- Um… lubię psy dużych ras, z resztą chyba zauważyłeś. Grałam w kilku drużynach siatkarskich i koszykarskich, ale raczej długo w tym nie poszalałam. Oprócz tego uwielbiam swojego konia, Ghostie jest wspaniały – uśmiechnęła się lekko. Widać było że mi nie ufała. W sumie to nawet nie musiała, ale dziwnie się z nią trochę rozmawiało.
- Nie jesteś za niska na takie sporty? – zapytałem, z tym swoim ukochanym sarkastycznym uśmiechem.
- Dobrze sobie radziłam – odparła, wzruszając lekko ramionami. Bawiła się słomką w lemoniadzie, jakby dla odwrócenia swojej niepewności. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w idealnej ciszy. Dziewczyna ciągle się zachowywała tak, jakby rozmawiała z chłopakiem pierwszy raz. Albo w ogóle z jakimkolwiek człowiekiem
- Dlaczego postanowiłaś się tutaj wybrać? – Rick pochylił się lekko w jej stronę.
- Miałam dość starej stajni, tego miasta i… po prostu chciałam poznać inną kulturę, doszlifować język. Takie tam bzdury – powiedziała powolnie, jakby pilnując by nie palnąć głupstwa.
- Nie wyglądasz mi na kogoś kto przeprowadza się od tak przez znudzenie czy poznanie nowej kultury. - uniosłem brew, z lekka się uśmiechając. Spojrzała na mnie poirytowana, cóż lata spędzone w różnych krajach i melinach nauczyły mnie trafnie oceniać ludzi. Bo niby mówią, nie oceniaj książki po okładce, ale okładka to też duża część książki. A ja zawsze trafiam jeśli chodzi o te kłamliwe bestie, zwane ludźmi.
- Tak kurwa, bo mieszkanie przez całe życie w jebanej Wenecji, w dodatku w sierocińcu nie jest nużące ani męczące. Ani trochę – warknęła, rzucając przekleństwami. Cóż nieźle jak na "taką" niewinność. Zmierzyłem ją wzrokiem i prychnąłem śmiechem.
- Czyli jesteś sierotą? Wow, zazdroszczę! - wyszczerzyłem się, po czym wypiłem łyk kawy.
- Nie myślałem że przeklinasz... wydawałaś sie grzeczną dziewczynką. - szepnąłem obracając kubek. - I nie spinaj się tak! Wyglądasz jakbym był pierwszym chłopakiem z jakim się zadajesz. -
- Nie masz mi czego zazdrościć. Te placówki to większe zło niż życie na pieprzonej ulicy – warknęła. Ta, chyba ta mała dziunia nie wie co ja przeżyłem. W sumie to nie będę jej pierdolił o życiu takiego cabrón (czyt. Skurwysyna) jak ja.
- Chodzi mi bardziej o to, że nie masz rodziny, ludzi którzy mówią ci co masz robić i tak dalej. Żadnych ograniczeń, możesz robić co chcesz i nikt się nie wtrąca. - spróbowałem ją trochę pocieszyć.
- Ty patrzysz na to w ten sposób, ja mam z lekka inne zdanie – odparła zerkając na zegarek. – Wybacz, ale będę już iść, do zobaczenia.
Dziewczyna szybko wstała i się zmyła zostawiając mnie z rachunkiem. No cóż, będę cholernym dżentelmenem jak zwykle i zapłacę za nią. Uznajmy że była to taka nasza pierwsza randka. Zapłaciłem rachunek i wyszedłem z kawiarni.
***
Wszedłem do stajni z zwykłego braku pomysłu na inną robotę. Przechadzałem się miedzy boksami kiedy ujrzałem ją. Niewysoka brunetka z szarozielonymi oczami stała przy jakimś koniu, przytulając się wręcz do niego. Powoli podszedłem do nich.
- Stęskniłeś się? - zapytała, cicho się śmiejąc.
- No jasne, że tak. Przecież wcale nie widzieliśmy się pół godziny wcześniej. - uśmiechnąłem się sarkastycznie. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i głośno westchnęła.
- Czemu nie cieszysz się na mój widok? - udałem smutną minę by po chwili prychnąć śmiechem.
- Mógłbyś się łaskawie odczepić? Ani sekundy spokoju nie można mieć! - warknęła już mocno zirytowana moją obecnością.
- Bywa. Może gdybyś mnie polubiła nie byłoby takiego problemu. - przewróciłem oczami, także lekko już zirytowany.
- To twój koń? - wskazałem na konia z którym tak się miziała.
- Tak, Ghost from my Nightmares... - odwróciła wzrok w stronę konia.
- Co powiesz na przejażdżkę? - wzruszyłem ramionami.
Booooonii? Zjebałam.
Strony
▼
wtorek, 25 września 2018
poniedziałek, 24 września 2018
Od Scarlett - Kary starszy pan
Skończyłam malować odżywką ostatni paznokieć. Nagle zadzwonił telefon.
- Czemu teraz? - jęknęłam.
Nie używając palców sprawdziłam, kto to.
Mama.
- Halo? - powiedziałam włączając głośnik.
- Cześć Carla. Co tam?
- W porządku - odparłam. - A u was?
- Też. Mamy tylko jeden problem, ja właśnie z tym dzwonię.
Przeraziłam się odrobinę.
- Co się dzieje?
Mama westchnęła.
- W stajni Green Mare mają jednego konia, dwudziesto trzy latka na emeryturze. Nie nadaje się już na szkółkę, a potrzebuje opieki. Pani Sophie nie ma dla niego czasu, ostatnio mają strasznie dużo klientów. Mówiła mi, że jeśli nie znajdą dla niego opiekuna, sprzedadzą go na rzeź.
Zamknęłam oczy. Żaden koń nie zasługuje na rzeź.
Stajnia Green Mare to stajnia w której kiedyś jeździłam, a pani Sophie to moja dawna instruktorka. Pewnie teraz mają duży problem, no bo kto kupi takiego konia?
- Halo? - usłyszałam nagle.
- Jestem, rozmyślałam. Co zrobią z tym koniem?
- Wiesz... Mówiłam Sophie, że poszukam dla niego opieki, i chyba znalazłam. Ciebie.
Podskoczyłam.
- Mnie!? - powtórzyłam.
- Jeśli oczywiście masz czas. Wystarczą mu dwie lonże w tygodniu, wsiadać też na niego można, ale lepiej go nie przemęczać. No i oczywiście trzeba go czyścić. Zgadzasz się?
O rany.
Oczywiście że chcę się nim zająć, ale czy będę mieć na niego czas? Przecież z Hotem i tak mam już dużo roboty, no i jeszcze szkoła...
- Muszę się zastanowić - powiedziałam.
- Dobrze. Jak już sobie przemyślisz, to zadzwoń.
- Jasne. Pa!
- Pa!
Rzuciłam telefon na łóżko.
Cały wieczór zszedł mi na przeliczaniu godzin. Położyłam się spać koło północy, wciąż rozmyślając.
Ale wynik był jasny.
Udało się.
**(tydzień później)**
Samochód mojej mamy z przyczepą wjechał na szkolny parking.
- Cześć! - krzyknęłam z daleka do mamy. Po chwili z auta wysiadła też pani Sophie. - Dzień dobry!
- Cześć, Scarlett! - powiedziała moja była instruktorka. - Cieszę się, że zajmiesz się Brigandem.
- Więc tak ma na imię? - spytałam patrząc na przyczepę.
- Tak. To kochany konik. Na pewno się dogadacie. Zaraz go wyprowadzę.
Uśmiechnęłam się i stanęłam obok przyczepy. Jeszcze nie wiedziałam, jak wygląda mój nowy podopieczny.
Wyszedł.
Moim oczom ukazał się kary wałaszek z małą gwiazdką na czole i śladami siwizny na głowie i przy słabiźnie; bardzo kościsty, z małą głową i długą szyją. Traken, pomyślałam.
- Przejmuj - powiedziała pani Sophie.
Złapałam za uwiąz.
Pogłaskałam go po szyi.
Spojrzał na mnie swoimi spokojnymi oczami, które musiały wiele przeżyć...
I już wiedziałam.
On jest MÓJ.
- Scarlett? Pewnie masz tylko rzeczy dla Hota, więc przywiozłyśmy ci rzeczy Briganda - powiedziała moja mama, podając mi wielką, ciężką torbę.
- Dzięki.
- Zaniosę ci. Gdzie jest siodlarnia?
- Tam - powiedziałam, wskazując drzwi koło stajni.
- Pójdę z tobą do stajni. Muszę zobaczyć Hota - powiedziała pani Sophie.
- Jasne - odparłam i ruszyłam w kierunku stajni.
Miałam już przygotowany boks dla mojego nowego konia. Widziałam go wcześniej, więc nie miałam problemu z jego znalezieniem.
- Chodź - powiedziałam spokojnie, ale niepotrzebnie, bo Brigand chętnie wszedł do nowego mieszkania. Zdjęłam mu kantar i powiesiłam na haczyku.
- Przyniosę ci jabłko - powiedziałam i wyszłam do paszarni. Trzymali tam też jabłka i marchewki.
- Proszę.
Kary schrupał jabłko i zamknął oczy. Musiał odpocząć po podróży, więc wyszłam z boksu.
W ten oto sposób zyskałam drugiego konia.
Oczywiście nie zapominam o moim młodszym przyjacielu.
Gratulujemy nowego konia ^^
- Czemu teraz? - jęknęłam.
Nie używając palców sprawdziłam, kto to.
Mama.
- Halo? - powiedziałam włączając głośnik.
- Cześć Carla. Co tam?
- W porządku - odparłam. - A u was?
- Też. Mamy tylko jeden problem, ja właśnie z tym dzwonię.
Przeraziłam się odrobinę.
- Co się dzieje?
Mama westchnęła.
- W stajni Green Mare mają jednego konia, dwudziesto trzy latka na emeryturze. Nie nadaje się już na szkółkę, a potrzebuje opieki. Pani Sophie nie ma dla niego czasu, ostatnio mają strasznie dużo klientów. Mówiła mi, że jeśli nie znajdą dla niego opiekuna, sprzedadzą go na rzeź.
Zamknęłam oczy. Żaden koń nie zasługuje na rzeź.
Stajnia Green Mare to stajnia w której kiedyś jeździłam, a pani Sophie to moja dawna instruktorka. Pewnie teraz mają duży problem, no bo kto kupi takiego konia?
- Halo? - usłyszałam nagle.
- Jestem, rozmyślałam. Co zrobią z tym koniem?
- Wiesz... Mówiłam Sophie, że poszukam dla niego opieki, i chyba znalazłam. Ciebie.
Podskoczyłam.
- Mnie!? - powtórzyłam.
- Jeśli oczywiście masz czas. Wystarczą mu dwie lonże w tygodniu, wsiadać też na niego można, ale lepiej go nie przemęczać. No i oczywiście trzeba go czyścić. Zgadzasz się?
O rany.
Oczywiście że chcę się nim zająć, ale czy będę mieć na niego czas? Przecież z Hotem i tak mam już dużo roboty, no i jeszcze szkoła...
- Muszę się zastanowić - powiedziałam.
- Dobrze. Jak już sobie przemyślisz, to zadzwoń.
- Jasne. Pa!
- Pa!
Rzuciłam telefon na łóżko.
Cały wieczór zszedł mi na przeliczaniu godzin. Położyłam się spać koło północy, wciąż rozmyślając.
Ale wynik był jasny.
Udało się.
**(tydzień później)**
Samochód mojej mamy z przyczepą wjechał na szkolny parking.
- Cześć! - krzyknęłam z daleka do mamy. Po chwili z auta wysiadła też pani Sophie. - Dzień dobry!
- Cześć, Scarlett! - powiedziała moja była instruktorka. - Cieszę się, że zajmiesz się Brigandem.
- Więc tak ma na imię? - spytałam patrząc na przyczepę.
- Tak. To kochany konik. Na pewno się dogadacie. Zaraz go wyprowadzę.
Uśmiechnęłam się i stanęłam obok przyczepy. Jeszcze nie wiedziałam, jak wygląda mój nowy podopieczny.
Wyszedł.
Moim oczom ukazał się kary wałaszek z małą gwiazdką na czole i śladami siwizny na głowie i przy słabiźnie; bardzo kościsty, z małą głową i długą szyją. Traken, pomyślałam.
- Przejmuj - powiedziała pani Sophie.
Złapałam za uwiąz.
Pogłaskałam go po szyi.
Spojrzał na mnie swoimi spokojnymi oczami, które musiały wiele przeżyć...
I już wiedziałam.
On jest MÓJ.
- Scarlett? Pewnie masz tylko rzeczy dla Hota, więc przywiozłyśmy ci rzeczy Briganda - powiedziała moja mama, podając mi wielką, ciężką torbę.
- Dzięki.
- Zaniosę ci. Gdzie jest siodlarnia?
- Tam - powiedziałam, wskazując drzwi koło stajni.
- Pójdę z tobą do stajni. Muszę zobaczyć Hota - powiedziała pani Sophie.
- Jasne - odparłam i ruszyłam w kierunku stajni.
Miałam już przygotowany boks dla mojego nowego konia. Widziałam go wcześniej, więc nie miałam problemu z jego znalezieniem.
- Chodź - powiedziałam spokojnie, ale niepotrzebnie, bo Brigand chętnie wszedł do nowego mieszkania. Zdjęłam mu kantar i powiesiłam na haczyku.
- Przyniosę ci jabłko - powiedziałam i wyszłam do paszarni. Trzymali tam też jabłka i marchewki.
- Proszę.
Kary schrupał jabłko i zamknął oczy. Musiał odpocząć po podróży, więc wyszłam z boksu.
W ten oto sposób zyskałam drugiego konia.
Oczywiście nie zapominam o moim młodszym przyjacielu.
