Strony

niedziela, 30 kwietnia 2017

od Silvestra cd. Rosalie



Gdy wyszliśmy z budynku postanowiłem zaproponować jej coś.
-Co powiesz na spacer o zachodzie słońca?-uśmiechnąłem się czekając na odpowiedź.
-To randka?-zaśmiała się Rosalie.
Zaśmiałem się.
-W sumie miałem iść z Dante na spacer, więc pomyślałem, że może poszłabyś z nami.-rozbawiona wciąż dziewczyna posłała mi spojrzenie.
-Jasne, że pójdę, przy okazji zabiorę Demona.-pogłaskała doga niemieckiego po głowie.
-To ja może przyprowadzę Dantego.-powiedziałem i ruszyłem w kierunku mojego pokoju.
Rosalie kiwnęła głową.
-Ja tu zaczekam.-zaczęła bawić się patykiem z Demonem.
Szedłem szybko do swojego pokoju, w końcu otworzyłem drzwi, aby zastać siedzącego za nimi Dantego. Husky zamerdał radośnie ogonem, a ja zaśmiałem się cicho i wziąłem  do kieszeni kilka smakołyków, w ręce zaś wylądowała jego ulubiona piłka.
-Chodź, Dante, idziemy na spacer.-gdy wypowiedziałem jego ukochane słowo spojrzał na mnie z radością. Poczochrałem go po szyi i otworzyłem szerzej drzwi.-Noga.-na moją komendę pies przykleił się do mojej nogi, a ja pochwaliłem go i wyszedłem, po czym zamknąłem drzwi.
-Idziemy.-skierowałem się do miejsca, gdzie została Rosalie. Dante radośnie kłusował blisko mnie.
Postanowiłem pobiec szybciej. Biegłem teraz najszybciej, jak mogłem, a Dante z łatwością dotrzymywał mi kroku. Zaśmiałem się, pies wyglądał uroczo, gdy co jakiś czas odwracał się, aby na mnie spojrzeć.
-Stop!-powiedziałem głośno i natychmiast zatrzymałem się. Pies od razu stanął przypatrując mi się, chciał iść dalej. Pogłaskałem go z uśmiechem i ruszyliśmy do Rosalie, która bawiła się z  Demonem. Niedługo potem byłem już przy niej, a nasze pupile obwąchiwały się nawzajem, aby zaraz pobiec kilka metrów dalej bawić się.
-Chyba się polubili.-zauważyłem rozbawiony, po czym dodałem-To co, idziemy?
Rosalie kiwnęła głową i już po chwili szliśmy ramię w ramię w kierunku rzeki. Gdy tylko opuściliśmy teren Akademii, przywitało nas skąpane w popołudniowym świetle słońca pole. Uśmiechnąłem się lekko na widok ganiających się psów, Dante w porównaniu do Demona był taki… niski. Psiaki skakały obok siebie, co jakiś czas szczekając radośnie. Daleko przed nami był las. Wszystko razem naprawdę pięknie wyglądało-słońce powoli chylące się ku horyzontowi, pole, las… no i nie byłem sam. Spojrzałem na blondynkę, chociaż nie wiem, czy białe włosy można tak nazwać, idącą obok mnie. Zapatrzona w dal uśmiechała się lekko, co spowodowało taką samą reakcję z mojej strony.
 Po około pół godzinie doszliśmy nad rzekę. Była czysta, piękna, chociaż w tym miejscu akurat nie rwąca. Zauważyłem konar wiszący około metra nad wodą, było bezpiecznie, więc wszedłem na niego.
-Dołączysz?-zwróciłem się do Rosalie, która kiwnęła głową.
Podałem jej rękę, aby mogła wejść, i patrzyliśmy na zachodzące słońce. Siedzieliśmy tak przez kilkadziesiąt sekund, ale ten moment szybko minął. Goniące się w wodzie psy przebiegły pode mną, a skaczący wysoko Demon zahaczył o moje nogi, skutkiem czego była moja strata równowagi. Chwilę chwiałem się na konarze, aby po niecałej sekundzie walki runąć do rzeki. Trafiłem akurat na głęboki dół, więc zanurzyłem się cały w chłodnej wodzie. Szybko wypłynąłem na powierzchnię i roześmiałem się głośno, Rosalie odetchnęła z ulgą widząc, że nic mi nie jest.
-Pomóc ci jakoś?-zaproponowała, a ja potrząsnąłem przecząco głową i wypłynąłem z dołu, poza którym woda sięgała mi mniej więcej do pasa.
Podszedłem do brzegu, przy nim woda była do kolan, i wyszedłem z wody. Byłem cały mokry, ale nie było mi zbyt zimno. Zdjąłem bluzę przez głowę i wyżąłem ją z wody, po czym przewiesiłem na gałęzi. Rosalie zeszła z konara i podeszła do mnie.
-Przepraszam cię za Demona.-wymamrotała wbijając wzrok w ziemię.
-Hej, nie masz przecież za co przepraszać, to był przypadek.-uśmiechnąłem się ciepło, a do mojej głowy wpadł pomysł, który postanowiłem natychmiast zrealizować. Na moje usta wkradł się cwany uśmieszek, a ja sam wbiegłem do rzeki.
Zacząłem z całych sił chlapać na dziewczynę, która pisnęła. Chwilę zastanawiała się, osłaniając twarz przed nadlatującymi z mojej strony kropelkami wody, po czym wbiegła do rzeki i zaczęła na mnie chlapać. Śmialiśmy się głośno i wchodziliśmy coraz głębiej do wody, w końcu, gdy sięgała mi do pasa, popchnąłem Rosalie, która zdążyła tylko pisnąć przed zniknięciem pod powierzchnią wody. Wynurzyła się ze śmiechem i nie pozostała mi dłużna, bo po chwili to ja, parskając, podnosiłem się z wody. Byliśmy doszczętnie mokrzy, a psy podpłynęły do nas szczekając radośnie. Po godzinie wciąż się śmiejąc wyszliśmy z wody, postanowiliśmy już wracać, bądź co bądź spędziliśmy tu trochę czasu.
 Gdy szliśmy obok siebie zadałem pytanie:
-Ros, właściwie czemu tu przyjechałaś?-zapytałem, po czym szybko dodałem-Oczywiście jeśli chcesz powiedzieć.
-…………

>Ros? :D <

od Viktorii cd. Triss

Ten dzień był tak do dupy, chociaż plusem było to że jest sobota. Po prawie udanym terenie z Triss udałam się jeszcze do boksu NorthWish, która znowu skuliła po sobie uszy i zamachnęła się na mnie kopytem.
-Postaw.-mój stanowczy głos chyba nie zrobił na niej wrażenia.-postaw mówię! i cofnij.-podniosłam pierwszy raz na mojego konia, chyba byłam przemęczona tym wszystkim... Klęknęłam by zdjąć jej biało-czarne ochraniacze z tylnych nóg, schylając się zauważyłam że North odwraca gwałtownie głowę i próbuje kogoś ugryźć.
-Ej!-usłyszałam czyiś głos, nie należał do Akademii więc pewnie przyjechała tu na jazdę albo coś takiego, po ostrym tonie głosu dało się słyszeć głuche klepnięcie i parsknięcie North, czyżby ktoś ją uderzył? Wzięłam głęboki wdech by nie oddać tej osobie w mordę ale jednak musiałam zachować jakikolwiek rozsądek.
-Dzień dobry. Czy pani uderzyła właśnie Życzenie Północy?- uśmiechnęłam się lodowato do kobiety, użyłam jej imienia z zawodów, było bardziej rozpoznawalne. Na jej twarzy można było zauważyć zdenerwowanie i wściekłość.
-Chciała mnie ugryźć. Musi mieć respekt przed ludźmi. Potrzebuje twardej ręki.-rzuciła mi pogardliwe spojrzenie a ja miałam ochotę wyjąć mój nóż.... Ostatnio zaczęłam bardziej trenować rzucanie i częściej chodziłam z pasem na nóż i mniejsze pierdoły. Wyglądało to trochę dziwnie bo pas był trochę zakrwawiony po ostatnich "polowaniach".
-Od kiedy jesteśmy na "ty"?-warknęłam- to moja klacz, i ja decyduję co się z nią dzieje. A twardą rękę to trzeba mieć do pani, bo nigdy nie wiadomo czy nie uderzy pani Mestano i zaprzepaści całą prace.-rzuciłam na odchodne i wróciłam do zdejmowania jej ochraniaczy. Przez cały czas dręczyła mnie myśl, czemu North'ie jest taka agresywna? Zdecydowałam że pójdę z tym do Triss. W końcu ona też miała i chyba ma podobny problem. Odnalazłam jej pokój przy zgaszonym świetle i zapukałam, po chwili oczekiwania drzwi się otworzyły i wyjrzała zza nich postać owiniętej w koce dziewczyny, która sączyła kakao.
-Słuchaj...-zaczęłam, dosyć niepewnie... miałam jeszcze strój myśliwski ale olałam temat.- mogłabym wejść i pogadać o North? Tak głupio stać w drzwiach...-uśmiechnęłam się ciepło a Triss zrobiła mi miejsce w drzwiach.
-Kakao?-zapytała a ja podczas odpinania pasa z nożem pokręciłam głową z uśmiechem, dawno nie odwiedzałam dziewczyny. Ostatni raz gadałyśmy chyba w szpitalu gdy musiałam przekazać jej smutną wieść o Amorze. Bogu dzięki że wszystko skończyło się dobrze.
-Wolę kawy z mlekiem, jeśli to nie problem. -położyłam pas na biurko i rozsiadłam się na jej łóżku, rozejrzałam się po pokoju dziewczyny gdy tamta poszła zrobić mi kawy. Wszędzie gdzie się dało było coś związanego z końmi, ale leżały też jakieś książki i słuchawki.
-Nie miałam za wiele mleka - uśmiechnęła się przepraszająco- mam nadzieję że lubisz z karmelem..-Triss podała mi kawę, trochę zmieszana a ja zaczęłam sączyć z uwielbieniem napój bogów, brunetka zaśmiała się widząc jak pochłaniam kawę.
-Uwielbiam kawę z karmelem!-powiedziałam gdy wysączyłam połowę kawy, Triss skrzyżowała nogi i cierpliwie czekała aż skończę.
-To.. o co chodzi?-zapytała gdy odstawiłam na chwilę kubek, jednak kawa to życie.
-No to tak.. North ostatnio jest strasznie nerwowa i agresywna... Zdążyła mnie dwa razy ugryźć -dla potwierdzenia mych słów, podwinęłam i tak krótki rękaw mojej czarnej bluzki, na której widoczne były ślady zębów North. Triss syknęła cicho a ja kontynuowałam- kiedy wchodzę do boksu kładzie uszy po sobie i kopie, na oprowadzankach była grzeczna. Nawet gdy dzieciaki zaplatały jej ogon nic się nie działo, ale gdy wchodzę ja albo ktoś inny do jej boksu lub na pastwisko, zaczyna się szczurzyć i.. no ogólnie jest agresywna. Boje się że straciła do mnie zaufanie.. Że nie czuje się przy mnie bezpiecznie. -zakończyłam zrezygnowana, podniosłam kubek i dopiłam do reszty kawę.-wiesz może co z tym zrobić?
-No to tak.. -zaczęła dziewczyna-.....




