Strony

sobota, 15 września 2018

od Beauregarda do Ricka

 Delikatna melodia alarmu bezlitośnie przedarła się przez sen, docierając do mojej świadomości, niosąc brutalną wiadomość „Czas wstać i to najlepiej już”. Półprzytomny otworzyłem oczy i odruchowo sięgnąłem po telefon, naciskając gdziekolwiek, byle tylko w pokoju z powrotem nastała cisza. Tak też się stało i już po chwili mogłem na nowo zapaść w sen. Cały „rytuał” powtórzyłem ze dwa lub trzy razy, za każdym razem tak samo bezwiednie. Po jakimś czasie obudziłem się zupełnie sam z siebie i nagle oprzytomniałem, na oślep szukając telefonu. 7.55. Wydobywając z siebie zachrypnięte „perkele” zrzuciłem z siebie kołdrę (niezbyt dokładnie, jak się okazało chwilę później, kiedy zaplątałem się w nią i przewróciłem schodząc z łóżka) i rzuciłem się w stronę łazienki, odruchowo już biorąc okulary z małego stoliczka „Jaka jest pierwsza lekcja, jaka jest pierwsza lekcja, jaka jest…” tłukło mi się po głowie, kiedy w pośpiechu myłem zęby i przeczesywałem włosy. Założyłem koszulę i narzuciłem na nią brązowy sweter, szybko nałożywszy spodnie i skarpetki. Książki powrzucałem szybko do plecaka, usiłując jak najlepiej przywołać w pamięci plan lekcji. Wciągnąłem buty na nogi i chwyciłem plecak i klucze, wychodząc z pokoju. Przekręciłem klucz w zamku (nie obyło się bez szarpania się z drzwiami, żeby tylko wyjąć klucze) i ruszyłem biegiem w stronę budynku szkolnego. Gdzie jest pierwsza lekcja?!
 Na moje szczęście w szatni powieszony był plan lekcji. Dopadłem do niego i zacząłem wzrokiem błądzić po kartce, szukając mojej klasy. Tuż po tym, jak odnalazłem odpowiedni numerek, szybkim krokiem wszedłem po schodach i skierowałem się do klasy. Zatrzymałem się przed tymi dobrymi drzwiami i odliczyłem do trzech, zanim nacisnąłem klamkę. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, czując na sobie wzrok całej klasy. Bąknąłem jakieś „Dzień dobry, przepraszam…” i automatycznie skierowałem wzrok na miejsce, gdzie zazwyczaj siedziałem. Zazwyczaj. Bo tym razem było zajęte. Posłałem pytające, trochę zagubione spojrzenie nauczycielce, która pokiwała głową.
 - Musiałam ich przesadzić na twoje miejsce. Usiądź może z... - rozejrzała się po klasie - Rickiem. Tak, usiądź z Rickiem. - Kolejne pytające spojrzenie, którego z kolei kobieta nie wychwyciła. Zdążyła już usiąść przy swoim biurku i zająć się wpisywaniem mi spóźnienia.
 Memłałem nerwowo rękawy w palcach.
 - Gdzie...? - zapytałem.
 - Tutaj - odezwał się jakiś głos. Od razu zwróciłem głowę w tamtą stronę. Czarnowłosy chłopak pomachał do mnie ręką.
 Podszedłem do ławki, czując niezmierną ulgę z powodu usunięcia się z centrum uwagi, a jednocześnie dyskomfort. W końcu przyszło mi siedzieć z całkiem nieznaną mi osobą. Odsunąłem krzesło możliwie jak najdelikatniej i ostrożnie usiadłem. Wyciągnąłem zeszyt i książki do matematyki i zacząłem przepisywać z tablicy. Pani zadała nam kilka zadań, które mieliśmy zrobić sami, a później wspólnie sprawdzić. Pierwsze z nich poszło całkiem łatwo, natomiast treść drugiego musiałem przeczytać kilka razy, aby w ogóle cokolwiek pojawiło mi się w głowie. Nie, nie tak...