Gratulujemy nowego konia ^^
sobota, 22 września 2018
Od Ricka cd. Victorii
Oddała mi jointa, kręcąc głową. No co jest ludzie tylko ja potrafię się bawić? Dziewczyna złapała mnie za ramię, mamrocząc coś pod nosem, zaprowadziła mnie do auta. Jakimś cudem udało mi się usiąść ale tak to wprawdzie nic nie kontaktowałem i śmieszyło mnie totalnie wszystko. Szczególnie mina Viktorii gdy zobaczyła jak bardzo się stoczyłem. Podała mi butelkę a ja tylko zaśmiałem. Coś tam na mnie krzyknęła ale do moich uszu dochodziły pojedyncze słowa. Napiłem się w końcu, czego skutkiem i tak było oblanie się a do tego zakrztuszenie. W końcu ruszyliśmy, ja w między czasie podśpiewywałem, a raczej darłem ryja w słowach DESPACITO. Pomimo tego i tak wychodziło ze mnie jakieś mamroczenie i chichoty. W końcu jednak narkotyk zaczął działać na tyle mocno że kompletnie straciłem kontakt ze światem.
***
Obudziły mnie promienie słońca. Cholera jak skoro zawsze mam zasłonięte okna. Byłem zbyt zły aby wstać i zasłonić okno. Powoli otworzyłem oczy, obraz zaczął się robić coraz ostrzejszy. Do tego dołączył ból głowy. Kiedy w końcu zyskałem ostrość widzenia, coś mi nie pasowało. Było mi cholernie zimno, a zresztą nie mam szarego sufitu. W dodatku leżałem na jakiejś granatowej kanapie, w ogóle chyba nie u siebie. Dźwignąłem się do pozycji siedzącej, dopiero teraz zauważyłem że nie miałem na sobie totalnie nic. Miałem tylko rzucony na siebie jakiś ręcznik. Boże, co ja wczoraj odpierdoliłem.
- Wstałeś! - nagle z pokoju obok wyłoniła się Victoria. Szybko udało mi się jakoś owinąć ręcznikiem w pasie, choć jednak i tak czułem się jak debil.
- Vi! - uśmiechnąłem się głupio.
- Kawy? - odpowiedziała chamskim uśmiechem. Patrzyłem na nią tępo, czy ona zachowuje się jakby nic się nie stało? Znaczy no kurde ma na swojej kanapie gołego faceta, gat damn!
- Czy my... - zacząłem patrząc na nią zmieszany. Dziewczyna uniosła brew, wstawiając czajnik.
- Co my? - poprawiła ręką w włosy, jednocześnie krzyżując ręce.
- No wiesz... przespaliśmy się? - Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
- Nie, no co ty pogięło cię! - popukała się palcem w czoło, dalej się śmiejąc. Odetchnąłem z ulgą.
- Straciłeś przytomność na kanapie, byłeś nagi i płakałeś. - dodała szybko. Płakałem? Że co?!
- Nie no dobra z tym płaczem to żart - zaśmiała się patrząc na moją minę po czym zalała kawę. Jakim cholernym cudem znalazłem się nagi w jej pokoju. Boże święty, nigdy więcej imprez.
- A tak w ogóle w mojej sypialni masz spodnie, mógłbyś je zabrać? I przy okazji no wiesz nie świecić gołą dupą po moim mieszkaniu? - zaśmiała się. No fakt, ciągle byłem bez ubrań. Całe szczęście że mam chociaż ten ręcznik.
- Możesz się odwrócić? - wymamrotałem cicho. Zazwyczaj jestem bezwstydny, teraz jakoś tak nie bardzo...
- A co? Nasz princess gołej dupy boi się wstać? - zaśmiała się, a wręcz dusiła ze śmiechu.
- Jeśli chcesz kochana mogę zrzucić ten ręcznik i nie zakładać już niczego. - uśmiechnąłem się zwycięsko.
- A bardzo chętnie, wczoraj za mało nago się wybiegałeś! - odgryzła się. Dobra, chciała to ma. Wstałem i zacząłem powoli odwijać ręcznik.
- Dobra! Już, starczy! Wynoś się i ubierz! - odwróciła się w drugą stronę, jednocześnie zasłaniając oczy. Zaśmiałem się, pobiegłem wręcz z ręcznikiem na dupie do sypialni Vi i zabrałem swoje rzeczy. Wparowałem szybko do łazienki, zbierając po drodze resztę ubrań po czym szybko doprowadziłem się do normalnego stanu. Wyszedłem z łazienki wracając do brunetki.
- W końcu masz coś więcej na sobie niż ręcznik - odetchnęła podając mi tabletki przeciwbólowe i kawę.Wziąłem od niej leki, szybko połknąłem i popiłem kawą. Boże kac alkocholowy i to dragach to zło wcielone. Głupio mi było za wczoraj, szczerze mówiąc.
- Powiesz mi może co wczoraj odwaliłem? -
Vi? nie wiem co ja zrobiłam
***
Obudziły mnie promienie słońca. Cholera jak skoro zawsze mam zasłonięte okna. Byłem zbyt zły aby wstać i zasłonić okno. Powoli otworzyłem oczy, obraz zaczął się robić coraz ostrzejszy. Do tego dołączył ból głowy. Kiedy w końcu zyskałem ostrość widzenia, coś mi nie pasowało. Było mi cholernie zimno, a zresztą nie mam szarego sufitu. W dodatku leżałem na jakiejś granatowej kanapie, w ogóle chyba nie u siebie. Dźwignąłem się do pozycji siedzącej, dopiero teraz zauważyłem że nie miałem na sobie totalnie nic. Miałem tylko rzucony na siebie jakiś ręcznik. Boże, co ja wczoraj odpierdoliłem.
- Wstałeś! - nagle z pokoju obok wyłoniła się Victoria. Szybko udało mi się jakoś owinąć ręcznikiem w pasie, choć jednak i tak czułem się jak debil.
- Vi! - uśmiechnąłem się głupio.
- Kawy? - odpowiedziała chamskim uśmiechem. Patrzyłem na nią tępo, czy ona zachowuje się jakby nic się nie stało? Znaczy no kurde ma na swojej kanapie gołego faceta, gat damn!
- Czy my... - zacząłem patrząc na nią zmieszany. Dziewczyna uniosła brew, wstawiając czajnik.
- Co my? - poprawiła ręką w włosy, jednocześnie krzyżując ręce.
- No wiesz... przespaliśmy się? - Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
- Nie, no co ty pogięło cię! - popukała się palcem w czoło, dalej się śmiejąc. Odetchnąłem z ulgą.
- Straciłeś przytomność na kanapie, byłeś nagi i płakałeś. - dodała szybko. Płakałem? Że co?!
- Nie no dobra z tym płaczem to żart - zaśmiała się patrząc na moją minę po czym zalała kawę. Jakim cholernym cudem znalazłem się nagi w jej pokoju. Boże święty, nigdy więcej imprez.
- A tak w ogóle w mojej sypialni masz spodnie, mógłbyś je zabrać? I przy okazji no wiesz nie świecić gołą dupą po moim mieszkaniu? - zaśmiała się. No fakt, ciągle byłem bez ubrań. Całe szczęście że mam chociaż ten ręcznik.
- Możesz się odwrócić? - wymamrotałem cicho. Zazwyczaj jestem bezwstydny, teraz jakoś tak nie bardzo...
- A co? Nasz princess gołej dupy boi się wstać? - zaśmiała się, a wręcz dusiła ze śmiechu.
- Jeśli chcesz kochana mogę zrzucić ten ręcznik i nie zakładać już niczego. - uśmiechnąłem się zwycięsko.
- A bardzo chętnie, wczoraj za mało nago się wybiegałeś! - odgryzła się. Dobra, chciała to ma. Wstałem i zacząłem powoli odwijać ręcznik.
- Dobra! Już, starczy! Wynoś się i ubierz! - odwróciła się w drugą stronę, jednocześnie zasłaniając oczy. Zaśmiałem się, pobiegłem wręcz z ręcznikiem na dupie do sypialni Vi i zabrałem swoje rzeczy. Wparowałem szybko do łazienki, zbierając po drodze resztę ubrań po czym szybko doprowadziłem się do normalnego stanu. Wyszedłem z łazienki wracając do brunetki.
- W końcu masz coś więcej na sobie niż ręcznik - odetchnęła podając mi tabletki przeciwbólowe i kawę.Wziąłem od niej leki, szybko połknąłem i popiłem kawą. Boże kac alkocholowy i to dragach to zło wcielone. Głupio mi było za wczoraj, szczerze mówiąc.
- Powiesz mi może co wczoraj odwaliłem? -
Vi? nie wiem co ja zrobiłam
Od Beauregarda cd. Ricka
- Co ci strzeliło do głowy iść po nauczycielkę!? - Usłyszałem pierwsze wyrzuty ze strony Ricka. Na początku nie do końca wiedziałem, o co mu chodzi.
Ricku? Co żeś zrobił biednemu kreciątku?
- Słucham? - Popatrzyłem na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Nakablowałeś na mnie nauczycielce... Zaprowadziłeś ją wręcz do mnie! - Warknął, po czym otworzył boks i zaczął sprzątać w środku. O co mu chodzi...? Przecież ja nic...
- Ja? Nic nie powiedziałem przecież nauczycielce! - wybąkałem, czując narastający stres.
- Oczywiście! Bo przecież to obok mnie stała nauczycielka, w dodatku trzymająca rękę na moim ramieniu - żachnął się z sarkastycznym uśmiechem.
- Próbowałem cię tylko powstrzymać, gdybyś uciekł z lekcji, tak czy inaczej, dostałbym karę za brak reakcji! - Cóż, biedne rękawy swetra. Przysięgam, kiedyś tak je przetrę, że porobią się dziury.
- To niepotrzebnie za mną lazłeś. Ile ty w ogóle masz lat? - To pytanie nawet mnie nie zaskoczyło. Ludzie często brali mnie za dziecko. Mimo tego to zapytanie bynajmniej nie zmniejszyło towarzyszącemu mi stresowi. Miałem wrażenie, że Rick zaraz dosłownie wybuchnie.
- Siedemnaście...
- A ja dwadzieścia, a więc na przyszłość nie wtrącaj się w sprawy dorosłych. Proste! - Wprawdzie nie widziałem jego twarzy, bo dalej z zaciętością sprzątał boksy, ale jego wypowiedź ociekała ironią. Zdecydowanie mnie nie polubił. - Wziąłbyś się za robotę, hm?
Otrząsnąłem się. Faktycznie, nawet nie zauważyłem, że stałem jak słup przy taczce, podczas gdy Rick sprzątał. Szybko chwyciłem widły i zabrałem się za następny boks. Po chwili doszedł do mnie charakterystyczny zapach papierosa elektrycznego. Co on sobie myśli, przecież jesteśmy w stajni...
- Tu nie wolno palić - powiedziałem cicho.
- A wpisz mi uwagę. - Wypuścił dym prosto na moją twarz. Zacząłem kaszleć, otrząsając się z dymu, czemu towarzyszył śmiech Ricka.
- Pomyślałeś... - przerwałem po pierwszym słowie, robiąc przerwę na krótki kaszel - jak niezdrowy dym z papierosów może być dla koni...? - Wezbrana we mnie irytacja całą tą sytuacją, ba - dniem, dodała mi nieco śmiałości.
- Cóż, wydaje mi się... - Wrzucił kolejną porcję brudnej słomy do taczki - że koni chwilowo nie ma.
- Niedługo wrócą... - wymamrotałem, przenosząc się do kolejnego boksu.
- No to lepiej się pospiesz - odparował z irytacją.
Nie odpowiedziałem. Znowu byłoby to całkiem bez sensu. Po prostu się z nim, perkele, nie idzie dogadać - pogodziłem się z tą myślą.
Kiedy wszystkie boksy były gotowe, przyszedł czas na sprowadzenie koni.
- Najpierw pierwszy padok - zarządził Rick. Poszedłem więc za nim, trzymając w ręku uwiąz. Po paru minutach kilka pierwszych koni stało już w boksach, jedząc spokojnie siano. Sprowadziliśmy też drugi padok, a następnie zabraliśmy się za trzeci. Wszystko robiliśmy w ciszy. Na trzecim padoku stał Arystokrata. Uśmiechnąłem się na widok wałacha i zacmokałem cicho, gdy do mnie podszedł, niedbale zapinając uwiąz i głaszcząc konia po szyi.
- A ten co, twój, że się z nim tak miziasz? - zapytał Rick, kręcąc głową, kiedy podpinał uwiąz Jabłonce.
Pokiwałem głową, na co chłopak parsknął.
- Ze skrajności w skrajność - stwierdził. - Wyglądasz przy nim jak mysz przy słoniu.
Otworzyłem usta, aby coś odpowiedzieć, jednak szybko odpuściłem. Następne słowa, wypowiedziane szeptem, zwróciłem do konia:
- Wiem, że mieliśmy dzisiaj pojechać gdzieś dalej. Jak widzisz - westchnąłem cicho - plany trochę się pozmieniały.
Rick mruknął coś pod nosem, pewnie o tym, jakim to idiotą nie jestem. Wprowadziłem Arystokratę do boksu i z westchnięciem podążyłem w stronę kolejnego padoku. Na szczęście został już tylko jeden. Spojrzałem na wiszący w stajni zegar. To, co pokazywał, wstrząsnęło mną trochę. Była już siedemnasta. To nici z planów... - pomyślałem niechętnie. - Już nic nie zdążę zrobić.
To była prawda - zaraz po tym, jak trochę oddaliłem się od stajni, uprzednio mamrocząc jakieś słowa pożegnania, pognałem biegiem w stronę budynków mieszkalnych. Zostało mi przerażająco mało czasu, a naprawdę musiałem dzisiaj pograć na fortepianie, nauczyć się na jutrzejszą kartkówkę z biologii i odrobić lekcje, a odrobina czasu wolnego po tak wyczerpującym dniu również była mi potrzebna. Musiałem po prostu odpocząć nawet pomimo przygniatającej świadomości, że czasu jest coraz mniej.
