drogę wypytywała mnie po kilka razy, pod jakim numerem mieszkam. Odkluczyłam drzwi i wpuściłam dziewczynę pierwszą do pokoju, a ja weszłam zaraz po niej. 
-No to zademonstruj swoje umiejętności. - Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Co? - Zapytałam zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, że będę "zmuszona" zagrać coś dzisiaj.
-Musimy zdecydować na czy będziesz grać. - Powiedziała podekscytowana.
Westchnęła cicho i podeszłam do małego futerału, w którym znajdowało się ukulele, wyciągnęłam instrument i obie z dziewczyną usiadłyśmy na krzesłach.
-Jesteś gotowa na amputację uszu, po tym, jak usłyszysz cokolwiek zagranego przeze mnie? - Zapytałam, uśmiechając się niewinnie.
-Nie jest zapewne, aż tak źle. Nie zjem Cię przecież, graj. - Prychnęła, rozbawiona moim pytaniem.
Chwyciłam "małą gitarę" i zaczęłam grać melodię jednej z moich ulubionych piosenek - ,,Moonlight". ( Tego nawet nie musisz czytać, gdyż jest to tekst piosenki, ponieważ sum chciała wydłużyć sobie opo C: )
-She always has a smile 
From morning to the night 
The perfect poster child 
That was once in my life 
A doll made out of glass 
All her friends think that she's great 
But i can see through it all 
Abd she's about to break 
Remember last year when you told me 
To always stay here and never leave me 
The light from your eyes made it feel like 
We were dancing in the moonlight 
Remember last year when you told me 
To always stay here and never leave me 
The light from your eyes made it feel like 
We, we're dancing in the moonlight 
You were dancing in the moonlight 
And I, I, I was dancing in the moonlight. - Zakończyłam piosenkę, przedłużając ostatnią nutę i spojrzałam na dziewczynę.
-Ukulele wygrywa. - Powiedziała, nadal wpatrując się we mnie wielkimi oczami.
-A Ty? 
-Ale co ja? - Zapytała jakby zaczarowana. 
-Twoja kolej. Pokaż swój talent aktorski. - Wyszczerzyłam się, pokazując tym samym swoje ząbki.


