wtorek, 5 czerwca 2018

Od Boonie do Ricka

Spokojna i leniwa sobota? Dobre sobie. Nie po to przez cały rok starałam się być „dobrą dziewczynką”, która wcale nie nadużywa alkoholu w każdy weekend. W ogóle. Niby powinnam ogarniać swoje życie, ale jakoś nie bardzo mi to szło biorąc pod uwagę moją ostatnią imprezę z której nic w cholerę nie pamiętam. Ale w końcu mam dziewiętnaście lat, powinnam korzystać z życia, a nie pilnować drących mordy dzieci w sierocińcu. W sumie, nie miałam na co narzekać, bo dzięki temu miałam gdzie spać. 
Wracając do tematu, zaspałam. 
Pędem wpadłam do stajni witają się po drodze ze starszą panią, która od czasu do czasu dotrzymywała towarzystwa Ghost’ owi. Natomiast pani Cassela uznawała mojego ogiera za wrzód na dupie i chciała się go jak najszybciej pożegnać. Cóż, widać jak nas lubią. 
- Greast, bierz tego swojego diabła i idź all'inferno!* - burknęła Agnese Cassela rzucając we mnie kantarem siwego. Złapałam go dość sprawnie i weszłam do boksu mojego konia. Ogier trącił mnie ryjkiem obwąchując przy tym moje kieszenie. Założyłam mu szybko brązowy przedmiot, dopięłam uwiąz i wyprowadziłam go z boksu. Na szczęście nie musiałam targać ze sobą psów, bo te poleciały do Nevady już dwa dni wcześniej. 
- Do widzenia, ale mam nadzieję, że nie! – krzyknęłam w głąb stajni do przysadzistej brunetki. 
Wprowadzenie Ghosta do przyczepy nie należało do najtrudniejszych, siwek bardzo lubił podróże i nie było z tym problemu. No, bynajmniej z tym.
Moim kierowcą był Enrico, facet dość mocno przy kości, cuchnący tanim piwem i papierochami. Znałam go długo, choć niekoniecznie lubiłam. Zawsze wydawało mi się, że chce zaciągnąć mnie do jakiejś wąskiej uliczki, których z resztą w Wenecji było pełno, i tam wykorzystać do własnych celów. 
Pokrętne myślenie. 
**
Biorąc pod uwagę moje niezbyt dobre przystosowanie do latania samolotem, ciepłe i miękkie łóżeczko w Akademii było kuszącą propozycją. Psy z resztą chyba myślały podobnie, bo ułożyły się po moich obydwu bokach kładąc pyski na moich plecach. Niestety, musiałam jeszcze się ogarnąć, bo ciuchy jeszcze ze stajni nie były dobrym ubraniem do spania. 
Dlatego niechętnie zwlekłam się z łóżka kierując się do łazienki. Moje odbicie w lustrze mnie nie zdziwiło. Już dawno przyzwyczaiłam się do swojego aparatu na zębach i ciemnych worów pod oczami, które odcinały się na mojej twarzy chyba najbardziej.
Wykonałam podstawowe czynności doprowadzające mnie do stanu w którym mogłam iść spać, a następnie po prostu padłam na łóżko nawet nie zawracając sobie głowy tym, że od wczoraj nic nie jadłam. Ale ciul z tym. 
**
Poranek powitał mnie słońcem napierdalającym mi zewsząd w twarz. W pierwszej chwili zastanawiałam się gdzie ja do cholery jestem, ale po wystarczyło kilka sekund i ogarnęłam, że znajduję się w Dressage Academy. Jak miło obudzić się w jakimś w miarę przyjaznym środowisku. 
- Quawan, Youka, won – warknęłam kiedy psy uznały, że zajebiaszczym pomysłem będzie zacząć po mnie skakać. – Już!
Obydwa futrzaki jak poparzone zeskoczyły z mojego brzucha kierując się do kuchni po żarcie. A tu kij, bo miski puste.
Westchnęłam cicho schodząc z łóżka i idąc po worek z karmą zaczęłam rzucać najróżniejsze włoskie przekleństwa. No, bo jak do chuja mam dać im jeść skoro do cholery nie wzięłam karmy. 
- Czekajcie, spróbuję od kogoś pożyczyć – burknęłam wychodząc z pokoju na akademikowy korytarz. Nie miałam pojęcia kto mógłby mieć psa, a tym bardziej kto pożyczy całkiem obcej osobie żarcie dla psów? 
W końcu jednak wzięłam się w garść i postanowiłam zapukać do pierwszego lepszego pokoju. Na moje szczęście (albo i nie) ze środka rozległo się psie ujadanie.
- Kim ty do cholery jesteś i czemu mnie budzisz? – oho, mam całkowicie przejebane

>Riczyk? XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.