- Carpe żre ci buta – rzuciła dziewczyna, klepiąc klacz w pierś. Zaprzestała czynności i popatrzyła na nią z wyrzutem. Nie skupiałam się jakoś bardzo na tym, co robi klacz.
- Pojedziemy krótką trasę, nie ma tam jakiś dużych przeszkód – mruknęłam, dociskając łydki i ruszając Carpe do kłusa. Sto razy bardziej wolałam chód North, ale ten też szło przeżyć. Ten skarogniady skurwiel uznał, że zajebistym pomysłem będzie wjebanie mnie do rowu. Oh, oczywiście kochana. Na jakim wędzidle to dziadostwo chodzi!? Chwilę się z nią szarpałam, zanim w miarę odzyskałam nad nią panowanie. Na piaszczystej ścieżce zagalopowałyśmy, kierując się na okser. Carpe płynnie wybiła się i przeskoczyła go, bez większego wysiłku. Miała ciekawy, mocny galop. Na jakiejś łące prawdopodobnie trudno byłoby utrzymać nad nią kontrolę, zrobiłaby przysłowiową "dzidę". Kolejną przeszkodą była hydra, pochyliłam się w siodle i oddałam wodze klaczy. Ta mała cholera, uznała że skoro nie udało jej się z rowem, to wpierdoli mnie w krzaczki. Zatrzymała się zaraz przed przeszkodą, a ja przeleciałam przez jej szyję, prosto na gałązki z przeszkody. Zaklęłam głośno, nie szczędząc przy tym wyzwisk w kierunku klaczy, która udawała że to nie jej wina.
- Mała szmata... - fuknęłam, otrzepując się z syfu i kurzu na moich spodniach i bluzie. - Nienawidzę cię, Carpe. - marudziłam, wsiadając na konia i wracając stępem na dół. Zagalopowałam, ponownie nakierowując klacz na przeszkodę. Postawiła uszy do przodu i skoczyła to z łaską. Bryknęła jeszcze kilka razy, chcąc wyrazić swoją złość i irytację, ale tym razem nie rypnęłam. Blondynka opanowała śmiech i ruszyła galopem przed nami. Teraz to ona prowadziła "zastęp", mi to nie przeszkadzało. Za pagórkiem przeszłyśmy do stępa, więc wjechałam koło North i Olivii.
~*~
Odłożyłam sprzęt Carpe na jego miejsce, kątem oka sprawdzając, czy rzeczy mojego konia są tam gdzie powinny. Stajenni krążyli po stajni, roznosili jedzenie kopytnym, w międzyczasie gadając o jakiś "ciekawych" rzeczach. Harumi akurat męczył się z moim czarnym diabłem, który usilnie próbował go ugryźć.
- Dia! - skarciłam klacz, podchodząc do mężczyzny. - Nie wolno! - Amidia kłapnęła zębami w naszym kierunku, ale pozwoliła mu wrzucić porcję obiadową do żłobu.
- Dzięki. - uśmiechnął się. - Ostatnio uwaliła mnie w rękę, mała żmijka. - dodał, odwracając się na pięcie i idąc dalej z miarką. Lubiłam go, chociaż nie rozmawialiśmy za często. Często pomagał mi z tym dzieciakiem. Po tej jakże uroczej wymianie zdań, poszłam do akademika się przebrać w jakieś odpowiednie ciuchy. Nie padało, ale wszystko wskazywało na to, że zaraz lunie. Zabrałam z pokoju portfel i telefon, mając zamiar wybrać się z kimś na pizzę. Zadzwoniłam do kilku osób, które odmówiły, tłumacząc się natłokiem roboty. Zastanawiało mnie, czy Olivia przeszłaby się ze mną na miasto, może nawet udałoby mi się ściągnąć brata, który podobno plątał się gdzieś tu niedaleko.
Zbieganie po dwa schody nie było najmądrzejszą rzeczą, jaką dzisiaj zrobiłam, ale przynajmniej złapałam Olivię.
- Jedziesz ze mną i prawdopodobnie Mattem na miasto? - uśmiechnęłam się do niej, mając nadzieję że w miarę szczerze to wyglądało. - Może wstąpimy do kina, albo coś.
Oliviiaaa? Jeden z bardziej chujowych odpisów, jakie kiedykolwiek napisałam ;_;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.