>Triszz? jak za dawnych lat <3 <

sobota, 29 kwietnia 2017

od Triss cd. Viktorii



Sobota~przemknęło mi przez myśl i to wystarczyło, żebym poderwała się z łóżka. Szybko ogarnęłam się, nie wiązałam włosów, po  prostu chciałam jak najszybciej być już w stajni. W moim drugim domu.
Wychodząc z pokoju zerknęłam przelotem na zegaro-budzik stojący na szafce. Siódma rano, wcześnie. Zamknęłam drzwi i szybkim krokiem udałam się w kierunku, gdzie sercem byłam już od wstania. Stajnia. Nagle zza rogu wyszła znajoma mi postać Aaron’a, rzucił mi spojrzenie i podszedł bliżej.
-Hej.-powiedział i zatrzymał się obok mnie.-Dokąd idziesz?
Zmierzył mnie wzrokiem.
-Już wiem, stajnia.-uprzedził moją odpowiedź. Wywnioskował to pewnie z bryczesów, sztybletów i sztylp. Cóż, kask w ręku też wiele mówi.
Kiwnęłam głową i odgarnęłam niesforny kosmyk brązowych włosów z twarzy.
-To ja się zbieram.-chłopak pokiwał głową i pożegnał się ze mną, po czym odszedł zapewne do swojego pokoju.
Ruszyłam dalej w kierunku stajni, pogoda była cudowna. Uśmiechnęłam się na widok koni pasących się na pastwiskach i przyspieszyłam kroku. Najpierw oczywiście udałam się do boksu Amora, koń zastrzygł uszami na mój widok. W jego oczach nie widziałam już strachu, zastąpiła go raczej ciekawskość. Zaśmiałam się cicho, przez kilka miesięcy pracy zmienił się, powoli zaczynał wychodzić ze skorupy, jaką wyhodowali wokół niego ludzie, u których był wcześniej. Jest mój i nic tego nie zmieni. Weszłam do boksu Amorka, podszedł do mnie i zaczął trochę zbyt gwałtownie grzebać nogą w słomie. Pokręciłam głową z lekkim rozbawieniem.
-Przecież wiesz, że nie wolno.-zbeształam go powstrzymując się od śmiechu. Założę się, że w tym momencie mógłby powiedzieć „Ja też wiem, że wiem, i co z tego? ZABAWA!”.
Poklepałam konia po szyi, gdy przestał grzebać kopytem, po czym na pożegnanie dałam mu smakołyk i wyszłam z boksu. Idąc korytarzem spotkałam Viktorię, ucieszyłam się, bądź co bądź dawno jej nie widziałam, a to ona wprowadziła mnie w życie Akademii. Uśmiechnęłam się i podeszłam do dziewczyny z niebieskimi włosami, pewnie niedawno zafarbowała.
-Cześć, Vika.-przywitałam się, Viktoria przystanęła i odwróciła się w moją stronę.
-Hej, co u ciebie? Jak noga?-zapytała miłym tonem.
W sumie nie zdziwił mnie już jej ton. Chyba kłótnie mamy już za sobą, i dobrze.
-Noga dobrze, właśnie wybieram się w teren.
-A dupa wołowa?-zaśmiała się Viktoria.
-Amor też dobrze, niedługo już będzie mógł galopować.-powiedziałam kładąc nacisk na imię mojego brykacza.
Dziewczyna pokiwała głową. Nagle wpadł mi do głowy pomysł.
-Może pojechałybyśmy razem w teren? Jak kiedyś.-zaproponowałam entuzjastycznie.
-Dobra.-zgodziła się Viki.-Na kim jedziesz?
Zastanawiałam się chwilę. W końcu padło na Su, ostatnio była grzeczna, więc tym razem też powinno być ok.
-Susan. Ty pewnie North?-to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
W odpowiedzi pokiwała głową i idąc do siodlarni rzuciła przez ramię:
-Tylko szybko się ogarniajcie, gnić nie będę.-przypomniały mi się pierwsze dni w Akademii…
Zaśmiałam się i przyniosłam sprzęt izabelowatej klaczy, po czym weszłam do jej boksu i wyprowadziłam ją  na korytarz. Zaczęłam czyścić ją okrężnymi ruchami, rozczesując sierść Su zgrzebłem. Nie zajęło mi to dużo czasu, już po kilkunastu minutach była czysta, razem z kopytami rzecz jasna. Zarzuciłam więc siodło z czaprakiem na jej grzbiet, na drugi ogień poszły ochraniacze i ogłowie. Z zadowoleniem wyszłam z klaczą przed stajnię, Viktoria już siedziała na North i dopinała popręg. Po chwili dołączyłam do niej i dopasowałam szybko strzemiona. Niedługa potem stępowałyśmy w stronę pola.
-Powiesz mi może, kto przyjechał ostatnio do Akademii? Nie orientuję się.-zwróciłam się do zamyślonej lekko dziewczyny.
-Hmmm, pomyślmy…-zastanawiała się przez chwilę, licząc na palcach, po czym zaczęła wymieniać.-Scarlett,  Rick, Rosalie, Emily, Aaron, Luke.-zarumieniła się prawie niezauważalnie w trakcie wypowiadania ostatniego imienia.-Znasz kogoś?
-Aaron’a.-mimowolnie leciutko się uśmiechnęłam.-Poza tym niektórych kojarzę z widzenia, ale nie rozmawiałam z nimi.-postanowiłam zmienić temat.-Amor zaczyna coraz bardziej ufać. W jego oczach gdy wchodzę do boksu nie ma już strachu.-uśmiechnęłam się szerzej i kontynuowałam.-Ale tęsknię za jazdą na nim.
Viktoria pokiwała głową i popatrzyła na las znajdujący się daleko przed nami.
-Znasz Aleu, prawda?
Przewróciłam oczami na wspomnienie czajnika, który spłoszył Amora.
-Yhym.-potwierdziłam.
-Wszyscy ją uwielbiają.-powiedziała ironicznie niebieskowłosa.-W każdym razie ma konia.
Uniosłam brwi ze zdumieniem, już żałowałam tej biednej istoty, której właścicielką jest Aleu.
-Piękny, jabłkowity arab, bardzo młody.-ciągnęła Viki. Jezus Maria, jak bardzo żal mi tego konia…-Ostatnio jechała na nim zawody, tępa dzida wsiadła na niego na CS1. Oczywiście spadła, jaki trzylatek pojedzie ci CS1?! Aleu wylądowała w szpitalu, a Francuzem zajmuje się Rush.
-Dobrze, że już nie Aleu.-podsumowałam. Trzylatek na CS1? Ona chyba do reszty zwariowała.
Jechałyśmy chwilę w ciszy, którą przerwałam ja.
-Może zakłusujemy?-zaproponowałam i nie czekając na odpowiedź dałam znak klaczy, aby przyspieszyła. Ta z chęcią wykonała polecenie i już po chwili jej nogi unosiły się w lekkim kłusie.
Viktoria musiała trochę przytrzymać North, która była jednak wyższa od dość drobnej Susan, więc i jej tempo było większe.
-Często jeździsz na Su?-odezwała się Vika.
Kiwnęłam głową.
-Tak, w sumie jest fajna do terenów, bardzo grzeczna. No i ładnie skacze.-uśmiechnęłam się. Minęło już kilkanaście minut kłusa, więc postanowiłam zadać pytanie składające się z jednego słowa-Galop?
Viktoria pokiwała głową, a na jej ustach pojawił się triumfalny uśmieszek. Popędziłam Susan do galopu i pochyliłam się w lekkim półsiadzie. North przyspieszyła po sygnale od Viktorii. Acha, czyli chcesz się ścigać. Okej! Przycisnęłam łydki do boków Su, a ta szarpnęła radośnie łbem i przyspieszyła. Pogłaskałam ją po szyi. Vika widząc, że zaakceptowałam wyzwanie zaśmiała się krótko i przyspieszyła jeszcze bardziej, zrobiłam to samo. Po chwili już cwałowałyśmy, North trochę wyprzedzała izabelowatą Susan, ale nie była to jakaś wielka odległość. Zaśmiałam się cicho i zacmokałam, na co Su zareagowała wyciągnięciem dalej szyi i przyspieszeniem.
-Em, to może poskaczemy?-zaproponowałam, na co dziewczyna przystała z z łatwością.
Rozglądałam się chwilę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego, w końcu znalazłyśmy dobrą kłodę i poskakałyśmy. Po udanych hopkach przeszłyśmy do stępa i na luźnej wodzy powoli zaczęłyśmy wracać do Akademii. Z ściętej trawy zaczynało dobiegać cykanie świerszczy i cykad, uwielbiałam ten dźwięk. Zawsze był taki… spokojny. Susan parsknęła głośno i wyciągnęła szyję, stępowała rytmicznie, ale spokojnie. Poklepałam ją po szyi.
-Ściemnia się.-zauważyła Viktoria, musiałam przyznać jej rację. Niebo przybrało ciemniejsze barwy, a słońce zaczynało chować się za horyzontem, pozostawiając po sobie kolorową poświatę. Było cicho, ciszę przerywał jedynie rytmiczny dźwięk uderzania kopyt o trawę.
-Wiesz co?-zaczęłam pewna swego.-Myślę, że po kupnie Amora przyjazd do Akademii był moim najlepszym wyborem.
Viktoria słysząc to uśmiechnęła się lekko.
-Cóż, ja jestem tu praktycznie od początku. To ja zawsze witam wszystkich, oprowadzam ich, to wkurzające, ale i satysfakcjonujące.
Kiwnęłam głową i pogłaskałam Susan. Akademia była już niedaleko, dzieliło nas od niej kilkadziesiąt metrów. Gdy dotarłyśmy do stajni zsiadłam z Su, przy czym jak zwykle moją nogę przeszył niewielki ból. Viktoria jednak chyba to zauważyła, bo uniosła pytająco brwi.
-Nie, wszystko okej.-zapewniłam.
-Nie to nie.-warknęła chłodno Vika i poszła ogarniać North.
Westchnęłam lekko zirytowana. Czy ona naprawdę zawsze musi robić aferę przez takie drobnostki? W sumie każdy ma gorsze dni… Pokręciłam głową i ruszyłam do boksu Susan.
 Po rozsiodłaniu klaczy poszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Westchnęłam cicho, ten dzień był bardzo ciekawy. O nie, chcę kakao. Nie chce mi się wstać. Tu jest tak ciepło…Przykryłam się kocykiem i włączyłam radio, żeby nie było cicho. Kakao… dobra, nieważne. Zobaczyłam, że nie zgasiłam światła w łazience, więc warknęłam pod nosem i poczłapałam do łazienki. W międzyczasie postanowiłam zrobić sobie kakao, bo skoro już i tak wstałam, to trzeba to wykorzystać. W sumie w terenie było super~pomyślałam i czekałam, aż kakao rozpuści się w mleku. Nagle ktoś zapukał do drzwi. NIE CHCĘ UMIERAĆ!~krzyknęła moja podświadomość. Za dużo creepypast. Zdecydowanie. Podeszłam do drzwi i przez chwilę zastanawiałam się, czy otworzyć. W końcu przekonałam się i uchyliłam drzwi. Stała w nich Viktoria. Zdziwiłam się trochę, no bo co ona tu robi o tej porze?
-Słuchaj…-zaczęła.-……………

>Viktoria? Jak kiedyś :3 <

piątek, 28 kwietnia 2017

od Rosalie cd. Silvester

-Nie ma za co. Po za tym jestem trochę nadwrażliwa.- zaśmiałam się sztywno. Spojrzałam na chłopaka.
-Cóż to nawet pożyteczna cecha.- zaśmiał się.
-Wracamy?- dodał po chwili.
-Chyba tak. Angel jest trochę zmęczona.- powiedziałam i zsiadłam z konia, Ves także. Złapałam Angel za wodze i wyszłyśmy z budynku. Po chwili dogonił nas Silvester razem z jego koniem.
-Zresztą twój brat pewnie nie jest taki zły.- zaśmiał się spoglądając w moją stronę.
-Pewnie! Oczywiście najpierw musi cię polubić.- uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Zresztą Rick miał trudne dzieciństwo…- dodałam po chwili.
-To znaczy?- spytał Silvester. Zaczęłam się zastanawiać czy mogę mu zaufać i mu powiedzieć. Rick mnie zabije, a jak on coś wygada, to znowu będzie musiał się przeprowadzać.
-Nie mogę ci powiedzieć…- odpowiedziałam, lecz po chwili dodałam:
-Nie tutaj.
Chłopak kiwnął głową, a ja zanurzyłam się w stajni. Zaprowadziłam Angel do jej boksu i zdjęłam sprzęt. Zanosząc go do stajni rozmyślałam, czy dobrze robię, mówiąc mu o tym wszystkim. Może lepiej nie? Odłożyłam sprzęt na miejsce i otworzyłam drzwi. Niestety wpadłam na Silvestera, który także odnosił sprzęt, jednak ten leżał teraz na ziemi. Silvester i ja padliśmy na podłogę, a raczej ja na niego. Przez mniej więcej pięć minut nie ruszaliśmy się i patrzyliśmy na siebie, aż w końcu ja pierwsza się ocknęłam.
-Przepraszam, to nie chcący.- powiedziałam schodząc z chłopaka i szybko wstając. Ten za to usiadł na podłodze i uśmiechnął się.
-Nie szkodzi.
-Pomóc ci?- spytałam, gdy chłopak się podniósł i zaczął podnosić sprzęt.
-Nie trzeba.- zaśmiał się, wziął sprzęt i zniknął za drzwiami. Odetchnęłam z ulgą i zarumieniłam się. Wróciłam do boksu Angel, dałam jej marchewkę i przytuliłam ją. Przy Silvesterze z każdą minutą czułam się lepiej. Rozluźniłam się i zaufałam mu. Czułam się pewniej. Chyba zaczął mi się podobać, ale tak troszeczkę.
-Idziemy?- usłyszałam za sobą głos Silvestera. Pokiwałam głową i wyszłam z boksu Angel starannie go zamykając. Za rogu wyszedł Demon.
-Cześć psiaku!- przywitałam go i podrapałam go za uchem. Pies zamerdał ogonem i ruszył za nami na zewnątrz stajni. Gdy wyszliśmy z budynku Silvester zapytał:
-Co powiesz na spacer o zachodzie słońca?
-To randka?- odpowiedziałam pytaniem i zaśmiałam się.

Ves? <3 To takie romantyczne XD 370 słów ^o^
>Randka? Ależ skądże, idziemy na pięć godzin nad rzekę ^^ ~Vester <