Rzuciłem się na łóżko z głośnym westchnieniem, wypychając wydarzenia dzisejszego dnia gdzieś do tyłu głowy. Rozluźniłem powoli wszystkie mięśnie. Chciałem odpocząć chociaż przez chwilę przed grą na fortepianie. Tak też zrobiłem i już parę minut później wstałem. Niechętnie, bo niechętnie, ale wstałem. Podszedłem do wielkiego instrumentu i otworzyłem go. Rozgrzałem się szybko, zagrawszy kilka prostych utworów, po czym przeszedłem do mojego dzisiejszego celu - piosenki Requiem for a dream. Pomyliłem się wiele razy, zanim udało mi się zagrać utwór w całości - nawet mimo tego, że wcześniej nieraz już go ćwiczyłem.
Po udanych ćwiczeniach zadowolony z siebie odszedłem od instrumentu, po czym niemal poczułem, jak kawałek radości ze mnie uchodzi, zastąpiony przez zmęczenie i świadomość, że mam jeszcze do wypełnienia obowiązki szkolne. Westchnąłem i podszedłem do biurka, gdzie beznamiętnie otworzyłem podręcznik do biologii
i zacząłem robić notatki. Kiedy byłem już pewny, że wiem to, co ważne, wziąłem się za odrabianie lekcji. Tego na szczęście nie było tak dużo.
Gdy tylko skończyłem, poczułem wielką ulgę. Z uśmiechem błakąjącym się po twarzy odszedłem od biurka i poczłapałem do łazienki. Po szybkim prysznicu i umyciu zębów ruszyłem prosto do łóżka. Zakopałem się w kołdrze, po czym niemal natychmiast zasnąłem.
Pierwszą lekcją był angielski, na co akurat nie narzekałem. Lubiłem uczącego nas mężczyznę, w dodatku siedziałem przy oknie z tyłu i, co najważniejsze, sam. Zaraz potem przyszedł wf. Na tę lekcję miałem już dużo mniejsze chęci.
Wyszedłem z przebieralni jako ostatni. Większość chłopaków była już na sali gimnastycznej. Gdybym wiedział, co zaraz się tam zacznie, zdecydowanie szedłbym dużo wolniej. Kiedy tylko przekroczyłem próg sali, usłyszałem drwiący głos Ricka:
- Patrzcie, nasz misiaczek przyszedł - prychnął, a ja otworzyłem nieco szerzej oczy. Czy oni już nigdy nie dadzą mi spokoju? Pomyślałem z przestrachem. Poczułem niemiłe ukłucie, gdy nazwał mnie misiaczkiem.
Postanowiłem zignorować komentarz i ruszyłem nerwowym krokiem w stronę stających pod ścianą ławek. Piłka, która we mnie uderzyła, skutecznie sprawiła, że stanąłem jak wryty. Poczułem przebiegający przez moje ciało dreszcz stresu. Rozległy się śmiechy. Zamknąłem oczy, licząc do pięciu w ojczystym języku, po czym znów ruszyłem do ławek.
- Przetrwał bombardowanie...! - Usłyszałem drwiący, sztucznie zmartwiony głos Ricka. - Na szczęście jest jeszcze jedna rzecz, która nie pozwoli mu usiąść.
Z niemiłym zaskoczeniem zdałem sobie sprawę, że chłopak truchta w moją stronę. Co ja mu, saatana, zrobiłem? Co ja zrobiłem komukolwiek z nich?
Rick wyskoczył przede mnie, zagradzając mi drogę i uniemożliwiając pójście dalej. Wycofsnie się nie wchodziło w grę, z tyłu było ich jeszcze więcej.
- No co, misiek? Już się z nami nie będziesz bawił? - zasmucił się.
- Nie nazywaj mnie tak - warknąłem.
- A to niby dlaczego? - zdziwił się. - Zresztą wiesz, nie obchodzi mnie to - zrobił tu pauzę, po czym kontynuował. - Te okulary to ciekawa sprawa. Założę się, że bez nich jesteś ślepy jak kret.
Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, chłopak jednym zręcznym ruchem zdjął mi okulary.
- Voi helvetii - wykrztusiłem, czując, jak mój żołądek robi fikołka. Bez nich nie widziałem prawie nic.
- Rick - powiedziałem załamującym się głosem. Miałem już tego wszystkiego dość. Śmiechy reszty grupy zabrzmiały głośniej. - Rick, oddaj mi okulary...
- Nakablowałeś na mnie nauczycielce... Zaprowadziłeś ją wręcz do mnie! - Warknął, po czym otworzył boks i zaczął sprzątać w środku. O co mu chodzi...? Przecież ja nic...
- Ja? Nic nie powiedziałem przecież nauczycielce! - wybąkałem, czując narastający stres.
- Oczywiście! Bo przecież to obok mnie stała nauczycielka, w dodatku trzymająca rękę na moim ramieniu - żachnął się z sarkastycznym uśmiechem.
- Próbowałem cię tylko powstrzymać, gdybyś uciekł z lekcji, tak czy inaczej, dostałbym karę za brak reakcji! - Cóż, biedne rękawy swetra. Przysięgam, kiedyś tak je przetrę, że porobią się dziury.
- To niepotrzebnie za mną lazłeś. Ile ty w ogóle masz lat? - To pytanie nawet mnie nie zaskoczyło. Ludzie często brali mnie za dziecko. Mimo tego to zapytanie bynajmniej nie zmniejszyło towarzyszącemu mi stresowi. Miałem wrażenie, że Rick zaraz dosłownie wybuchnie.
- Siedemnaście...
- A ja dwadzieścia, a więc na przyszłość nie wtrącaj się w sprawy dorosłych. Proste! - Wprawdzie nie widziałem jego twarzy, bo dalej z zaciętością sprzątał boksy, ale jego wypowiedź ociekała ironią. Zdecydowanie mnie nie polubił. - Wziąłbyś się za robotę, hm?
Otrząsnąłem się. Faktycznie, nawet nie zauważyłem, że stałem jak słup przy taczce, podczas gdy Rick sprzątał. Szybko chwyciłem widły i zabrałem się za następny boks. Po chwili doszedł do mnie charakterystyczny zapach papierosa elektrycznego. Co on sobie myśli, przecież jesteśmy w stajni...
- Tu nie wolno palić - powiedziałem cicho.
- A wpisz mi uwagę. - Wypuścił dym prosto na moją twarz. Zacząłem kaszleć, otrząsając się z dymu, czemu towarzyszył śmiech Ricka.
- Pomyślałeś... - przerwałem po pierwszym słowie, robiąc przerwę na krótki kaszel - jak niezdrowy dym z papierosów może być dla koni...? - Wezbrana we mnie irytacja całą tą sytuacją, ba - dniem, dodała mi nieco śmiałości.
- Cóż, wydaje mi się... - Wrzucił kolejną porcję brudnej słomy do taczki - że koni chwilowo nie ma.
- Niedługo wrócą... - wymamrotałem, przenosząc się do kolejnego boksu.
- No to lepiej się pospiesz - odparował z irytacją.
Nie odpowiedziałem. Znowu byłoby to całkiem bez sensu. Po prostu się z nim, perkele, nie idzie dogadać - pogodziłem się z tą myślą.
Kiedy wszystkie boksy były gotowe, przyszedł czas na sprowadzenie koni.
- Najpierw pierwszy padok - zarządził Rick. Poszedłem więc za nim, trzymając w ręku uwiąz. Po paru minutach kilka pierwszych koni stało już w boksach, jedząc spokojnie siano. Sprowadziliśmy też drugi padok, a następnie zabraliśmy się za trzeci. Wszystko robiliśmy w ciszy. Na trzecim padoku stał Arystokrata. Uśmiechnąłem się na widok wałacha i zacmokałem cicho, gdy do mnie podszedł, niedbale zapinając uwiąz i głaszcząc konia po szyi.
- A ten co, twój, że się z nim tak miziasz? - zapytał Rick, kręcąc głową, kiedy podpinał uwiąz Jabłonce.
Pokiwałem głową, na co chłopak parsknął.
- Ze skrajności w skrajność - stwierdził. - Wyglądasz przy nim jak mysz przy słoniu.
Otworzyłem usta, aby coś odpowiedzieć, jednak szybko odpuściłem. Następne słowa, wypowiedziane szeptem, zwróciłem do konia:
- Wiem, że mieliśmy dzisiaj pojechać gdzieś dalej. Jak widzisz - westchnąłem cicho - plany trochę się pozmieniały.
Rick mruknął coś pod nosem, pewnie o tym, jakim to idiotą nie jestem. Wprowadziłem Arystokratę do boksu i z westchnięciem podążyłem w stronę kolejnego padoku. Na szczęście został już tylko jeden. Spojrzałem na wiszący w stajni zegar. To, co pokazywał, wstrząsnęło mną trochę. Była już siedemnasta. To nici z planów... - pomyślałem niechętnie. - Już nic nie zdążę zrobić.
To była prawda - zaraz po tym, jak trochę oddaliłem się od stajni, uprzednio mamrocząc jakieś słowa pożegnania, pognałem biegiem w stronę budynków mieszkalnych. Zostało mi przerażająco mało czasu, a naprawdę musiałem dzisiaj pograć na fortepianie, nauczyć się na jutrzejszą kartkówkę z biologii i odrobić lekcje, a odrobina czasu wolnego po tak wyczerpującym dniu również była mi potrzebna. Musiałem po prostu odpocząć nawet pomimo przygniatającej świadomości, że czasu jest coraz mniej.
Rzuciłem się na łóżko z głośnym westchnieniem, wypychając wydarzenia dzisejszego dnia gdzieś do tyłu głowy. Rozluźniłem powoli wszystkie mięśnie. Chciałem odpocząć chociaż przez chwilę przed grą na fortepianie. Tak też zrobiłem i już parę minut później wstałem. Niechętnie, bo niechętnie, ale wstałem. Podszedłem do wielkiego instrumentu i otworzyłem go. Rozgrzałem się szybko, zagrawszy kilka prostych utworów, po czym przeszedłem do mojego dzisiejszego celu - piosenki Requiem for a dream. Pomyliłem się wiele razy, zanim udało mi się zagrać utwór w całości - nawet mimo tego, że wcześniej nieraz już go ćwiczyłem.
Po udanych ćwiczeniach zadowolony z siebie odszedłem od instrumentu, po czym niemal poczułem, jak kawałek radości ze mnie uchodzi, zastąpiony przez zmęczenie i świadomość, że mam jeszcze do wypełnienia obowiązki szkolne. Westchnąłem i podszedłem do biurka, gdzie beznamiętnie otworzyłem podręcznik do biologii
i zacząłem robić notatki. Kiedy byłem już pewny, że wiem to, co ważne, wziąłem się za odrabianie lekcji. Tego na szczęście nie było tak dużo.
Gdy tylko skończyłem, poczułem wielką ulgę. Z uśmiechem błakąjącym się po twarzy odszedłem od biurka i poczłapałem do łazienki. Po szybkim prysznicu i umyciu zębów ruszyłem prosto do łóżka. Zakopałem się w kołdrze, po czym niemal natychmiast zasnąłem.
Pierwszą lekcją był angielski, na co akurat nie narzekałem. Lubiłem uczącego nas mężczyznę, w dodatku siedziałem przy oknie z tyłu i, co najważniejsze, sam. Zaraz potem przyszedł wf. Na tę lekcję miałem już dużo mniejsze chęci.
Wyszedłem z przebieralni jako ostatni. Większość chłopaków była już na sali gimnastycznej. Gdybym wiedział, co zaraz się tam zacznie, zdecydowanie szedłbym dużo wolniej. Kiedy tylko przekroczyłem próg sali, usłyszałem drwiący głos Ricka:
- Patrzcie, nasz misiaczek przyszedł - prychnął, a ja otworzyłem nieco szerzej oczy. Czy oni już nigdy nie dadzą mi spokoju? Pomyślałem z przestrachem. Poczułem niemiłe ukłucie, gdy nazwał mnie misiaczkiem.
Postanowiłem zignorować komentarz i ruszyłem nerwowym krokiem w stronę stających pod ścianą ławek. Piłka, która we mnie uderzyła, skutecznie sprawiła, że stanąłem jak wryty. Poczułem przebiegający przez moje ciało dreszcz stresu. Rozległy się śmiechy. Zamknąłem oczy, licząc do pięciu w ojczystym języku, po czym znów ruszyłem do ławek.
- Przetrwał bombardowanie...! - Usłyszałem drwiący, sztucznie zmartwiony głos Ricka. - Na szczęście jest jeszcze jedna rzecz, która nie pozwoli mu usiąść.
Z niemiłym zaskoczeniem zdałem sobie sprawę, że chłopak truchta w moją stronę. Co ja mu, saatana, zrobiłem? Co ja zrobiłem komukolwiek z nich?
Rick wyskoczył przede mnie, zagradzając mi drogę i uniemożliwiając pójście dalej. Wycofsnie się nie wchodziło w grę, z tyłu było ich jeszcze więcej.
- No co, misiek? Już się z nami nie będziesz bawił? - zasmucił się.
- Nie nazywaj mnie tak - warknąłem.
- A to niby dlaczego? - zdziwił się. - Zresztą wiesz, nie obchodzi mnie to - zrobił tu pauzę, po czym kontynuował. - Te okulary to ciekawa sprawa. Założę się, że bez nich jesteś ślepy jak kret.
Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, chłopak jednym zręcznym ruchem zdjął mi okulary.
- Voi helvetii - wykrztusiłem, czując, jak mój żołądek robi fikołka. Bez nich nie widziałem prawie nic.
- Rick - powiedziałem załamującym się głosem. Miałem już tego wszystkiego dość. Śmiechy reszty grupy zabrzmiały głośniej. - Rick, oddaj mi okulary...
Ricku? Co żeś zrobił biednemu kreciątku?
