- Um… lubię psy dużych ras, z resztą chyba zauważyłeś. Grałam w kilku drużynach siatkarskich i koszykarskich, ale raczej długo w tym nie poszalałam. Oprócz tego uwielbiam swojego konia, Ghostie jest wspaniały – uśmiechnęła się lekko. Widać było że mi nie ufała. W sumie to nawet nie musiała, ale dziwnie się z nią trochę rozmawiało.
- Nie jesteś za niska na takie sporty? – zapytałem, z tym swoim ukochanym sarkastycznym uśmiechem.
- Dobrze sobie radziłam – odparła, wzruszając lekko ramionami. Bawiła się słomką w lemoniadzie, jakby dla odwrócenia swojej niepewności. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w idealnej ciszy. Dziewczyna ciągle się zachowywała tak, jakby rozmawiała z chłopakiem pierwszy raz. Albo w ogóle z jakimkolwiek człowiekiem
- Dlaczego postanowiłaś się tutaj wybrać? – Rick pochylił się lekko w jej stronę.
- Miałam dość starej stajni, tego miasta i… po prostu chciałam poznać inną kulturę, doszlifować język. Takie tam bzdury – powiedziała powolnie, jakby pilnując by nie palnąć głupstwa.
- Nie wyglądasz mi na kogoś kto przeprowadza się od tak przez znudzenie czy poznanie nowej kultury. - uniosłem brew, z lekka się uśmiechając. Spojrzała na mnie poirytowana, cóż lata spędzone w różnych krajach i melinach nauczyły mnie trafnie oceniać ludzi. Bo niby mówią, nie oceniaj książki po okładce, ale okładka to też duża część książki. A ja zawsze trafiam jeśli chodzi o te kłamliwe bestie, zwane ludźmi.
- Tak kurwa, bo mieszkanie przez całe życie w jebanej Wenecji, w dodatku w sierocińcu nie jest nużące ani męczące. Ani trochę – warknęła, rzucając przekleństwami. Cóż nieźle jak na "taką" niewinność. Zmierzyłem ją wzrokiem i prychnąłem śmiechem.
- Czyli jesteś sierotą? Wow, zazdroszczę! - wyszczerzyłem się, po czym wypiłem łyk kawy.
- Nie myślałem że przeklinasz... wydawałaś sie grzeczną dziewczynką. - szepnąłem obracając kubek. - I nie spinaj się tak! Wyglądasz jakbym był pierwszym chłopakiem z jakim się zadajesz. -
- Nie masz mi czego zazdrościć. Te placówki to większe zło niż życie na pieprzonej ulicy – warknęła. Ta, chyba ta mała dziunia nie wie co ja przeżyłem. W sumie to nie będę jej pierdolił o życiu takiego cabrón (czyt. Skurwysyna) jak ja.
- Chodzi mi bardziej o to, że nie masz rodziny, ludzi którzy mówią ci co masz robić i tak dalej. Żadnych ograniczeń, możesz robić co chcesz i nikt się nie wtrąca. - spróbowałem ją trochę pocieszyć.
- Ty patrzysz na to w ten sposób, ja mam z lekka inne zdanie – odparła zerkając na zegarek. – Wybacz, ale będę już iść, do zobaczenia.
Dziewczyna szybko wstała i się zmyła zostawiając mnie z rachunkiem. No cóż, będę cholernym dżentelmenem jak zwykle i zapłacę za nią. Uznajmy że była to taka nasza pierwsza randka. Zapłaciłem rachunek i wyszedłem z kawiarni.
***
Wszedłem do stajni z zwykłego braku pomysłu na inną robotę. Przechadzałem się miedzy boksami kiedy ujrzałem ją. Niewysoka brunetka z szarozielonymi oczami stała przy jakimś koniu, przytulając się wręcz do niego. Powoli podszedłem do nich.
- Stęskniłeś się? - zapytała, cicho się śmiejąc.
- No jasne, że tak. Przecież wcale nie widzieliśmy się pół godziny wcześniej. - uśmiechnąłem się sarkastycznie. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i głośno westchnęła.
- Czemu nie cieszysz się na mój widok? - udałem smutną minę by po chwili prychnąć śmiechem.
- Mógłbyś się łaskawie odczepić? Ani sekundy spokoju nie można mieć! - warknęła już mocno zirytowana moją obecnością.
- Bywa. Może gdybyś mnie polubiła nie byłoby takiego problemu. - przewróciłem oczami, także lekko już zirytowany.
- To twój koń? - wskazałem na konia z którym tak się miziała.
- Tak, Ghost from my Nightmares... - odwróciła wzrok w stronę konia.
- Co powiesz na przejażdżkę? - wzruszyłem ramionami.
Booooonii? Zjebałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.