Dziewczyna spuściła głowę, zauważyłem że głaszcze swojego psa. Wstała i dała jej jedzenie. Czułem ogromne wyrzuty sumienia bo nigdy nie uderzyłem kobiety. Nie chciałem jej tego zrobić.
- Myślisz że jesteś pierwszym, który mnie uderzył? To było lekkie. -
powiedziała, wstając od misek, która zaczęła zajadać się
jedzeniem. Spojrzałem na nią lekko zmieszany i zdziwiony. - Słuchaj, wiem że gryzie Cię sumienie, to widać. -
roześmiała się cicho, siadając koło mnie. - Nie musisz mi tego
wynagradzać, chciałabym tylko żebyś pojechał ze mną w teren. Na taki
długi, bardzo długi. Nie, wróć, nie w teren. Żebyśmy przeszli się z
końmi w ręku. - kiedy skończyła wypowiedź przestała się uśmiechać. Zgodziłem się lekko uśmiechając.
- Będę czekał w stajni. - powiedziałem i wstałem, kierując się do
wspomnianego budynku. Kiedy wszedłem do stajni już z daleka słychać było rżenie mojego karusa. Sprawnie go oporządziłem, po czym wyprowadziłem z boksu. Soul drobił w miejscu co chwila skubiąc moje ramię. Po chwili przyszła Viktoria, szybko oporządziła swoją klacz która trochę się wyrywała. Podeszła do mnie, oba konie się obwąchały. Kara klacz odskoczyła do tyłu i radośnie zarżała. Przeszliśmy się w kierunku
polany, gdzie potem Viktoria spuściła konia z uwiązu. Także spuściłem swojego konia z uwiązu. Soul
rozpędzał się, ścigając się z gwałtownie opadającymi liśćmi, chociaż
mocniejsze porywy wiatru powodowały jego płoszenie się.
- Jesteś wolna, spójrz. -usłyszałem szept dziewczyny, który skierowała do klaczy.
- Rick...? - popatrzyłem na nią, odrywając wzrok od Soula. - Głupio to
zabrzmi, ale pomógłbyś mi w jakiś dzień z zajeżdżaniem młodej?
-Okey, spoko- odpowiedziałem bez zastanowienia i uśmiechnąłem się do niej.
-Serio?- uniosła brew.
-Tak. Miałem tak samo z Soulem. W sumie to nadal mam, ale jest tak uparty i cholernie wredny że dałem sobie spokój.
-Sugerujesz że Dia będzie taka sama? - westchnęła dziewczyna, obracając źdźbło trawy w dłoniach.
-Może... Ale w większości zależy to od ciebie. Jeśli jesteś tak samo uparta jak ona to ci się uda- wyszczerzyłem się.
-No w tym wypadku to masz rację. Ale z tobą to nie wiem, jeszcze Cie kopnie i będzie trzeba opatrywać biedaczka
-No bez przesady
-Przecież ty już syczałeś na zwykłą wodę utlenioną.- zaśmiała się na co zmierzyłem ją zabójczym wzrokiem.
Vicz? Przepraszam ale mój mózg wysiadł :c
Strony
▼
czwartek, 30 listopada 2017
środa, 29 listopada 2017
od Sama cd. Nicole
Szatynka popatrzyła na mnie, spoglądając mi w oczy. Uśmiechnąłem się do niej ciepło.
- Nie, to znaczy tak, szukam. Szukam Pokera i Demensa - poplątała się lekko w swojej wypowiedzi, spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Znaczy szukam moich koni. Nie interesuje się hazardem - zaśmiała się nerwowo. Czyli do niej należały te dwa nowe konie.
- Nowa? - zapytałem z uśmiechem i wskazałem ich boksy. - Nie trudno się tu zgubić. Jak coś to są trzy i cztery boksy dalej od tego dupka. - powiedziałem i wskazałem palcem na Noctisa, który przybrał minę niewiniątka. No tak, bo dziewczyna i trzeba się popisać. Westchnąłem w duchu, to cud że jeszcze żyję.
- Ratujesz mi tyłek serio. Dziękuję ci bardzo - zaśmiała się, pożegnała i poszła w swoja stronę. Odwiesiłem siodło i ogłowie, wyczyściłem szybko bułanka i wyprowadziłem go na pastwisko. Z uśmiechem obserwowałem jak galopuje i bryka, rżąc radośnie a zaraz potem przechodząc do żwawego kłusa. Ciemnozielona derka po paru minutach zmieniła kolor w odcieniu błota i podobnych hitów sezonu. Postanowiłem jeszcze wrócić do stajni, by w miarę ogarnąć sprzęt bułanka. W drzwiach wpadła na mnie dziewczyna, której pomogłem znaleźć konie. Wywróciłaby się. Chwyciłem ją szybko za nadgarstek i przytrzymałem, rozwalenie sobie nosa czy ręki w pierwszy dzień nie byłoby dobrym pomysłem. Zarumieniła się i spuściła wzrok zawstydzona. Uśmiechnąłem się do niej, szatynka, której imienia wciąż nie znałem zrobiła to samo. Wyglądała ładnie gdy się uśmiechała. Delikatne uniesienie kącików ust podkreślało brązowe oczy. Przyglądając się jej tak, ujrzałem siniaka na skroni.
- Swoją drogą, jestem Sam Winchester. - przedstawiłem się, wciąż zastanawiając się skąd ten siniak.
- Nicole. - odparła krótko i poprawiła włosy, widząc że mój wzrok spoczywa na "zranieniu". Oblała się rumieńcem. - Zaprowadzisz mnie do dyrektorki? - zapytała rozkojarzona, pokiwałem głową i poszedłem przodem. Akademia prezentowała się nieco inaczej niż podczas normalnej pogody, teraz zaczęło padać. Westchnąłem i zarzuciłem kaptur na głowę. Ciężkie krople wody uderzały o bruk, za mną szła Nicole. Wytarłem buty o wycieraczkę która znajdowała się zaraz przed wejściem i wpuściłem szatynkę przodem. Podziękowała i rozejrzała się wokoło. Wydała z siebie ciche "wow". Zaprowadziłem dziewczynę do gabinetu dyrektorki. Nie dawno samemu błądziłem po szkole jak ostatni debil, a nie chciałem by przytrafiło się to Nicole. Otworzyła drzwi i weszła sama, czekałem na nią dobre 15 minut. Zza drzwi dobiegały mnie stłumione rozmowy i śmiech. Po chwili z gabinetu wyszła Nicole, trzymająca klucz w rękach. Spoważniała gdy mnie zobaczyła, ale zaraz potem na jej twarzy zawitał uśmiech.
- Pójdę się rozpakować. - powiedziała, kierując się do pokoju.
- Spoko. Zaczekam w stajni. Z ciekawości... - zagaiłem, dziewczyna spojrzała na mnie, wydając krótkie "hmm?" - Miałem w planach popracować z tamtym dupkiem, przyłączysz się? - zapytałem dziewczyny. Skinęła głową i pożegnała się ze mną, kierując się do pokoju.
***
Zbliżał się wieczór, czekałem na Nicole przy boksie Noctisa, który już był osiodłany. Po kolejnych dziesięciu minutach, zjawiła się szatynka.
- Teren? - zapytałem, zmieniając zdanie o treningu. Przydałoby się z nim ruszać gdzieś dalej.
- A mówią że to kobiety są zmienne. - burknęła, siodłając konia o niepospolitej maści. Poradziła sobie sprawnie, jak na nową tutaj. Nie spodziewałem się tego po niej. Dosiadłem prędko hanowera i wyjechałem dalej. Nicole szybko wsiadła na Pokera. Ruszyliśmy stępem, oddaliłem się od jej konia, bo nigdy nic nie wiadomo co odwali temu dupkowi. Po wjechaniu na ścieżkę ruszyliśmy kłusem.
- Więc... jak tu trafiłaś? - zagaiłem.
< omg. chyba bardziej spieprzyć się nie da XDD Colli? >
- Nie, to znaczy tak, szukam. Szukam Pokera i Demensa - poplątała się lekko w swojej wypowiedzi, spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Znaczy szukam moich koni. Nie interesuje się hazardem - zaśmiała się nerwowo. Czyli do niej należały te dwa nowe konie.
- Nowa? - zapytałem z uśmiechem i wskazałem ich boksy. - Nie trudno się tu zgubić. Jak coś to są trzy i cztery boksy dalej od tego dupka. - powiedziałem i wskazałem palcem na Noctisa, który przybrał minę niewiniątka. No tak, bo dziewczyna i trzeba się popisać. Westchnąłem w duchu, to cud że jeszcze żyję.
- Ratujesz mi tyłek serio. Dziękuję ci bardzo - zaśmiała się, pożegnała i poszła w swoja stronę. Odwiesiłem siodło i ogłowie, wyczyściłem szybko bułanka i wyprowadziłem go na pastwisko. Z uśmiechem obserwowałem jak galopuje i bryka, rżąc radośnie a zaraz potem przechodząc do żwawego kłusa. Ciemnozielona derka po paru minutach zmieniła kolor w odcieniu błota i podobnych hitów sezonu. Postanowiłem jeszcze wrócić do stajni, by w miarę ogarnąć sprzęt bułanka. W drzwiach wpadła na mnie dziewczyna, której pomogłem znaleźć konie. Wywróciłaby się. Chwyciłem ją szybko za nadgarstek i przytrzymałem, rozwalenie sobie nosa czy ręki w pierwszy dzień nie byłoby dobrym pomysłem. Zarumieniła się i spuściła wzrok zawstydzona. Uśmiechnąłem się do niej, szatynka, której imienia wciąż nie znałem zrobiła to samo. Wyglądała ładnie gdy się uśmiechała. Delikatne uniesienie kącików ust podkreślało brązowe oczy. Przyglądając się jej tak, ujrzałem siniaka na skroni.
- Swoją drogą, jestem Sam Winchester. - przedstawiłem się, wciąż zastanawiając się skąd ten siniak.
- Nicole. - odparła krótko i poprawiła włosy, widząc że mój wzrok spoczywa na "zranieniu". Oblała się rumieńcem. - Zaprowadzisz mnie do dyrektorki? - zapytała rozkojarzona, pokiwałem głową i poszedłem przodem. Akademia prezentowała się nieco inaczej niż podczas normalnej pogody, teraz zaczęło padać. Westchnąłem i zarzuciłem kaptur na głowę. Ciężkie krople wody uderzały o bruk, za mną szła Nicole. Wytarłem buty o wycieraczkę która znajdowała się zaraz przed wejściem i wpuściłem szatynkę przodem. Podziękowała i rozejrzała się wokoło. Wydała z siebie ciche "wow". Zaprowadziłem dziewczynę do gabinetu dyrektorki. Nie dawno samemu błądziłem po szkole jak ostatni debil, a nie chciałem by przytrafiło się to Nicole. Otworzyła drzwi i weszła sama, czekałem na nią dobre 15 minut. Zza drzwi dobiegały mnie stłumione rozmowy i śmiech. Po chwili z gabinetu wyszła Nicole, trzymająca klucz w rękach. Spoważniała gdy mnie zobaczyła, ale zaraz potem na jej twarzy zawitał uśmiech.
- Pójdę się rozpakować. - powiedziała, kierując się do pokoju.
- Spoko. Zaczekam w stajni. Z ciekawości... - zagaiłem, dziewczyna spojrzała na mnie, wydając krótkie "hmm?" - Miałem w planach popracować z tamtym dupkiem, przyłączysz się? - zapytałem dziewczyny. Skinęła głową i pożegnała się ze mną, kierując się do pokoju.
***
Zbliżał się wieczór, czekałem na Nicole przy boksie Noctisa, który już był osiodłany. Po kolejnych dziesięciu minutach, zjawiła się szatynka.
- Teren? - zapytałem, zmieniając zdanie o treningu. Przydałoby się z nim ruszać gdzieś dalej.
- A mówią że to kobiety są zmienne. - burknęła, siodłając konia o niepospolitej maści. Poradziła sobie sprawnie, jak na nową tutaj. Nie spodziewałem się tego po niej. Dosiadłem prędko hanowera i wyjechałem dalej. Nicole szybko wsiadła na Pokera. Ruszyliśmy stępem, oddaliłem się od jej konia, bo nigdy nic nie wiadomo co odwali temu dupkowi. Po wjechaniu na ścieżkę ruszyliśmy kłusem.
- Więc... jak tu trafiłaś? - zagaiłem.
< omg. chyba bardziej spieprzyć się nie da XDD Colli? >
wtorek, 28 listopada 2017
Od Nicole cd. Sama
***
Ten dzień zapowiadał się wręcz wspaniale. To właśnie dziś miałam jechać do akademii. Byłam już spakowana więc zeszłam na dół by pożegnać swoich rodziców.
-Uważaj tam na siebie- pocałowała mnie mama.
-Dobrze mamo. A gdzie jest tata?- rozejrzałam się po salonie. Po chwili w progu pojawił się mój tata, w dłoni trzymał list.
-Czemu nas okłamałaś?- spojrzał na mnie znad koperty.
-Skąd to masz?- podeszłam do niego z zamiarem odebrania listu.
-Leżało w twoich rzeczach
-Nie możesz tak!
-Czemu okłamałaś nas że jedziesz do Oxfordu?-
No tak, rodzice chcieli bym tam studiowała ale ja tego nie chciałam. Wolałam pójść w stronę jeździectwa ale im jeszcze tego nie mówiłam.
-Nie chcę być lekarzem, prawnikiem czy profesorem! Nie zmienicie tego! Postanowiłam już że pojadę do akademii jeździeckiej.
-Nigdzie nie jedziesz
-Co takiego? Jestem już dorosła!
-Nie pozwolę być zmarnowała sobie życie jak mój syn!
-On też był mi bliski, był moim bratem ale on nie żyje jest już tylko prochem. On by mi pozwolił!- wyrzuciłam to z siebie co było błędem. Po chwili leżałam na ziemi trzymając się za piekący policzek.
-Steve! Co ty do cholery wyrabiasz!- usłyszałam krzyk mamy.
-Nie mów tak o nim!
-Nie zamierzam- wstałam po czym wybiegłam z domu. Zamknęłam szybko przyczepę.
-Nicole! Przepraszam nie chciałem! Proszę cię wróć!- usłyszałam krzyki taty jednak zignorowałam go i zatrzasnęłam drzwi od mojego auta. Odpaliłam silnik i z piskiem opon odjechałam.
***
Zatrzymałam się przed blokiem mojego chłopaka. Chciałam się z nim pożegnać za nim pojadę do akademii. Weszłam do budynku i już po chwili byłam przed drzwiami. Szybko poszukałam kluczy po czym otworzyłam drzwi. Weszłam do salonu i to co tam zobaczyłam przeszło ludzkie pojęcie.
-Co to ma być?!- krzyknęłam widząc go całującego się z jakimś chłopakiem.
-Colli? Co ty tu robisz?- odkleił się od tego chłopaka po czym spojrzał na mnie. Wybuchłam płaczem i wybiegłam z jego mieszkania. Zatrzymał mnie dopiero przed blokiem.
-Wytłumaczę ci to- poczułam jak łapie mnie za nadgarstek.
-Jesteś obleśny, puść mnie- wyrwałam się ale znów mnie zatrzymał.
-Przestań być egoistką i posłuchaj mnie!
-Nienawidzę cię!- krzyknęłam i zaczęłam go okładać pięściami. Po jakimś czasie dałam sobie spokój i zostawiłam go leżącego na chodniku.
***
Zaparkowałam auto przed akademią. Było tu dość dużo ludzi. Spojrzałam w lusterko by poprawić włosy i zauważyłam siniaka na skroni. Szybko zamaskowałam to makijażem jednak z bliska było to i tak widać więc postanowiłam że zakryję to włosami mając nadzieję że nie będzie dziś wichury.
Wyszłam z auta i zamiast rozpakować rzeczy skierowałam się do stajni by sprawdzić czy dotarły moje urwisy. Stajnia była ogromna i już po paru minutach nie wiedziałam gdzie one mogą być. Po chwili podszedł do mnie jakiś brunet.
- Cześć. - przywitał się, podnosząc wyżej siodło. - Szukasz kogoś? - zapytał z uśmiechem. Wahałam się chwilę z odpowiedzią, zgubiły mnie te jego czekoladowe oczy.
-Nie, to znaczy tak, szukam. Szukam Pokera i Demensa- chłopak w odpowiedzi spojrzał na mnie niezrozumiale.
-Znaczy szukam moich koni. Nie interesuje się hazardem- zaśmiałam się nerwowo.
- Nowa? - zapytał z uśmiechem i wskazał mi ich boksy. - Nie trudno się tu zgubić. Jak coś to są trzy i cztery boksy dalej od tego dupka. - powiedział i wskazał palcem na bułanka, który przybrał minę niewiniątka.
-Ratujesz mi tyłek serio. Dziękuję ci bardzo- zaśmiałam się, pożegnałam się z nim i skierowałam w stronę którą wskazał mi brunet.
-Demo! Poker!- ucieszyłam się na widok ukochanych koni. Dałam każdemu z nich miętusa które szybko zniknęły. Kiedy już przywitałam się z końmi. wyszłam ze stajni chcąc pójść wypakować swoje rzeczy i przy okazji powiadomić dyrektorkę o moim przyjeździe. W drzwiach wpadłam wprost na bruneta którego niedawno spotkałam. Wywróciłabym się gdyby on nie złapał mnie za nadgarstek i przytrzymał.
Sam? Nie ma to jak klasyczne wpadnięcie xDD
Ten dzień zapowiadał się wręcz wspaniale. To właśnie dziś miałam jechać do akademii. Byłam już spakowana więc zeszłam na dół by pożegnać swoich rodziców.
-Uważaj tam na siebie- pocałowała mnie mama.
-Dobrze mamo. A gdzie jest tata?- rozejrzałam się po salonie. Po chwili w progu pojawił się mój tata, w dłoni trzymał list.
-Czemu nas okłamałaś?- spojrzał na mnie znad koperty.
-Skąd to masz?- podeszłam do niego z zamiarem odebrania listu.
-Leżało w twoich rzeczach
-Nie możesz tak!
-Czemu okłamałaś nas że jedziesz do Oxfordu?-
No tak, rodzice chcieli bym tam studiowała ale ja tego nie chciałam. Wolałam pójść w stronę jeździectwa ale im jeszcze tego nie mówiłam.
-Nie chcę być lekarzem, prawnikiem czy profesorem! Nie zmienicie tego! Postanowiłam już że pojadę do akademii jeździeckiej.
-Nigdzie nie jedziesz
-Co takiego? Jestem już dorosła!
-Nie pozwolę być zmarnowała sobie życie jak mój syn!
-On też był mi bliski, był moim bratem ale on nie żyje jest już tylko prochem. On by mi pozwolił!- wyrzuciłam to z siebie co było błędem. Po chwili leżałam na ziemi trzymając się za piekący policzek.
-Steve! Co ty do cholery wyrabiasz!- usłyszałam krzyk mamy.
-Nie mów tak o nim!
-Nie zamierzam- wstałam po czym wybiegłam z domu. Zamknęłam szybko przyczepę.
-Nicole! Przepraszam nie chciałem! Proszę cię wróć!- usłyszałam krzyki taty jednak zignorowałam go i zatrzasnęłam drzwi od mojego auta. Odpaliłam silnik i z piskiem opon odjechałam.
***
Zatrzymałam się przed blokiem mojego chłopaka. Chciałam się z nim pożegnać za nim pojadę do akademii. Weszłam do budynku i już po chwili byłam przed drzwiami. Szybko poszukałam kluczy po czym otworzyłam drzwi. Weszłam do salonu i to co tam zobaczyłam przeszło ludzkie pojęcie.
-Co to ma być?!- krzyknęłam widząc go całującego się z jakimś chłopakiem.
-Colli? Co ty tu robisz?- odkleił się od tego chłopaka po czym spojrzał na mnie. Wybuchłam płaczem i wybiegłam z jego mieszkania. Zatrzymał mnie dopiero przed blokiem.
-Wytłumaczę ci to- poczułam jak łapie mnie za nadgarstek.
-Jesteś obleśny, puść mnie- wyrwałam się ale znów mnie zatrzymał.
-Przestań być egoistką i posłuchaj mnie!
-Nienawidzę cię!- krzyknęłam i zaczęłam go okładać pięściami. Po jakimś czasie dałam sobie spokój i zostawiłam go leżącego na chodniku.
***
Zaparkowałam auto przed akademią. Było tu dość dużo ludzi. Spojrzałam w lusterko by poprawić włosy i zauważyłam siniaka na skroni. Szybko zamaskowałam to makijażem jednak z bliska było to i tak widać więc postanowiłam że zakryję to włosami mając nadzieję że nie będzie dziś wichury.
Wyszłam z auta i zamiast rozpakować rzeczy skierowałam się do stajni by sprawdzić czy dotarły moje urwisy. Stajnia była ogromna i już po paru minutach nie wiedziałam gdzie one mogą być. Po chwili podszedł do mnie jakiś brunet.
- Cześć. - przywitał się, podnosząc wyżej siodło. - Szukasz kogoś? - zapytał z uśmiechem. Wahałam się chwilę z odpowiedzią, zgubiły mnie te jego czekoladowe oczy.
-Nie, to znaczy tak, szukam. Szukam Pokera i Demensa- chłopak w odpowiedzi spojrzał na mnie niezrozumiale.
-Znaczy szukam moich koni. Nie interesuje się hazardem- zaśmiałam się nerwowo.
- Nowa? - zapytał z uśmiechem i wskazał mi ich boksy. - Nie trudno się tu zgubić. Jak coś to są trzy i cztery boksy dalej od tego dupka. - powiedział i wskazał palcem na bułanka, który przybrał minę niewiniątka.
-Ratujesz mi tyłek serio. Dziękuję ci bardzo- zaśmiałam się, pożegnałam się z nim i skierowałam w stronę którą wskazał mi brunet.
-Demo! Poker!- ucieszyłam się na widok ukochanych koni. Dałam każdemu z nich miętusa które szybko zniknęły. Kiedy już przywitałam się z końmi. wyszłam ze stajni chcąc pójść wypakować swoje rzeczy i przy okazji powiadomić dyrektorkę o moim przyjeździe. W drzwiach wpadłam wprost na bruneta którego niedawno spotkałam. Wywróciłabym się gdyby on nie złapał mnie za nadgarstek i przytrzymał.
Sam? Nie ma to jak klasyczne wpadnięcie xDD
poniedziałek, 27 listopada 2017
Informacje!
Uwaga! Shaddie najwidoczniej nie ma co robić ze swoim życiem. Właściwie to ma ale kij. Ostatnimi czasy wpadło mi kilka pomysłów na rozwijanie bloga, ale chciałabym znać wasze zdanie.
Zapewne każdego dopadło to jesienne znużenie tym wszystkim, szkoła nas wszystkich męczy i nie chce dać spokoju, na blogi jest mniej czasu w roku szkolnym.