Od Rosalie cd. Ciela
***
Kolejny nudny dzień wakacji. Dzisiejszy dzień też praktycznie niczym się nie różnił, zjadłam śniadanie i praktycznie od rana oglądałam swojego ukochanego Dr House'a. Na zewnątrz było trochę zimnawo, w końcu jesień i szkoła. Nie mogę uwierzyć, że rozpoczęcie już jutro, choć w sumie stęskniłam się za szkołą, ale tylko troszkę. Był prawie wieczór, przydałoby się w sumie wyjść i w ogóle ubrać. Zrzuciłam z siebie szybko pidżamę i przebrałam się w ciemnoszare jeansy, jasnobrązowy sweter a rękawy podciągnęłam prawie do łokcia, wszystko podkreślał niedbale stworzony przeze mnie kok. Miliony kosmyków opadały mi na twarz jednak zignorowałam to, założyłam szybko czarne tenisówki i wyszłam z pokoju. Nie miałam pomysłu gdzie iść, po chwili jednak postanowiłam przejść się i wziąć Angel. Weszłam do stajni, na szczęście było dość mało osób. Nie lubiłam nigdy przepychu czy tłumów. Kara klacz chyba od razu mnie zauważyła, bo odwróciła łeb w moją stronę i zaczęła stukać nogą w drzwi boksu. Wychodząc z domu całe szczęście udało mi się zabrać ze sobą granatowy uwiąz. Przyznać muszę, że granat bardzo do niej pasuje. Klacz całe szczęście była czysta więc przypięłam jej uwiąz i wyprowadziłam z boksu, a następnie ze stajni. Szłam przed siebie w stronę bramki do wyjazdów w teren i znalazłam pierwszy lepszy szlak, po prostu poszłam nim. Trafiłam na polanę pełną stokrotek, wypuściłam wolno klacz. Ufałam jej i znam ją na tyle długo, że wiem, że nie ucieknie więc byłam spokojna. Usiadłam pod jakimś drzewem nie martwiąc się o martwe już ubrania. Wyjęłam z kieszeni spodni mój ukochany notatnik. Wiecznie pogięty, ale nie przesadnie i do tego zamazana trochę okładka, mimo to uwielbiałam go. Otworzyłam go na pierwszej stronie, były tam słowa piosenki kiedyś przeze mnie uwielbianej. Zamknęłam oczy a słowa piosenki same wypływały mi z ust. Jednocześnie śpiewałam lekko i głośno jakbym chciała wyśpiewać albo wykrzyczeć moje emocje.
~I'm bulletproof, nothing to lose
Fire away, fire away
Ricochet, you take your aim
Fire away, fire away
You shoot me down but I won't fall
I am titanium~
Nagle usłyszałam głośne parsknięcie, napięłam się i szybko otworzyłam oczy. Stał przede mną chłopak, a raczej kary koń a na nim chłopak. Był trochę dziwnie ubrany, ale co kto lubi. Kurczę co to ma być do cholery nikt normalny nie podjeżdża tak po cichu no! Nienawidzę publicznych występów a on jeszcze nawet nie uświadomił mnie o swojej obecności. Zresztą jaki debil jeździ po takiej polanie!
Siedziałam dalej w tym samym miejscu, patrząc na chłopaka niepewnie i cholernie się czerwieniąc. Minus bardzo bladej skóry, widać nawet delikatnego rumieńca. Chłopak zeskoczył z konia i jakby lekko się uśmiechnął, przynajmniej tak mi się zdawało. Ukłonił się przede mną co było dość dziwne.
- Witam panienkę, proszę wybaczyć mój nietakt, ale nie chciałem przerywać tego zniewalającego występu, byłoby to grzechem, ale naprawię swój błąd — przywitał się. Skąd on się urwał... Zniewalający występ? Czyli musiał długo mnie słuchać...
Zdjął rękawiczki po czym dotknął mojej dłoni, miał dość ciepłe ręce. Nie wiedziałam co zamierza zrobić, chłopak po prostu ucałował moją rękę.
- Zwę się Ciel Phantomhive, lady — przedstawił się. Boże czy on mi właśnie ucałował rękę? Naprawdę kuźwa to zrobił? Nie, że coś, ale nie lubię bliskich kontaktów a gościa praktycznie nie znam a ten już się rwie do całowania.
Po chwili odzyskałam świadomość świata, błyskawicznie wstałam i z tą samą prędkością otrzepując się z brudu.
- Morgan. Rosalie. - wydukałam. - Ale mówią mi Ros. - spaliłam się praktycznie już cała rumieńcem.
- Bardzo mi miło. - w końcu chłopak puścił moją dłoń, którą natychmiast schwyciłam notatnik przytulając go do siebie.
- Długo tak stałeś? - wydusiłam z siebie jakiekolwiek słowa, byleby nie stać w niezręcznej ciszy.
- Na tyle, by usłyszeć Twój piękny głos. - odpowiedział bez wahania.
- Ta piękny... - westchnęłam cicho. Po czym nastała niezręczna cisza, nie miałam pojęcia co zrobić więc posiłkowałam się szybką ucieczką.
- Ja może już pójdę... - zaśmiałam się nerwowo i szybko zawołałam klacz do siebie która przygalopowała do mnie z krzaków. Wyjęłam uwiąz z kieszeni i przypięłam do jej kantaru, przełożyłam przez grzbiet klaczy i z łatwością wskoczyłam na nią.
Nowo poznany chłopak nie tracił w tym momencie czasu i także wskoczył na swojego karusa. Nie mówcie mi, że ma zamiar ze mną jechać...
- Może wrócimy razem? - powiedział ochoczo. Oczywiście, że nie.
- No spoko. Możemy. - moje umysłowe "nie" właśnie poszło się jebać. - Tylko że chciałam pojechać na plażę pojeździć o zachodzie słońca...- powiedziałam cicho.
- Spoko, możemy więc jechać razem. - oznajmił. - Tylko prowadź, bo nie zbyt znam drogę. -
Pokiwałam głową i docisnęłam lekko łydkę. Angel szybko ruszyła stępem, nie ociągając się. Cholera żałuję, że przyjechałam tutaj, co mnie podkusiło cholera jasna no! Czułam się dziwnie, Ciel był jakby odpicowany i w ogóle miał sprzęt a ja takie niechlujne ubrania i wszystko oraz brak sprzętu.
- Angel? - usłyszałam głos obok. Spojrzałam na chłopaka niepewnie, przez chwilę nie wiedząc o co mu chodzi.
- Twój koń, nazywa się Angel tak? - powtórzył pytanie tylko dokładniej.
- Wybacz zamyśliłam się, tak to Angel. Nazwana jest ze względu na swój anielski charakter jak to niektórzy mówią. - odpowiedziałam szybko.
- A tak w ogóle co robisz w akademii? - zmieniłam temat za nim chłopak zdążył cokolwiek coś powiedzieć.
Ciel?
Kolejny nudny dzień wakacji. Dzisiejszy dzień też praktycznie niczym się nie różnił, zjadłam śniadanie i praktycznie od rana oglądałam swojego ukochanego Dr House'a. Na zewnątrz było trochę zimnawo, w końcu jesień i szkoła. Nie mogę uwierzyć, że rozpoczęcie już jutro, choć w sumie stęskniłam się za szkołą, ale tylko troszkę. Był prawie wieczór, przydałoby się w sumie wyjść i w ogóle ubrać. Zrzuciłam z siebie szybko pidżamę i przebrałam się w ciemnoszare jeansy, jasnobrązowy sweter a rękawy podciągnęłam prawie do łokcia, wszystko podkreślał niedbale stworzony przeze mnie kok. Miliony kosmyków opadały mi na twarz jednak zignorowałam to, założyłam szybko czarne tenisówki i wyszłam z pokoju. Nie miałam pomysłu gdzie iść, po chwili jednak postanowiłam przejść się i wziąć Angel. Weszłam do stajni, na szczęście było dość mało osób. Nie lubiłam nigdy przepychu czy tłumów. Kara klacz chyba od razu mnie zauważyła, bo odwróciła łeb w moją stronę i zaczęła stukać nogą w drzwi boksu. Wychodząc z domu całe szczęście udało mi się zabrać ze sobą granatowy uwiąz. Przyznać muszę, że granat bardzo do niej pasuje. Klacz całe szczęście była czysta więc przypięłam jej uwiąz i wyprowadziłam z boksu, a następnie ze stajni. Szłam przed siebie w stronę bramki do wyjazdów w teren i znalazłam pierwszy lepszy szlak, po prostu poszłam nim. Trafiłam na polanę pełną stokrotek, wypuściłam wolno klacz. Ufałam jej i znam ją na tyle długo, że wiem, że nie ucieknie więc byłam spokojna. Usiadłam pod jakimś drzewem nie martwiąc się o martwe już ubrania. Wyjęłam z kieszeni spodni mój ukochany notatnik. Wiecznie pogięty, ale nie przesadnie i do tego zamazana trochę okładka, mimo to uwielbiałam go. Otworzyłam go na pierwszej stronie, były tam słowa piosenki kiedyś przeze mnie uwielbianej. Zamknęłam oczy a słowa piosenki same wypływały mi z ust. Jednocześnie śpiewałam lekko i głośno jakbym chciała wyśpiewać albo wykrzyczeć moje emocje.
~I'm bulletproof, nothing to lose
Fire away, fire away
Ricochet, you take your aim
Fire away, fire away
You shoot me down but I won't fall
I am titanium~
Nagle usłyszałam głośne parsknięcie, napięłam się i szybko otworzyłam oczy. Stał przede mną chłopak, a raczej kary koń a na nim chłopak. Był trochę dziwnie ubrany, ale co kto lubi. Kurczę co to ma być do cholery nikt normalny nie podjeżdża tak po cichu no! Nienawidzę publicznych występów a on jeszcze nawet nie uświadomił mnie o swojej obecności. Zresztą jaki debil jeździ po takiej polanie!
Siedziałam dalej w tym samym miejscu, patrząc na chłopaka niepewnie i cholernie się czerwieniąc. Minus bardzo bladej skóry, widać nawet delikatnego rumieńca. Chłopak zeskoczył z konia i jakby lekko się uśmiechnął, przynajmniej tak mi się zdawało. Ukłonił się przede mną co było dość dziwne.
- Witam panienkę, proszę wybaczyć mój nietakt, ale nie chciałem przerywać tego zniewalającego występu, byłoby to grzechem, ale naprawię swój błąd — przywitał się. Skąd on się urwał... Zniewalający występ? Czyli musiał długo mnie słuchać...
Zdjął rękawiczki po czym dotknął mojej dłoni, miał dość ciepłe ręce. Nie wiedziałam co zamierza zrobić, chłopak po prostu ucałował moją rękę.
- Zwę się Ciel Phantomhive, lady — przedstawił się. Boże czy on mi właśnie ucałował rękę? Naprawdę kuźwa to zrobił? Nie, że coś, ale nie lubię bliskich kontaktów a gościa praktycznie nie znam a ten już się rwie do całowania.
Po chwili odzyskałam świadomość świata, błyskawicznie wstałam i z tą samą prędkością otrzepując się z brudu.
- Morgan. Rosalie. - wydukałam. - Ale mówią mi Ros. - spaliłam się praktycznie już cała rumieńcem.
- Bardzo mi miło. - w końcu chłopak puścił moją dłoń, którą natychmiast schwyciłam notatnik przytulając go do siebie.
- Długo tak stałeś? - wydusiłam z siebie jakiekolwiek słowa, byleby nie stać w niezręcznej ciszy.
- Na tyle, by usłyszeć Twój piękny głos. - odpowiedział bez wahania.
- Ta piękny... - westchnęłam cicho. Po czym nastała niezręczna cisza, nie miałam pojęcia co zrobić więc posiłkowałam się szybką ucieczką.
- Ja może już pójdę... - zaśmiałam się nerwowo i szybko zawołałam klacz do siebie która przygalopowała do mnie z krzaków. Wyjęłam uwiąz z kieszeni i przypięłam do jej kantaru, przełożyłam przez grzbiet klaczy i z łatwością wskoczyłam na nią.
Nowo poznany chłopak nie tracił w tym momencie czasu i także wskoczył na swojego karusa. Nie mówcie mi, że ma zamiar ze mną jechać...
- Może wrócimy razem? - powiedział ochoczo. Oczywiście, że nie.
- No spoko. Możemy. - moje umysłowe "nie" właśnie poszło się jebać. - Tylko że chciałam pojechać na plażę pojeździć o zachodzie słońca...- powiedziałam cicho.
- Spoko, możemy więc jechać razem. - oznajmił. - Tylko prowadź, bo nie zbyt znam drogę. -
Pokiwałam głową i docisnęłam lekko łydkę. Angel szybko ruszyła stępem, nie ociągając się. Cholera żałuję, że przyjechałam tutaj, co mnie podkusiło cholera jasna no! Czułam się dziwnie, Ciel był jakby odpicowany i w ogóle miał sprzęt a ja takie niechlujne ubrania i wszystko oraz brak sprzętu.
- Angel? - usłyszałam głos obok. Spojrzałam na chłopaka niepewnie, przez chwilę nie wiedząc o co mu chodzi.
- Twój koń, nazywa się Angel tak? - powtórzył pytanie tylko dokładniej.
- Wybacz zamyśliłam się, tak to Angel. Nazwana jest ze względu na swój anielski charakter jak to niektórzy mówią. - odpowiedziałam szybko.
- A tak w ogóle co robisz w akademii? - zmieniłam temat za nim chłopak zdążył cokolwiek coś powiedzieć.
Ciel?
poniedziałek, 17 września 2018
Od Ricka cd. Beauregarda
Kolejny
nudny dzień szkoły, do tego jeszcze matematyka. Niechętnie zmusiłem się do
wstania z łóżka, mojego jedynego przyjaciela. Zawsze budziłem się przed
budzikiem, więc szybkim ruchem wyłączyłem go nim zdążył się włączyć. W głowie
miałem cholerny plan lekcji który niby znam od tygodnia ale już mam wykuty na
blachę. Pierwsza była znienawidzona matematyka, sala 004.
Zapakowałem błyskawicznie książki potrzebne na lekcje, po czym ruszyłem do łazienki doprowadzić się do codziennego stanu. Przeczesałem ręką włosy, obmyłem twarz i wyszczotkowałem zęby w dość szybkim czasie. Narzuciłem na siebie szarą koszulkę, do tego wymemłane już i podziurawione jeansy, nie zapominając o swoim ukochanym sygnecie. Założyłem jeszcze skórzaną kurtkę w między czasie nakładając buty. Zarzuciłem plecak na plecy, elektryka na szyję i wyszedłem z pokoju nie budząc swoich psów. Teoretycznie spały jak zabite. Za nim zamknąłem drzwi, klucze upadły mi chyba z dwa razy ale jednak je zamknąłem i poszedłem w stronę budynku szkolnego.