środa, 26 kwietnia 2017

od Viktorii cd. Scarlett

Kiedy skończyła mi się kawa, rozpoczęłam rozmowę z dziewczyną.
- Jakby cię to ciekawiło to ja jestem z Rush'em, Silvester zarywa do Rosalie, Rick do Cassandry... a dalej to wole nie wiedzieć -zaśmiałam się, Scarllet zareagowała podobnie- Wiesz... nie, że coś ale jaką masz orientację seksualną? Tak z czystej ciekawości pytam.-dodałam, mając nadzieję że jej to nie "spłoszy" brawo Vika. Traktujesz człowieka jak konia.
-Jestem bi... tak zapytam jest tam jakaś dziewczyna która... no wiesz, też lubi dziewczyny?-
Wiesz... chciałabym się zapytać ile jest tam osób... są wyrozumiałe, czy bardziej to takie szuje?-dodała Scarlett-
-Większość osób jest spoko...Jest Luke,-odparłam i  zarumieniłam się myśląc o dwóch chłopakach- Rush, Triss, Aaron, Silvester, Nicole, Cassandra, Catrice, Rick, Rosalie oraz Emily-powiedziała na jednym wdechu- No i teraz jesteś jeszcze ty -uśmiechnęłam się nieco cieplej-
-Popatrz, już widać budynki stajni-powiedziałam i  wskazałam prawą ręką ku naszej Akademii.-WITAJ W DRESSAGE ACADEMY!-krzyknęłam gdy zaparkowałyśmy, chyba się tego nie spodziewała a ja roześmiałam się.- To jak, idziemy?-zapytałam, Scarlett już wysiadała.
Byłam jedną z pierwszych uczennic, jak nie pierwszą osobą która tu przyjechała. Zawsze chciałam się wyrwać z ponurej rzeczywistości. Z daleka od tego wszystkiego. Z Gwiazdą. Ale jej tu nie ma. Jest North, Amidia i Tenebris.
-Idziesz?-z rozmyślań wybudził mnie głos dziewczyny, która pomachała mi przed twarzą.
-Tak, miałam lekką zwiechę.-odparłam i wyjęłam kluczyki ze stacyjki, Scarlett wyprowadzała spłoszonego ogiera  z przyczepy a ja za ten czas przyglądałam się jeźdźcom na wybiegach, w oczy rzuciła mi się jedna z instruktorek, i Ann, moja była kumpela która przyjeżdżała tu prywatnie trenować, skakała właśnie szereg na swoim myszatym wałachu Smokey Cream, miała kilka koni m.in właśnie Smokey'a, Ivory'ego i Champagne Kiss. Ostatnia dwójka była ogierami rozrodczymi, Champ był po Smokey Cream'ie, przed jego kastracją. Przyglądałam się jej z zaciekawieniem, musiało to wyglądać jakbym miała zwiechę bo Lett znowu pomachała mi dłonią przed twarzą.
-Żyję-mruknęłam-chodź zaprowadzę cię do stajni. Tene!-klepnęłam się po udzie i  z mojego auta, jak błyskawica wyskoczyła Tenebris.
Jej kary ogier wyrywał się w stronę Smokey'a ale Scarlett trzymała go wystarczająco mocno by tamten nie odwalił głupoty. Podążała za mną a mój owczarek niemiecki poszedł przyglądać się Ann która właśnie wyjeżdżała na ścieżki, pewnie by Cream mógł odpocząć. Scarlett rozglądała się po nieźle wyposażonej stajni  a  ja tymczasem otworzyłam boks jej konia, Black'a, jego czarny kantar ledwo odznaczał się na karej sierści, Scarlett odpięła uwiąz i wprowadziła go do wyznaczonego miejsca, ogier trącił jej dłoń swoimi miękkimi chrapami, zapewne w poszukiwaniu smakołyków.
-Masz, łakomczuchu!-uśmiechnęła się i wyjęła z kieszeni miętowy cukierek, który koń schrupał ze smakiem. Usłyszałam jak na korytarzu ktoś prowadzi niespokojnego konia, można było usłyszeć, jego nierówny stukot kopyt i odskakiwanie w bok o tym świadczyło.
-Cześć Rick!-uśmiechnęłam się do niego, odwzajemnił uśmiech.- chciałam Ci kogoś przedstawić. To jest Scarlett.-wskazałam na zielonowłosą.
-Cześć.-odpowiedziała dosyć śmiało i z uśmiechem.
-Pogadajcie tu sobie a ja idę popracować  z Mestano. Jas pracuje teraz z Dią więc nie będzie problemu-pożegnałam się i wyszłam na wybieg, chowając za plecami uwiąz i kantar.
-Tylko się nie zabij!-krzyknął za mną Rick a ja zacisnęłam zęby w nadziei że nie cofnę się i  nie przywalę mu w twarz, powstrzymałam się jednak i oddałam pracy z Mestano. Przeszłam pod płotem i zmierzałam w stronę klaczy, popatrzyła na mnie ze spokojem w swoich oczach ale zaraz potem strzeliła barana i  pocwałowała na drugi koniec pastwiska. Jeżeli będziesz działać tak, jakbyś miał 15 minut, stracisz cały dzień. Jeżeli natomiast, będziesz działać tak jakbyś miał cały dzień, osiągniesz sukces w ciągu 15 minut. Kiwnęłam głową by przekazać jej że rozumiem dlaczego uciekła, odeszłam na parę kroków i odpięłam kantar od uwiązu. Mestano trochę się uspokoiła, wyjęłam jabłko z kieszeni i lekko je nadgryzłam, klacz spojrzała na mnie z zaciekawieniem, ignorowałam ją i usiadłam sobie na ziemi udając że spożywam jakże cudowny obiekt uwielbienia zwany też jabłkiem, czekałam aż jabłkowita dzikość podejdzie tutaj by otrzymać nagrodę. Udawałam że trawa jest bardzo interesująca, Mestano podkłusowała do mnie i wyciągnęła swój różowy pyszczek by dostać nagrodę, dałam jej resztę jabłka i powoli wstałam, nie obracając się. Klacz zaczęła przeszukiwać moje kieszenie by znaleźć marchewki i smakołyki, nie dałam się tak łatwo omotać jej słodkości. Odwróciłam się i podstawiłam na otwartej dłoni kantar z marchwią przełamaną na pół, by zdobyć swoją nagrodę, musiała go dotknąć, nie było innej opcji, czekałam więc cierpliwie. Wreszcie przemogła się i niepewnie sięgnęła po smakołyk, chwyciła go zębami i zaczęła chrupać, patrzyła na mnie wygłodniałym wzrokiem licząc na jeszcze ale dopiero potem dostanie resztę moich zapasów z kieszeni, miałam nadzieję  że North ani Amidia nie strzelą focha... Powoli przesunęłam się na lewą stronę i wyciągnęłam z kieszeni kostkę cukru, nasz "mustang" zaczął ją chłonąć i delektować się nią a ja powoli zakładałam jej kantar, wreszcie zapięłam go i dałam jej drugą połowę marchewki w nagrodę, dając jej kolejną porcję jedzonka sięgnęłam po uwiąz, leżący przy płocie, przypięłam go do kantara i powoli zaczęłam kierować się w stronę wyjścia, Mestano podążała za mną niczego nie świadoma, zaprowadziłam ją na ujeżdżalnię by spróbować tak zwanego "porozumienia", moim marzeniem z dzieciństwa  było spotkanie Monty'ego Roberts'a, to dzięki niemu wiedziałam jak to zrobić. Odpięłam uwiąz od jej srebrno-zielonego kantara i stanęłam na środku lonżownika, klacz stała zdezorientowana, nie wiedziała co ma zrobić. Machnęłam uwiązem by lekko ją pogonić a ona puściła się galopem, który prawie przeistaczał się w cwał, zwalniała co chwilę ale nauczona doświadczeniem nie mogłam jej na to pozwolić, rozejrzałam się szybko i zauważyłam Rick'a i  Scarlett, wesoło gawędzących przy płocie lonżownika, znów skupiłam uwagę na poganianiu klaczy która zaczęła strzelać baranki i dębować.
-Zmiana!-powiedziałam stanowczym głosem i spojrzałam na jej łopatkę, równocześnie machając uwiązem przed nią a nie za, przystanęła a  w jej oczach widać było pragnienie wolności i dzikości, to co kochał każdy dziki koń. Stała tak i patrzyła na mnie, swoimi bystrymi oczami - no dalej!-krzyknęłam i pogoniłam ją, ruszyła cwałem, omal nie wpadając na rozmawiającą  Scarlett, która odskoczyła wystraszona, okręcając się krzywo  w miejscu. Wyglądała na zdziwioną ale teraz popatrzyłam na cwałującą klacz, jej ucho było skierowane w  moją stronę, czyli porozumienie szło  w dobrą stronę! Pozwoliłam jej trochę zwolnić, lecz dalej musiała utrzymywać galop, usłyszałam śmiech tamtej dwójki i mimowolnie spojrzałam w  ich stronę zaśmiewali się z czegoś, czuli się swobodnie w swoim towarzystwie. Bardzo mnie to cieszyło. Znów pogoniłam Mestano która zaczęła obniżać swoją głowę i przeżuwać powietrze, położyłam uwiąz na ziemi i klęknęłam, karodereszowata klacz podeszła do mnie i trąciła moje ramię nosem, uśmiechnęłam się lekko a śmiechy tamtej dwójki ucichły, przyglądali mi się z zaciekawieniem, przyszedł też do nich Jason i Luke, na myśl o tym drugim, omal nie poderwałam się z ziemi. Powstrzymując gwałtowne ruchy, pogłaskałam Mestano po jej gorących chrapach, była cała spocona ale porozumienie się udało, rozpierała mnie duma, był to moment który może powtarzać się pierdyliard razy, ale za każdym razem będzie mu towarzyszyć to uczucie. Podniosłam się  z ziemi i przyłożyłam głowę do jej spoconego łba, zaufanie którego nikt nie potrafił zdobyć, zdobyłam ja. By sprawdzić czy na pewno jest to prawda, że mój idiotyczny pomysł się sprawdził, pobiegłam trochę do przodu a Mestano zarzuciła radośnie głową i podbiegła do mnie. Wiedziałam że to co zrobię będzie głupie ale nie mogłam się powstrzymać. Zatrzymałam się i oparłam ciężar ciała na moich dłoniach, które ułożyłam na jej grzbiecie, klacz stała spokojnie. Usłyszałam jak Jason wciąga powietrze, a Scarlett i Rick szepczą coś między sobą. Uniosłam lekko nogę i przełożyłam przez jej grzbiet,  odsunęła się trochę ale nie zrobiła nic więcej, dodało mi to odwagi. Usiadłam na niej, lekko docisnęłam łydki chwytając się grzywy i spodziewając się ruszenia cwałem, nie zrobiła tego, zamiast jej typowej reakcji ruszyła miarowym stępem.
-Vika! Przecież ona jest niebezpieczna!-zawołał Luke.
-Zsiadasz!-krzyknęła Scarlett, najwidoczniej zmartwiona, nie powstrzymało mnie to, uśmiechnęłam się tylko.
-Jest dobrze. Jak coś to tylko spadnę.-odparłam i skupiłam się na jeździe na klaczy.
-Strzeli barana- wyszeptała Scarlett, widząc jak Mestano spina mięśnie i przygotowuje się do wystrzelenia w górę. Usłyszałam głuchy łoskot, pewnie spadła belka albo coś takiego, ale to wystarczyło by Mes się spłoszyła i strzeliła przysłowiowego barana, nie spodziewałam się tak szybkiej reakcji, pierwsze dwa wyrzuty kopyt w górę wysiedziałam. Kolejne były gorsze, ale po uspokojeniu jej i pokazaniu "zagrożenia",  rozstępowałam ją i zsiadłam. Trzęsła się trochę ale nie było źle. Wypuściłam ją na pastwisko i poszłam po resztę jej sprzętu, który leżał gdzieś przy ogrodzeniu. Odłożyłam go koło jej boksu, ruszyłam w stronę miejsca pobytu North, klacz leżała na słomie. Jej kara sierść zmieniła kolor na "typowy błotny". Zabrałam szczotki i zaczęłam ją czyścić, wierciła się trochę podczas czyszczenia pod popręgiem, zainteresowało mnie to więc sprawdziłam co jej się tam dzieje. Miała ranę, najprawdopodobniej podczas zabawy z Amidią która ma zapędy do skalpowania innych koni. Zabrałam maść bakteriobójczą i płyn przeciwko zakażeniom, zaczęłam wsmarowywać jej te lekarstwa w po części zagojoną ranę, pewnie zostanie blizna ale olałam to. Wróciłam do czyszczenia jej, kiedy byłam przy zadzie, podniosła tylną nogę i skuliła uszy, nigdy tak nie robiła...
-Postaw.-powiedziałam stanowczo i klepnęłam ją lekko w nogę, postawiła ją aczkolwiek z wielce fochem-obraza majestatu?-zapytałam jej i przeszłam na drugą stronę, z zamiarem wyczyszczenia i tej "części" mojego grubasa. Gdy tylko zobaczyłam jej bok, strzeliłam facepalma, była cała uwalona wszystkim co możliwe, nawet otrębami. Zabrałam metalowe zgrzebło i zaczęłam przeczesywać jej sierść. Kiedy wreszcie lśniła, rozplotłam jej ogon który był jeszcze zapleciony po zabawie z dzieciakami które przyszły na oprowadzanki. Założyłam jej błękitną derkę z jej imieniem i logiem Dressage Academy i wyszłam dając jej całusa w pyszczek, teraz planowałam wyczyścić Amidię, która była czysta ale i tak moim obowiązkiem było dbać o nią, poćwiczyłam jeszcze cofanie się do boksu i dawanie nóg. Naszła mnie ochota żeby porzucać nożami, więc zaszłam do pokoju i cichaczem zabrałam kilka z nich, pani Peek nie chciała "żadnej" broni przy sobie, pomimo że wiele osób ją miało, założyłam czarne ubrania by nie było mnie widać i osiodłałam Batona, "stęskniłam się za nim". Pocwałowałam do lasu i przywiązałam go do drzewa, luzując popręg, sama odeszłam w swoją stronę by trenować, oceniłam sytuacje i wyszukałam jakieś zwierzę, najszybciej uchwyciłam kunę leśną niosącą jakieś małe, domowe zwierzątko. Wycelowałam i rzuciłam nożem, który obrócił się kilka razy w powietrzu i trafił w drapieżnika, zabijając go na miejscu. Zwierzątko upadło głucho na ziemię i wygrzebało się spod zwłok kuny. Ta mała kulka która była  pysku drapieżcy była kotkiem, wskoczył na siodło "mojego" konia i ułożył się wygodnie, zdecydowałam się że go zabiorę.
-Przepraszam-mruknęłam, taki mój rytuał przepraszania zabitych przeze mnie zwierząt- nie mogłam postąpić inaczej. -spakowałam jej zwłoki do reklamówki. Moje myśli zaczęły krążyć wokół Scarllet. Była taka... podobna do dziewczyny na zdjęciu, kojarzyłam ją. Miałam wrażenie że kiedy mówiłam coś o siostrze, matka milczała przez chwilę i zmieniała temat. Jakby ją znała... Miała wielu kochanków, może Scarlett była owocem jej romansu, kiedy mnie nie było? Poczułam nagłą wściekłość na Juliette. Jeżeli znała Lett, powinna była mi o tym powiedzieć, jest... była moją matką.  Z rozmyślania wyrwało mnie rżenie jakiegoś konia, nie był to Baton. Wyciągnęłam nóż i czekałam.
-Co tu robisz?-zapytałam chłodno, patrząc na jeźdźca lodowatym wzrokiem, zakrwawiony nóż, ręce i twarz wyglądały co najmniej dziwnie.






