Najbardziej ekscytującą rzeczą w całej tej rozmowie, było pożegnanie się mojego starego kumpla. Rzucił słuchawką, krzycząc coś do swojej dziewczyny. Uśmiechnęłam się, równocześnie wyłączając telefon i wkładając go do kieszeni. Chciałam trochę posiedzieć w stajni, może wyczyścić sprzęt czarnego Gnoma? Wszystko wyjdzie w praniu. Jakaś blondyna wyprowadzała właśnie swojego konia z padoku, głaszcząc go i chwaląc za wszystko. Prychnęłam pod nosem, co jest takiego zajebistego w tym, że koń już któryś raz w tym dniu, robi taką samą trasę "padok-stajnia-padok"? Ktoś włączył piłę, albo inny podobny sprzęt. I całkiem spokojny dzień, strzelił chuj. Skarogniady potomek szatana popierdalał w moją stronę, prawdopodobnie na ślepo. Pomiędzy jego nogami majtał się uwiąz, co wskazywałoby na to, że wyrwał się swojemu opiekunowi. Coś świtało mi, że kojarzę tego konia. Amor! To ten od Triss. Że ona jeszcze go nie przejebała na kiełbasy... byłby z niego większy pożytek. Zagrodziłam (dość nieudolnie) tej szkapie drogę na padok. Udało mi się chwycić uwiąz, płacąc za to otartymi dłońmi, ale przynajmniej złapałam skurczybyka. Szarpnęłam kilka razy, zmuszając konia do skupienia się na mnie. Zarżał, kładąc po sobie uszy. Oooh kurwa. Kłapnął kilkakrotnie zębami, nie zapominając o przysunięciu się do mnie swoją tłustą dupą i grożeniem kopnięciem. Wreszcie przytargała się jego właścicielka, wyglądająca jakby właśnie przebiegła maraton.
- Weź tego dziada ode mnie! - krzyknęłam, odsuwając się na bezpieczną odległość, gdy dziewczyna zabrała uwiąz i szkapę. Po uspokojeniu tej kupki nerwów, odprowadziła go na padok i wróciła do mnie.
- Dziękuję - wydyszała. No ewidentnie, zamiast łapać konia to maraton biegła.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz ratuję ci dupę - skwitowała krótko. - Nie ma za co.
- W ogóle... - Triss uśmiechnęła się nieco. - Masz jakieś plany po południu? Wybieram się w teren i może pojechałabyś ze mną?
- Że na tej pokrace? - Wskazałam na ten pomiot nienawiści i płochliwości, szalejący na pastwisku.
- No... na to wygląda - potwierdziła, szczerząc się.
- Po pierwsze - wskazałam na dziewczynę palcem. - jesteś popierdolona, jak chodzi o te pomysły. - przerwałam. - po drugie, mnie też chyba popierdoliło. Oczywiście, że pojadę! - puściłam dziewczynie oczko. Ustaliłyśmy godzinę spotkania i pożegnałyśmy. Następnie każda z nas poszła w swoją stronę.
~*~
Osiodłałam swojego konia, wyklinając ją przy tym kilka pokoleń wstecz, gdy nadepnęła mi na stopę.
Triss, która przyszła kilka minut później, wspomniała o moich głośnych przekleństwach skierowanych w stronę klaczy.
- Cichnij się. Wsiadaj na tego kabanosa, i nie spadnij, tak jak kiedyś. - parsknęłam, patrząc na Amora, kręcącego głową na wszystkie strony. - Serio, nie myślałaś, żeby go sprzedać i przeznaczyć kasę na jakiegoś porządniejszego konia? Na nim nawet zawodów nie pojedziesz, nie oszukujmy się. - zwróciłam się do niej, gdy już usadowiła się w siodle i dociągnęła popręg.
Triszu? krótki ten odpis ;,;
Strony
▼
wtorek, 31 lipca 2018
Fabian odchodzi!
Z powodu niepisania opowiadań, zmuszona jestem wyrzucić Fabiana. Pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić!
~ Miłego, Świerk.
poniedziałek, 30 lipca 2018
Od Ethana cd. Boonie
W sumie w Akademii jestem od niedawna. Mimo wszystko podoba mi się tutaj. Atmosfera jest przyjemna, ludzie się mili na swój sposób oraz jest mnóstwo terenu. Spacerowałem właśnie po lesie. Co z tego, że jest po piątej rano. Obudziłem się wcześnie, a że nie mogłem zasnąć to spaceruję. W pewnym momencie przed oczami coś mi przebiegło. Zdezorientowany spojrzałem w stronę, w którą uciekła ta bestia. Zmarszczyłem brwi zdezorientowany. Nie minęła chwila, a przed moimi nogami pojawił się jakiś psiak. Kucnąłem przed nim.
- Co jest? Zgubiłaś się? - spytałem cicho.
Wziąłem na ręce biszkoptowo - białą kulkę. Skoro biegała przy Akademii i w dodatku ma obrożę, musi do kogoś należeć. Szedłem spokojnie przez las, by po chwili dotrzeć na łąkę. Sunia lizała mnie po twarzy. Po chwili zauważyłem dziewczynę siedzącą na ziemi i patrzącą gdzieś w dal. Obok niej spoczywał dalmatyńczyk, który jako pierwszy spostrzegł naszą obecność. Nieznajoma po chwili spojrzała na mnie w lekkiej dezorientacji. Jak wywnioskowałem po jej łagodnym spojrzeniu gdy spojrzała na psiaka, kulka należała do niej. Dziewczyna wstała i podeszła do mnie. Dopiero teraz mogłem zauważyć jak niziutka była.
- Czyżby krasnal zgubił pomocnika? - spytałem ze śmiechem, nawiązując do jej wzrostu. Dziewczyna prychnęła krzyżując ręce. Dalmatyńczyk, który jak do tej pory siedział spokojnie, zmaterializował się przy niej i zaczął powarkiwać.
- Quawan, cisza - dziewczyna zganiła psiaka i jakby upewniona, że nie rzuci się na mnie wyciągnęła do mnie dłoń - Tak w ogóle jestem Boonie -
- No niestety, nie mam ci jak podać ręki, bo trzymam psa, jakbyś nie zauważyła - uśmiechnąłem się chytrze.
Odstawiłem kulkę na ziemi, a ta jakby ze skruchą doczłapała do właścicielki, która zganiła ją spojrzeniem.
- W takim razie do zobaczenia, wróć jak wrócą ci dobre maniery – ponownie usłyszałem głos dziewczyny, patrzyła na mnie z przesłodzonym uśmiechem – Quawan, Inka. Idziemy -
A więc Inka. Cóż, co kto woli. Psiaki posłusznie pognały za właścicielką. Każdy z nas rozszedł się w swoją stronę.
*
Minęło już kilka godzin od porannych wydarzeń. W tym czasie trochę pokrążyłem po Akademii. Cóż jakby nie patrzeć nudziło mi się. Znudzony poszedłem na tor by popatrzeć na ćwiczenia innych. Sam nie mogłem jeszcze jeździć, gdyż mój wierzchowiec nie jest jeszcze przyzwyczajony do nowego miejsca i najzwyczajniej w świecie mi się płoszy. Stanąłem przy jakimś płotku, opierając się o niego rękoma. W pewnym momencie zauważyłem Boonie. Jeździła na swoim rumaku.
- Znowu ty? Miałem nadzieję, że już więcej cię nie zobaczę - prychnąłem ostentacyjnie, co najwidoczniej zdezorientowało dziewczynę, gdyż już po chwili leżała na piachu.
- Ja pierdole, przyjebany jakiś jesteś? - syknęła, w tym samym czasie otrzepując się z piachu.
- Nie. Wstawaj - wyciągnąłem do niej rękę.
Dziewczyna mimo wyraźniej niechęci przyjęła moją dłoń i podciągnęła się na niej.
- Co ty taka zdenerwowana? - zaśmiałem się patrząc, jak Boonie idzie do swojego konia.
- Nie jestem zdenerwowana - odparła neutralnie.
- Nie no co ty - zaśmiałem się.
Usłyszałem prychnięcie, na co mój uśmiech poszerzył się. Po chwili dziewczyna ruszyła razem ze swoim wierzchowcem w stronę stajni. Oczywiście ruszyłem za nią. Moja obecność widocznie działała jej na nerwy.
- No więc co dziś robisz? - spytałem patrząc jak wprowadza konia do boksu.
- Zapewne bardzo dużo interesujących rzeczy - odpowiedziała z przekąsem.
- Na przykład? - uniosłem brwi do góry, spoglądając na nią pytająco.
- Na przykład unikanie takich jak ty? - zapytała uśmiechając się sztucznie.
- Takich jak ja? Myślę, że ja jestem tylko jeden w swoim jedynym rodzaju - wyszczerzyłem się.
- Ależ oczywiście -
Dziewczyna nie odpowiedziała. Najwidoczniej to, że z nią rozmawiam jest dla niej... hmm nudne? Wzruszyłem ramionami. Miałem nadzieję na lepszą rozrywkę, a tu nic.
- Spadam. Do kiedyś, może - zaśmiałem się i ruszyłem w stronę Akademii.
Dziewczyna była nawet ładna, ale co mi po tym, skoro nawet nie chce pogadać. Ja się na pewno nie będę starał o czyjąkolwiek uwagę; jeszcze czego. Do szczęścia nie jest mi potrzebna czyjaś atencja.
Wszedłem do dużego budynku i ruszyłem w stronę kawiarenki. Kupiłem sobie pierwszą lepszą kawę i zawróciłem do stajni. Nie. Nie idę do tej dziewczyny. Wybieram się do swojego wierzchowca. Miejmy nadzieję, że dziś ma się lepiej. Ruszyłem w stronę jego boksu, po drodze mijając krasnala. Nie zwróciłem na nią większej uwagi, idąc przed siebie. Postawiłem kubek przy boksie i ruszyłem po szczotki. Riptide zawsze był spokojniejszy po dobrym wyczesaniu (A/N nie wiem czy tak jest serio, ale uznajmy, że tak xD). Po wybraniu odpowiednich uchyliłem zamek i jak najszybciej wślizgnąłem się do środka. Znając życie, gdybym się ociągał to by mi zwiał. W pewnym momencie Riptide machnął tą swoją wielką łepetyną sprawiając, że gorący napój wylał się wprost na mnie. Lekko oszołomiony zatrzymałem się w działaniu. Zgiąłem się lekko, czując jakby kawa wypalała mi skórę. Reszta działa się szybko. Szczotki wypadły mi z rąk, wywołując głuchy dźwięk, którego ogier najwidoczniej się wystraszył. Ruszył przed siebie, otwierając boks, którego nie zdążyłem domknąć. Moje opóźnione ruchy nie pomagały mi wcale, gdyż chcąc go jakoś złapał, prawie się wywróciłem. Przeklnąłem cicho pod nosem i starając się walczyć z parzącym bólem, ruszyłem za nim. W myślach pogratulowałem sobie rozumu, który najwidoczniej gdzieś mi się zapodział. Nawet nie zauważyłem, że podbiegła do mnie dziewczyna, którą spotkałem rano.
- Co ci się stało? - spytała przyglądając mi się.
- Mnie? Nic. No co ty. Zdrów jak ryba jestem. A życie jest piękne - sarknąłem idąc dalej.
- Przecież się poparzyłeś - zignorowałem ją - Stój! - warknęła wchodząc przede mnie.
- Czego chcesz? Nie widzisz, że jestem w pogoni? - spytałem. Okej... Teraz miałem ochotę parsknąć śmiechem. Fajna ta pogoń - koń gdzieś już dawno pobiegł, a ja swoim ślimaczym tempem idę za nim.
Boonie najwyraźniej nie próbowała nawet kryć rozbawienia. Parsknęła cichym śmiechem i podeszła bliżej.
- Chodź, trzeba to opatrzyć. Miejmy nadzieję, że oparzenie nie jest poważne - powiedziała przyglądając się mi.
Przewróciłem oczami. Nie potrzebuję niańki. Dam sobie radę sam. Ale ten mały krasnal najwidoczniej nie rozumiał słowa nie, gdyż już po chwili ciągnęła mnie sam w sumie nie wiem gdzie.
- Gdzie mnie ciągniesz nędzny człowieku? - spytałem z przekąsem.
Boonie?
- Co jest? Zgubiłaś się? - spytałem cicho.
Wziąłem na ręce biszkoptowo - białą kulkę. Skoro biegała przy Akademii i w dodatku ma obrożę, musi do kogoś należeć. Szedłem spokojnie przez las, by po chwili dotrzeć na łąkę. Sunia lizała mnie po twarzy. Po chwili zauważyłem dziewczynę siedzącą na ziemi i patrzącą gdzieś w dal. Obok niej spoczywał dalmatyńczyk, który jako pierwszy spostrzegł naszą obecność. Nieznajoma po chwili spojrzała na mnie w lekkiej dezorientacji. Jak wywnioskowałem po jej łagodnym spojrzeniu gdy spojrzała na psiaka, kulka należała do niej. Dziewczyna wstała i podeszła do mnie. Dopiero teraz mogłem zauważyć jak niziutka była.
- Czyżby krasnal zgubił pomocnika? - spytałem ze śmiechem, nawiązując do jej wzrostu. Dziewczyna prychnęła krzyżując ręce. Dalmatyńczyk, który jak do tej pory siedział spokojnie, zmaterializował się przy niej i zaczął powarkiwać.
- Quawan, cisza - dziewczyna zganiła psiaka i jakby upewniona, że nie rzuci się na mnie wyciągnęła do mnie dłoń - Tak w ogóle jestem Boonie -
- No niestety, nie mam ci jak podać ręki, bo trzymam psa, jakbyś nie zauważyła - uśmiechnąłem się chytrze.
Odstawiłem kulkę na ziemi, a ta jakby ze skruchą doczłapała do właścicielki, która zganiła ją spojrzeniem.
- W takim razie do zobaczenia, wróć jak wrócą ci dobre maniery – ponownie usłyszałem głos dziewczyny, patrzyła na mnie z przesłodzonym uśmiechem – Quawan, Inka. Idziemy -
A więc Inka. Cóż, co kto woli. Psiaki posłusznie pognały za właścicielką. Każdy z nas rozszedł się w swoją stronę.
*
Minęło już kilka godzin od porannych wydarzeń. W tym czasie trochę pokrążyłem po Akademii. Cóż jakby nie patrzeć nudziło mi się. Znudzony poszedłem na tor by popatrzeć na ćwiczenia innych. Sam nie mogłem jeszcze jeździć, gdyż mój wierzchowiec nie jest jeszcze przyzwyczajony do nowego miejsca i najzwyczajniej w świecie mi się płoszy. Stanąłem przy jakimś płotku, opierając się o niego rękoma. W pewnym momencie zauważyłem Boonie. Jeździła na swoim rumaku.
- Znowu ty? Miałem nadzieję, że już więcej cię nie zobaczę - prychnąłem ostentacyjnie, co najwidoczniej zdezorientowało dziewczynę, gdyż już po chwili leżała na piachu.
- Ja pierdole, przyjebany jakiś jesteś? - syknęła, w tym samym czasie otrzepując się z piachu.
- Nie. Wstawaj - wyciągnąłem do niej rękę.
Dziewczyna mimo wyraźniej niechęci przyjęła moją dłoń i podciągnęła się na niej.
- Co ty taka zdenerwowana? - zaśmiałem się patrząc, jak Boonie idzie do swojego konia.
- Nie jestem zdenerwowana - odparła neutralnie.
- Nie no co ty - zaśmiałem się.
Usłyszałem prychnięcie, na co mój uśmiech poszerzył się. Po chwili dziewczyna ruszyła razem ze swoim wierzchowcem w stronę stajni. Oczywiście ruszyłem za nią. Moja obecność widocznie działała jej na nerwy.
- No więc co dziś robisz? - spytałem patrząc jak wprowadza konia do boksu.
- Zapewne bardzo dużo interesujących rzeczy - odpowiedziała z przekąsem.
- Na przykład? - uniosłem brwi do góry, spoglądając na nią pytająco.
- Na przykład unikanie takich jak ty? - zapytała uśmiechając się sztucznie.
- Takich jak ja? Myślę, że ja jestem tylko jeden w swoim jedynym rodzaju - wyszczerzyłem się.
- Ależ oczywiście -
Dziewczyna nie odpowiedziała. Najwidoczniej to, że z nią rozmawiam jest dla niej... hmm nudne? Wzruszyłem ramionami. Miałem nadzieję na lepszą rozrywkę, a tu nic.
- Spadam. Do kiedyś, może - zaśmiałem się i ruszyłem w stronę Akademii.
Dziewczyna była nawet ładna, ale co mi po tym, skoro nawet nie chce pogadać. Ja się na pewno nie będę starał o czyjąkolwiek uwagę; jeszcze czego. Do szczęścia nie jest mi potrzebna czyjaś atencja.
Wszedłem do dużego budynku i ruszyłem w stronę kawiarenki. Kupiłem sobie pierwszą lepszą kawę i zawróciłem do stajni. Nie. Nie idę do tej dziewczyny. Wybieram się do swojego wierzchowca. Miejmy nadzieję, że dziś ma się lepiej. Ruszyłem w stronę jego boksu, po drodze mijając krasnala. Nie zwróciłem na nią większej uwagi, idąc przed siebie. Postawiłem kubek przy boksie i ruszyłem po szczotki. Riptide zawsze był spokojniejszy po dobrym wyczesaniu (A/N nie wiem czy tak jest serio, ale uznajmy, że tak xD). Po wybraniu odpowiednich uchyliłem zamek i jak najszybciej wślizgnąłem się do środka. Znając życie, gdybym się ociągał to by mi zwiał. W pewnym momencie Riptide machnął tą swoją wielką łepetyną sprawiając, że gorący napój wylał się wprost na mnie. Lekko oszołomiony zatrzymałem się w działaniu. Zgiąłem się lekko, czując jakby kawa wypalała mi skórę. Reszta działa się szybko. Szczotki wypadły mi z rąk, wywołując głuchy dźwięk, którego ogier najwidoczniej się wystraszył. Ruszył przed siebie, otwierając boks, którego nie zdążyłem domknąć. Moje opóźnione ruchy nie pomagały mi wcale, gdyż chcąc go jakoś złapał, prawie się wywróciłem. Przeklnąłem cicho pod nosem i starając się walczyć z parzącym bólem, ruszyłem za nim. W myślach pogratulowałem sobie rozumu, który najwidoczniej gdzieś mi się zapodział. Nawet nie zauważyłem, że podbiegła do mnie dziewczyna, którą spotkałem rano.
- Co ci się stało? - spytała przyglądając mi się.
- Mnie? Nic. No co ty. Zdrów jak ryba jestem. A życie jest piękne - sarknąłem idąc dalej.
- Przecież się poparzyłeś - zignorowałem ją - Stój! - warknęła wchodząc przede mnie.
- Czego chcesz? Nie widzisz, że jestem w pogoni? - spytałem. Okej... Teraz miałem ochotę parsknąć śmiechem. Fajna ta pogoń - koń gdzieś już dawno pobiegł, a ja swoim ślimaczym tempem idę za nim.
Boonie najwyraźniej nie próbowała nawet kryć rozbawienia. Parsknęła cichym śmiechem i podeszła bliżej.
- Chodź, trzeba to opatrzyć. Miejmy nadzieję, że oparzenie nie jest poważne - powiedziała przyglądając się mi.
Przewróciłem oczami. Nie potrzebuję niańki. Dam sobie radę sam. Ale ten mały krasnal najwidoczniej nie rozumiał słowa nie, gdyż już po chwili ciągnęła mnie sam w sumie nie wiem gdzie.
- Gdzie mnie ciągniesz nędzny człowieku? - spytałem z przekąsem.
Boonie?
czwartek, 26 lipca 2018
Od Andy'ego cd. Raven
(skip tajm bo jestem leniem i chcę akcje xD)
Cudem udało mi się namówić dziewczynę na imprezę ale udało się na całe szczęście. Ciemne ubrania dodawały jej mroczności, aczkolwiek wyglądała kusząco. A może to procenty zawracały mi w głowie?
Byliśmy na tej imprezie od jakiejś godziny a od razu po przyjeździe tam zostałem haniebnie wyciągnięty do swoich znajomych, w między czasie upili mnie chyba z dwiema butelkami piwa. Zacząłem szukać brązowowłosej, miałem nadzieję że nie uciekła ani nikt jej nie zgwałcił. Po chwili znalazłem ją, stała do mnie plecami podpierając się o mebel.
- Jestem już. Wybacz, że Cię zostawiłem, ale... - i tutaj urwałem zdanie. Spojrzała na mnie, zauważyłem że jest już nieźle wstawiona.
- Co? - spytała, podnosząc brew.
- Nie było mnie chwilę, a ty już zdążyłaś się uchlać? - spytałem, złośliwie się szczerząc.