Zapakowałem błyskawicznie książki potrzebne na lekcje, po czym ruszyłem do łazienki doprowadzić się do codziennego stanu. Przeczesałem ręką włosy, obmyłem twarz i wyszczotkowałem zęby w dość szybkim czasie. Narzuciłem na siebie szarą koszulkę, do tego wymemłane już i podziurawione jeansy, nie zapominając o swoim ukochanym sygnecie. Założyłem jeszcze skórzaną kurtkę w między czasie nakładając buty. Zarzuciłem plecak na plecy, elektryka na szyję i wyszedłem z pokoju nie budząc swoich psów. Teoretycznie spały jak zabite. Za nim zamknąłem drzwi, klucze upadły mi chyba z dwa razy ale jednak je zamknąłem i poszedłem w stronę budynku szkolnego.
W szatni
było już mało ludzi, za parę minut miał być dzwonek ale miałem szansę spokojnie
się ogarnąć. Dotarłem pod klasę tuż przed denerwującym odgłosem przypominającym
nam w jakim więzieniu właśnie jesteśmy. Wszedłem do klasy ostatni, chciałem
klasycznie i nie zauważenie usiąść w swoim ukochanym miejscu na końcu sali, pod
oknem razem z Mattem jednak nauczycielka mi przeszkodziła.
- Matt usiądzie na miejscu
Beauregarda, nie mam zamiaru słuchać waszego gadania.– uśmiechnęła się podle
nauczycielka. Nie bez powodu wołają na nią smoczyca,
pożeraczka biednych, niewinnych duszyczek. Zasiadłem za swoim ukochanym
miejscem, jednak bez mojego starego kumpla.
Drzwi
otworzyły się a stanął w nich jakiś chłopak, właściwie bardziej chłopiec. Był
ubrany w brązowy sweter z pod którego wystawała jakaś wymemłana koszula i do
tego jakieś stare spodnie. Na oko dość nie wysoki, z żółtym plecakiem na
plecach. Przyjrzałem się jego twarzy, uwagę przykuwały dość duże oprawki
okularów. Nie mogło być gorzej…
Rozejrzał się jakby wystraszony po
klasie. Wybąkał ciche „Dzień dobry, przepraszam” po czym posłał nauczycielce
zagubione spojrzenie.
- Musiałam ich przesadzić na twoje miejsce. Usiądź może z... - rozejrzała się po klasie - Rickiem. Tak, usiądź z Rickiem. – Na dźwięk swojego imienia szybko podniosłem głowę znad zeszytu. Rozejrzałem się szybko po klasie, tylko obok mnie było wolne miejsce.
- Musiałam ich przesadzić na twoje miejsce. Usiądź może z... - rozejrzała się po klasie - Rickiem. Tak, usiądź z Rickiem. – Na dźwięk swojego imienia szybko podniosłem głowę znad zeszytu. Rozejrzałem się szybko po klasie, tylko obok mnie było wolne miejsce.
- Gdzie…?
– zapytał cicho chłopak, wyglądał na nieśmiałego.
- Tutaj –
odezwałem się, jednocześnie podnosząc dłoń by chłopak mógł mnie zauważyć. Czarnowłosy
szybko podszedł do ławki, powoli odsunął krzesło i ostrożnie usiadł. Czyżbym
kogoś przerażał? Nie wystroiłem się dziś jakoś specjalnie. Tak czy inaczej
postanowiłem wrócić do przepisywania z tablicy zadań i nie potrzebnego
rozwiązywania ich w zeszycie.
Nagle do
głowy wpadła mi pewna melodia, żeby jej nie zapomnieć postanowiłem wystukiwać
jej rytm palcami o ławkę jednocześnie denerwując niziołka obok mnie i
sprawdzając jego cierpliwość. Minęły może trzy, cztery minuty a zostałem obrzucony
zniecierpliwionym wzrokiem, po czym dostałem lekkiego kuksa w łokieć.
- Coś nie
tak? – podniosłem wzrok znad zeszytu, nie przerywając ani na sekundę utkwionego
mi w głowie rytmu.
- Nie,
tylko… mógłbyś, wiesz… przestać stukać – wyjąkał.
- A, tak,
jasne. – pokiwałem lekko głową, z moim ukochanym sarkastycznym uśmiechem.
Odczekałem chwilkę po czym wróciłem do stukania, udając że jestem skrzętnie
zajęty zadaniem z majcy.
- Rick,
mógłbyś…? – zapytał cicho, jakby obawiając się mojej reakcji.
- Znowu? No
tak, oczywiście, wybacz. To trochę odruchowe – odparłem z sarkastycznym
uśmiechem i położyłem dłoń płasko na ławce. Postanowiłem tym razem odczekać
dłużej i inteligentnie powróciłem do wystukiwania rytmu.
- Rick…? –
w jego głosie można było wyczuć irytację, brzmiał nawet nieco pewniej.
- Dość
tego – usłyszałem nad sobą nagły głos smoczycy. Zajebiście… - Obserwuję was od
dłuższej chwili i przyznam się, myślałam że to posadzenie was razem będzie
trochę inne w skutkach. Obaj przeszkadzacie w lekcji i wiecie dobrze, że to
niedopuszczalne. Zostaniecie godzinę po lekcjach. - Po tych słowach pokręciła
głową i wróciła do omawiania tematu.
W sekundę
naszło mnie wiele złych myśli. Przez niego miałem cały dzień w plecy. Cały.
Cholerny. Dzień.
Wzniosłem
oczy ku sufitowi, byleby nie zacząć żałować że nie noszę ze sobą broni na
wypadek takiego capullo (czyt. Frajera)
jak on. Rzuciłem jednak zabójcze spojrzenie w stronę, chłopak odsunął się na
znaczną odległość, szybko odwracając wzrok.
***
-
Gdybyś tylko siedział cicho! – warknąłem w stronę tego małego gnojka, kiedy po
lekcjach szliśmy w kierunku sali matematycznej. Nie minęło parę minut i byliśmy
już na miejscu kary. Jako pierwszy wszedłem do sali, rzucając plecak na ziemię.
Nauczycielka mimo widocznego zmęczenia z satysfakcją nas wyczekiwała.
-
Chłopcy... - westchnęła. - Cóż, zajmijcie się sobą. Tylko bez telefonów. I to
ma się więcej nie powtórzyć, rozumiecie? - spiorunowała chłopaka wzrokiem, na
co ten pokiwał nerwowo głową. - Rick? - Uniosła znacząco brwi, patrząc na mnie
z wyczekująco. Z „kozy” znamy się nie od dziś, więc to było ciężkie…
- Oczywiście. – burknąłem. Zasiadłem na
szarym końcu sali, jak najdalej od tego pendejo
(czyt. Idioty). Za kogo on się kurcze uważa…
Mimo
uwagi nauczycielki postanowiłem wyjąć telefon, nie miałem zamiaru patrzeć jak
ten głupek coś robi w tym swoim zeszyciku. Postanowiłem napisać do Nat, dawno
się nie odzywałem do niej, chwilę popisaliśmy na różne tematy chwilę o tym jak
to trafiłem na karę. W końcu Natasha sprowokowała mnie do tego bym się wyrwał,
w końcu żyć krótko, umierać młodo. Co nie?
- Idę do
toalety – poinformowała nas nauczycielka, spoglądając na mnie nie ufnie.
Zrobiłem klasyczną minę niewiniątka, kobieta tylko wzruszyła ramionami i wyszła
z klasy. Błyskawicznie się spakowałem i ruszyłem do wyjścia. Wybiegłem z klasy,
zahaczając po drodze o szatnie i moją torbę ze sprayami. Wyszedłem z szkolnego
budynku, znajdując pierwszą lepszą ścianę, narzuciłem na siebie maskę i
zacząłem malować graffiti. >klik<
Kiedyś
byłem w tym na tyle dobry że wystarczyły mi jakieś cztery do sześciu minut na
prawie ukończenie tego.
- Pan
Morgan! – usłyszałem głos za plecami, powoli obróciłem się trzymając puszkę w
dłoni. Trzymała za ramię chłopaka przez którego siedziałem w kozie a teraz on
tu ją przyprowadził. Debilny hijo de puta,
nie może się odwalić raz na zawsze?
- Mógłby
mi pan to wyjaśnić? – drugą ręką wskazała moje pnące się do ukończenia
arcydzieło. Zdjąłem szybkim ruchem maskę do graffiti i już miałem coś
powiedzieć ale uniosła ostrzegawczo palec. – Nie, nie może pan tego wyjaśnić.
Tu nie ma co wyjaśniać. To nie do pomyślenia! Oboje macie przez tydzień pomagać
stajennym we wszystkim. A na dziś - posprzątajcie stajnie. Ma być na błysk,
rozumiecie? Nie spodziewałam się tego po tobie, Beauregard - zwróciła się
bezpośrednio do chłopaka którego imię dopiero teraz poznałem. Jednak ta informacja
mało mnie obchodziła bo nie jaki „misiek” właśnie na mnie zakablował.
***
***
Udaliśmy się grzecznie do stajni, w końcu co innego miałem robić. Obiecałem już nauczycielce że już nie ucieknę, cóż kiedyś trzeba spokornieć. Ale temu gnojkowi nie popuszczę. Otworzyłem drzwi do stajni, czekając aż Bear wejdzie do środka. Obrzucił mnie lekko przestraszonym spojrzeniem.
- Panie przodem. - uśmiechnąłem się sarkastycznie. Westchnął, posyłając mi znudzone spojrzenie.
- Vi ma tu krewnego czy co... - mruknął cicho. Vi? Miał na myśli Victorię? Chyba się z nią już zapoznał. Tak czy inaczej niech wie że ze mną nie będzie miał tak lekko jak z nią.
Chłopak w końcu wszedł do stajni, a ja zamknąłem za nim drzwi. Sprzątanie boksów, to po prostu w tym momencie moje największe marzenie. Jason pożyczył nam jakieś taczki i widły a sam wręcz rozpromieniony że ktoś go wyręcza, wyleciał ze stajni jak strzała.
- Co ci strzeliło do głowy iść po nauczycielkę!? - warknąłem w stronę Beauregarda. Odłożyłem plecak, razem z kurtką pod ścianę.
- Słucham? - rzucił mi zmieszane spojrzenie.
- Na kablowałeś na mnie nauczycielce... Zaprowadziłeś ją wręcz do mnie! - Warknąłem, otwierając pierwszy boks. Konie szkółkowe zostały wyprowadzone akurat na pastwisko, więc nie było głębszego problemu w ogarnianiu stajni. Zacząłem zapełniać taczkę, przy której stał Bear.
- Ja? Nic nie powiedziałem przecież nauczycielce! - bąknął chyba lekko zestresowany.
- Oczywiście! Bo przecież to obok mnie stała nauczycielka, w dodatku trzymająca rękę na Moim ramieniu. - uśmiechnąłem się sarkastycznie.
- Próbowałem Cię tylko powstrzymać, gdybyś uciekł z lekcji, tak czy inaczej, dostałbym karę za brak reakcji! - Bear z nerwów zaczął chyba bawić się rękawami i tak już wymemłanego swetra. Zabawne, zupełnie jak moja siostra...
- To nie potrzebnie za mną lazłeś. Ile ty w ogóle masz lat? - odparłem ani na chwile nie przerywając pracy, w sumie to nawet zaczynałem drugi boks.
- Siedemnaście... - bąknął.
- A ja dwadzieścia, a więc na przyszłość nie wtrącaj się w sprawy dorosłych. Proste! - uśmiechnąłem się sarkastycznie. Kończyłem właśnie drugi boks,właściwie nawet szybko mi to szło.
- Wziąłbyś się za robotę, hm? - zacisnąłem zęby, w lekkiej już irytacji.
Chłopak jakby otrząsnął się z toku myślenia i zaczął ogarniać kolejny boks. Mimo iż nie zmęczyłem się zbytnio, postanowiłem odpocząć. Wyciągnąłem elektryka spod koszulki, zapaliłem go i powoli się zaciągnąłem.
- Tu nie wolno palić. - oznajmił cicho Bear.
- A wpisz mi uwagę - odparłem dymiąc mu w twarz. Chłopak otrząsnął się z dymu i zaczął głośno kaszleć. Zaśmiałem się. Pewnie nigdy też nie palił.
bełgardzie? ajm faking ku*wa aut of dis plaze
- Słucham? - rzucił mi zmieszane spojrzenie.
- Na kablowałeś na mnie nauczycielce... Zaprowadziłeś ją wręcz do mnie! - Warknąłem, otwierając pierwszy boks. Konie szkółkowe zostały wyprowadzone akurat na pastwisko, więc nie było głębszego problemu w ogarnianiu stajni. Zacząłem zapełniać taczkę, przy której stał Bear.
- Ja? Nic nie powiedziałem przecież nauczycielce! - bąknął chyba lekko zestresowany.
- Oczywiście! Bo przecież to obok mnie stała nauczycielka, w dodatku trzymająca rękę na Moim ramieniu. - uśmiechnąłem się sarkastycznie.
- Próbowałem Cię tylko powstrzymać, gdybyś uciekł z lekcji, tak czy inaczej, dostałbym karę za brak reakcji! - Bear z nerwów zaczął chyba bawić się rękawami i tak już wymemłanego swetra. Zabawne, zupełnie jak moja siostra...
- To nie potrzebnie za mną lazłeś. Ile ty w ogóle masz lat? - odparłem ani na chwile nie przerywając pracy, w sumie to nawet zaczynałem drugi boks.
- Siedemnaście... - bąknął.
- A ja dwadzieścia, a więc na przyszłość nie wtrącaj się w sprawy dorosłych. Proste! - uśmiechnąłem się sarkastycznie. Kończyłem właśnie drugi boks,właściwie nawet szybko mi to szło.
- Wziąłbyś się za robotę, hm? - zacisnąłem zęby, w lekkiej już irytacji.
