Strony

czwartek, 20 kwietnia 2017

od Cass cd. Rick

Soul gnał niczym wiatr, szybkością zdecydowanie dorównywał gniadoszowi, którego próbowałam dogonić. Ogier całkowicie mi zaufał, co było niewątpliwie dziwne. Myślałam, że karosz zrzuci mnie na najbliższym zakręcie, lub po prostu stanie dęba tak, jak potrafił robić to z chłopakiem na swoim grzbiecie. Wyglądało jednak na to, że koń zrozumiał powagę sytuacji, dzięki czemu nienagannie poddawał się moim poleceniom i nakazom. Nie ukrywam, że brak siodła był sporym utrudnieniem, ale czego nie zrobi dziewczyna będąca vice- mistrzynią woltyżerki w kraju...
Policzek pulsował tępym bólem, ale dzięki Bogu rana przestała już krwawić tak intensywnie...
- Złaź z mojego konia!- krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam, ale dopiero potem zrozumiałam jak głupie to było i jęknęłam w duchu
Z przodu dało się jedynie słyszeć szyderczy śmiech, posunęłam się do ostateczności...
Nie chciałam tego robić, ale nie miałam wyjścia. Popędziłam Soul'a do cwału i pochyliłam się do przodu, niemal "nurkując" w jego kruczej grzywie. Gdy praktycznie zrównałam się z Iratze, zaczęłam gwizdać tak dobrze mi znaną, a za razem przez niego znienawidzoną melodię. Ogier wydał z siebie dźwięk, którego nie potrafiłam nazwać, a następnie zadębował, miotając się we wszystkich możliwych kierunkach. W momencie gdy zarzucał łbem, udało mi się chwycić brązowe, skórzane wodze. Brunetka, która go dosiadała z impetem runęła w jeden z przydrożnych rowów, a mnie cudem udało się zawrócić Soul'a, który chyba zaczynał mieć swoje humorki. W obawie przed podzieleniem losu "złodziejki" przeskoczyłam na grzbiet swojego konia i galopem ruszyłam w kierunku Rick'a... Ta cała akcja wydawała mi się jak jakiś zupełnie nierealny sen..
***
- Rick!- krzyknęłam przerażona, puszczając wodze karego ogiera, który zaczynał się wyszarpywać
Chłopak siedział na powalonym przez wiatr drzewie i ocierał jedną z brwi rękawem bluzy. Wyglądało na to, że łuk brwiowy kwalifikuje się jedynie do szycia... i to nie takiego małego. Po napastnikach nie było nawet śladu. I wtedy spojrzałam w dół, gdy zobaczyłam ranę na brzuchu, omal nie spadłam z konia. Nienawidziłam krwi... a tym razem była zupełnie wszędzie...
Zeskoczyłam z gniadosza i miałam zamiar podbiec do chłopaka, ale Tajfun wyskoczył w moim kierunku warcząc i szczerząc zęby w geście nienawiści. Cofnęłam się gwałtownie i spojrzałam na jego właściciela, wyglądało na to, że chłopak był w zupełnym amoku i ledwo utrzymywał pozycję pionową... zdawało się, że nawet mnie nie zauważył... i co gorsza nie słyszał. Wyciągnęłam telefon, żeby zadzwonić po pomoc, ale w tej cholernej dziurze nie było nawet zasięgu!
- Jadę po pomoc- oznajmiłam i wskoczyłam na ogiera popędzając go do cwału, nie miałam innego wyjścia... po pierwsze bałam się Tajfuna, a po drugie obawiałam się że sama mogę zaliczyć glebę z powodu omdlenia... On to ma konkretnego pecha, najpierw ręka, później to... jasny gwint.
***
Wpadłam na dziedziniec rancza zaledwie po kilku minutach, co stanowiło mój nowy rekord czasowy. Zauważyłam Ru, wraz ze stajennym, którzy gawędzili w najlepsze.
- Rush- krzyknęłam, nawet na moment nie zeskakując z konia, który nerwowo przebierał nogami
Czarnowłosy spojrzał w moim kierunku i machnął ręką na znak przywitania, ale już po chwili ponownie wrócił do mnie wzrokiem. Wyraz jego twarzy nie należał do najmilszych, a ja wiedząc co ma na myśli, zasłoniłam policzek dłonią.
- Cassie, co to jest do cholery? Ktoś cię skrzywdził... spadłaś?- zasypał mnie toną pytań, ale na żadne z nich nie odpowiedziałam, ponieważ w głowie miałam jedną kwestię...
- Napadli nas... chcieli zabrać Iratze... musisz pomóc Rick'owi...- wysapałam i wskazałam dokładne miejsce, a następnie złapałam się za głowę, ponieważ ponownie zrobiło mi się ciemno przed oczami. W duchu zastanawiałam się na którą stronę postarać się upaść w razie omdlenia. Wybór miałam między lewą (widły tak bardzo), lub prawą (obornik byłby miększym lądowaniem).
Po mojej akcji- sensacji wywołanej na dziedzińcu w "akcję ratunkową" zaangażowała się nawet właścicielka akademii, która wraz z Rush'emi stajennym ruszyła na ratunek.
Ja natomiast z małą pomocą Triss dotarłam do swojego pokoju i wyczerpana rzuciłam się na łóżko... Miałam nadzieję, że Rick'a nie czeka "najgorsze"... Sama miałam zamiar pojechać z resztą ale Ru miał dar przekonywania, a przede wszystkim był moim starszym bratem, który poprosił mnie o pozostanie w pokoju... byłam tak zmęczona, że natychmiast zasnęłam...
> Rick? 3-maj się :P <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.