- Zostawiłeś mnie to znalazłam sobie zajęcie -
- Ale serio? Upić się -
W odpowiedzi wzruszyła ramionami, uśmiechnąłem się pod nosem. Nagle dziewczyna jakby pełna życia poderwała się i pobiegła do kuchni, nie miałem wyjścia więc poszedłem za nią. Stanęła za barkiem z przeróżnymi alkoholami i odwróciła się w moją stronę.
- Czego sobie panienka życzy? - spytała. Zignorowałem ją i poszedłem sam wziąć sobie coś. Po chwili wróciłem z pierwszą lepszą wódką.
- Andy - usłyszałem jęk dziewczyny.
- Co? - westchnąłem patrząc na nią.
- Otwórz mi butelkę - uśmiechnęła się tak prowokująco uroczo. Wziąłem od niej przedmiot i otworzyłem ją o blat, kapsel spadł na ziemię a ja podałem jej z powrotem butelkę jednak trochę upitą. Nie mogłem się powstrzymać.
- Ej - uderzyła mnie w bok.
- Co się stało? - udałem niewiedzącego.
- Czemu mi upiłeś. Naśliniłeś mi pewnie. Ble - popatrzyła na mnie z miną jakby jej małe kotki z piwnicy zarzynali.
- Oj tam. Nic Ci się nie stanie -
- Ale twoja ślina tam jest. To jakbym Cię pocałowała przez pośrednika -
- Takie życie - wzruszyłem ramionami.
- Oj tam. Nic ci się nie stanie -
- Ale twoja ślina tam jest. To tak jakbym cię pocałowała przez pośrednika -
- Takie życie - wzruszyłem ramionami. Dziewczyna popatrzyła na butelkę jakby ta miała jej zrobić krzywdę jednak upiła łyk.
- Jednak pijesz z tej butelki? - natychmiast znów znalazłem się obok niej.
- Dużo wypiłeś? - spytała śmiejąc się głupio.
- Troszkę - wzruszyłem ramionami. Mimo wysokich procentów w wódce nie odczuwałem go jakoś szczególnie intensywnie. Tak czy inaczej Raven jest o wiele bardziej wstawiona niż ja, ciekawe ile czasu wcześniej stała przy tych alkoholach.
Dziewczyna nagle podeszła do mnie i objęła mnie rękoma. Nie wiedziałem co mam robić, a co myśleć.
- Co ty odwalasz? - zaśmiałem się.
- Nie wiem. Tańczę - wzruszyła ramionami i również się zaśmiała. Położyłem ręce na jej plecach i jako tako zaczęliśmy się bujać. Dziewczyna w pewnym momencie podniosła głowę do góry i patrzyliśmy chwilę sobie w oczy. Nie wiem w którym momencie nasze usta niebezpiecznie się przybliżyły by złączyć się w pocałunku. Po chwili jednak dziewczyna oderwała się ode mnie, patrząc na mnie zmieszana. Spojrzałem na nią tak samo, nie podobało jej się? Nie chciała tego?
- Huh mówiłem. Sztywna jesteś - postanowiłem ją sprowokować z skutecznym skutkiem. Nagle, tak po prostu wskoczyła na mnie i ponownie złączyła nasze usta. Na początku byłem trochę zdezorientowany i gdyby nie szafka za mną oboje padlibyśmy na podłogę mimo to jednak oddałem pocałunek z podobną żarliwością.
- I co? Nadal sztywna? - spytała szeptem, między pocałunkami.
- No teraz już nie - zaśmiałem się. Wystarczyło parę minut, a może sekund byśmy przenieśli się do mojego auta. Miałem nadzieję że nikt nie zauważył naszego braku. Na nasze szczęście samochód był otwarty więc nie musiałem się bawić w szukanie kluczy. Musieliśmy przerwać tą namiętną chwili byśmy pojechali do Akademii, pod którym byliśmy po paru minutach. W następnej sekundzie byliśmy już u Raven w pokoju.
Nie mam pojęcia czy to zasługa procentów czy to było serio ale posuwaliśmy się coraz dalej. Pocałunki zdawały się stawać coraz bardziej intensywne, namiętne. Nasze ubrania praktycznie leżały już wszędzie. Dziewczyna popchnęła mnie delikatnie na łóżko...
***
Obudziło mnie słońce dostające się przez okna. Moja głowa paliła od środka, dłuższą chwilę zajęło mi ogarnięcie co się dzieje wokoło mnie. Nie przypominam sobie żeby w moim pokoju było aż tak jasno. Rozejrzałem się, było tu cholernie biało i jakoś tak nie w moim stylu. Powoli do mojej świadomości wracały wspomnienia wczorajszego wieczoru. Rozmowa z Raven, potem impreza i jej zakończenie. Właśnie, zakończenie. Czy to był sen, czy tak bardzo się schlałem. Niestety to była żadna z tych opcji.
Dopiero teraz zauważyłem leżącą obok mnie półnagą dziewczynę. Cholera, czyli stało się, ja pierdole jaka wpadka. Jak mogłem tak wpaść. Zacząłem trochę panikować, błyskawicznie odnalazłem swoje ubrania, nałożyłem je szybko na siebie i uciekłem. Tak po prostu. Wyleciałem błyskawicznie z budynku, mijając wszystkich uczniów jakby nic się nie liczyło. Dopiero gdy akademia zniknęła mi z oczu, zwolniłem i postanowiłem przemyśleć to wszystko.
Czy to co się stało to było serio? Czy może jednak coś w tym było? Na co mogłem liczyć, Raven na pewno by na mnie nie zależało. Ale jeśli jednak? Jeśli stało się to nie bez powodu? Jeśli ona coś do mnie czuje? Ale czy ja do niej czuje... nie jestem pewien. Chociaż, może nie wypiła aż tyle. Może to jednak było coś na rzeczy?
Ostatkiem sił dodawałem sobie nadziei, postanowiłem że potem się do niej odezwę. W międzyczasie moim celem stała się akademia do której chciałem wrócić, jednak przerwał mi telefon od mojego menadżera.
- Nie mam czasu na gadanie z tobą jak ty to mam się pospieszyć z pisaniem nowej piosenki! Jestem odrobinę zajęty życiem! - odpowiedziałem od razu jak tylko odebrałem.
- Haha... zabawne ale wiem o czym mówisz. Spotkajmy się w kawiarni, do jakiej masz najbliżej. - westchnął. Rozejrzałem się i zauważyłem kawiarnię praktycznie naprzeciw mnie. Podałem mu nazwę po czym rozłączyłem się i poszedłem w stronę budynku. Wszedłem do środka, nic nie zamawiając, zasiadłem za najbardziej oddalonym stolikiem i czekałem na mężczyznę. Po chwili drzwi Bloom Masters Cafe otworzyły się z hukiem i do mojego stolika podszedł wysoki, brązowowłosy mężczyzna.
- Czy ty masz pojęcie co zrobiłeś!? - wydarł się na mnie praktycznie na całą kawiarnie, na nasze szczęście była prawie pusta.
- Mam dość problemów z moim życiem więc gówno mi zrobi twoje widzi mi się bo muszę napisać piosenkę bo pod wpływem żądzy pieniędzy podpisałeś jakiś jebany kontrakt! - warknąłem.
- Tylko wiedz debilu że masz też tak zwane życie publiczne - zmarszczył brwi. - A po za tym teraz to już każdy wie czym jesteś zajęty w swoim życiu "prywatnym". - rzucił gazetą o blat, po czym zasiadł za stolikiem.
Na okładce widniało moje zdjęcie jak całowałem się z Raven, na szczęście nie widać było jej twarzy. Wielki czerwony napis rzucał się w oczy : "Kim jest tajemnicza dziewczyna? Czyżby Andy ma kochankę? ". Byłem po prostu wściekły, nie dało się tego opisać. W jednej chwili wszystko padło. Nie ma pojęcia jak na to wszystko zareaguje Raven, ale paparazzi to jedyne czego potrzebuję.
- Nie mogłeś się powstrzymać naprawdę? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Noaha.
- Słucham? - nie mogłem uwierzyć w co mówi ten miły na co dzień człowiek.
- To słuchaj idioto że twoja kariera jest zagrożona! Ty myślisz czasem co ty robisz? I jeszcze w ogóle się schlałeś! Mamy szczęście że do niczego innego nie doszło. - odetchnął.
- No właśnie co do tego doszło... to stało się... - spuściłem trochę głowę.
- Nie... przespałeś się z nią? -
- Tak jakoś -
- Jeśli prasa się o tym dowie jesteś zniszczony -
- Przestań, mam teraz ważniejsze problemy! -
- Ta... nawet o
niej nie myśl. Wiesz mam pomysł napiszemy prasie że zdzira sama wskoczyła ci do łóżka czy jakoś cię spiła! - uśmiechnął się podle. Jego słowa jeszcze bardziej mnie wkurzyły, czy on myśli że pozwolę mu gadać o niej w ten sposób.
- Odszczekaj to - powiedziałem twardo.
- O co ci chodzi? Chyba ci na niej nie zależy co? - westchnął.
- Zaraz ci przyjebie jak tego nie odszczekasz - wstałem. Noah tylko przewrócił oczami, w odpowiedzi dostał pięścią w nos. Chłopak nie spodziewał się trochę ciosu bo spadł aż z krzesła. Wstał patrząc na mnie z niedowierzaniem i trzymając się za powoli krwawiący nos.
- I nie waż się więcej tak o niej wyrażać. - zagroziłem mu po czym wyszedłem z kawiarni.
Nagle jakby zostałem oślepiony, paręnaście lamp i fleszy otoczyło mnie zewsząd atakując i zasypując pytaniami. Paparazzi jakimś cudem mnie znaleźli i teraz postanowili jeszcze bardziej uprzykrzyć życie.
- Czy może pan coś powiedzieć na temat wczorajszej akcji? Czy może do czegoś doszło? - zewsząd padające pytania coraz bardziej doprowadzały mnie do szału.
- Przykro mi ale Pan Andy nie udzieli na ten temat żadnego wywiadu. - nagle znikąd znalazł się mój menadżer i uratował mnie z tego bagna. Wsiedliśmy do najbliższej taksówki, podając adres akademii.
- Dzięki, sory za ten nos ale w sumie należało Ci się. - było mi teraz trochę głupio.
- Spoko i też cię przepraszam. - zaśmiał się, przykładając kostkę lodu do nosa.
Cholera dlaczego wszystko musi się tak pierdolić. Robiło się coraz gorzej i coraz bardziej bałem się co zrobi Raven. Albo co ja zrobię i czy mi jednak zależy? W końcu zajechaliśmy pod akademię, taksówkarz zaparkował tuż przy wejściu. Szczerze mówiąc trochę bałem się tam wejść.
- Załatwię ci może z dwa albo trzy tygodnie wolnego od prasy ale proszę cię załatw to. - uśmiechnął się chłopak po czym taksówka odjechała.
Ostatnia noc była strasznie wyczerpująca i dopiero teraz się zorientowałem jak bardzo jestem głodny. Skierowałem się do akademickiej kafejki, stanąłem przed kasą która była na moje szczęście pusta i zamówiłem espresso na wynos.
- Chce pan może kupić dzisiejszą gazetę? - miałem już odchodzić, jednak kasjerka przyciągnęła moją uwagę. Spojrzałem na witrynę z gazetą, wszędzie była jedna i ta sama okładka.
- Reszty nie trzeba. - wyciągnąłem banknot stuzłotowy i położyłem na ladzie. Jednym ruchem zgarnąłem wszystkie gazety, wyrzuciłem do kosza po czym wziąłem kawę i na ostatkach nerwów wyszedłem z kafejki. Mam kurwa już dziś dość! Mam nadzieję że chociaż z Raven mi się powiedzie.
- Andy? - usłyszałem głos, którego wczoraj w nocy tak długo wysłuchiwałem.
Cudem udało mi się namówić dziewczynę na imprezę ale udało się na całe szczęście. Ciemne ubrania dodawały jej mroczności, aczkolwiek wyglądała kusząco. A może to procenty zawracały mi w głowie?
Byliśmy na tej imprezie od jakiejś godziny a od razu po przyjeździe tam zostałem haniebnie wyciągnięty do swoich znajomych, w między czasie upili mnie chyba z dwiema butelkami piwa. Zacząłem szukać brązowowłosej, miałem nadzieję że nie uciekła ani nikt jej nie zgwałcił. Po chwili znalazłem ją, stała do mnie plecami podpierając się o mebel.
- Jestem już. Wybacz, że Cię zostawiłem, ale... - i tutaj urwałem zdanie. Spojrzała na mnie, zauważyłem że jest już nieźle wstawiona.
- Co? - spytała, podnosząc brew.
- Nie było mnie chwilę, a ty już zdążyłaś się uchlać? - spytałem, złośliwie się szczerząc.
- Zostawiłeś mnie to znalazłam sobie zajęcie -
- Ale serio? Upić się -
W odpowiedzi wzruszyła ramionami, uśmiechnąłem się pod nosem. Nagle dziewczyna jakby pełna życia poderwała się i pobiegła do kuchni, nie miałem wyjścia więc poszedłem za nią. Stanęła za barkiem z przeróżnymi alkoholami i odwróciła się w moją stronę.
- Czego sobie panienka życzy? - spytała. Zignorowałem ją i poszedłem sam wziąć sobie coś. Po chwili wróciłem z pierwszą lepszą wódką.
- Andy - usłyszałem jęk dziewczyny.
- Co? - westchnąłem patrząc na nią.
- Otwórz mi butelkę - uśmiechnęła się tak prowokująco uroczo. Wziąłem od niej przedmiot i otworzyłem ją o blat, kapsel spadł na ziemię a ja podałem jej z powrotem butelkę jednak trochę upitą. Nie mogłem się powstrzymać.
- Ej - uderzyła mnie w bok.
- Co się stało? - udałem niewiedzącego.
- Czemu mi upiłeś. Naśliniłeś mi pewnie. Ble - popatrzyła na mnie z miną jakby jej małe kotki z piwnicy zarzynali.
- Oj tam. Nic Ci się nie stanie -
- Ale twoja ślina tam jest. To jakbym Cię pocałowała przez pośrednika -
- Takie życie - wzruszyłem ramionami.
- Oj tam. Nic ci się nie stanie -
- Ale twoja ślina tam jest. To tak jakbym cię pocałowała przez pośrednika -
- Takie życie - wzruszyłem ramionami. Dziewczyna popatrzyła na butelkę jakby ta miała jej zrobić krzywdę jednak upiła łyk.
- Jednak pijesz z tej butelki? - natychmiast znów znalazłem się obok niej.
- Dużo wypiłeś? - spytała śmiejąc się głupio.
- Troszkę - wzruszyłem ramionami. Mimo wysokich procentów w wódce nie odczuwałem go jakoś szczególnie intensywnie. Tak czy inaczej Raven jest o wiele bardziej wstawiona niż ja, ciekawe ile czasu wcześniej stała przy tych alkoholach.
Dziewczyna nagle podeszła do mnie i objęła mnie rękoma. Nie wiedziałem co mam robić, a co myśleć.
- Co ty odwalasz? - zaśmiałem się.
- Nie wiem. Tańczę - wzruszyła ramionami i również się zaśmiała. Położyłem ręce na jej plecach i jako tako zaczęliśmy się bujać. Dziewczyna w pewnym momencie podniosła głowę do góry i patrzyliśmy chwilę sobie w oczy. Nie wiem w którym momencie nasze usta niebezpiecznie się przybliżyły by złączyć się w pocałunku. Po chwili jednak dziewczyna oderwała się ode mnie, patrząc na mnie zmieszana. Spojrzałem na nią tak samo, nie podobało jej się? Nie chciała tego?
- Huh mówiłem. Sztywna jesteś - postanowiłem ją sprowokować z skutecznym skutkiem. Nagle, tak po prostu wskoczyła na mnie i ponownie złączyła nasze usta. Na początku byłem trochę zdezorientowany i gdyby nie szafka za mną oboje padlibyśmy na podłogę mimo to jednak oddałem pocałunek z podobną żarliwością.
- I co? Nadal sztywna? - spytała szeptem, między pocałunkami.
- No teraz już nie - zaśmiałem się. Wystarczyło parę minut, a może sekund byśmy przenieśli się do mojego auta. Miałem nadzieję że nikt nie zauważył naszego braku. Na nasze szczęście samochód był otwarty więc nie musiałem się bawić w szukanie kluczy. Musieliśmy przerwać tą namiętną chwili byśmy pojechali do Akademii, pod którym byliśmy po paru minutach. W następnej sekundzie byliśmy już u Raven w pokoju.
Nie mam pojęcia czy to zasługa procentów czy to było serio ale posuwaliśmy się coraz dalej. Pocałunki zdawały się stawać coraz bardziej intensywne, namiętne. Nasze ubrania praktycznie leżały już wszędzie. Dziewczyna popchnęła mnie delikatnie na łóżko...
***
Obudziło mnie słońce dostające się przez okna. Moja głowa paliła od środka, dłuższą chwilę zajęło mi ogarnięcie co się dzieje wokoło mnie. Nie przypominam sobie żeby w moim pokoju było aż tak jasno. Rozejrzałem się, było tu cholernie biało i jakoś tak nie w moim stylu. Powoli do mojej świadomości wracały wspomnienia wczorajszego wieczoru. Rozmowa z Raven, potem impreza i jej zakończenie. Właśnie, zakończenie. Czy to był sen, czy tak bardzo się schlałem. Niestety to była żadna z tych opcji.
Dopiero teraz zauważyłem leżącą obok mnie półnagą dziewczynę. Cholera, czyli stało się, ja pierdole jaka wpadka. Jak mogłem tak wpaść. Zacząłem trochę panikować, błyskawicznie odnalazłem swoje ubrania, nałożyłem je szybko na siebie i uciekłem. Tak po prostu. Wyleciałem błyskawicznie z budynku, mijając wszystkich uczniów jakby nic się nie liczyło. Dopiero gdy akademia zniknęła mi z oczu, zwolniłem i postanowiłem przemyśleć to wszystko.
Czy to co się stało to było serio? Czy może jednak coś w tym było? Na co mogłem liczyć, Raven na pewno by na mnie nie zależało. Ale jeśli jednak? Jeśli stało się to nie bez powodu? Jeśli ona coś do mnie czuje? Ale czy ja do niej czuje... nie jestem pewien. Chociaż, może nie wypiła aż tyle. Może to jednak było coś na rzeczy?
Ostatkiem sił dodawałem sobie nadziei, postanowiłem że potem się do niej odezwę. W międzyczasie moim celem stała się akademia do której chciałem wrócić, jednak przerwał mi telefon od mojego menadżera.
- Nie mam czasu na gadanie z tobą jak ty to mam się pospieszyć z pisaniem nowej piosenki! Jestem odrobinę zajęty życiem! - odpowiedziałem od razu jak tylko odebrałem.
- Haha... zabawne ale wiem o czym mówisz. Spotkajmy się w kawiarni, do jakiej masz najbliżej. - westchnął. Rozejrzałem się i zauważyłem kawiarnię praktycznie naprzeciw mnie. Podałem mu nazwę po czym rozłączyłem się i poszedłem w stronę budynku. Wszedłem do środka, nic nie zamawiając, zasiadłem za najbardziej oddalonym stolikiem i czekałem na mężczyznę. Po chwili drzwi Bloom Masters Cafe otworzyły się z hukiem i do mojego stolika podszedł wysoki, brązowowłosy mężczyzna.
- Czy ty masz pojęcie co zrobiłeś!? - wydarł się na mnie praktycznie na całą kawiarnie, na nasze szczęście była prawie pusta.
- Mam dość problemów z moim życiem więc gówno mi zrobi twoje widzi mi się bo muszę napisać piosenkę bo pod wpływem żądzy pieniędzy podpisałeś jakiś jebany kontrakt! - warknąłem.
- Tylko wiedz debilu że masz też tak zwane życie publiczne - zmarszczył brwi. - A po za tym teraz to już każdy wie czym jesteś zajęty w swoim życiu "prywatnym". - rzucił gazetą o blat, po czym zasiadł za stolikiem.
Na okładce widniało moje zdjęcie jak całowałem się z Raven, na szczęście nie widać było jej twarzy. Wielki czerwony napis rzucał się w oczy : "Kim jest tajemnicza dziewczyna? Czyżby Andy ma kochankę? ". Byłem po prostu wściekły, nie dało się tego opisać. W jednej chwili wszystko padło. Nie ma pojęcia jak na to wszystko zareaguje Raven, ale paparazzi to jedyne czego potrzebuję.
- Nie mogłeś się powstrzymać naprawdę? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Noaha.
- Słucham? - nie mogłem uwierzyć w co mówi ten miły na co dzień człowiek.
- To słuchaj idioto że twoja kariera jest zagrożona! Ty myślisz czasem co ty robisz? I jeszcze w ogóle się schlałeś! Mamy szczęście że do niczego innego nie doszło. - odetchnął.
- No właśnie co do tego doszło... to stało się... - spuściłem trochę głowę.
