Strony

piątek, 30 listopada 2018

Od Maeve cd. Gianny

Dziewczyna była ewidentnie na mnie wkurwiona.
- Masz z tym jakiś problem? Bo nie rozumiem. - burknęła, zakładając ochraniacze na nogi swojego konia.
- Nie, w zasadzie to nie. - odpowiedziałam, zaglądając z ciekawością do boksu ogiera. Wciąż go roznosiło. - Coś mu jest, że tak się rzuca?
Dziewczyna zignorowała moje pytanie, dopinając jeden z ochraniaczy.
- On się nie rzuca. - rzekła z przekonaniem. - Jest po prostu nerwowy. - dodała, wyjmując z pyska deresza kolejny ochraniacz. Koń wydawał się być naprawdę uroczą kluską, ale teraz sprawiał wrażenie jakby chciał każdego zamordować. Spojrzałam na karusa obok - wydawał z siebie bliżej nieokreślone dźwięki, udając ogiera. Uśmiechnęłam się. Zawsze śmieszyło mnie takie zachowanie u Megreza, a karus robił to wręcz komicznie. 
- Jakoś bardzo nerwowy. - uznałam, mrużąc oczy i mierząc jej konia wzrokiem. Dziewczyna zignorowała moją wypowiedź i wycofała konia wgłąb boksu, podając mu coś. Przywołała psa, zajrzała jeszcze do drugiego konia i tyle ją widzieli.
  Zdecydowałam, że przejdę się zobaczyć co u Megreza. Ta kluska ostatnio za mało chodziła, więc trzeba by było go ruszyć. Nie chciałam jechać dzisiaj w teren, bo byłoby to samobójstwo. Spojrzałam na rozpiskę okólnika - o 17.30 był wolny. Wzięłam marker i wpisałam nas tam na godzinę. Włożyłam ręce do kieszeni i wyszłam na ten mróz, z przekleństwami na ustach. Zapominanie rękawiczek to kurwa złoto. 

~*~

Przydałoby się zdjąć Megreza z pastwiska... Z tą myślą wstałam z kanapy i sięgnęłam po ciepłe ubrania. Pomimo że grudzień dopiero się zaczynał, piździło już chłodem. Spojrzałam na aparat, leżący na dnie szafy - nie dzisiaj. Dopiero w sobotę wyjdę na jakieś zimowe zdjęcia. Ubrałam się i założyłam glany, ciesząc się że nie muszę się męczyć z jakimiś termobutami - glany były zajebiste na każdą pogodę. Wcisnęłam słuchawki do uszu, włączyłam składankę od Red Hot Chilli Peppers i założyłam czapkę. Normalnie tego nie robiłam, ale stanie na mrozie przez godzinę bez czapki mi się nie widziało.
  Megreza nie było w stajni, więc prawdopodobnie stał na pastwisku. No kurwa... Wzięłam uwiąz z jego boksu i ponownie wytargałam się na ten mróz. Zaklęłam głośno, gdy prawie wyrżnęłam się na lodzie przed stajnią. Boże, jak cudownie że nie kuję Megreza. Ten koń by się już dawno zajebał, gdyby był podkuty. Dotarłam wreszcie do pastwisk, gdzie większość koni leniwie się pasła, kilka z nich galopowało i brykało, ale to były jakieś popieprzone wyjątki. Meg stał na ostatnim z pastwisk, więc miałam trochę do przejścia. Spodziewałam się, że dojście na samą górę będzie czymś strasznym - myliłam się. Zejście z koniem było kurwa wyzwaniem. Schodziliśmy powoli, obydwoje robiąc niewielkie kroczki, żeby się przysłowiowo nie wypierdolić. Meg spiął się i zaczął cofać, gdy jakieś ptaki nad nami przeleciały. Pogłaskałam go po chrapach, błagając go po cichu żeby się uspokoił, bo zrobi sobie większą krzywdę. Kluska wreszcie się uspokoiła i zaczęła ponownie za mną iść, na co odetchnęłam z ulgą. No, nasza radość nie trwała długo, bo ktoś zapiszczał. Chwilę potem, dosłownie z jakiejś nicości wbiegł pod nogi młodego chart. Zaklęłam głośno, natychmiast zaciskając mocniej rękę na uwiązie i próbując złapać kantar spanikowanego kasztana.
- Jebany skurwiel! - krzyknęłam, chcąc odgonić psa, usilnie próbującego użreć Megreza - prawdopodobnie ze skutkiem. - Czyj to kundel, kurwa?! - Ogier, wykorzystując moje skupianie się na psie, wyszarpał mi uwiąz i poleciał do przodu, czworonóg za nim. Tylne nogi mojego konia kilka razy znalazły się centymetry od pyska psa. Dzieciak rozpędzał się coraz bardziej, a za chwilę był zakręt. Ten idiota się nie wyrobi, i wpierdoli w pastuch. Tak też się stało - chciał wyhamować, ale zamarznięte podłoże skutecznie mu to uniemożliwiło. Wyrżnął się i przez krótką chwilę nie wstawał, nie mogąc złapać równowagi. Zdążyłam dobiec do niego ja, kundel i jego właścicielka, z kolejnym psem. Zignorowałam przekleństwa dziewczyny, bardziej liczył się dla mnie teraz koń. Laska odciągnęła od niego psa i właśnie go ochrzaniała. Rzuciłam jej wściekłe spojrzenie, ale nie odezwałam się. Jeszcze nie teraz. Pomogłam wstać Megrezowi, który rozglądał się z przerażeniem i trząsł się z szoku. Obejrzałam go całego - był poobijany, urżnięty od błota i trochę podrapany, ale większych ran nie znalazłam. Pies miał szczęście.
- Pilnuj tego kundla. - warknęłam, odwracając się do dziewczyny. W międzyczasie włożyłam papierosa do ust i zapaliłam go. Powinnam iść na odwyk. - To mogło się źle skończyć i dla Megreza i dla tej twojej szczoty do podłogi. - Dodałam, głaszcząc roztrzęsionego kasztana po chrapach.

Gianna? Nic lepszego nie wymyślę :/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.