Chłopak jakby otrząsnął się z toku myślenia i zaczął ogarniać kolejny boks. Mimo iż nie zmęczyłem się zbytnio, postanowiłem odpocząć. Wyciągnąłem elektryka spod koszulki, zapaliłem go i powoli się zaciągnąłem.
- Tu nie wolno palić. - oznajmił cicho Bear.
- A wpisz mi uwagę - odparłem dymiąc mu w twarz. Chłopak otrząsnął się z dymu i zaczął głośno kaszleć. Zaśmiałem się. Pewnie nigdy też nie palił.
bełgardzie? ajm faking ku*wa aut of dis plaze
niedziela, 16 września 2018
Od Ricka cd. Azy
Zakryłem głowę poduszką, gdy tylko doszedł mnie dźwięk alarmu, w nadziei, że uda mi się uciec przed wszystkimi rzeczami, które czekały mnie po wyjściu z łóżka. Jak mi się nie chce znowu iść do tej szkoły... Jutro to cholerne rozpoczęcie szkoły. Całe szczęście oddałem psy pod opiekę siostry, mimo że posiada już swoje zoo.
Wydałem z siebie zduszone jęknięcie i zdjąłem z głowy poduszkę, bo a) zaczynało mi brakować powietrza b) nie była tak dźwiękoszczelna, jak chciałbym, żeby była. Sturlałem się z łóżka, uprzednio pozbywając się owiniętej wokół mnie kołdry. Wyszło z tego to, że teraz leżałem na wznak na podłodze, w myślach przeklinając cały świat. Kątem oka zerknąłem na zegar. Chcąc nie chcąc, musiałem już wstać. Podniosłem się ciężko i poczłapałem do łazienki, gdzie ogarnąłem wszystko, co trzeba było. Uznałem też, że szybki prysznic trochę mnie rozbudzi, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Po paru minutach wyszedłem z kabiny jak nowo narodzony. No... prawie. Na myśl o szkole dalej odechciewało mi się żyć. Postanowiłem jednak ignorować to. Narzuciłem na siebie szarą koszulkę, do tego wymemłane już i podziurawione jeansy, nie zapominając o swoim ukochanym sygnecie. Założyłem jeszcze skórzaną kurtkę w międzyczasie, nakładając buty. Zarzuciłem elektryka na szyję i wyszedłem z pokoju.
Na korytarzu było dość ciemno, mimo to postanowiłem nie zapalać światła. I tak nigdy nie pamiętam, gdzie jest włącznik, a dyrektorka z pięćset razy mówiła, że zamontuje czujniki ruchu. Nagle wpadłem na kogoś z impetem. Tym kimś okazała się wysoka, całkiem szczupła blondynka. Była dość ciekawie ubrana, jakoś tak inaczej niż takie inne "typiary". Patrzyliśmy sobie chwilę w oczy, w głębi duszy chciało mi się śmiać, jednak nie byłoby to na miejscu.
- Aza Holmes - wyciągnęła do mnie rękę i uśmiechnęła się. A raczej to wymusiła.
- Rick Morgan - odwzajemniłem uśmiechem szczerze i uścisnąłem jej rękę. Dopiero teraz zauważyłem bagaże dziewczyny, w sumie było tego tak dużo, że nie sposób tego zauważyć.
- Pomóc ci? - uniosłem brew, lekko się uśmiechając.
- Nie, radzę sobie - zaprzeczyła szybko, doprowadzając walizki do stanu używalności i zaczynając je ciągnąć.
- Luz i tak nie mam nic innego do roboty! - zaśmiałem się. Dziewczyna w końcu się zgodziła i przekazała mi część swojego bagażu. W międzyczasie udało mi się znaleźć włącznik i zapalić światło.
- A więc jesteś tu nowa? - uśmiechnąłem się lekko w stronę Azy.
- Na to wygląda - potwierdziła.
- Jeśli chcesz, mogę ci pokazać akademię. Chyba że jesteś typem introwertyczki, to mogę cię ewentualnie zaprosić na kawę. - Dziewczyna jakby chwilę się zastanawiała.
- Cóż nie zbyt przyjmuje odmowę, potrafię też być bardzo uparty, więc chyba nie masz wyboru. - uśmiechnąłem się sarkastycznie.
Aza? Przepraszam, że tak długo ;-; to się nie powtórzy już. I wybacz, że krótkie xD
Wydałem z siebie zduszone jęknięcie i zdjąłem z głowy poduszkę, bo a) zaczynało mi brakować powietrza b) nie była tak dźwiękoszczelna, jak chciałbym, żeby była. Sturlałem się z łóżka, uprzednio pozbywając się owiniętej wokół mnie kołdry. Wyszło z tego to, że teraz leżałem na wznak na podłodze, w myślach przeklinając cały świat. Kątem oka zerknąłem na zegar. Chcąc nie chcąc, musiałem już wstać. Podniosłem się ciężko i poczłapałem do łazienki, gdzie ogarnąłem wszystko, co trzeba było. Uznałem też, że szybki prysznic trochę mnie rozbudzi, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Po paru minutach wyszedłem z kabiny jak nowo narodzony. No... prawie. Na myśl o szkole dalej odechciewało mi się żyć. Postanowiłem jednak ignorować to. Narzuciłem na siebie szarą koszulkę, do tego wymemłane już i podziurawione jeansy, nie zapominając o swoim ukochanym sygnecie. Założyłem jeszcze skórzaną kurtkę w międzyczasie, nakładając buty. Zarzuciłem elektryka na szyję i wyszedłem z pokoju.
Na korytarzu było dość ciemno, mimo to postanowiłem nie zapalać światła. I tak nigdy nie pamiętam, gdzie jest włącznik, a dyrektorka z pięćset razy mówiła, że zamontuje czujniki ruchu. Nagle wpadłem na kogoś z impetem. Tym kimś okazała się wysoka, całkiem szczupła blondynka. Była dość ciekawie ubrana, jakoś tak inaczej niż takie inne "typiary". Patrzyliśmy sobie chwilę w oczy, w głębi duszy chciało mi się śmiać, jednak nie byłoby to na miejscu.
- Aza Holmes - wyciągnęła do mnie rękę i uśmiechnęła się. A raczej to wymusiła.
- Rick Morgan - odwzajemniłem uśmiechem szczerze i uścisnąłem jej rękę. Dopiero teraz zauważyłem bagaże dziewczyny, w sumie było tego tak dużo, że nie sposób tego zauważyć.
- Pomóc ci? - uniosłem brew, lekko się uśmiechając.
- Nie, radzę sobie - zaprzeczyła szybko, doprowadzając walizki do stanu używalności i zaczynając je ciągnąć.
- Luz i tak nie mam nic innego do roboty! - zaśmiałem się. Dziewczyna w końcu się zgodziła i przekazała mi część swojego bagażu. W międzyczasie udało mi się znaleźć włącznik i zapalić światło.
- A więc jesteś tu nowa? - uśmiechnąłem się lekko w stronę Azy.
- Na to wygląda - potwierdziła.
- Jeśli chcesz, mogę ci pokazać akademię. Chyba że jesteś typem introwertyczki, to mogę cię ewentualnie zaprosić na kawę. - Dziewczyna jakby chwilę się zastanawiała.
- Cóż nie zbyt przyjmuje odmowę, potrafię też być bardzo uparty, więc chyba nie masz wyboru. - uśmiechnąłem się sarkastycznie.
Aza? Przepraszam, że tak długo ;-; to się nie powtórzy już. I wybacz, że krótkie xD
Felicicty odchodzi!
Z powodu niepisania opowiadań, zmuszona jestem wyrzucić Felicity. Pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić!
~ Miłego, Świerk.
~ Miłego, Świerk.
sobota, 15 września 2018
od Beauregarda do Ricka
Delikatna melodia alarmu bezlitośnie przedarła się przez sen, docierając do mojej świadomości, niosąc brutalną wiadomość „Czas wstać i to najlepiej już”. Półprzytomny otworzyłem oczy i odruchowo sięgnąłem po telefon, naciskając gdziekolwiek, byle tylko w pokoju z powrotem nastała cisza. Tak też się stało i już po chwili mogłem na nowo zapaść w sen. Cały „rytuał” powtórzyłem ze dwa lub trzy razy, za każdym razem tak samo bezwiednie. Po jakimś czasie obudziłem się zupełnie sam z siebie i nagle oprzytomniałem, na oślep szukając telefonu. 7.55. Wydobywając z siebie zachrypnięte „perkele” zrzuciłem z siebie kołdrę (niezbyt dokładnie, jak się okazało chwilę później, kiedy zaplątałem się w nią i przewróciłem schodząc z łóżka) i rzuciłem się w stronę łazienki, odruchowo już biorąc okulary z małego stoliczka „Jaka jest pierwsza lekcja, jaka jest pierwsza lekcja, jaka jest…” tłukło mi się po głowie, kiedy w pośpiechu myłem zęby i przeczesywałem włosy. Założyłem koszulę i narzuciłem na nią brązowy sweter, szybko nałożywszy spodnie i skarpetki. Książki powrzucałem szybko do plecaka, usiłując jak najlepiej przywołać w pamięci plan lekcji. Wciągnąłem buty na nogi i chwyciłem plecak i klucze, wychodząc z pokoju. Przekręciłem klucz w zamku (nie obyło się bez szarpania się z drzwiami, żeby tylko wyjąć klucze) i ruszyłem biegiem w stronę budynku szkolnego. Gdzie jest pierwsza lekcja?!
Na moje szczęście w szatni powieszony był plan lekcji. Dopadłem do niego i zacząłem wzrokiem błądzić po kartce, szukając mojej klasy. Tuż po tym, jak odnalazłem odpowiedni numerek, szybkim krokiem wszedłem po schodach i skierowałem się do klasy. Zatrzymałem się przed tymi dobrymi drzwiami i odliczyłem do trzech, zanim nacisnąłem klamkę. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, czując na sobie wzrok całej klasy. Bąknąłem jakieś „Dzień dobry, przepraszam…” i automatycznie skierowałem wzrok na miejsce, gdzie zazwyczaj siedziałem. Zazwyczaj. Bo tym razem było zajęte. Posłałem pytające, trochę zagubione spojrzenie nauczycielce, która pokiwała głową.
- Musiałam ich przesadzić na twoje miejsce. Usiądź może z... - rozejrzała się po klasie - Rickiem. Tak, usiądź z Rickiem. - Kolejne pytające spojrzenie, którego z kolei kobieta nie wychwyciła. Zdążyła już usiąść przy swoim biurku i zająć się wpisywaniem mi spóźnienia.
Memłałem nerwowo rękawy w palcach.
- Gdzie...? - zapytałem.
- Tutaj - odezwał się jakiś głos. Od razu zwróciłem głowę w tamtą stronę. Czarnowłosy chłopak pomachał do mnie ręką.
Podszedłem do ławki, czując niezmierną ulgę z powodu usunięcia się z centrum uwagi, a jednocześnie dyskomfort. W końcu przyszło mi siedzieć z całkiem nieznaną mi osobą. Odsunąłem krzesło możliwie jak najdelikatniej i ostrożnie usiadłem. Wyciągnąłem zeszyt i książki do matematyki i zacząłem przepisywać z tablicy. Pani zadała nam kilka zadań, które mieliśmy zrobić sami, a później wspólnie sprawdzić. Pierwsze z nich poszło całkiem łatwo, natomiast treść drugiego musiałem przeczytać kilka razy, aby w ogóle cokolwiek pojawiło mi się w głowie. Nie, nie tak...
Poczułem nagłą potrzebę zabawienia czymś palców drugiej ręki. No tak, zostawiłem kostkę w pokoju. Znowu.
Kiedy wreszcie (po kilku tak samo nieudanych próbach) wpadło mi do głowy jakieś (jak mogło się wydawać) sensowne rozwiązanie i zacząłem pospiesznie zapisywać wszystko, co pomyślałem, usłyszałem stukanie. Podniosłem głowę znad zeszytu. To Rick zaczął wybijać palcami na ławce jakiś rytm. Wzruszyłem wewnętrznie ramionami, może to pomagało mu się skupić. I tak ignorowałem (próbowałem) to stukanie, powtarzający się w kółko, monotonny rytm przez dwie minuty, potem pięć, ale w końcu zacząłem mieć wrażenie, jakbym słuchał tego jednego rytmu od zawsze. Rzuciłem Rickowi spojrzenie, potem dłuższe, następnie szturchnąłem go niepewnie w łokieć.
- Coś nie tak? - podniósł wzrok z zeszytu, nie przestając wystukiwać tego przeklętego rytmu. Naprawdę zaczynałem mieć wrażenie, że nawet moje serce zaczyna bić w rytm tego stukania.
- Nie, tylko... mógłbyś, wiesz... przestać stukać - wyjąkałem, plącząc się przy tym niezmiernie.
- A, tak, jasne.
Cisza. Wreszcie.
Stukanie.
To się nacieszyłem.
Westchnąłem cicho i zerknąłem na chłopaka, który albo nie zauważył mojego wzroku, albo udawał, że nie zauważył. Znowu będę musiał zwrócić mu uwagę. O niczym innym nie marzę...
- Rick, mógłbyś...? - zapytałem cicho, mimo wszystko obawiając się reakcji chłopaka.
- Znowu? No tak, oczywiście, wybacz. To trochę odruchowe - odparł z uśmieszkiem i położył płaską dłoń na ławce. Nie było tak źle.
Cisza. Tym razem trwała dłużej; ze spokojem przyjąłem myśl, że teraz już naprawdę przestał. Jak widać myliłem się.
Znowu ten sam rytm. Perkele.
- Rick...? - szepnąłem z lekką irytacją, tym razem nieco pewniej.
- Dość tego - głos nauczycielki sprawił, że zastygłem. - Obserwuję was od dłuższej chwili i przyznam się - myślałam, że to posadzenie was razem będzie trochę inne w skutkach. Obaj przeszkadzacie w lekcji i wiecie dobrze, że to niedopuszczalne. Zostaniecie godzinę po lekcjach. - Po tych słowach pokręciła głową i wróciła do omawiania tematu.