Bianca? 
*oczko* 

Od Ashley cd. Navarro

 -Tak mi przykro. Przepraszam cię serdecznie za spłoszenie wiewióry. - brunet postawił mnie do pionu, co nie sprawiło mu większych trudności.
  -Nie, nie, to ja przepraszam, że na ciebie wpadłam. - mruknęłam zawstydzona, a mój wzrok powędrował na ziemię.
  -Navarro. - zwróciłam swój wzrok na chłopaka, a ten posłał mi uśmiech.
  -Ashley. - odwdzięczyłam mu się nieśmiałym uśmiechem, wychodząc z błotnej kałuży, która przyozdobiła moje buty.
  -Wybacz jeszcze raz... Ta wiewióra była śliczna. - powiedział przelotnie, a jego ręce powędrowały do bluzy, w którą odziany był brunet. - W ramach przeprosin, dasz się zaprosić na herbatę?
Poczułam, jak moje policzki robią się coraz gorętsze, zapewne przybrałam kolor dojrzałego pomidora. Upewniłam się, kiedy na twarz chłopaka wstąpił uśmiech. Jednak nie tylko on wstąpił na twarz bruneta, jego policzki zaróżowiły się, ale czy to dlatego, że było zimno czy był to rumieniec?
  -Tak, na herbatę z chęcią. - odpowiedziałam prędko, a moje dłonie złożyły się przede mną.
Chłopak trafił w mój gust. Nie lubię kawy, ale herbatę mogę pić litrami.
  - Więc, czy panienka pozwoli? -brunet zaśmiał się dźwięcznie i skłonił się głęboko.
Zachichotałam w odpowiedzi i ruszyłam energicznym krokiem przed chłopakiem. Po paru sekundach dotarliśmy do drzwi, które otworzyłam na oścież i wparowałam na hall. Udałam się na korytarz, nie myśląc o tym, że nie mam bladego pojęcia, gdzie znajduje się pokój chłopaka. Brunet jednak w porę mnie złapał i razem doszliśmy do pokoju z numerem 11. Nav próbował kręcić kluczykiem na wszystkie strony świata, jednak zamek trzymał twardo. Z ust chłopaka wypłynęło przekleństwo, a po chwili zamek stwierdził, że jednak zaakceptuje kluczyk. Drzwi się otworzyły, a chłopak jęknął z zadowolenia, wstąpiłam za chłopakiem. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, było tu dość ładnie ale nie do końca w moim stylu. Na łóżku zauważyłam rozłożoną kotkę, spojrzałam na nią zauroczona.
  -Na nią nie zwracaj uwagi, na pewno zaraz zacznie się domagać żarcia.- brunet mruknął pod nosem.
'Wpłynął' do kuchni, a ja usłyszałam jedynie szum wody i następnie kliknięcie.
  - Na jaką herbatę masz ochotę? Mam zieloną z pigwą, rumianek, melisę, owies, czerwoną z imbirem, zwykłą czarną, porzeczkową...i jeszcze dużo innych, o, dla dzieci na ból brzuszka też mam, może się skusisz?- brunet wychylił się zza drzwi, machając wesoło pojemnikiem z granulkami.
Ma mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, brunet rozbawił mnie swoją kwestią.
  - Poproszę czarną. Z cytryną. I cukrem. - krzyknęłam do chłopaka, by mieć pewność, że mnie usłyszy.
Kiedy Navarro zajął się sobą, ja podeszłam do kotki, wlepiła we mnie swój wzrok. Zaczęłam drapać kota za uszami. Zwierzak zaczął pomrukiwać i wyciągnął się na łóżku jak długi. Po chwili zaprzestałam swojej czynności i usiadłam do szklanego stoliczka. Nie minęła chwila, a brunet postawił przede mną kubek, cukierniczkę i talerzyk z plasterkami cytryny. W moim kubku lądowała kolejna łyżeczka cukru, a chłopak zapytał:
 - Czy panienka nie przesadza?- mówiąc to, zaczął wdychać opary, które wydobywały się z gorącej herbaty.
  - Oczywiście, że nie. - odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem, pomagając łyżeczce w rozpuszczeniu cukru.
  - Wybacz, że zapytam, ale ciekawość mnie korci. Masz swojego konia? - zapytał i od razu z jego ust wydobył się cichy syk. Herbata chyba nie była w temperaturze pokojowej.
  - Mam, Azazela, ale opiekuję się również Blackiem.- powiedziałam pospiesznie i odstawiłam kubek na stolik, który; ze względu na materiał budulcowy, ukazywał moje szczupłe nogi, ukryte w jeansach.
  - Wybacz, ale nie kojarzę Blacka. Opowiesz coś o nim?- mruknął cicho, znów próbując napić się herbaty raz jeszcze.
  - Tak, jasne. A więc Black ma dość sporą traumę, jego była właścicielka doznała śmiertelnego wypadku w terenie i nikt nie potrafi go z tego wyciągnąć. Jest dość płochliwy, nie lubi, gdy się go dotyka...no i próbuję coś zdziałać, by jego stan choć trochę uległ poprawie.- wyrecytowałam na jednym wdechu i splotłam palce, nie wiedzieć czemu ta sytuacja była dla mnie krępująca.
  - Oh, nigdy chyba nie miałem styczności z takim koniem.- po raz kolejny odpowiedział cichym mruknięciem.
Brunet włożył palce we włosy i zaczesał je palcami do tyłu.
  - Twój kot jest słodki.- przeniosłam wzrok na kotkę i zawróciłam go na chłopaka.
  - Tak, dopóki nie wlezie ci w nocy na brzuch i nie zacznie po nim biegać, to tak, jest wyjątkowo słodka.- chłopak rzucił, jakby od niechcenia.
Dość prędko wstał, a herbata zaznaczyła ślad na jego czarnej bluzie. Z ust chłopaka wyzwolił się dźwięczny śmiech, do którego z chęcią dołączyłam. Po chwili jedno zagłuszało drugie, swoim donośnym śmiechem. Minęła chwila, a zarówno mi, jak i chłopakowi udało się opanować emocje.
Nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę, więc zarzuciłam klasykiem:
 - Też jesteś tutaj nowy? - zapytałam zaciekawiona.
 - Tak... a ty też? - odparł, po chwili rozumiejąc pełny sens mojej wypowiedzi.
 - Mhm, przyjechałam dzisiejszego poranka. - uśmiechnęłam się wesoło, a na moje policzki zawitały dołeczki.
Nigdy mi się one nie podobały. Usłyszałam wiele razy, że dodają mi uroku, jednak ja nigdy nie umiałam się do nich przekonać. Uśmiech zszedł z mojej twarzy tak szybko, jak się pojawił.
 - Coś się stało? - chłopak wlepił we mnie swoje ciemne oczy.
 - N-nie, po prostu... Te dołeczki. - mruknęłam zniechęcona.
 - Nie podobają ci się? Moim zdaniem są urocze. - chłopak powiedział, chyba nie zrozumiał jeszcze sensu swoich słów.
Moje policzki przybrały ceglasty kolor. Na reakcję chłopaka nie musiałam długo czekać, jego policzki także przybrały odcień różu.
 - D-dzięki... to miłe, że tak uważasz. - odpowiedziałam cicho i uśmiechnęłam się nieśmiało.
Nastąpiła niezręczna cisza, której nie umiałam wypełnić. Upiłam więc jeszcze parę łyków mojej herbaty.
 - To co? Jutro pierwsze zajęcia? - powiedział brunet, przerywając ciszę.
 - Tak. Jaki jest twój ulubiony przedmiot?
 - Hm, nie zastanawiałem się nad tym. A twój?
 - Huh, chyba matematyka i języki obce. - odpowiedziałam ciepło, popijając herbatkę. - Zdecydowanie odnajduję się w języku angielskim, gdyż jest to mój język ojczysty.

Navi? :3
 916 słów.