Może skończę pierniczyć głupoty, bo i tak ich nie przeczyta. Zapomniałam o systemie upomnień, przepraszam, moja wina.
Wiele osób zaniedbało bloga i będzie mi miło, jeżeli się to zmieni. To jest jednak najmniej ważne. Bardziej chciałabym skupić się nad administracją i moderatorami. Nie jestem jedna, są 3 osoby. Nie tylko ja odpowiadam za formularze i pilnowanie członków DA. Prosiłabym, żeby reszta administracji wzięła się do kupy i coś zaczęła robić. Oczywiście nie twierdzę, że się obijacie, bo nie po to to piszę. Chciałabym tylko przypomnieć, że też tu jesteście.
Kolejną sprawą, jaką chcę poruszyć są eventy. Za pewne "waluta" mało co daje, więc kieruję pytanie do was - co chcecie za wygrane w konkursie, evencie czy co to tam jeszcze napatoczy się mi do głowy.
Święta Bożego Narodzenia jak i Mikołajki są bliżej niż nam się wydaje, więc w planach miałam zorganizowanie konwersacji grupowej. Nie są tu plany pewne, bo to tylko moja propozycja, którą możecie zaakceptować, bądź też nie. Ot, taka świąteczna atmosfera powinna zapanować i tu.
I teraz najważniejsze; opowiadania. Pewnie niektórym nie chce się pisać, żeby się nie narzucać. Albo mają pomysł na serię czy inne takie, ale nie mają z kim tego pisać. No to w większości po to stworzyłam ten post. W komentarzu możesz właśnie takim czymś zarzucić. Zasugerować, wyrazić swoje zdanie i dać jakąś radę. Wystarczy że ogłosisz w komentarzu że szukasz osoby do popisania opowiadań, ktoś chętny na pewno się zgłosi! Nie zapomnij zostawić gdzieś imienia postaci.
Pozdrawiam bardzo serdecznie i cieplutko w tę zimową jesień, która wkrótce stanie się zimą, ale kij :') Shaddie.
Zapewne każdego dopadło to jesienne znużenie tym wszystkim, szkoła nas wszystkich męczy i nie chce dać spokoju, na blogi jest mniej czasu w roku szkolnym.
Może skończę pierniczyć głupoty, bo i tak ich nie przeczyta. Zapomniałam o systemie upomnień, przepraszam, moja wina.
Wiele osób zaniedbało bloga i będzie mi miło, jeżeli się to zmieni. To jest jednak najmniej ważne. Bardziej chciałabym skupić się nad administracją i moderatorami. Nie jestem jedna, są 3 osoby. Nie tylko ja odpowiadam za formularze i pilnowanie członków DA. Prosiłabym, żeby reszta administracji wzięła się do kupy i coś zaczęła robić. Oczywiście nie twierdzę, że się obijacie, bo nie po to to piszę. Chciałabym tylko przypomnieć, że też tu jesteście.
Kolejną sprawą, jaką chcę poruszyć są eventy. Za pewne "waluta" mało co daje, więc kieruję pytanie do was - co chcecie za wygrane w konkursie, evencie czy co to tam jeszcze napatoczy się mi do głowy.
Święta Bożego Narodzenia jak i Mikołajki są bliżej niż nam się wydaje, więc w planach miałam zorganizowanie konwersacji grupowej. Nie są tu plany pewne, bo to tylko moja propozycja, którą możecie zaakceptować, bądź też nie. Ot, taka świąteczna atmosfera powinna zapanować i tu.
I teraz najważniejsze; opowiadania. Pewnie niektórym nie chce się pisać, żeby się nie narzucać. Albo mają pomysł na serię czy inne takie, ale nie mają z kim tego pisać. No to w większości po to stworzyłam ten post. W komentarzu możesz właśnie takim czymś zarzucić. Zasugerować, wyrazić swoje zdanie i dać jakąś radę. Wystarczy że ogłosisz w komentarzu że szukasz osoby do popisania opowiadań, ktoś chętny na pewno się zgłosi! Nie zapomnij zostawić gdzieś imienia postaci.
Pozdrawiam bardzo serdecznie i cieplutko w tę zimową jesień, która wkrótce stanie się zimą, ale kij :') Shaddie.
wtorek, 21 listopada 2017
od Silvestra cd. Rosalie
- Rosalie?- powiedziałem do Ros pytająco, kiedy ta poszła w kierunku drzwi.
- Do zobaczenia o dziewiątej. - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Ale gdzie? - Byłem troszkę zdezorientowany.
- Zaskocz mnie - tymi słowami zakończyła nasze spotkanie, biorąc torbę i odchodząc. Przeczesałem ręką mokre włosy i odetchnąłem, zastanawiając się, gdzie mógłbym zabrać Ros. Usiadłem nad brzegiem jeziora i uśmiechnąłem się, wspominając ostatnie kilka minut. Mimo widocznego zaskoczenia dziewczyny moim gestem, nie żałowałem tego. Wstałem i powoli ruszyłem w stronę Akademii, nie spiesząc się z niczym. Podziwiałem las i widoki, które mijałem; pomału zapadał zmrok, a powietrze stało się sporo chłodniejsze. Mimo że jako górną część garderoby miałem na sobie tylko przemoczony t-shirt, przez pierwsze dziesięć minut marszu nie odczuwałem zimna. Dopiero później, chcąc nie chcąc, musiałem przyznać przed samym sobą, że rzeczywiście doskwierał mi chłód. Mokre ubrania szybko wychłodziły się i przyklejone do mojego ciała, zamiast ciepła dawały zimno. Objąłem się rękami i przyspieszyłem, po czym po prostu puściłem się biegiem w stronę widocznych już budynków Akademii. Prawie dostałem zawału, gdy nie mogłem nigdzie znaleźć kluczy do pokoju, na szczęście chwilę potem wyciągnąłem je z tylnej kieszeni spodni. Skostniałymi trochę palcami włożyłem odpowiedni klucz do zamka. Biedna Ros ~ pomyślałem przelotnie, kiedy szedłem pod prysznic ~ chociaż ona pewnie i tak nie zmarzła, bo nie wlokła się jak ty, kretynie ~ skarciłem się w myślach, po czym wszedłem pod prysznic i z ulgą puściłem gorącą wodę. Po parunastu minutach ogrzewania się pod wodą wyszedłem z kabiny i aż zatrząsłem się na zimno panujące w pokoju. Szybko wytarłem się, ubrałem w piżamę i puściłem biegiem do łóżka. Rozgrzebawszy i rzuciwszy na podłogę kapę, wpełzłem pod kołdrę i zagrzebałem się w niej po uszy, trochę jak dziecko... ale nie obchodziło mnie to, po prostu było mi zimno. Po paru minutach, kiedy uznałem, że mogę wyciągnąć rękę spod kołdry nie narażając się na odpadnięcie jej z powodu zamarznięcia, sięgnąłem po telefon i włączyłem losowe odtwarzanie mojej ulubionej składanki. Urządzenie podłączone było do zamontowanych w ścianie głośników, więc po chwili spokojna piosenka cicho rozbrzmiewała w pokoju. Światło na szczęście było przygaszone - świeciła się tylko jedna lampka - nie musiałem więc wstawać, aby je wyłączyć. Schronisko ~ przemknęło mi przez myśli ~ zabiorę Ros do schroniska! Chociaż oczy same mi się zamykały, postanowiłem poszukać informacji o najbliższym schronisku dla zwierząt. Poszperałem trochę w internecie, automatycznie zapamiętałem najważniejsze informacje, nastawiłem budzik na siódmą rano. Mimo senności posurfowałem jeszcze z półtorej godziny po necie, przy okazji czytając na wszelki wypadek zasady adopcji w tym schronisku.
Odłożyłem telefon na szafkę nocną i przymknąłem oczy, nie zawracając sobie głowy gaszeniem lampki. Było mi ciepło, wygodnie i czułem się bezpiecznie - najważniejsze warunki potrzebne mi do snu były spełnione. Poprawiłem się trochę i przytuliłem twarz do poduszki, szybko zapadając w sen.
Szedłem między dwoma rzędami kojców, z których biła ciemność. Panował tu mrok i cisza, a echo moich kroków niepokojąco głośno rozbrzmiewało w tym miejscu i odbijało się w mojej głowie. Widziałem porozrzucane poplamione gazety, Nagle przeszedł mnie dreszcz i po ciele przebiegło uczucie, mówiące że nie jestem sam. Odruchowo odwróciłem się, jednak nie zobaczyłem nic prócz niekończącego się, po części skrytego w ciemności. Uczucie minęło, by po chwili wrócić ze zdwojoną siłą. Chciałem biec, jednak nie mogłem, pozostało mi więc iść przed siebie. Wszystkiemu, co robiłem, towarzyszyło nieprzyjemne, straszne wręcz uczucie. Nagle zaczęły docierać do mnie pomieszane ze sobą dźwięki, na początku nieostre i niewyraźne, po chwili zdałem sobie sprawę, że to wycie i skomlenie psów. Odgłosy nasilały się, aż w końcu stały się nie do zniesienia. Teraz brzmiały też w mojej głowie. Zakryłem uszy rękami, było coraz ciemniej. Do dźwięków doszedł stłumiony płacz, który po dłuższej chwili przerodził się w przeraźliwy krzyk; rozpoznałem w nim głos Rosalie. Chwilę potem wszystko ucichło. Ta sama głucha cisza, którą tym razem przerywało nie echo moich kroków, a bicie mojego serca. Pomału zaczynało się rozjaśniać, co błędnie wziąłem za dobry znak. Tuż przed tym, jak już miało zrobić się całkiem jasno, zapadła nieprzenikniona ciemność. Tak gęsta, że nie widziałem własnych dłoni, mimo że trzymałem je tuż przed własną twarzą. Usłyszałem dyszenie psa tuż za sobą i chciałem biec, ale poruszałem się jak w wodzie. Nagle przede mną pojawiły się oczy. Dwoje wielkich, najbardziej przerażających oczu, jakie kiedykolwiek dane mi było zobaczyć. Przerażony takim widokiem upadłem do tyłu i już wiedziałem, że to koniec. Poczułem coś w rodzaju tępego ucisku na nogach, czułem, że te wszystkie psy mnie jedzą. Posiadacz strasznych oczu zapewne uśmiechnął się w ten, bo zobaczyłam w jego oczach szaleństwo.
Obudziłem się zlany potem i natychmiast rozejrzałem. Nigdzie oczu. Serce waliło mi jak szalone, na szczęście lampka była wciąż zapalona. Drżącą ręką podniosłem telefon, była jakaś czwarta nad ranem. Zajebiście. Wiedząc, że już nie zasnę tej nocy, wstałem i zapaliłem wszystkie możliwe światła. Ubrałem się i włączyłem telewizor, wołając do siebie Dantego. Poczochrałem go i uśmiechnąłem lekko. Mam nadzieję, że schronisko, do którego jedziemy, będzie inaczej wyglądało ~ pomyślałem z niechęcią. Usiadłem na łóżku przed telewizorem, obok mnie ulokował się zadowolony pies. Głaskałem go, nie mogąc pozbyć się z pamięci wrażenia bycia obserwowanym. W telewizji leciał akurat jakiś w miarę ciekawy film, mogłem więc choć na chwilę przestać myśleć o koszmarze. Zanim się obejrzałem była już 6 - idealna pora, aby iść do stajni. Nie zamierzałem zostawiać Dantego w pokoju; może to głupie, ale wolałem nie wychodzić sam.
Szedłem w stronę stajni z psem przy nodze, nie powiem, dodawał mi on pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa. Na miejscu przywitałem się z Comodo, który spokojnie jadł siano. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to odpowiednia pora na przejażdżkę, w końcu jednak uznałem, że kij z tym wszystkim. Wyprowadziłem konia z boksu i wyczyściłem go, pozwalając Dantemu na swobodne pobieganie. Wyszedłem z kasztanem ze stajni i na zewnątrz na niego wsiadłem, chwytając uwiąz przypiętym do kantara zamiast wodzy. Postanowiłem pojechać na padok, mimo że najwidoczniej w nocy padało. Nie miałem zamiaru wprowadzać w życie jakichś dzikich galopów, chciałem po prostu pojeździć. Poczuć jego obecność. Dante oczywiście lazł za nami jak cień, nauczony jednak, że nie można mu wchodzić za mną na plac, został przy wejściu. Na wszelki wypadek zamknąłem je i wjechałem na ścianę i stępowałem spokojnie, rozkoszując się miarowym ruchem konia i dźwiękiem kopyt uderzających w podłoże. Ptaki ćwierkały, było pięknie. Tą cudowną chwilę przerwał jazgot Dantego, czego skutkiem było odwalenie Comodo. Skubaniec wystrzelił do przodu schylając łeb w dół i wyrywając mi tym samym uwiąz, moim ostatnim ratunkiem było trzymanie się dość skąpej grzywy wałacha, co jednak nie okazało się wystarczająco dobrym sposobem, gdyż już po chwili leżałem mordą w kałuży. W ogóle cały w kałuży.
- Ja pierdolę, Dante! Comodo! - wrzasnąłem i podniosłem się z chyba najgłębszej kałuży, w jaką mogłem się wjebać. Ta cholerna komoda z gracją galopowała sobie po placu, a Dancisko zamknęło japę i spierdoliło do stajni. Wstałem, ociekając wodą, i zabrałem się za łapanie rudzielca. Na szczęście szybko skumał, że bawienie się ze mną teraz zwyczajnie mu się nie opłaci. Chwyciłem uwiąz i wsiadłem na chwilę kłusa, coby dziad jeden nie myślał, że może sobie odwalać takie rzeczy, po czym ruszyłem z nim do stajni; chwilowo odechciało mi się jazdy. Było zimno, byłem przemoczony i lekko ubrany. Świetnie.
Zawołałem Dantego i poszedłem do pokoju, gdzie wykąpałem się szybko i przebrałem, po czym po prostu położyłem na łóżku i zacząłem gnić.
~dziewiąta rano~
Stałem na dziedzińcu i czekałem na Ros, która przyszła chwilę po mnie. Wyglądała ślicznie, ubrana w zwykłą kurtkę i jeansy. Uśmiechnęła się i zapytała, gdzie jedziemy. Wymijająco odparłem, że to tajemnica i podszedłem z nią do samochodu pożyczonego wcześniej od Jasona. Usiadła na siedzeniu pasażera, a ja odpaliłem silnik i ruszyłem. Po kilkunastu minutach drogi byliśmy na miejscu. Wysiadłem i otworzyłem jej drzwi, a ona rozejrzała się. Poszedłem w jej ślady, chociaż wiedziałem, gdzie jesteśmy. Staliśmy pod bramą wejściową do schroniska.
Rossie? Wybacz, że tak długo >.<
- Do zobaczenia o dziewiątej. - uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Ale gdzie? - Byłem troszkę zdezorientowany.
- Zaskocz mnie - tymi słowami zakończyła nasze spotkanie, biorąc torbę i odchodząc. Przeczesałem ręką mokre włosy i odetchnąłem, zastanawiając się, gdzie mógłbym zabrać Ros. Usiadłem nad brzegiem jeziora i uśmiechnąłem się, wspominając ostatnie kilka minut. Mimo widocznego zaskoczenia dziewczyny moim gestem, nie żałowałem tego. Wstałem i powoli ruszyłem w stronę Akademii, nie spiesząc się z niczym. Podziwiałem las i widoki, które mijałem; pomału zapadał zmrok, a powietrze stało się sporo chłodniejsze. Mimo że jako górną część garderoby miałem na sobie tylko przemoczony t-shirt, przez pierwsze dziesięć minut marszu nie odczuwałem zimna. Dopiero później, chcąc nie chcąc, musiałem przyznać przed samym sobą, że rzeczywiście doskwierał mi chłód. Mokre ubrania szybko wychłodziły się i przyklejone do mojego ciała, zamiast ciepła dawały zimno. Objąłem się rękami i przyspieszyłem, po czym po prostu puściłem się biegiem w stronę widocznych już budynków Akademii. Prawie dostałem zawału, gdy nie mogłem nigdzie znaleźć kluczy do pokoju, na szczęście chwilę potem wyciągnąłem je z tylnej kieszeni spodni. Skostniałymi trochę palcami włożyłem odpowiedni klucz do zamka. Biedna Ros ~ pomyślałem przelotnie, kiedy szedłem pod prysznic ~ chociaż ona pewnie i tak nie zmarzła, bo nie wlokła się jak ty, kretynie ~ skarciłem się w myślach, po czym wszedłem pod prysznic i z ulgą puściłem gorącą wodę. Po parunastu minutach ogrzewania się pod wodą wyszedłem z kabiny i aż zatrząsłem się na zimno panujące w pokoju. Szybko wytarłem się, ubrałem w piżamę i puściłem biegiem do łóżka. Rozgrzebawszy i rzuciwszy na podłogę kapę, wpełzłem pod kołdrę i zagrzebałem się w niej po uszy, trochę jak dziecko... ale nie obchodziło mnie to, po prostu było mi zimno. Po paru minutach, kiedy uznałem, że mogę wyciągnąć rękę spod kołdry nie narażając się na odpadnięcie jej z powodu zamarznięcia, sięgnąłem po telefon i włączyłem losowe odtwarzanie mojej ulubionej składanki. Urządzenie podłączone było do zamontowanych w ścianie głośników, więc po chwili spokojna piosenka cicho rozbrzmiewała w pokoju. Światło na szczęście było przygaszone - świeciła się tylko jedna lampka - nie musiałem więc wstawać, aby je wyłączyć. Schronisko ~ przemknęło mi przez myśli ~ zabiorę Ros do schroniska! Chociaż oczy same mi się zamykały, postanowiłem poszukać informacji o najbliższym schronisku dla zwierząt. Poszperałem trochę w internecie, automatycznie zapamiętałem najważniejsze informacje, nastawiłem budzik na siódmą rano. Mimo senności posurfowałem jeszcze z półtorej godziny po necie, przy okazji czytając na wszelki wypadek zasady adopcji w tym schronisku.
Odłożyłem telefon na szafkę nocną i przymknąłem oczy, nie zawracając sobie głowy gaszeniem lampki. Było mi ciepło, wygodnie i czułem się bezpiecznie - najważniejsze warunki potrzebne mi do snu były spełnione. Poprawiłem się trochę i przytuliłem twarz do poduszki, szybko zapadając w sen.
Szedłem między dwoma rzędami kojców, z których biła ciemność. Panował tu mrok i cisza, a echo moich kroków niepokojąco głośno rozbrzmiewało w tym miejscu i odbijało się w mojej głowie. Widziałem porozrzucane poplamione gazety, Nagle przeszedł mnie dreszcz i po ciele przebiegło uczucie, mówiące że nie jestem sam. Odruchowo odwróciłem się, jednak nie zobaczyłem nic prócz niekończącego się, po części skrytego w ciemności. Uczucie minęło, by po chwili wrócić ze zdwojoną siłą. Chciałem biec, jednak nie mogłem, pozostało mi więc iść przed siebie. Wszystkiemu, co robiłem, towarzyszyło nieprzyjemne, straszne wręcz uczucie. Nagle zaczęły docierać do mnie pomieszane ze sobą dźwięki, na początku nieostre i niewyraźne, po chwili zdałem sobie sprawę, że to wycie i skomlenie psów. Odgłosy nasilały się, aż w końcu stały się nie do zniesienia. Teraz brzmiały też w mojej głowie. Zakryłem uszy rękami, było coraz ciemniej. Do dźwięków doszedł stłumiony płacz, który po dłuższej chwili przerodził się w przeraźliwy krzyk; rozpoznałem w nim głos Rosalie. Chwilę potem wszystko ucichło. Ta sama głucha cisza, którą tym razem przerywało nie echo moich kroków, a bicie mojego serca. Pomału zaczynało się rozjaśniać, co błędnie wziąłem za dobry znak. Tuż przed tym, jak już miało zrobić się całkiem jasno, zapadła nieprzenikniona ciemność. Tak gęsta, że nie widziałem własnych dłoni, mimo że trzymałem je tuż przed własną twarzą. Usłyszałem dyszenie psa tuż za sobą i chciałem biec, ale poruszałem się jak w wodzie. Nagle przede mną pojawiły się oczy. Dwoje wielkich, najbardziej przerażających oczu, jakie kiedykolwiek dane mi było zobaczyć. Przerażony takim widokiem upadłem do tyłu i już wiedziałem, że to koniec. Poczułem coś w rodzaju tępego ucisku na nogach, czułem, że te wszystkie psy mnie jedzą. Posiadacz strasznych oczu zapewne uśmiechnął się w ten, bo zobaczyłam w jego oczach szaleństwo.
Obudziłem się zlany potem i natychmiast rozejrzałem. Nigdzie oczu. Serce waliło mi jak szalone, na szczęście lampka była wciąż zapalona. Drżącą ręką podniosłem telefon, była jakaś czwarta nad ranem. Zajebiście. Wiedząc, że już nie zasnę tej nocy, wstałem i zapaliłem wszystkie możliwe światła. Ubrałem się i włączyłem telewizor, wołając do siebie Dantego. Poczochrałem go i uśmiechnąłem lekko. Mam nadzieję, że schronisko, do którego jedziemy, będzie inaczej wyglądało ~ pomyślałem z niechęcią. Usiadłem na łóżku przed telewizorem, obok mnie ulokował się zadowolony pies. Głaskałem go, nie mogąc pozbyć się z pamięci wrażenia bycia obserwowanym. W telewizji leciał akurat jakiś w miarę ciekawy film, mogłem więc choć na chwilę przestać myśleć o koszmarze. Zanim się obejrzałem była już 6 - idealna pora, aby iść do stajni. Nie zamierzałem zostawiać Dantego w pokoju; może to głupie, ale wolałem nie wychodzić sam.
Szedłem w stronę stajni z psem przy nodze, nie powiem, dodawał mi on pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa. Na miejscu przywitałem się z Comodo, który spokojnie jadł siano. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to odpowiednia pora na przejażdżkę, w końcu jednak uznałem, że kij z tym wszystkim. Wyprowadziłem konia z boksu i wyczyściłem go, pozwalając Dantemu na swobodne pobieganie. Wyszedłem z kasztanem ze stajni i na zewnątrz na niego wsiadłem, chwytając uwiąz przypiętym do kantara zamiast wodzy. Postanowiłem pojechać na padok, mimo że najwidoczniej w nocy padało. Nie miałem zamiaru wprowadzać w życie jakichś dzikich galopów, chciałem po prostu pojeździć. Poczuć jego obecność. Dante oczywiście lazł za nami jak cień, nauczony jednak, że nie można mu wchodzić za mną na plac, został przy wejściu. Na wszelki wypadek zamknąłem je i wjechałem na ścianę i stępowałem spokojnie, rozkoszując się miarowym ruchem konia i dźwiękiem kopyt uderzających w podłoże. Ptaki ćwierkały, było pięknie. Tą cudowną chwilę przerwał jazgot Dantego, czego skutkiem było odwalenie Comodo. Skubaniec wystrzelił do przodu schylając łeb w dół i wyrywając mi tym samym uwiąz, moim ostatnim ratunkiem było trzymanie się dość skąpej grzywy wałacha, co jednak nie okazało się wystarczająco dobrym sposobem, gdyż już po chwili leżałem mordą w kałuży. W ogóle cały w kałuży.