Świetnie.. - pomyślałem. A już zaplanowałem sobie popołudnie z Arystokratą. Co prawda mieliśmy spędzić w szkole tylko czterdzieści pięć minut dłużej, ale to jednak prawie godzina w plecy. W dodatku godzina, która będzie pewnie najbardziej niezręczną godziną na świecie. Rick też nie wyglądał na zachwyconego. Wzniósł oczy ku sufitowi, odchylając głowę do tyłu, po czym spojrzał na mnie zupełnie tak, jakby chciał mnie zabić. Zamrugałem, szybko uciekając wzrokiem, i odsunąłem się od niego minimalnie. Chyba jestem już stracony w jego oczach.
- Gdybyś tylko siedział cicho! - Rick postanowił dać upust swojej irytacji, kiedy po lekcjach szliśmy w kierunku sali matematycznej. Skuliłem się trochę w sobie, mimo że nie czułem się zbyt winny.
Nie odpowiedziałem. Nic by to nie dało, a raczej zirytowałbym go bardziej. Szedłem po prostu przed siebie ze wzrokiem wbitym gdzieś w przestrzeń.
Droga nie zajęła nam zbyt dużo czasu, już po chwili weszliśmy do sali matematycznej. Zamknąłem ostrożnie drzwi i spojrzałem w stronę nauczycielki. Stała z założonymi rękami, wyglądała na zmęczoną.
- Chłopcy... - westchnęła. - Cóż, zajmijcie się sobą. Tylko bez telefonów. I to ma się więcej nie powtórzyć, rozumiecie? - spiorunowała mnie wzrokiem, na co pokiwałem nerwowo głową. Niech mi pani wierzy, dla mnie to też będzie tortura ~ pomyślałem. - Rick? - Uniosła znacząco brwi w oczekiwaniu na odpowiedź od chłopaka.
- Oczywiście.
Dopiero teraz zwróciłem jakąś większą uwagę na to, jak wyglądał. Był sporo wyższy ode mnie, miał czarne, nieułożone włosy. Ubrany był w ciemne ubrania, w ręku trzymał czarną, skórzaną kurtkę. Miał naprawdę dużo tatuaży; zdziwiłem się, że wcześniej ich nie zauważyłem. Jego twarz miała wyraz, który wręcz krzyczał „Naprawdę? Naprawdę muszę tu być?”.
Usiadłem w którejś z ławek przy ścianie, po czym wyciągnąłem z plecaka szkicownik i długopis. Zacząłem rysować Arystokratę kłusującego po padoku z głową nisko przy ziemi. Pierwszy szkic całkiem mi nie wyszedł - już po paru minutach zacząłem nowy, tamten zostawiając bez narysowania nawet połowy. Drugi zacząłem nawet nieźle, może nawet coś by z tego wyszło.
- Idę do toalety - poinformowała nas nauczycielka, spoglądając na Ricka trochę nieufnie.
Pokiwałem głową i wróciłem do rysowania, zasłaniając zeszyt ręką. Po chwili podniosłem jednak wzrok. Rick stał w drzwiach i rozglądał się. Pochwycił plecak i wybiegł z klasy. Saatana! Przecież jak tylko pani wróci, zapyta, dlaczego pozwoliłem mu uciec. Będzie wściekła - pomyślałem z przerażeniem. Wrzuciłem zeszyt do plecaka i pobiegłem za chłopakiem. Zmierzał w stronę wyjścia ze szkoły. Po opuszczeniu budynku przestałem biec, bo miałem wrażenie, iż lada moment wypluję własne płuca. Nie ma co, zmachałem się. Oddychając głęboko wyszedłem zza rogu. Chłopak stał tyłem do mnie, przodem do ściany szkoły. Podszedłem trochę bliżej, tak, że dzieliła nas teraz odległość może sześciu metrów.
- Co on... - wyszeptałem w sekundę przed tym, jak poczułem na własnym ramieniu uścisk czyichś palców. Momentalnie oblał mnie zimny pot.
- Gratulacje, panie Passenger. Gratulacje - powiedziała pani Peek lodowatym głosem. Jęknąłem w duchu. Gorzej być nie może. - Pan Morgan! - wycedziła, a Rick powoli obrócił się w jej stronę. W ręku trzymał puszkę ze sprayem.
Uścisk palców dyrektorki szkoły nie rozluźniał się, a ja czułem się zupełnie jak mysz w szponach sępa. Dokładnie. Jak martwa mysz.
- Mógłby mi pan to wyjaśnić? - Drugą ręką wskazała na coś, co chłopak zaczął malować na ścianie szkoły. Kiedy jednak Rick otworzył usta, aby zacząć, uniosła ostrzegawczo palec. - Nie, nie może pan tego wyjaśnić. Tu nie ma co wyjaśniać. To nie do pomyślenia! Oboje macie przez tydzień pomagać stajennym we wszystkim. A na dziś - posprzątajcie stajnie. Ma być na błysk, rozumiecie? Nie spodziewałam się tego po tobie, Beauregard - zwróciła się bezpośrednio do mnie.
Pokiwałem głową, czując, jak na zmianę mi gorąco i zimno. W końcu uścisk palców zelżał, a pani Peek oddaliła się. Spojrzałem bezradnie na Ricka.
Richardzie?
Na moje szczęście w szatni powieszony był plan lekcji. Dopadłem do niego i zacząłem wzrokiem błądzić po kartce, szukając mojej klasy. Tuż po tym, jak odnalazłem odpowiedni numerek, szybkim krokiem wszedłem po schodach i skierowałem się do klasy. Zatrzymałem się przed tymi dobrymi drzwiami i odliczyłem do trzech, zanim nacisnąłem klamkę. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, czując na sobie wzrok całej klasy. Bąknąłem jakieś „Dzień dobry, przepraszam…” i automatycznie skierowałem wzrok na miejsce, gdzie zazwyczaj siedziałem. Zazwyczaj. Bo tym razem było zajęte. Posłałem pytające, trochę zagubione spojrzenie nauczycielce, która pokiwała głową.
- Musiałam ich przesadzić na twoje miejsce. Usiądź może z... - rozejrzała się po klasie - Rickiem. Tak, usiądź z Rickiem. - Kolejne pytające spojrzenie, którego z kolei kobieta nie wychwyciła. Zdążyła już usiąść przy swoim biurku i zająć się wpisywaniem mi spóźnienia.
Memłałem nerwowo rękawy w palcach.
- Gdzie...? - zapytałem.
- Tutaj - odezwał się jakiś głos. Od razu zwróciłem głowę w tamtą stronę. Czarnowłosy chłopak pomachał do mnie ręką.
Podszedłem do ławki, czując niezmierną ulgę z powodu usunięcia się z centrum uwagi, a jednocześnie dyskomfort. W końcu przyszło mi siedzieć z całkiem nieznaną mi osobą. Odsunąłem krzesło możliwie jak najdelikatniej i ostrożnie usiadłem. Wyciągnąłem zeszyt i książki do matematyki i zacząłem przepisywać z tablicy. Pani zadała nam kilka zadań, które mieliśmy zrobić sami, a później wspólnie sprawdzić. Pierwsze z nich poszło całkiem łatwo, natomiast treść drugiego musiałem przeczytać kilka razy, aby w ogóle cokolwiek pojawiło mi się w głowie. Nie, nie tak...
Poczułem nagłą potrzebę zabawienia czymś palców drugiej ręki. No tak, zostawiłem kostkę w pokoju. Znowu.
Kiedy wreszcie (po kilku tak samo nieudanych próbach) wpadło mi do głowy jakieś (jak mogło się wydawać) sensowne rozwiązanie i zacząłem pospiesznie zapisywać wszystko, co pomyślałem, usłyszałem stukanie. Podniosłem głowę znad zeszytu. To Rick zaczął wybijać palcami na ławce jakiś rytm. Wzruszyłem wewnętrznie ramionami, może to pomagało mu się skupić. I tak ignorowałem (próbowałem) to stukanie, powtarzający się w kółko, monotonny rytm przez dwie minuty, potem pięć, ale w końcu zacząłem mieć wrażenie, jakbym słuchał tego jednego rytmu od zawsze. Rzuciłem Rickowi spojrzenie, potem dłuższe, następnie szturchnąłem go niepewnie w łokieć.
- Coś nie tak? - podniósł wzrok z zeszytu, nie przestając wystukiwać tego przeklętego rytmu. Naprawdę zaczynałem mieć wrażenie, że nawet moje serce zaczyna bić w rytm tego stukania.
- Nie, tylko... mógłbyś, wiesz... przestać stukać - wyjąkałem, plącząc się przy tym niezmiernie.
- A, tak, jasne.
Cisza. Wreszcie.
Stukanie.
To się nacieszyłem.
Westchnąłem cicho i zerknąłem na chłopaka, który albo nie zauważył mojego wzroku, albo udawał, że nie zauważył. Znowu będę musiał zwrócić mu uwagę. O niczym innym nie marzę...
- Rick, mógłbyś...? - zapytałem cicho, mimo wszystko obawiając się reakcji chłopaka.
- Znowu? No tak, oczywiście, wybacz. To trochę odruchowe - odparł z uśmieszkiem i położył płaską dłoń na ławce. Nie było tak źle.
Cisza. Tym razem trwała dłużej; ze spokojem przyjąłem myśl, że teraz już naprawdę przestał. Jak widać myliłem się.
Znowu ten sam rytm. Perkele.
- Rick...? - szepnąłem z lekką irytacją, tym razem nieco pewniej.
- Dość tego - głos nauczycielki sprawił, że zastygłem. - Obserwuję was od dłuższej chwili i przyznam się - myślałam, że to posadzenie was razem będzie trochę inne w skutkach. Obaj przeszkadzacie w lekcji i wiecie dobrze, że to niedopuszczalne. Zostaniecie godzinę po lekcjach. - Po tych słowach pokręciła głową i wróciła do omawiania tematu.
Świetnie.. - pomyślałem. A już zaplanowałem sobie popołudnie z Arystokratą. Co prawda mieliśmy spędzić w szkole tylko czterdzieści pięć minut dłużej, ale to jednak prawie godzina w plecy. W dodatku godzina, która będzie pewnie najbardziej niezręczną godziną na świecie. Rick też nie wyglądał na zachwyconego. Wzniósł oczy ku sufitowi, odchylając głowę do tyłu, po czym spojrzał na mnie zupełnie tak, jakby chciał mnie zabić. Zamrugałem, szybko uciekając wzrokiem, i odsunąłem się od niego minimalnie. Chyba jestem już stracony w jego oczach.
- Gdybyś tylko siedział cicho! - Rick postanowił dać upust swojej irytacji, kiedy po lekcjach szliśmy w kierunku sali matematycznej. Skuliłem się trochę w sobie, mimo że nie czułem się zbyt winny.
Nie odpowiedziałem. Nic by to nie dało, a raczej zirytowałbym go bardziej. Szedłem po prostu przed siebie ze wzrokiem wbitym gdzieś w przestrzeń.
Droga nie zajęła nam zbyt dużo czasu, już po chwili weszliśmy do sali matematycznej. Zamknąłem ostrożnie drzwi i spojrzałem w stronę nauczycielki. Stała z założonymi rękami, wyglądała na zmęczoną.
- Chłopcy... - westchnęła. - Cóż, zajmijcie się sobą. Tylko bez telefonów. I to ma się więcej nie powtórzyć, rozumiecie? - spiorunowała mnie wzrokiem, na co pokiwałem nerwowo głową. Niech mi pani wierzy, dla mnie to też będzie tortura ~ pomyślałem. - Rick? - Uniosła znacząco brwi w oczekiwaniu na odpowiedź od chłopaka.
- Oczywiście.
Dopiero teraz zwróciłem jakąś większą uwagę na to, jak wyglądał. Był sporo wyższy ode mnie, miał czarne, nieułożone włosy. Ubrany był w ciemne ubrania, w ręku trzymał czarną, skórzaną kurtkę. Miał naprawdę dużo tatuaży; zdziwiłem się, że wcześniej ich nie zauważyłem. Jego twarz miała wyraz, który wręcz krzyczał „Naprawdę? Naprawdę muszę tu być?”.
Usiadłem w którejś z ławek przy ścianie, po czym wyciągnąłem z plecaka szkicownik i długopis. Zacząłem rysować Arystokratę kłusującego po padoku z głową nisko przy ziemi. Pierwszy szkic całkiem mi nie wyszedł - już po paru minutach zacząłem nowy, tamten zostawiając bez narysowania nawet połowy. Drugi zacząłem nawet nieźle, może nawet coś by z tego wyszło.
- Idę do toalety - poinformowała nas nauczycielka, spoglądając na Ricka trochę nieufnie.
Pokiwałem głową i wróciłem do rysowania, zasłaniając zeszyt ręką. Po chwili podniosłem jednak wzrok. Rick stał w drzwiach i rozglądał się. Pochwycił plecak i wybiegł z klasy. Saatana! Przecież jak tylko pani wróci, zapyta, dlaczego pozwoliłem mu uciec. Będzie wściekła - pomyślałem z przerażeniem. Wrzuciłem zeszyt do plecaka i pobiegłem za chłopakiem. Zmierzał w stronę wyjścia ze szkoły. Po opuszczeniu budynku przestałem biec, bo miałem wrażenie, iż lada moment wypluję własne płuca. Nie ma co, zmachałem się. Oddychając głęboko wyszedłem zza rogu. Chłopak stał tyłem do mnie, przodem do ściany szkoły. Podszedłem trochę bliżej, tak, że dzieliła nas teraz odległość może sześciu metrów.
- Co on... - wyszeptałem w sekundę przed tym, jak poczułem na własnym ramieniu uścisk czyichś palców. Momentalnie oblał mnie zimny pot.
- Gratulacje, panie Passenger. Gratulacje - powiedziała pani Peek lodowatym głosem. Jęknąłem w duchu. Gorzej być nie może. - Pan Morgan! - wycedziła, a Rick powoli obrócił się w jej stronę. W ręku trzymał puszkę ze sprayem.
Uścisk palców dyrektorki szkoły nie rozluźniał się, a ja czułem się zupełnie jak mysz w szponach sępa. Dokładnie. Jak martwa mysz.