Od Gianny do Maeve

Jazda po wybojach i pierdolonych kamieniach przedłużyła się o jakąś godzinę, oczywiście dzięki kochanemu Colo, na którego widocznie dawka leków uspokajających nie podziałała tak jak powinna. Tyle wygrać z tymi szkapami. Oparłam głowę o szybę, ale kiedy tylko jebnęłam głową o szkło, zrezygnowałam z tego pomysłu. Zamiast tego odchyliłam się do tyłu i próbowałam nie zarąbać o dach starego suva. Facet, który zgodził się zawieźć mnie i moje porąbane kudłaki do akademii, był nad wyraz rozgadany. Totalnie miałam go dość. - Jeszcze jeden zakręt panienko - oznajmił dymiąc tą cholerną fajką. Nich się udławi tym cholerstwem. Słysząc walenie końskich kopyt po bokach przyczepy, uznałam, że będzie niezły cyrk przy wyprowadzaniu kopytnych. Neolito zapewne będzie próbowała spierdolić, a Colo mnie ugryźć, ale ehh, takie życie wybrałam i takie mam. Nie, nie tego chciałam. W końcu, zza zakrętu wyłoniło się moje nowe życie, nie wróżyłam sobie co prawda niczego szczególnego, ale warto mieć nadzieję, prawda? Heh. Nie. Od razu po otwarciu drzwi, podałam temu niezwykle uroczemu panu zdecydowanie zbyt dużą ilość pieniędzy jak na tak wyrafinowane przewiezienie mnie z lotniska, i ruszyłam do rozklekotanej przyczepy. Pojazd godny mistrzów. Luksusy kurwa. Kontrolnie zajrzałam do wnętrza furmanki, ale widząc, że tragedii nie ma, przystąpiłam do mojej ulubionej, tak do chuja, czynności. Najpierw zajęłam się mniejszym problemem, czyli młodszym z towarzystwa, czyli Colo. Z nim poszło szybko, więc zaraz zajęłam się już nieotumanionym prochami Neo. Deresz co prawda zszedł po rampie bez problemów, dalej już zaczęły się schody. Punktem zapalnym okazał się Colorfull, który na widok towarzysza niedoli napiął mięśnie i furkocząc niczym traktor, zaczął stukać podkutym kopytkiem o bruk. Ogier który szczerze gardził karusem, dopadł go tylnymi kopytami i wywiązała się z tego niezła kopanina. Wreszcie udało mi się zażegnać konfliktowi i mogłam jednego z panów zaprowadzić do stajni. Drugi po kilku minutach wylądował w boksie obok. Cała ta szopka, łącznie z odniesieniem sprzętu, trwała coś koło godziny. Kolejne pół godziny zajęło mi rozpakowanie się i poprzytulanie moich miśków, którym w końcu też się coś od życia należało. A potem znowu znalazłam się w stajni, tym razem w innym celu. Uznajmy, że prawie wyszło. Prawie, bo niezawodny Hazan momentalnie burknął na osobę, która bezczelnie popalała sobie papieroska przy boksie znerwicowanego Neolito. Nosz kurwaaa. - Mogłabyś łaskawie zwiększyć odległość między sobą, a moim koniem? - rzuciłam z przekąsem.

Maeve?

Od Navarro cd. Ashley

-Tak mi przykro. Przepraszam cię serdecznie za spłoszenie wiewióry. - dość energicznym ruchem postawiłem brunetkę na nogi, przy okazji przytrzymując ją jeszcze chwilę, by znów nie straciła równowagi.
-Nie, nie, to ja przepraszam, że na ciebie wpadłam. - mruknęła cicho, spuszczając wzrok ku podłożu.
-Navarro. - uśmiechnąłem się w stronę dziewczyny, kiedy ona wreszcie spojrzała na mnie.
-Ashley. - nieśmiało odwzajemniła uśmiech, z niezadowoleniem opuszczając błotną kałużę.
-Wybacz jeszcze raz... Ta wiewióra była śliczna. - rzuciłem, wkładając zlodowaciałe dłonie do kieszeni mojej czarnej bluzy.- W ramach przeprosin, dasz się zaprosić na herbatę?
Mogłem tylko podziwiać, jak policzki Ashley zachodzą jeszcze większym rumieńcem, na co poszerzyłem nieco swój uśmiech, mogę być przekonany, iż na moje policzki również wpłynął kolor cegły.
-Tak, na herbatę z chęcią. - odparła szybko, splatając dłonie przed sobą.
- Więc, czy panienka pozwoli? - zaśmiałem się, kłaniając się niemal wpół, na co dostałem chichot ze strony dziewczyny.
Brunetka ruszyła przede mną żwawym krokiem, kilka sekund później dopadając drzwi od hallu i otwierając je na oścież, po czym wparowała do środka i od razu udała się na korytarz. Na moje szczęście dogoniłem ją, zanim zdążyła przejść mój pokój. Sytuacja z kluczem znów się powtórzyła, więc i tym razem przekląłem, gdy za żadne skarby kawałek metalu nie chciał wejść w zamek. Drzwi odpuściły po chwili walki, na co jęknąłem zadowolony i wpuściłem Ash do pokoju, w którym oczywiście moja ukochana kocica zajmowała łóżko.
-Na nią nie zwracaj uwagi, na pewno zaraz zacznie się domagać żarcia.- mruknąłem cicho, zaszywając się wgłąb kuchni i natychmiast włączyłem czajnik elektryczny, uprzednio wlewając do niego wodę.- Na jaką herbatę masz ochotę? Mam zieloną z pigwą, rumianek, melisę, owies, czerwoną z imbirem, zwykłą czarną, porzeczkową...i jeszcze dużo innych, o, dla dzieci na ból brzuszka też mam, może się skusisz?- wychyliłem się zza drzwi, machając radośnie pojemnikiem z granulkami, sam nie wiedziałem skąd to wytrzasnąłem.
-Poproszę czarną. Z cytryną. I cukrem.- Ashley zdawała się krzyczeć, na co z szafki wygrzebałem torebkę z fusami, wsypując kilka łyżeczek do zaparzacza.
Zaparzacz wrzuciłem do kubka, po czym zalałem go wrzątkiem i zająłem się własną herbatą - i tu pojawił się dylemat, bo przecież kochałem zarówno imbirową, ale pogoda zachęcała bardziej do melisy. Ostatecznie w moim kubku wylądowała czarna herbata, gdyż ona zawsze była dobrą opcją, gdy wahałem się między dwoma. Kilka minut później, wróciłem do imitacji salonu, stawiając przed dziewczyną na stole kubek z herbatą oraz cukierniczkę i pokrojoną w plastry cytrynę. Z niemałym uśmiechem obserwowałem, jak czwarta łyżeczka cukru ląduje we wrzątku.
-Czy panienka nie przesadza?- zapytałem, podstawiając kubek centralnie pod moje nozdrza.
-Oczywiście, że nie.- odpowiedziała od razu, krążąc łyżeczką w swojej słodkiej herbacie.
-Wybacz, że zapytam, ale ciekawość mnie korci. Masz swojego konia? - zapytałem, sycząc cicho, gdy płyn poparzył mój język.
-Mam, Azazela, ale opiekuję się również Blackiem.- rzuciła szybko, odstawiając kubek na szklany stolik.
-Wybacz, ale nie kojarzę Blacka. Opowiesz coś o nim?- mruknąłem, ponawiając próbę napicia się napoju.
-Tak, jasne. A więc Black ma dość sporą traumę, jego była właścicielka doznała śmiertelnego wypadku w terenie i nikt nie potrafi go z tego wyciągnąć. Jest dość płochliwy, nie lubi gdy się go dotyka...no i próbuję coś zdziałać, by jego stan choć trochę uległ poprawie.- powiedziała prawie na jednym wdechu, splatając razem palce.
-Oh, nigdy chyba nie miałem styczności z takim koniem.- mruknąłem cicho, zaczesując włosy do tyłu.
-Twój kot jest słodki.- Ashley rzuciła wzrokiem na wylegującą się kocicę, po czym znów wróciła na mnie.
-Tak, dopóki nie wlezie ci w nocy na brzuch i nie zacznie po nim biegać, to tak, jest wyjątkowo słodka.- rzuciłem, obracając naczyniem w dłoni,  jednak nie wiedzieć czemu ten tekst z bieganiem po brzuchu wydał mi się śmieszny i szybko wstałem, nie chcąc wylać herbaty na siebie i dziewczynę przy okazji, co niekoniecznie się udało i przy wstawaniu wylałem na siebie ciecz, dźwięcznie się z tego śmiejąc. Nie musiałem zbyt długo czekać na wybuch śmiechu dziewczyny, przez co oboje dławiliśmy się własnymi odgłosami.