- Nie... przespałeś się z nią? -
- Tak jakoś -
- Jeśli prasa się o tym dowie jesteś zniszczony -
- Przestań, mam teraz ważniejsze problemy! -
- Ta... nawet o
niej nie myśl. Wiesz mam pomysł napiszemy prasie że zdzira sama wskoczyła ci do łóżka czy jakoś cię spiła! - uśmiechnął się podle. Jego słowa jeszcze bardziej mnie wkurzyły, czy on myśli że pozwolę mu gadać o niej w ten sposób.
- Odszczekaj to - powiedziałem twardo.
- O co ci chodzi? Chyba ci na niej nie zależy co? - westchnął.
- Zaraz ci przyjebie jak tego nie odszczekasz - wstałem. Noah tylko przewrócił oczami, w odpowiedzi dostał pięścią w nos. Chłopak nie spodziewał się trochę ciosu bo spadł aż z krzesła. Wstał patrząc na mnie z niedowierzaniem i trzymając się za powoli krwawiący nos.
- I nie waż się więcej tak o niej wyrażać. - zagroziłem mu po czym wyszedłem z kawiarni.
Nagle jakby zostałem oślepiony, paręnaście lamp i fleszy otoczyło mnie zewsząd atakując i zasypując pytaniami. Paparazzi jakimś cudem mnie znaleźli i teraz postanowili jeszcze bardziej uprzykrzyć życie.
- Czy może pan coś powiedzieć na temat wczorajszej akcji? Czy może do czegoś doszło? - zewsząd padające pytania coraz bardziej doprowadzały mnie do szału.
- Przykro mi ale Pan Andy nie udzieli na ten temat żadnego wywiadu. - nagle znikąd znalazł się mój menadżer i uratował mnie z tego bagna. Wsiedliśmy do najbliższej taksówki, podając adres akademii.
- Dzięki, sory za ten nos ale w sumie należało Ci się. - było mi teraz trochę głupio.
- Spoko i też cię przepraszam. - zaśmiał się, przykładając kostkę lodu do nosa.
Cholera dlaczego wszystko musi się tak pierdolić. Robiło się coraz gorzej i coraz bardziej bałem się co zrobi Raven. Albo co ja zrobię i czy mi jednak zależy? W końcu zajechaliśmy pod akademię, taksówkarz zaparkował tuż przy wejściu. Szczerze mówiąc trochę bałem się tam wejść.
- Załatwię ci może z dwa albo trzy tygodnie wolnego od prasy ale proszę cię załatw to. - uśmiechnął się chłopak po czym taksówka odjechała.
Ostatnia noc była strasznie wyczerpująca i dopiero teraz się zorientowałem jak bardzo jestem głodny. Skierowałem się do akademickiej kafejki, stanąłem przed kasą która była na moje szczęście pusta i zamówiłem espresso na wynos.
- Chce pan może kupić dzisiejszą gazetę? - miałem już odchodzić, jednak kasjerka przyciągnęła moją uwagę. Spojrzałem na witrynę z gazetą, wszędzie była jedna i ta sama okładka.
- Reszty nie trzeba. - wyciągnąłem banknot stuzłotowy i położyłem na ladzie. Jednym ruchem zgarnąłem wszystkie gazety, wyrzuciłem do kosza po czym wziąłem kawę i na ostatkach nerwów wyszedłem z kafejki. Mam kurwa już dziś dość! Mam nadzieję że chociaż z Raven mi się powiedzie.
- Andy? - usłyszałem głos, którego wczoraj w nocy tak długo wysłuchiwałem.
Raven? czuje że coś zepsułam xD Ale myślę że da radę?
Od Ciela do Rosalie
Postanowiłam zrelaksować, a co sprawia największą radość zaraz po łyku wybornej herbaty, oczywiście, że jazda konna. Cóż o DOBREJ herbacie mogłem jedynie pomarzyć, więc miałem jedno wyjście. W stajni pałętał się parę osób i ku moje zaskoczeniu Mikasa także. Postanowiła się przygotować się do jazdy? Czy ona w ogóle rozróżnia prawdziwego konia od komputerowego? Nie przejąłem się tym zbytnio.
-Sebastian uspokój się - warknąłem na konia, który buntował się podczas siodłania. Przewróciłem się oczami i trzymając uzdę wyprowadził konia. Wsiadłem na niego i pognałem szlakiem. Musiałem przyznać krajobrazy tutaj są zniewalające. Sebastian pomino początkowego buntowaia się nie sprawiał więcej kłopotów, a wystarczyło go przekupić przysmakiem. Mój strój odstawał od reszty tak zwanych jeźdźców. Miałem na sobie długi czarny płaszcz, który zlewał się z maścią Sebastiana. Biała koszulę, na którą miałem założoną w wiadomym kolorze kamizelkę. Jakby się przyjrzeć były na niej wyszyte różne ozdobne zawijasy. Skórzane rękawiczki zostały idealne do mnie dopasowane zreszta tak jak wszystko. Począwszy od butów kończąc na rękawiczkach. Wszystko prezentowało się tak jak powinno czyli perfekcyjnie.
Po pewnym czasie znudziła mi się jazda szlakiem. Postanowiłem z niego zboczyć, by poznać teren. Oczywiście nie mogłem się zgubić, bo mam świetną orientację w terenie jak na mężczyznę przystało. Jechałem tak przez dłuższy czas. Powili, nieśpiesznie po cichu, podziwiając, otaczająca mnie przyrodę. Nie miałem ochotę jakoś dziś pędzić. Ptaszki, ćwierkały, drzewa szumiały typowe odgłosy lasu wtedy przyłączył się do nich zjawiskowo delikatnych dźwięk czyjegoś głosu. Brzmiał tak cicho, że pomyślałem pierw, iż to jakaś zjawa przyszła mnie nawiedzać. Jechałem powoli na koniu, wsłuchując się w zjawiskową piosenkę. Pierwszy raz chciałem poznać kogoś, a mianowicie właścicielkę tego głosu. Po męczeniu z Raven, którą na swój sposób darzę sympatią, chciałbym poznać kogoś jakby to ująć mniej nadpobudliwego. Wyjechałem na polanę pełną stokrotek. Atmosfera była wręcz baśniowa. Cóż to nie moje klimaty, ale no trudno brnijmy w to.
Pod jednym z drzew siedziała dziewczyna, co nie było dużym zaskoczeniem dla mnie, jednak przyjrzałem się jej zaciekawiony. Nietypowe śnieżnobiałe włosy, które zostały związane w niedbałego koka. Niesforne kosmyki opadały na szyje i ramiona dziewczyny. Oczy ukrywały zamknięte powieki. Cera w odcieniu kości słoniowej.
Na kolanach nieznajomej dostrzegłem zeszyt, na którym zaciskała palce. Ciekawe. Czytałem z niej jak z otwartej księgi. Fascynujące doprawdy. Ból, gniew, szczęście, rozpacz i wiele innych mieszało się ze sobą. Ja zawsze ukrywałem swoje uczucia, zamykając je na dnie kamiennego serca. Sebastian o dziwo poruszał bezszelestnie do tego białowłosa była tak skupiona, że pewnie galopem mógłbym się do nie dobiec. Bez problemu się dostaliśmy na metr od niej, wtedy Sebastian zarżał.Cały misterny plan poszedł do śmieci za sprawą złośliwego konia. Widziałem jak napina całe ciało w stresie, prz tym uchyliła powieki w zaledwie sekundę, by dostrzegając mnie rozszerzyć je w geście kompletnego zdziwienia. Wyprostowałam się dumnie na koniu. Udając, że nie widzę jej szoku z skoczyłem z konia przed nią. Uśmiechnąłem, a raczej jedynie podniosłem na milimetr kąciki ust… w sumie to był jeden z najszczerszych “uśmiechów” od wielu lat. Ukłoniłem się przed nią jak przystało na dżentelmena.
- Witam panienkę, proszę wybaczyć mój nietakt, ale nie chciałem przerywać tego zniewalającego występu, byłoby to grzechem, ale naprawię swój błąd - wysprowałem się całkowcie. Nadal siedziała na ziemi z lekko uchylonym wargami, miała minę jakby widziała ducha. Ująłem jej dłoń delikatnie i przyłożyłem jej wierzch do swoich warg.
-Zwę się Ciel Phantomhive, lady
Rosalie?
-Sebastian uspokój się - warknąłem na konia, który buntował się podczas siodłania. Przewróciłem się oczami i trzymając uzdę wyprowadził konia. Wsiadłem na niego i pognałem szlakiem. Musiałem przyznać krajobrazy tutaj są zniewalające. Sebastian pomino początkowego buntowaia się nie sprawiał więcej kłopotów, a wystarczyło go przekupić przysmakiem. Mój strój odstawał od reszty tak zwanych jeźdźców. Miałem na sobie długi czarny płaszcz, który zlewał się z maścią Sebastiana. Biała koszulę, na którą miałem założoną w wiadomym kolorze kamizelkę. Jakby się przyjrzeć były na niej wyszyte różne ozdobne zawijasy. Skórzane rękawiczki zostały idealne do mnie dopasowane zreszta tak jak wszystko. Począwszy od butów kończąc na rękawiczkach. Wszystko prezentowało się tak jak powinno czyli perfekcyjnie.
Po pewnym czasie znudziła mi się jazda szlakiem. Postanowiłem z niego zboczyć, by poznać teren. Oczywiście nie mogłem się zgubić, bo mam świetną orientację w terenie jak na mężczyznę przystało. Jechałem tak przez dłuższy czas. Powili, nieśpiesznie po cichu, podziwiając, otaczająca mnie przyrodę. Nie miałem ochotę jakoś dziś pędzić. Ptaszki, ćwierkały, drzewa szumiały typowe odgłosy lasu wtedy przyłączył się do nich zjawiskowo delikatnych dźwięk czyjegoś głosu. Brzmiał tak cicho, że pomyślałem pierw, iż to jakaś zjawa przyszła mnie nawiedzać. Jechałem powoli na koniu, wsłuchując się w zjawiskową piosenkę. Pierwszy raz chciałem poznać kogoś, a mianowicie właścicielkę tego głosu. Po męczeniu z Raven, którą na swój sposób darzę sympatią, chciałbym poznać kogoś jakby to ująć mniej nadpobudliwego. Wyjechałem na polanę pełną stokrotek. Atmosfera była wręcz baśniowa. Cóż to nie moje klimaty, ale no trudno brnijmy w to.
Pod jednym z drzew siedziała dziewczyna, co nie było dużym zaskoczeniem dla mnie, jednak przyjrzałem się jej zaciekawiony. Nietypowe śnieżnobiałe włosy, które zostały związane w niedbałego koka. Niesforne kosmyki opadały na szyje i ramiona dziewczyny. Oczy ukrywały zamknięte powieki. Cera w odcieniu kości słoniowej.
Na kolanach nieznajomej dostrzegłem zeszyt, na którym zaciskała palce. Ciekawe. Czytałem z niej jak z otwartej księgi. Fascynujące doprawdy. Ból, gniew, szczęście, rozpacz i wiele innych mieszało się ze sobą. Ja zawsze ukrywałem swoje uczucia, zamykając je na dnie kamiennego serca. Sebastian o dziwo poruszał bezszelestnie do tego białowłosa była tak skupiona, że pewnie galopem mógłbym się do nie dobiec. Bez problemu się dostaliśmy na metr od niej, wtedy Sebastian zarżał.Cały misterny plan poszedł do śmieci za sprawą złośliwego konia. Widziałem jak napina całe ciało w stresie, prz tym uchyliła powieki w zaledwie sekundę, by dostrzegając mnie rozszerzyć je w geście kompletnego zdziwienia. Wyprostowałam się dumnie na koniu. Udając, że nie widzę jej szoku z skoczyłem z konia przed nią. Uśmiechnąłem, a raczej jedynie podniosłem na milimetr kąciki ust… w sumie to był jeden z najszczerszych “uśmiechów” od wielu lat. Ukłoniłem się przed nią jak przystało na dżentelmena.
- Witam panienkę, proszę wybaczyć mój nietakt, ale nie chciałem przerywać tego zniewalającego występu, byłoby to grzechem, ale naprawię swój błąd - wysprowałem się całkowcie. Nadal siedziała na ziemi z lekko uchylonym wargami, miała minę jakby widziała ducha. Ująłem jej dłoń delikatnie i przyłożyłem jej wierzch do swoich warg.
-Zwę się Ciel Phantomhive, lady
Rosalie?
wtorek, 24 lipca 2018
Od Boonie cd. Ricka
Przez chwilę w milczeniu ruszałam jedynie ustami jak wyjęta z wody ryba. Nie miałam za bardzo ochoty o sobie opowiadać, mimo iż Rick nie był aż taki straszny. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
- Um… lubię psy dużych ras, z resztą chyba zauważyłeś. Grałam w kilku drużynach siatkarskich i koszykarskich, ale raczej długo w tym nie poszalałam. Oprócz tego uwielbiam swojego konia, Ghostie jest wspaniały – uśmiechnęłam się, dalej dość niepewnie. Za szybko nikomu nie potrafiłam zaufać.
- Nie jesteś za niska na takie sporty? – zapytał chłopaka z dziwnym uśmiechem. Mam nadzieję, że mnie gdzieś nie zgwałci.
- Dobrze sobie radziłam – odparłam wzruszając lekko ramionami. Bawiłam się słomką w lemoniadzie głaszcząc dalmatyna po grzbiecie. W jego towarzystwie nie czułam się zbyt komfortowo, ale cóż poradzić. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w idealnej ciszy przerywanej jedynie kichaniem Quawana. Rick mnie ciekawił, a z drugiej strony trochę przerażał. Nigdy w życiu nie zadawał się z żadnym chłopakiem, luzna rozmowa nie wchodziła w grę.
- Dlaczego postanowiłaś się tutaj wybrać? – Rick pochylił się lekko do mnie na co zareagowałam z lekką paniką. Serce łomotało mi ze strachu jeszcze mocniej nisz dotychczas. Mieszkanie przez tyle lat we Włoszech nie zrobiło mi za dobrze. Mogłabym nawet stwierdzić, że ten kraj zniszczył mnie aż za bardzo.
- Miałam dość starej stajni, tego miasta i… po prostu chciałam poznać inną kulturę, doszlifować język. Takie tam bzdury – powiedziałam analizując każdy wyraz, który wydobył się z moich ust. I to nawet nie dlatego, że angielski dalej sprawiał mi lekką trudność, tylko by, o zgrozo, nie powiedzieć nic niestosownego. Jestem idiotką, tak, wiem.
- Nie wyglądasz mi na kogoś kto przeprowadza się od tak przez znudzenie czy poznanie nowej kultury. - uniósł brew, lekko przerażająco się uśmiechając.
Spojrzałam na niego z lekkim poirytowaniem. Ocenił mnie dość trafnie, choć nie znaliśmy się wybitnie długo. Skubany miał zdolność do rozczytywania ludzi.
- Tak kurwa, bo mieszkanie przez całe życie w jebanej Wenecji, w dodatku w sierocińcu nie jest nużące ani męczące. Ani trochę – prychnęłam zanim zdążyłam pomyśleć o sensie wypowiedzianych przeze mnie słów.
O chuj, tylko nie to. Uzna mnie za chorą psychicznie, jestem skreślona u niego do końca.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem i jakby prychnął śmiechem.
- Czyli jesteś sierotą? Wow zazdroszczę! - wyszczerzył się podle i wypił łyk swojego napoju.
Skuliłam się na krześle jeszcze mocniej, przy okazji wbijając wzrok w stolik. On mnie wyśmiał? Czy to jakaś przenośnia? Ten człowiek jest jak kaktus. Za chuja się nie zbliżysz, bo atakuje tymi pieprzonymi kolcami.
- Nie myślałem że przeklinasz... wydawałaś sie grzeczną dziewczynką. - szepnął obracając kubek. - I nie spinaj się tak! Wyglądasz jakbym był pierwszym chłopakiem z jakim sie zadajesz.
Kurwa, jebany miał rację. No ja pierdole, czemu nie umiem trzymać języka za zębami?
- Nie masz mi czego zazdrościć. Te placówki to większe zło niż życie na pieprzonej ulicy – warknęłam już nie do końca się hamując. Ten człowiek działał na mnie jak płachta na byka. Pierdolony, egoistyczny chuj.
- Chodzi mi bardziej o to, że nie masz rodziny, ludzi którzy mówią ci co masz robić i tak dalej – Rick wykonał dziwny ruch ręką. – Żadnych ograniczeń, możesz robić co chcesz i nikt się nie wtrąca.
- Ty patrzysz na to w ten sposób, ja mam z lekka inne zdanie – odparłam zerkając na zegarek. Było już po pierwszej czyli powinnam wybrać się do siwego pasożyta by go trochę wyczyścić. – Wybacz, ale będę już iść, do zobaczenia.
Chyba zamiast „iść” powinno być „spierdalać”, ale to mało znaczący szczegół.
*
Siwego ogiera najpierw usłyszałam, a potem zobaczyłam. Charakterystyczne, miękkie rżnie poniosło się po stajni wraz z niecierpliwym uderzaniem kopytem w drzwi boksu. Szybkim krokiem podeszłam do konia i przytuliłam jego szyję. Ghostie oparł się na moich plecach.
- Stęskniłeś się? – zapytałam śmiejąc się cicho. Ogier potrząsnął łbem jakby się ze mną zgadzał, ale zaraz po tym wbił wzrok w coś za mną.
- No jasne, że tak. Przecież wcale nie widzieliśmy się pół godziny wcześniej.
No ja pierdole, znowu on?
Rick?
- Um… lubię psy dużych ras, z resztą chyba zauważyłeś. Grałam w kilku drużynach siatkarskich i koszykarskich, ale raczej długo w tym nie poszalałam. Oprócz tego uwielbiam swojego konia, Ghostie jest wspaniały – uśmiechnęłam się, dalej dość niepewnie. Za szybko nikomu nie potrafiłam zaufać.
- Nie jesteś za niska na takie sporty? – zapytał chłopaka z dziwnym uśmiechem. Mam nadzieję, że mnie gdzieś nie zgwałci.
- Dobrze sobie radziłam – odparłam wzruszając lekko ramionami. Bawiłam się słomką w lemoniadzie głaszcząc dalmatyna po grzbiecie. W jego towarzystwie nie czułam się zbyt komfortowo, ale cóż poradzić. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w idealnej ciszy przerywanej jedynie kichaniem Quawana. Rick mnie ciekawił, a z drugiej strony trochę przerażał. Nigdy w życiu nie zadawał się z żadnym chłopakiem, luzna rozmowa nie wchodziła w grę.
- Dlaczego postanowiłaś się tutaj wybrać? – Rick pochylił się lekko do mnie na co zareagowałam z lekką paniką. Serce łomotało mi ze strachu jeszcze mocniej nisz dotychczas. Mieszkanie przez tyle lat we Włoszech nie zrobiło mi za dobrze. Mogłabym nawet stwierdzić, że ten kraj zniszczył mnie aż za bardzo.
- Miałam dość starej stajni, tego miasta i… po prostu chciałam poznać inną kulturę, doszlifować język. Takie tam bzdury – powiedziałam analizując każdy wyraz, który wydobył się z moich ust. I to nawet nie dlatego, że angielski dalej sprawiał mi lekką trudność, tylko by, o zgrozo, nie powiedzieć nic niestosownego. Jestem idiotką, tak, wiem.
- Nie wyglądasz mi na kogoś kto przeprowadza się od tak przez znudzenie czy poznanie nowej kultury. - uniósł brew, lekko przerażająco się uśmiechając.
Spojrzałam na niego z lekkim poirytowaniem. Ocenił mnie dość trafnie, choć nie znaliśmy się wybitnie długo. Skubany miał zdolność do rozczytywania ludzi.
- Tak kurwa, bo mieszkanie przez całe życie w jebanej Wenecji, w dodatku w sierocińcu nie jest nużące ani męczące. Ani trochę – prychnęłam zanim zdążyłam pomyśleć o sensie wypowiedzianych przeze mnie słów.
O chuj, tylko nie to. Uzna mnie za chorą psychicznie, jestem skreślona u niego do końca.
Chłopak zmierzył mnie wzrokiem i jakby prychnął śmiechem.
- Czyli jesteś sierotą? Wow zazdroszczę! - wyszczerzył się podle i wypił łyk swojego napoju.
Skuliłam się na krześle jeszcze mocniej, przy okazji wbijając wzrok w stolik. On mnie wyśmiał? Czy to jakaś przenośnia? Ten człowiek jest jak kaktus. Za chuja się nie zbliżysz, bo atakuje tymi pieprzonymi kolcami.
- Nie myślałem że przeklinasz... wydawałaś sie grzeczną dziewczynką. - szepnął obracając kubek. - I nie spinaj się tak! Wyglądasz jakbym był pierwszym chłopakiem z jakim sie zadajesz.
Kurwa, jebany miał rację. No ja pierdole, czemu nie umiem trzymać języka za zębami?
