***
Kolejny nudny dzień wakacji. Dzisiejszy dzień też praktycznie niczym się nie różnił, zjadłam śniadanie i praktycznie od rana oglądałam swojego ukochanego Dr House'a. Na zewnątrz było trochę zimnawo, w końcu jesień i szkoła. Nie mogę uwierzyć, że rozpoczęcie już jutro, choć w sumie stęskniłam się za szkołą, ale tylko troszkę. Był prawie wieczór, przydałoby się w sumie wyjść i w ogóle ubrać. Zrzuciłam z siebie szybko pidżamę i przebrałam się w ciemnoszare jeansy, jasnobrązowy sweter a rękawy podciągnęłam prawie do łokcia, wszystko podkreślał niedbale stworzony przeze mnie kok. Miliony kosmyków opadały mi na twarz jednak zignorowałam to, założyłam szybko czarne tenisówki i wyszłam z pokoju. Nie miałam pomysłu gdzie iść, po chwili jednak postanowiłam przejść się i wziąć Angel. Weszłam do stajni, na szczęście było dość mało osób. Nie lubiłam nigdy przepychu czy tłumów. Kara klacz chyba od razu mnie zauważyła, bo odwróciła łeb w moją stronę i zaczęła stukać nogą w drzwi boksu. Wychodząc z domu całe szczęście udało mi się zabrać ze sobą granatowy uwiąz. Przyznać muszę, że granat bardzo do niej pasuje. Klacz całe szczęście była czysta więc przypięłam jej uwiąz i wyprowadziłam z boksu, a następnie ze stajni. Szłam przed siebie w stronę bramki do wyjazdów w teren i znalazłam pierwszy lepszy szlak, po prostu poszłam nim. Trafiłam na polanę pełną stokrotek, wypuściłam wolno klacz. Ufałam jej i znam ją na tyle długo, że wiem, że nie ucieknie więc byłam spokojna. Usiadłam pod jakimś drzewem nie martwiąc się o martwe już ubrania. Wyjęłam z kieszeni spodni mój ukochany notatnik. Wiecznie pogięty, ale nie przesadnie i do tego zamazana trochę okładka, mimo to uwielbiałam go. Otworzyłam go na pierwszej stronie, były tam słowa piosenki kiedyś przeze mnie uwielbianej. Zamknęłam oczy a słowa piosenki same wypływały mi z ust. Jednocześnie śpiewałam lekko i głośno jakbym chciała wyśpiewać albo wykrzyczeć moje emocje.
~I'm bulletproof, nothing to lose
Fire away, fire away
Ricochet, you take your aim
Fire away, fire away
You shoot me down but I won't fall
I am titanium~
Nagle usłyszałam głośne parsknięcie, napięłam się i szybko otworzyłam oczy. Stał przede mną chłopak, a raczej kary koń a na nim chłopak. Był trochę dziwnie ubrany, ale co kto lubi. Kurczę co to ma być do cholery nikt normalny nie podjeżdża tak po cichu no! Nienawidzę publicznych występów a on jeszcze nawet nie uświadomił mnie o swojej obecności. Zresztą jaki debil jeździ po takiej polanie!
Siedziałam dalej w tym samym miejscu, patrząc na chłopaka niepewnie i cholernie się czerwieniąc. Minus bardzo bladej skóry, widać nawet delikatnego rumieńca. Chłopak zeskoczył z konia i jakby lekko się uśmiechnął, przynajmniej tak mi się zdawało. Ukłonił się przede mną co było dość dziwne.
- Witam panienkę, proszę wybaczyć mój nietakt, ale nie chciałem przerywać tego zniewalającego występu, byłoby to grzechem, ale naprawię swój błąd — przywitał się. Skąd on się urwał... Zniewalający występ? Czyli musiał długo mnie słuchać...
Zdjął rękawiczki po czym dotknął mojej dłoni, miał dość ciepłe ręce. Nie wiedziałam co zamierza zrobić, chłopak po prostu ucałował moją rękę.
- Zwę się Ciel Phantomhive, lady — przedstawił się. Boże czy on mi właśnie ucałował rękę? Naprawdę kuźwa to zrobił? Nie, że coś, ale nie lubię bliskich kontaktów a gościa praktycznie nie znam a ten już się rwie do całowania.
Po chwili odzyskałam świadomość świata, błyskawicznie wstałam i z tą samą prędkością otrzepując się z brudu.
- Morgan. Rosalie. - wydukałam. - Ale mówią mi Ros. - spaliłam się praktycznie już cała rumieńcem.
- Bardzo mi miło. - w końcu chłopak puścił moją dłoń, którą natychmiast schwyciłam notatnik przytulając go do siebie.
- Długo tak stałeś? - wydusiłam z siebie jakiekolwiek słowa, byleby nie stać w niezręcznej ciszy.
- Na tyle, by usłyszeć Twój piękny głos. - odpowiedział bez wahania.
- Ta piękny... - westchnęłam cicho. Po czym nastała niezręczna cisza, nie miałam pojęcia co zrobić więc posiłkowałam się szybką ucieczką.
- Ja może już pójdę... - zaśmiałam się nerwowo i szybko zawołałam klacz do siebie która przygalopowała do mnie z krzaków. Wyjęłam uwiąz z kieszeni i przypięłam do jej kantaru, przełożyłam przez grzbiet klaczy i z łatwością wskoczyłam na nią.
Nowo poznany chłopak nie tracił w tym momencie czasu i także wskoczył na swojego karusa. Nie mówcie mi, że ma zamiar ze mną jechać...
- Może wrócimy razem? - powiedział ochoczo. Oczywiście, że nie.
- No spoko. Możemy. - moje umysłowe "nie" właśnie poszło się jebać. - Tylko że chciałam pojechać na plażę pojeździć o zachodzie słońca...- powiedziałam cicho.
- Spoko, możemy więc jechać razem. - oznajmił. - Tylko prowadź, bo nie zbyt znam drogę. -
Pokiwałam głową i docisnęłam lekko łydkę. Angel szybko ruszyła stępem, nie ociągając się. Cholera żałuję, że przyjechałam tutaj, co mnie podkusiło cholera jasna no! Czułam się dziwnie, Ciel był jakby odpicowany i w ogóle miał sprzęt a ja takie niechlujne ubrania i wszystko oraz brak sprzętu.
- Angel? - usłyszałam głos obok. Spojrzałam na chłopaka niepewnie, przez chwilę nie wiedząc o co mu chodzi.
- Twój koń, nazywa się Angel tak? - powtórzył pytanie tylko dokładniej.
- Wybacz zamyśliłam się, tak to Angel. Nazwana jest ze względu na swój anielski charakter jak to niektórzy mówią. - odpowiedziałam szybko.
- A tak w ogóle co robisz w akademii? - zmieniłam temat za nim chłopak zdążył cokolwiek coś powiedzieć.
Ciel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.