- Mógłby mi pan to wyjaśnić? - Drugą ręką wskazała na coś, co chłopak zaczął malować na ścianie szkoły. Kiedy jednak Rick otworzył usta, aby zacząć, uniosła ostrzegawczo palec. - Nie, nie może pan tego wyjaśnić. Tu nie ma co wyjaśniać. To nie do pomyślenia! Oboje macie przez tydzień pomagać stajennym we wszystkim. A na dziś - posprzątajcie stajnie. Ma być na błysk, rozumiecie? Nie spodziewałam się tego po tobie, Beauregard - zwróciła się bezpośrednio do mnie.
Pokiwałem głową, czując, jak na zmianę mi gorąco i zimno. W końcu uścisk palców zelżał, a pani Peek oddaliła się. Spojrzałem bezradnie na Ricka.
Richardzie?
wtorek, 11 września 2018
Od Rosalie cd. Scarlett
***
Dzień praktycznie jak co dzień. Choć w sumie ostatni wolny weekend przed samobójstwem, a raczej szkołą... Zaczynam tu dopiero drugi rok nauki, a mam już jakby dość. Niby jest tu fajnie i w ogóle, ale wstawanie rano i ta tona nauki. Zawsze biegam o szóstej rano, ale gdy jest szkoła jakoś ciężej mi wstawać.
Niechętnie wyszłam z łóżka, postanawiając potrenować z Angel na hali. Zrobiłam szybkiego dobierańca, narzuciłam na siebie i tak już wymemłany sweter, czarne bryczesy, identycznego koloru sztyblety i sztylpy. Teoretycznie byłam już właściwie gotowa, złapałam tylko marchewkę z lodówki i wyszłam z pokoju. Szłam dumnie przez akademię, mijając już zdenerwowanych uczniów i strasznie zabieganych. Pewnie każdy jedyne, na co teraz mają czas, to ogarnianie oprawki szkolnej i innych podobnych rzeczy. Całe szczęście, że nie mam tego problemu. Wyszłam z budynku akademii kierując się szybkim krokiem w stronę prywatnych stajni, w międzyczasie jedząc "śniadanie". Weszłam do stajni, nie było zbytnio ruchu. Zamiast klasycznie od razu przywitać się z Angel, poleciałam od razu po sprzęt do siodlarni, cudem trzymając jeszcze do tego kawałek marchewki. Położyłam siodło na wieszaku, ogłowie narzuciłam na hak obok boksu i w końcu przywitałam się z klaczą.
- Cześć Angel! - pogłaskałam klacz po pysku i podzieliłam się z nią marchewką. Dość szybko ogarnęłam czyszczenie jej i siodłanie, po czym wyprowadziłam z boksu, a następnie stajni. Poszłyśmy na halę, która była o dziwo pusta. Parkur znów był ustawiony jak w sumie od tygodnia, więc czemu by po nim nie przejechać. Ustawiłam jeszcze parę drążków, po czym wsiadłam na klacz.
Postępowałam chwilę z Angel, następnie zaczęłam rozkłusowanie. Klacz posłusznie wykonała polecenie i poszła typowym dla niej lekkim kłusem. Uwielbiałam to, jak się ruszała. Z gracją i dumą, jak to arab.
Robiłyśmy dość typowe ćwiczenia takie jak wolty, zmiany kierunku czy jazda po wężyku. W końcu nakierowałam je na drążki, nad którymi niemalże przepłynęłam. No, no, Angel, chyba faktycznie dziś poskaczemy - pomyślałam i poklepałam ją po szyi. Po kilkukrotnym przejechaniu drążków z obu stron, przeszłam do stępa, przygotowując się do zagalopowania. Po kilku okrążeniach zrobionych w stępie wjechałam na ścianę, gdzie zakłusowałam, a następnie zagalopowałam. Klacz ruszyła galopem, ale na złą nogę. Westchnęłam i przeszłam do kłusa, a w następnym narożniku powtórzyłam zagalopowanie, tym razem z zadowalającym wynikiem. Z dziesięć pierwszych foule'i jechałam w pełnym siadzie, potem jednak, nie mogąc się powstrzymać, pochyliłam się nad siodłem i przyspieszyłam nieco. Angel przyjęła to z chęcią, machając przez chwilę głową. Pogalopowałam parę minut w jedną stronę, następnie w drugą, przy okazji przejeżdżając przez pojedyncze stacjonaty. Klacz skakała niemal bezbłędnie, zdarzyły się ze dwie zrzutki czy pojedyncze puknięcie w drąg, ale ogólnie rzecz biorąc pracowała świetnie.
Przeszłam do stępa, aby dać Angel nieco odpocząć przed przejeżdżaniem parkuru. Klacz już wyraźnie się rozochociła i szła aktywnie. Zagalopowałam ze stępa i wjechałam na ścianę w celu zrobienia kółka galopem, zanim przejadę parkur. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Angel jechała równym, aktywnym galopem. Po zakończenia kółka nakierowałam ją na pierwszą przeszkodę, jaką była stacjonata. Wybiła się nieco za wcześnie, ale i tak było okej. Następnie skręciłam w prawo na drugą przeszkodę tego samego typu, po czym najechałam na oksera, dwie kolejne stacjonaty i na koniec znowu oksera. Parkur powtórzyłam jeszcze dwa razy. Pochwaliłam klacz i przeszłam do kłusa, a potem do stępa.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - usłyszałam pytanie za sobą, dopiero teraz zauważyłam dziewczynę na koniu bardzo ładnej maści.
- Spoko - uśmiechnęłam się lekko i podjechałam do niej. - Właściwie to my już kończymy, jeszcze trochę się rozkłusujemy, a potem stęp i do stajni. A tak w ogóle... Rosalie - uniosłam dłoń w geście powitania - a to jest Angel.
- Scarlett i Hot - uśmiechnęła się.
- Ładne ma oczy - zauważyłam, przypatrując się Hottowi. Faktycznie mi się spodobał ich nietypowy kolor.
- A dziękujemy - zaśmiała się lekko... Scarlett. Tak, tak miała na imię. - A teraz pozwól, że poskaczemy trochę.
- Jasne.
Odjechałam z Angel na drugą połowę czworoboku, aby nie przeszkadzać parze w treningu. Kręciłam z nią kółka w stępie na luźnej wodzy, możliwie często zerkając z nieukrywaną ciekawością w kierunku Scarlett. W pewnym momencie Angel zatrzymała się i w bezruchu zaczęła wpatrywać się w... traktor, który dla dopełnienia swojej straszności zaczął się cofać. A wraz z nim klacz. Po chwili po prostu odskoczyła w bok i ruszyła przed siebie, a ja, nie będąc zupełnie na to gotowa, z nogami wyrzuconymi ze strzemion i luźną wodzą, zleciałam z niej. Wylądowałam elegancko na boku. Prawie natychmiast wstałam, ignorując niewielki ból biodra, i ruszyłam w kierunku klaczy.
- Matko, nic ci nie jest? - zapytała Scarlett, natychmiast zatrzymując Hotta.
Machnęłam tylko ręką i podeszłam do Angel, która na szczęście stała. Wydłużyłam strzemię i wsiadłam, dalej czując średni ból w biodrze. Poprawiłam strzemię i usadowiłam się w siodle. Świetny początek znajomości, nie ma co.
- Na pewno okej?
- Tak, spoko - uśmiechnęłam się i zaczęłam stępować. Wpadł mi do głowy pomysł. - W ogóle... może byś wpadła do mnie wieczorem? Będę piec ciastka, dodatkowa para rąk zawsze się przyda - zaproponowałam.
Scarlett?
Dzień praktycznie jak co dzień. Choć w sumie ostatni wolny weekend przed samobójstwem, a raczej szkołą... Zaczynam tu dopiero drugi rok nauki, a mam już jakby dość. Niby jest tu fajnie i w ogóle, ale wstawanie rano i ta tona nauki. Zawsze biegam o szóstej rano, ale gdy jest szkoła jakoś ciężej mi wstawać.
Niechętnie wyszłam z łóżka, postanawiając potrenować z Angel na hali. Zrobiłam szybkiego dobierańca, narzuciłam na siebie i tak już wymemłany sweter, czarne bryczesy, identycznego koloru sztyblety i sztylpy. Teoretycznie byłam już właściwie gotowa, złapałam tylko marchewkę z lodówki i wyszłam z pokoju. Szłam dumnie przez akademię, mijając już zdenerwowanych uczniów i strasznie zabieganych. Pewnie każdy jedyne, na co teraz mają czas, to ogarnianie oprawki szkolnej i innych podobnych rzeczy. Całe szczęście, że nie mam tego problemu. Wyszłam z budynku akademii kierując się szybkim krokiem w stronę prywatnych stajni, w międzyczasie jedząc "śniadanie". Weszłam do stajni, nie było zbytnio ruchu. Zamiast klasycznie od razu przywitać się z Angel, poleciałam od razu po sprzęt do siodlarni, cudem trzymając jeszcze do tego kawałek marchewki. Położyłam siodło na wieszaku, ogłowie narzuciłam na hak obok boksu i w końcu przywitałam się z klaczą.
- Cześć Angel! - pogłaskałam klacz po pysku i podzieliłam się z nią marchewką. Dość szybko ogarnęłam czyszczenie jej i siodłanie, po czym wyprowadziłam z boksu, a następnie stajni. Poszłyśmy na halę, która była o dziwo pusta. Parkur znów był ustawiony jak w sumie od tygodnia, więc czemu by po nim nie przejechać. Ustawiłam jeszcze parę drążków, po czym wsiadłam na klacz.
Postępowałam chwilę z Angel, następnie zaczęłam rozkłusowanie. Klacz posłusznie wykonała polecenie i poszła typowym dla niej lekkim kłusem. Uwielbiałam to, jak się ruszała. Z gracją i dumą, jak to arab.
Robiłyśmy dość typowe ćwiczenia takie jak wolty, zmiany kierunku czy jazda po wężyku. W końcu nakierowałam je na drążki, nad którymi niemalże przepłynęłam. No, no, Angel, chyba faktycznie dziś poskaczemy - pomyślałam i poklepałam ją po szyi. Po kilkukrotnym przejechaniu drążków z obu stron, przeszłam do stępa, przygotowując się do zagalopowania. Po kilku okrążeniach zrobionych w stępie wjechałam na ścianę, gdzie zakłusowałam, a następnie zagalopowałam. Klacz ruszyła galopem, ale na złą nogę. Westchnęłam i przeszłam do kłusa, a w następnym narożniku powtórzyłam zagalopowanie, tym razem z zadowalającym wynikiem. Z dziesięć pierwszych foule'i jechałam w pełnym siadzie, potem jednak, nie mogąc się powstrzymać, pochyliłam się nad siodłem i przyspieszyłam nieco. Angel przyjęła to z chęcią, machając przez chwilę głową. Pogalopowałam parę minut w jedną stronę, następnie w drugą, przy okazji przejeżdżając przez pojedyncze stacjonaty. Klacz skakała niemal bezbłędnie, zdarzyły się ze dwie zrzutki czy pojedyncze puknięcie w drąg, ale ogólnie rzecz biorąc pracowała świetnie.
Przeszłam do stępa, aby dać Angel nieco odpocząć przed przejeżdżaniem parkuru. Klacz już wyraźnie się rozochociła i szła aktywnie. Zagalopowałam ze stępa i wjechałam na ścianę w celu zrobienia kółka galopem, zanim przejadę parkur. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Angel jechała równym, aktywnym galopem. Po zakończenia kółka nakierowałam ją na pierwszą przeszkodę, jaką była stacjonata. Wybiła się nieco za wcześnie, ale i tak było okej. Następnie skręciłam w prawo na drugą przeszkodę tego samego typu, po czym najechałam na oksera, dwie kolejne stacjonaty i na koniec znowu oksera. Parkur powtórzyłam jeszcze dwa razy. Pochwaliłam klacz i przeszłam do kłusa, a potem do stępa.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - usłyszałam pytanie za sobą, dopiero teraz zauważyłam dziewczynę na koniu bardzo ładnej maści.
- Spoko - uśmiechnęłam się lekko i podjechałam do niej. - Właściwie to my już kończymy, jeszcze trochę się rozkłusujemy, a potem stęp i do stajni. A tak w ogóle... Rosalie - uniosłam dłoń w geście powitania - a to jest Angel.
- Scarlett i Hot - uśmiechnęła się.
- Ładne ma oczy - zauważyłam, przypatrując się Hottowi. Faktycznie mi się spodobał ich nietypowy kolor.
- A dziękujemy - zaśmiała się lekko... Scarlett. Tak, tak miała na imię. - A teraz pozwól, że poskaczemy trochę.
- Jasne.
Odjechałam z Angel na drugą połowę czworoboku, aby nie przeszkadzać parze w treningu. Kręciłam z nią kółka w stępie na luźnej wodzy, możliwie często zerkając z nieukrywaną ciekawością w kierunku Scarlett. W pewnym momencie Angel zatrzymała się i w bezruchu zaczęła wpatrywać się w... traktor, który dla dopełnienia swojej straszności zaczął się cofać. A wraz z nim klacz. Po chwili po prostu odskoczyła w bok i ruszyła przed siebie, a ja, nie będąc zupełnie na to gotowa, z nogami wyrzuconymi ze strzemion i luźną wodzą, zleciałam z niej. Wylądowałam elegancko na boku. Prawie natychmiast wstałam, ignorując niewielki ból biodra, i ruszyłam w kierunku klaczy.
- Matko, nic ci nie jest? - zapytała Scarlett, natychmiast zatrzymując Hotta.
Machnęłam tylko ręką i podeszłam do Angel, która na szczęście stała. Wydłużyłam strzemię i wsiadłam, dalej czując średni ból w biodrze. Poprawiłam strzemię i usadowiłam się w siodle. Świetny początek znajomości, nie ma co.
- Na pewno okej?
- Tak, spoko - uśmiechnęłam się i zaczęłam stępować. Wpadł mi do głowy pomysł. - W ogóle... może byś wpadła do mnie wieczorem? Będę piec ciastka, dodatkowa para rąk zawsze się przyda - zaproponowałam.
Scarlett?