- Nie masz mi czego zazdrościć. Te placówki to większe zło niż życie na pieprzonej ulicy – warknęłam już nie do końca się hamując. Ten człowiek działał na mnie jak płachta na byka. Pierdolony, egoistyczny chuj.
- Chodzi mi bardziej o to, że nie masz rodziny, ludzi którzy mówią ci co masz robić i tak dalej – Rick wykonał dziwny ruch ręką. – Żadnych ograniczeń, możesz robić co chcesz i nikt się nie wtrąca.
- Ty patrzysz na to w ten sposób, ja mam z lekka inne zdanie – odparłam zerkając na zegarek. Było już po pierwszej czyli powinnam wybrać się do siwego pasożyta by go trochę wyczyścić. – Wybacz, ale będę już iść, do zobaczenia.
Chyba zamiast „iść” powinno być „spierdalać”, ale to mało znaczący szczegół.
*
Siwego ogiera najpierw usłyszałam, a potem zobaczyłam. Charakterystyczne, miękkie rżnie poniosło się po stajni wraz z niecierpliwym uderzaniem kopytem w drzwi boksu. Szybkim krokiem podeszłam do konia i przytuliłam jego szyję. Ghostie oparł się na moich plecach.
- Stęskniłeś się? – zapytałam śmiejąc się cicho. Ogier potrząsnął łbem jakby się ze mną zgadzał, ale zaraz po tym wbił wzrok w coś za mną.
- No jasne, że tak. Przecież wcale nie widzieliśmy się pół godziny wcześniej.
No ja pierdole, znowu on?
Rick?
niedziela, 22 lipca 2018
Od Rosalie cd. Nathaniela
( skip tajm na początek bo jestem leniem )
Chłopak po tym jak wyciągnął mnie z wody, upewnił się jeszcze czy na pewno żyję. Chwilę pogadaliśmy jeszcze po czym udaliśmy się do zjeżdżalni, chłopak poprowadził nas do najdłuższej. Jeśli tam umrę to go zabiję.
Chłopak po tym jak wyciągnął mnie z wody, upewnił się jeszcze czy na pewno żyję. Chwilę pogadaliśmy jeszcze po czym udaliśmy się do zjeżdżalni, chłopak poprowadził nas do najdłuższej. Jeśli tam umrę to go zabiję.
- Ty pierwsza? - spytał gdy byliśmy na szczycie
- Huh, no mogę - westchnęłam z wymuszonym uśmiechem, bałam się powtórki z rozrywki ale postanowiłam mu zaufać.
Usiadłam na tym czymś co zaczyna zjeżdżalnię i złapałam się metalowej rurki, która zabezpieczała przed zbyt szybkim spłynięciem. Teraz pozostało jedynie czekać na zielone światełko, które już po chwili się zapaliło.
Puściłam się barierki, a dzięki wodnemu wodospadowi szybko zjechałam w dół. Po chwili szybkiego zjeżdżania uderzyłam w wodę jednak ciągle byłam w lekkim szoku i nie udawało mi się wypłynąć. Po chwili ktoś mnie złapał, chyba Nathan. Oplotłam swoje ręce na jego ramionach, a nogi oplotłam wokół jego bioder, za to chłopak położył ręce na moich plecach.
- Nigdy więcej już Ci nie zaufam! Ja cię po prostu chyba zaraz uduszę! - zaśmiałam się mimo tego że prawie umarłam. W końcu emocje trochę opadły uspokoiłam się i spojrzałam na mojego wybawcę który okazał się być zupełnie obcym facetem.
Miałam ochotę krzyknąć, wyrwać się jednak jego wygląd, oczy normalnie hipnotyzowały. Miał średniej długości brązowe włosy, które na końcówkach przechodziły w blond. Oczy miał niby zwyczajne, niebieskie z domieszką granatu. Mimo swej zwyczajności miały lekki urok. A mówi się że to ja mam hipnotyzujące oczy. Nagle jakby cały świat zwolnił i wszystko zatrzymało się w tej jednej chwili. Jednak coś, a raczej ktoś musiał to przerwać.
Usłyszałam głośne chrząknięcie i zrozumiałam dopiero jak w niezręcznej sytuacji jestem.
- O mój boże, nie chciałam bardzo cię przepraszam! - zeskoczyłam z nieznajomego, spalając się burakiem.
- Nic się nie stało, to była przyjemność! - uśmiechnął się lekko, a ja jeszcze bardziej się zawstydziłam. Nienawidzę tak bliskich kontaktów czy wypadków publicznych i to co się akurat stało to była istna kompromitacja.
- Rosalie? - usłyszałam znudzony głos Nathaniela za plecami. Zapomniałam w ogóle o jego istnieniu, znowu... A gdyby on pomógł mi właśnie wybrnąć?
- Nathan! Wszędzie cię szukałam! Mieliśmy przecież jechać do ciebie bo miałeś pilną sprawę do załatwienia! - uśmiechnęłam się nerwowo.
- Serio? - uniósł brew patrząc na mnie z zażenowaniem. Przysięgam że pożyczę pistolet od brata i go zastrzelę paręnaście tysięcy razy.
- No tak! Nie pamiętasz? - zaśmiałam się. Chłopak chciał coś powiedzieć jednak, szybko mu przerwałam niż zdążył wydusić słowo i pociągnęłam go bez słowa w stronę szatni, wpychając go do męskiej a sama wręcz wbiegając do damskiej.
Przebrałam się w moje wcześniejsze ubrania, zgrabnie i szybko wysuszyłam włosy. Gdy skończyłam wyszłam z pomieszczenia, a na korytarzu stał Nathan, chyba trochę wkurzony ale miałam to zdecydowanie gdzieś. Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec.
Nathaniel? xD zjebałam wiem
- Huh, no mogę - westchnęłam z wymuszonym uśmiechem, bałam się powtórki z rozrywki ale postanowiłam mu zaufać.
Usiadłam na tym czymś co zaczyna zjeżdżalnię i złapałam się metalowej rurki, która zabezpieczała przed zbyt szybkim spłynięciem. Teraz pozostało jedynie czekać na zielone światełko, które już po chwili się zapaliło.
Puściłam się barierki, a dzięki wodnemu wodospadowi szybko zjechałam w dół. Po chwili szybkiego zjeżdżania uderzyłam w wodę jednak ciągle byłam w lekkim szoku i nie udawało mi się wypłynąć. Po chwili ktoś mnie złapał, chyba Nathan. Oplotłam swoje ręce na jego ramionach, a nogi oplotłam wokół jego bioder, za to chłopak położył ręce na moich plecach.
- Nigdy więcej już Ci nie zaufam! Ja cię po prostu chyba zaraz uduszę! - zaśmiałam się mimo tego że prawie umarłam. W końcu emocje trochę opadły uspokoiłam się i spojrzałam na mojego wybawcę który okazał się być zupełnie obcym facetem.
Miałam ochotę krzyknąć, wyrwać się jednak jego wygląd, oczy normalnie hipnotyzowały. Miał średniej długości brązowe włosy, które na końcówkach przechodziły w blond. Oczy miał niby zwyczajne, niebieskie z domieszką granatu. Mimo swej zwyczajności miały lekki urok. A mówi się że to ja mam hipnotyzujące oczy. Nagle jakby cały świat zwolnił i wszystko zatrzymało się w tej jednej chwili. Jednak coś, a raczej ktoś musiał to przerwać.
Usłyszałam głośne chrząknięcie i zrozumiałam dopiero jak w niezręcznej sytuacji jestem.
- O mój boże, nie chciałam bardzo cię przepraszam! - zeskoczyłam z nieznajomego, spalając się burakiem.
- Nic się nie stało, to była przyjemność! - uśmiechnął się lekko, a ja jeszcze bardziej się zawstydziłam. Nienawidzę tak bliskich kontaktów czy wypadków publicznych i to co się akurat stało to była istna kompromitacja.
- Rosalie? - usłyszałam znudzony głos Nathaniela za plecami. Zapomniałam w ogóle o jego istnieniu, znowu... A gdyby on pomógł mi właśnie wybrnąć?
- Nathan! Wszędzie cię szukałam! Mieliśmy przecież jechać do ciebie bo miałeś pilną sprawę do załatwienia! - uśmiechnęłam się nerwowo.
- Serio? - uniósł brew patrząc na mnie z zażenowaniem. Przysięgam że pożyczę pistolet od brata i go zastrzelę paręnaście tysięcy razy.
- No tak! Nie pamiętasz? - zaśmiałam się. Chłopak chciał coś powiedzieć jednak, szybko mu przerwałam niż zdążył wydusić słowo i pociągnęłam go bez słowa w stronę szatni, wpychając go do męskiej a sama wręcz wbiegając do damskiej.
Przebrałam się w moje wcześniejsze ubrania, zgrabnie i szybko wysuszyłam włosy. Gdy skończyłam wyszłam z pomieszczenia, a na korytarzu stał Nathan, chyba trochę wkurzony ale miałam to zdecydowanie gdzieś. Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec.
Nathaniel? xD zjebałam wiem
Od Ricka cd. Boonie
***
Większość czasu na czekanie spędziłem na bezproduktywnym oglądaniu telewizji. Byłem bardzo ciekawy czy dziewczyna do mnie zadzwoni, być może nie? Moje rozmyślania przerwał dźwięk dobrze znanego mi dzwonka telefonu. Podniosłem komórkę i odebrałem połączenie.
- Um, cześć? Ee, czekam na ławce przed akademikami. - usłyszałem jej niepewny głos po drugiej stronie.
- Spoko, już wychodzę. - odparłem szybko, po czym się rozłączyłem. Schowałem telefon do kieszeni, ubrałem jakąś cienką kurtkę i ruszyłem na miejsce spotkania. Po paru minutach byłem już na miejscu, brązowowłosa siedziała na ławce bawiąc się z psem o dość ładnym umaszczeniu. Podszedłem do niej spokojnym krokiem i morderczo cicho jak to mam w zwyczaju. Położyłem jej rękę na ramieniu.
- Cześć jestem Rick - podałem jej rękę, nieznajoma lekko zmarszczyła nos i patrzyła niepewnie na moją rękę.
- Boonie - odpowiedziała przytrzymując moją rękę. Chwilę na mnie patrzyła, uśmiechnąłem się lekko w odpowiedzi. Po krótkim przywitaniu, zaczęliśmy się kierować do kawiarni. Obserwowałem kątem oka jej ruchy, niepewny oddech jakby trochę się mnie bała. Widać było że jest trochę zestresowana.
- Wzięłaś psa, boisz się mnie? - zapytałem trochę rozbawiony, obserwując psa.
- Zawsze biorę go ze sobą. Wiesz, Wenecja nie jest zbyt bezpiecznym miejscem „zamieszkania” – przy ostatnim słowie zrobiła w powietrzu cudzysłów.
- Czyli jesteś włoszką – stwierdziłem. Pokiwała głową, po czym weszliśmy do budynku szkolnego i do kawiarni. Wybrałem stolik trochę na uboczu, tuż przy oknie.
- Więc… chcesz coś o mnie wiedzieć? – zapytałem uśmiechając się chytrze, bawiąc się sygnetem.
- Może co lubisz, czego nie? - powiedziała, uwidaczniając wymuszony uśmiech.
- Nie spinaj się tak, nie gryzę. No chyba że tak bardzo prosisz to mogę. - zaśmiałem się, jednocześnie spotykając się z jej zmieszanym wzrokiem.
- No to lubię jeździć na deskorolce, lubię muzykę. Dużo rzeczy, lubię też się odstresować na przykład na siłowni. - zaśmiałem się ponownie, ciągle obracając sygnet na palcu.
- Masz jakieś rodzeństwo? Rodzinę? - spytała zaciekawiona. Na słowo rodzina jakby lekko się zamyśliłem... Mój ojciec, ta pewnie chla wódę i nie wie o moim istnieniu.
- Rick? - odkaszlnęła głośno.
- A tak... - wyrwała mnie z toku myślenia. - Mój ojciec jest bardzo zajęty, rzadko się widujemy... właściwie prawie nigdy, co do matki spierdoliła gdy miałem ledwie dziesięć lat i musiałem zostać z moim ojcem biologicznym. Miał dość ciekawe metody wychowania, musiałem dość szybo wydorośleć i wyprowadzić się z dom ale tak czy inaczej mam dwie przyrodnie siostry i ojczyma jednak wole ich traktować jak moją prawdziwą rodzinę. Jedna ma dziewiętnaście lat i ma na imię Rosalie a nawet uczęszcza tu do akademii a druga ma zaledwie osiem i ma na imię Sophie. - opowiedziałem dość szybko. Nie obchodziła mnie reakcja dziewczyny mimo to jednak w małym stopniu mnie ciekawiło co powie. Mimo to wiedziałem jedno że tak czy inaczej jej opinia na ten temat mojej przeszłości nie zmieni i póki jej to nie interesuje nie będę zatruwał jej życia, moim bo nie dałem sobie rady i jak ostatnia sierota szukam pomocy u innych.
Dziewczyna przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, jakby myślała nad wypowiedzią. Dałem jej więc czas i poszedłem do kasy zamawiając dziewczynie lemoniadę a sobie mocne espresso po czym wróciłem z nimi do stolika.
- To co? Powiesz coś może? - spytałem stawiając przed nią napój.
- Rick, bardzo Ci współ-
- Przestań. Nie chcę twojej litości tak samo jak nie chcę o tym rozmawiać z prawie obcą mi osobą. - warknąłem zażenowany jej odpowiedzią.
- Po prostu porozmawiajmy o czymś innym. - uśmiechnąłem się tym samym uśmiechem co zawsze, gdy udaje że wszystko jest w porządku i zawsze działa.
- Okey... - wymusiła uśmiech.
- To może powiesz mi co Ty lubisz robić? - wyszczerzyłem się podle.
Boonie? Zepsułam wimmm
Większość czasu na czekanie spędziłem na bezproduktywnym oglądaniu telewizji. Byłem bardzo ciekawy czy dziewczyna do mnie zadzwoni, być może nie? Moje rozmyślania przerwał dźwięk dobrze znanego mi dzwonka telefonu. Podniosłem komórkę i odebrałem połączenie.
- Um, cześć? Ee, czekam na ławce przed akademikami. - usłyszałem jej niepewny głos po drugiej stronie.
- Spoko, już wychodzę. - odparłem szybko, po czym się rozłączyłem. Schowałem telefon do kieszeni, ubrałem jakąś cienką kurtkę i ruszyłem na miejsce spotkania. Po paru minutach byłem już na miejscu, brązowowłosa siedziała na ławce bawiąc się z psem o dość ładnym umaszczeniu. Podszedłem do niej spokojnym krokiem i morderczo cicho jak to mam w zwyczaju. Położyłem jej rękę na ramieniu.
- Cześć jestem Rick - podałem jej rękę, nieznajoma lekko zmarszczyła nos i patrzyła niepewnie na moją rękę.
- Boonie - odpowiedziała przytrzymując moją rękę. Chwilę na mnie patrzyła, uśmiechnąłem się lekko w odpowiedzi. Po krótkim przywitaniu, zaczęliśmy się kierować do kawiarni. Obserwowałem kątem oka jej ruchy, niepewny oddech jakby trochę się mnie bała. Widać było że jest trochę zestresowana.
- Wzięłaś psa, boisz się mnie? - zapytałem trochę rozbawiony, obserwując psa.
- Zawsze biorę go ze sobą. Wiesz, Wenecja nie jest zbyt bezpiecznym miejscem „zamieszkania” – przy ostatnim słowie zrobiła w powietrzu cudzysłów.
- Czyli jesteś włoszką – stwierdziłem. Pokiwała głową, po czym weszliśmy do budynku szkolnego i do kawiarni. Wybrałem stolik trochę na uboczu, tuż przy oknie.
- Więc… chcesz coś o mnie wiedzieć? – zapytałem uśmiechając się chytrze, bawiąc się sygnetem.
- Może co lubisz, czego nie? - powiedziała, uwidaczniając wymuszony uśmiech.
- Nie spinaj się tak, nie gryzę. No chyba że tak bardzo prosisz to mogę. - zaśmiałem się, jednocześnie spotykając się z jej zmieszanym wzrokiem.
- No to lubię jeździć na deskorolce, lubię muzykę. Dużo rzeczy, lubię też się odstresować na przykład na siłowni. - zaśmiałem się ponownie, ciągle obracając sygnet na palcu.
- Masz jakieś rodzeństwo? Rodzinę? - spytała zaciekawiona. Na słowo rodzina jakby lekko się zamyśliłem... Mój ojciec, ta pewnie chla wódę i nie wie o moim istnieniu.
- Rick? - odkaszlnęła głośno.
- A tak... - wyrwała mnie z toku myślenia. - Mój ojciec jest bardzo zajęty, rzadko się widujemy... właściwie prawie nigdy, co do matki spierdoliła gdy miałem ledwie dziesięć lat i musiałem zostać z moim ojcem biologicznym. Miał dość ciekawe metody wychowania, musiałem dość szybo wydorośleć i wyprowadzić się z dom ale tak czy inaczej mam dwie przyrodnie siostry i ojczyma jednak wole ich traktować jak moją prawdziwą rodzinę. Jedna ma dziewiętnaście lat i ma na imię Rosalie a nawet uczęszcza tu do akademii a druga ma zaledwie osiem i ma na imię Sophie. - opowiedziałem dość szybko. Nie obchodziła mnie reakcja dziewczyny mimo to jednak w małym stopniu mnie ciekawiło co powie. Mimo to wiedziałem jedno że tak czy inaczej jej opinia na ten temat mojej przeszłości nie zmieni i póki jej to nie interesuje nie będę zatruwał jej życia, moim bo nie dałem sobie rady i jak ostatnia sierota szukam pomocy u innych.
Dziewczyna przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, jakby myślała nad wypowiedzią. Dałem jej więc czas i poszedłem do kasy zamawiając dziewczynie lemoniadę a sobie mocne espresso po czym wróciłem z nimi do stolika.
- To co? Powiesz coś może? - spytałem stawiając przed nią napój.
- Rick, bardzo Ci współ-
- Przestań. Nie chcę twojej litości tak samo jak nie chcę o tym rozmawiać z prawie obcą mi osobą. - warknąłem zażenowany jej odpowiedzią.
- Po prostu porozmawiajmy o czymś innym. - uśmiechnąłem się tym samym uśmiechem co zawsze, gdy udaje że wszystko jest w porządku i zawsze działa.
- Okey... - wymusiła uśmiech.
- To może powiesz mi co Ty lubisz robić? - wyszczerzyłem się podle.
Boonie? Zepsułam wimmm
sobota, 21 lipca 2018
Od Viktorii cd. Ricka
- Ty uwierzysz w to, że ona mi wstawiła uwagę podpisując to "Chłopak zamiast zajmować się lekcją rysuje zielone ciągniki" - Godzina była młoda, a nam już odpierdalało i szumiało w głowach. No, przynajmniej mi.
- Na cholerę ci zielony ciągnik? - zaczęłam się śmiać, wyobrażając sobie minę nauczycielki.
- Są ładne! - odpowiedział, również się śmiejąc. Naszą ciekawą wymianę zdań, przerwał dzwonek telefonu Ricka. Z trudem odnalazł go w kieszeni i odebrał.
- Słucham? - wyszczerzył zęby do telefonu, ale jego mina szybko zrzedła. Rozmawiał najprawdopodobniej z ojcem. Po kilku minutach pożegnał się i przeczesał włosy dłonią.
- Dostałeś opieprz od tatusia? - chamski uśmieszek zawitał na moich ustach.
- Mogłabyś choć raz przestać... - westchnął z powagą.
- Jeszcze dwie minuty temu śmiałeś się jak opętany. - rzuciłam, wypijając na raz resztkę swojego alkoholu. - Wypijaj to i idziemy. - zaśmiałam się.
- Gdzie niby? - popatrzył na mnie ze zmieszaniem.
- Na imprezę ciołku. - westchnęłam. Dopił swojego drinka, patrząc gdzieś w cholerę. Zapłacił za nas, nie przejmując się dość dużą kwotą na rachunku. Z uśmiechem poszłam za nim do wyjścia.
- Chyba nie zamierzasz tak iść? - popatrzył na mnie zniesmaczony.
- Coś ci się nie podoba? - zmarszczyłam brwi. O co mu chodzi? Przecież wyglądam normalnie. Chrząknął znacząco, na co przewróciłam oczami.
- No co? Przydałoby ci się byś wyglądała choć raz trochę kobieco... - odparł spokojnie, co skwitowałam kolejnym przewróceniem gałami. Kiedyś mi od tego wypadną <xD> Chwycił mnie za nadgarstek, ciągnąc w stronę pokoju. No co za dzban jebany!
Wparował do mojego "mieszkanka" jak do siebie. Otworzył szafę i zaczął przegrzebywać ją, robiąc syf jakby jakiś żul tam zamieszkał, w poszukiwaniu jakiegoś ubrania dla mnie.