 Poczułem nagłą potrzebę zabawienia czymś palców drugiej ręki. No tak, zostawiłem kostkę w pokoju. Znowu.
 Kiedy wreszcie (po kilku tak samo nieudanych próbach) wpadło mi do głowy jakieś (jak mogło się wydawać) sensowne rozwiązanie i zacząłem pospiesznie zapisywać wszystko, co pomyślałem, usłyszałem stukanie. Podniosłem głowę znad zeszytu. To Rick zaczął wybijać palcami na ławce jakiś rytm. Wzruszyłem wewnętrznie ramionami, może to pomagało mu się skupić. I tak ignorowałem (próbowałem) to stukanie, powtarzający się w kółko, monotonny rytm przez dwie minuty, potem pięć, ale w końcu zacząłem mieć wrażenie, jakbym słuchał tego jednego rytmu od zawsze. Rzuciłem Rickowi spojrzenie, potem dłuższe, następnie szturchnąłem go niepewnie w łokieć.
 - Coś nie tak? - podniósł wzrok z zeszytu, nie przestając wystukiwać tego przeklętego rytmu. Naprawdę zaczynałem mieć wrażenie, że nawet moje serce zaczyna bić w rytm tego stukania.
 - Nie, tylko... mógłbyś, wiesz... przestać stukać - wyjąkałem, plącząc się przy  tym niezmiernie.
 - A, tak, jasne.
 Cisza. Wreszcie.
 Stukanie.
 To się nacieszyłem.
 Westchnąłem cicho i zerknąłem na chłopaka, który albo nie zauważył mojego wzroku, albo udawał, że nie zauważył. Znowu będę musiał zwrócić mu uwagę. O niczym innym nie marzę...
 - Rick, mógłbyś...? - zapytałem cicho, mimo wszystko obawiając się reakcji chłopaka.
 - Znowu? No tak, oczywiście, wybacz. To trochę odruchowe - odparł z uśmieszkiem i położył płaską dłoń na ławce. Nie było tak źle.
 Cisza. Tym razem trwała dłużej; ze spokojem przyjąłem myśl, że teraz już naprawdę przestał. Jak widać myliłem się.
 Znowu ten sam rytm. Perkele.
 - Rick...? - szepnąłem z lekką irytacją, tym razem nieco pewniej.
 - Dość tego - głos nauczycielki sprawił, że zastygłem. - Obserwuję was od dłuższej chwili i przyznam się - myślałam, że to posadzenie was razem będzie trochę inne w skutkach. Obaj przeszkadzacie w lekcji i wiecie dobrze, że to niedopuszczalne. Zostaniecie godzinę po lekcjach. - Po tych słowach pokręciła głową i wróciła do omawiania tematu.
 Świetnie.. - pomyślałem. A już zaplanowałem sobie popołudnie z Arystokratą. Co prawda mieliśmy spędzić w szkole tylko czterdzieści pięć minut dłużej, ale to jednak prawie godzina w plecy. W dodatku godzina, która będzie pewnie najbardziej niezręczną godziną na świecie.  Rick też nie wyglądał na zachwyconego. Wzniósł oczy ku sufitowi, odchylając głowę do tyłu, po czym spojrzał na mnie zupełnie tak, jakby chciał mnie zabić. Zamrugałem, szybko uciekając wzrokiem, i odsunąłem się od niego minimalnie. Chyba jestem już stracony w jego oczach.