> Scarlett? :3 <

wtorek, 25 kwietnia 2017

Scarlett cd. Viktorii

Szykowałam się od dobrych paru godzin, to jest ten dzień, dzień w którym uwolnię się od uciążliwej matki. Jak zwykle stresowałam się przed podróżą, w obawie, że czegoś zapomnę. Wszystko sprawdzałam po kilka razy żebym nie musiała sie wracać z lotniska lub z upragnionej Virginii. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam gdzie mam klatkę dla Siriusa... biegałam po całym domu jak oszalała, ale jej nie znalazłam, więc muszę sobie poradzić bez niej. Po kilku godzinach pakowania moje walizki wreszcie znalazły się na dole i po chwili siedziałam w samochodzie mojego najlepszego kumpla, Oliviera.
-Oli mógłbyś mnie odprowadzić?-zapytałam uśmiechając się do chłopaka
-No pewnie Carry-chłopak szybko odwzajemnił uśmiech patrząc na mnie smutnym wzrokiem-musisz wyjeżdżać?-spojrzał na mnie błagalnie, a mi zrobiło się ogromnie przykro, bo wiedziałam, że chłopak nie ma wielu przyjaciół, od zawsze był typowym kujonem i takim "forever alone"
-Olivier, wiesz że nie mam innego wyjścia-uśmiechnęłam się smutno w jego stronę-wiesz przecież, że nie chodzi tylko o liceum... Chodzi mi też o matkę i możliwość jazdy w towarzystwie o podobnych zainteresowaniach, wiesz że gdyby było wszystko w porządku to bym została tu -odchrząknęłam i zapytałam- To jak? Idziemy?
-Dobra, chodźmy-cicho westchnął i podążył za mną w stronę ciągnącego się w nieskończoność labiryntu z barierek.
***
Po godzinie oczekiwania znalazłam się w samolocie, jeszcze tylko 7 godzin i będę w U.S.A.-powiedziałam do siebie jak to miałam w zwyczaju... Minęła godzina, dwie, trzy i po chwili popadłam w objęcia Morfeusza...
***
Obudził mnie głos stewardessy mówiący, że za chwilę lądujemy i trzeba zapiąć pasy, zastosowałam się do jej polecenia i po chwili wysiadałam z samolotu  z zatkanymi uszami, mimo że przez cały lot w uszach miałam stopery ale to nic nie pomogło. Odebrałam walizki oraz kota, i razem z Siriusem poszliśmy odebrać Blacka , którego wyprowadzili z samolotu i oczekiwali na nas, wzięłam przestraszonego i zdezorientowanego ogiera za wodze i po chwili stania w miejscu przed lotniskiem zauważyłam szczupłą dziewczynę z mocno niebieskimi włosami, spojrzałam w jej kierunku i usłyszałam jej dość chłodny głos
-Viktoria jestem. To ciebie miałam odebrać?-zmierzyłam ją wzrokiem i po chili zauważyłam, że ma psa, na dodatek dosyć dużego, usłyszałam ciche syczenie mojego kota, więc podrapałam go niezauważalnie za uchem i usłyszałam ciche mruczenie, więc przestałam.
-Tak-odpowiedziałam chłodno i znów zmierzyłam ją wzrokiem, po chwili jednak stwierdziłam, że jeśli będę aż tak wredna, już dla pierwszej osoby skończy się tak jak ostatnio-to jedziemy?-spytałam już cieplejszym tonem
-Cia..-powiedziała wzruszając ramionami, wprowadziłam cicho rżącego Blacka do przyczepy i wsiadłam pospiesznie do samochodu. Wzięłam Siriusa na kolana trzymając go mocno, po chwili usłyszałam głośne warczenie psa Viktorii; bo z tego co się dowiedziałam właśnie tak ma na imię.
-Cisza!-usłyszałam krzyk dziewczyny i warczenie ucichło, zainteresowała mnie ta suczka, wyglądała identycznie jak szczeniak z jej starych zdjęć.
-Ciekawy pies. Masz konia?-zapytałam, chodź byłam prawie pewna, że odpowiedź będzie twierdząca
-Mam dwa-usłyszałam krótką odpowiedź była krótka i taka jakiej się spodziewałam. Po chwili usłyszałam ciche siorbanie. Miałam tyle pytań, ale nie wiedziałam od czego zacząć... po chwili jednak zadałam to które ciążyło mi na sercu już od kilku dni
-Wiesz... chciałabym się zapytać ile jest tam osób... są wyrozumiałe, czy bardziej to takie szuje?-słyszałam jedyne nasze miarowe oddechy, mój jak i jej zaczął przyśpieszać i po chwili otrzymałam odpowiedź
-Większość osób jest spoko...Jest Luke,-dziewczyna zarumieniła się- Rush, Triss, Aaron, Silvester, Nicole, Cassandra, Catrice, Rick, Rosalie oraz Emily-powiedziała na jednym wdechu- No i teraz jesteś jeszcze ty -uśmiechnęła się nieco cieplej- Jakby cię to ciekawiło to ja jestem z Rushem, Silvester zarywa do Rosalie, Rick do Cassandry... a dalej to wole nie wiedzieć -zaśmiałyśmy się- Wiesz... nie, że coś ale jaką masz orientację seksualną? Tak z czystej ciekawości pytam-spojrzała na mnie dociekliwie, a ja zarumieniłam się lekko...
Jestem bi... tak zapytam jest tam jakaś dziewczyna która... no wiesz, też lubi dziewczyny?-spojrzałam na nią a na moją twarz wkradał się coraz to większy rumieniec
Nie, z tego co wiem to nie... och spójrz, już jesteśmy. WITAJ W DRESSAGE ACADEMY! -krzyknęła i zaśmiała się głośno- To jak idziemy?-spojrzałam na nią zestresowana i odpowiedziałam
-Tak-powiedziałam stanowczo, ale jednocześnie delikatnie, wysiadłam z samochodu wcześniej zapinając Siriusa na czarną smycz w białe kokardki -Idziesz?- zapytałam do dziewczyny która o dziwo siedziała na miejscu zamyślona
Och, tak tak już wysiadam-wysiadła pospiesznie zostawiając psa i otworzyła przyczepę z której wyciągnęłam wystraszonego Blacka.
-Spokojnie, spokojnie...-szeptałam do ogiera głaszcząc go za uchem, usłyszałam ciche rżenie, a Black trącił mnie lekko bokiem, a ja się cicho zaśmiałam. Dziewczyna znowu dostała zwiechy- Hej Viki? Jesteś tam? Żyjesz?-pomachałam jej ręką przed twarzą a dziewczyna wystraszona odskoczyła- Mam rozumieć, że żyjesz-zaśmiałam się-
Tak, tak jakoś się zamyśliłam-spojrzała do mnie lekko nieprzytomnym wzrokiem- Chodź, zaprowadzę cię do stajni, Tene!-zacmokała i poklepała się po udzie a suczka wyleciała z samochodu jak strzała...-Idziemy w tamtym kierunku-dziewczyna wskazała ręką w stronę wielkiego terenu... po chwili szliśmy już w tamtym kierunku, ja trzymając Blacka za wodze, a na którego grzbiecie z kolei leżał Sirius, oraz dziewczyna która prowadziła na smyczy czarną suczkę owczarka niemieckiego...






                                                                       >Viki? c:<


od Viktorii cd. Rush'a

Zastanawiało mnie, co dzieje się Aleu, ale za serce bardziej chwycił mnie widok przerażonego Francuza, szybko odtrąciłam od siebie myśl o pomocy dziewczynie, koń mógł skończyć uśpiony. Rush spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Popatrzył na blondynę która jęknęła cicho gdy funkcjonariusze zbierali ją na noszach w stronę karetki, która przyjechała na zawody. Odszukałam wzrokiem chłopaka który podszedł do mnie ze zmartwionym wzrokiem, spoglądał na przerażonego Francuza.
-Idę po apteczkę, zaczekaj-powiedziałam i przekazałam młodego arabka czarnowłosemu, mądry konik spojrzał na niego z bólem a mnie aż skręciło myśląc jaką katorgę wyrządzała mu Aleu na treningach...
 Szukasz zawodowego sprintera po apteczkę? na pewno nie weźmiesz mnie! Zdążyłam wywalić się 3 razy o skrzynkę i raz omal nie wpaść pod konia, wygrzebałam ją z moich bagaży i wróciłam potykając się znowu, tym razem o siodło, straciłam równowagę ale jednak nie zaliczyłam gleby. Dobiegając do boksu jabłkowitego konika, nie zauważyłam by sprzęt był ułożony jakoś ładnie, popręg był jeszcze w futerku i był przypięty po jednej stronie siodła. "Coś się stało!" przebiegło mi przez myśl, więc wparowałam do boksu. Zastałam tam młodego wałaszka leżącego na słomie i klęczącego przy nim Rush'a który starał się by Francuz był przykryty, jedna noga była opuchnięta, miał poszerzone chrapy a jego oczy były matowe i nie lśniły, jak wcześniej.
-Co mu jest?!-zapytałam otwierając apteczkę i  klękając przy nim, chłopak popatrzył na mnie bezsilnie. Spodziewał się najgorszego... Byłam dobrej myśli, lecz nie wykluczałam złych scenariuszy.
-Opuchlizna jest mniejsza, wygląda lepiej-szepnął i wrócił do głaskania go po jego aksamitnym pyszczku, zrobiło mi się go żal. Musiał cierpieć katusze z Aleu... Zauważyłam zrozumienie na twarzy chłopaka, tak jakby wiedział co czuje ten konik... Opatrzyłam szybko jego pęcinę i otarłam mu jego pyszczek. Przyniosłam koc chłopakowi  i zaszłam kupić mu kawę, sama też wzięłam, zaczęłam sączyć "napój bogów". Rush był zmęczony i zestresowany zapewne tym wszystkim, więc dosyć szybko zasnął a ja grzecznie siedziałam koło niego i czekałam aż się wybudzi, nastąpiło to po jakichś dwóch godzinach, Francuz wstał niepewnie i trącił   go chrapami, mój towarzysz szybko  otworzył oczy i zaczął gładzić aksamitny pysk wałacha. Polubili się.
-Aleu Longersten nie może opiekować się Francuzem-zaśmiałam się cicho, dziewczyna nie nadała mu "imienia" na zawody? OK... -kto z was zna tego konia?-stajenny mierzył nas wzrokiem.
-Rush.-odparłam zdecydowanie-to on zna go najlepiej.-chłopak skinął głową a zaspany towarzysz popatrzył na mnie i nie wiedział o co chodzi..
-Głuptasie, będziesz opiekował się Francuzem!-uśmiechnęłam się do niego.





>Raszu? ^^ <

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

od Viktorii cd. Scarlett

Kończyłam lekcje wychowaniem fizycznym, nie było obowiązkowe ale nie chciało mi się jeszcze wyjeżdżać z Akademii na lotnisko... Podobno ktoś miał dołączyć do naszej szkoły, ale po cholerę prawie pod koniec roku?! Ja rozumiem- w drugim semestrze ale że podczas ważnych przejazdów i testów?! No... dobra, nie moja decyzja - nie mój interes... Po skończonym w-f', przebrałam się w jeansy, białą koszulkę i czerwono-niebieską koszule. Szybko przejrzałam się w lustrze, upięłam włosy w niedbałego koka i zabrałam kluczyki leżące na komodzie.
-Wyjeżdżam-powiedziałam do Tenebris która pomerdała radośnie ogonem słysząc mój głos i wstała z miejsca w nadziei że wezmę ją ze sobą, jej wyraz, orzechowych oczu, był tak błagalny, że nie mogłam jej odmówić.
-No chodź.-uśmiechnęłam się i poklepałam w kolana, podskoczyła radośnie i podbiegła do mnie, dopięłam smycz i zaprowadziłam na tylne siedzenie mojego nowego auta, psinka usiadła grzecznie (pozory mylą...) zamknęłam drzwi a sama wsiadłam na miejsce kierowcy, włożyłam kluczyki z breloczkiem w kształcie podkowy i zapaliłam silnik, Tene zaskomliła cicho kiedy auto wyjechało z terenu Akademii i zmierzało w stronę autostrady, włączyłam radio ale po chwili uznałam że zaraz trafi mnie szlag... Jednak cisza jest ciekawsza od disco polo.
-To co? Jak myślisz, mordko? Będzie miała konia?-zapytałam mojego psa, owczarek tylko podniósł głowę i dalej oddawał się błogiej czynności zwanej spaniem. Nim zdążyłam się zorientować, byłam już przy lotnisku i prawie je ominęłam. -cholera no!-mruknęłam i szybko skręciłam w stronę wjazdu, zaparkowałam auto  i wyjęłam Tenebris z auta która dosłownie wylewała się z niego, tak to jest kiedy pies zasypia..  znów zapięłam smycz o jej szarą obroże i zaczęłam prowadzić ją do najbliższego samolotu który przylatywał z Austrii. Zauważyłam trochę zagubioną dziewczynę, mającą przy sobie kota i konia, miała dosyć dziwny kolor włosów; zielony, cóż nie byłam fanką tego koloru ale dobra. Spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się niepewnie.
-Viktoria jestem. To ciebie miałam odebrać?-zapytałam a  ona obejrzała się na mnie i na moje kolorowe włosy, pewnie nóż przy pasie i czarny pies nie wyglądał za dobrze, przez jej twarz przebiegł cień zdziwienia, nie wiem czy myślała że nie widzę czy co... Zakodowałam to sobie w pamięci, na przyszłość. Może się przydać.
-Tak.-odparła chłodno i zmierzyła mnie znów wzrokiem.-to jedziemy?-dodała trochę cieplej.
-Cia...-mruknęłam i wzruszyłam ramionami, równocześnie odchodząc w stronę auta, Scarlett; bo tak miała na imię,  wprowadziła swojego karego kuca do przyczepy gdzie zwykle podróżowała North i Amidia, coś mi się wydaje że tym dwóm szatanom nie spodoba się inny koń... Wpakowałam Tenebris na tylne siedzenie i odpięłam smycz, zielonowłosa usiadła na siedzeniu pasażera z przodu. Kot dziewczyny usiadł jej na kolanach a czarna błyskawica (aka Tenebris zwana leniuchem) zaczęła warczeć na zwierzaka.
-Cisza!-krzyknęłam na nią, uciszyła się ale dalej cicho warczała.
-Ciekawy pies. Masz konia?-zapytała mnie a ja spojrzałam na nią.
-Mam dwa.-krótka odpowiedź i znów skupiłam się na drodze... Czekałam na kolejne pytania Scarlett, sięgnęłam po kawę i wypiłam z niej spory łyk.