Ashhh? :>

641 słów

Od Navarro do Grace

Nie żebym miał cokolwiek do samolotów, ale to co odpierdalało się dzisiaj na pokładzie to szczyt, po prostu szczyt. Nawet nie miałem ochoty tego komentować, a do uszu włożyłem słuchawki, głośność w telefonie dając na ful, by tylko nie słyszeć darcia się małych dzieci. Lot zleciał na moje szczęście dość szybko, więc gdy wylądowaliśmy, z ulgą zszedłem po schodach w dół, chwilę później odbierając swój zmasakrowany bagaż z taśmy. Jeszcze raz rzuciłem okiem na adres mojego celu, uświadamiając sobie, że do pokonania mam jeszcze dobre 300 kilometrów, przekląłem na to w myślach, stając w miejscu postoju taksówek.

***

Nigdy więcej jazdy taksówką przez taki odcinek - uświadomiłem sobie jakim byłem debilem dopiero przy wysiadaniu, gdy człowiek za kierownicą zażądał pieniędzy. Z bagażnika Volvo udało mi się wydobyć moją czarną walizkę, zatrzasnąłem więc bagażnik, sowicie przeklinając, gdy kierowca od razu odjechał. Nieco niezadowolony opuszczeniem Francji, pociągnąłem bagaż za sobą wprost na hall. Rozmowa z recepcjonistką wydawała mi się jedyną ciekawą rzeczą, której dokonałem tego jeszcze nie skończonego dnia, prócz rzecz jasna wylotu i mojej przeprawy przez piekło.
-Dziękuję za wskazówki - rzuciłem szybko, kierując swe kroki w kierunku wskazanym przez starszą panią z recepcji.
Tak jak się spodziewałem - mój pokój był jedenastym w kolejności od schodów, co czyni go też numerem jedenastym, więc tak postanowiłem go zapamiętać - jako numer jedenasty. Moja dłoń powędrowała do tylnej kieszeni spodni, natychmiast natykając się na zimny metal, który od razu chwyciłem. Nim trafiłem kluczem do dziurki, parę razy parsknąłem śmiechem na moją nieudolność, po czym podrapałem się z zażenowaniem po szyi, uświadamiając sobie, iż drzwi były otwarte. Wystrój dość w moim stylu - o ile mogę to tak nazwać, - łóżko wydawało się dość wygodne, gdy po raz pierwszy usadowiłem na nim swoje cztery litery i parę razy podskoczyłem, żeby upewnić się do jego wygodności. Błąd. Wylądowałem na podłodze.

