Najbardziej ekscytującą rzeczą w całej tej rozmowie, było pożegnanie się mojego starego kumpla. Rzucił słuchawką, krzycząc coś do swojej dziewczyny. Uśmiechnęłam się, równocześnie wyłączając telefon i wkładając go do kieszeni. Chciałam trochę posiedzieć w stajni, może wyczyścić sprzęt czarnego Gnoma? Wszystko wyjdzie w praniu. Jakaś blondyna wyprowadzała właśnie swojego konia z padoku, głaszcząc go i chwaląc za wszystko. Prychnęłam pod nosem, co jest takiego zajebistego w tym, że koń już któryś raz w tym dniu, robi taką samą trasę "padok-stajnia-padok"? Ktoś włączył piłę, albo inny podobny sprzęt. I całkiem spokojny dzień, strzelił chuj. Skarogniady potomek szatana popierdalał w moją stronę, prawdopodobnie na ślepo. Pomiędzy jego nogami majtał się uwiąz, co wskazywałoby na to, że wyrwał się swojemu opiekunowi. Coś świtało mi, że kojarzę tego konia. Amor! To ten od Triss. Że ona jeszcze go nie przejebała na kiełbasy... byłby z niego większy pożytek. Zagrodziłam (dość nieudolnie) tej szkapie drogę na padok. Udało mi się chwycić uwiąz, płacąc za to otartymi dłońmi, ale przynajmniej złapałam skurczybyka. Szarpnęłam kilka razy, zmuszając konia do skupienia się na mnie. Zarżał, kładąc po sobie uszy. Oooh kurwa. Kłapnął kilkakrotnie zębami, nie zapominając o przysunięciu się do mnie swoją tłustą dupą i grożeniem kopnięciem. Wreszcie przytargała się jego właścicielka, wyglądająca jakby właśnie przebiegła maraton.
- Weź tego dziada ode mnie! - krzyknęłam, odsuwając się na bezpieczną odległość, gdy dziewczyna zabrała uwiąz i szkapę. Po uspokojeniu tej kupki nerwów, odprowadziła go na padok i wróciła do mnie.
- Dziękuję - wydyszała. No ewidentnie, zamiast łapać konia to maraton biegła.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz ratuję ci dupę - skwitowała krótko. - Nie ma za co.
- W ogóle... - Triss uśmiechnęła się nieco. - Masz jakieś plany po południu? Wybieram się w teren i może pojechałabyś ze mną?
- Że na tej pokrace? - Wskazałam na ten pomiot nienawiści i płochliwości, szalejący na pastwisku.
- No... na to wygląda - potwierdziła, szczerząc się.
- Po pierwsze - wskazałam na dziewczynę palcem. - jesteś popierdolona, jak chodzi o te pomysły. - przerwałam. - po drugie, mnie też chyba popierdoliło. Oczywiście, że pojadę! - puściłam dziewczynie oczko. Ustaliłyśmy godzinę spotkania i pożegnałyśmy. Następnie każda z nas poszła w swoją stronę.
~*~
Osiodłałam swojego konia, wyklinając ją przy tym kilka pokoleń wstecz, gdy nadepnęła mi na stopę.
Triss, która przyszła kilka minut później, wspomniała o moich głośnych przekleństwach skierowanych w stronę klaczy.
- Cichnij się. Wsiadaj na tego kabanosa, i nie spadnij, tak jak kiedyś. - parsknęłam, patrząc na Amora, kręcącego głową na wszystkie strony. - Serio, nie myślałaś, żeby go sprzedać i przeznaczyć kasę na jakiegoś porządniejszego konia? Na nim nawet zawodów nie pojedziesz, nie oszukujmy się. - zwróciłam się do niej, gdy już usadowiła się w siodle i dociągnęła popręg.
Triszu? krótki ten odpis ;,;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.