- Mógłbyś zachować trochę kultury? - warknęłam. Zignorował mnie i wrócił do rozwalania mojej szafy. Po chwili podał mi czarną sukienkę, którą miałam na siebie wcisnąć. On jest popierdolony, czy popierdolony?
- Zakładaj to, odpicuj się jakoś i jedziemy. - założył ręce i stał, jakbym miała przebrać się przy nim. No ewidentnie popierdolony.
- Mógłbyś wyjść? - zapytałam cicho, czując się co najmniej niezręcznie.
- Od czegoś masz łazienkę? - zaśmiał się. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale dość szybko je zamknęłam i poszłam do wspomnianego wcześniej pomieszczenia. Zakluczyłam drzwi i zdjęłam z siebie obecne ciuchy, z zamiarem założenia sukienki. Otworzyłam szafkę, zabierając z niej potrzebne rzeczy. Chwilę wahałam się, jaki cień użyć, ale jednak zdecydowałam się na ten ciemniejszy. Po zrobieniu wszystkiego co miałam, zabrałam tamte ubrania z podłogi i wyszłam. Rzuciłam ciuchami na łóżko i odwróciłam się w stronę Ricka.
- Wow, wyglądasz zajebiście ładnie ci powiem. - uznał, przyglądając się mi. - Mam gust. - uniósł kąciki ust w chytrym uśmieszku.
- Dzięki... Ale jedźmy już. - prawdopodobnie spaliłam buraka. Wyszliśmy z pokoju, następnie z budynku i pojechaliśmy w kierunku miasta. Cały wypad do klubu wyglądał tak, że chłopak napierdolił się jak szpadel, a ja próbowałam zachować resztki trzeźwości. Ricka gdzieś wywiało, a ja siedziałam przy stoliku. Kiedy nie wracał po jakiś dwudziestu minutach, uznałam, że pójdę poszukać tego debila. Znalazłam go przy wejściu do łazienek, szczerzącego mordę i trzymającego coś w rękach. Przydałoby mi się czyszczenie pamięci, bo własnoręczne próby wymazania widoku Ricka liżącego się z jakąś lafiryndą będą bezskuteczne. Ale jednak widok tego, jak dostał torebką po ryju był zajebisty.
- Boże, Rick tu jesteś. Skończyłeś się zajmować tamtą panienką? - popatrzyłam na tego debila z politowaniem. Zaczął się chichrać w odpowiedzi. Co on ćpał!? - Cholera, jesteś totalnie wstawiony. - złapałam chłopaka, zanim zaliczył bliskie spotkanie z podłogą.
- Zaraz będę ci normalnie po suficie biegał. - zachichotał, pokazując mi zioło. Uniosłam brwi ze zdziwieniem.
- Dawaj zapalimy, co ci szkodzi. - zachęcał mnie, równocześnie wciągając swojego jointa. O nie, ja nie mam zamiaru ćpać. Już wystarczy mi to, że szumi mi we łbie, a musimy jeszcze wrócić.
- Nie jestem pewna... - udałam, że się zastanawiam.
- Marudzisz, należy ci się coś od życia. Masz, zrelaksuj się. - podał mi jointa, samemu po raz kolejny się zaciągając. Oddałam mu go, kręcąc głową. Nie będę ćpać, ani wdychać jakiś syfów niewiadomego pochodzenia. Chwyciłam chłopaka za ramię i burcząc pod nosem, zaprowadziłam go do auta. Włączyłam lampkę na suficie i spojrzałam na Ricka. Nie kontaktował zbytnio. Pokręciłam głową, szukając butelki wody, która powinna walać się na tylnym siedzeniu. Znalazłam to, czego potrzebowałam, i podałam butelkę Rickowi, który tylko się zaśmiał. Zirytowana już, ochrzaniłam go i kazałam się napić. Jebany idiota się cały polał i zakrztusił. Dobrze mu tak.
- Siedź cicho, jedziemy do domu. - I jakżeby inaczej, kiedy kazałam mu być cicho, ten zaczął śpiewać. Zrozumiem, jakieś głupoty, ale DESPACITO to kurwa przesada. - Zamknij ryj! - krzyknęłam, gdy wreszcie zatrzymaliśmy się na światłach. - Ja ci jutro z kacem nie pomogę, idź rzygaj na swoje łóżko. - zacisnęłam mocniej palce na kierownicy. Jeszcze niecałe trzy kilometry i jesteśmy przed Akademią. Docisnęłam gazu, byleby szybciej być na parkingu.
Z ulgą wyjęłam kluczyk ze stacyjki i wysiadłam z auta.
- Chodź. - pomogłam mu się wytoczyć z pojazdu. Ten tylko pierdolnął sobą na kolana i chyba zaczął rzygać. - Kurwa, co to za zielsko dostałeś? - klęknęłam przed nim, zatykając sobie nos. Nie żebym miała do niego pretensje, że rzyga, ale nie pachniało ani nie wyglądało to cudownie.
- Pacan. - warknęłam. - Chodź, zanim tu zdechniesz. Będzie lać, więc nie będzie śladu. - Boże, co ja robię. Pomogłam chłopakowi się podnieść.
Ritszu? Wyszłam z wprawy, wybacz XD
- Na cholerę ci zielony ciągnik? - zaczęłam się śmiać, wyobrażając sobie minę nauczycielki.
- Są ładne! - odpowiedział, również się śmiejąc. Naszą ciekawą wymianę zdań, przerwał dzwonek telefonu Ricka. Z trudem odnalazł go w kieszeni i odebrał.
- Słucham? - wyszczerzył zęby do telefonu, ale jego mina szybko zrzedła. Rozmawiał najprawdopodobniej z ojcem. Po kilku minutach pożegnał się i przeczesał włosy dłonią.
- Dostałeś opieprz od tatusia? - chamski uśmieszek zawitał na moich ustach.
- Mogłabyś choć raz przestać... - westchnął z powagą.
- Jeszcze dwie minuty temu śmiałeś się jak opętany. - rzuciłam, wypijając na raz resztkę swojego alkoholu. - Wypijaj to i idziemy. - zaśmiałam się.
- Gdzie niby? - popatrzył na mnie ze zmieszaniem.
- Na imprezę ciołku. - westchnęłam. Dopił swojego drinka, patrząc gdzieś w cholerę. Zapłacił za nas, nie przejmując się dość dużą kwotą na rachunku. Z uśmiechem poszłam za nim do wyjścia.
- Chyba nie zamierzasz tak iść? - popatrzył na mnie zniesmaczony.
- Coś ci się nie podoba? - zmarszczyłam brwi. O co mu chodzi? Przecież wyglądam normalnie. Chrząknął znacząco, na co przewróciłam oczami.
- No co? Przydałoby ci się byś wyglądała choć raz trochę kobieco... - odparł spokojnie, co skwitowałam kolejnym przewróceniem gałami. Kiedyś mi od tego wypadną <xD> Chwycił mnie za nadgarstek, ciągnąc w stronę pokoju. No co za dzban jebany!
Wparował do mojego "mieszkanka" jak do siebie. Otworzył szafę i zaczął przegrzebywać ją, robiąc syf jakby jakiś żul tam zamieszkał, w poszukiwaniu jakiegoś ubrania dla mnie.
- Mógłbyś zachować trochę kultury? - warknęłam. Zignorował mnie i wrócił do rozwalania mojej szafy. Po chwili podał mi czarną sukienkę, którą miałam na siebie wcisnąć. On jest popierdolony, czy popierdolony?
- Zakładaj to, odpicuj się jakoś i jedziemy. - założył ręce i stał, jakbym miała przebrać się przy nim. No ewidentnie popierdolony.
- Mógłbyś wyjść? - zapytałam cicho, czując się co najmniej niezręcznie.
- Od czegoś masz łazienkę? - zaśmiał się. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale dość szybko je zamknęłam i poszłam do wspomnianego wcześniej pomieszczenia. Zakluczyłam drzwi i zdjęłam z siebie obecne ciuchy, z zamiarem założenia sukienki. Otworzyłam szafkę, zabierając z niej potrzebne rzeczy. Chwilę wahałam się, jaki cień użyć, ale jednak zdecydowałam się na ten ciemniejszy. Po zrobieniu wszystkiego co miałam, zabrałam tamte ubrania z podłogi i wyszłam. Rzuciłam ciuchami na łóżko i odwróciłam się w stronę Ricka.
- Wow, wyglądasz zajebiście ładnie ci powiem. - uznał, przyglądając się mi. - Mam gust. - uniósł kąciki ust w chytrym uśmieszku.
- Dzięki... Ale jedźmy już. - prawdopodobnie spaliłam buraka. Wyszliśmy z pokoju, następnie z budynku i pojechaliśmy w kierunku miasta. Cały wypad do klubu wyglądał tak, że chłopak napierdolił się jak szpadel, a ja próbowałam zachować resztki trzeźwości. Ricka gdzieś wywiało, a ja siedziałam przy stoliku. Kiedy nie wracał po jakiś dwudziestu minutach, uznałam, że pójdę poszukać tego debila. Znalazłam go przy wejściu do łazienek, szczerzącego mordę i trzymającego coś w rękach. Przydałoby mi się czyszczenie pamięci, bo własnoręczne próby wymazania widoku Ricka liżącego się z jakąś lafiryndą będą bezskuteczne. Ale jednak widok tego, jak dostał torebką po ryju był zajebisty.
- Boże, Rick tu jesteś. Skończyłeś się zajmować tamtą panienką? - popatrzyłam na tego debila z politowaniem. Zaczął się chichrać w odpowiedzi. Co on ćpał!? - Cholera, jesteś totalnie wstawiony. - złapałam chłopaka, zanim zaliczył bliskie spotkanie z podłogą.
- Zaraz będę ci normalnie po suficie biegał. - zachichotał, pokazując mi zioło. Uniosłam brwi ze zdziwieniem.
- Dawaj zapalimy, co ci szkodzi. - zachęcał mnie, równocześnie wciągając swojego jointa. O nie, ja nie mam zamiaru ćpać. Już wystarczy mi to, że szumi mi we łbie, a musimy jeszcze wrócić.
- Nie jestem pewna... - udałam, że się zastanawiam.
- Marudzisz, należy ci się coś od życia. Masz, zrelaksuj się. - podał mi jointa, samemu po raz kolejny się zaciągając. Oddałam mu go, kręcąc głową. Nie będę ćpać, ani wdychać jakiś syfów niewiadomego pochodzenia. Chwyciłam chłopaka za ramię i burcząc pod nosem, zaprowadziłam go do auta. Włączyłam lampkę na suficie i spojrzałam na Ricka. Nie kontaktował zbytnio. Pokręciłam głową, szukając butelki wody, która powinna walać się na tylnym siedzeniu. Znalazłam to, czego potrzebowałam, i podałam butelkę Rickowi, który tylko się zaśmiał. Zirytowana już, ochrzaniłam go i kazałam się napić. Jebany idiota się cały polał i zakrztusił. Dobrze mu tak.
- Siedź cicho, jedziemy do domu. - I jakżeby inaczej, kiedy kazałam mu być cicho, ten zaczął śpiewać. Zrozumiem, jakieś głupoty, ale DESPACITO to kurwa przesada. - Zamknij ryj! - krzyknęłam, gdy wreszcie zatrzymaliśmy się na światłach. - Ja ci jutro z kacem nie pomogę, idź rzygaj na swoje łóżko. - zacisnęłam mocniej palce na kierownicy. Jeszcze niecałe trzy kilometry i jesteśmy przed Akademią. Docisnęłam gazu, byleby szybciej być na parkingu.
Z ulgą wyjęłam kluczyk ze stacyjki i wysiadłam z auta.
- Chodź. - pomogłam mu się wytoczyć z pojazdu. Ten tylko pierdolnął sobą na kolana i chyba zaczął rzygać. - Kurwa, co to za zielsko dostałeś? - klęknęłam przed nim, zatykając sobie nos. Nie żebym miała do niego pretensje, że rzyga, ale nie pachniało ani nie wyglądało to cudownie.
- Pacan. - warknęłam. - Chodź, zanim tu zdechniesz. Będzie lać, więc nie będzie śladu. - Boże, co ja robię. Pomogłam chłopakowi się podnieść.
Ritszu? Wyszłam z wprawy, wybacz XD
środa, 18 lipca 2018
Od Mikasy cd. Scarlett
Ogólnie to nic specjalnego z tą dziewczyną po za tym, że jej głupota jest równa jej wzrostowi. Przez jej głupiego narwanego konia telefon wypadł mi z ręki. Musiałaby słono bulić, gdyby choćby mała ryska się na nim pojawiła. To nie tak, że jej nie lubię jest mi całkowicie obojętna, ale mój telefon i tyłek, który też przez to wszystko ucierpiał jest święty. Uniosłam brew na pytanie o imię. Zdradzać, nie zdradzać. Scarlett jak moja ciocia… W sumie już wiem jak będę ją nazywać Baka, czyli głupek idealnie do niej pasuje… jeszcze szczerzy się jak taka melepeta, boże boję się, że mnie zgwałci. Na wszystkich kocich bogów zabierzcie ją ode mnie. Z głębokim westchnieniem godnym męczennika od niechcenia powiedziałam.
- Jak już się przedstawiasz do porządnie to rób. Ja jestem Mikasa Acerman - mówię i wyciągam w telefonie by zapisać ją sobie.
“Baka - Scarlett - twarz konia takie 2/10. Oprogramowanie też ma przestarzałe i ma chyba jakieś lagi przez to może potrzebuje aktualizacji jak jej dziki koń. Z ryja to bliźniacy. Bądźmy szczerzy grubas z niej. No żebym tak źle nie oceniała jej wyglądu ma spoko nerdowskiego okulary i to chyba tyle”
- Co tak cały czas piszesz z miną małego Napoleona - zapytała mnie dziewczyna i ujrzałam jak pochyla się nade mną. Mam włączony notatnik w dodatku wyzywam go w nim. Ogólnie to bym miała to gdzieś gdyby nie fakt, który sobie uświadomiłam. ONA. MOŻE. MNIE. NAUCZYĆ. GRAĆ. NA TYM PIEPRZONYM. KONIU. To brzmi jak plan, ale on zaraz legnie w gruzach. Z tego wszystkiego telefon wypadł mi do brązowego czegoś co śmierdzi.. To chyba gówno… Kolejny powód dla którego konie w grze są lepsze. Patrzyłam jak mój telefon zanika w łajnie W głowie usłyszałam melodie. “Hellow of my darkness old friends”.
- NIEEEEEE! Mój telefon…. sięgasz - wskazuje na nią palcem, a później na kupę.
- Yyyy, nie.. Może trochę moja wina, ale twoja paranoja z telefonem jest przerażająca - patrzę na nią z miną psychopatki. Małego psychopaty w różowej bluzie z Nyaa kotkiem, który pierdzi tęczą.
-PRZEZ CIEBIE MÓJ TELEFON POCHŁONĘŁY CZELUŚCI PIEKIEŁ - Drę się na nią, że aż mi wyskakuje żyłka na czole. Mam ochotę się rzucić na tą pustą blondynkę i wydłubał jej oczy, ona chyba wyczuła moje zamiary i chwyciła mnie za ramiona. Mocno przytwierdzają do ziemie. Nie musiała nawet dużo siły używać, bo jeśli chodzi o moją tężyznę pokonałby mnie 10 latek.. No dobra 12 latek.
-Uspokój się, oddychaj bo wybuchniesz - patrzy mi w oczy, mówiąc tym swoim spokojnym głosem, który jak się przesłuchasz jest ładny.
- BAKAAAA - warcze na nią dalej wkurzona, a ona spokojnym tonem dalej mówi.
- No telefonu z łajna ci nie wyjmę, ale może odkupię
- 10 TYSIĘCY - jej mina traci ten pozytywny uśmieszek
-Hmm, no jednak nie odkupię...heh a może w ratach? coś? heh - widzę jej nerwowy uśmieszek i nagle zapala mi się lampka w głowie. Wszystko mam w chmurze, a i tak miałam sobie lepszy kupić…
- Nie, nie, nie, odpuść sobie… Zrobisz dla mnie coś innego.. Będziemy miały pewien układ co ty na to? - Mój głos brzmi jakbym była demonem, który właśnie proponuje jej cyrograf. Hmm, no może, aż tak brzydka to ona nie jest…..gdy się zmruży oczy.
Scarlett?
- Jak już się przedstawiasz do porządnie to rób. Ja jestem Mikasa Acerman - mówię i wyciągam w telefonie by zapisać ją sobie.
“Baka - Scarlett - twarz konia takie 2/10. Oprogramowanie też ma przestarzałe i ma chyba jakieś lagi przez to może potrzebuje aktualizacji jak jej dziki koń. Z ryja to bliźniacy. Bądźmy szczerzy grubas z niej. No żebym tak źle nie oceniała jej wyglądu ma spoko nerdowskiego okulary i to chyba tyle”
- Co tak cały czas piszesz z miną małego Napoleona - zapytała mnie dziewczyna i ujrzałam jak pochyla się nade mną. Mam włączony notatnik w dodatku wyzywam go w nim. Ogólnie to bym miała to gdzieś gdyby nie fakt, który sobie uświadomiłam. ONA. MOŻE. MNIE. NAUCZYĆ. GRAĆ. NA TYM PIEPRZONYM. KONIU. To brzmi jak plan, ale on zaraz legnie w gruzach. Z tego wszystkiego telefon wypadł mi do brązowego czegoś co śmierdzi.. To chyba gówno… Kolejny powód dla którego konie w grze są lepsze. Patrzyłam jak mój telefon zanika w łajnie W głowie usłyszałam melodie. “Hellow of my darkness old friends”.
- NIEEEEEE! Mój telefon…. sięgasz - wskazuje na nią palcem, a później na kupę.
- Yyyy, nie.. Może trochę moja wina, ale twoja paranoja z telefonem jest przerażająca - patrzę na nią z miną psychopatki. Małego psychopaty w różowej bluzie z Nyaa kotkiem, który pierdzi tęczą.
-PRZEZ CIEBIE MÓJ TELEFON POCHŁONĘŁY CZELUŚCI PIEKIEŁ - Drę się na nią, że aż mi wyskakuje żyłka na czole. Mam ochotę się rzucić na tą pustą blondynkę i wydłubał jej oczy, ona chyba wyczuła moje zamiary i chwyciła mnie za ramiona. Mocno przytwierdzają do ziemie. Nie musiała nawet dużo siły używać, bo jeśli chodzi o moją tężyznę pokonałby mnie 10 latek.. No dobra 12 latek.
-Uspokój się, oddychaj bo wybuchniesz - patrzy mi w oczy, mówiąc tym swoim spokojnym głosem, który jak się przesłuchasz jest ładny.
- BAKAAAA - warcze na nią dalej wkurzona, a ona spokojnym tonem dalej mówi.
- No telefonu z łajna ci nie wyjmę, ale może odkupię
- 10 TYSIĘCY - jej mina traci ten pozytywny uśmieszek
-Hmm, no jednak nie odkupię...heh a może w ratach? coś? heh - widzę jej nerwowy uśmieszek i nagle zapala mi się lampka w głowie. Wszystko mam w chmurze, a i tak miałam sobie lepszy kupić…
- Nie, nie, nie, odpuść sobie… Zrobisz dla mnie coś innego.. Będziemy miały pewien układ co ty na to? - Mój głos brzmi jakbym była demonem, który właśnie proponuje jej cyrograf. Hmm, no może, aż tak brzydka to ona nie jest…..gdy się zmruży oczy.
Scarlett?
wtorek, 17 lipca 2018
Od Azy do Ricka
Jechaliśmy, powoli zbliżając się do Dressage Academy. Odwlekałam mój przyjazd do niej, podobnie jak drogę tam. Liczne postoje na szczanie, krótkie stopy w Mc'u i przerwy, podczas których "sprawdzałam" jak ma się Cattie. Check out nie zaszkodzi - przecież trzeba kontrolować, czym młoda ma wypchaną mordę (a zawsze czymś).
Q (zawsze nazywałam tatę po imieniu, byliśmy wobec siebie mocno bezpośredni) jak zawsze jechał ostrożnie i powoli - i jak zwykłam go poganiać, tym razem siedziałam cicho. Mój ojciec jest zajebisty i przez całe moje życie trochę nadrabiał za mamę, zwykle zajętą pracą. Jak wiele tematów razem mogliśmy mieć, dzisiaj skończyły mi się wszystkie pomysły na rozmowę. Wszystko to dlatego, że zjadał mnie stres. Czułam jak serce podchodzi mi do gardła, a łzy cisną się do oczu. Mocno zaciskałam uda i pośladki, co by nie trząchać się, jak człowiek z nagłym atakiem padaczki. Zwykle mało kto lubi zmianę otoczenia, a szczególnie na miejsce ulokowane tak daleko od domu. W głowie kłębiły się myśli - czy znowu będę taką looserką, jak w poprzedniej szkole.
I tak mijały godziny drogi - koła powoli ciągnęły po śliskim asfalcie, a niebo przybierało coraz to ciemniejszą barwę. Im bliżej zostawało do szkoły, tym gorzej się czułam.