- Ja pierdolę, Dante! Comodo! - wrzasnąłem i podniosłem się z chyba najgłębszej kałuży, w jaką mogłem się wjebać. Ta cholerna komoda z gracją galopowała sobie po placu, a Dancisko zamknęło japę i spierdoliło do stajni. Wstałem, ociekając wodą, i zabrałem się za łapanie rudzielca. Na szczęście szybko skumał, że bawienie się ze mną teraz zwyczajnie mu się nie opłaci. Chwyciłem uwiąz i wsiadłem na chwilę kłusa, coby dziad jeden nie myślał, że może sobie odwalać takie rzeczy, po czym ruszyłem z nim do stajni; chwilowo odechciało mi się jazdy. Było zimno, byłem przemoczony i lekko ubrany. Świetnie.
Zawołałem Dantego i poszedłem do pokoju, gdzie wykąpałem się szybko i przebrałem, po czym po prostu położyłem na łóżku i zacząłem gnić.
~dziewiąta rano~
Stałem na dziedzińcu i czekałem na Ros, która przyszła chwilę po mnie. Wyglądała ślicznie, ubrana w zwykłą kurtkę i jeansy. Uśmiechnęła się i zapytała, gdzie jedziemy. Wymijająco odparłem, że to tajemnica i podszedłem z nią do samochodu pożyczonego wcześniej od Jasona. Usiadła na siedzeniu pasażera, a ja odpaliłem silnik i ruszyłem. Po kilkunastu minutach drogi byliśmy na miejscu. Wysiadłem i otworzyłem jej drzwi, a ona rozejrzała się. Poszedłem w jej ślady, chociaż wiedziałem, gdzie jesteśmy. Staliśmy pod bramą wejściową do schroniska.
Rossie? Wybacz, że tak długo >.<
od Viktorii cd. Ricka
Dotarliśmy jakoś do mojego pokoju, starając się omijać uczniów i nauczycieli, bo za taki "wygląd" pewnie wylądowalibyśmy u dyrki. Otworzyłam drzwi, odpychając nogą czarną psinę, która domagała się uwagi. Posadziłam chłopaka na krześle i poszłam szperać w półkach, w poszukiwaniu apteczki. Jak się spodziewałam, znajdowała się pod umywalką w szafce. Zabrałam ją i wróciłam do chłopaka. Położyłam ją na łóżku i wyjęłam z niej wodę utlenioną. Polałam szybko jego brew, w drugiej ręce trzymając wacik, którym szybko polałam jego brew. Zaklął i syknął z bólu.
- Z daleka wyglądasz na dorosłego i odważnego faceta, jednak jak tak już spędziłam z tobą trochę czasu to mówię Ci że zachowujesz się jak debil a do tego jak małe dziecko. - westchnęłam, przerywając wycieranie jego rany.
- No bo to kuźwa piecze! - warknął.
- A co, ma łaskotać? Ogarnij się chłopie, co ty masz pięć lat? - wetschnęłam, znowu wylewając trochę wody utlenionej, tym razem więcej niż powinnam.
- Jakieś dziesięć minut temu przywaliłam ci prosto w krocze a ty zamiast się na mnie "fochać" - zrobiłam cudzysłów palcami - to po prostu sobie żartujesz?
- No cóż, trudno się na ciebie obrazić - Wyszczerzył się. Prychnęłam tylko i znalazłam plaster, który po chwili został przyklejony na jego łuk brwiowy. Popatrzył na mnie jak na debilkę gdy oznajmiłam mu, że przykleiłam na jego brew różowy plasterek z Kubusiem puchatkiem.
Westchnął w odpowiedzi. Odłożyłam apteczkę i podałam chłopakowi chusteczkę, szybko przetarł krew która ciekła z nosa. Podeszłam do kuchenki i zaczęłam robić coś do picia.
- A tobie... nic nie jest? - Zapytał cicho, czyżby w jego głosie rozbrzmiało zmartwienie? Wzruszyłam tylko ramionami i szybko przetarłam rękawem wargę, na materiale bluzy iskrzyła się teraz krew.
-Nie licząc rozciętej wargi to nie, nic - odparłam wymijająco, nie chciałam zawracać mu głowy moimi problemami. Wróciłam do robienia picia.
- Słuchaj... Nie chciałem cię uderzyć. Po prostu byłem pijany, w sumie to nadal jestem... - odwróciłam się do niego, spoglądając na chłopaka z niedowierzaniem. Teraz zauważyłam, że jego wzrok krążył wszędzie gdzie nie trzeba, wydawał się taki nieobecny. Popatrzyłam mu w oczy, zastanawiając się czy to jakiś powód do wstydu.
- Przepraszam cię... Mógłbym ci to jakoś wynagrodzić? - Spoglądał mi w oczy, jakby chciał jeszcze bardziej nadać znaczenia pierwszemu słowu. Spuściłam głowę, radosny pysk Tene znalazł się na moich kolanach. Pomiziałam ją i zrobiłam szybko obiad psinie, byleby uniknąć tego tematu. Przepraszam. To słowo wciąż rozbrzmiewało w moich myślach. Jak dawno słyszałam je wypowiedziane tak szczerze? Delikatnie się uśmiechnęłam na brzmienie tego słowa.
- Myślisz że jesteś pierwszym, który mnie uderzył? To było lekkie. - powiedziałam, wstając od misek Tenebris, która zaczęła zajadać się jedzeniem. Spojrzenie chłopaka mnie nie zdziwiło, często z takim się spotykałam. - Słuchaj, wiem że gryzie Cię sumienie, to widać. - roześmiałam się cicho, siadając koło niego. - Nie musisz mi tego wynagradzać, chciałabym tylko żebyś pojechał ze mną w teren. Na taki długi, bardzo długi. Nie, wróć, nie w teren. Żebyśmy przeszli się z końmi w ręku. - uśmiech zniknął z moich ust, po tych słowach. Chciałam je natychmiastowo cofnąć, ale on się zgodził. Po prostu się zgodził.
- Będę czekał w stajni. - powiedział i wstał, kierując się do wspomnianego budynku. Rzuciłam się na łóżko, wlepiając wzrok w sufit.
- Co ja najlepszego zrobiłam? - zapytałam cicho, odpowiedzią były tylko głuche uderzenia ogona Tenebris o szafkę. Ukryłam twarz w dłoniach i wstałam, przebierając bluzkę z tej szkolnej, na której widniało logo akademii na roboczą, tym razem z nazwą zespołu. Obwiązałam sznurówki wokół kostek, chwyciłam toczek i wyszłam z pokoju, wypuszczając Tenebris. Rick stał już z osiodłanym koniem, który drobił w miejscu. W miarę sprawnie ogarnęłam Dię, która wyrywała się przy wyprowadzaniu. Podprowadziłam ją do Ricka, oba konie obwąchały się. Młoda odskoczyła do tyłu i wydała z siebie radosne rżenie. Przeszliśmy się w kierunku polany, gdzie potem spuściłam młodą z uwiązu, niech sobie pobiega. Tak czy inaczej, będzie musiała wrócić. Skrzyżowałam nogi i wpatrywałam się jak dziko galopuje i wykonuje skoki, podziwiając otaczającą ją przyrodę. Dwa razy zatrzymała się tuż przed nami, skwitowałam to uśmiechem. Zawiał chłodny wiatr, klacz zatrzymała się a jej grzywa powiewała. Soul rozpędzał się, ścigając się z gwałtownie opadającymi liśćmi, chociaż mocniejsze porywy wiatru powodowały jego płoszenie się.
- Jesteś wolna, spójrz. - szepnęłam, kierując słowa do klaczy, która zastrzygła uszami i zaczęła galopować. Czy ja chciałabym odebrać jej tę wolność? Zapytałam samą siebie.
- Rick...? - popatrzył na mnie, odrywając wzrok od Soula. - Głupio to zabrzmi, ale pomógłbyś mi w jakiś dzień z zajeżdżaniem młodej?
Riczu? Tak, zaczęło się xDD Nie umiem w końcówki i w opka, no przepraszam ja bardzo xDD
- Z daleka wyglądasz na dorosłego i odważnego faceta, jednak jak tak już spędziłam z tobą trochę czasu to mówię Ci że zachowujesz się jak debil a do tego jak małe dziecko. - westchnęłam, przerywając wycieranie jego rany.
- No bo to kuźwa piecze! - warknął.
- A co, ma łaskotać? Ogarnij się chłopie, co ty masz pięć lat? - wetschnęłam, znowu wylewając trochę wody utlenionej, tym razem więcej niż powinnam.
- Jakieś dziesięć minut temu przywaliłam ci prosto w krocze a ty zamiast się na mnie "fochać" - zrobiłam cudzysłów palcami - to po prostu sobie żartujesz?
- No cóż, trudno się na ciebie obrazić - Wyszczerzył się. Prychnęłam tylko i znalazłam plaster, który po chwili został przyklejony na jego łuk brwiowy. Popatrzył na mnie jak na debilkę gdy oznajmiłam mu, że przykleiłam na jego brew różowy plasterek z Kubusiem puchatkiem.
Westchnął w odpowiedzi. Odłożyłam apteczkę i podałam chłopakowi chusteczkę, szybko przetarł krew która ciekła z nosa. Podeszłam do kuchenki i zaczęłam robić coś do picia.
- A tobie... nic nie jest? - Zapytał cicho, czyżby w jego głosie rozbrzmiało zmartwienie? Wzruszyłam tylko ramionami i szybko przetarłam rękawem wargę, na materiale bluzy iskrzyła się teraz krew.
-Nie licząc rozciętej wargi to nie, nic - odparłam wymijająco, nie chciałam zawracać mu głowy moimi problemami. Wróciłam do robienia picia.
- Słuchaj... Nie chciałem cię uderzyć. Po prostu byłem pijany, w sumie to nadal jestem... - odwróciłam się do niego, spoglądając na chłopaka z niedowierzaniem. Teraz zauważyłam, że jego wzrok krążył wszędzie gdzie nie trzeba, wydawał się taki nieobecny. Popatrzyłam mu w oczy, zastanawiając się czy to jakiś powód do wstydu.
- Przepraszam cię... Mógłbym ci to jakoś wynagrodzić? - Spoglądał mi w oczy, jakby chciał jeszcze bardziej nadać znaczenia pierwszemu słowu. Spuściłam głowę, radosny pysk Tene znalazł się na moich kolanach. Pomiziałam ją i zrobiłam szybko obiad psinie, byleby uniknąć tego tematu. Przepraszam. To słowo wciąż rozbrzmiewało w moich myślach. Jak dawno słyszałam je wypowiedziane tak szczerze? Delikatnie się uśmiechnęłam na brzmienie tego słowa.
- Myślisz że jesteś pierwszym, który mnie uderzył? To było lekkie. - powiedziałam, wstając od misek Tenebris, która zaczęła zajadać się jedzeniem. Spojrzenie chłopaka mnie nie zdziwiło, często z takim się spotykałam. - Słuchaj, wiem że gryzie Cię sumienie, to widać. - roześmiałam się cicho, siadając koło niego. - Nie musisz mi tego wynagradzać, chciałabym tylko żebyś pojechał ze mną w teren. Na taki długi, bardzo długi. Nie, wróć, nie w teren. Żebyśmy przeszli się z końmi w ręku. - uśmiech zniknął z moich ust, po tych słowach. Chciałam je natychmiastowo cofnąć, ale on się zgodził. Po prostu się zgodził.
- Będę czekał w stajni. - powiedział i wstał, kierując się do wspomnianego budynku. Rzuciłam się na łóżko, wlepiając wzrok w sufit.
- Co ja najlepszego zrobiłam? - zapytałam cicho, odpowiedzią były tylko głuche uderzenia ogona Tenebris o szafkę. Ukryłam twarz w dłoniach i wstałam, przebierając bluzkę z tej szkolnej, na której widniało logo akademii na roboczą, tym razem z nazwą zespołu. Obwiązałam sznurówki wokół kostek, chwyciłam toczek i wyszłam z pokoju, wypuszczając Tenebris. Rick stał już z osiodłanym koniem, który drobił w miejscu. W miarę sprawnie ogarnęłam Dię, która wyrywała się przy wyprowadzaniu. Podprowadziłam ją do Ricka, oba konie obwąchały się. Młoda odskoczyła do tyłu i wydała z siebie radosne rżenie. Przeszliśmy się w kierunku polany, gdzie potem spuściłam młodą z uwiązu, niech sobie pobiega. Tak czy inaczej, będzie musiała wrócić. Skrzyżowałam nogi i wpatrywałam się jak dziko galopuje i wykonuje skoki, podziwiając otaczającą ją przyrodę. Dwa razy zatrzymała się tuż przed nami, skwitowałam to uśmiechem. Zawiał chłodny wiatr, klacz zatrzymała się a jej grzywa powiewała. Soul rozpędzał się, ścigając się z gwałtownie opadającymi liśćmi, chociaż mocniejsze porywy wiatru powodowały jego płoszenie się.
- Jesteś wolna, spójrz. - szepnęłam, kierując słowa do klaczy, która zastrzygła uszami i zaczęła galopować. Czy ja chciałabym odebrać jej tę wolność? Zapytałam samą siebie.
- Rick...? - popatrzył na mnie, odrywając wzrok od Soula. - Głupio to zabrzmi, ale pomógłbyś mi w jakiś dzień z zajeżdżaniem młodej?
Riczu? Tak, zaczęło się xDD Nie umiem w końcówki i w opka, no przepraszam ja bardzo xDD
poniedziałek, 20 listopada 2017
Od Ricka cd. Viktorii
***
Wyszedłem z budynku aczkolwiek zamiast pójść do kawiarni, skierowałem się do najbliższego baru. Kiedy dotarłem na miejsce, usiadłem przy barze po czym zamówiłem jedną kolejkę. Nagle podsiadł się do mnie jakiś facet, w ustach miał skręta i patrzył na mnie z błyskiem w oku.
-Czego?- spytałem, podnosząc szklankę z alkoholem.
-Wyglądasz na takiego co miał do czynienia z dragami- uśmiechnął się- Chcesz może jedną działkę?
-Wypierdalaj!- krzyknąłem kompletnie wyprowadzając się z równowagi.
-Dobra, spokojnie. Jeszcze do mnie przyjdziesz, znam takich jak ty- powiedział po czym wyszedł z budynku.
***
Siedziałem bardzo długo w barze, byłem już nieźle wstawiony, cudem normalnie szedłem. Szedłem powoli na miejsce bójki, zebrał się już niezły tłum. Po chwili zauważyłem tego samego blondyna co rano.
-No witamy Morgan, już myślałem że stchórzyłeś- zaśmiał się i poklepał mnie po plecach. Zamiast cokolwiek mu odpowiedzieć, uderzyłem go pięścią w twarz nie czekając nawet na jakikolwiek komunikat o starcie bójki.
-No nieźle- powiedział wstając z ziemi po niespodziewanym ciosie. Pocierał policzek, zaczął się na nim powoli pojawiać siniak. Po chwili chłopak przywalił mi parę razy czego skutkiem był zbity nos i porządnie rozcięta brew. Po chwili dołączyło do niego jeszcze dwóch chłopaków. Nie miałem szans, dawno nie trenowałem. Kończąc z przeszłością skończyłem z walkami przez co kompletnie z wprawy.
-I co teraz jakoś nie tak łatwo?- zaśmiał się, kiedy skończył uderzać mnie w brzuch podczas gdy dwóch innych chłopaków mocno mnie trzymało. Puścili mnie, osunąłem się na kolana.
-Spierdalaj- powiedziałem cicho wycierając krew ciągle spływającą z mojego nosa.
-Nie odzywaj się tak do mnie śmieciu!- krzyknął po czym kopnął mnie w brzuch. Osunąłem się bezsilnie na ziemie.
-Co, przykro twoja dziewczyna nie przyszła popatrzeć na twoją porażkę?- powiedział ze śmiechem.
-To nie jest moja dziewczyna!- krzyknąłem szybko wstając po czym uderzyłem go w ramię, po czym znów wróciliśmy do bójki.
Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się Viktoria, podeszła do nas i stanęła między nami, wyglądała na nieźle wpienioną. Cofnąłem się, dając dziewczynie pole do "popisu"
- Nie będę walczył z takim chucherkiem. - roześmiał się wrednie, Viktoria przywaliła mu w szczękę, poleciał do tyłu ale jakieś dziewczyny go złapały i odepchnęły z powrotem, tym razem on się odwzajemnił, trafiając ją w usta. Dziewczyna przetarła dłonią twarz i uśmiechnęła się.
- Serio, boisz się uderzyć raz a porządnie? - zapytała chłopaka, on nawet nie był łaskawy odpowiedzieć. Uderzyła blondyna w nos, pozbawiając go równowagi. Jęknął cicho i wyrżnął się na plecy. Viktoria wycofała się z uśmiechem. Odeszliśmy od grupy, parę kroków dalej zatrzymaliśmy się. Uśmiechnąłem się do dziewczyny.
- Myślisz że ujdzie Ci to na sucho? - zapytała, w moich oczach pojawiło się zdziwienie. Dostałem m z liścia a zaraz potem w podbródek. Stęknąłem cicho, ale odzyskałem szybko równowagę i oddałem jej, uderzając w lewą skroń. Alkohol wciąż mocno działał.
- Nie, nie myślę tak. - uśmiechnąłem się, zamierzając się do kolejnego uderzenia, które otrzymała w łuk brwiowy.
- Oh stul pysk. - warknęła i uderzyła mnie łokciem w brzuch. Wypuściłem głucho powietrze i zgiąłem się w pół, Victoria podciągnęła mnie do góry i otrzepała mnie z piachu. Spojrzałem na nią zdezorientowany, w końcu przed sekundą dostałem od niej. - A to - stanęła na palcach i zbliżyła twarz do mojej, nie miałem pojęcia o co jej chodzi w tym momencie, ale spodobało mi się to że stoimy tak blisko siebie. - za to jakim idiotą jesteś. - zbliżyła swoje usta do moich, powoli zbliżaliśmy się do siebie ustami, jednak po chwili zrozumiałem że to skucha bo oberwałem w krocze. Spaliłem Viktorię wzrokiem ale jakoś się pozbierałem.
- Po... jebaną... cholerę? - zapytałem, wstając i podpierając się na jej ramieniu.
- Wiesz, to za ten poranny opierdol. - uśmiechnęła się z miną niewiniątka a ja zaczynałem żałować że nie wziąłem pistoletu z pokoju. - A teraz chodź, ogarniemy Ci twarz, bo wyglądasz jakby traktor po tobie przejechał. - roześmiała się i popchnęła mnie do przodu.
- Czekaj, właśnie spuściłaś mi wpierdol, a teraz chcesz mnie opatrzyć? - zapytałem wściekły nadal, wskazując na nią palcem, wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się z niewielkim bólem.
- Chodź i nie marudź. - burknęła, prowadząc mnie do swojego pokoju. Blondyn który skończył na ziemi pozbierał się i rzucał bluzgami w naszą stronę, za nim odeszliśmy otrzymał on od Viktorii środkowego palca razem ze śmiechem.
***
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w jej pokoju, Viktoria kazała mi usiąść na krześle po czym poszła po apteczkę. Po chwili wróciła z czerwoną skrzynką, otworzyła ją i wyjęła wodę utlenioną. Podeszła do mnie i polała moją brew cieczą.
-Kurwa- syknąłem czując pieczenie.
-Z daleka wyglądasz na dorosłego i odważnego faceta, jednak jak tak już spędziłam z tobą trochę czasu to mówię ci że zachowujesz się jak debil a do tego jak małe dziecko- westchnęła na chwilę przerywając czynność.
-No bo to kuźwa piecze!- warknąłem.
-A co ma łaskotać? Ogarnij się chłopie, co ty masz pięć lat?- westchnęła znowu polewając mój łuk brwiowy wodą utlenioną.
-Skąd wiedziałaś że mam pięć lat?- wystarczyło pięć minut abym się rozchmurzył.
-Jakieś dziesięć minut temu przywaliłam ci prosto w krocze a ty zamiast się na mnie "fochać"- zrobiła cudzysłów w powietrzu- to po prostu sobie żartujesz?
-No cóż, trudno się na ciebie obrazić- wyszczerzyłem się. Prychnęła tylko w odpowiedzi i szybko odwróciła się do apteczki. Po chwili poczułem że mam coś na brwi?
-Co to kuźwa jest?- spytałem spoglądając na nią.
-Plasterek z Kubusiem Puchatkiem- odpowiedziała ze śmiechem.
-Żartujesz sobie ze mnie?
-Do tego jest cały różowy
Westchnąłem w odpowiedzi. Viktoria odłożyła apteczkę na miejsce po czym podała mi chusteczkę bym wytarł krew z nosa. Dziewczyna podeszła do kuchenki po czym zaczęła sobie robić coś do picia.
-A tobie... nic nie jest?- zapytałem cicho przypominając sobie co jej zrobiłem.
-Nie licząc rozciętej wargi to nie, nic- odpowiedziała wymijająco.
-Słuchaj... Nie chciałem cię uderzyć. Po prostu byłem pijany, w sumie to nadal jestem... Viktoria usiadła na przeciw mnie spoglądając mi w oczy.
-Przepraszam cię... Mógłbym ci to jakoś wynagrodzić?- także spojrzałem jej głęboko w oczy.
Viktoria? Czas na serię : sorki za zjebanie końcówki, początku lub całości! xD cały czas tak piszemy zauważyłaś?
Wyszedłem z budynku aczkolwiek zamiast pójść do kawiarni, skierowałem się do najbliższego baru. Kiedy dotarłem na miejsce, usiadłem przy barze po czym zamówiłem jedną kolejkę. Nagle podsiadł się do mnie jakiś facet, w ustach miał skręta i patrzył na mnie z błyskiem w oku.
-Czego?- spytałem, podnosząc szklankę z alkoholem.
-Wyglądasz na takiego co miał do czynienia z dragami- uśmiechnął się- Chcesz może jedną działkę?
-Wypierdalaj!- krzyknąłem kompletnie wyprowadzając się z równowagi.
-Dobra, spokojnie. Jeszcze do mnie przyjdziesz, znam takich jak ty- powiedział po czym wyszedł z budynku.
***
Siedziałem bardzo długo w barze, byłem już nieźle wstawiony, cudem normalnie szedłem. Szedłem powoli na miejsce bójki, zebrał się już niezły tłum. Po chwili zauważyłem tego samego blondyna co rano.
-No witamy Morgan, już myślałem że stchórzyłeś- zaśmiał się i poklepał mnie po plecach. Zamiast cokolwiek mu odpowiedzieć, uderzyłem go pięścią w twarz nie czekając nawet na jakikolwiek komunikat o starcie bójki.