 - Gdybyś tylko siedział cicho! - Rick postanowił dać upust swojej irytacji, kiedy po lekcjach szliśmy w kierunku sali matematycznej. Skuliłem się trochę w sobie, mimo że nie czułem się zbyt winny.
 Nie odpowiedziałem. Nic by to nie dało, a raczej zirytowałbym go bardziej. Szedłem po prostu przed siebie ze wzrokiem wbitym gdzieś w przestrzeń.
 Droga nie zajęła nam zbyt dużo czasu, już po chwili weszliśmy do sali matematycznej. Zamknąłem ostrożnie drzwi i spojrzałem w stronę nauczycielki. Stała z założonymi rękami, wyglądała na zmęczoną.
 - Chłopcy... - westchnęła. - Cóż, zajmijcie się sobą. Tylko bez telefonów. I to ma się więcej nie powtórzyć, rozumiecie? - spiorunowała mnie wzrokiem, na co pokiwałem nerwowo głową. Niech mi pani wierzy, dla mnie to też będzie tortura ~ pomyślałem. - Rick? - Uniosła znacząco brwi w oczekiwaniu na odpowiedź od chłopaka.
 - Oczywiście.
 Dopiero teraz zwróciłem jakąś większą uwagę na to, jak wyglądał. Był sporo wyższy ode mnie, miał czarne, nieułożone włosy. Ubrany był w ciemne ubrania, w ręku trzymał czarną, skórzaną kurtkę. Miał naprawdę dużo tatuaży;  zdziwiłem się, że wcześniej ich nie zauważyłem. Jego twarz miała wyraz, który wręcz krzyczał „Naprawdę? Naprawdę muszę tu być?”.
 Usiadłem w którejś z ławek przy ścianie, po czym wyciągnąłem z plecaka szkicownik i długopis. Zacząłem rysować Arystokratę kłusującego po padoku z głową nisko przy ziemi. Pierwszy szkic całkiem mi nie wyszedł - już po paru minutach zacząłem nowy, tamten zostawiając bez narysowania nawet połowy. Drugi zacząłem nawet nieźle, może nawet coś by z tego wyszło.
 - Idę do toalety - poinformowała nas nauczycielka, spoglądając na Ricka trochę nieufnie.
 Pokiwałem głową i wróciłem do rysowania, zasłaniając zeszyt ręką. Po chwili podniosłem jednak wzrok. Rick stał w drzwiach i rozglądał się. Pochwycił plecak i wybiegł z klasy. Saatana! Przecież jak tylko pani wróci, zapyta, dlaczego pozwoliłem mu uciec. Będzie wściekła - pomyślałem z przerażeniem. Wrzuciłem zeszyt do plecaka i pobiegłem za chłopakiem. Zmierzał w stronę wyjścia ze szkoły. Po opuszczeniu budynku przestałem biec, bo miałem wrażenie, iż lada moment wypluję własne płuca. Nie ma co, zmachałem się. Oddychając głęboko wyszedłem zza rogu. Chłopak stał tyłem do mnie, przodem do ściany szkoły. Podszedłem trochę bliżej, tak, że dzieliła nas teraz odległość może sześciu metrów.
 - Co on... - wyszeptałem w sekundę przed tym, jak poczułem na własnym ramieniu uścisk czyichś palców. Momentalnie oblał mnie zimny pot.
 - Gratulacje, panie Passenger. Gratulacje - powiedziała pani Peek lodowatym głosem. Jęknąłem w duchu. Gorzej być nie może. - Pan Morgan! - wycedziła, a Rick powoli obrócił się w jej stronę. W ręku trzymał puszkę ze sprayem.
 Uścisk palców dyrektorki szkoły nie rozluźniał się, a ja czułem się zupełnie jak mysz w szponach sępa. Dokładnie. Jak martwa mysz.
 - Mógłby mi pan to wyjaśnić? - Drugą ręką wskazała na coś, co chłopak zaczął malować na ścianie szkoły. Kiedy jednak Rick otworzył usta, aby zacząć, uniosła ostrzegawczo palec. - Nie, nie może pan tego wyjaśnić. Tu nie ma co wyjaśniać. To nie do pomyślenia! Oboje macie przez tydzień pomagać stajennym we wszystkim. A na dziś - posprzątajcie stajnie. Ma być na błysk, rozumiecie? Nie spodziewałam się tego po tobie, Beauregard - zwróciła się bezpośrednio do mnie.
 Pokiwałem głową, czując, jak na zmianę mi gorąco i zimno. W końcu uścisk palców zelżał, a pani Peek oddaliła się. Spojrzałem bezradnie na Ricka.

Richardzie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.