***

Stres dzisiejszego dnia nie miał zamiaru mi odpuszczać, a łeb pulsował pod wpływem emocji.
-Spóźnieni dwadzieścia minut.- mruknąłem pod nosem, kiedy przyczepa z moją klaczą podjechała przed Akademię.
Już miałem się ruszyć, by ją otworzyć, jednak pewna osoba pokrzyżowała mi te ambitne plany.
-Boże, przepraszam.- krzyknąłem, zbierając biedną brunetkę z ziemi.

Sumiku? :>

od Ashley cd. Grace


Po chwili; która była dla mnie wiecznością, dziewczyna wypaliła:
- Jagodowe?
- Jagodowe, z kremem, z owocami, z czekoladą, czego sobie tylko zapragniemy. - powiedziałam prędko.
Dziewczyna posłała uśmiech, co wzięłam za: Tak. Wyciągnęłam także miski i zaczęło się kuchenne szaleństwo, podczas którego wymiatałyśmy z Grace.

***

- Gotowe. - powiedziała dziewczyna po włożeniu ciastek do piekarnika.
Stałam, opierając się o blat z uśmiechem na ustach, dziewczyna jednak przerwała mój odpoczynek, sypiąc mi mąką w twarz.
-Ej! - krzyknęłam udające wielkie oburzenie.
Dziewczyna uśmiechała się niewinnie, widocznie czekając na moją reakcję. Prędko podbiegłam do dziewczyny, otwierając całą paczkę mąki nad jej głową. Brunetka przez chwilę stała się siwa! Grace chwilę 'zastanawiała się nad sensem życia', lecz nie była mi dłużna i zaczęła potrząsać głową w mojej obecności. Wokół nas utworzyła się biała chmurka, która przypominała mgłę. Wybuchłyśmy głośnym śmiechem, który z pewnością słyszeli nawet w sąsiednim stanie.
-W-wybacz. - powiedziała dziewczyna, wciąż opanowując śmiech. -Pomogę Ci sprzątać. - zaproponowała już prawie spokojna, jednak na jej twarzy wciąż tkwił szeroki uśmiech.
Zaczęłyśmy zamiatać i sprzątać wszystkie miski i pozostałości produktów. Jest tego naprawdę dużo...

***

Wreszcie zadzwonił minutnik, który obwieszczał gotowość tych cudeniek. Założyłam rękawice i podleciałam do piekarnika, wyjęłam ciastka, których woń rozniosła się po całym pokoju.
- Ciastka gotowe! - powiedziałam wesoło i postawiłam ciasteczka na stole.
Dokończyłyśmy sprzątanie, którego wiele nie zostało i zasiadłyśmy do stołu.
- Próbujemy? - spojrzała na mnie dziewczyna, widać, że chciała się na nie rzucić.
- Chętnie. - powiedziałam i złapałam za pierwsze, lepsze ciasteczko.
Grace rzuciła się łapczywie na ciastka, wzięłam z niej przykład i zaczęłyśmy się zajadać.

***

Gdy taca została opróżniona, stwierdziłam, że to dobry moment, by dowiedzieć się czegoś o dziewczynie.
- Zrobię ci mały wywiad, dobra? - powiedziałam entuzjastycznie.
- Em, okej. - odpowiedziała dziewczyna, chyba ją to zaciekawiło.
- Jaki jest twój ulubiony kolor?
- Hm, chyba żółty. - odparła dziewczyna bez większego namysłu.
- Masz jakieś tatuaże? - zapytałam ciekawa odpowiedzi.
- Tak! Filiżankę kawy. - pokazała mi palca oraz znajdujący się na nim tatuaż.
- Masz chłopaka? - walnęłam prosto z mostu.
Grace jest śliczna i nie zdziwiłoby mnie to, gdyby go miała.
- Nie, na razie nie mam. - powiedziała, zgarniając kosmyk włosów za ucho.
- Nie gadaj! - krzyknęłam oburzona trochę za głośno. - Taka ładna dziewczyna i się marnuje? A zobaczysz, że znajdę ci chłopaka! - ściszyłam ton, jednak dalej był to krzyk.
- N-nie naprawdę, nie trzeba. - powiedziała dziewczyna trochę rozbawiona.
- Oj cicho, mam nawet mały pomysł... Co powiesz na wyjście do klubu? Ja żadnego nie znam, a chętnie się rozejrzę.
- Ale ja...
- Nie ma żadnego 'ale' idziesz ze mną i już! - powiedziałam rozbawiona i pociągnęłam dziewczynę za rękaw.
Znalazłyśmy się na korytarzu, nagle sobie przypomniałam o drobnym szczególe.
- A tak właściwie to jaki masz numer pokoju? - zapytałam jak ostatni debil.
Dziewczyna zaczęła się śmiać z mojej miny, wypowiadając tylko krótkie "44". Weszłyśmy na drugie piętro, na którym; według rozpiski, miał znajdować się pokój brunetki. Stanęłam przed odpowiednimi drzwiami, a dziewczyna otworzyła pokój. Wyszczerzyłam do niej ząbki, ona spoglądała na mnie rozbawiona. Wkroczyłam do pomieszczenia, które oślepiło mnie ilością bieli. Podbiegłam rozemocjonowana do szafy, spoglądając pytająco na dziewczynę. Brunetka skinęła głową i podeszła do mnie.