>Lett? :3 <

od Silvestra cd. Rosalie



-Wiesz, dopiero teraz zauważyłem, jakie masz piękne oczy.-uśmiechnąłem się, a Rosalie spłonęła rumieńcem.
-Ty też.-powiedziała cicho, po czym szybko dodała-Już opatrzyłam, jeszcze tylko plaster i gotowe.
Pokiwałem głową, a Rosalie nakleiła mi plaster na łuk brwiowy i uśmiechnęła się lekko.
-Dzięki.-powiedziałem.-Chcesz może poćwiczyć ze mną na hali? Idę z Comodo na trening samodzielny i pomyślałem, że może poszłabyś z nami.
-Jasne.-odpowiedziała dziewczyna.
-To co, idziemy do stajni?-zaproponowałem, na co Ros kiwnęła głową.
Wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się w stronę stajni. Z daleka doszło do mnie cienkie rżenie.
-To Angel.-powiedziała rozbawiona Rosalie.
Weszliśmy do budynku i  podeszliśmy do boksów swoich koni. Wszedłem do Comodo, który zarżał cicho. Zaśmiałem się i pogłaskałem wałacha, który trącił mnie pyskiem. Dałem mu marchewkę, po czym cmoknąłem dając koniowi znak, aby szedł za mną, i wyszedłem z boksu. Usłyszałem kroki konia za sobą i uśmiechnąłem się lekko. Commy stał spokojnie na korytarzu, czekając zapewne, aż zacznę go czyścić. Przypiąłem uwiąz do jego kantara i uwiązałem go luźno, a sam poszedłem po szczotki i sprzęt.
-Idę po rzeczy.-rzuciłem do Rosalie, która czyściła Angel.
-Yhyym.-odparła.
Szedłem szybkim krokiem do siodlarni. W końcu przewiesiłem przez jedną rękę siodło z czaprakiem i ogłowie, a do drugiej wziąłem skrzynkę ze szczotkami i ochraniaczami. Ruszyłem z powrotem do konia, uważając, żeby nic mi nie spadło.
-Pomóc ci może…?-usłyszałem głos Rosalie przypatrującej mi się.
-Nie, dzięki.-uśmiechnąłem się i podrzuciłem lekko czarne siodło.
Dziewczyna rzuciła szybkie spojrzenie na sprzęt.
-Skokówka?-zapytała  przekrzywiając lekko głowę w bok.
Kiwnąłem potwierdzająco głową i położyłem siodło na wieszaku obok boksu Comodo. Ogłowie powiesiłem na haczyku i zacząłem czyścić wierzchowca, który już po kilku minutach szybkiego, dokładnego czyszczenia, lśnił. Zostały mi już tylko kopyta, które szybko ogarnąłem.
-Jak tam? Gotowi?-spytała Ros, trzymając wodze Angel.
-Jeszcze się siodłamy.-odparłem i zarzuciłem czaprak na grzbiet mojego kompana, w następnej kolejności siodło wylądowało na nim.
Założyłem wałachowi ochraniacze i ogłowie bez problemów.
-Gotowi.-powiedziałem i z zadowoleniem poklepałem konia.
 Rosalie bez słowa wyszła ze stajni i skierowała się na halę. Poszedłem za nią puszczając wodze Comodo, który i tak szedł za mną, dotykając chrapami mojego ramienia. Doszliśmy na halę, otworzyłem drzwi, po czym czekając, aż Rosalie wejdzie, zamknąłem je. Dziewczyna dopięła popręg, po czym podciągnęła się na grzbiet karej klaczy. Szybko zrobiłem to samo, już z grzbietu Comodo spojrzałem na Ros.
Inni uczniowie akurat opuszczali halę, więc niedługo potem mieliśmy ją tylko dla siebie. Rosalie stępowała w sporej odległości ode mnie. Dałem wałachowi długą wodzę, aby rozgrzał się przed treningiem. Ten z przyjemnością wyciągnął szyję, rozglądając się radośnie i strzygąc uszami. Uśmiechnąłem się, i po kilkunastu minutach stępa skróciłem wodze.
-Kłusem?-zwróciłem się do Rosalie, ta pokiwała głową.
 Przyłożyłem łydki do boków konia trochę mocniej, Comodo zakłusował energicznie, był jednak opanowany. Z zadowoleniem pogłaskałem go po kasztanowatej szyi i anglezowałem, zgrywając się z rytmicznym kłusem oldenburga. Rosalie kłusowała na przeciwnej ścianie, ruch jej klaczy był naprawdę piękny, musiałem to przyznać. Rozejrzałem się i zauważyłem drągi na przekątnej, postanowiłem na nie najechać. Pochyliłem się w lekkim półsiadzie, kiedy nogi Comodo unosiły się podczas pokonywania drążków. Zobaczyłem Rosalie, która kręciła ósemki w kłusie. Uśmiechnąłem się na widok dziewczyny siedzącej w pełnym siadzie, ze skupioną miną.
  Po ćwiczeniach w kłusie nadszedł czas na galop. Usiadłem głęboko w siodle i przyłożyłem łydki do boków konia, a ten ruszył rytmicznym galopem. Angel także, na polecenie Ros, zagalopowała. Przesunąłem ręce z wodzami nieznacznie do przodu i cmoknąłem cicho, co wałach odebrał prawidłowo jak sygnał „Przyspiesz!”. Z zadowoleniem wykonał polecenie, a ja pochyliłem się w półsiadzie. Po kilku kółkach zwolniłem do stępa.
-Ja zaczynam skakać.-oznajmiłem Rosalie.
-Dobrze sobie radzicie.-powiedziała dziewczyna.
-Dzięki, wy też.-uśmiechnąłem się i spojrzałem jej w oczy na chwilę.
 Zsiadłem z konia i ustawiłem kilka przeszkód, po czym wsiadłem i zagalopowałem. Najechałem na pierwszą przeszkodę, kopertę. Dodałem trochę, aby wyrobić się z odpowiednim wybiciem, które udało się. Po udanym skoku Comodo szarpnął radośnie łbem. Zaśmiałem się cicho i skierowałem nas na wyższą stacjonatę, tutaj też poszło dobze, chociaż wałach trochę zbyt późno się wybił powodując chwilowe wybicie z rytmu
.-Skaczecie z nami?-zapytałem Rosalie, która kiwnęła głową i zagalopowała, aby dołączyć.
 Tym razem jechałem na 90-centymetowego wzwyż, i około 70-centymetrowego oksera. Skupiłem się i przytrzymałem lekko Comodo, aby nie pędził i nie wybił się za wcześnie. Udało się; wałach oddał harmonijny i płynny skok, zaraz potem skręciłem na metrową stacjonatę. Znów z powodzeniem, zachęcony takim obrotem spraw najechałem na kolejną metrówkę, tym razem skończyło się to
głuchym uderzeniem drąga w podłoże. Nie przejąłem się tym zbytnio i najechałem na małą kopertę, po czym przeszedłem do kłusa. Rosalie i Angel skakały jeszcze przez chwilę.
Pogłaskałem kasztana i zwolniłem do stępa, Rosalie poszła w moje ślady. Spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć.
-W sumie chciałabym zobaczyć konie szkółkowe, może po treningu pójdziemy?-zapytała z lekkim uśmiechem.
-Jasne.-zgodziłem się.-I dziękuję za opatrunek.
>Ros? ^^ <

niedziela, 23 kwietnia 2017

Scarlett

Dołączyła do nas...
SCARLETT zwana Huncwotką i moim borem

piątek, 21 kwietnia 2017

od Rick cd. Cass

Nie mogłem nad sobą zapanować. W ogóle nie wiedziałem co się w około mnie dzieje. Czułem się coraz gorzej. Nagle ktoś potrząsnął moim ramieniem i ‘powróciłem na ziemię’. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem brata Cass, stajennego i właścicielkę akademii.
-Karetka zaraz będzie. Rush, Jason pomóżcie mu wstać. Pewnie stracił dużo krwi.- powiedziała właścicielka akademii a Rush i Jason podeszli bliżej mnie.
-Nic mi nie jest.- powiedziałem i wstałem powoli. Jęknąłem.
-Dam radę...- zapewniłem ich gdy zechcieli mi pomóc. Jednak ból był nie do zniesienia. Przed oczami miałem kolorowe plamy. Upadłem na ziemię i straciłem przytomność.
***
Obudziłem się w jakimś ogromnym, białym pomieszczeniu. Nagle przede mną pojawiła się moja młodsza siostra – Sophie. Uśmiechała się. Podbiegłem do niej i przytuliłem ją. A ona jakby się rozpływała w mych ramionach. Puściłem ją a ta padła na ziemię. Była martwa. Wszędzie była krew. Na dodatek ja trzymałem w dłoni zakrwawiony nóż. Wypuściłem go natychmiast z rąk.
-Nie. To nie ja ją zabiłem. To tylko jakiś koszmar.- powiedziałem sam do siebie ciężko oddychając.
***
Tym razem obudziłem się naprawdę. Miałem maskę tlenową na twarzy. Rozejrzałem się dookoła. Szare, ponure ściany i szpitalne, puste łóżka. Super, trafiłem do szpitala. Gorzej być nie mogło. Chciałem się podnieść ale ktoś mnie powstrzymał.
-Powinieneś leżeć. Zawołam doktora i powiem mu że się obudziłeś. I nie zdejmuj maski.- powiedziała pielęgniarka wychodząc z sali. Po pięciu minutach przyszedł doktor.
-Wreszcie się pan obudził. Byłeś nieprzytomny przez trzy dni. Lepiej żebyś nic nie mówił. Masz rozcięty łuk brwiowy i brzuch. Ale pozszywaliśmy wszystko i jest ok. Niestety możliwe że będzie miał pan bliznę na brzuchu. Póki co proszę nie dotykać bandaży. Jest pan jeszcze osłabiony więc radzę samemu jeszcze nie wstawać. Miał pan sporo transfuzji.- odpowiedział lekarz sprawdzając coś w monitorze. Miałem przyczepioną kroplówkę i krew. Żeby durny kamień doprowadził mnie prawie do śmierci?! I do tego jeszcze będę miał bliznę?! Super! Miałem nadzieję że Cass jest cała i zdrowa.

Cass? A może Rush? sory musiałam

od Rosalie cd. Silvester

Spojrzałam na chłopaka. Dopiero teraz zauważyłam że leci mu krew z nosa i ma porządnie rozciętą brew.
-Trzeba to opatrzyć.- powiedziałam. Ves jednak wzruszył ramionami.
-Nie, to nawet nie boli.- machnął lekceważąco ręką
-Ale może wejść zakażenie.- stwierdziłam. Silvester już nic nie powiedział. Martwiłam się o niego. Co z tego że to była jedna, mała rana. W sumie  jednak nie taka mała. Z małej ranki nie spływałoby tak dużo krwi.
-Proszę, zrób to dla mnie. Jeśli nie zgodzisz będę mieć wyrzuty sumienia.- poprosiłam go patrząc mu w oczy. Jednak nie odwróciłam wzroku kiedy napotkałam jego spojrzenie. Chłopak uśmiechnął się delikatnie.
-Dobrze.- powiedział i zawrócił konia. Także to zrobiłam. Po chwili już galopowaliśmy w stronę akademii. Gdy po około piętnastu minutach dotarliśmy do budynku, zsiedliśmy z koni i przywiązaliśmy do płotu. Weszliśmy do akademii i skierowaliśmy się do pomieszczenia pielęgniarki.
-Dzień Dobry!- przywitałam ją na wejściu jednak jej jak zwykle nie było.
-Sama to zrobię, siadaj Silvester.- wskazałam na łóżko. Chłopak usiadł i obserwował co robię. Włączyłam radio, bo czułam się trochę krępująco. Zaraz mieli puścić piosenkę o miłości Ellie Goulding - Love Me Like You Do. Uwielbiam tą piosenkę. Jednak w tym momencie musiałam się powstrzymać od tańczenia i śpiewania. Wzięłam wodę utlenioną, chusteczki i gaziki. Podeszłam do chłopaka, położyłam obok niego wodę utlenioną i gaziki. Chusteczkami zaczęłam delikatnie wycierać krew.
-Naprawdę przepraszam cię za brata. On taki nie jest.- powiedziałam próbując wyrzucić z siebie ostatnie wyrzuty sumienia. Chłopak nie odpowiedział nic tylko patrzył mi w oczy. Przyznam że to bardzo krępujące. Czekałam w duchu że chłopak coś powie, a on nic.
-Wiesz dopiero teraz zauważyłem jakie masz piękne oczy.- powiedział uśmiechając się. Spaliłam się cała rumieńcem.