Otworzyłam powoli oczy i przetarłam je leniwie. Słyszałam niewyraźne mamrotanie ojczyma, czułam jak nasze auto zwalnia. Jak zawsze, z drzemki budziłam się powoli. Tym razem jednak uderzyły mnie tysiące myśli i poderwałam w górę głowę, opartą o szybę. Rozbudzona, od razu zauważyłam masywny budynek akademii. Zacisnęłam usta, moja twarz nabrała intensywnych kolorów, czułam jak moje ręce zaczynają lepić się od potu. Już widziałam, jak wysiadam z samochodu - cała czerwona, spocona i jąkając się, wyciągam lepką rękę do pierwszej osoby, jaką tylko zobaczę.
Po chwili auto zatrzymało się z piskiem opon, a z przyczepy słychać było głośne rżenie The Unity Bay'a.
- Więc jesteśmy - oznajmił tatusiek, po czym wyskoczył z auta, obiegł je i otworzył mi drzwi. Powoli wygramoliłam się z pojazdu i stanęłam na nogi. Były jak z waty. Czułam się niezbyt dobrze, szczerze mówiąc trochę mnie mdliło.
- Świetnie! - zmusiłam się do szerokiego uśmiechu i odwróciłam w kierunku przyczepy, powstrzymując się od płaczu. Tak bardzo się denerwowałam. - Wydaje mi się, że pora wyjąć bagarze i sprzęt. Chyba, że bardzo chcesz tu ze mną zostać jeszcze dłużej.
- Chyba nie wytrzymałbym, ani chwili więcej z tobą. - zażartował facet i pogłaskał mnie po głowie.
- Także możesz już spadać, a ja sobie poradzę sama. - puściłam mu oczko, sprawnym ruchem otwierając bagażnik. - W końcu jestem taka odpowiedzialna...
- Nie wykręć sobie ręki.
Q spojrzał na mnie pobłażliwie, po czym pomógł mi wypakować rzeczy z bagażnika i wyjąć ekwipunek ze schowka w przyczepie. Rwał się do skręcenia mi paki na sprzęt, lecz odmówiłam i zostawiłam to na później. Majsterkowanie bardzo mnie odpręża, więc chciałam zostawić to na późniejszy wieczór, który zapewne spędzę samotnie. Odprowadziłam podekscytowaną Ladykin do boksu, delikatnie ją poklepując i oplątując jej równo przystrzyżoną grzywę wokół palców.
- Wyjątkowo grzeczna laska z ciebie dzisiaj, wiesz? - spojrzałam na łagodną mordkę holenderki, lecz po chwili przypomniałam sobie, aby nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Ten koń bywał przecież poważnie pieprznięty.
Zamknęłam zasuwę boksu, która była dobrze naoliwiona i widocznie nowa. W rodzinnej stajni, zwykliśmy blokować drzwi specjalnymi gumami, zakończonymi masywnym karabińczykiem. Sprawdziłam więc raz jeszcze, czy aby na pewno dobrze przymknęłam boks. Rozpętałaby tu się Sodoma i Gomora, gdyby moja srokata zołza postanowiła wyruszyć na spacerek. Tak bardzo chciałam tego uniknąć. Chociaż pierwszego dnia...
Zamknęłam drzwiczki stajni i ruszyłam do biura, co by potwierdzić swój przyjazd i zapytać o parę spraw. Po drodze pożegnałam się ciepło z ojcem i obiecałam, że zadzwonię do mamy zaraz, gdy trafię do pokoju. To znaczy, zaraz gdy znajdę wolną chwilę. Tato poinformował wcześniej rodzicielkę, że przenocuje w jakimś hotelu w mieście, a z samego rana wyruszy do domu. Zazdrościłam mu - zajebiście byłoby już jutro wieczorem znowu spać na chacie.
Delikatnie zapukałam do sekretariatu i pchnęłam drzwi.
- Dzień dobry. - przywitałam się z wymuszonym uśmiechem i skłoniłam lekko.
Przy biurku siedziała młoda kobieta o ciemnych włosach i sympatycznym wyrazie twarzy. Skinęła głową i wskazała na krzesło, abym usiadła. Rozmowa "kwalifikacyjna" nie trwała długo, a już na początku żałowałam, że nie załatwiłam tu CV. Przydałoby się napisać małe podsumowanie o mnie, bo babka, która przedstawiła się jako Sylvia, tysiąc razy pytała mnie o to samo, opowiadała "przezabawne" anegdoty z życia uczniów i nauczycieli Dressage Academy - czyli osób, których praktycznie nie znałam, pokazywała mi plan uczelni i mieszała wszystko na raz ze sobą. Wychodząc westchnęłam ostentacyjnie, jednak chyba nie zauważyła, bo z uśmiechem na twarzy pożegnała mnie i wróciła do pracy.
Dziwne, że na nikogo jeszcze nie wpadłam. Przywykłam do pełnych korytarzy i krzyków z każdej strony świata. Właściwie - świetnie się to składało, że było aż tak pusto, bo raczej wolałabym wziąć prysznic, zanim kogoś poznam. Świetnie zrobić dobre wrażenie - nowa przyjechała, spocona i śmierdząca, ciekawe kiedy ostatnio brała prysznic. A no tak, z samego rana. Szkoda, że stres zjadał mnie tak mocno, że wyglądałam, jakbym ostatnio kąpała się z tydzień temu.
Powoli ruszyłam do akademika, ciągnąc się z walizkami i torbami. Budynek był masywny, zbudowany z ciemnej cegły. Raczej w stylu każdego, zwykłego studenckiego domu. Szybkim krokiem, według oznakowania na ścianach, ruszyłam do swojego pokoju. Jak na złość, krocząc korytarzem w totalnej ciemnicy (bystra i zaradna Aza, jak zwykle, nie mogła znaleźć włącznika), wpadłam z impetem w wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta. Jak głupia podniosłam wzrok, spotykając jego spojrzenie. Patrzył na mnie litościwie i trochę z dystansem.
- Aza Holmes - wyciągnęłam do niego, na szczęście już suchą, rękę i wymusiłam uśmiech.
- Rick Morgan - chłopak odwzajemnił uśmiech, który, sama nie wiedziałam, był szczery czy też, podobnie jak mój, wymuszony.
(Rick?)
Q (zawsze nazywałam tatę po imieniu, byliśmy wobec siebie mocno bezpośredni) jak zawsze jechał ostrożnie i powoli - i jak zwykłam go poganiać, tym razem siedziałam cicho. Mój ojciec jest zajebisty i przez całe moje życie trochę nadrabiał za mamę, zwykle zajętą pracą. Jak wiele tematów razem mogliśmy mieć, dzisiaj skończyły mi się wszystkie pomysły na rozmowę. Wszystko to dlatego, że zjadał mnie stres. Czułam jak serce podchodzi mi do gardła, a łzy cisną się do oczu. Mocno zaciskałam uda i pośladki, co by nie trząchać się, jak człowiek z nagłym atakiem padaczki. Zwykle mało kto lubi zmianę otoczenia, a szczególnie na miejsce ulokowane tak daleko od domu. W głowie kłębiły się myśli - czy znowu będę taką looserką, jak w poprzedniej szkole.
I tak mijały godziny drogi - koła powoli ciągnęły po śliskim asfalcie, a niebo przybierało coraz to ciemniejszą barwę. Im bliżej zostawało do szkoły, tym gorzej się czułam.
Otworzyłam powoli oczy i przetarłam je leniwie. Słyszałam niewyraźne mamrotanie ojczyma, czułam jak nasze auto zwalnia. Jak zawsze, z drzemki budziłam się powoli. Tym razem jednak uderzyły mnie tysiące myśli i poderwałam w górę głowę, opartą o szybę. Rozbudzona, od razu zauważyłam masywny budynek akademii. Zacisnęłam usta, moja twarz nabrała intensywnych kolorów, czułam jak moje ręce zaczynają lepić się od potu. Już widziałam, jak wysiadam z samochodu - cała czerwona, spocona i jąkając się, wyciągam lepką rękę do pierwszej osoby, jaką tylko zobaczę.
Po chwili auto zatrzymało się z piskiem opon, a z przyczepy słychać było głośne rżenie The Unity Bay'a.
- Więc jesteśmy - oznajmił tatusiek, po czym wyskoczył z auta, obiegł je i otworzył mi drzwi. Powoli wygramoliłam się z pojazdu i stanęłam na nogi. Były jak z waty. Czułam się niezbyt dobrze, szczerze mówiąc trochę mnie mdliło.
- Świetnie! - zmusiłam się do szerokiego uśmiechu i odwróciłam w kierunku przyczepy, powstrzymując się od płaczu. Tak bardzo się denerwowałam. - Wydaje mi się, że pora wyjąć bagarze i sprzęt. Chyba, że bardzo chcesz tu ze mną zostać jeszcze dłużej.
- Chyba nie wytrzymałbym, ani chwili więcej z tobą. - zażartował facet i pogłaskał mnie po głowie.
- Także możesz już spadać, a ja sobie poradzę sama. - puściłam mu oczko, sprawnym ruchem otwierając bagażnik. - W końcu jestem taka odpowiedzialna...
- Nie wykręć sobie ręki.
Q spojrzał na mnie pobłażliwie, po czym pomógł mi wypakować rzeczy z bagażnika i wyjąć ekwipunek ze schowka w przyczepie. Rwał się do skręcenia mi paki na sprzęt, lecz odmówiłam i zostawiłam to na później. Majsterkowanie bardzo mnie odpręża, więc chciałam zostawić to na późniejszy wieczór, który zapewne spędzę samotnie. Odprowadziłam podekscytowaną Ladykin do boksu, delikatnie ją poklepując i oplątując jej równo przystrzyżoną grzywę wokół palców.
- Wyjątkowo grzeczna laska z ciebie dzisiaj, wiesz? - spojrzałam na łagodną mordkę holenderki, lecz po chwili przypomniałam sobie, aby nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Ten koń bywał przecież poważnie pieprznięty.
Zamknęłam zasuwę boksu, która była dobrze naoliwiona i widocznie nowa. W rodzinnej stajni, zwykliśmy blokować drzwi specjalnymi gumami, zakończonymi masywnym karabińczykiem. Sprawdziłam więc raz jeszcze, czy aby na pewno dobrze przymknęłam boks. Rozpętałaby tu się Sodoma i Gomora, gdyby moja srokata zołza postanowiła wyruszyć na spacerek. Tak bardzo chciałam tego uniknąć. Chociaż pierwszego dnia...
Zamknęłam drzwiczki stajni i ruszyłam do biura, co by potwierdzić swój przyjazd i zapytać o parę spraw. Po drodze pożegnałam się ciepło z ojcem i obiecałam, że zadzwonię do mamy zaraz, gdy trafię do pokoju. To znaczy, zaraz gdy znajdę wolną chwilę. Tato poinformował wcześniej rodzicielkę, że przenocuje w jakimś hotelu w mieście, a z samego rana wyruszy do domu. Zazdrościłam mu - zajebiście byłoby już jutro wieczorem znowu spać na chacie.
Delikatnie zapukałam do sekretariatu i pchnęłam drzwi.
- Dzień dobry. - przywitałam się z wymuszonym uśmiechem i skłoniłam lekko.
Przy biurku siedziała młoda kobieta o ciemnych włosach i sympatycznym wyrazie twarzy. Skinęła głową i wskazała na krzesło, abym usiadła. Rozmowa "kwalifikacyjna" nie trwała długo, a już na początku żałowałam, że nie załatwiłam tu CV. Przydałoby się napisać małe podsumowanie o mnie, bo babka, która przedstawiła się jako Sylvia, tysiąc razy pytała mnie o to samo, opowiadała "przezabawne" anegdoty z życia uczniów i nauczycieli Dressage Academy - czyli osób, których praktycznie nie znałam, pokazywała mi plan uczelni i mieszała wszystko na raz ze sobą. Wychodząc westchnęłam ostentacyjnie, jednak chyba nie zauważyła, bo z uśmiechem na twarzy pożegnała mnie i wróciła do pracy.
Dziwne, że na nikogo jeszcze nie wpadłam. Przywykłam do pełnych korytarzy i krzyków z każdej strony świata. Właściwie - świetnie się to składało, że było aż tak pusto, bo raczej wolałabym wziąć prysznic, zanim kogoś poznam. Świetnie zrobić dobre wrażenie - nowa przyjechała, spocona i śmierdząca, ciekawe kiedy ostatnio brała prysznic. A no tak, z samego rana. Szkoda, że stres zjadał mnie tak mocno, że wyglądałam, jakbym ostatnio kąpała się z tydzień temu.
Powoli ruszyłam do akademika, ciągnąc się z walizkami i torbami. Budynek był masywny, zbudowany z ciemnej cegły. Raczej w stylu każdego, zwykłego studenckiego domu. Szybkim krokiem, według oznakowania na ścianach, ruszyłam do swojego pokoju. Jak na złość, krocząc korytarzem w totalnej ciemnicy (bystra i zaradna Aza, jak zwykle, nie mogła znaleźć włącznika), wpadłam z impetem w wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta. Jak głupia podniosłam wzrok, spotykając jego spojrzenie. Patrzył na mnie litościwie i trochę z dystansem.
- Aza Holmes - wyciągnęłam do niego, na szczęście już suchą, rękę i wymusiłam uśmiech.
- Rick Morgan - chłopak odwzajemnił uśmiech, który, sama nie wiedziałam, był szczery czy też, podobnie jak mój, wymuszony.
(Rick?)
Od Scarlett cd. Mikasa
Nagle usłyszałam charakterystyczny dźwięk, ten, który słyszę prawie codziennie. Rżenie przerażonego Hota. A dziewczyna, która koło niego stała przewróciła się.
Ruszyłam w jej stronę szybkim krokiem, jako że w stajni nie wolno biegać.
- Nic ci nie jest? - zapytałam.
- Nie jestem pewna - powiedziała powoli się podnosząc.
- Coś cię boli?
- Tak! Boli mnie głowa! A zresztą... Gdzie jest mój telefon? - spytała przerażona rozglądając się.
Również się rozejrzałam. Wreszcie zauważyłam coś błyszczącego na ziemi. Podeszłam do przedmiotu. Tak jak przypuszczałam, był to telefon. Podniosłam go.
- Daj! - krzyknęła wyrywając mi go z ręki. Obejrzała go, spróbowała włączyć. Odetchnęła z ulgą.
- Żyje - powiedziała i zaczęła coś w nim pisać. Wyglądała na mocno wciągniętą w to co robi.
- A ty żyjesz?
- Chyba - powiedziała, dalej coś pisząc.
- Wyglądasz na taką, co na pewno żyje.
- Jeśli wiesz, to po co pytasz?
Nareszcie na mnie spojrzała.
- Dla pewności - odparłam unosząc wyżej głowę.
Dziewczyna westchnęła, po czym wyłączyła telefon i schowała do kieszeni.
- Konie zawsze są takie głupie? - spytała spoglądając na mojego wałacha, który przeżuwał teraz siano.
- Każdy koń jest inny - odparłam, trochę urażona słowem "głupie".
- W grach każdy był taki sam. Te prawdziwe są straszne.
Uniosłam brew. Czy ta dziewczyna myśli tylko o grach i telefonie?
- To akurat mój koń, Hot Bay - powiedziałam. - Jest wyjątkowo płochliwy. Pierwszy raz widzisz konia na żywo?
- Tak - odpowiedziała.
Spojrzałam na nią. Na jej twarzy zauważyłam dziwną minę, jakby nic ją nie obchodziło. Po chwili milczenia zachciało mi się znać jej imię.
- Mam na imię Scarlett, a ty?
<Mikasa?>
Ruszyłam w jej stronę szybkim krokiem, jako że w stajni nie wolno biegać.
- Nic ci nie jest? - zapytałam.
- Nie jestem pewna - powiedziała powoli się podnosząc.
- Coś cię boli?
- Tak! Boli mnie głowa! A zresztą... Gdzie jest mój telefon? - spytała przerażona rozglądając się.
Również się rozejrzałam. Wreszcie zauważyłam coś błyszczącego na ziemi. Podeszłam do przedmiotu. Tak jak przypuszczałam, był to telefon. Podniosłam go.
- Daj! - krzyknęła wyrywając mi go z ręki. Obejrzała go, spróbowała włączyć. Odetchnęła z ulgą.
- Żyje - powiedziała i zaczęła coś w nim pisać. Wyglądała na mocno wciągniętą w to co robi.
- A ty żyjesz?
- Chyba - powiedziała, dalej coś pisząc.
- Wyglądasz na taką, co na pewno żyje.
- Jeśli wiesz, to po co pytasz?
Nareszcie na mnie spojrzała.
- Dla pewności - odparłam unosząc wyżej głowę.
Dziewczyna westchnęła, po czym wyłączyła telefon i schowała do kieszeni.
- Konie zawsze są takie głupie? - spytała spoglądając na mojego wałacha, który przeżuwał teraz siano.
- Każdy koń jest inny - odparłam, trochę urażona słowem "głupie".
- W grach każdy był taki sam. Te prawdziwe są straszne.
Uniosłam brew. Czy ta dziewczyna myśli tylko o grach i telefonie?
- To akurat mój koń, Hot Bay - powiedziałam. - Jest wyjątkowo płochliwy. Pierwszy raz widzisz konia na żywo?
- Tak - odpowiedziała.
Spojrzałam na nią. Na jej twarzy zauważyłam dziwną minę, jakby nic ją nie obchodziło. Po chwili milczenia zachciało mi się znać jej imię.
- Mam na imię Scarlett, a ty?
<Mikasa?>
poniedziałek, 16 lipca 2018
Od Mikasy cd. Scarlett
Musiałam zacząć się przygotowywania do zakładu, bo na razie marnie mi to szło. Jedyne jakie miałam pojęcie o koniach to te z gier. Ciekawe jak jak można nabić sobie poziom z takim koniem. Dziwne one są. Mają duże pyski i ogólnie są przerażająco wielkie. Czułam kosmicznie mała przy nich. Stanęłam przed jednym z koni. Wpatrywałam się w niego, równo z tym pisząc na telefonie. Pisałam każde swoje spostrzeżenie na temat konia i jego różnicach z komputerowym odpowiednikiem. Moje palce przesuwały się z niebywałą szybkością i zwinnością po klawiaturze.
“Wygląda lepiej niż jego komputerowy odpowiednik jednak postęp graficzny idzie tak do przodu, że niedługo prześcignie realistycznego. Myślę, że konia w grach zdecydowanie łatwiej się oswaja i ujeżdża. Nie wymaga to dużo wysiłku, a koń zawsze jest posłuszny. I największa wada takiego konia jest okropny smród. W grach nie czuć tego, ale w tutaj jest to nie do zniesienia. Mdli mnie i mam ochotę uciec”.
Napisałam to i schowałam telefon do kieszeni, jest on moją duszą. Brązowa maść bardzo typowa dla konia chociaż w grach przeważa czarny jest on wręcz kultowym kolorem. Jeszcze ma białe coś na czole. Nie wydaje się agresywny, ani innych skłonności. Robię krok w jego stronę, wyciągam dłoń chcąc go dotknąć.
- Pierwszy raz mam do czynienia z koniem - mówię do siebie, a raczej do konia. Chrypa w moim głosie brzmi jakby przez tydzień nie odzywała się. Koń nagle się płoszy, a ja prawie dostaję zawału. Odskakuje przerażona od dzikiego zwierza. Potykam się o własne nogi z krzykiem ląduje na ziemi. Uderzam głową o jeden z boksów. Wydaje z siebie jęk bólu. Łzy pojawiają się w moich oczach.
-Co za głupi koń. -
Scarlett?
“Wygląda lepiej niż jego komputerowy odpowiednik jednak postęp graficzny idzie tak do przodu, że niedługo prześcignie realistycznego. Myślę, że konia w grach zdecydowanie łatwiej się oswaja i ujeżdża. Nie wymaga to dużo wysiłku, a koń zawsze jest posłuszny. I największa wada takiego konia jest okropny smród. W grach nie czuć tego, ale w tutaj jest to nie do zniesienia. Mdli mnie i mam ochotę uciec”.
Napisałam to i schowałam telefon do kieszeni, jest on moją duszą. Brązowa maść bardzo typowa dla konia chociaż w grach przeważa czarny jest on wręcz kultowym kolorem. Jeszcze ma białe coś na czole. Nie wydaje się agresywny, ani innych skłonności. Robię krok w jego stronę, wyciągam dłoń chcąc go dotknąć.
- Pierwszy raz mam do czynienia z koniem - mówię do siebie, a raczej do konia. Chrypa w moim głosie brzmi jakby przez tydzień nie odzywała się. Koń nagle się płoszy, a ja prawie dostaję zawału. Odskakuje przerażona od dzikiego zwierza. Potykam się o własne nogi z krzykiem ląduje na ziemi. Uderzam głową o jeden z boksów. Wydaje z siebie jęk bólu. Łzy pojawiają się w moich oczach.