***

- Masz tu coś, co nadaje się na wyjście do klubu, a nie do babci? - spojrzałam rozbawiona na dziewczynę.
- Sama jesteś babcia. - powiedziała, szczerząc ząbki.
- Jeszcze wyzywa... No dobra, ostatnie wieszaki. - powiedziałam zrezygnowana.
Wróciłam do szafy, kiedy zauważyła sukienkę, która wisiała schowana między innymi. Wyciągnęłam ją z szafy i pokazałam dziewczynie, uśmiechnęła się wesoło w moim kierunku.
- Dobra, masz do tego buty? - dziewczyna
zaprzeczyła. - A jakieś brązowe?
- Co?

- No buty, a co?
- Mam, mam. - sięgnęła i ukazała mi parę brązowych butów na obcasie.

- I to jest klasa, Grace! - zaklaskałam rozbawiona. - Ja cię tu zostawię, spotkamy się o 20 na dole. - posłałam jej teatralnego
 buziaka i wyszłam, trzaskając drzwiami.

***

Wyszłam z mojego pokoju, było przed 20, więc włączyłam instagrama, który wciągnął mnie do reszty. Przejrzałam się w

 lustrze, które stało na holu. Na sobie miałam bordową sukienkę, która opinała mnie od połowy ud, po dekolt. Na nogach 
zagościły czarne wiązane szpilki, a na twarzy delikatny 
makijaż.Nagle usłyszałam chrząknięcie, obejrzałam się 
i zauważyłam moją towarzyszkę.






                 Grace? Przepraszam że krótkie, ale jestem ciekawa twojej reakcji :3





























Od Grace cd Ashley

Po skończonym treningu ruszyłyśmy z Ash w stronę stajni. Sprawnie rozebrałyśmy konie i wprowadziłyśmy je do odpowiednich boksów. 
-Mam pomysł! - Krzyknęła dziewczyna, jakby właśnie wpadła na pomysł, jak zapewnić ludziom nieśmiertelność.
Pociągnęła mnie za rękaw i obie wybiegłyśmy ze stajni. Dziewczyna kierowała się w stronę budynku mieszkalnego, więc chyba zmierzamy do jej pokoju. Brunetka zatrzymała się dopiero przed drzwiami z numerem 8. Dziewczyna wyjęła z kieszeni kluczyk, którym po chwili otworzyła drzwi i wepchnęła mnie do niego. 
-I po co to wszystko? - Zaczęłam się śmiać.
-Zaraz zobaczysz. - Posłała mi tajemniczy uśmiech.
Podeszła do jednej z szafek i wyciągnęła jakieś produkty.
-Zrobimy ciastka, co ty na to? - Wyszczerzyła ząbki i spojrzała na mnie.
Zamilkłam na chwilę, lecz po chwili miałam już odpowiedź.
-Jagodowe? - Zapytałam.
-Jagodowe, z kremem, z owocami, z czekoladą, czego sobie tylko zapragniemy. - Szybko odpowiedziała.
Uśmiechnęłam się do niej, ten gest był odpowiedzią na jej pytanie i dziewczyna chyba to zrozumiała. 
Podeszłam do dziewczyny i razem zaczęłyśmy przygotowywanie ciasta na wypieki.

~~~

-Gotowe. - Powiedziałam, gdy zamknęłam piekarnik, do którego właśnie trafiła blacha z ciasteczkami.
Dziewczyna stała oparta o blat z wymalowanym uśmiechem na twarzy. Podeszłam do niej i wzięłam garść mąki, po czym sypnęłam nią na głowę dziewczyny. 
-Ej! - Krzyknęła, nadymając policzki.
Uśmiechnęłam się niewinnie i patrzyłam na reakcję Ashley. Brunetka szybko chwyciła paczkę białego proszku i otworzyła ją nad moją głową. Przez chwilę stałam nieruchomo, lecz po chwili zbliżyłam się do Ash i potrząsnęłam głową. W powietrzu unosił się produkt, który tworzył efekt mgły, spojrzałyśmy po sobie i zaczęłyśmy się śmiać.
-W-wybacz. - Powiedziałam, rozbawiona. -Pomogę Ci sprzątać. - Zaproponowałam, gdy opanowałam śmiech.

~~~

Usłyszałam dźwięk budzika kuchennego. Już chciałam odłożyć szczotkę, którą przed chwilą zamiatałam mąkę, aby wyciągnąć wypieki z piekarnika, lecz uprzedziła mnie w tym Ashley.
-Ciastka gotowe! - Powiedziała, uradowana i postawiła je na stole.
Skończyłyśmy sprzątać po wypiekach i zaczęłyśmy do stołu.
-Próbujemy? - Zapytałam z uśmiechem na ustach. 
-Chętnie. - Odpowiedziała, sięgając po ciastko czekoladowe.
Ja wręcz "rzuciłam" się na jagodowy wypiek i razem z Ash, rozkoszowałyśmy się naszym dziełem.