Ves? default smiley :d zboczony uśmieszek C:<

czwartek, 20 kwietnia 2017

od Cass cd. Rick

Soul gnał niczym wiatr, szybkością zdecydowanie dorównywał gniadoszowi, którego próbowałam dogonić. Ogier całkowicie mi zaufał, co było niewątpliwie dziwne. Myślałam, że karosz zrzuci mnie na najbliższym zakręcie, lub po prostu stanie dęba tak, jak potrafił robić to z chłopakiem na swoim grzbiecie. Wyglądało jednak na to, że koń zrozumiał powagę sytuacji, dzięki czemu nienagannie poddawał się moim poleceniom i nakazom. Nie ukrywam, że brak siodła był sporym utrudnieniem, ale czego nie zrobi dziewczyna będąca vice- mistrzynią woltyżerki w kraju...
Policzek pulsował tępym bólem, ale dzięki Bogu rana przestała już krwawić tak intensywnie...
- Złaź z mojego konia!- krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam, ale dopiero potem zrozumiałam jak głupie to było i jęknęłam w duchu
Z przodu dało się jedynie słyszeć szyderczy śmiech, posunęłam się do ostateczności...
Nie chciałam tego robić, ale nie miałam wyjścia. Popędziłam Soul'a do cwału i pochyliłam się do przodu, niemal "nurkując" w jego kruczej grzywie. Gdy praktycznie zrównałam się z Iratze, zaczęłam gwizdać tak dobrze mi znaną, a za razem przez niego znienawidzoną melodię. Ogier wydał z siebie dźwięk, którego nie potrafiłam nazwać, a następnie zadębował, miotając się we wszystkich możliwych kierunkach. W momencie gdy zarzucał łbem, udało mi się chwycić brązowe, skórzane wodze. Brunetka, która go dosiadała z impetem runęła w jeden z przydrożnych rowów, a mnie cudem udało się zawrócić Soul'a, który chyba zaczynał mieć swoje humorki. W obawie przed podzieleniem losu "złodziejki" przeskoczyłam na grzbiet swojego konia i galopem ruszyłam w kierunku Rick'a... Ta cała akcja wydawała mi się jak jakiś zupełnie nierealny sen..
***
- Rick!- krzyknęłam przerażona, puszczając wodze karego ogiera, który zaczynał się wyszarpywać
Chłopak siedział na powalonym przez wiatr drzewie i ocierał jedną z brwi rękawem bluzy. Wyglądało na to, że łuk brwiowy kwalifikuje się jedynie do szycia... i to nie takiego małego. Po napastnikach nie było nawet śladu. I wtedy spojrzałam w dół, gdy zobaczyłam ranę na brzuchu, omal nie spadłam z konia. Nienawidziłam krwi... a tym razem była zupełnie wszędzie...
Zeskoczyłam z gniadosza i miałam zamiar podbiec do chłopaka, ale Tajfun wyskoczył w moim kierunku warcząc i szczerząc zęby w geście nienawiści. Cofnęłam się gwałtownie i spojrzałam na jego właściciela, wyglądało na to, że chłopak był w zupełnym amoku i ledwo utrzymywał pozycję pionową... zdawało się, że nawet mnie nie zauważył... i co gorsza nie słyszał. Wyciągnęłam telefon, żeby zadzwonić po pomoc, ale w tej cholernej dziurze nie było nawet zasięgu!
- Jadę po pomoc- oznajmiłam i wskoczyłam na ogiera popędzając go do cwału, nie miałam innego wyjścia... po pierwsze bałam się Tajfuna, a po drugie obawiałam się że sama mogę zaliczyć glebę z powodu omdlenia... On to ma konkretnego pecha, najpierw ręka, później to... jasny gwint.
***
Wpadłam na dziedziniec rancza zaledwie po kilku minutach, co stanowiło mój nowy rekord czasowy. Zauważyłam Ru, wraz ze stajennym, którzy gawędzili w najlepsze.
- Rush- krzyknęłam, nawet na moment nie zeskakując z konia, który nerwowo przebierał nogami
Czarnowłosy spojrzał w moim kierunku i machnął ręką na znak przywitania, ale już po chwili ponownie wrócił do mnie wzrokiem. Wyraz jego twarzy nie należał do najmilszych, a ja wiedząc co ma na myśli, zasłoniłam policzek dłonią.
- Cassie, co to jest do cholery? Ktoś cię skrzywdził... spadłaś?- zasypał mnie toną pytań, ale na żadne z nich nie odpowiedziałam, ponieważ w głowie miałam jedną kwestię...
- Napadli nas... chcieli zabrać Iratze... musisz pomóc Rick'owi...- wysapałam i wskazałam dokładne miejsce, a następnie złapałam się za głowę, ponieważ ponownie zrobiło mi się ciemno przed oczami. W duchu zastanawiałam się na którą stronę postarać się upaść w razie omdlenia. Wybór miałam między lewą (widły tak bardzo), lub prawą (obornik byłby miększym lądowaniem).
Po mojej akcji- sensacji wywołanej na dziedzińcu w "akcję ratunkową" zaangażowała się nawet właścicielka akademii, która wraz z Rush'emi stajennym ruszyła na ratunek.
Ja natomiast z małą pomocą Triss dotarłam do swojego pokoju i wyczerpana rzuciłam się na łóżko... Miałam nadzieję, że Rick'a nie czeka "najgorsze"... Sama miałam zamiar pojechać z resztą ale Ru miał dar przekonywania, a przede wszystkim był moim starszym bratem, który poprosił mnie o pozostanie w pokoju... byłam tak zmęczona, że natychmiast zasnęłam...
> Rick? 3-maj się :P <

od Rick'a cd. Cass

Podbiegłem do Cass. Z jej policzka spływała powoli krew. Dziewczyna cała się trzęsła.
-Iratze!- krzyknęła i wskazała na dziewczynę która próbowała ukraść jej konia. Przez chwilę nie wiedziałem co robić. Tajemnicza dziewczyna wsiadła w tym czasie na jej konia i zaczęła uciekać ale koń był przestraszony i stawał dęba. Po chwili jednak udało jej się opanować konia i ruszyła galopem dróżką.
-Wsiadaj na Soul’a i goń ją ja załatwię tych dwóch.- szepnąłem do dziewczyna a ta chwilę się wahała jednak po chwili błyskawicznie wskoczyła na Soul’a po czym ruszyła cwałem za dziewczyną. Obejrzałem tych dwóch typków którzy ze mną zostali. Jeden, blondyn był takiej samej postury jak ja lecz drugi ciemnowłosy był bardziej napakowany.
-Tajfun!- krzyknąłem z całych sił aż rozniosło się echo mając nadzieję że pies przybiegnie i mi pomoże. Jednak był pewnie zbyt daleko by dobiec w trzy sekundy.
-Nikt ci nie pomoże.- zaśmiał się. Podbiegłem do niego i zamachnąłem się by zadać cios. Brunet jednak zrobił unik i uderzył mnie w brzuch. Leżałem chwilę na ziemi. Wstałem i cicho jęknąłem z bólu na co blondyn zaśmiał się i uderzył mnie pięścią w nos który zaczął mi krwawić. Miałem także rozciętą brew. Rzuciłem się na niego. Uderzałem go tak mocno i szybko że nie miał szansy zareagować. Za to brunet wykorzystał okazję, złapał mnie za nogę i pociągnął po ziemi. Jeden z ostrych kamieni przejechał mi po brzuchu i zrobił sporą ranę. Puścił mnie i się zaśmiał. Próbowałem wstać ale rana na brzuchu okropnie bolała i blokowała ruchy. Po chwili jednak pojawił się Tajfun i skoczył na intruzów.
-Dobra spadamy!- krzyknął blondyn i uciekli. Kiedyś im dokopię. Zaczynałem przez chwilę żałować że ich nie zastrzeliłem. Tajfun podbiegł do mnie i piszczał próbując mi dodać otuchy. Leżałem na ziemi i nie wstawałem. Dookoła było sporo krwi. Miałem tylko nadzieję że Cass miała większe szczęście.

Cass? :3

od Rush'a cd. Viktorii

Zabranie ze sobą młodego, niedoświadczonego konia na parkur o takim poziomie trudności było bezwzględnie okrutne i chore. Byłem ciekawy, kto ją tutaj w ogóle wpuścił...
- Chyba nie chcę na to patrzeć...- Tori nerwowo przygryzała wargę. Oboje byliśmy pewni, że Aleu będzie chciała się popisać i mocno pociśnie młodego arabka, który był Bogu ducha winny.
Przecież te przeszkody były od niego sporo wyższe. Ogier zarżał przestraszony, na co jego właścicielka wbiła mu piętę w bok, zacisnąłem zęby i zmrużyłem oczy. Mimo wewnętrznej odrazy i niechęci postanowiłem, że będę śledził ich przejazd.
Okropny, różowy kask dziewczyny, zalśnił w słońcu, gdy ta odwróciła głowę w naszym kierunku i chamsko się uśmiechnęła. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, poczułem że ktoś łapie moją dłoń. Podniosłem wzrok i napotkałem te same hipnotyzujące tęczówki, które sprawiały, że za każdym razem na mojej twarzy pojawiał się zupełnie szczery uśmiech.
No i się zaczęło...
***
Aleu, wypięła się niczym królowa, tak jakby jutra miało nie być po czym pogoniła Francuza do kłusa. Ogierek wypełnił polecenie, co chwila zarzucając łbem. Wyglądało na to, że już sama publiczność doprowadzała go do białej gorączki. Z pierwszą przeszkoda poszło im w miarę łatwo, siwek bez problemu wybił się i wylądował nienagannie po drugiej stronie. Dziewczyna postanowiła nadać całości nieco większego tępa, wyglądało na to że zamierza wyprzedzić swoją rywalkę w klasyfikacji za wszelką cenę. Los konia był co najmniej zagrożony.
Z mojej perspektywy cały przejazd wyglądał jak desperacka próba utrzymania się w siodle i bezduszne popędzanie wyczerpanego zwierzęcia. Nie było w tym ani odrobiny elegancji, czy dobrego smaku. Cały katastroficzny wizerunek został dopełniony jeszcze jej tapetą i tym okropnym różowym oczojebnym kolorem ust. Tuż przed ostatnią stacjonatą, która niemalże górowała nad zdezorientowanym Francuzem, Aleu spotkała się z odmową. I ten jeden gest przerażonego konia zapoczątkował całą serię zdarzeń, mających miejsce tuż po drugiej próbie pokonania przeszkody...
Wszystko działo się błyskawicznie, Francuz pogoniony na stacjonatę, wpadł w nią z impetem i zrzucił Aleu, która niemal zesztywniała z przerażenia. Dziewczyna uderzyła plecami w obszerny metalowy stojak, po czym krzyknęła i natychmiast zamilkła. Przerażony koń, chcąc wydostać się z porozrzucanych drągów, wyskoczył jak oparzony, taranując swojego jeźdźca i doszczętnie raniąc nogi. Arab rzucił się w kierunku wyjścia i wybiegł gdzieś przed siebie, pozostawiając wszystkich widzów w osłupieniu... Zerwałem się z miejsca jako pierwszy i ruszyłem w stronę leżącej dziewczyny.
Nienawidziłem jej z całego serca za to, co robiła innym koniom oraz mojej Vi... Ale nie mogłem pozwolić, żeby ktokolwiek zginął na moich oczach. Tuż za mną podążyła jeszcze ekipa medyczna, mimo wszystko miałem nadzieję, że unikniemy najgorszego. W głębi serca chciałem ruszyć w pogoń za rannym Francuzem... Spojrzałem w kierunku wyjścia z ogromnym żalem, podczas gdy ratownicy rzucili się na pomoc nieprzytomnej Aleu...


> Tori ;D<

od Silvestra cd. Rosalie

-Wszystko załatwione.-powiedziałem zadowolony, po czym wszedłem na padok.
Nagle usłyszałem krzyk Rosalie.
-Rick, błagam, nie!
Chwilę potem zostałem uderzony w twarz, padłem na ziemię oszołomiony nagłym ciosem. Z mojego nosa pociekła krew. Szybko wstałem i uderzyłem chłopaka w rękę, którą zaraz potem mu wygiąłem. Zdaje się, że Rick, warknął z bólu i kopnął mnie w kostkę. Syknąłem cicho, Ros próbowała nas rozdzielić, ale Rick odepchnął ją. W jego oczach widać było wściekłość, zaczął okładać mnie pięściami. Odwzajemniłem mu się tym samym, a Rosalie płakała cicho.
-Proszę, przestańcie…-szepnęła i ukryła twarz w dłoniach.
Rick uderzył mnie po raz kolejny, a ja przewróciłem go na ziemię, z którą szybko także się przywitałem. Vester, co ty robisz…~pomyślałem.
-Stop.-wstałem i ze złością świdrowałem wzrokiem Rick’a.-Ktoś musi być mądrzejszy od tego agresywnego. Uważasz, że sprawiłem, że Rosalie płakała? Spójrz na nią. Spójrz na nią i przypomnij sobie ostatnie kilka minut, kretynie.-warknąłem i odszedłem. Chłopak chciał iść za mną, pewnie żeby się bić, ale Rosalie przytrzymała go za rękaw.
Nie oglądałem się więcej, poszedłem prosto do stajni. Oparłem się o boks Comodo i zamknąłem oczy, odtwarzając w pamięci ostatnie minuty. To jest pieprzony pierwszy dzień~pomyślałem ze złością. Uderzyłem w drzwi boksu, wydały one głuchy odgłos. Niektóre konie skwitowały to podskoczeniem, aby zaraz spojrzeć na mnie jakby z wyrzutem.
-No już, przepraszam.-westchnąłem i wszedłem do boksu Comodo.
Wałach parsknął cicho i spojrzał na mnie z ciekawością. Podszedłem do niego i pogłaskałem po szyi. Kasztan zaczął mnie obwąchiwać, szukał smakołyków. Uśmiechnąłem się pod nosem i wyjąłem ostatni z kieszeni. Ten koń zawsze potrafił mnie pocieszyć, to trzeba mu przyznać. Skoro już u niego byłem, postanowiłem go wyczyścić. Założyłem mu kantar i przypiąłem uwiąz, który przełożyłem przez szyję konia tak, aby luźno zwisał, i wyszedłem z boksu otwierając szeroko drzwi. Wałach od razu poszedł za mną, zatrzymałem się na korytarzu, koń powtórzył czynność. Wziąłem do ręki zgrzebło i zacząłem czyścić Comodo, w pewnym momencie po prostu podszedłem do niego i wtuliłem się w jego szyję. Po chwili wróciłem do czyszczenia, tym razem wziąłem kopystkę i doprowadziłem kopyta do stany czystości. Nagle przyszedł mi do głowy pomysł. W sumie czemu nie~pomyślałem i zamknąłem Comodo w boksie, a sam poszedłem po jego sprzęt. Niedługo potem, wciąż trochę w złym humorze, wyprowadziłem go przed stajnię i ruszyłem stępem. Po odpowiedniej rozgrzewce w tym chodzie zakłusowałem. Jechaliśmy przez piękne pola, od czasu do czasu mijając pojedyncze krzewy. Po kilkunastu minutach kłusa zagalopowałem w spokojnym tempie. Rzuciłem wodze wcześniej związując je, i westchnąłem cicho. Comodo galopował spokojnie, miarowo, chociaż czułem, że chciałby uwolnić energię. Nagle w oddali usłyszałem krzyk.
-Silvester, poczekaj!-krzyknęła Rosalie, galopowała na Angel w moją stronę, cały czas popędzając klacz.
Zatrzymałem więc wałacha i czekałem, aż dziewczyna dotrze do mnie. Gdy to się stało, przez chwilę nic nie mówiąc patrzyliśmy na siebie. Rosalie odwróciła jednak wzrok, a szkoda.
-Możemy...pogadać?-zaczęła.-Naprawdę przepraszam cię za Rick'a... nie chciałam, żeby tak wyszło...
-Spokojnie, przecież to nie twoja wina.-uśmiechnąłem się lekko, a dziewczyna spojrzała na mnie.

