piątek, 8 czerwca 2018

od Beauregarda cd. Viktorii

 - Ja... - zaczęła, ale głos utknął jej w gardle. - Oh, ja nie wiem, co ja mam robić! - Uniosła ręce gwałtownie w stronę nieba, a z jej oczu wypłynęły łzy. Po jej twarzy przebiegały różne emocje; teraz malowała się na niej złość. - No i po chuj ja ci to mówię? Ty masz swoje życie, swoje problemy i pewnie gówno obchodzi cię to, co mówię. - Przerwała na moment, kiedy nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Tym razem to ona była pierwszą, która uciekła przed kontaktem wzrokowym, robiąc to niecałą sekundę po tym, jak on się zaczął. - Jak zwykle wszystko pierdolę. Przeze mnie moja dziecinka nie żyje! - A przeze mnie nie żyje ktoś inny... Poczułem ścisk w żołądku.
 Viktoria klęczała, nie przestając płakać.
 - Chcesz wracać? - odezwała się.
 I wtedy wspomnienia uderzyły we mnie mocną, miażdżącą falą. Falą dźwięków, obrazów, głosów i twarzy. Przed moimi oczami stanęły wspomnienia tak wyraźne, jakby te niechciane wydarzenia, o których przez te lata tak mocno, ale i bezskutecznie usiłowałem zapomnieć, stały się zaledwie przed chwilą. Nie miałem nawet czasu, żeby odepchnąć te obrazy; wszystko przyszło tak nagle.
 - Chcesz wracać? - zapytała mama, próbując ukryć to, jak bardzo łamał jej się głos. 
 Nie odpowiedziałem. stałem na tej cholernej plaży, nie czując zimna ani bólu zmęczonych mięśni. Wpatrywałem się w ciemne jezioro, gdzie grupa ratowników szukała mojego brata. Wydawało mi się, że od czasu, kiedy wyczołgałem się na plażę, wołając o pomoc i krztusząc się wodą, minęła cała wieczność. A jeszcze więcej od momentu, w którym ratownicy wbiegli do jeziora. Łzy nieustannie spływały po moich policzkach, a ja zagryzałem wargę, nie zauważając metalicznego posmaku krwi w ustach.
 - Misiek, wracaj do domu... - powiedziała mama.
 - Nie mów tak... na mnie - powiedziałem głośniej, niż planowałem, zacinając się i zaciskając pięści. - I nie pójdę do domu. To moja wina, że on tam teraz jest, nie pójdę do domu! 
 I w tym momencie z wody wyszli ratownicy. Nieśli coś w ramionach. To, że był to Finn, dotarło do mnie dopiero po chwili.
 Rzuciłem się w ich stronę, potykając się o własne nogi. Mężczyźni ustawili się wokół miejsca, gdzie położyli mojego brata, w ciasny krąg, nie dając mi możliwości zobaczenia Finna. Jeden z nich zajął się reanimacją. Okrzyki ratowników ucichły i zgiełk zamienił się w pełną trwogi i napięcia ciszę. Te sekundy, podczas których jakiś facet próbował ratować życie mojego brata, ciągnęły się bez końca.W końcu odezwał się, a słowa, jakie wypowiedział, mimo że cicho, dotarły do mnie natychmiast.
 - Nie udało się.
Nic więcej nie słyszałem. Przedarłem się przez ludzi i upadłem na kolana przy Finnie. Jego blada twarz z sinymi ustami i mokrymi kosmykami włosów opadającymi na czoło wstrząsnęła mną. Zacząłem płakać i krzyczeć, przytulając do siebie przerażająco zimne ciało brata. Jego już tu nie było i to była moja wina. Tylko i wyłącznie moja. Cały świat się zawalił przeze mnie. I choć nie padało, czułem, jakby piorun przeszedł przez moje ciało.
 - ... Bear?!
 Podniosłem zrozpaczony wzrok na Viktorię. Coś się we mnie przełamało.
 - Ty... masz poczucie winy? Ty nie wiesz... ja... przeze mnie mój brat nie żyje. - powiedziałem cicho drżącym głosem, czując niesamowity ścisk w żołądku. - Przeze mnie mój brat nie żyje! - wybuchłem.
 - Niemożliwe - powiedziała po chwili milczenia. - Siedziałbyś.
 - Ty... nic nie rozumiesz - wykrztusiłem.
 - To mi wytłumacz! - zirytowała się, wyrzucając ręce w stronę niebo, z którego dalej spadały delikatne kropelki deszczu. - Mam dość tego twojego użalania się nad sobą i płakania w każdej możliwej sytuacji.
 - Wytłumaczyć ci...? - powtórzyłem, wbijając sobie paznokcie. Dziewczyna pokiwała gwałtownie głową, wyrażając tym swoje zirytowanie.