-No nieźle- powiedział wstając z ziemi po niespodziewanym ciosie. Pocierał policzek, zaczął się na nim powoli pojawiać siniak. Po chwili chłopak przywalił mi parę razy czego skutkiem był zbity nos i porządnie rozcięta brew. Po chwili dołączyło do niego jeszcze dwóch chłopaków. Nie miałem szans, dawno nie trenowałem. Kończąc z przeszłością skończyłem z walkami przez co kompletnie z wprawy.
-I co teraz jakoś nie tak łatwo?- zaśmiał się, kiedy skończył uderzać mnie w brzuch podczas gdy dwóch innych chłopaków mocno mnie trzymało. Puścili mnie, osunąłem się na kolana.
-Spierdalaj- powiedziałem cicho wycierając krew ciągle spływającą z mojego nosa.
-Nie odzywaj się tak do mnie śmieciu!- krzyknął po czym kopnął mnie w brzuch. Osunąłem się bezsilnie na ziemie.
-Co, przykro twoja dziewczyna nie przyszła popatrzeć na twoją porażkę?- powiedział ze śmiechem.
-To nie jest moja dziewczyna!- krzyknąłem szybko wstając po czym uderzyłem go w ramię, po czym znów wróciliśmy do bójki.
Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się Viktoria, podeszła do nas i stanęła między nami, wyglądała na nieźle wpienioną. Cofnąłem się, dając dziewczynie pole do "popisu"
- Nie będę walczył z takim chucherkiem. - roześmiał się wrednie, Viktoria przywaliła mu w szczękę, poleciał do tyłu ale jakieś dziewczyny go złapały i odepchnęły z powrotem, tym razem on się odwzajemnił, trafiając ją w usta. Dziewczyna przetarła dłonią twarz i uśmiechnęła się.
- Serio, boisz się uderzyć raz a porządnie? - zapytała chłopaka, on nawet nie był łaskawy odpowiedzieć. Uderzyła blondyna w nos, pozbawiając go równowagi. Jęknął cicho i wyrżnął się na plecy. Viktoria wycofała się z uśmiechem. Odeszliśmy od grupy, parę kroków dalej zatrzymaliśmy się. Uśmiechnąłem się do dziewczyny.
- Myślisz że ujdzie Ci to na sucho? - zapytała, w moich oczach pojawiło się zdziwienie. Dostałem m z liścia a zaraz potem w podbródek. Stęknąłem cicho, ale odzyskałem szybko równowagę i oddałem jej, uderzając w lewą skroń. Alkohol wciąż mocno działał.
- Nie, nie myślę tak. - uśmiechnąłem się, zamierzając się do kolejnego uderzenia, które otrzymała w łuk brwiowy.
- Oh stul pysk. - warknęła i uderzyła mnie łokciem w brzuch. Wypuściłem głucho powietrze i zgiąłem się w pół, Victoria podciągnęła mnie do góry i otrzepała mnie z piachu. Spojrzałem na nią zdezorientowany, w końcu przed sekundą dostałem od niej. - A to - stanęła na palcach i zbliżyła twarz do mojej, nie miałem pojęcia o co jej chodzi w tym momencie, ale spodobało mi się to że stoimy tak blisko siebie. - za to jakim idiotą jesteś. - zbliżyła swoje usta do moich, powoli zbliżaliśmy się do siebie ustami, jednak po chwili zrozumiałem że to skucha bo oberwałem w krocze. Spaliłem Viktorię wzrokiem ale jakoś się pozbierałem.
- Po... jebaną... cholerę? - zapytałem, wstając i podpierając się na jej ramieniu.
- Wiesz, to za ten poranny opierdol. - uśmiechnęła się z miną niewiniątka a ja zaczynałem żałować że nie wziąłem pistoletu z pokoju. - A teraz chodź, ogarniemy Ci twarz, bo wyglądasz jakby traktor po tobie przejechał. - roześmiała się i popchnęła mnie do przodu.
- Czekaj, właśnie spuściłaś mi wpierdol, a teraz chcesz mnie opatrzyć? - zapytałem wściekły nadal, wskazując na nią palcem, wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się z niewielkim bólem.
- Chodź i nie marudź. - burknęła, prowadząc mnie do swojego pokoju. Blondyn który skończył na ziemi pozbierał się i rzucał bluzgami w naszą stronę, za nim odeszliśmy otrzymał on od Viktorii środkowego palca razem ze śmiechem.
***
Kiedy w końcu znaleźliśmy się w jej pokoju, Viktoria kazała mi usiąść na krześle po czym poszła po apteczkę. Po chwili wróciła z czerwoną skrzynką, otworzyła ją i wyjęła wodę utlenioną. Podeszła do mnie i polała moją brew cieczą.
-Kurwa- syknąłem czując pieczenie.
-Z daleka wyglądasz na dorosłego i odważnego faceta, jednak jak tak już spędziłam z tobą trochę czasu to mówię ci że zachowujesz się jak debil a do tego jak małe dziecko- westchnęła na chwilę przerywając czynność.
-No bo to kuźwa piecze!- warknąłem.
-A co ma łaskotać? Ogarnij się chłopie, co ty masz pięć lat?- westchnęła znowu polewając mój łuk brwiowy wodą utlenioną.
-Skąd wiedziałaś że mam pięć lat?- wystarczyło pięć minut abym się rozchmurzył.
-Jakieś dziesięć minut temu przywaliłam ci prosto w krocze a ty zamiast się na mnie "fochać"- zrobiła cudzysłów w powietrzu- to po prostu sobie żartujesz?
-No cóż, trudno się na ciebie obrazić- wyszczerzyłem się. Prychnęła tylko w odpowiedzi i szybko odwróciła się do apteczki. Po chwili poczułem że mam coś na brwi?
-Co to kuźwa jest?- spytałem spoglądając na nią.
-Plasterek z Kubusiem Puchatkiem- odpowiedziała ze śmiechem.
-Żartujesz sobie ze mnie?
-Do tego jest cały różowy
Westchnąłem w odpowiedzi. Viktoria odłożyła apteczkę na miejsce po czym podała mi chusteczkę bym wytarł krew z nosa. Dziewczyna podeszła do kuchenki po czym zaczęła sobie robić coś do picia.
-A tobie... nic nie jest?- zapytałem cicho przypominając sobie co jej zrobiłem.
-Nie licząc rozciętej wargi to nie, nic- odpowiedziała wymijająco.
-Słuchaj... Nie chciałem cię uderzyć. Po prostu byłem pijany, w sumie to nadal jestem... Viktoria usiadła na przeciw mnie spoglądając mi w oczy.
-Przepraszam cię... Mógłbym ci to jakoś wynagrodzić?- także spojrzałem jej głęboko w oczy.
Viktoria? Czas na serię : sorki za zjebanie końcówki, początku lub całości! xD cały czas tak piszemy zauważyłaś?
od Sama cd. Nicole
Japierdole, zasnę tu. Była dopiero 8 a ja myślałem że zaraz zasnę na tej ławce. Nauczyciel pierniczył coś co interesowało chyba tylko jego. Rysowałem jakieś bezsensowne linie w zeszycie, zastanawiając się co ja tu jeszcze robię i czemu jeszcze nie wylądowałem u dyrektorki z tymi wszystkimi siniakami, bo przecież to "wygląda na przemoc". Mieliśmy zastępstwo i zamiast kisić się na fizyce, mieliśmy technikę weterynaryjną dla grupy jeżdżącej, do której zaliczałem się ja. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek, po zapisaniu zadania skierowałem się do stajni gdzie rzuciłem plecak do siodlarni i poszedłem przywitać się z Noctisem. Klusek wystawił łeb i szukał w kieszeni bluzy jakiś marchewek, dałem mu jedną tym razem bez większego zagrożenia że stracę palec. Kobieta nieco po trzydziestce szybko ogarnęła naszą grupę i dała nam trzy kartki A4 do przeczytania. Spojrzałem na nią porządnie zdziwiony, tak samo jak reszta. Zacząłem czytać, mało co rozumiejąc z tego wszystkiego. Cały czas skupiałem się na Noctim, który spoglądał na mnie wyczekująco. Westchnąłem cicho i po przeczytaniu tekstu po prostu odłożyłem kartkę i udawałem że wiązanie sznurówek jest najważniejsze. Umierałem z nudów, zastanawiałem się jakby to było jakby ktokolwiek tu wszedł i zaczął błagać o pomoc. Ziewnąłem, spoglądając na kartkę. Lekcje powoli dobiegały końca, za co dziękowałem Bogu czy co to tam istnieje.
Po zakończonych lekcjach o 14.45 poszedłem się przebrać w jakieś robocze ciuchy, miałem w planach popracować coś z Noctim. Zarzuciłem bluzę na koszulę i założyłem bardziej przetarte trampki. Wrzuciłem do kieszeni skrojoną marchewkę i poszedłem do stajni. Obok boksu Fąfla znajdowały się dwa nowo zamieszkałe boksy. Wzruszyłem ramionami i wszedłem do bułanka. Cofnął się i położył po sobie uszy, zignorowałem go i szybko wyczyściłem. Z siodłaniem spodziewałem się że zajmie mi o wiele dłużej niż było to założone. Wyprowadziłem ogiera z boksu i zapiąłem toczek, podprowadziłem go pod schodki i wsiadłem, starając się utrzymać równowagę gdy zrobił szybką zwrotkę. Zebrałem wodze i podjechałem z nim na krytą halę, gdzie czekały już na nas rozstawione przeszkody. Jeden ze stajennych zamknął za nami drzwi i życzył powodzenia. Pozdrowiłem go z uśmiechem i życzyłem mu tego samego, prowadził właśnie dwa kucyki szetlandzkie, które cały czas próbowały mu się wyrwać. Uśmiechnąłem się delikatnie do siebie i ruszyłem żwawym stępem, starając się zmusić Noctis'a to utrzymania stałego tempa i reakcji na łydki. Grzecznie wykonywał te najprostsze ćwiczenia, chociaż wolty wychodziły bardziej jak dziki zakrętas dziecka które nawet poprawnie nie anglezuje. Westchnąłem cicho i zmieniłem kierunek, Fąfel szybko ogarnął że na tą stronę też będziemy robić wolty. Po trzech udanych wreszcie przeszliśmy o chód wyżej, ogier wpierw spróbował zagalopować ale szybko zmienił zdanie. Poklepałem go po szyi i pochwaliłem, zaczynał jarzyć o co chodzi. Skierowałem go na drągi, po których była ustawiona cavaletka. Postawił uszy do przodu i przyspieszył, zamiast nieznacznie wysilić się i przejechał ładnie w kłusie, oczywiście ostatnią "przeszkodę" musiał "skoczyć" odwalając dzikie tańce. Zwolniłem go do równomiernego tempa i powtórzyłem kilka razy ten sam układ drążków. Zagalopowaliśmy na lewo, ogier, robiąc mi na złość galopował na złą nogę i ani mu się śniło żeby ją zmienić. Dopiero przy czwartym razie udało mi się naprowadzić go na tą dobrą nogę. Zrobiliśmy dwie cavaletti w galopie i pojechaliśmy szereg gimnastyczny. Ogier płynnie przeskakiwał przeszkody, jakby ktoś podmienił mi konia. Poklepałem go i przeszedłem do kłusa, w narożnikach postarałem się zrobić z nim woltę, która wyszła o wiele lepiej niż na początku jazdy. Uśmiechnąłem się do siebie. Ogier powoli zaczynał się pocić, chociaż wciąż wykazywał nadmiar energii. Poklepałem go po szyi po dobrze wykonanej wolcie i z kłusa anglezowanego przeszedłem do ćwiczebnego, decydując się na "samobójstwo" na tej maszynie do morderstw, wyrzuciłem nogi ze strzemion i lewą ręką przerzuciłem je przez siodło. Przez kilka następnych minut starałem się utrzymać równomierne tempo chodu i nie zsunąć się z siodła.
- Próbujemy, wredna klucho? - zapytałem bułanka, który tylko zastrzygł uszami, w najbliższym narożniku docisnąłem łydki i płynnie jak na niego przeszedłem do galopu. Pierwsze kilka kroków było istną mordęgą, bo ni to się zsunąć, ni włożyć nogi do strzemion. Zacisnąłem zęby i znalazłem jakieś oparcie na tej wrednej klusce. Znowu zmieniłem kierunek i dałem mu odpocząć wydłużając wodze. Jazda była prawie że idealna, i chyba nic nie mogło jej zepsuć. Poprawiłem się w siodle, chwytając wodze za sprzączkę. Pozwoliłem mu na swobodne wyciągnięcie szyi, odchyliłem się, odpoczywając i łapiąc oddech. Chwila nieuwagi na poprawienie toczka, który opadł mi na oczy i przesunięcia jego nagłówka. Bułanek chyba stwierdził, że zjebanie mi dnia będzie poprawą jego humoru. Nim zdążyłem się zorientować, leżałem na ziemi a ogier kłusował wokoło ze zwisającymi wodzami.
- What the fuck? - powiedziałem, wstając i otrzepując się z piachu. Bolały mnie plecy, ale szło przeżyć. Chwyciłem wodze konia i ochrzaniłem Nocti'ego. - Idziemy. - warknąłem, otwierając gwałtownie zasuwę. Ten oczywiście z winą niewiniątka w stajni szukał po kieszeniach marchewki.
- Nie popisuj się, przed chwilą inaczej się zachowywałeś. - burknąłem, zakładając mu kantar na szyje i odpinając popręg. Obejrzałem się za siebie, w poszukiwaniu jakiegoś wolnego wieszaka na "suszarce". Do stajni weszła właśnie szatynka, która wydawała się lekko zagubiona, ale nie wyglądała na taką która pozwoli sobie na pomiatanie nią.
- Cześć. - przywitałem się, podnosząc wyżej siodło. - Szukasz kogoś? - zapytałem z uśmiechem, dziewczyna wahała się przed chwilę z odpowiedzią.
Colli? :3 Wybacz końcówkę ;_;
Po zakończonych lekcjach o 14.45 poszedłem się przebrać w jakieś robocze ciuchy, miałem w planach popracować coś z Noctim. Zarzuciłem bluzę na koszulę i założyłem bardziej przetarte trampki. Wrzuciłem do kieszeni skrojoną marchewkę i poszedłem do stajni. Obok boksu Fąfla znajdowały się dwa nowo zamieszkałe boksy. Wzruszyłem ramionami i wszedłem do bułanka. Cofnął się i położył po sobie uszy, zignorowałem go i szybko wyczyściłem. Z siodłaniem spodziewałem się że zajmie mi o wiele dłużej niż było to założone. Wyprowadziłem ogiera z boksu i zapiąłem toczek, podprowadziłem go pod schodki i wsiadłem, starając się utrzymać równowagę gdy zrobił szybką zwrotkę. Zebrałem wodze i podjechałem z nim na krytą halę, gdzie czekały już na nas rozstawione przeszkody. Jeden ze stajennych zamknął za nami drzwi i życzył powodzenia. Pozdrowiłem go z uśmiechem i życzyłem mu tego samego, prowadził właśnie dwa kucyki szetlandzkie, które cały czas próbowały mu się wyrwać. Uśmiechnąłem się delikatnie do siebie i ruszyłem żwawym stępem, starając się zmusić Noctis'a to utrzymania stałego tempa i reakcji na łydki. Grzecznie wykonywał te najprostsze ćwiczenia, chociaż wolty wychodziły bardziej jak dziki zakrętas dziecka które nawet poprawnie nie anglezuje. Westchnąłem cicho i zmieniłem kierunek, Fąfel szybko ogarnął że na tą stronę też będziemy robić wolty. Po trzech udanych wreszcie przeszliśmy o chód wyżej, ogier wpierw spróbował zagalopować ale szybko zmienił zdanie. Poklepałem go po szyi i pochwaliłem, zaczynał jarzyć o co chodzi. Skierowałem go na drągi, po których była ustawiona cavaletka. Postawił uszy do przodu i przyspieszył, zamiast nieznacznie wysilić się i przejechał ładnie w kłusie, oczywiście ostatnią "przeszkodę" musiał "skoczyć" odwalając dzikie tańce. Zwolniłem go do równomiernego tempa i powtórzyłem kilka razy ten sam układ drążków. Zagalopowaliśmy na lewo, ogier, robiąc mi na złość galopował na złą nogę i ani mu się śniło żeby ją zmienić. Dopiero przy czwartym razie udało mi się naprowadzić go na tą dobrą nogę. Zrobiliśmy dwie cavaletti w galopie i pojechaliśmy szereg gimnastyczny. Ogier płynnie przeskakiwał przeszkody, jakby ktoś podmienił mi konia. Poklepałem go i przeszedłem do kłusa, w narożnikach postarałem się zrobić z nim woltę, która wyszła o wiele lepiej niż na początku jazdy. Uśmiechnąłem się do siebie. Ogier powoli zaczynał się pocić, chociaż wciąż wykazywał nadmiar energii. Poklepałem go po szyi po dobrze wykonanej wolcie i z kłusa anglezowanego przeszedłem do ćwiczebnego, decydując się na "samobójstwo" na tej maszynie do morderstw, wyrzuciłem nogi ze strzemion i lewą ręką przerzuciłem je przez siodło. Przez kilka następnych minut starałem się utrzymać równomierne tempo chodu i nie zsunąć się z siodła.
- Próbujemy, wredna klucho? - zapytałem bułanka, który tylko zastrzygł uszami, w najbliższym narożniku docisnąłem łydki i płynnie jak na niego przeszedłem do galopu. Pierwsze kilka kroków było istną mordęgą, bo ni to się zsunąć, ni włożyć nogi do strzemion. Zacisnąłem zęby i znalazłem jakieś oparcie na tej wrednej klusce. Znowu zmieniłem kierunek i dałem mu odpocząć wydłużając wodze. Jazda była prawie że idealna, i chyba nic nie mogło jej zepsuć. Poprawiłem się w siodle, chwytając wodze za sprzączkę. Pozwoliłem mu na swobodne wyciągnięcie szyi, odchyliłem się, odpoczywając i łapiąc oddech. Chwila nieuwagi na poprawienie toczka, który opadł mi na oczy i przesunięcia jego nagłówka. Bułanek chyba stwierdził, że zjebanie mi dnia będzie poprawą jego humoru. Nim zdążyłem się zorientować, leżałem na ziemi a ogier kłusował wokoło ze zwisającymi wodzami.
- What the fuck? - powiedziałem, wstając i otrzepując się z piachu. Bolały mnie plecy, ale szło przeżyć. Chwyciłem wodze konia i ochrzaniłem Nocti'ego. - Idziemy. - warknąłem, otwierając gwałtownie zasuwę. Ten oczywiście z winą niewiniątka w stajni szukał po kieszeniach marchewki.
- Nie popisuj się, przed chwilą inaczej się zachowywałeś. - burknąłem, zakładając mu kantar na szyje i odpinając popręg. Obejrzałem się za siebie, w poszukiwaniu jakiegoś wolnego wieszaka na "suszarce". Do stajni weszła właśnie szatynka, która wydawała się lekko zagubiona, ale nie wyglądała na taką która pozwoli sobie na pomiatanie nią.
- Cześć. - przywitałem się, podnosząc wyżej siodło. - Szukasz kogoś? - zapytałem z uśmiechem, dziewczyna wahała się przed chwilę z odpowiedzią.
Colli? :3 Wybacz końcówkę ;_;
sobota, 18 listopada 2017
od Viktorii cd. Ricka
Spoglądałam na chłopaka zaspanym wzrokiem.
- Na co czekasz szykuj się, fiza nam przepada! - warknął, zmierzyłam go wzrokiem. Zajarzyło mi we łbie, że mamy lekcje. Przetarłam zaspane oczy i odgarnęłam błękitne włosy z twarzy, zabrałam przygotowane ubrania i ubrałam się w toalecie, równocześnie ogarniając jakkolwiek włosy. Po pewnym czasie dotarliśmy do budynku szkoły.
- Zajebiście, przepadło nam dokładnie trzydzieści pięć minut lekcji .- warknął zamykając swoją szafkę. Zatrzasnęłam swoją gwałtownie i spojrzałam wściekle na chłopaka.
- No przepraszam bardzo! To moja wina że po mnie przyszedłeś dobrowolnie! - Przewróciłam zirytowana oczami.
- Kurwa, dobrowolnie? Dostałem naganę przez ciebie bo jakiś typ nas widział razem!- burknął, nawet nie odpowiedziałam.
- Nie wiem jak ty ale ja idę do kawiarni - Rzucił, jakby jego zbiorniki jadowe były przepełnione od dodatkowej trucizny. Wyszłam z budynku szkoły, darując sobie ten dzień. Można opchnąć że North się źle czuła albo po prostu miałam gorączkę.
- Cześć Vika! Nie zgadniesz co się działo na matmie jak ciebie nie było! I wiesz że ma być bójka po szkole! - odwróciłam się na pięcie, słysząc podekscytowany głos dziewczyny z mojej klasy. Nie znałam nawet jej imienia ani nazwiska, westchnęłam cicho. Chwila, wróć. Skąd ona kuźwa zna moje imię? Skinęłam głową, na znak że usłyszałam. Blondyna w podskokach odeszła w stronę stajni szkolniaków. Skierowałam swoje kroki do drugiego budynku, gdzie przywitało mnie radosne rżenie Lamorożca. Zabrałam skrzynkę ze szczotkami, ogłowie i czaprak, na ramię zarzucając pas do lonżowania. Położyłam sprzęt klaczy przy jej boksie i weszłam do jej pomieszczonka, głaszcząc po chrapach. Szybko wyczyściłam Dię, mając lekkie problemy z wyczyszczeniem jej kopyt. Osiodłałam ją sprawnie. Foszyła się trochę przy pasie do lonżowania, ale było lepiej niż na początku. Wyprowadziłam ją i poćwiczyłam trochę na lonży.
***
Po rozsiodłaniu i ogarnięciu klaczy poszłam w stronę ustalonego miejsca bójki. Najwidoczniej już trochę trwała, bo zebrał się zbiór gapiów a i krew zdążyła się polać. Dokładnie na mnie wtoczył się blondyn, odepchnęłam go gwałtownie, klnąc pod nosem. Przepchnęłam się przez tłum i przyjrzałam się dogłębniej walce tej dwójki. Rick znajdował się na przegranej pozycji.
- No japierdole. - warknęłam, podchodząc do chłopaka i stając między nimi, będąc już nieźle wpienioną. Wpierw ochrzania mnie z góry do dołu a teraz pakuje się jak jakiś totalny debil, którym w sumie jest, w kłopoty. Rick cofnął się, dając mi pole do "popisu"
- Nie będę walczył z takim chucherkiem. - roześmiał się wrednie, nie wytrzymałam i z całej siły przywaliłam mu w szczękę, poleciał do tyłu ale jakieś dziewczyny go złapały i odepchnęły z powrotem, tym razem on mi się odwzajemnił, trafiając w wargi. Poczułam jak leje mi się krew, przetarłam dłonią twarz i uśmiechnęłam się, czując jak gorąca ciecz spływa po moich wargach. Odciążałam naprzemiennie nogi, czekając na jego ruch, który od dłuższego czasu nie nastąpił.