>Ros? ^^ <

od Cass cd. Rick

Odwróciłam się za siebie i spojrzałam na niego niepewnie. Iratze przeszedł do miarowego stępa...
- Nie rozumiem twojego pytania- oznajmiłam, nakazując ogierowi skręcić w boczną dróżkę, holsztyn posłusznie wykonał moje polecenie
Rick wzruszył ramionami, a Soul zrównał się z moim gniadoszem
- Chciałbym wiedzieć na czym stoję i tyle- odparł rozglądając się dookoła. Tutejsze krajobrazy chyba robiły na nim niemałe wrażenie.
- Nadal ci nie ufam, jeśli to masz na myśli- odparłam szorstko i odchrząknęłam- Po prostu nie lubię sama jeździć po lasach, czasami bywa tutaj nieprzyjemnie- oznajmiłam zgodnie z prawdą i wzruszyłam ramionami
Nie raz zdarzało mi się natrafić na wilka, albo dzika. Iratze jest dość narowisty i płochliwy, dlatego w razie upadku wolałam mieć przy sobie kogoś, kto mógłby zawiadomić pomoc. Przezorny zawsze ubezpieczony- pomyślałam.
- Słyszałeś?- szepnęłam zaniepokojona, gdy udało mi się usłyszeć czyjąś rozmowę... Może to ktoś z Akademii również wybrał się w mały teren? W końcu pogoda dziś dopisywała
Rick uciszył mnie jednym gestem i zsiadł z konia, zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło? Czułam się dość niepewnie będąc w lesie z kimś, kogo znałam zaledwie jeden dzień... żałowałam, że nie wzięłam ze sobą Tande, lub chociażby Sky. Iratze to prawdziwy tchórz... raczej nie nadawał się na konia obronnego.
- Rick, czy tobie już kompletnie...- nie dokończyłam, ponieważ poczułam, że ktoś łapie mnie za kostkę i z impetem ciągnie w dół
Wystarczyło zaledwie kilka sekund, abym zderzyła się z leśną ściółką, spadanie z Ir nie należało do najprzyjemniejszych doznań... mój koń był cholernie wysoki. Jęknęłam, gdy mój policzek zaczepił o jakąś suchą gałąź i wstrzymałam powietrze. Zrobiło mi się ciemno przed oczami w momencie, gdy zauważyłam pierwsze, szkarłatne krople krwi spływające po mojej dłoni. Modliłam się w duchu obym niczego sobie nie złamała... w końcu niedługo zbliżały się zawody
- Odwal się od niej- chłodny ton głosu Ricka sprawił, że "wróciłam na ziemię"
Dopiero, gdy spojrzałam w górę zauważyłam, że ktoś pochyla się tuż nade mną i chamsko się uśmiecha. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i krzyknęłam, chcąc mu się wyrwać... niestety ciemnowłosy nieznajomy okazał się dużo silniejszy. To on musiał mnie zrzucić z konia... ogarnęło mnie przerażenie... zaczęłam się szarpać.. W końcu pod wpływem emocji wykorzystałam jeden z wielu chwytów, których uczono mnie na kursach i zaślepiona adrenaliną przerzuciłam przeciwnika przez swoje ramię, ignorując palący ból policzka. Zanim dobiegł do mnie Rick, zauważyłam, że napastników było troje- w tym jedna dziewczyna, która chyba właśnie próbowała ukraść mojego konia...
>Rick? Trzeba ich sprać xD  Nikt nie będzie tykał Ir :P <

od Viktorii cd. Rick'a

Matko, chłopak zaczynał denerwować, ale jak obiecałam tak zrobiłam.
-Ogarniasz jak trzymać łuk?-mruknęłam zniecierpliwiona, powinnam trenować a w dodatku zraniona ręka utrudniała mi wszystko co mogła. Kiwnął głową. -naciągnij cięciwę-powiedziałam chłodnawym tonem, naciągnął ją do połowy. Strzeliłam tak zwanego "facepalma", dobra rozumiem że pewnie pierwszy raz trzyma łuk w rękach ale no! Widać że jeździ konno, radzi sobie nieźle, powinien dać sobie radę bez problemu.
-Mocniej nie dam rady.-wydyszał ale znów wysilił się i dociągnął "sznurek" do swojej twarzy, kciukiem dotykał kącika swoich ust. Uśmiechnęłam się lekko, może nie będzie tak źle, jak sądziłam?
-Celuj pod nóż-powiedziałam i zręcznym ruchem rzuciłam nożem który wbił się aż po rękojeść w drzewo. Rick aka Lucyfer wypuścił strzałę która pomknęła przed siebie, zauważyłam że opuścił łuk więc trajektoria lotu  się zmieniła. Trafił w drzewo ale nad nóż.
-Jak na pierwszy raz, dobrze-pochwaliłam i zebrałam moje rzeczy,-nawet nie mów że mam broń przy sobie. Jak wygadasz ten nożyk zasmakuje się  w twojej krwi-zagroziłam i przyłożyłam mu go do szyi. Chciałam docisnąć tak by jednak polało się trochę wspomnianej cieczy ale powstrzymałam się.
-ok...-sapnął, robiąc zeza by spojrzeć na trzymany przedmiot. Nasze konie niecierpliwiły się więc dosiadłam North i pojechałam stępem w stronę akademii, nóż zwisał mi u pasa a łuk wraz z kołczanem był przewieszony przez siodło. Chłopak podążył za mną, zauważyłam kogoś ćwiczącego na wybiegu... nie wyglądał na jakiegoś z uczniów. Był starszy... Może ktoś przyjechał? Nagle mnie olśniło, to Jason z Mesteno! Dawno nie widziałam jak ktoś z nią ćwiczy więc widok niecodzienny....
-To jest Jas a ten koń to klacz, Mesteno. Jest dzika-wyjaśniłam, kiedy chłopak popatrzył na blondyna jak na idiotę.
-Aha. -odparł krótko a ja jeszcze chwilę postałam i przyglądałam się jego pracy, była młoda i dzika. Pragnęła wolności... Z rozmyślania wyrwał mnie stukot kopyt na dziedzińcu i paniczne rżenie. Nie była to North tylko nasz "mustang"! Tamte gnojki znów bawiły się gwizdkami przy stajni... Mest się spłoszyła i pędziła wprost na rząd ustawionych przeze mnie przeszkód.
-Mestano!-krzyknęłam, po części zmieniając jej imię z Mesteno na Mestano, mało nas to obchodziło. Zeskoczyłam z mojego konia i zawołałam Rick'a który złapał klacz i podprowadził ją do Jason'a. Mała się trzęsła ze zdenerwowania a ja musiałam coś załatwić z nimi. Gwizdnęłam cichutko, z daleka od dzikiego zwierza, na mojego "wilka". Przybiegła do mnie a ja zakradłam się do dwójki chłopaków.
-Warcz.-wydałam polecenie Tene która je wykonała, ze zjeżoną sierścią i białymi kłami wyglądała jak wilk. Wyjęłam nóż kiedy żaden z uczniów czy stajennych nie patrzył, podstawiłam to jednemu z naszych "płoszycieli" pod gardło.
-Przyjemnie?-mój zachrypnięty głos musiał brzmieć trochę straszniej niż zamierzałam bo tamten drugi, pewnie młodszy wycofał się prędko.-nie zrobię Ci krzywdy. Ale jeszcze raz spłosz nam konia a ten nóż znajdzie sobie ofiarę-rzuciłam chłodno i wróciłam do Jason'a i Rick'a czekających na mnie.
-Jak ty ich...?-zapytał uczeń ze zdziwieniem.
-Szantaż. i.. postraszyłam ich trochę-odparłam i zabrałam moją klacz do boksu by ją rozsiodłać.







>Rick? ☻ <

środa, 19 kwietnia 2017

od Rosalie cd. Silvester

-Wchodził do stajni.- odpowiedziałam i spojrzałam na chłopaka. Kiedy nasze oczy spotkały się natychmiast odwróciłam wzrok. Chłopak poszedł w stronę stajni. Oczy nadal miałam mokre od płaczu. Nagle zobaczyłam Ricka idącego w moją stronę. Przeskoczył przez płot. Wydarłam szybko resztki łez na moim policzku.
-Hej Ros. Widziałaś gdzieś może...- przerwał bo chyba zauważył moje oczy.
-Co ci się stało? On ci to zrobił?- spytał i spojrzał mi w oczy.
-Rick to nie tak jak myślisz...- zaczęłam ale położył mi palec na ustach i uciszył.
-Załatwię to.
-Rick! Nie!- krzyknęłam i złapałam go za nadgarstek. W tym czasie Silvester wyszedł ze stajni.
-Wszystko załatwione.- powiedział i wszedł na padok.
-Rick błagam nie!- krzyknęłam trzymając ile sił ale był silniejszy i wyrwał się. Podbiegł do Silvestera i uderzył go pięścią w nos. Ves padł na ziemię oszałomiony ciosem. Krew poleciała mu z nosa. Potem wstał i uderzył Ricka w rękę.
-Przestańcie!- krzyknęłam i chciałam ich rozdzielić ale Rick mnie odepchnął.

>Ves? <

od Silvestra cd. Rosalie

-Kiedyś mieszkaliśmy blisko lasu. Biegałam tam często z bratem. Kiedyś pobiegłam sama i zgubiłam się. Po jakiejś godzinie zatrzymałam się i popłakałam się. Nagle usłyszałam przeraźliwe rżenie i pobiegłam w stronę dźwięku. To była Angel. Przerażona. Ktoś przywiązał ją do drzewa. Obok leżał nóż. Miała pokaleczone nogi i krew na szyi od sznura. Próbowała się wyrwać ale nie miała siły. Sięgnęłam po nóż i uwolniłam ją. Ledwo mogła chodzić. Prowadziłam ją powoli za kantar i krzyczałam o pomoc. Dopiero po jakiś dwóch godzinach znalazł nas Rick.- oopowiedziała mi Rosalie. Historia jej konia naprawdę mną wstrząsnęła, nie wiedziałem co powiedzieć.
W końcu, po kilku minutach ciszy, odpowiedziałem.
-Przykro mi.-powiedziałem cicho.
-Nie musisz udawać że cię to obchodzi… Nadal mam o tym koszmary… Jej zakrwawiona szyja, nogi… Przepraszam.- odrzekła i uciekła płacząc.
No brawo, Vester. Pierwszy dzień znajomości a ona już przez ciebie płacze~pomyślałem i pobiegłem za nią. Znalazłem ją opartą o wierzbę i łkającą cicho, jej pies stał obok i przytulał do niej swój łeb. Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem mówić.
-Słuchaj…-zacząłem, a dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie.-Naprawdę nie chciałem, żebyś była smutna i przepraszam, jeśli przez to pytanie jesteś. Wiem też, że każdy czasem potrzebuje czasem chwili samotności, więc może po prostu pójdę.-powiedziałem cicho i odwróciłem się.
Już miałem iść, kiedy usłyszałem nieśmiały głos dziewczyny.
-Nie idź… nie masz za co przepraszać.-powiedziała.-To ja powinnam za to, że się rozpłakałam i uciekłam.-dodała zawstydzona.
Uśmiechnąłem się pocieszająco.
-Wracajmy już.-rzekłem miękko, Rosalie kiwnęła głową i ruszyła za mną.
Szliśmy obok siebie w milczeniu. Na szczęście ciszę szybko przerwał Jason, który podszedł do nas.
-Nie przeszkadzam?-zaśmiał się, po czym spoważniał.-Silvester, twój koń to ten kasztan, tak?
Zmarszczyłem brwi.
-Tak, a co się stało?-zapytałem.
-Nic nic, chciałem się tylko upewnić.-odetchnąłem z ulgą-Ale czy moglibyście pójść do pani Peek i powiedzieć jej, że siano się kończy? Idziecie prosto, a potem w prawo i jesteście w biurze.-poprosił nas Jason.
Pokiwałem głową i spojrzałem na Rosalie.
-Dobra, naprawdę dzięki wielkie, zrobiłbym to, ale trzeba dać koniom kolację.-tłumaczył się stajenny.
-Spoko, zrobimy to. Idź do koni.-zaśmiałem się, Jason rzeczywiście poszedł.
Zerknąłem na dziewczynę, wciąż patrzyła smutno w dal. Chyba będzie lepiej, jak sam pójdę~pomyślałem.
-Wiesz, może ja pójdę do pani Peek, a ty posiedź sobie gdzieś.-powiedziałem i czekałem na odpowiedź.
-Okej.-zgodziła się Rosalie, a ja uśmiechnąłem się i poszedłem we wskazany przez Jason’a kierunek.
Już po chwili byłem przed budynkiem, do którego pewnie wszedłem i pokierowałem się w stronę, którą wskazywał znacznik z napisem „Do Dyrektorki”. Stanąłem przed ciemnymi drzwiami i zapukałem. Po usłyszeniu trochę zagłuszonego „proszę” wszedłem do środka. Spod okularów patrzyła na mnie siwowłosa starsza kobieta.
-Dzień dobry.-odezwałem się.
-Dzień dobry.-posłała mi dość chłodny uśmiech.
-Jason kazał przekazać, że siano się kończy.-powiedziałem uprzejmie.
Kobieta westchnęła.
-Dobrze, dziękuję. Powiedz mu, że się tym zajmę.-odparła i zatopiła wzrok w ekranie komputera.
Spojrzałem na stos kartek leżący na jej biurku.
-Do widzenia.-powiedziałem i wyszedłem z pokoju.
Szedłem pospiesznie w stronę pastwisk. Po kilku minutach byłem na miejscu, Rosalie stała na padoku i wtulała się w Angel.
-E…sory, że przeszkadzam, ale widziałaś Jason’a?-zapytałem patrząc na dziewczynę.
>Rosalie? c: <