Ashley?
Króciutko, ale nie mam weny :v 

Od Maeve do Quil'a

- Zatrzymasz mi się tu? - zwróciłam się do blond Szczotki, skupiającej się na kierowaniu a nie słuchaniu moich próśb. Co za palant. - No kurwa, mówię do Ciebie! - warknęłam, patrząc na niego.
- Słyszę Cię, do jasnej cholery! Co chcesz ze sklepu? - odparł, włączając kierunkowskaz i zatrzymując się, w celu skręcenia na parking marketu. Uśmiechnęłam się - dobrze wiedział co chcę. Ten tylko przewrócił oczami. Wiedziałam, że mi kupi. Zawsze kupował, więc tym razem nie miałam wątpliwości co do tego. Zjechał na parking i zaparkował. Wyciągnął kluczyk, zabrał portfel i wysiadł, nie czekając na mnie. Jak zwykle zresztą, nie lubiłam chodzić z nim do sklepu. Zawsze mi moralizował że papierosy są niezdrowe i tak dalej... Włączyłam telefon, z zamiarem przejrzenia mediów społecznościowych. Natychmiast po włączeniu danych komórkowych zasypała mnie masa powiadomień z wszelkich serwisów - zaczynając na YouTube, kończąc na Tumbl'rze. Pousuwałam te najbardziej irytujące informacje i przejrzałam te warte - według mnie - uwagi. Scrollowałam Instagrama, dając co jakiś czas serduszko pod czyjąś fotką. Wreszcie, drzwi do auta otworzyły się i wsiadł mój brat.
- Masz, klucho. - podał mi papierosy, nie będąc zadowolonym z tego faktu. - Jeszcze jakaś godzina jazdy i jesteśmy, według ekspedientki. - Dodał, wycofując auto i wyjeżdżając z parkingu sklepu. Pokiwałam głową, dając znać Percy'emu, że do mnie dotarło. Z tego co widziałam, wyjeżdżaliśmy z niejakiego Bayou la Batre. Kto to kurwa wymyślił?! Nie miałam zamiaru zagłębiać się w historię tej nazwy, bo na cholerę mi to? Popatrzyłam na blondyna, którego usta zaciśnięte były w wąską kreskę - coś go gryzło.
- Co jest? - rzuciłam, wyjmując papierosa i wkładając go sobie do ust. Wygrzebałam zapalniczkę i odpaliłam peta. - Coś cię trapi, widzę. - Dodałam, gdy Percy zignorował moje pytanie.
- Nic. - uciął temat i pogłośnił muzykę, która aktualnie leciała w radiu. Wzruszyłam ramionami - nie to nie, jemu nie dogodzisz. Mój brat uchylił okno, tym samym prawie zgasił mi peta. Zgromiłam go wzrokiem, równocześnie zaciągając się papierosem. Lubiłam ten nikotynowy posmak w ustach, chociaż trudno było się go potem pozbyć. Wykruszyłam wypaloną część szluga przez okno, znowu spotykając się ze zniesmaczonym wzrokiem mojego brata. Przecież on też pali, więc o jaki chuj mu chodzi? Wyrzuciłam resztę papierosa gdzieś na drogę.
  Znowu wisiałam na telefonie, bo nic innego do roboty nie miałam. Percy nawet nie próbował utrzymać rozmowy na jakikolwiek temat. Wyjęłam słuchawki z kieszeni w spodniach i zaczęłam walczyć z rozplątaniem ich. Minęło kilka minut, zanim zdążyłam rozplątać to cholerstwo. Z uśmiechem podpięłam je do wejścia i odblokowałam telefon, z zamiarem odpalenia jakiejś odpowiadającej mi składanki. Dziwiąc się samej sobie, włączyłam tą, gdzie na pierwszej pozycji był Godsmack. Nie pałałam miłością do tego zespołu, ale jakoś teraz ich muzyka wcale nie wydawała się taka zła.
 Percy dość brutalnie przywrócił mnie do rzeczywistości, wyciągając mi słuchawkę z ucha.
- Księżniczka, weź się skup na trasie, bo zaraz dojeżdżamy. - powiedział, wyprzedzając jakiegoś forda. Uśmiechnęłam się - wreszcie zobaczę mojego dzieciaka! I zacznę coś całkiem nowego, jejku! Duży billboard z logiem akademii, który właśnie mijaliśmy, spowodował nieprzyjemny uścisk w moim żołądku. Nie dziwiłam się w sumie - czekałam na ten dzień tak cholernie długo!
- Tu jest tabliczka, za kilometr jest zjazd. - wyciągnęłam rękę przed siebie, wskazując mu wspomnianą rzecz.
- Ok. - odparł krótko i przycisnął gaz. Z każdą chwilą zbliżaliśmy się do Akademii.
 Wyskoczyłam z auta jak poparzona, gdy tylko Percy zaparkował na wolnym miejscu parkingowym. Poprawiłam telefon w tylnej kieszeni spodni i włożyłam słuchawki w bluzkę. Niecierpliwie rozglądałam się wokoło, czekając aż mój brat wreszcie ruszy tu dupsko. Odnalazłam wzrokiem stajnie - prawdopodobnie tam stał mój koń. Spojrzałam na Percy'ego z nadzieją, na co on tylko pokręcił głową.
- Mewka, najpierw dokumenty, a potem koń. - skarcił mnie, a ja tylko przewróciłam oczami. Wyciągnęłam papierosa z paczuszki znajdującej się w mojej torbie i odpaliłam go, używając do tego zapalniczki podanej mi przez blondyna. - I uważaj z tymi petami. - dodał, chociaż sam właśnie odpalał swojego.