-Co za głupi koń. -
Scarlett?
sobota, 14 lipca 2018
Od Scarlett do Rosalie
Westchnęłam i zamknęłam książkę. Kolejny tom skończony. Został mi jeszcze tylko jeden... Pod koniec sierpnia jadę do domu na parę dni i wezmę sobie cały zapas.
Spojrzałam na zegarek; dochodziła godzina trzecia. Niesamowite, że jak czytam, to czas tak szybko leci. Podeszłam do okna. Było mi trochę duszno, więc otworzyłam je na oścież. Uznałam, że pójdę do Hota, a jak wrócę to je zamknę. Ja to mam ciekawe postanowienia.
A może by tak pojeździć? Usiadłam na łóżku. Dzisiaj nie robiłam nic ciekawego, a na moim koniku nie jeździłam od... Tak, jeszcze z nim tu nie jeździłam. Biedak pewnie ma za dużo energii, a ja myślę o tym, kiedy zamknę okno! Założyłam granatowe bryczesy i czekoladowe sztyblety. Czekoladowe... A gdyby tak zjeść coś dobrego... Nie. Muszę pojeździć. Może potem.
Już sięgałam po czapsy w tym samym kolorze, ale cofnęłam rękę. Będzie mi gorąco. To samo z podkolanówkami. Wyszłam więc z pokoju. Na ręce miałam założoną gumkę, więc związałam sobie włosy.
- Hej - powiedziałam do Hota kiedy już byłam w stajni.
Hot wystawił łeb. Pogłaskałam go po chrapach.
Mogłam od razu pójść po szczotki. Cofnęłam się do siodlarni i wzięłam swoją zieloną skrzynkę.
Zwiesiłam kantar i uwiąz z haczyka. Weszłam do boksu i zaczęłam zakładać kantar wałachowi. Nagle uniósł głowę i parsknął krótko.
- Spokojnie - powiedziałam i pogłaskałam go po szyi.
(...)
Po osiodłaniu zaprowadziłam konia na odkrytą ujeżdżalnię, bo akurat była wolna. Dzisiaj chciałam pojeździć w stylu klasycznym, bo ciągnęło mnie do skoków. Jak zawsze zresztą. Dociągnęłam popręg. Rozejrzałam się po ujeżdżalni, ale nie znalazłam żadnego stołka. No trudno. Złapałam wodze razem z przednim łękiem. Już miałam wkładać nogę w strzemię, ale Hot nagle zaczął się kręcić. No tak. Mogłam się po nim spodziewać takich sztuczek.
Na szczęście ja też miałam na niego swoje sztuczki. Złapałam wodze mocniej, a bat trzymałam przed jego przednimi nogami. Gdy tylko próbował iść do przodu, pacałam go lekko. W końcu zrozumiał i udało mi się wsiąść.
Po kilku kółkach stępem skróciłam wodze i przycisnęłam łydki. Hot ruszył kłusem. Zaczęłam robić serpentyny i wolty, co jakiś czas zmieniając kierunek. Po jakimś czasie przeszłam do stępa.
- Dobra robota - powiedziałam, klepiąc konia po szyi. Parsknął z zadowoleniem.
Zauważyłam leżące niedaleko drążki, więc zsiadłam z Hota i powiedziałam "czekaj". To było polecenie, którego nauczyłam go kilka miesięcy temu. Przydawało mi się między innymi wtedy, kiedy chciałam ustawić przeszkody. Hot szybko nauczył się tego polecenia i kiedy mówiłam "czekaj", stał grzecznie dopóki do niego nie podchodziłam.
Ustawiłam cavaletti składające się z pięciu drążków i wsiadłam.
Postępowaliśmy chwilę, po czym dałam Hotowi znak do kłusa.
Hot był dzisiaj bardzo grzeczny. Czasami musiałam go przytrzymywać, bo chciał jechać szybciej, ale wtedy od razu zwalniał. Nie potykał się o drążki, jechał z gracją.
Po około dziesięciu minutach drążków przeszłam do stępa. Niedaleko wypatrzyłam parkur. Postanowiłam wybrać się tam i parę razy go przejechać.
Ale nie był pusty. Jeździła tam jakaś dziewczyna na karej klaczy arabskiej. Może właśnie zyskam szansę na zdobycie koleżanki. Podjechałam bliżej i zaczekałam aż skończy skakać. Wreszcie przeszła do stępa i podjechała do mnie.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - spytałam.
<Rosalie?>
Spojrzałam na zegarek; dochodziła godzina trzecia. Niesamowite, że jak czytam, to czas tak szybko leci. Podeszłam do okna. Było mi trochę duszno, więc otworzyłam je na oścież. Uznałam, że pójdę do Hota, a jak wrócę to je zamknę. Ja to mam ciekawe postanowienia.
A może by tak pojeździć? Usiadłam na łóżku. Dzisiaj nie robiłam nic ciekawego, a na moim koniku nie jeździłam od... Tak, jeszcze z nim tu nie jeździłam. Biedak pewnie ma za dużo energii, a ja myślę o tym, kiedy zamknę okno! Założyłam granatowe bryczesy i czekoladowe sztyblety. Czekoladowe... A gdyby tak zjeść coś dobrego... Nie. Muszę pojeździć. Może potem.
Już sięgałam po czapsy w tym samym kolorze, ale cofnęłam rękę. Będzie mi gorąco. To samo z podkolanówkami. Wyszłam więc z pokoju. Na ręce miałam założoną gumkę, więc związałam sobie włosy.
- Hej - powiedziałam do Hota kiedy już byłam w stajni.
Hot wystawił łeb. Pogłaskałam go po chrapach.
Mogłam od razu pójść po szczotki. Cofnęłam się do siodlarni i wzięłam swoją zieloną skrzynkę.
Zwiesiłam kantar i uwiąz z haczyka. Weszłam do boksu i zaczęłam zakładać kantar wałachowi. Nagle uniósł głowę i parsknął krótko.
- Spokojnie - powiedziałam i pogłaskałam go po szyi.
(...)
Po osiodłaniu zaprowadziłam konia na odkrytą ujeżdżalnię, bo akurat była wolna. Dzisiaj chciałam pojeździć w stylu klasycznym, bo ciągnęło mnie do skoków. Jak zawsze zresztą. Dociągnęłam popręg. Rozejrzałam się po ujeżdżalni, ale nie znalazłam żadnego stołka. No trudno. Złapałam wodze razem z przednim łękiem. Już miałam wkładać nogę w strzemię, ale Hot nagle zaczął się kręcić. No tak. Mogłam się po nim spodziewać takich sztuczek.
Na szczęście ja też miałam na niego swoje sztuczki. Złapałam wodze mocniej, a bat trzymałam przed jego przednimi nogami. Gdy tylko próbował iść do przodu, pacałam go lekko. W końcu zrozumiał i udało mi się wsiąść.
Po kilku kółkach stępem skróciłam wodze i przycisnęłam łydki. Hot ruszył kłusem. Zaczęłam robić serpentyny i wolty, co jakiś czas zmieniając kierunek. Po jakimś czasie przeszłam do stępa.
- Dobra robota - powiedziałam, klepiąc konia po szyi. Parsknął z zadowoleniem.
Zauważyłam leżące niedaleko drążki, więc zsiadłam z Hota i powiedziałam "czekaj". To było polecenie, którego nauczyłam go kilka miesięcy temu. Przydawało mi się między innymi wtedy, kiedy chciałam ustawić przeszkody. Hot szybko nauczył się tego polecenia i kiedy mówiłam "czekaj", stał grzecznie dopóki do niego nie podchodziłam.
Ustawiłam cavaletti składające się z pięciu drążków i wsiadłam.
Postępowaliśmy chwilę, po czym dałam Hotowi znak do kłusa.
Hot był dzisiaj bardzo grzeczny. Czasami musiałam go przytrzymywać, bo chciał jechać szybciej, ale wtedy od razu zwalniał. Nie potykał się o drążki, jechał z gracją.
Po około dziesięciu minutach drążków przeszłam do stępa. Niedaleko wypatrzyłam parkur. Postanowiłam wybrać się tam i parę razy go przejechać.
Ale nie był pusty. Jeździła tam jakaś dziewczyna na karej klaczy arabskiej. Może właśnie zyskam szansę na zdobycie koleżanki. Podjechałam bliżej i zaczekałam aż skończy skakać. Wreszcie przeszła do stępa i podjechała do mnie.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - spytałam.
<Rosalie?>
czwartek, 12 lipca 2018
niedziela, 8 lipca 2018
Od Anastaci cd. Demi
Zamknęłam drzwi, odwróciłam się na pięcie i nieśpiesznie podeszłam do paczki z karmą. Nasypałam trochę karmy do miski Silver, która aktualnie leżała do góry brzuchem na swojej poduszce, nie zwracając nawet uwagi na to, co robię. Podrapałam ją delikatnie po brzuchu, na co sunia odpowiedziała desperackim kręceniem się na boki i machaniem łapami w powietrzu. Uśmiechnęłam się do niej, po czym skierowałam się do łazienki. Odświeżyłam się trochę po dniu pełnym przebywania w ciągłym ruchu i ogarniania rzeczywistości.
Spojrzałam na zegarek elektryczny, który leżał na moim nowym biurku. Wyświetlacz czerwonymi cyframi oznajmiał, że jest godzina szesnasta trzydzieści dwie.
- Zostało jeszcze sporo czasu do wykorzystania. Może by tak pojechać w teren z Jelly? Ja bym poznała trochę okolice, a ona może by się trochę rozluźniła po podróży przez ocean i ruchliwe ulice Ameryki - zaczęłam mówić do siebie, co dla mnie stanowiło rzecz normalną, chociaż inni twierdzili, że jestem dziwna.
Narzuciłam na siebie jeździeckie ciuchy, wzięłam bacik i kask pod pachę i ruszyłam dziarskim krokiem do stajni. Po drodze jednak sobie coś uzmysłowiłam. Sama przecież nie mogłam wyjechać, zapewne zgubiłabym się. Nie sądziłam, żeby trasę terenów stanowiła jedna ścieżka prowadząca na wprost.
- W jakim to pokoju mieszkała Demi? Czternastce chyba. Ale jeżeli nie, a ja wpadnę na kogoś nieznajomego... - kontynuowałam monolog do ściany korytarzu, kiedy szłam pod pokój, w którym miałam nadzieję znaleźć moją nową znajomą.
Miałam szczęście, gdyż kiedy przemogłam się do zapukania, usłyszałam głos dziewczyny, która stała za mną.
- Ana, coś chciałaś? - wydawała się trochę zdziwiona moją obecnością pod jej drzwiami.
- Um, no tak. Mi się nudzi, moja klacz dopiero co przyjechała, czy tam przypłynęła, więc stwierdziłam, że mały spacerek z nią może uspokoić jej nerwy, ale sama się przecież zgubię, dlatego... Nie chciałabyś się ze mną wybrać w teren? - po długim wstępie w końcu zadałam pytanie.
- Przed chwilą byłam u Izela, więc wystarczy, że go osiodłam. Wypadałoby też, żebym ja się ogarnęła...
- Czyli tak? - nie byłam pewna, czy wypowiedź oznacza, że nie ma na to wszystko ochoty, czy po prostu wyliczała rzeczy, które musi zrobić, żeby ze mną wyjechać.
- Tak. Szybko się przebiorę i już jestem w stajni.
- To tam się spotkamy, ja jeszcze muszę wyczyścić Jelly.
Pobiegłam do stajni, o czym chyba dowiedzieli się wszyscy w okolicy, gdyż moje sztyblety nie potrafiły nie stukać. Zwolniłam dopiero przed drzwiami do stajni, żeby przez przypadek nie przestraszyć kopytnych. Wzięłam szczotki, które zostawiłam w siodlarni i podeszłam do boksu swojej klaczy.
- Hej mała - pogłaskałam ją po mięciutkich chrapach - Masz ochotę na małą przejażdżkę z tym kolegą - wskazałam głową na sąsiedni boks.
Weszłam ostrożnie do boksu i zamknęłam drzwiczki. Czyszczenie poszło szybko jak nigdy, klacz nie stawiała żadnego oporu, co u niej stanowiło prawdziwy cud.
Idąc po sprzęt, spotkałam Demi, więc we dwie wróciłyśmy do swoich koni. Po mocowaniu się z klaczą, która nie miała najmniejszej ochoty otworzyć pysk, w końcu założyłam jej ogłowie. Wzięłam do rąk siodło, jednak nie miałam najmniejszych szans założyć go jej, gdyż naszła ją ochota na tańczenie po całym boksie.
- Pomóc ci jakoś? - moja dzisiejsza towarzyszka patrzyła na moje zapasy z Jelly przez czarne pręty między boksami.
- Nawet nie próbuj, jeśli nie chcesz oberwać zębami - zabrzmiało to szorstko, ale Demi wydawała się tym nie przejmować zbytnio.
Kiedy klaczy w końcu znudziła się zabawa w ganianego, zarzuciłam jej siodło na grzbiet i podpięłam popręg.
- Dobra, jesteśmy gotowe. To gdzie jedziemy, pani przewodnik?
Demi? Wybacz brak odpisu przez długi czas
Od Viktorii cd. Olivii
- Carpe żre ci buta – rzuciła dziewczyna, klepiąc klacz w pierś. Zaprzestała czynności i popatrzyła na nią z wyrzutem. Nie skupiałam się jakoś bardzo na tym, co robi klacz.
- Pojedziemy krótką trasę, nie ma tam jakiś dużych przeszkód – mruknęłam, dociskając łydki i ruszając Carpe do kłusa. Sto razy bardziej wolałam chód North, ale ten też szło przeżyć. Ten skarogniady skurwiel uznał, że zajebistym pomysłem będzie wjebanie mnie do rowu. Oh, oczywiście kochana. Na jakim wędzidle to dziadostwo chodzi!? Chwilę się z nią szarpałam, zanim w miarę odzyskałam nad nią panowanie. Na piaszczystej ścieżce zagalopowałyśmy, kierując się na okser. Carpe płynnie wybiła się i przeskoczyła go, bez większego wysiłku. Miała ciekawy, mocny galop. Na jakiejś łące prawdopodobnie trudno byłoby utrzymać nad nią kontrolę, zrobiłaby przysłowiową "dzidę". Kolejną przeszkodą była hydra, pochyliłam się w siodle i oddałam wodze klaczy. Ta mała cholera, uznała że skoro nie udało jej się z rowem, to wpierdoli mnie w krzaczki. Zatrzymała się zaraz przed przeszkodą, a ja przeleciałam przez jej szyję, prosto na gałązki z przeszkody. Zaklęłam głośno, nie szczędząc przy tym wyzwisk w kierunku klaczy, która udawała że to nie jej wina.
- Mała szmata... - fuknęłam, otrzepując się z syfu i kurzu na moich spodniach i bluzie. - Nienawidzę cię, Carpe. - marudziłam, wsiadając na konia i wracając stępem na dół. Zagalopowałam, ponownie nakierowując klacz na przeszkodę. Postawiła uszy do przodu i skoczyła to z łaską. Bryknęła jeszcze kilka razy, chcąc wyrazić swoją złość i irytację, ale tym razem nie rypnęłam. Blondynka opanowała śmiech i ruszyła galopem przed nami. Teraz to ona prowadziła "zastęp", mi to nie przeszkadzało. Za pagórkiem przeszłyśmy do stępa, więc wjechałam koło North i Olivii.
~*~
Odłożyłam sprzęt Carpe na jego miejsce, kątem oka sprawdzając, czy rzeczy mojego konia są tam gdzie powinny. Stajenni krążyli po stajni, roznosili jedzenie kopytnym, w międzyczasie gadając o jakiś "ciekawych" rzeczach. Harumi akurat męczył się z moim czarnym diabłem, który usilnie próbował go ugryźć.
- Dia! - skarciłam klacz, podchodząc do mężczyzny. - Nie wolno! - Amidia kłapnęła zębami w naszym kierunku, ale pozwoliła mu wrzucić porcję obiadową do żłobu.
- Dzięki. - uśmiechnął się. - Ostatnio uwaliła mnie w rękę, mała żmijka. - dodał, odwracając się na pięcie i idąc dalej z miarką. Lubiłam go, chociaż nie rozmawialiśmy za często. Często pomagał mi z tym dzieciakiem. Po tej jakże uroczej wymianie zdań, poszłam do akademika się przebrać w jakieś odpowiednie ciuchy. Nie padało, ale wszystko wskazywało na to, że zaraz lunie. Zabrałam z pokoju portfel i telefon, mając zamiar wybrać się z kimś na pizzę. Zadzwoniłam do kilku osób, które odmówiły, tłumacząc się natłokiem roboty. Zastanawiało mnie, czy Olivia przeszłaby się ze mną na miasto, może nawet udałoby mi się ściągnąć brata, który podobno plątał się gdzieś tu niedaleko.
Zbieganie po dwa schody nie było najmądrzejszą rzeczą, jaką dzisiaj zrobiłam, ale przynajmniej złapałam Olivię.
- Jedziesz ze mną i prawdopodobnie Mattem na miasto? - uśmiechnęłam się do niej, mając nadzieję że w miarę szczerze to wyglądało. - Może wstąpimy do kina, albo coś.
Oliviiaaa? Jeden z bardziej chujowych odpisów, jakie kiedykolwiek napisałam ;_;
- Pojedziemy krótką trasę, nie ma tam jakiś dużych przeszkód – mruknęłam, dociskając łydki i ruszając Carpe do kłusa. Sto razy bardziej wolałam chód North, ale ten też szło przeżyć. Ten skarogniady skurwiel uznał, że zajebistym pomysłem będzie wjebanie mnie do rowu. Oh, oczywiście kochana. Na jakim wędzidle to dziadostwo chodzi!? Chwilę się z nią szarpałam, zanim w miarę odzyskałam nad nią panowanie. Na piaszczystej ścieżce zagalopowałyśmy, kierując się na okser. Carpe płynnie wybiła się i przeskoczyła go, bez większego wysiłku. Miała ciekawy, mocny galop. Na jakiejś łące prawdopodobnie trudno byłoby utrzymać nad nią kontrolę, zrobiłaby przysłowiową "dzidę". Kolejną przeszkodą była hydra, pochyliłam się w siodle i oddałam wodze klaczy. Ta mała cholera, uznała że skoro nie udało jej się z rowem, to wpierdoli mnie w krzaczki. Zatrzymała się zaraz przed przeszkodą, a ja przeleciałam przez jej szyję, prosto na gałązki z przeszkody. Zaklęłam głośno, nie szczędząc przy tym wyzwisk w kierunku klaczy, która udawała że to nie jej wina.
- Mała szmata... - fuknęłam, otrzepując się z syfu i kurzu na moich spodniach i bluzie. - Nienawidzę cię, Carpe. - marudziłam, wsiadając na konia i wracając stępem na dół. Zagalopowałam, ponownie nakierowując klacz na przeszkodę. Postawiła uszy do przodu i skoczyła to z łaską. Bryknęła jeszcze kilka razy, chcąc wyrazić swoją złość i irytację, ale tym razem nie rypnęłam. Blondynka opanowała śmiech i ruszyła galopem przed nami. Teraz to ona prowadziła "zastęp", mi to nie przeszkadzało. Za pagórkiem przeszłyśmy do stępa, więc wjechałam koło North i Olivii.
~*~
Odłożyłam sprzęt Carpe na jego miejsce, kątem oka sprawdzając, czy rzeczy mojego konia są tam gdzie powinny. Stajenni krążyli po stajni, roznosili jedzenie kopytnym, w międzyczasie gadając o jakiś "ciekawych" rzeczach. Harumi akurat męczył się z moim czarnym diabłem, który usilnie próbował go ugryźć.
- Dia! - skarciłam klacz, podchodząc do mężczyzny. - Nie wolno! - Amidia kłapnęła zębami w naszym kierunku, ale pozwoliła mu wrzucić porcję obiadową do żłobu.
- Dzięki. - uśmiechnął się. - Ostatnio uwaliła mnie w rękę, mała żmijka. - dodał, odwracając się na pięcie i idąc dalej z miarką. Lubiłam go, chociaż nie rozmawialiśmy za często. Często pomagał mi z tym dzieciakiem. Po tej jakże uroczej wymianie zdań, poszłam do akademika się przebrać w jakieś odpowiednie ciuchy. Nie padało, ale wszystko wskazywało na to, że zaraz lunie. Zabrałam z pokoju portfel i telefon, mając zamiar wybrać się z kimś na pizzę. Zadzwoniłam do kilku osób, które odmówiły, tłumacząc się natłokiem roboty. Zastanawiało mnie, czy Olivia przeszłaby się ze mną na miasto, może nawet udałoby mi się ściągnąć brata, który podobno plątał się gdzieś tu niedaleko.
Zbieganie po dwa schody nie było najmądrzejszą rzeczą, jaką dzisiaj zrobiłam, ale przynajmniej złapałam Olivię.
