Strony

niedziela, 11 listopada 2018

Od Grace cd Navarro

Kolejny dzień w akademii. Słońce wdarło się do mojego pokoju ,świecąc mi prosto w twarz. Zakryłam się kołdrą, żeby mieć jeszcze chwilę na odleżenie swoich trzydziestu minut, które wczoraj straciłam na robienie lekcji, lecz Yellow miała zupełnie inne plany. Kotka zaczęła przeraźliwie miauczeć, nie miałam innego wyboru, musiałam po prostu wstać. Zwlokłam się z łóżka i pierwsze czym się zajęłam, to śniadanie dla kotki. Nasypałam do jej żółtej miseczki trochę karmy, po czym ruszyłam do łazienki. Czy można wystraszyć się samego siebie? Najwidoczniej tak, ponieważ gdy spojrzałam w lustro, nie wiedziałam, czy uciekać, czy błagać, aby ten potwór puścił mnie wolno. Chwyciłam za szczotkę i sprawnymi ruchami rozczesałam wszystkie kołtuny. Po kilku minutach moje włosy wyglądały już naprawdę przyzwoicie. Umyłam zęby i wzięłam się za nakładanie wszelakich kremów na moją bladą skórę na twarzy. Na koniec nałożyłam na usta czerwony błyszczyk i opuściłam łazienkę. Szczerze mówiąc nie poświęcałam nigdy jakoś dużo czasu na makijaż. Mama zawsze wmawiała mi, że to uśmiech jest najlepszym makijażem i tej zasady się trzymam. Ubrałam się w czarne spodnie, białą bluzkę i oczywiście moje ukochane skarpetki w pandy, a całego "look'a" dopełnił pomarańczowy sweter. Przygotowałam sobie na śniadanie dwie kanapki z serem, gdyż śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Po ogarnięciu porannej rutyny pościeliłam łóżko, poprzytulałam Yellow i wyszłam na korytarz, zamykając drzwi na klucz. Nie miałam dzisiaj jakichś poważnych planów, pokręcę się po akademii, podam komuś moją pomocną dłoń, lub coś w tym stylu. Wyszłam z budynku i ruszyłam w stronę... bliżej nieznaną. Słońce dość mocno świeciło, choć przez wiatr było chłodno, nie przewidziałam tego, a mój sweter do najgrubszych nie należał. Przeszedł mnie niemiły dreszcz, gdy ponownie powiał wiatr, może nie powinnam wychodzić o tej porze roku tak ubrana, za niedługo zimna, a ja się rozchoruję, wyśmienicie. Nim jednak do końca straciłam nadzieję, że coś się stanie, wpadłam na coś, a raczej na kogoś.
-Boże, przepraszam. - Usłyszałam męski, choć przejęty głos.
Stał nade mną chłopak, na oko, kilka lat starszy ode mnie. Może powinnam już mówić, że to mężczyzna? W każdym razie chłopak pomógł mi wstać, a gdy udało mi się w końcu ustać na nogach, otrzepałam cały piasek, który zdążył się do mnie przykleić. To zabawne, zazwyczaj to ja pomagam innym.
-To ja przepraszam. No cóż, głowa w chmurach i te sprawy. - Powiedziałam, uśmiechając się lekko.
-Ah, rozumiem. - Cały czas się na mnie patrzył, chyba czas w końcu ożywić rozmowę.
-Widzę, że jesteś nowy, tak? Jestem Grace, miło mi poznać. - Podałam chłopakowi rękę.
-Navarro, również miło. - Uścisnął moją dłoń.
-Cóż, skoro już się w miarę poznaliśmy, pokazać Ci stajnię? 
-Co? - Chyba zapomniał, po co tu tak naprawdę jest, urocze.
-No wiesz, koń, boks, jego domek. - Zaczęłam wymieniać słowa związane ze stajnią, a po chwili brunet załapał, o co chodzi.
-Aa, stajnia, tak. - Powiedział zdezorientowany.
Brawo Grace. Ty i to twoje pierwsze wrażenie.


Navarro?
Króciutko, ale jest :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.