 Chciałem odmówić, ale wtedy coś we mnie pękło. Zacząłem mówić. Opowiadałem jej o tym, jak dostaliśmy konie, jak ścigaliśmy się po polach, rozmawialiśmy, bawiliśmy się, jak spędzaliśmy właściwie każdą wolną chwilę razem. Powiedziałem, że to on był jedyną osobą, która mogła  sprawić, że się uśmiechnąłem po złym dniu. W końcu opowiedziałem, jak poszliśmy nad jezioro bez nikogo dorosłego, bo mama wiedziała, że w razie czego Finn by mnie uratował. Nie przewidziała tylko tego, że to ja będę musiał ratować jego.
 Opowiadałem jej, jak Finnowi wreszcie udało się przekonać mnie, żebym wszedł do wody, bo była dla mnie za zimna, a dzień był chłodny. Opowiadałem jej o tym, jak wypłynęliśmy daleko od brzegu tego wielkiego, ciemnego jeziora. O tym, że chlapaliśmy się i kiedy za któryś razem przetarłem oczy z wody, jego już nie było obok mnie. Że gdybym mocniej chwycił mocniej rękę, kiedy w panice szukałem go pod wodą, może udałoby mi się wyciągnąć go na powierzchnię i nic by się nie stało. O tym, jak zostawiłem go na środku jeziora i popłynąłem ile sił do brzegu, krztusząc się wodą i łzami. Jak wyczerpany wyczołgałem się na plażę, krzycząc o pomoc, i pobiegłem do domu, w połowie drogi wpadając na mamę. Opowiedziałem jej o jej zdezorientowanej minie, kiedy powtarzałem w płaczu pojedyncze wyrazy. I o przerażeniu wypisanym na twarzy, kiedy zrozumiała. Powiedziałem, jak biegliśmy nad jezioro, a mama w biegu wybierała numer do ratowników. Kazała mi zostać na brzegu i wypatrywać pomocy, a sama weszła do wody i zaczęła wołać i szukać Finna. Opowiedziałem, jak czekałem na ratowników. O tym, jak mama chciała, żebym wracał do domu, ale ja nie poszedłem. O strasznym uczuciu, które towarzyszyło mi, kiedy szukali mojego brata w jeziorze. O ciszy, która zgniatała mnie od środka, gdy próbowali go ratować, i o słowach, które mnie złamały. O tym, jak, krzycząc, przytulałem ciało Finna, a zimno, które od niego biło, przenikło przeze mnie i zostało w mojej głowie.
 Zdania, które wypowiadałem, mieszały się z cichym szumem deszczu i co jakiś czas przerywane były moim szlochem.
 Mówiłem dalej - o tym, jak wróciłem z mamą do domu i nigdy wcześniej nie był on tak pusty. Jak nie chodziłem do szkoły przez długi czas i całymi dniami siedziałem na dworze, żeby tylko nie musieć znosić tej ciszy, która panowała w domu. Powiedziałem, że przez jakiś czas próbowałem obwiniać przypadek, wodę, pogodę, czy wszystko inne, co akurat wpadło mi do głowy; przez cały czas jednak w głębi siebie wiedziałem, że to tylko i wyłącznie moja wina. I ta świadomość w pełni uderzyła mnie dwa tygodnie po tym dniu, aby już nigdy nie minąć. Opowiedziałem, jak każdego dnia płakałem i błagałem, żeby wrócił. Ale nigdy nie wrócił. Przeze mnie. Opowiedziałem, jak przychodzili ludzie, których nie znałem i mówili, jak bardzo im przykro. Wiedziałem, że kłamali. Nawet nie znali mojego brata. Przychodzili, klepali mnie po ramieniu, mówili kilka równie oklepanych jak ten gest słów i wychodzili, będąc pewnymi, że już wszystko dobrze. Ale nie było. Nigdy już nie było. Powiedziałem o tym, że codziennie poczucie winy zżerało mnie od środka, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. O tym, jak mimo że mama przy mnie nie płakała, widziałem ból w jej oczach i czasem w nocy słyszałem, jak szlochała.
 Opowiedziałem jej o wszystkim. Wszystkim, co siedziało we mnie i nie dawało spokoju przez te lata.
 Wreszcie skończyłem mówić i upadłem na kolana, drżąc na całym ciele. I chociaż wydobycie wszystkich tych słow kosztowało mnie bardzo wiele, czułem się jakby odrobinę... lżej. Dużo lżej.


Viktoria? It's gettin' kinda emotional xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.