- Serio, boisz się uderzyć raz a porządnie? - zapytałam chłopaka, on nawet nie był łaskawy odpowiedzieć. Jego poczucie własnej wartości zaczynało mnie irytować. Uderzyłam go w nos, pozbawiając go równowagi. Jęknął cicho i wyrżnął się na plecy. Wycofałam się, śmiejąc się. Tym razem próba uśmiechu zabolała bardziej niż powinna, syknęłam cicho. Rick uśmiechał się do mnie, podniesione kąciki ust nadawały mu wygląd jeszcze większego idioty niż jest.
- Myślisz że ujdzie Ci to na sucho? - zapytałam, w jego oczach błysnęło zdziwienie. Strzeliłam mu z liścia a zaraz potem w podbródek. Stęknął cicho, ale odzyskał szybko równowagę i oddał mi, uderzając mnie w lewą skroń. Pod powiekami zapiekły mnie łzy, ale szybko zniknęły.
- Nie, nie myślę tak. - uśmiechnął się, zamierzając się do kolejnego uderzenia, które otrzymałam tym razem w łuk brwiowy. Krew delikatnie mnie oślepiała, ale nie wykluczała mnie z "walki"
- Oh stul pysk. - warknęłam, kopiąc go w splot słoneczny. Wypuścił głucho powietrze i zgiął się w pół, podciągnęłam go do góry i otrzepałam z niego piach. Spojrzał na mnie zdezorientowany, po przed chwilą pozbawiłam go tchu. - A to - stanęłam na palcach i zbliżyłam twarz do jego, metaliczny posmak krwi wciąż znajdował się w moich ustach. - za to jakim idiotą jesteś. - wpierw udawałam że chcę go pocałować, ale zmieniłam "zdanie", którego nigdy nie było, i gwałtownie szarpnęłam kolanem do góry, uderzając w czuły punkt każdego faceta. Spalił mnie wzrokiem ale jakoś się pozbierał.
- Po... jebaną... cholerę? - zapytał, wstając i podpierając się na moim ramieniu. Wyplułam krew, która zebrała się w moich ustach.
- Wiesz, to za ten poranny opierdol. - uśmiechnęłam się z miną niewiniątka, jakbym właśnie oznajmiła mu że mam króliczka w pokoju. - A teraz chodź, ogarniemy Ci twarz, bo wyglądasz jakby traktor po tobie przejechał. - roześmiałam się i popchnęłam go do przodu.
- Czekaj, właśnie spuściłaś mi wpierdol, a teraz chcesz mnie opatrzyć? - zapytał, wskazując na mnie palcem, wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się z niewielkim bólem.
- Chodź i nie marudź. - burknęłam, prowadząc go do mojego pokoju. Chłopak który skończył na ziemi pozbierał się i rzucał bluzgami w naszą stronę, podsumowałam to pokazaniem mu środkowego palca i śmiechem.
Riczu? Chciałaś wpierdol to masz XD
- Na co czekasz szykuj się, fiza nam przepada! - warknął, zmierzyłam go wzrokiem. Zajarzyło mi we łbie, że mamy lekcje. Przetarłam zaspane oczy i odgarnęłam błękitne włosy z twarzy, zabrałam przygotowane ubrania i ubrałam się w toalecie, równocześnie ogarniając jakkolwiek włosy. Po pewnym czasie dotarliśmy do budynku szkoły.
- Zajebiście, przepadło nam dokładnie trzydzieści pięć minut lekcji .- warknął zamykając swoją szafkę. Zatrzasnęłam swoją gwałtownie i spojrzałam wściekle na chłopaka.
- No przepraszam bardzo! To moja wina że po mnie przyszedłeś dobrowolnie! - Przewróciłam zirytowana oczami.
- Kurwa, dobrowolnie? Dostałem naganę przez ciebie bo jakiś typ nas widział razem!- burknął, nawet nie odpowiedziałam.
- Nie wiem jak ty ale ja idę do kawiarni - Rzucił, jakby jego zbiorniki jadowe były przepełnione od dodatkowej trucizny. Wyszłam z budynku szkoły, darując sobie ten dzień. Można opchnąć że North się źle czuła albo po prostu miałam gorączkę.
- Cześć Vika! Nie zgadniesz co się działo na matmie jak ciebie nie było! I wiesz że ma być bójka po szkole! - odwróciłam się na pięcie, słysząc podekscytowany głos dziewczyny z mojej klasy. Nie znałam nawet jej imienia ani nazwiska, westchnęłam cicho. Chwila, wróć. Skąd ona kuźwa zna moje imię? Skinęłam głową, na znak że usłyszałam. Blondyna w podskokach odeszła w stronę stajni szkolniaków. Skierowałam swoje kroki do drugiego budynku, gdzie przywitało mnie radosne rżenie Lamorożca. Zabrałam skrzynkę ze szczotkami, ogłowie i czaprak, na ramię zarzucając pas do lonżowania. Położyłam sprzęt klaczy przy jej boksie i weszłam do jej pomieszczonka, głaszcząc po chrapach. Szybko wyczyściłam Dię, mając lekkie problemy z wyczyszczeniem jej kopyt. Osiodłałam ją sprawnie. Foszyła się trochę przy pasie do lonżowania, ale było lepiej niż na początku. Wyprowadziłam ją i poćwiczyłam trochę na lonży.
***
Po rozsiodłaniu i ogarnięciu klaczy poszłam w stronę ustalonego miejsca bójki. Najwidoczniej już trochę trwała, bo zebrał się zbiór gapiów a i krew zdążyła się polać. Dokładnie na mnie wtoczył się blondyn, odepchnęłam go gwałtownie, klnąc pod nosem. Przepchnęłam się przez tłum i przyjrzałam się dogłębniej walce tej dwójki. Rick znajdował się na przegranej pozycji.
- No japierdole. - warknęłam, podchodząc do chłopaka i stając między nimi, będąc już nieźle wpienioną. Wpierw ochrzania mnie z góry do dołu a teraz pakuje się jak jakiś totalny debil, którym w sumie jest, w kłopoty. Rick cofnął się, dając mi pole do "popisu"
- Nie będę walczył z takim chucherkiem. - roześmiał się wrednie, nie wytrzymałam i z całej siły przywaliłam mu w szczękę, poleciał do tyłu ale jakieś dziewczyny go złapały i odepchnęły z powrotem, tym razem on mi się odwzajemnił, trafiając w wargi. Poczułam jak leje mi się krew, przetarłam dłonią twarz i uśmiechnęłam się, czując jak gorąca ciecz spływa po moich wargach. Odciążałam naprzemiennie nogi, czekając na jego ruch, który od dłuższego czasu nie nastąpił.
- Serio, boisz się uderzyć raz a porządnie? - zapytałam chłopaka, on nawet nie był łaskawy odpowiedzieć. Jego poczucie własnej wartości zaczynało mnie irytować. Uderzyłam go w nos, pozbawiając go równowagi. Jęknął cicho i wyrżnął się na plecy. Wycofałam się, śmiejąc się. Tym razem próba uśmiechu zabolała bardziej niż powinna, syknęłam cicho. Rick uśmiechał się do mnie, podniesione kąciki ust nadawały mu wygląd jeszcze większego idioty niż jest.
- Myślisz że ujdzie Ci to na sucho? - zapytałam, w jego oczach błysnęło zdziwienie. Strzeliłam mu z liścia a zaraz potem w podbródek. Stęknął cicho, ale odzyskał szybko równowagę i oddał mi, uderzając mnie w lewą skroń. Pod powiekami zapiekły mnie łzy, ale szybko zniknęły.
- Nie, nie myślę tak. - uśmiechnął się, zamierzając się do kolejnego uderzenia, które otrzymałam tym razem w łuk brwiowy. Krew delikatnie mnie oślepiała, ale nie wykluczała mnie z "walki"
- Oh stul pysk. - warknęłam, kopiąc go w splot słoneczny. Wypuścił głucho powietrze i zgiął się w pół, podciągnęłam go do góry i otrzepałam z niego piach. Spojrzał na mnie zdezorientowany, po przed chwilą pozbawiłam go tchu. - A to - stanęłam na palcach i zbliżyłam twarz do jego, metaliczny posmak krwi wciąż znajdował się w moich ustach. - za to jakim idiotą jesteś. - wpierw udawałam że chcę go pocałować, ale zmieniłam "zdanie", którego nigdy nie było, i gwałtownie szarpnęłam kolanem do góry, uderzając w czuły punkt każdego faceta. Spalił mnie wzrokiem ale jakoś się pozbierał.
- Po... jebaną... cholerę? - zapytał, wstając i podpierając się na moim ramieniu. Wyplułam krew, która zebrała się w moich ustach.
- Wiesz, to za ten poranny opierdol. - uśmiechnęłam się z miną niewiniątka, jakbym właśnie oznajmiła mu że mam króliczka w pokoju. - A teraz chodź, ogarniemy Ci twarz, bo wyglądasz jakby traktor po tobie przejechał. - roześmiałam się i popchnęłam go do przodu.
- Czekaj, właśnie spuściłaś mi wpierdol, a teraz chcesz mnie opatrzyć? - zapytał, wskazując na mnie palcem, wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się z niewielkim bólem.
- Chodź i nie marudź. - burknęłam, prowadząc go do mojego pokoju. Chłopak który skończył na ziemi pozbierał się i rzucał bluzgami w naszą stronę, podsumowałam to pokazaniem mu środkowego palca i śmiechem.
Riczu? Chciałaś wpierdol to masz XD
piątek, 17 listopada 2017
Od Ricka cd. Viktorii
- Czyli zrobiłeś to z przyzwyczajenia? - spojrzała na mnie podejrzliwie. Zmieniłem temat i przyśpieszyłem kroku. Po przyjściu do akademii, pożegnałem się po czym zniknąłem za drzwiami swojego pokoju. Nasypałem psu karmę po czym rzuciłem się na łóżko i prawie od razu zasnąłem.
***
Pusty, biały pokój, bez okien. W jednej ścianie drzwi, a naprzeciw nich krzesło. A na nim ja, przywiązany. Obok stoją ludzie w białych kitlach i coś we mnie wstrzykują. Widać ból, cierpienie i nienawiść.
Widzę to. Widzę jak umieram. POWOLI umieram.
Resztkami sił próbuję się wyrwać, ale... Nie mogę. Leki zaczynają działać. A ja nadal chce uciec, uciec jak najdalej ale nie mogę nic. Bo jestem tylko bezużytecznym śmieciem, mordercą.
Próbuje walczyć, wmawiam sobie że mam dla kogo. Ale kłamię sam dla siebie. Nie mam nikogo dla kogo mógłbym żyć normalnie.
Cierpienie to od teraz mój przyjaciel... On nigdy mnie nie opuści...
***
Obudziłem się, z tego koszmaru, cały zlany potem, . Nienawidziłem tego nawrotu wspomnień.
-Cześć Tajfun- uśmiechnąłem się kiedy pies zaczął lizać mi twarz.
-Znowu wracają te przeklęte koszmary...- usiadłem na łóżku i pogłaskałem psa. Spojrzałem na zegarek - siódma dwadzieścia. Wstałem, odświeżyłem się, spakowałem wszystkie rzeczy i poszedłem do szkoły po szybkiej kawie.
***
Pierwszą lekcją była matematyka. Przed chwilą zadzwonił dzwonek więc mimowolnie wszedłem do sali. Usiadłem w ławce na samym końcu i rozpakowałem się. W końcu przyszedł nauczyciel, przywitał się z nami po czym zasiadł do biurka zapewne przeglądając dziennik by za moment sprawdzić obecność. Tak jak myślałem, po chwili usłyszałem po kolei wyczytywane nazwiska, a do tego ponure "jestem" albo "obecny".
-Victoria Embress?- z zamyślenia wyrwało mnie wyczytywane nazwisko znanej mi dziewczyny. Rozejrzałem się po klasie i zauważyłem że jej nie ma. Zacząłem się zastanawiać co się stało że nie przyszła.
-Viktoria Embress!?- usłyszałem tym razem donośniej.
-Nie ma jej proszę pana- podniósł się jakiś blondyn.
-Wiesz może czemu?- nauczyciel podniósł się znad biurka.
-Ja nie ale pewnie Morgan wie- ocknąłem się gdy usłyszałem swoje nazwisko i zmierzyłem chłopaka wściekłym wzrokiem.
-No panie Morgan? Co pan ma do powiedzenia na ten temat?- zwrócił się do mnie przy okazji podchodząc bliżej mojej ławki.
-Nie rozumiem dlaczego jestem zamieszany w ten temat- wstałem i wzruszyłem ramionami.
-Ta, jasne. Powiedział ten co ostatnio cały czas chodzi za Viktorią i do tego ślini się na jej widok!- usłyszałem śmiech ten blondwłosego debila
-Nie prawda!- warknąłem lekko uderzając w ławkę.
-Spokój panie Morgan! Dostajesz naganę- wtrącił się nauczyciel.
-Co? Za co niby!
-Za namawianie do wagarów i niszczenie mienia szkoły, a teraz siadaj!- wrócił do biurka nauczyciel.
-Zajebiście- warknąłem siadając na swoje miejsce.
Ten szmaciarz już ma po szkole wpierdol.
***
Zadzwonił w końcu dzwonek na przerwę i wszyscy wyszli z klasy. Udałem się do szafki z zamiarem pójścia, po Viktorię jednak "ktoś" mnie zatrzymał.
-Uuu, a gdzie tak pędzisz, co? Do swojej Viktorii?- usłyszałem śmiech za plecami.
-Tak pędź do swojej dziewczyny, niech cię ucałuje na dobranoc- znów usłyszałem śmiech.
-Ona nie jest moją dziewczyną!- krzyknąłem odwracając się w stronę chłopaka.
-Aha, czyli friendzone? Jak przykro. W sumie to się jej jednak nie dziwie- wyszczerzył się.
-Zamknij się!- krzyknąłem i przygniotłem go do ściany.
-Bo co? W dupę mnie pocałujesz?- zaśmiał się- Nawet tego nie zrobiłbyś śmieciu
Przypomniałem sobie że ma jednak trochę racji i puściłem go niechętnie.
-Widzisz? Nie jesteś w stanie nawet się ze mną bić- zaśmiał się.
-A chcesz się przekonać?- warknąłem.
-Tak, czemu nie?- wyszczerzył się.
-To widzimy się po lekcjach za szkołą
-Będę czekał, chyba że wcześniej stchórzysz- zaśmiał się po czym wyszedł z pomieszczenia. Wróciłem do swojej szafki, odłożyłem plecak i przebrałem się. Wyszedłem z budynku i szybkim krokiem skierowałem się do akademii.
***
-Viktoria!- wołałem już od dobrych dwudziestu minut.- KUŹWA MAĆ, VIKA!- z sekundy na sekundę krzyczałem coraz głośniej. Po paru minutach otworzyła mi śpiąca królewna zawinięta jeszcze w koc.
-Szlag mnie kiedyś trafi.- warknąłem i wepchnąłem się do pokoju. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona.- Dostałem opierdol, że nie ma cię na lekcji, bo jakiś palant stwierdził że widział nas razem-
Dziewczyna zacisnęła dłoni w pięści i spojrzała na mnie.
-Na co czekasz szykuj się, fiza nam przepada!- warknąłem, na co Viktoria zmierzyła mnie wzrokiem ale szybko ocknęła się i zaczęła się błyskawicznie szykować. Usiadłem z boku czekając aż skończy i nieustannie wpatrując się w zegar.
***
-Zajebiście, przepadło nam dokładnie trzydzieści pięć minut lekcji- warknąłem zamykając swoją szafkę.
-No przepraszam bardzo! To moja wina że po mnie przyszedłeś dobrowolnie!- Viktoria przewróciła oczami.
-Kurwa, dobrowolnie? Dostałem naganę przez ciebie bo jakiś typ nas widział razem!- burknąłem. Vika w odpowiedzi tylko westchnęła.
-Nie wiem jak ty ale ja idę do kawiarni- rzuciłem do Viktorii i szybko się z nią pożegnałem. Wychodząc z budynku widziałem jak podchodzi do niej jakaś dziewczyna.
-Cześć Vika! Nie zgadniesz co się działo na matmie jak ciebie nie było! I wiesz że ma być bójka po szkole! - usłyszałem jeszcze po czym wyszedłem z budynku.
Riczu zjebł końcówkę za to drugą pod gwiazdkę czy jak to inaczej nazwać: akapit, wyszedł zajebiście. hehe. A winc Viczuuu? P.S. Za karę niech Riczu dostanie wpierdol he he xD
***
Pusty, biały pokój, bez okien. W jednej ścianie drzwi, a naprzeciw nich krzesło. A na nim ja, przywiązany. Obok stoją ludzie w białych kitlach i coś we mnie wstrzykują. Widać ból, cierpienie i nienawiść.
Widzę to. Widzę jak umieram. POWOLI umieram.
Resztkami sił próbuję się wyrwać, ale... Nie mogę. Leki zaczynają działać. A ja nadal chce uciec, uciec jak najdalej ale nie mogę nic. Bo jestem tylko bezużytecznym śmieciem, mordercą.
Próbuje walczyć, wmawiam sobie że mam dla kogo. Ale kłamię sam dla siebie. Nie mam nikogo dla kogo mógłbym żyć normalnie.
Cierpienie to od teraz mój przyjaciel... On nigdy mnie nie opuści...
***
Obudziłem się, z tego koszmaru, cały zlany potem, . Nienawidziłem tego nawrotu wspomnień.
-Cześć Tajfun- uśmiechnąłem się kiedy pies zaczął lizać mi twarz.
-Znowu wracają te przeklęte koszmary...- usiadłem na łóżku i pogłaskałem psa. Spojrzałem na zegarek - siódma dwadzieścia. Wstałem, odświeżyłem się, spakowałem wszystkie rzeczy i poszedłem do szkoły po szybkiej kawie.
***
Pierwszą lekcją była matematyka. Przed chwilą zadzwonił dzwonek więc mimowolnie wszedłem do sali. Usiadłem w ławce na samym końcu i rozpakowałem się. W końcu przyszedł nauczyciel, przywitał się z nami po czym zasiadł do biurka zapewne przeglądając dziennik by za moment sprawdzić obecność. Tak jak myślałem, po chwili usłyszałem po kolei wyczytywane nazwiska, a do tego ponure "jestem" albo "obecny".
-Victoria Embress?- z zamyślenia wyrwało mnie wyczytywane nazwisko znanej mi dziewczyny. Rozejrzałem się po klasie i zauważyłem że jej nie ma. Zacząłem się zastanawiać co się stało że nie przyszła.
-Viktoria Embress!?- usłyszałem tym razem donośniej.
-Nie ma jej proszę pana- podniósł się jakiś blondyn.
-Wiesz może czemu?- nauczyciel podniósł się znad biurka.
-Ja nie ale pewnie Morgan wie- ocknąłem się gdy usłyszałem swoje nazwisko i zmierzyłem chłopaka wściekłym wzrokiem.
-No panie Morgan? Co pan ma do powiedzenia na ten temat?- zwrócił się do mnie przy okazji podchodząc bliżej mojej ławki.
-Nie rozumiem dlaczego jestem zamieszany w ten temat- wstałem i wzruszyłem ramionami.
-Ta, jasne. Powiedział ten co ostatnio cały czas chodzi za Viktorią i do tego ślini się na jej widok!- usłyszałem śmiech ten blondwłosego debila
-Nie prawda!- warknąłem lekko uderzając w ławkę.
-Spokój panie Morgan! Dostajesz naganę- wtrącił się nauczyciel.
-Co? Za co niby!
-Za namawianie do wagarów i niszczenie mienia szkoły, a teraz siadaj!- wrócił do biurka nauczyciel.
-Zajebiście- warknąłem siadając na swoje miejsce.
Ten szmaciarz już ma po szkole wpierdol.
***
Zadzwonił w końcu dzwonek na przerwę i wszyscy wyszli z klasy. Udałem się do szafki z zamiarem pójścia, po Viktorię jednak "ktoś" mnie zatrzymał.
-Uuu, a gdzie tak pędzisz, co? Do swojej Viktorii?- usłyszałem śmiech za plecami.
-Tak pędź do swojej dziewczyny, niech cię ucałuje na dobranoc- znów usłyszałem śmiech.
-Ona nie jest moją dziewczyną!- krzyknąłem odwracając się w stronę chłopaka.
-Aha, czyli friendzone? Jak przykro. W sumie to się jej jednak nie dziwie- wyszczerzył się.
-Zamknij się!- krzyknąłem i przygniotłem go do ściany.
-Bo co? W dupę mnie pocałujesz?- zaśmiał się- Nawet tego nie zrobiłbyś śmieciu
Przypomniałem sobie że ma jednak trochę racji i puściłem go niechętnie.
-Widzisz? Nie jesteś w stanie nawet się ze mną bić- zaśmiał się.
-A chcesz się przekonać?- warknąłem.
-Tak, czemu nie?- wyszczerzył się.
-To widzimy się po lekcjach za szkołą
-Będę czekał, chyba że wcześniej stchórzysz- zaśmiał się po czym wyszedł z pomieszczenia. Wróciłem do swojej szafki, odłożyłem plecak i przebrałem się. Wyszedłem z budynku i szybkim krokiem skierowałem się do akademii.
***
-Viktoria!- wołałem już od dobrych dwudziestu minut.- KUŹWA MAĆ, VIKA!- z sekundy na sekundę krzyczałem coraz głośniej. Po paru minutach otworzyła mi śpiąca królewna zawinięta jeszcze w koc.
-Szlag mnie kiedyś trafi.- warknąłem i wepchnąłem się do pokoju. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona.- Dostałem opierdol, że nie ma cię na lekcji, bo jakiś palant stwierdził że widział nas razem-
Dziewczyna zacisnęła dłoni w pięści i spojrzała na mnie.
-Na co czekasz szykuj się, fiza nam przepada!- warknąłem, na co Viktoria zmierzyła mnie wzrokiem ale szybko ocknęła się i zaczęła się błyskawicznie szykować. Usiadłem z boku czekając aż skończy i nieustannie wpatrując się w zegar.
***
-Zajebiście, przepadło nam dokładnie trzydzieści pięć minut lekcji- warknąłem zamykając swoją szafkę.
-No przepraszam bardzo! To moja wina że po mnie przyszedłeś dobrowolnie!- Viktoria przewróciła oczami.
-Kurwa, dobrowolnie? Dostałem naganę przez ciebie bo jakiś typ nas widział razem!- burknąłem. Vika w odpowiedzi tylko westchnęła.
-Nie wiem jak ty ale ja idę do kawiarni- rzuciłem do Viktorii i szybko się z nią pożegnałem. Wychodząc z budynku widziałem jak podchodzi do niej jakaś dziewczyna.