- Jesteś hipokrytą. - stwierdziłam, idąc raźnie do przodu, mając nadzieję że w kierunku głównego budynku, gdzie znajdę dyrektorkę, albo kogoś z administracji. Akademia prezentowała się cudownie i przerastała moje najśmielsze oczekiwania. Wow. Percy dość szybko mnie dogonił, mordując mnie wzrokiem. Nigdy nie lubił biegać. Dotarliśmy do głównych drzwi, które prawie równocześnie otworzyliśmy i weszliśmy. Zatrzymałam się na schodach, rozglądając się. Na ścianach było wiele obrazów, prawdopodobnie przedstawiających konie właściciela tego obiektu.  W gablotach błyszczały się wszelkiego rodzaju medale, puchary i flo, zdobyte na zawodach. Kolorystyka była utrzymana raczej w beżach i tego typu kolorach, przyjemnych dla oka. Mój brat zdążył już wyjść po schodach, i stał teraz na górze, czekając na mnie. Wchodząc po dwa stopnie, szybko się z nim zrównałam.
- Dzień dobry. Pomóc w czymś państwu? - zaświergotała do nas kobieta, może jakoś po trzydziestce. Miała zrobiony delikatny makijaż, włosy związane w dwa warkocze. Spojrzałam na Percy'ego, czekając aż on powie co trzeba.
- Tak właściwie, to potrzebujemy załatwić te podstawowe sprawy związane z przyjazdem do Akademii. - odpowiedział, starając się ująć to w dość proste słowa, ale wyszło jak wyszło. Na szczęście, kobieta zrozumiała o co chodzi.
- Ah, rozumiem. Schodami do góry i drugie drzwi po prawej. - uśmiechnęła się do nas i życzyła miłego pobytu. Zmarszczyłam brwi. Jednak jest dziwna. Echo moich ciężkich butów niosło się niemiłosiernie, co trochę nas obu irytowało. Wyszliśmy jednak po tych cholernych schodach i stanęliśmy przed drzwiami gabinetu - prawdopodobnie dyrekcji. Wyrzuciłam resztkę peta do kosza i wróciłam do brata, stojącego przed drzwiami i czekającego na mnie. Tym razem to ja nacisnęłam na klamkę, bez uprzedniego zapukania.
- Dzień dobry. Pani Peek? - wypaliłam, dość nietaktownie, nie czekając aż starsza kobieta zacznie coś mówić.
- Dzień dobry. - odrzekła spokojnie. - W czym mogę pomóc? - uśmiechnęła się, wstając zza biurka. Chyba zignorowała moje "pytanie"... Percy usiadł z tyłu, starając się nie dawać znać że istnieje.
- Przyjechałam dzisiaj do Akademii. - zaczęłam, formując sobie w głowie zdania. -  Chciałam załatwić potrzebne rzeczy... - przestałam na chwilę mówić. - Ah, Maeve Griffin. - wyciągnęłam rękę, paląc buraka i uśmiechając się sztucznie.
- Miło mi. I tak, jestem pani Peek. - rozwiała moje wątpliwości. Odetchnęłam z ulgą i zaczęłam mówić dokładniej, co jest mi potrzebne.
  Po wyniesieniu wszystkich swoich rzeczy do pokoju wreszcie mogłam pójść przywitać się z Megrezem. Łeb tej szczoty poznałabym wszędzie! Podbiegłam do jego boksu i nie czekając na brata, wlazłam do dzieciaka. Klucha parsknęła, w oczekiwaniu na smakołyk. Musiałam mu odmówić, na co on tylko potrząsnął głową i zaczął prosić - machając kopytem.
- Megrez, nie. - klepnęłam go w łopatkę, pożegnałam się i wyszłam. Doszło mnie jeszcze jego utęsknione rżenie, ale olałam je. Percy opierał się o swoje auto, wypalając kolejnego papierosa. I kto tu więcej pali... Westchnęłam, podchodząc do niego. Zaśmiał się tylko, bynajmniej nie szyderczo. To był po prostu taki jego śmiech. Rozmawialiśmy chwilę o jego drodze powrotnej i o moich nowych znajomych, których może tu poznam. Po jakichś dwudziestu minutach pieprzenia o pierdołach, stwierdził że musi już jechać. Zrzedła mi mina, ale pokiwałam głową. Przytuliłam się do niego i zaciągnęłam jego zapachem - czuć było papierosy i jego perfumy. Fajne połączenie. Uznał jednak, że koniec tych ckliwych pożegnań i pora jechać. Wsiadł do auta, odpalił je i zaczął cofać. Skończył manewr i docisnął gaz. Na pożegnanie, zanim wyjechał z parkingu wystawił rękę przez otwartą szybę i pokazał mi środkowy palec. Zaśmiałam się, i obróciłam na pięcie, idąc w kierunku płotu ogradzającego pastwiska. Wyjęłam papierosa z paczuszki i chwyciłam go ustami. Sięgnęłam jeszcze po zapalniczkę, ale jej nigdzie nie było.
- Nosz kurwa... - warknęłam, przeszukując pozostałe kieszenie. - Serio? - westchnęłam zirytowana. Rozejrzałam się, czy nie idzie tędy może jakaś żywa dusza - trafiło na chłopaka w białej bluzie. Podeszłam do niego, starając się być jak najbardziej obojętna, chociaż byłam wkurwiona na siebie, że zgubiłam zapalniczkę.
- Ej, nie masz może zapalniczki? - zapytałam, na co on tylko spojrzał na mnie tak, jakbym zabiła mu właśnie rodzinę i przyniosła ich zwłoki na wycieraczkę. - Tak przy okazji, Maeve. - wyciągnęłam rękę przed siebie, czekając aż odwzajemni gest, ale jedyne na co go było stać, to wlepianie we mnie swoich niebieskich gał. No poważnie? Lepiej trafić nie mogłam.

Kudłaczuuu?