- Jedziesz ze mną i prawdopodobnie Mattem na miasto? - uśmiechnęłam się do niej, mając nadzieję że w miarę szczerze to wyglądało. - Może wstąpimy do kina, albo coś.
Oliviiaaa? Jeden z bardziej chujowych odpisów, jakie kiedykolwiek napisałam ;_;
poniedziałek, 2 lipca 2018
od Triss cd. Viktorii
~Jako że Masło dopiero teraz zebrała się, by odpisać, ogromny time skip.~
Zacisnęłam palce mocniej na lonży i cmoknęłam, sprawiając, że Amor wyrwał się do przodu galopem, strzelając z zadu.
- Hej, heeej, spokój. Prrrr. - Wywarłam na łbie konia nacisk, przyciągając lonżę do tyłu. Po chwili ogier przeszedł do kłusa. - Taaak, dobry koń! O to chodzi - pochwaliłam go i wypuściłam z rąk nieco liny, powiększając okrążenia, jakie robił wokół mnie. Amor powoli zwalniał, a jego ruchy stawały się bardziej harmonijne. Całe szczęście, że na hali byliśmy sami i mogłam popracować z nim bez stresu.
Po parunastu minutach prostych ćwiczeń składających się z przejść stęp - kłus, zatrzymywań i zmian kierunku, podczas których młody kilkukrotnie niemal wyrwał mi lonżę z rąk, kazałam mu przejść do stępa. Po chwili zmagań wykonał polecenie, szedł jednak wyraźnie pobudzony, z głową wysoko. Po paru kółkach tego niespokojnego stępa zatrzymałam go, zwinęłam byle jak lonżę i podeszłam do konia.
- I czym ty się tak ekscytujesz, co, młody? - westchnęłam, komentując jego rozszerzone chrapy, przez które wypuszczał głośno powietrze. - Lonża jak lonża, nawet jeszcze galopów nie było.
Pogłaskałam go po pysku, a następnie po szyi i podałam mu kawałek marchewki, uprzednio wyciągnąwszy go z kieszeni. Odwołałam konia z powrotem na koło i po paru minutach, kiedy był w miarę, jak na niego, uspokojony, dałam mu sygnał do galopu. Młody od razu spostrzegł, o co mi chodzi, i wystrzelił przed siebie.
- Heeej, powoli.
Ogier bryknął, napinając mocno lonżę. Zacisnęłam na niej palce i starałam się głosem uspokajać elektrycznego wręcz konia, którego w tym momencie (jak i w wielu innych) nie obchodziło nic poza możliwością zwyczajnego galopu. Amor wywierał nacisk na lonży, usiłując powiększać okrążenia. Nie był wygięty, co przyjęłam z niezadowoleniem. Zaczęłam "bawić się" lonżą zasadą "przytrzymaj - odpuść", powodując tym samym, że łeb konia zwrócił się nieco do środka, a jego ciało nieznacznie się wygięło. O to mi chodziło.
- Brawo, tak, dobry koń! - powiedziałam i odpuściłam nacisk na jego łbie, wydłużając mu lonżę. Od razu wykorzystał okazję i przyspieszył, wywalając z zadu. - Dzieciaku... - westchnęłam. Po krótkim czasie kazałam mu zwolnić i jakimś cudem zmieniłam kierunek; teraz starałam się doprowadzić do wygięcia konia w prawo. Gdy tylko wykonał jakiś krok w tym kierunku, odpuściłam mu i dałam chwilę luzu, podczas której rzecz jasna nie próżnował. Po jakimś czasie zatrzymałam go i zwinęłam lonżę, podchodząc do konia.
- Na tym kończymy na razie, co? - powiedziałam i pogłaskałam go po mocnej szyi, po czym stanęłam po jego lewej stronie i ruszyłam do przodu. Amor powtórzył moje ruchy i energicznie podążył za mną.
Zaprowadziłam Gamonia do stajni w celu zdjęcia mu pasa do lonżowania. Odłożyłam sprzęt, na jaki składał się właśnie pas i czaprak, przypięłam do kantara uwiąz zamiast lonży i wyprowadziłam go przed stajnię, kierując się w stronę padoków. Młody wiedział już, o co chodzi; gdzie idziemy, więc naprężył uwiąz, chcąc jak najszybciej dostać się na padok.
- Hej, młody, nie zapominasz się czasem? Nie wolno. - Pociągnęłam za uwiąz, zwracając łeb konia choć trochę w swoją stronę.
Uwaga Amora została przekierowana na mnie na chwilę, wtedy jednak rozległ się dźwięk piły mechanicznej.
- Ho hooo, spokój! - powiedziałam, gdy Amor stanął dęba. Skróciłam szybko uwiąz, cały czas mówiąc do konia. Dźwięki ucichły, a Amor uspokoił się trochę; stał teraz w miejscu naprężony, nasłuchując.
- Już dob... - Moje słowa przerwała piła, a zaraz za nią odgłos łamiącego się i spadającego drzewa. Tego było już za dużo dla konia - wyrwał się i poszedł przed siebie galopem.
- Wyłączcie piły! - wrzasnęłam, choć oczywistym było, że nie usłyszą. Ruszyłam za galopującym z uwiązem ciągnącym się po ziemi koniem, błagając w duchu, by nic mu się nie stało.
Amor zniknął mi z oczu. Pozostało mi tylko biec powoli w jego stronę, uważając, by nie spłoszyć koni. Po paru minutach na drodze kilkadziesiąt metrów przede mną zobaczyłam jakąś dziewczynę, która starała się ogarnąć wyrywającego się Amora. Po niebieskich włosach (i przekleństwach, które wykrzykiwała) wywnioskowałam, że to Viktoria. Przyspieszyłam i już po chwili byłam przy nich.
- Weź tego dziada ode mnie! - krzyknęła, na co pospiesznie odebrałam od niej uwiąz i zaczęłam uspokajać konia. Po jakimś czasie stał już spokojniej. Pogłaskałam go i odprowadziłam na najbliższy padok, po czym podbiegłam do Viktorii.
- Dziękuję - wydyszałam, zmęczona uganianiem się za tym gałganem.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz ratuję ci dupę - skwitowała Viktoria. - Nie ma za co.
- W ogóle... - Do głowy przyszedł mi pomysł, który postanowiłam zrealizować. - Masz jakieś plany po południu? Wybieram się w teren i może pojechałabyś ze mną?
- Że na tej pokrace? - Wskazała na szalejącego na padoku Amora.
- No... na to wygląda - potwierdziłam i uśmiechnęłam się.
Viktoria? Tak bardzo na czas, wiem XD
Zacisnęłam palce mocniej na lonży i cmoknęłam, sprawiając, że Amor wyrwał się do przodu galopem, strzelając z zadu.
- Hej, heeej, spokój. Prrrr. - Wywarłam na łbie konia nacisk, przyciągając lonżę do tyłu. Po chwili ogier przeszedł do kłusa. - Taaak, dobry koń! O to chodzi - pochwaliłam go i wypuściłam z rąk nieco liny, powiększając okrążenia, jakie robił wokół mnie. Amor powoli zwalniał, a jego ruchy stawały się bardziej harmonijne. Całe szczęście, że na hali byliśmy sami i mogłam popracować z nim bez stresu.
Po parunastu minutach prostych ćwiczeń składających się z przejść stęp - kłus, zatrzymywań i zmian kierunku, podczas których młody kilkukrotnie niemal wyrwał mi lonżę z rąk, kazałam mu przejść do stępa. Po chwili zmagań wykonał polecenie, szedł jednak wyraźnie pobudzony, z głową wysoko. Po paru kółkach tego niespokojnego stępa zatrzymałam go, zwinęłam byle jak lonżę i podeszłam do konia.
- I czym ty się tak ekscytujesz, co, młody? - westchnęłam, komentując jego rozszerzone chrapy, przez które wypuszczał głośno powietrze. - Lonża jak lonża, nawet jeszcze galopów nie było.
Pogłaskałam go po pysku, a następnie po szyi i podałam mu kawałek marchewki, uprzednio wyciągnąwszy go z kieszeni. Odwołałam konia z powrotem na koło i po paru minutach, kiedy był w miarę, jak na niego, uspokojony, dałam mu sygnał do galopu. Młody od razu spostrzegł, o co mi chodzi, i wystrzelił przed siebie.
- Heeej, powoli.
Ogier bryknął, napinając mocno lonżę. Zacisnęłam na niej palce i starałam się głosem uspokajać elektrycznego wręcz konia, którego w tym momencie (jak i w wielu innych) nie obchodziło nic poza możliwością zwyczajnego galopu. Amor wywierał nacisk na lonży, usiłując powiększać okrążenia. Nie był wygięty, co przyjęłam z niezadowoleniem. Zaczęłam "bawić się" lonżą zasadą "przytrzymaj - odpuść", powodując tym samym, że łeb konia zwrócił się nieco do środka, a jego ciało nieznacznie się wygięło. O to mi chodziło.
- Brawo, tak, dobry koń! - powiedziałam i odpuściłam nacisk na jego łbie, wydłużając mu lonżę. Od razu wykorzystał okazję i przyspieszył, wywalając z zadu. - Dzieciaku... - westchnęłam. Po krótkim czasie kazałam mu zwolnić i jakimś cudem zmieniłam kierunek; teraz starałam się doprowadzić do wygięcia konia w prawo. Gdy tylko wykonał jakiś krok w tym kierunku, odpuściłam mu i dałam chwilę luzu, podczas której rzecz jasna nie próżnował. Po jakimś czasie zatrzymałam go i zwinęłam lonżę, podchodząc do konia.
- Na tym kończymy na razie, co? - powiedziałam i pogłaskałam go po mocnej szyi, po czym stanęłam po jego lewej stronie i ruszyłam do przodu. Amor powtórzył moje ruchy i energicznie podążył za mną.
Zaprowadziłam Gamonia do stajni w celu zdjęcia mu pasa do lonżowania. Odłożyłam sprzęt, na jaki składał się właśnie pas i czaprak, przypięłam do kantara uwiąz zamiast lonży i wyprowadziłam go przed stajnię, kierując się w stronę padoków. Młody wiedział już, o co chodzi; gdzie idziemy, więc naprężył uwiąz, chcąc jak najszybciej dostać się na padok.
- Hej, młody, nie zapominasz się czasem? Nie wolno. - Pociągnęłam za uwiąz, zwracając łeb konia choć trochę w swoją stronę.
Uwaga Amora została przekierowana na mnie na chwilę, wtedy jednak rozległ się dźwięk piły mechanicznej.
- Ho hooo, spokój! - powiedziałam, gdy Amor stanął dęba. Skróciłam szybko uwiąz, cały czas mówiąc do konia. Dźwięki ucichły, a Amor uspokoił się trochę; stał teraz w miejscu naprężony, nasłuchując.
- Już dob... - Moje słowa przerwała piła, a zaraz za nią odgłos łamiącego się i spadającego drzewa. Tego było już za dużo dla konia - wyrwał się i poszedł przed siebie galopem.
- Wyłączcie piły! - wrzasnęłam, choć oczywistym było, że nie usłyszą. Ruszyłam za galopującym z uwiązem ciągnącym się po ziemi koniem, błagając w duchu, by nic mu się nie stało.
Amor zniknął mi z oczu. Pozostało mi tylko biec powoli w jego stronę, uważając, by nie spłoszyć koni. Po paru minutach na drodze kilkadziesiąt metrów przede mną zobaczyłam jakąś dziewczynę, która starała się ogarnąć wyrywającego się Amora. Po niebieskich włosach (i przekleństwach, które wykrzykiwała) wywnioskowałam, że to Viktoria. Przyspieszyłam i już po chwili byłam przy nich.
- Weź tego dziada ode mnie! - krzyknęła, na co pospiesznie odebrałam od niej uwiąz i zaczęłam uspokajać konia. Po jakimś czasie stał już spokojniej. Pogłaskałam go i odprowadziłam na najbliższy padok, po czym podbiegłam do Viktorii.
- Dziękuję - wydyszałam, zmęczona uganianiem się za tym gałganem.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz ratuję ci dupę - skwitowała Viktoria. - Nie ma za co.
- W ogóle... - Do głowy przyszedł mi pomysł, który postanowiłam zrealizować. - Masz jakieś plany po południu? Wybieram się w teren i może pojechałabyś ze mną?
- Że na tej pokrace? - Wskazała na szalejącego na padoku Amora.
- No... na to wygląda - potwierdziłam i uśmiechnęłam się.
Viktoria? Tak bardzo na czas, wiem XD
niedziela, 1 lipca 2018
od Scarlett
Mój tata zatrzymał auto na szkolnym parkingu. Cóż, prawa jazdy jeszcze nie zdałam. Od razu wysiadłam, żeby zobaczyć co tam porabia Hot. No dobra, wiem, stoi. W każdym razie otworzyłam drzwi od przyczepy.
- No witaj - powiedziałam.
Hot otarł się o mnie. Często tak robi, jak się ze mną wita. Tylko nie jest to do końca fajne, bo... nie zawsze jest przy tym czysty. Na szczęście przed podróżą porządnie go wyczyściłam i moja koszulka przeżyła.
- Dobra, chodź już.
Odwiązałam uwiąz i wyszłam z przyczepy. Hot podążył za mną rozglądając się. Oczywiście ja robiłam to samo, w końcu byłam tu pierwszy raz.
- No to cześć! - powiedziała moja mama.
- Baj - uśmiechnęłam się.
Zobaczyłam znak z napisem "STAJNIE" i ruszyłam w tamtym kierunku. Przywiązałam wałacha przed stajnią. Musiałam odłożyć rzeczy do siodlarni, bo nie będę na razie z nimi łazić. Przy okazji zostawiłam osprzęt na wolnych hakach. Wróciłam po konia.
- Idziemy - powiedziałam.
Zaprowadziłam Hota do stajni. W boksie, koło którego przechodziłam zarżała głośno jakaś siwa klacz. Hot spojrzał na nią i odpowiedział tym samym. Wyciągnęła do niego głowę. Parsknął zadowolony.
- Hot, jesteś wałachem - mruknęłam i pociągnęłam go dalej.
Stajnia liczyła bardzo dużo koni. W sumie nic w tym dziwnego. Nagle zobaczyłam jakiś pusty boks. Zatrzymałam się przed nim. Na tabliczce było napisane "Hot Bay". Hot też patrzył na tabliczkę z postawionymi uszami. Zawsze patrzył tam, gdzie ja.
- Tak, to twój... pokój - odparłam, otwierając drzwi boksu.
Wprowadziłam wałacha do środka. Boks był dosyć duży. Spokojnie zmieściłby się tam drugi koń.
Hot znów się o mnie otarł.
- Przestań! Muszę już iść, ale niedługo wrócę.
Parsknął. Zdjęłam mu kantar i powiesiłam na haczyku.
Ruszyłam teraz do internatu. Podeszłam do biura.
- Dzień dobry... - powiedziałam niepewnie. Nikogo tam nie było. Po chwili jednak wyszła jakaś kobieta.
- Scarlett Blue?
- Tak - powiedziałam.
- Dobrze... - zajrzała do jakiś dokumentów. - Twój pokój ma numer 9. Możesz iść się rozpakować.
Kobieta podała mi klucz do pokoju.
- Dzięki - rzuciłam i wzięłam klucz.
Poszłam do siodlarni po dwie torby. Trzecia została, bo były w niej rzeczy mojego konika.
Wróciłam do internatu, tym razem weszłam po schodach na górę. Zobaczyłam wreszcie pewne drzwi z numerem 9. Otworzyłam je i weszłam do środka.
Taaak. To był właśnie ten pokój, który rezerwowałam! Był po prostu piękny. Musiałam tylko rozpakować rzeczy. Włożyłam do szafy wszystkie ubrania. I tak zostało trochę miejsca. Może niedługo wybiorę się do sklepu po jakieś lepsze ciuchy. Ale to za parę dni.
Wyjęłam też te obrzydliwe rzeczy szkolne. No dobra, nie wszystkie obrzydliwe, bo większość zeszytów miałam z koniem. Może trochę dziecinne, ale przynajmniej mam pasję.
Po jakiejś pół godzinie udało mi się wszystko wyjąć. Puste torby wsadziłam do szafki. Udałam się teraz w kierunku łazienki, ale w innej sprawie. Chciałam ją tylko zobaczyć. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się. No i bosko. Miejsca na wszystko wystarczy. Powkładałam do szafki swoje kosmetyki i tego typu rzeczy.
Uznałam, że nie będę siedzieć godzinami w pokoju, musiałam zresztą odwiedzić Hota. Obiecałam mu. A z własnych doświadczeń wiem, że lepiej mu dotrzymywać obietnicy. To długa historia.
Wyszłam z internatu i skręciłam do stajni. Okazało się, że mój wałach wzbudził już czyjeś zainteresowanie. Jakaś dziewczyna stała i patrzyła się na niego.
<Kto chce?>
- No witaj - powiedziałam.
Hot otarł się o mnie. Często tak robi, jak się ze mną wita. Tylko nie jest to do końca fajne, bo... nie zawsze jest przy tym czysty. Na szczęście przed podróżą porządnie go wyczyściłam i moja koszulka przeżyła.
- Dobra, chodź już.
Odwiązałam uwiąz i wyszłam z przyczepy. Hot podążył za mną rozglądając się. Oczywiście ja robiłam to samo, w końcu byłam tu pierwszy raz.
- No to cześć! - powiedziała moja mama.
- Baj - uśmiechnęłam się.
Zobaczyłam znak z napisem "STAJNIE" i ruszyłam w tamtym kierunku. Przywiązałam wałacha przed stajnią. Musiałam odłożyć rzeczy do siodlarni, bo nie będę na razie z nimi łazić. Przy okazji zostawiłam osprzęt na wolnych hakach. Wróciłam po konia.
- Idziemy - powiedziałam.
Zaprowadziłam Hota do stajni. W boksie, koło którego przechodziłam zarżała głośno jakaś siwa klacz. Hot spojrzał na nią i odpowiedział tym samym. Wyciągnęła do niego głowę. Parsknął zadowolony.
- Hot, jesteś wałachem - mruknęłam i pociągnęłam go dalej.
Stajnia liczyła bardzo dużo koni. W sumie nic w tym dziwnego. Nagle zobaczyłam jakiś pusty boks. Zatrzymałam się przed nim. Na tabliczce było napisane "Hot Bay". Hot też patrzył na tabliczkę z postawionymi uszami. Zawsze patrzył tam, gdzie ja.
- Tak, to twój... pokój - odparłam, otwierając drzwi boksu.
Wprowadziłam wałacha do środka. Boks był dosyć duży. Spokojnie zmieściłby się tam drugi koń.
Hot znów się o mnie otarł.
- Przestań! Muszę już iść, ale niedługo wrócę.
Parsknął. Zdjęłam mu kantar i powiesiłam na haczyku.
Ruszyłam teraz do internatu. Podeszłam do biura.
- Dzień dobry... - powiedziałam niepewnie. Nikogo tam nie było. Po chwili jednak wyszła jakaś kobieta.
- Scarlett Blue?
- Tak - powiedziałam.
- Dobrze... - zajrzała do jakiś dokumentów. - Twój pokój ma numer 9. Możesz iść się rozpakować.
Kobieta podała mi klucz do pokoju.
- Dzięki - rzuciłam i wzięłam klucz.
Poszłam do siodlarni po dwie torby. Trzecia została, bo były w niej rzeczy mojego konika.
Wróciłam do internatu, tym razem weszłam po schodach na górę. Zobaczyłam wreszcie pewne drzwi z numerem 9. Otworzyłam je i weszłam do środka.
Taaak. To był właśnie ten pokój, który rezerwowałam! Był po prostu piękny. Musiałam tylko rozpakować rzeczy. Włożyłam do szafy wszystkie ubrania. I tak zostało trochę miejsca. Może niedługo wybiorę się do sklepu po jakieś lepsze ciuchy. Ale to za parę dni.
Wyjęłam też te obrzydliwe rzeczy szkolne. No dobra, nie wszystkie obrzydliwe, bo większość zeszytów miałam z koniem. Może trochę dziecinne, ale przynajmniej mam pasję.
Po jakiejś pół godzinie udało mi się wszystko wyjąć. Puste torby wsadziłam do szafki. Udałam się teraz w kierunku łazienki, ale w innej sprawie. Chciałam ją tylko zobaczyć. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się. No i bosko. Miejsca na wszystko wystarczy. Powkładałam do szafki swoje kosmetyki i tego typu rzeczy.
Uznałam, że nie będę siedzieć godzinami w pokoju, musiałam zresztą odwiedzić Hota. Obiecałam mu. A z własnych doświadczeń wiem, że lepiej mu dotrzymywać obietnicy. To długa historia.
Wyszłam z internatu i skręciłam do stajni. Okazało się, że mój wałach wzbudził już czyjeś zainteresowanie. Jakaś dziewczyna stała i patrzyła się na niego.
<Kto chce?>