-Cześć Vika! Nie zgadniesz co się działo na matmie jak ciebie nie było! I wiesz że ma być bójka po szkole! - usłyszałem jeszcze po czym wyszedłem z budynku.
Riczu zjebł końcówkę za to drugą pod gwiazdkę czy jak to inaczej nazwać: akapit, wyszedł zajebiście. hehe. A winc Viczuuu? P.S. Za karę niech Riczu dostanie wpierdol he he xD
poniedziałek, 13 listopada 2017
od Viktorii cd. Ricka
Po skończonej "nauce", Rick zaproponował powrót. Zrobiło się ciemno, że widoczność ograniczona była do kilku metrów.
- A która godzina? - uśmiechnęłam się, spoglądając na chłopaka.
- Jest dwudziesta druga czterdzieści osiem. - odparł. Stwierdziłam że wracamy i oddałam Rickowi broń. Usłyszałam za sobą ciche "wróć", odwróciłam się i ujrzałam mojego towarzysza, trzymającego pistolet w lewej ręce i uśmiechającego się wrednie. Westchnęłam ale po chwili zorientowałam się, że przecież nie ma co opróżnić. Chłopak zaśmiał się i zaczął biec w stronę akademii. Pobiegłam za nim, będąc kilkanaście metrów dalej. Po kilkunastu kolejnych krokach zgubiłam go z oczu, ale domyślałam się że idzie prosto. Wpadłam na dosyć chamski pomysł, by go nastraszyć.
- Policja! Ręce do góry ale już! - powiedziałam stanowczo, chłopak uniósł ręce w górę i klęknął. Powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechem, mina Ricka stanowczo mi to utrudniała. Roześmiałam się, opuszczając pistolet. Chłopak wstał, spoglądając na mnie morderczym wzrokiem. Otrzepał kolana z ziemi i spalił mnie w duchu. Uśmiechnęłam się do niego, udając że nic się nie stało. Szliśmy w milczeniu, po krótkim dialogu, który przeprowadziliśmy zaraz po zaistniałej sytuacji nie odzywałam się, pogrążając się w rozmyślaniach, o co mu chodziło.
- Dlaczego wtedy klęknąłeś? Ja krzyknęłam wtedy tylko żebyś wziął ręce do góry... - wypaliłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Zaklęłam duchu, jeżeli teraz wrócę cała do Akademii to będzie cud. Chłopak milczał przez chwilę.
- Odruch
- Wiesz co to znaczy odruch?
- Ta...
- Czyli zrobiłeś to z przyzwyczajenia? - spojrzałam na niego podejrzliwie, nikt z przyzwyczajenia nie klęka. Rick zmienił temat i przyspieszył kroku, szłam dalej tym samym tempem, nie spiesząc się zbytnio. Byłam zmęczona jak cholera, po przyjściu do akademii i pożegnaniu się z Rickiem, ledwo otworzyłam drzwi i zrobiłam kolację Tene. Nie przywitałam się nawet z Dią i North. Westchnęłam cicho i zamknęłam za sobą drzwi w łazience, mając w planach się umyć. Z ulgą odkręciłam wodę pod prysznicem i umyłam się z tego całego syfu. Miętowe włosy lekko zmieniły odcień na ciemniejszy, wyszłam spod prysznica i ubrałam piżamę. Sięgnęłam po suszarkę i szczotkę, kabel od tego pierwszego wczepiłam do gniazdka i włączyłam. Gorące powietrze powoli doprowadzało moje włosy to jako takiego stanu. Rozczesałam je z wszelkich kołtunów i przemyłam twarz. Przeglądając się w lustrze, widziałam kolosalną różnicę. Pamiętam, jak kilka lat temu mówiłam sobie że wyglądam okropnie, że nie śpię. A wcale tak nie było, spałam nawet po dwanaście godzin. Teraz zamiast tamtej radosnej nastolatki w lustrze odbijałam się ja. Ta silniejsza ja, która czasami płacze po nocach bo nie daje rady i chce już dać spokój z Akademią. Ale nie odpuściłam. Bo za duże wymagania. Sama ich chciałam. Bo sobie nie poradzę. Poradziłam sobie i raczej nic tego nie zmieni. Im dłużej patrzyłam w lustro, tym więcej zalet widziałam, nigdy nie spotkałam osoby, której oczy są podobne do moich. Od dawna na swoich ustach nie widziałam szczerego uśmiechu, który widniał też w oczach. Mimowolnie roześmiałam się, gdy poczułam ciepły język psa na mojej łydce. Postanawiając, że nie będę więcej się dobijać ani odwalać takich pierdół, położyłam się w łóżku i zamknęłam oczy. Popatrzyłam ostatni raz na zegarek w telefonie, 23.59. Za niecałą minutę poniedziałek. Próbując zasnąć, wypróbowałam chyba wszystkie możliwe pozycje do snu, jakie były mi znane. Przeniosłam się nawet na drugą stronę łóżka, próbowałam wrzucić do siebie Tene. Psina miała na mnie szczerze wyjebane, westchnęłam cicho i spróbowałam zasnąć po raz kolejny. Zrezygnowałam, gdy dochodziła druga w nocy. Spięłam włosy i zapaliłam lampkę na biurku, wyjmując z plecaka zeszyt do polskiego i książkę. Wodziłam wzrokiem po notatkach, nie mając bladego pojęcia co się tu dzieje. Jedyne co zrozumiałam, to to że w książce znajdował się fragment Apokalipsy i miała zostać przez nas zinterpretowana. Napisałam cokolwiek, byleby było. Modliłam się w duchu żeby nie sprawdzała zadania. Zamknęłam pióro i schowałam wymięty zeszyt do plecaka, włączając laptopa i w międzyczasie zaparzając sobie herbaty. Włączyłam "Anioła Śmierci" i zagłębiłam się w niezrozumiałej fabule filmu, oglądałam go tylko dla satysfakcji i ciekawych scen mordu. Przed końcem filmu zasnęłam. Sen był bardzo... dziwny, nie pamiętałam go za bardzo, jedyny szczegół, to ten gdy wraz z Tene, Dią i North jesteśmy na łące.
- Viktoria! - wołanie mojego imienia powoli przebijało się przez barierę snu. - KUŹWA MAĆ, VIKA! - darcie się już prędzej przemówiło do mnie, gwałtownie wyszłam spod koca, spoglądając na godzinę. Japierdolę. Było już po 9, spóźniłam się na lekcje. Otworzyłam drzwi, wciąż zawinięta w koc. Stał nieźle wpieniony Rick.
- Szlag mnie kiedyś trafi. - warknął i wszedł do pokoju, odsuwając mnie. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Dostałem opierdol, że nie ma Cię na lekcji, bo jakiś palant stwierdził że widział nas razem. - to, że jego ton był cichy, nie znaczyło że nie ma się czego bać. W oczach chłopaka malowała się wściekłość, mimowolnie skuliłam się i zacisnęłam dłonie w pięści.
Riczu? Wiem, zjebałam :/
- A która godzina? - uśmiechnęłam się, spoglądając na chłopaka.
- Jest dwudziesta druga czterdzieści osiem. - odparł. Stwierdziłam że wracamy i oddałam Rickowi broń. Usłyszałam za sobą ciche "wróć", odwróciłam się i ujrzałam mojego towarzysza, trzymającego pistolet w lewej ręce i uśmiechającego się wrednie. Westchnęłam ale po chwili zorientowałam się, że przecież nie ma co opróżnić. Chłopak zaśmiał się i zaczął biec w stronę akademii. Pobiegłam za nim, będąc kilkanaście metrów dalej. Po kilkunastu kolejnych krokach zgubiłam go z oczu, ale domyślałam się że idzie prosto. Wpadłam na dosyć chamski pomysł, by go nastraszyć.
- Policja! Ręce do góry ale już! - powiedziałam stanowczo, chłopak uniósł ręce w górę i klęknął. Powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechem, mina Ricka stanowczo mi to utrudniała. Roześmiałam się, opuszczając pistolet. Chłopak wstał, spoglądając na mnie morderczym wzrokiem. Otrzepał kolana z ziemi i spalił mnie w duchu. Uśmiechnęłam się do niego, udając że nic się nie stało. Szliśmy w milczeniu, po krótkim dialogu, który przeprowadziliśmy zaraz po zaistniałej sytuacji nie odzywałam się, pogrążając się w rozmyślaniach, o co mu chodziło.
- Dlaczego wtedy klęknąłeś? Ja krzyknęłam wtedy tylko żebyś wziął ręce do góry... - wypaliłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Zaklęłam duchu, jeżeli teraz wrócę cała do Akademii to będzie cud. Chłopak milczał przez chwilę.
- Odruch
- Wiesz co to znaczy odruch?
- Ta...
- Czyli zrobiłeś to z przyzwyczajenia? - spojrzałam na niego podejrzliwie, nikt z przyzwyczajenia nie klęka. Rick zmienił temat i przyspieszył kroku, szłam dalej tym samym tempem, nie spiesząc się zbytnio. Byłam zmęczona jak cholera, po przyjściu do akademii i pożegnaniu się z Rickiem, ledwo otworzyłam drzwi i zrobiłam kolację Tene. Nie przywitałam się nawet z Dią i North. Westchnęłam cicho i zamknęłam za sobą drzwi w łazience, mając w planach się umyć. Z ulgą odkręciłam wodę pod prysznicem i umyłam się z tego całego syfu. Miętowe włosy lekko zmieniły odcień na ciemniejszy, wyszłam spod prysznica i ubrałam piżamę. Sięgnęłam po suszarkę i szczotkę, kabel od tego pierwszego wczepiłam do gniazdka i włączyłam. Gorące powietrze powoli doprowadzało moje włosy to jako takiego stanu. Rozczesałam je z wszelkich kołtunów i przemyłam twarz. Przeglądając się w lustrze, widziałam kolosalną różnicę. Pamiętam, jak kilka lat temu mówiłam sobie że wyglądam okropnie, że nie śpię. A wcale tak nie było, spałam nawet po dwanaście godzin. Teraz zamiast tamtej radosnej nastolatki w lustrze odbijałam się ja. Ta silniejsza ja, która czasami płacze po nocach bo nie daje rady i chce już dać spokój z Akademią. Ale nie odpuściłam. Bo za duże wymagania. Sama ich chciałam. Bo sobie nie poradzę. Poradziłam sobie i raczej nic tego nie zmieni. Im dłużej patrzyłam w lustro, tym więcej zalet widziałam, nigdy nie spotkałam osoby, której oczy są podobne do moich. Od dawna na swoich ustach nie widziałam szczerego uśmiechu, który widniał też w oczach. Mimowolnie roześmiałam się, gdy poczułam ciepły język psa na mojej łydce. Postanawiając, że nie będę więcej się dobijać ani odwalać takich pierdół, położyłam się w łóżku i zamknęłam oczy. Popatrzyłam ostatni raz na zegarek w telefonie, 23.59. Za niecałą minutę poniedziałek. Próbując zasnąć, wypróbowałam chyba wszystkie możliwe pozycje do snu, jakie były mi znane. Przeniosłam się nawet na drugą stronę łóżka, próbowałam wrzucić do siebie Tene. Psina miała na mnie szczerze wyjebane, westchnęłam cicho i spróbowałam zasnąć po raz kolejny. Zrezygnowałam, gdy dochodziła druga w nocy. Spięłam włosy i zapaliłam lampkę na biurku, wyjmując z plecaka zeszyt do polskiego i książkę. Wodziłam wzrokiem po notatkach, nie mając bladego pojęcia co się tu dzieje. Jedyne co zrozumiałam, to to że w książce znajdował się fragment Apokalipsy i miała zostać przez nas zinterpretowana. Napisałam cokolwiek, byleby było. Modliłam się w duchu żeby nie sprawdzała zadania. Zamknęłam pióro i schowałam wymięty zeszyt do plecaka, włączając laptopa i w międzyczasie zaparzając sobie herbaty. Włączyłam "Anioła Śmierci" i zagłębiłam się w niezrozumiałej fabule filmu, oglądałam go tylko dla satysfakcji i ciekawych scen mordu. Przed końcem filmu zasnęłam. Sen był bardzo... dziwny, nie pamiętałam go za bardzo, jedyny szczegół, to ten gdy wraz z Tene, Dią i North jesteśmy na łące.
- Viktoria! - wołanie mojego imienia powoli przebijało się przez barierę snu. - KUŹWA MAĆ, VIKA! - darcie się już prędzej przemówiło do mnie, gwałtownie wyszłam spod koca, spoglądając na godzinę. Japierdolę. Było już po 9, spóźniłam się na lekcje. Otworzyłam drzwi, wciąż zawinięta w koc. Stał nieźle wpieniony Rick.
- Szlag mnie kiedyś trafi. - warknął i wszedł do pokoju, odsuwając mnie. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Dostałem opierdol, że nie ma Cię na lekcji, bo jakiś palant stwierdził że widział nas razem. - to, że jego ton był cichy, nie znaczyło że nie ma się czego bać. W oczach chłopaka malowała się wściekłość, mimowolnie skuliłam się i zacisnęłam dłonie w pięści.
Riczu? Wiem, zjebałam :/
niedziela, 12 listopada 2017
Od Ricka cd. Viktorii
Viktoria poprawiła kucyk, który zdążył się całkiem zepsuć i przetarła czoło dłonią. - Ile ci zostało? - zapytałem, dziewczyna lekko się zawahała.Po kilku minutach dostałem odpowiedź
- Dwa...?
- Wystrzel dwa. - zakomenderowałem, śledząc każdy jej ruch. Skrzywiłem się lekko widząc jak trzyma broń, jednak po chwili szybko się poprawiła na co się delikatnie uśmiechnąłem. Viktoria oddała dwa strzały, jeden tylko trafił w drzewo. Na twarzy dziewczyny pojawił się triumfalny uśmiech
- Nie popadaj w samozachwyt. - powiedziałem, szczerząc zęby w chamskim uśmiechu.
- Wystrzel jeszcze raz. - zakomenderowałem, mając wielką pewność że jednak się pomyliła. Rozległ się głuchy strzał ale nic innego się nie stało. Viktoria uśmiechnęła się, unosząc jedną brew i opuszczając broń.
- Najwidoczniej nie jestem taką idiotką, na jaką wyglądam. - powiedziała, spoglądając na mnie. Ja w odpowiedzi cicho wpatrywałem się w swoją broń jakby była najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
-No niech ci będzie- wzruszyłem ramionami, na co Viktoria zaśmiała się triumfalnie.
-Wracamy?- zaproponowałem gdyż było już cholernie ciemno.
-A która godzina?- uśmiechnęła się.
-Jest dwudziesta druga czterdzieści osiem
-No to wracajmy!- powiedziała szybko oddając mi broń i kierując się w stronę akademii.
-Wróć...- powiedziałem cicho a dziewczyna cofnęła się do mnie.
-Po skończonym zadaniu zawsze opróżnia się magazynek- wyszczerzyłem się.
-No wiesz co...- westchnęła odbierając pistolet z mojej dłoni.
-Ej, ale przecież magazynek był pusty- spojrzała na mnie zdezorientowana i chyba trochę zła.
-Wiem- uśmiechnąłem się szatańsko i zacząłem pędzić w stronę akademii.
***
Szedłem już dobre dziesięć minut a nie słyszałem jakiś krzyków Viktorii a ni nie widziałem aby za mną pędziła. Przez chwilę chciałem się po nią wrócić jednak moja rozmyślania coś przerwało...
-Policja! Ręce do góry ale już!- usłyszałem i szczerze mówiąc nie rozpoznałem że to Viktoria. Lekko zdezorientowany podniosłem ręce i odruchowo klęknąłem na ziemi.
-Ha, ha! Ale miałeś minę!- usłyszałem głos dziewczyny.
-Nieźle mnie wystraszyłaś- zaśmiałem się i wstałem otrzepując ziemię z kolan.
-Muszę tak robić częściej- uśmiechnęła się.
-Nigdy więcej tak nie rób- natychmiast spoważniałem po czym wziąłem swój pistolet z ręki dziewczyny.
-Okey...- powiedziała cicho.
***
Większość drogi przeszliśmy już w ciszy jednak Viktorii musiało się coś przypomnieć.
-Dlaczego wtedy klęknąłeś? Ja krzyknęłam wtedy tylko żebyś wziął ręce do góry...
-Odruch- No brawo Rick, ja ty coś pieprzniesz to normalnie...
-Wiesz co to znaczy odruch?- uniosła brew.
-Ta...-
-Czyli zrobiłeś to z przyzwyczajenia?- spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Patrz akademia jest już blisko- zbyłem z tematu i przyśpieszyłem kroku do akademii.
Boszu to jest do dupy ;-; Ale no cusz... Znowu krótkie!!! DX Viktoria, moja szafof co ty na to?
- Dwa...?
- Wystrzel dwa. - zakomenderowałem, śledząc każdy jej ruch. Skrzywiłem się lekko widząc jak trzyma broń, jednak po chwili szybko się poprawiła na co się delikatnie uśmiechnąłem. Viktoria oddała dwa strzały, jeden tylko trafił w drzewo. Na twarzy dziewczyny pojawił się triumfalny uśmiech
- Nie popadaj w samozachwyt. - powiedziałem, szczerząc zęby w chamskim uśmiechu.
- Wystrzel jeszcze raz. - zakomenderowałem, mając wielką pewność że jednak się pomyliła. Rozległ się głuchy strzał ale nic innego się nie stało. Viktoria uśmiechnęła się, unosząc jedną brew i opuszczając broń.
- Najwidoczniej nie jestem taką idiotką, na jaką wyglądam. - powiedziała, spoglądając na mnie. Ja w odpowiedzi cicho wpatrywałem się w swoją broń jakby była najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
-No niech ci będzie- wzruszyłem ramionami, na co Viktoria zaśmiała się triumfalnie.
-Wracamy?- zaproponowałem gdyż było już cholernie ciemno.
-A która godzina?- uśmiechnęła się.
-Jest dwudziesta druga czterdzieści osiem
-No to wracajmy!- powiedziała szybko oddając mi broń i kierując się w stronę akademii.
-Wróć...- powiedziałem cicho a dziewczyna cofnęła się do mnie.
-Po skończonym zadaniu zawsze opróżnia się magazynek- wyszczerzyłem się.
-No wiesz co...- westchnęła odbierając pistolet z mojej dłoni.
-Ej, ale przecież magazynek był pusty- spojrzała na mnie zdezorientowana i chyba trochę zła.
-Wiem- uśmiechnąłem się szatańsko i zacząłem pędzić w stronę akademii.
***
Szedłem już dobre dziesięć minut a nie słyszałem jakiś krzyków Viktorii a ni nie widziałem aby za mną pędziła. Przez chwilę chciałem się po nią wrócić jednak moja rozmyślania coś przerwało...
-Policja! Ręce do góry ale już!- usłyszałem i szczerze mówiąc nie rozpoznałem że to Viktoria. Lekko zdezorientowany podniosłem ręce i odruchowo klęknąłem na ziemi.
-Ha, ha! Ale miałeś minę!- usłyszałem głos dziewczyny.
-Nieźle mnie wystraszyłaś- zaśmiałem się i wstałem otrzepując ziemię z kolan.
-Muszę tak robić częściej- uśmiechnęła się.
-Nigdy więcej tak nie rób- natychmiast spoważniałem po czym wziąłem swój pistolet z ręki dziewczyny.
-Okey...- powiedziała cicho.
***
Większość drogi przeszliśmy już w ciszy jednak Viktorii musiało się coś przypomnieć.
-Dlaczego wtedy klęknąłeś? Ja krzyknęłam wtedy tylko żebyś wziął ręce do góry...
-Odruch- No brawo Rick, ja ty coś pieprzniesz to normalnie...
-Wiesz co to znaczy odruch?- uniosła brew.
-Ta...-
-Czyli zrobiłeś to z przyzwyczajenia?- spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Patrz akademia jest już blisko- zbyłem z tematu i przyśpieszyłem kroku do akademii.
Boszu to jest do dupy ;-; Ale no cusz... Znowu krótkie!!! DX Viktoria, moja szafof co ty na to?
sobota, 11 listopada 2017
Ryan odchodzi!
Ryan odchodzi z decyzji właścicielki! Pamiętaj, że zawsze jesteś tu mile widziany!
Miłego,
Shadow!
Miłego,
Shadow!
Od Viktorii cd. Ricka
Rick rzucił pistoletem pod moje nogi. W pierwszym odruchu chciałam kopnąć go jak najdalej, ale nie ogarniając nawet co robię, podniosłam go i wycelowałam w chłopaka. Bałam się, nie wiedząc co mam zrobić, czułam się zdezorientowana. Rick tylko się... uśmiechnął.
- Nie najlepiej, ale zdałaś. - podszedł bliżej, opuściłam broń spanikowana.
- Boże... Ja o mało do ciebie nie wystrzeliłam, a ty mi coś pieprzysz że zdałam?! - dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że celowałam w ucznia Akademii. - Nie chciałam, jakoś tak wyszło. Po prostu się przestraszyłam i... - usłyszałam jak łamie mi się głos. Pokręciłam głową zrezygnowana. Chłopak tylko się uśmiechnął i oświadczył, że pistolet był zabezpieczony. Odetchnęłam z ulgą
- Sprawdzałem jak zareagujesz. Początkowo, myślałem że uciekniesz. Potem jak wyciągnęłaś nóż myślałem że będziesz próbować się bronić. Jednak dopiero jak podniosłaś broń miałem już pewność.- słysząc tekst chłopaka, moją pierwszą myślą było "what the fuck." a kolejną "jakiś pojebany..."
- Pewność co do czego? - burknęłam, spoglądając na niego wściekle.
- Do tego że nie byłabyś w stanie zabić człowieka
- Ciebie byłabym w stanie zabić - zaśmiałam się nerwowo.
- Ta jasne.
- Gdyby nie to że był zabezpieczony, na pewno już dawno wąchałbyś kwiatki od spodu - uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Chcesz się nauczyć strzelać to słuchaj...
***
- Kobieto nie tak się trzyma pistolet! - warknął, tłumacząc mi od dobrych dwudziestu minut jak trzymać to dziadostwo. Oboje powoli traciliśmy cierpliwość.
-Ale jak tak trzymam i tak będzie!- krzyknęłam, mając wrażenie że zaraz trafi mnie szlag albo ktoś z nas dostanie kulkę w łeb. Nasz dialog trwał dobrą chwilę, gdy wreszcie udało nam dojść się do porozumienia, moim zadaniem było trafić w drzewo. Nie wyszło mi za dobrze, po kilku chamskich komentarzach chłopaka walnęłam go łokciem.
- No widzisz? Dziewczyny nie są takie słabe - zaśmiałam się. Pokiwał głową i wyjął z kieszeni drugi pistolet. Spojrzałam na niego zdezorientowana, on tylko się uśmiechnął.