wtorek, 18 kwietnia 2017

od Triss cd. Aaron'a




Po zagonieniu konia, zapewne Orion'a, bo mówił o tym, że ma ogiera o takim właśnie imieniu, na padok, Aaron gwizdnął na swoje psy, które posłusznie przybiegły do niego, po czym podszedł do ogrodzenia i usiadł pod nim. Wyjął paczkę papierosów i zapalił jednego. Był cały zakurzony i widać było, że zmęczył się zaganianiem swojego konia na padok. Rozumiałam go; wiedziałam, jak to jest mieć narowistego konia. Tłum gapiów pomruczał coś jeszcze, po chwili jednak rozszedł się. Spojrzałam na Aaron'a i oparłam się o ogrodzenie. Wyjrzałam za nie i zobaczyłam Amora wąchającego innego konia stojącego po innej stronie płotu. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-To twój koń?-zapytał nagle Aaron, spoglądając na ogiera.
-Tak.-odpowiedziałam już pewniej.
Przydałoby się wziąć go na lonżę...~pomyślałam i spojrzałam na pięciolatka, który właśnie skubał trawę.
-Wiesz, ja idę po lonżę i biorę Amora.-powiedziałam znów niepewnie, nie wiedziałam, czy jest zły po sytuacji z Orionem, więc wolałam nie ryzykować.
Kiwnął głową, a ja ruszyłam do stajni po lonżę. Szłam przez chwilę, minęłam Jason'a. Przywitałam się z nim, po czym poszłam dalej. Gdy dotarłam do drzwi siodlarni przez chwilę szukałam odpowiedniego klucza, na szczęście znalazłam i otworzyłam wejście. Podniosłam z podłogi błękitną lonżę i wyszłam. Zamknęłam drzwi, rozejrzałam się po stajni. To miejsce było cudowne, zawsze spokojne i ciche. Często przychodziłam tu, aby po prostu wdychać zapach koni, słuchać ciszy i wczuwać się w spokojną atmosferę.
Przypomniałam sobie o Amorze i szybko wyszłam mijając między innymi boks Batona. Gdy szłam z powrotem na pastwiska próbowałam odplątać wieki nie używaną lonżę. Operacja zakończyła się sukcesem i już po chwili miałam w rękach rozplątany przedmiot. Przyspieszyłam trochę kroku, aby mieć więcej czasu z Amorem, niedługo potem byłam już przy wejściu na jego pastwisko.
-Em... radziłabym ci się odsunąć.-powiedziałam do Aaron'a patrząc na niego.
Chłopak uniósł brwi, ale zrobił, co powiedziałam. Uchyliłam wejście i weszłam na pastwisko. Miałam trochę ułatwione zadanie, bo Amor nie mógł jeszcze galopować, ale i tak nie zapowiadało się na szybkie wyjście z padoku. Ogier gdy tylko mnie zobaczył postanowił podejść na kilkanaście metrów ode mnie, kiedy zaczęłam do niego podchodzić zarzucił radośnie łbem i odkłusował dalej. Westchnęłam i po prostu stałam w miejscu z wyciągniętą ręką, w której umieściłam marchewkę. Uznałam, że nie będę za nim chodzić, bo będzie to dla niego super zabawa, a ja przejdę maraton, zanim go złapię. Mój koń lubi być w centrum uwagi, więc oczywiście po kilkudziesięciu sekundach, wielce zadziwiony, że go nie gonię, zaczął podchodzić do mnie i szturchać mnie pyszczkiem. Powstrzymałam się od cichego śmiechu i dałam koniowi marchewkę, po czym przypięłam lonżę do kantara. Szłam w kierunku wyjścia i byłam od niego już tylko kilkanaście metrów, kiedy Amor spłoszył się i zaczął z całej siły napierać na lonżę, chcąc jak najszybciej wydostać się z pastwiska. Próbowałam przyciągnąć do siebie ogiera, ale moja siła w porównaniu do jego była tak śmiesznie mała, jakby porównywać ogrom drzewa do niewielkiego krzewu.
-Amor, prr.-uspokajałam konia.-Spokojnie.
Ten jednak szarpał się dalej, wyszedł za pastwisko ciągnąc opierającą się mnie za sobą. Lonża wydłużyła się, skutkiem czego była odległość między mną a koniem, miała ona około sześciu metrów. Aaron chwycił lonżę kilkadziesiąt centymetrów od pyska konia i przytrzymał go.
-Tylko nie szarp!-krzyknęłam i podeszłam bliżej Amora.
Chłopak chyba się zdziwił, ale trzymał mocno lonżę. Koń powoli się uspokoił, a ja pogłaskałam go po szyi.
-Dzięki.-powiedziałam do Aaron'a, który kiwnął tylko głową.
Ruszyłam w kierunku lonżownika i zauważyłam, że chłopak idzie za mną.
-I tak nie mam nic innego do roboty, a po tym, co odwalił na pastwisku...-uśmiechnął się lekko, odwzajemniłam nieśmiało gest.
Szliśmy dalej w milczeniu, o dziwo postanowiłam zacząć rozmowę. Mimo wszystko wolałam to od ciszy, przynajmniej teraz.
-Masz jakieś rodzeństwo?-zapytałam nieświadoma, jaka będzie jego reakcja.
Aaron zacisnął pięści.
-Mam brata.-warknął.-Tak, jest tutaj. Nazywa się Luke, chociaż jego imię powinno brzmieć jak coś bardziej w stylu „Ciota" albo „Debil".
Już żałowałam, że zadałam to pytanie.
-Ja mam siostrę. Katy, nie ma jej tu. Nie lubi koni.-powiedziałam cicho i umilkłam.
Na szczęście dotarliśmy do lonżownika i na razie przerwaliśmy rozmowę, która zeszła na kiepskie tory. Naprowadziłam trochę szarpiącego się konia na koło i cmoknęłam. Zareagował na to wyrzuceniem łba do góry i zakłusowaniem.
-Prrr, prr-powtarzałam ze spokojem, który był w pracy z nim jednym z fundamentów.
Aaron usiadł na ogrodzeniu i przyglądał się nam. Mi za to udało się osiągnąć dość spokojny stęp, za który od razu radośnie pochwaliłam Amora. Koń był jeszcze spięty, po kilku minutach stępa powoli zaczął się rozluźniać. Postanowiłam zakłusować, więc cmoknęłam, na co koń bryknął, ale po chwili zakłusował. Pochwaliłam go i zostałam przy kłusie. Wciąż utykał, ale było już dużo lepiej, niż na początku. Zmieniłam kierunek, a ogier kłusował. Jego ruch był piękny, jak zawsze. Nagle doszedł do mnie pisk, Amor bryknął i gwałtownie się cofnął, a ja usłyszałam śmiech brzmiący jak gwiżdżący czajnik. Zatrzymałam konia i przytrzymałam go krócej i rozejrzałam się wściekła w poszukiwaniu jego źródła. Zobaczyłam dziewczynę z toną tapety na twarzy, stojącą przy wejściu na lonżownik. Plastik~pomyślałam od razu.
-Co, ktoś tu sobie nie radzi z koniem?-zachichotała irytująco.
Aaron chyba też ledwo wytrzymywał.
-Idź stąd.-warknął.
Viktoria kiedyś mi o niej mówiła~pomyślałam~nazywała się chyba Aleu...
Aleu w odpowiedzi wyszczerzyła się.
-Wygląda na to, że mogę tu być tak samo, jak wy.-wzruszyła ramionami.
Aaron spojrzał na mnie ze wściekłością spowodowaną zachowaniem Aleu.
-Francuz czeka!-zawołał któryś ze stajennych.
Plastik zamrugał kilka razy.
-Jeszcze się spotkamy.-pisnęła i odeszła.
Odetchnęłam z ulgą, o ile zazwyczaj jestem spokojna, to ta szmata wyprowadza mnie z równowagi samym faktem, że oddycha.
-Już jej nienawidzę.-mruknął chłopak.
-Ja też.-przyznałam i wróciłam do lonżowania Amora.
Po kilkunastu minutach kłusa, które nie obyły się bez brykania, zwolniłam konia do stępa.
-Nie galopujesz z nim?-zdziwił się Aaron.
-On... nie może galopować.-powiedziałam niepewnie.
-Aha.-odrzekł chłopak, a w jego głosie wyczułam trochę chłodu.
Po stępie odprowadziłam Amora do boksu. W środku odpięłam lonżę i pogładziłam ręką szyję ogiera. W jednym miejscu miał kilkucentymetrową bliznę. Pamiętałam dobrze tan dzień, nie chciałam jednak do niego wracać. Delikatnie pogłaskałam go po pyszczku, koń parsknął cichutko. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jak ja kocham tego konia...
Zdjęłam mu kantar i wyszłam. Przed wejściem czekał Aaron. Przypomniało mi się, że już jutro szkoła. O nie, matma... Matma od zawsze była i będzie wymysłem demonów. Po prostu czarna magia.
Powoli zaczynało się ściemniać, więc postanowiłam iść do pokoju.
-Wracasz już?-zapytał chłopak, wciąż troszkę chłodnym tonem.
Pokiwałam głową i udałam się do pokoju, za mną szedł Aaron. Robiło się chłodno, potarłam ramiona dłońmi aby się ogrzać. Na szczęście pokoje były blisko, więc bardzo nie zmarzłam. Spojrzałam na Aaron'a.
-To... do jutra.-pożegnałam się z nim.
-Do jutra.-odpowiedział i odszedł.
Weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżku. Leżałam na nim przez chwilę, po czym poszłam do łazienki ogarnąć się. Od razu przebrałam się w puszystą piżamę i zrobiłam sobie kakao. Po ogarnięciu się zakopałam się w ciepłej kołdrze popijając kakao. Wzięłam do ręki album ze zdjęciami, który leżał na szafce koło łóżka. Na pierwszym zdjęciu widać było stojącego Amora, całego w rankach i przerażonego. Było to zdjęcie z dnia, w którym go kupiłam. Łzy napłynęły mi do oczu, oglądałam dalej. Kolejne zdjęcie przedstawiało mnie i Amora podczas czyszczenia. Koń unosił tylną nogę w celu kopnięcia, a ja stałam przy jego łopatce i głaskałam po szyi. Przerzuciłam kilka stron i zatrzymałam się na jednej. Ja i ogier na łące w galopie, nasz pierwszy wspólny teren. Uszy konia na tym zdjęcia skierowane były do przodu, a jego sylwetka rozciągała się w pełnym galopie. Kolejne zdjęcie-nasz pierwszy wspólny skok. Następne fotografie, razem na lonży, w galopie, podczas ćwiczeń na hali czy nawet ganiający się po padokach. I ostatnie. Zdjęcie przedstawiające nasz... upadek. Nasz ostatni upadek na zawodach...
Zamknęłam album i otarłam łzy. Zakopałam się pod kołdrą i dopiłam kakao. Byłam zmęczona, więc szybko zasnęłam.

***rano***
Obudziła mnie melodia budzika nastawionego w telefonie. Jęknęłam z rozpaczą i przewróciłam się na drugi bok, zakrywając głowę poduszką. Muzyczka stawała się nie do zniesienia, w końcu poczłapałam wyłączyć budzik i ogarnęłam się. Na szczęście wyrobiłam się na lekcje.
***kilka godzin później***
Boże, już tylko matma~pomyślałam z ulgą, która zaraz minęła, bo przecież to matma. Zadzwonił dzwonek na lekcję, z westchnieniem udałam się pod klasę.
Siedziałam w ławce próbując ogarnąć, o co chodzi w tym czymś, co pani próbowała bezsilnie wytłumaczyć. Położyłam głowę na ławce i zamknęłam na chwilę oczy. Wyobraziłam sobie stajnię, Amora... niestety rzeczywistość była nieco bardziej brutalna.
-To w takim razie... pani Brown!-ostry skrzek kobiety, która uczyła nas matematyki, przerwał moje marzenia.-Proszę nam wytłumaczyć, jak rozwiązać powyższe działanie krok po kroku.-uśmiechnęła się i przymrużyła oczy.
Patrzyłam na tablicę oniemiała, widniała na niej mieszanina cyfr i ułamków, jakichś symboli. Ja w życiu tego nie rozwiążę...~pomyślałam.
-Nie wiem.-powiedziałam wciąż zerkając na podręcznik i tablicę.
Nauczycielka pokręciła tylko głową.
-Twoją wypowiedź ustną oceniam... no cóż, przeciwieństwo szóstki.-wpisała „cudowną" cyfrę do dziennika.
Warknęłam cicho pod nosem, na szczęście zadzwonił dzwonek i byłam wolna. Wyszłam szybko z klasy.
-Nigdy nie zrozumiem matmy.-warknęłam do siebie, jednak chyba zbyt głośno.
Podszedł do mnie Aaron.
-Mówiłaś coś o matmie?-zapytał z uśmiechem.
Kiwnęłam głową wciąż mając zły humor po ostatniej lekcji.
-Może...chcesz, żebym ci pomógł? Ja ogarniam matmę i to dość dobrze.-uśmiechnął się lekko.
-Jasne! Jeśli mógłbyś...-odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.

>Aaron? Pomożesz Triss z matmą? ^^ <