- Zaraz murzyna z gaci wyciągniesz? - zapytałam ze śmiechem.
-Ha, ha... Normalnie zdycham ze śmiechu.
- No ja tak - uśmiechnęłam się. Wyjął kilka nabojów z kieszeni i załadował broń.
- Patrz i się ucz - tym razem to on się zaśmiał. Strzelił trzy razy w drzewo po czym przyłożył pistolet do skroni. Poczułam nieprzyjemny ścisk w żołądku, wlepiałam nerwowo oczy w chłopaka, cicho modląc się by nie odjebał nic tak głupiego.
- Rick? - Spojrzałam na niego przerażona, a zarazem jak na psychopatę. Nacisnął spust i rozległ się głuchy strzał. Zamknęłam oczy, licząc że po otwarciu ich nie zobaczę wnętrzności łba Ricka na drzewie.
- Lekcja druga: zawsze licz naboje - wyszczerzył się w uśmiechu, spaliłam go wzrokiem i zaklęłam pod nosem. No debil i ciota w jednym. Poprawiłam kucyk, który zdążył się całkiem zepsuć i przetarłam czoło dłonią. - Ile ci zostało? - zapytał, lekko się zawahałam, zastanawiając się ile strzałów oddałam a ile nabojów załadowałam. Po "wyższej matematyce" która zajęła mi dobre dwie minuty burknęłam niepewnie odpowiedź.
- Dwa...?
- Wystrzel dwa. - zakomenderował, przyglądając się temu co robię. Widząc jego karcący wzrok, szybko poprawiłam sposób trzymania pistoletu. Oddałam dwa strzały, jeden poleciał w cholerę i jeszcze dalej a drugi trafił w drzewo. Uśmiechnęłam się triumfalnie w stronę Ricka.
- Nie popadaj w zamozachwyt. - powiedział, szczerząc zęby w chamskim uśmiechu. Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się o co mu chodzi. - Wystrzel jeszcze raz. - zakomenderował, jak chciał, tak zrobiłam. Rozległ się głuchy strzał ale nic innego się nie stało. Uśmiechnęłam się, unosząc jedną brew i opuszczając broń.
- Najwidoczniej nie jestem taką idiotką, na jaką wyglądam. - powiedziałam, spoglądając na niego i czekając na jego reakcje. Ten tylko wpatrywał się w swoją broń, jakby była jedyną istniejącą rzeczą w tej chwili.
----
Riczuuu? To jest rekord w pisaniu krótkich opek bez żadnego sensu ;___;
- Nie najlepiej, ale zdałaś. - podszedł bliżej, opuściłam broń spanikowana.
- Boże... Ja o mało do ciebie nie wystrzeliłam, a ty mi coś pieprzysz że zdałam?! - dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że celowałam w ucznia Akademii. - Nie chciałam, jakoś tak wyszło. Po prostu się przestraszyłam i... - usłyszałam jak łamie mi się głos. Pokręciłam głową zrezygnowana. Chłopak tylko się uśmiechnął i oświadczył, że pistolet był zabezpieczony. Odetchnęłam z ulgą
- Sprawdzałem jak zareagujesz. Początkowo, myślałem że uciekniesz. Potem jak wyciągnęłaś nóż myślałem że będziesz próbować się bronić. Jednak dopiero jak podniosłaś broń miałem już pewność.- słysząc tekst chłopaka, moją pierwszą myślą było "what the fuck." a kolejną "jakiś pojebany..."
- Pewność co do czego? - burknęłam, spoglądając na niego wściekle.
- Do tego że nie byłabyś w stanie zabić człowieka
- Ciebie byłabym w stanie zabić - zaśmiałam się nerwowo.
- Ta jasne.
- Gdyby nie to że był zabezpieczony, na pewno już dawno wąchałbyś kwiatki od spodu - uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Chcesz się nauczyć strzelać to słuchaj...
***
- Kobieto nie tak się trzyma pistolet! - warknął, tłumacząc mi od dobrych dwudziestu minut jak trzymać to dziadostwo. Oboje powoli traciliśmy cierpliwość.
-Ale jak tak trzymam i tak będzie!- krzyknęłam, mając wrażenie że zaraz trafi mnie szlag albo ktoś z nas dostanie kulkę w łeb. Nasz dialog trwał dobrą chwilę, gdy wreszcie udało nam dojść się do porozumienia, moim zadaniem było trafić w drzewo. Nie wyszło mi za dobrze, po kilku chamskich komentarzach chłopaka walnęłam go łokciem.
- No widzisz? Dziewczyny nie są takie słabe - zaśmiałam się. Pokiwał głową i wyjął z kieszeni drugi pistolet. Spojrzałam na niego zdezorientowana, on tylko się uśmiechnął.
- Zaraz murzyna z gaci wyciągniesz? - zapytałam ze śmiechem.
-Ha, ha... Normalnie zdycham ze śmiechu.
- No ja tak - uśmiechnęłam się. Wyjął kilka nabojów z kieszeni i załadował broń.
- Patrz i się ucz - tym razem to on się zaśmiał. Strzelił trzy razy w drzewo po czym przyłożył pistolet do skroni. Poczułam nieprzyjemny ścisk w żołądku, wlepiałam nerwowo oczy w chłopaka, cicho modląc się by nie odjebał nic tak głupiego.
- Rick? - Spojrzałam na niego przerażona, a zarazem jak na psychopatę. Nacisnął spust i rozległ się głuchy strzał. Zamknęłam oczy, licząc że po otwarciu ich nie zobaczę wnętrzności łba Ricka na drzewie.
- Lekcja druga: zawsze licz naboje - wyszczerzył się w uśmiechu, spaliłam go wzrokiem i zaklęłam pod nosem. No debil i ciota w jednym. Poprawiłam kucyk, który zdążył się całkiem zepsuć i przetarłam czoło dłonią. - Ile ci zostało? - zapytał, lekko się zawahałam, zastanawiając się ile strzałów oddałam a ile nabojów załadowałam. Po "wyższej matematyce" która zajęła mi dobre dwie minuty burknęłam niepewnie odpowiedź.
- Dwa...?
- Wystrzel dwa. - zakomenderował, przyglądając się temu co robię. Widząc jego karcący wzrok, szybko poprawiłam sposób trzymania pistoletu. Oddałam dwa strzały, jeden poleciał w cholerę i jeszcze dalej a drugi trafił w drzewo. Uśmiechnęłam się triumfalnie w stronę Ricka.
- Nie popadaj w zamozachwyt. - powiedział, szczerząc zęby w chamskim uśmiechu. Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się o co mu chodzi. - Wystrzel jeszcze raz. - zakomenderował, jak chciał, tak zrobiłam. Rozległ się głuchy strzał ale nic innego się nie stało. Uśmiechnęłam się, unosząc jedną brew i opuszczając broń.
- Najwidoczniej nie jestem taką idiotką, na jaką wyglądam. - powiedziałam, spoglądając na niego i czekając na jego reakcje. Ten tylko wpatrywał się w swoją broń, jakby była jedyną istniejącą rzeczą w tej chwili.
----
Riczuuu? To jest rekord w pisaniu krótkich opek bez żadnego sensu ;___;
od Viktorii cd. Triss
Spoglądałam tępo na dziewczynę, po usłyszeniu "teraz" wypowiedzianego złowieszczym tonem. Ona sobie kurwa żartuje?
- Zaczniemy od samego podejścia. - zarządziła, wciąż patrzyłam się na nią jak na idiotkę.
- Podejdź do niego trochę bliżej. - zaproponowała, tamta kutwa żarła trawę w spokoju. Triss, jak gdyby nigdy nic, pogłaskała tego szatana po grzbiecie. Niepewnie zrobiłam krok w kierunku pomiotu zła i tego demona, potem postawiłam kolejny. Stałam na wyciągnięcie ręki od Diabła w postaci konia. Zwierzę miało mnie głęboko w swoim wrednym dupsku.
- Widzisz? Nie ma co się bać. - wzruszyła ramionami, popatrzyłam na nią jakby powiedziała mi, że trzyma jednorożca w pokoju. Chociaż nie, wróć. W to jestem skłonna uwierzyć. - On ma cię w dupie.
- Tak, teraz tak, bo nie naruszam jego przestrzeni osobistej. - warknęłam, mając nadzieję że ten szatan zostanie spalony. Triss uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Teraz wyciągnij łapkę, ale nie dotykaj go jeszcze. - powiedziała, wskazując na to przebrzydłe stworzenie. Z niechęcią wyciągnęłam rękę przed siebie. Chciałam zwiać i nigdy więcej nie patrzeć na ten twór szatana, czułam do niego wprost obrzydzenie. Triss popatrzyła na mnie.
- Ale musisz CHCIEĆ przestać się go bać. Jak ma cię traktować poważnie, skoro ty go tak nie traktujesz? - przewróciłam oczami, czując lekkie rozbawienie.
Viktoria przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem. Dziwnie się czułam, będąc pod rozkazami Triss, ale dostosowywałam się bez większego marudzenia.
- Weź go, idziemy do stajni na chwilę - powiedziała i wyciągnęła w moją stronę rękę z uwiązem, po drugiej stronie którego widniał pysk Batona. Spojrzałam na nią podejrzliwie z pewną dozą rozbawienia. Patrzyłam na uwiąz z lekkim wahaniem, ale zabrałam go. Pociągnęłam łeb szatana do góry, informując go o końcu trawiastego posiłku. Wałach z niezadowoleniem podniósł głowę i podszedł do mnie. Wzięłam głęboki oddech, dla pewności że oddycham i żyję. Triss szła przed nami, nie interesując się co się tu odwala. Rzuciłam w kierunku Batona kilka porządnych wiązanek. Dotarłyśmy do stajni, dziewczyna poprosiła mnie o wyczyszczenie pomiota szatana. Przywiązałam go do boksu i zaczęłam czyścić. Gdy moja nowa nauczycielka przyszła, męczyłam się z tylnym kopytem Batona. Spojrzałam na Triss jak na idiotkę, gdy przyniosła siodło i całą resztę jego sprzętu. Osiodłała go sprawnie, ignorując moje mordercze spojrzenia. Wzięła kask i chwyciła wodze, ruszając na plac. Podążałam za nią, czując się jakbym szła na ścięcie. Na miejscu podpięła szatanowi lonżę i podała mi kask. Założyłam go i spojrzałam na Batona.
- Wsiadasz i ruszasz stępem. - zarządziła, popatrzyłam na nią zdezorientowana. Uniosła znacząco brwi. Westchnęłam i z niechęcią wsiadłam na niego. Baton spojrzał na mnie z oczekiwaniem, docisnęłam łydki, dając mu sygnał do ruszenia stępem. Jak prosiłam tak zrobił. Triss kazała mi robić najprostsze ćwiczenia z możliwych. Dotykanie ręką zadu tego gnojka nie należało do moich ulubionych zajęć. Wyprostowałam się i czekałam na dalsze polecenia dziewczyny, cmoknęła delikatnie i kazała mi zakłusować. Nie zdążyłam nawet przyłożyć łydki gdy ta klucha ruszyła kłusem. Momentalnie się spięłam i chwyciłam jego grzywy, Triss zwolniła Batona do stępa.
- Rusz nim sama. - zakomenderowała, przełknęłam ślinę i docisnęłam delikatnie łydki, pozwalając mu przejść o chód wyżej. Anglezowałam spięta, nie wyczuwając jego ruchów. Dziewczyna co chwila próbowała mnie poprawiać. Wreszcie udało mi się jakkolwiek ogarnąć tą kluchę nienawiści i zła. Przeszłyśmy do stępa, poprawiłam się w siodle i odetchnęłam, Triss uśmiechnęła się do mnie.
- Chcesz zagalopować? - zapytała, wbiłam wzrok w grzywę konia, jednak skinęłam głową. Triss cmoknęła dwa razy, wpasowałam się lepiej w ruchy wałacha i po paru kołach kłusa, zagalopowałam. Pomiot szatana przyspieszał i próbował się wyrwać, ale Triss opanowała go szybciej niż się spodziewałam. Przeszłam do kłusa a potem do stępa. Poklepałam go i rzuciłam mu nienawistne spojrzenie, mimo ciekawej jazdy, moja nienawiść do niego nie zmniejszyła się. Zmieniłyśmy stronę i powtórzyłyśmy galop, potem tylko stępowałyśmy.
- Jak źle było? - zapytała, głaszcząc konia po chrapach.
- Źle. - warknęłam, patrząc na spoconego zwierza. - Chociaż szło przeżyć. - burknęłam, niechętnie przyznając się przed samą sobą, że zaczynam go lubić.
-------
Trisz? c:
- Zaczniemy od samego podejścia. - zarządziła, wciąż patrzyłam się na nią jak na idiotkę.
- Podejdź do niego trochę bliżej. - zaproponowała, tamta kutwa żarła trawę w spokoju. Triss, jak gdyby nigdy nic, pogłaskała tego szatana po grzbiecie. Niepewnie zrobiłam krok w kierunku pomiotu zła i tego demona, potem postawiłam kolejny. Stałam na wyciągnięcie ręki od Diabła w postaci konia. Zwierzę miało mnie głęboko w swoim wrednym dupsku.
- Widzisz? Nie ma co się bać. - wzruszyła ramionami, popatrzyłam na nią jakby powiedziała mi, że trzyma jednorożca w pokoju. Chociaż nie, wróć. W to jestem skłonna uwierzyć. - On ma cię w dupie.
- Tak, teraz tak, bo nie naruszam jego przestrzeni osobistej. - warknęłam, mając nadzieję że ten szatan zostanie spalony. Triss uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Teraz wyciągnij łapkę, ale nie dotykaj go jeszcze. - powiedziała, wskazując na to przebrzydłe stworzenie. Z niechęcią wyciągnęłam rękę przed siebie. Chciałam zwiać i nigdy więcej nie patrzeć na ten twór szatana, czułam do niego wprost obrzydzenie. Triss popatrzyła na mnie.
- Ale musisz CHCIEĆ przestać się go bać. Jak ma cię traktować poważnie, skoro ty go tak nie traktujesz? - przewróciłam oczami, czując lekkie rozbawienie.
Viktoria przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem. Dziwnie się czułam, będąc pod rozkazami Triss, ale dostosowywałam się bez większego marudzenia.
- Weź go, idziemy do stajni na chwilę - powiedziała i wyciągnęła w moją stronę rękę z uwiązem, po drugiej stronie którego widniał pysk Batona. Spojrzałam na nią podejrzliwie z pewną dozą rozbawienia. Patrzyłam na uwiąz z lekkim wahaniem, ale zabrałam go. Pociągnęłam łeb szatana do góry, informując go o końcu trawiastego posiłku. Wałach z niezadowoleniem podniósł głowę i podszedł do mnie. Wzięłam głęboki oddech, dla pewności że oddycham i żyję. Triss szła przed nami, nie interesując się co się tu odwala. Rzuciłam w kierunku Batona kilka porządnych wiązanek. Dotarłyśmy do stajni, dziewczyna poprosiła mnie o wyczyszczenie pomiota szatana. Przywiązałam go do boksu i zaczęłam czyścić. Gdy moja nowa nauczycielka przyszła, męczyłam się z tylnym kopytem Batona. Spojrzałam na Triss jak na idiotkę, gdy przyniosła siodło i całą resztę jego sprzętu. Osiodłała go sprawnie, ignorując moje mordercze spojrzenia. Wzięła kask i chwyciła wodze, ruszając na plac. Podążałam za nią, czując się jakbym szła na ścięcie. Na miejscu podpięła szatanowi lonżę i podała mi kask. Założyłam go i spojrzałam na Batona.
- Wsiadasz i ruszasz stępem. - zarządziła, popatrzyłam na nią zdezorientowana. Uniosła znacząco brwi. Westchnęłam i z niechęcią wsiadłam na niego. Baton spojrzał na mnie z oczekiwaniem, docisnęłam łydki, dając mu sygnał do ruszenia stępem. Jak prosiłam tak zrobił. Triss kazała mi robić najprostsze ćwiczenia z możliwych. Dotykanie ręką zadu tego gnojka nie należało do moich ulubionych zajęć. Wyprostowałam się i czekałam na dalsze polecenia dziewczyny, cmoknęła delikatnie i kazała mi zakłusować. Nie zdążyłam nawet przyłożyć łydki gdy ta klucha ruszyła kłusem. Momentalnie się spięłam i chwyciłam jego grzywy, Triss zwolniła Batona do stępa.
- Rusz nim sama. - zakomenderowała, przełknęłam ślinę i docisnęłam delikatnie łydki, pozwalając mu przejść o chód wyżej. Anglezowałam spięta, nie wyczuwając jego ruchów. Dziewczyna co chwila próbowała mnie poprawiać. Wreszcie udało mi się jakkolwiek ogarnąć tą kluchę nienawiści i zła. Przeszłyśmy do stępa, poprawiłam się w siodle i odetchnęłam, Triss uśmiechnęła się do mnie.
- Chcesz zagalopować? - zapytała, wbiłam wzrok w grzywę konia, jednak skinęłam głową. Triss cmoknęła dwa razy, wpasowałam się lepiej w ruchy wałacha i po paru kołach kłusa, zagalopowałam. Pomiot szatana przyspieszał i próbował się wyrwać, ale Triss opanowała go szybciej niż się spodziewałam. Przeszłam do kłusa a potem do stępa. Poklepałam go i rzuciłam mu nienawistne spojrzenie, mimo ciekawej jazdy, moja nienawiść do niego nie zmniejszyła się. Zmieniłyśmy stronę i powtórzyłyśmy galop, potem tylko stępowałyśmy.
- Jak źle było? - zapytała, głaszcząc konia po chrapach.
- Źle. - warknęłam, patrząc na spoconego zwierza. - Chociaż szło przeżyć. - burknęłam, niechętnie przyznając się przed samą sobą, że zaczynam go lubić.
-------
Trisz? c:
piątek, 10 listopada 2017
Od Ricka cd. Viktorii
***
Obudziłem się całkowicie wyspany. Było coś koło osiemnastej trzydzieści. Wstałem i przebrałem się w morowe dresy oraz po prostu bluzę. Skierowałem się szybkim krokiem do drzwi wyjściowych, jednak zatrzymałem przypominając sobie o danej "niespodziance". Wróciłem się do kuchni, wzrokiem szybko odnalazłem ową rzecz na blacie kuchennym. Podniosłem broń razem i schowałem do kieszeni bluzy. Po drodze wziąłem dużą ilość nabojów
***
Wodziłem śpiesznym krokiem po korytarzu w oczekiwaniu na dziewczynę. Po chwili zauważyłem ją na drugi krańcu holu i przywołałem gestem do siebie. Viktoria podbiegła do mnie, otworzyłem drzwi i grzecznie puściłem ją przodem. Odetchnąłem świeżym i chłodnym powietrzem, po czym zaprowadziłem dziewczynę na polanę, dość daleko oddaloną od akademii. Kiedy byliśmy na miejscu wyjąłem jedną rękę z kieszeni w której trzymałem mój niedawno kupiony, najnowszy model glocka. Dziewczyna spięła się, zauważyłem że wyciągnęła nóż z kieszeni. Popatrzyłem to na nią, to na broń z zapewne szaleńczym uśmiechem. Powoli rzuciłem pistolet pod nogi dziewczyny i oddaliłem się powolnie na parę kroków. Dziewczyna spojrzała na mnie przestraszona. Szybko sięgnęła po pistolet i... wycelowała we mnie, w jej oczach z łatwością można było ujrzeć strach i zdezorientowanie. Uśmiechnąłem się tylko na to jeszcze bardziej.
-Nie najlepiej ale zdałaś...- podszedłem bliżej niej a dziewczyna szybko opuściła broń.
-Boże... Ja o mało do ciebie nie wystrzeliłam a ty mi coś pieprzysz że zdałam?!?!-dopiero po chwili dotarło do niej co przed sekundą prawie zrobiła- Nie chciałam, jakoś tak wyszło. Po prostu się przestraszyłam i...
-Był zabezpieczony- zaśmiałem się, w odpowiedzi Viktoria odetchnęła z ulgą.
-Sprawdzałem jak zareagujesz. Początkowo, myślałem że uciekniesz. Potem jak wyciągnęłaś nóż myślałem że będziesz próbować się bronić. Jednak dopiero jak podniosłaś broń miałem już pewność- odpowiedziałem.
-Pewność co do czego?- burknęła.
-Do tego że nie byłabyś w stanie zabić człowieka
-Ciebie byłabym w stanie zabić- zaśmiała się.
-Ta jasne- wyszczerzyłem się złośliwie.
-Gdyby nie to że był zabezpieczony, na pewno już dawno wąchałbyś kwiatki od spodu- uśmiechnęła się triumfalnie.
-Chcesz się nauczyć strzelać to słuchaj...
***
-Kobieto nie tak się trzyma pistolet!- warknąłem kiedy od około dwudziestu minut tłumaczyłem jej najważniejsze rzeczy a ona dalej jednej kwestii nie chciała zrozumieć.
-Ale jak tak trzymam i tak będzie!- krzyknęła.
-No ale tak się broni nie trzyma!
-A jakbym była płatnym zabójcą, to będę pilnować tego jak mam poprawnie trzymać pistolet czy raczej tego że dana osoba ma zostać zabita!?
-W sumie, masz rację- przewróciłem oczami. Viktoria zaśmiała się triumfalnie. Podałem jej parę nabojów.
-Naładuj- wskazałem na magazynek. Dziewczyna chwilę zastanawiała się jak go otworzyć jednak szybko go otworzyła i naładowała.
-Na początek coś prostego. Tamto drzewo- wskazałem na samotny dąb naprzeciw.
-Odbezpiecz- przypomniałem szybko dziewczynie a ta od razu spełniła polecenie.
-Lekcja pierwsza: celność.- rzuciłem od razu czując się wielkim profesorem czy coś w tym stylu. Po chwili rozległ się strzał.
-Nieźle, aczkolwiek jak na kogoś kto strzela z łuku to słabo- wyszczerzyłem się. W odpowiedzi dostałem łokciem w brzuch.
-Teraz... Jest zdecydowanie lepiej...- jęknąłem gdyż zrobiła to dość mocno.
-No widzisz? Dziewczyny nie są takie słabe- zaśmiała się. Pokiwałem twierdząco głową. Wyjąłem z kieszeni drugi pistolet. Viktoria spojrzała na mnie lekko zdziwiona.
-Zaraz murzyna z gaci wyciągniesz?- zaśmiała się.
-Ha, ha... Normalnie zdycham ze śmiechu.
-No ja tak- uśmiechnęła się. Wyjąłem z kieszeni kilka nabojów.
-Patrz i się ucz- tym razem to ja się zaśmiałem. Strzeliłem trzy razy w drzewo po czym przyłożyłem sobie pistolet do skroni.
-Rick?- spojrzała na mnie lekko przerażona. Zapewne wyglądałem jak psychopata bo szaleńczo się uśmiechałem.
Nacisnąłem spust i... Rozległ się głuchy strzał.
-Lekcja druga: zawsze licz naboje- wyszczerzyłem się.
Viktoria? Lul ja to chyba bardziej zjebłam XDDD aczkolwiek humorek zawsze musi być
Obudziłem się całkowicie wyspany. Było coś koło osiemnastej trzydzieści. Wstałem i przebrałem się w morowe dresy oraz po prostu bluzę. Skierowałem się szybkim krokiem do drzwi wyjściowych, jednak zatrzymałem przypominając sobie o danej "niespodziance". Wróciłem się do kuchni, wzrokiem szybko odnalazłem ową rzecz na blacie kuchennym. Podniosłem broń razem i schowałem do kieszeni bluzy. Po drodze wziąłem dużą ilość nabojów
***
Wodziłem śpiesznym krokiem po korytarzu w oczekiwaniu na dziewczynę. Po chwili zauważyłem ją na drugi krańcu holu i przywołałem gestem do siebie. Viktoria podbiegła do mnie, otworzyłem drzwi i grzecznie puściłem ją przodem. Odetchnąłem świeżym i chłodnym powietrzem, po czym zaprowadziłem dziewczynę na polanę, dość daleko oddaloną od akademii. Kiedy byliśmy na miejscu wyjąłem jedną rękę z kieszeni w której trzymałem mój niedawno kupiony, najnowszy model glocka. Dziewczyna spięła się, zauważyłem że wyciągnęła nóż z kieszeni. Popatrzyłem to na nią, to na broń z zapewne szaleńczym uśmiechem. Powoli rzuciłem pistolet pod nogi dziewczyny i oddaliłem się powolnie na parę kroków. Dziewczyna spojrzała na mnie przestraszona. Szybko sięgnęła po pistolet i... wycelowała we mnie, w jej oczach z łatwością można było ujrzeć strach i zdezorientowanie. Uśmiechnąłem się tylko na to jeszcze bardziej.
-Nie najlepiej ale zdałaś...- podszedłem bliżej niej a dziewczyna szybko opuściła broń.
-Boże... Ja o mało do ciebie nie wystrzeliłam a ty mi coś pieprzysz że zdałam?!?!-dopiero po chwili dotarło do niej co przed sekundą prawie zrobiła- Nie chciałam, jakoś tak wyszło. Po prostu się przestraszyłam i...
-Był zabezpieczony- zaśmiałem się, w odpowiedzi Viktoria odetchnęła z ulgą.
-Sprawdzałem jak zareagujesz. Początkowo, myślałem że uciekniesz. Potem jak wyciągnęłaś nóż myślałem że będziesz próbować się bronić. Jednak dopiero jak podniosłaś broń miałem już pewność- odpowiedziałem.
-Pewność co do czego?- burknęła.
-Do tego że nie byłabyś w stanie zabić człowieka
-Ciebie byłabym w stanie zabić- zaśmiała się.
-Ta jasne- wyszczerzyłem się złośliwie.
-Gdyby nie to że był zabezpieczony, na pewno już dawno wąchałbyś kwiatki od spodu- uśmiechnęła się triumfalnie.
-Chcesz się nauczyć strzelać to słuchaj...
***
-Kobieto nie tak się trzyma pistolet!- warknąłem kiedy od około dwudziestu minut tłumaczyłem jej najważniejsze rzeczy a ona dalej jednej kwestii nie chciała zrozumieć.
-Ale jak tak trzymam i tak będzie!- krzyknęła.
-No ale tak się broni nie trzyma!
-A jakbym była płatnym zabójcą, to będę pilnować tego jak mam poprawnie trzymać pistolet czy raczej tego że dana osoba ma zostać zabita!?
-W sumie, masz rację- przewróciłem oczami. Viktoria zaśmiała się triumfalnie. Podałem jej parę nabojów.
-Naładuj- wskazałem na magazynek. Dziewczyna chwilę zastanawiała się jak go otworzyć jednak szybko go otworzyła i naładowała.
-Na początek coś prostego. Tamto drzewo- wskazałem na samotny dąb naprzeciw.
-Odbezpiecz- przypomniałem szybko dziewczynie a ta od razu spełniła polecenie.
-Lekcja pierwsza: celność.- rzuciłem od razu czując się wielkim profesorem czy coś w tym stylu. Po chwili rozległ się strzał.
-Nieźle, aczkolwiek jak na kogoś kto strzela z łuku to słabo- wyszczerzyłem się. W odpowiedzi dostałem łokciem w brzuch.
-Teraz... Jest zdecydowanie lepiej...- jęknąłem gdyż zrobiła to dość mocno.
-No widzisz? Dziewczyny nie są takie słabe- zaśmiała się. Pokiwałem twierdząco głową. Wyjąłem z kieszeni drugi pistolet. Viktoria spojrzała na mnie lekko zdziwiona.
-Zaraz murzyna z gaci wyciągniesz?- zaśmiała się.
-Ha, ha... Normalnie zdycham ze śmiechu.
-No ja tak- uśmiechnęła się. Wyjąłem z kieszeni kilka nabojów.
-Patrz i się ucz- tym razem to ja się zaśmiałem. Strzeliłem trzy razy w drzewo po czym przyłożyłem sobie pistolet do skroni.
-Rick?- spojrzała na mnie lekko przerażona. Zapewne wyglądałem jak psychopata bo szaleńczo się uśmiechałem.
Nacisnąłem spust i... Rozległ się głuchy strzał.
-Lekcja druga: zawsze licz naboje- wyszczerzyłem się.
Viktoria? Lul ja to chyba bardziej zjebłam XDDD aczkolwiek humorek zawsze musi być
od Triss cd. Viktorii
- Podpinaj! - Viktoria podniosła głos, kiedy Baton zbliżył się do niej. Zapięłam uwiąz, a dziewczyna jak najspokojniej odsunęła się od wałacha i upadła do tyłu, próbując podeprzeć się rękami. Z trudem stłumiłam śmiech, zakryłam usta dłonią. Vi spojrzała na mnie morderczo, wstała i otrzepała się trochę z brudu.
- Co jest takiego śmiesznego? - warknęła, po czym odsunęła się od kuca. Tamten podniósł tylko tryumfalnie łeb.
Zrobiłam poważną minę i pogładziłam małego po chrapach.
- Jak... jak do jasnej cholery? - zapytała z niedowierzaniem. Posłałam jej niewinny uśmiech, a do głowy wpadł mi pomysł.
- Dalej boisz się Batona? - zapytałam. - Wiesz... mam pewien pomysł. - zaczęła. Viktoria spojrzała na mnie z zaciekawieniem. - Może spróbujemy cię do niego przyzwyczaić? Przecież on potrafi być aniołkiem, prawda? - zwróciłam się do bułanego kuca ocierającego się o mnie.
- To... kiedy możemy zacząć? - spytała dziewczyna, a ja uśmiechnęłam się złowieszczo.
- Teraz. - poklepałam kuca po szyi.
Viktoria zrobiła wielkie oczy, patrząc na mnie jakby chciała powiedzieć "No chyba kurwa żart". Pokiwałam głową z powagą.
- Zaczniemy od samego podejścia. - zarządziłam.
Dziewczyna dalej patrzyła na mnie jak na idiotkę, ale nie przejmowałam się tym zbytnio.
- Podejdź do niego trochę bliżej. - zaproponowałam, Baton spokojnie jadł trawę. Pogłaskałam go po grzbiecie.
Viktoria niepewnie zrobiła krok do przodu, a potem kolejny. Stała teraz na wyciągnięcie ręki od kuca, który najwyraźniej miał to głęboko w dupie.
- Widzisz? Nie ma co się bać. - Wzruszyłam ramionami. - On ma cię w dupie.
- Tak, teraz tak, bo nie naruszam jego przestrzeni osobistej. - warknęła Vi.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Teraz wyciągnij łapkę, ale nie dotykaj go jeszcze. - poradziłam.
Dziewczyna z niechęcią wyciągnęła przed siebie rękę. W jej geście widać było niemalże obrzydzenie, co bardzo mnie rozbawiło, nie pokazałam tego jednak.
- Ale musisz CHCIEĆ przestać się go bać. Jak ma cię traktować poważnie, skoro ty go tak nie traktujesz?
Viktoria przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem.
- Od początku. - powiedziałam zdecydowanie.
- Serio? Każesz mi przez to przechodzić jeszcze raz? - westchnęła zrezygnowana.
- Na to wygląda. A teraz cofnij się i podejdź do niego.
Pokręciła głową, mimo to wykonała moje polecenie. Czułam się nieco niezręcznie, wydając jej "rozkazy", ale klamka już zapadła, więc nie dałam po sobie tego poznać.
- Dobrze, spójrz, dalej ma cię w dupie. I będzie miał, nawet jak wyciągniesz rękę. - spojrzałam na nią, a ona zbliżyła dłoń do grzbietu kucyka na odległość dwudziestu centymetrów. Ten dalej spokojnie pożerał zielone kępki trawy.
Następnie poleciłam Viktorii dotknąć Batona. Wykonała to, jednak z pewną niechęcią, więc kazałam jej powtórzyć. Kuc podniósł głowę i spojrzał na nią, gdy po raz drugi pogłaskała go po grzbiecie, po czym wrócił do memłania trawy swym pyszczkiem. Pochwaliłam zarówno Viktorię, jak i kuca
- Zobacz, jaką ma miękką sierść. - zachęciłam. - On oczekuje od ciebie trochę innego podejścia, niż takiego, jakie masz. - Zmieniłam temat, a dziewczyna spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "powiadasz?".
- No dobra... - westchnęła. - To co dalej, nauczycielu? - spojrzała na mnie z ironią.
Podałam jej instrukcje, które wykonała, starając się zachować dobre nastawienie.
***
Po jakimś czasie wzlotów i upadków podczas oswajania ze sobą tej dwójki, uznałam że czas na coś więcej.
- Weź go, idziemy do stajni na chwilę - powiedziałam i wyciągnęłam w jej stronę rękę z uwiązem, po drugiej stronie którego widniał pysk Batona.
Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie z pewną dozą rozbawienia, ale wzięła ode mnie uwiąz. Pociągnęła łeb kuca do góry, dając mu do zrozumienia, że to koniec trawiastej wyżerki. Ten z niezadowoleniem podniósł głowę i podszedł do Vicza. Wzięła głęboki oddech i pokiwała głową, mamrocząc coś pod nosem. Szłam przed nimi, co jakiś czas dochodziły do mnie ciche syknięcia dziewczyny, nie ingerowałam jednak w ich relacje. Niedługo potem byłyśmy już przed stajnią, poprosiłam Viktorię o przytrzymanie Batona i wyczyszczenie go, sama zaś poszłam po sprzęt kucyka. Gdy wróciłam, dziewczyna szamotała się trochę przy tylnym kopycie małego, całość bułanka była dość czysta. Szybko osiodłałam kuca, ignorując spojrzenia Viktorii mówiące "Co żeś znowu wykombinowała?". Po paru minutach był gotowy. Wzięłam kask i chwyciłam wodze, po czym ruszyłam na plac, dając dziewczynie znak, aby szła ze mną. Na miejscu podpięłam małemu lonżę i podałam kask Viktorii.
- Wsiadasz i ruszasz stępem. - powiedziałam unosząc znacząco brwi.
Viku? Wreszcie B)
Pewnego słonecznego dnia.
- Co jest takiego śmiesznego? - warknęła, po czym odsunęła się od kuca. Tamten podniósł tylko tryumfalnie łeb.
Zrobiłam poważną minę i pogładziłam małego po chrapach.
- Jak... jak do jasnej cholery? - zapytała z niedowierzaniem. Posłałam jej niewinny uśmiech, a do głowy wpadł mi pomysł.
- Dalej boisz się Batona? - zapytałam. - Wiesz... mam pewien pomysł. - zaczęła. Viktoria spojrzała na mnie z zaciekawieniem. - Może spróbujemy cię do niego przyzwyczaić? Przecież on potrafi być aniołkiem, prawda? - zwróciłam się do bułanego kuca ocierającego się o mnie.
- To... kiedy możemy zacząć? - spytała dziewczyna, a ja uśmiechnęłam się złowieszczo.
- Teraz. - poklepałam kuca po szyi.
Viktoria zrobiła wielkie oczy, patrząc na mnie jakby chciała powiedzieć "No chyba kurwa żart". Pokiwałam głową z powagą.
- Zaczniemy od samego podejścia. - zarządziłam.
Dziewczyna dalej patrzyła na mnie jak na idiotkę, ale nie przejmowałam się tym zbytnio.
- Podejdź do niego trochę bliżej. - zaproponowałam, Baton spokojnie jadł trawę. Pogłaskałam go po grzbiecie.
Viktoria niepewnie zrobiła krok do przodu, a potem kolejny. Stała teraz na wyciągnięcie ręki od kuca, który najwyraźniej miał to głęboko w dupie.
- Widzisz? Nie ma co się bać. - Wzruszyłam ramionami. - On ma cię w dupie.
- Tak, teraz tak, bo nie naruszam jego przestrzeni osobistej. - warknęła Vi.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
- Teraz wyciągnij łapkę, ale nie dotykaj go jeszcze. - poradziłam.
Dziewczyna z niechęcią wyciągnęła przed siebie rękę. W jej geście widać było niemalże obrzydzenie, co bardzo mnie rozbawiło, nie pokazałam tego jednak.
- Ale musisz CHCIEĆ przestać się go bać. Jak ma cię traktować poważnie, skoro ty go tak nie traktujesz?
Viktoria przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem.
- Od początku. - powiedziałam zdecydowanie.
- Serio? Każesz mi przez to przechodzić jeszcze raz? - westchnęła zrezygnowana.
- Na to wygląda. A teraz cofnij się i podejdź do niego.
Pokręciła głową, mimo to wykonała moje polecenie. Czułam się nieco niezręcznie, wydając jej "rozkazy", ale klamka już zapadła, więc nie dałam po sobie tego poznać.
- Dobrze, spójrz, dalej ma cię w dupie. I będzie miał, nawet jak wyciągniesz rękę. - spojrzałam na nią, a ona zbliżyła dłoń do grzbietu kucyka na odległość dwudziestu centymetrów. Ten dalej spokojnie pożerał zielone kępki trawy.
Następnie poleciłam Viktorii dotknąć Batona. Wykonała to, jednak z pewną niechęcią, więc kazałam jej powtórzyć. Kuc podniósł głowę i spojrzał na nią, gdy po raz drugi pogłaskała go po grzbiecie, po czym wrócił do memłania trawy swym pyszczkiem. Pochwaliłam zarówno Viktorię, jak i kuca
- Zobacz, jaką ma miękką sierść. - zachęciłam. - On oczekuje od ciebie trochę innego podejścia, niż takiego, jakie masz. - Zmieniłam temat, a dziewczyna spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "powiadasz?".
- No dobra... - westchnęła. - To co dalej, nauczycielu? - spojrzała na mnie z ironią.
Podałam jej instrukcje, które wykonała, starając się zachować dobre nastawienie.
***
Po jakimś czasie wzlotów i upadków podczas oswajania ze sobą tej dwójki, uznałam że czas na coś więcej.
- Weź go, idziemy do stajni na chwilę - powiedziałam i wyciągnęłam w jej stronę rękę z uwiązem, po drugiej stronie którego widniał pysk Batona.
Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwie z pewną dozą rozbawienia, ale wzięła ode mnie uwiąz. Pociągnęła łeb kuca do góry, dając mu do zrozumienia, że to koniec trawiastej wyżerki. Ten z niezadowoleniem podniósł głowę i podszedł do Vicza. Wzięła głęboki oddech i pokiwała głową, mamrocząc coś pod nosem. Szłam przed nimi, co jakiś czas dochodziły do mnie ciche syknięcia dziewczyny, nie ingerowałam jednak w ich relacje. Niedługo potem byłyśmy już przed stajnią, poprosiłam Viktorię o przytrzymanie Batona i wyczyszczenie go, sama zaś poszłam po sprzęt kucyka. Gdy wróciłam, dziewczyna szamotała się trochę przy tylnym kopycie małego, całość bułanka była dość czysta. Szybko osiodłałam kuca, ignorując spojrzenia Viktorii mówiące "Co żeś znowu wykombinowała?". Po paru minutach był gotowy. Wzięłam kask i chwyciłam wodze, po czym ruszyłam na plac, dając dziewczynie znak, aby szła ze mną. Na miejscu podpięłam małemu lonżę i podałam kask Viktorii.
- Wsiadasz i ruszasz stępem. - powiedziałam unosząc znacząco brwi.
Viku? Wreszcie B)
Pewnego słonecznego dnia.
niedziela, 5 listopada 2017
Lalisa odchodzi!
Z powodu niepisania opowiadań, zmuszona jestem wyrzucić Lalisę. Pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić!
Miłego,
Shadow.
Miłego,
Shadow.
sobota, 4 listopada 2017
od Viktorii cd. Ricka
Rick zdecydował że napije się kawy. Przeszłam do kuchni i wyjęłam pudełko z ziarnami. Chłopak odmówił mleka i cukru do napoju bogów. Westchnęłam cicho i skończyłam przygotowywanie jego kawy, do mojej dodałam nieco karmelu. Przyniosłam mu ją, siadając na przeciwko niego i pociągnęłam łyk. Siedzieliśmy w ciszy, którą przerywało tylko siorbanie kawy.
- Jak to jest? - wypaliłam, przerywając niezręczną ciszę. Rick spojrzał na mnie jak na tępaka, unosząc brwi. - Jakie to uczucie trzymać broń w dłoni? - poprawiłam się. Zauważyłam że w oku chłopaka błysnęła wściekłość. Może nie powinnam była wypalić tak prosto z mostu? Zdziwił się, dosyć porządnie. Uśmiechnęłam się tylko, wskazują na laptopa.
- Internet. - wzruszyłam ramionami, czekając na jego dalsze reakcje. Westchnął, pociągając łyk kawy, zrobiłam to samo, mój napój powoli stygł.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie... - burknęłam po chwili z lekką irytacją. Chłopak przewrócił oczami i zbył mnie, unikając tematu.
- Jakby to było normalne uczucie to każdy miałby broń i wszyscy zabijali by się na ulicy .- spojrzałam na niego z irytacją. - A więc? - zapytałam, z niewielkim naciskiem.
- Adrenalina... To raczej przeważające uczucie, tak samo jak strach. - spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Powtórzyłam ostatnie słowo, słysząc niedowierzanie we własnym głosie. Odgarnęłam włosy do tyłu, przewiercając chłopaka wzrokiem.
- Tak. Ta przerażająca świadomość że jedna kłótnia może doprowadzić do takiej desperacji jaką jest strzał. I nie mówię tu o samobójstwie.
- A o czym? - podniosłam wzrok znad kawy, która nagle stała się najbardziej interesującym tworem otoczenia. Tenebris oddychała równomiernie, świadczyło to o tym że psina śpi od dłuższej chwili.
- Morderstwo. Kiedy uświadamiasz sobie że gdzieś na świecie jest ktoś kto cię nienawidzi bo pozbawiłeś go ukochanej osoby, jego sensu życia. - spuściłam wzrok, nie wiedząc co powiedzieć. Powiedział to beznamiętnie, ale i tak czuć było tu... uczucia? Bardziej zawiedzenie. Westchnęłam, znowu wbijając wzrok w kawę i dłonie obejmujące kubek.
- Mówisz tak jakbyś dobrze znał te oba uczucia... - powiedziałam cicho, zastanawiając się nad sensem tego co chłopak powiedział. - Stratę i poczucie winy...
Nie odpowiedział nic, wstał gwałtownie i skierował się do wyjścia. Spojrzałam na niego zdziwiona, bojąc się że palnęłam coś głupiego.
- Powiedziałam coś nie tak? - zapytałam zmartwiona.
-Nie... To nie twoja wina... Zobaczymy się wieczorem? - zaproponował, uśmiechając się blado. Przyjęłam propozycję z dozą niepewności.
- Przygotuj się na niespodziankę. Ubierz się jakoś swobodnie - pożegnaliśmy się, odprowadziłam chłopaka wzrokiem i zamknęłam drzwi. Tenebris podniosła zaspaną głowę. Włożyłam oba kubki do zlewu i rzuciłam się na łóżko, zastanawiając się o co mogło mu chodzić. Wbiłam wzrok w sufit, po parunastu minutach leżenia i myślenia o niczym wstałam. Spoglądając do szafy szukałam w miarę ładnych dresów. Na dnie tego całego bajzlu, znalazłam morowe dresy, które założyłam zamiast czarnych spodni. Bluzkę zmieniłam na ciemny top. Zamiast ciężkich glanów wcisnęłam stare, znoszone trampki które już dawno powinny skończyć w śmieciach. Wyjęłam z szafy bluzę zakładaną przez głowę i rzuciłam nią na łóżko, na plecach było dosyć duże '83. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam czarną kluchę po głowie. Zrobiłam sobie coś do jedzenia i zasiadłam przed laptopem, włączając sobie film. Gdy dobiegł końca, dochodziła już 16. Miałam jeszcze jakieś trzy godziny do spotkania z Rickiem. Wyjęłam z szuflady biurka stary szkicownik i ołówki. Włączyłam "Brother" od Needtobreathe i zaczęłam nucić, powoli rysując. Z byle jakich bohomazów powstała dziewczyna ze słuchawkami na uszach i łzami ściekającymi po policzkach. Zdecydowałam się na pokolorowanie słuchawek i zmazanie łez, zamieniłam je na farby za dziewczyną. Z efektu byłam zadowolona dopiero teraz. Dochodziła dziewiętnasta, wstałam od biurka i założyłam bluzę, wychodząc z pokoju. W kieszeni bluzy znajdował się dobrze znany mi nóż, tworzący przyjemny ciężar. Rick szedł gdzieś spiesznym krokiem, przywołał mnie gestem ręki do siebie. Podbiegłam do niego, otworzył drzwi i puścił mnie przodem. Uderzyło we mnie chłodne, wieczorne powietrze. Wzdrygnęłam się delikatnie ale po chwili przyzwyczaiłam się do chłodu. Rick zaprowadził nas na polankę, oddaloną od Akademii o dobre 20 minut drogi. Jego ręce cały czas znajdowały się w kieszeniach, teraz jednak wyjął jedną z nich, w której trzymał pistolet. Spięłam się, moja dłoń automatycznie zacisnęła się na rękojeści noża, który znajdował się już poza kieszenią. Popatrzył na mnie a potem na jego broń z uśmiechem. Może właśnie polazłam za jakimś psychopatą?
Riczu? Co to się to porobiło?( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)
- Jak to jest? - wypaliłam, przerywając niezręczną ciszę. Rick spojrzał na mnie jak na tępaka, unosząc brwi. - Jakie to uczucie trzymać broń w dłoni? - poprawiłam się. Zauważyłam że w oku chłopaka błysnęła wściekłość. Może nie powinnam była wypalić tak prosto z mostu? Zdziwił się, dosyć porządnie. Uśmiechnęłam się tylko, wskazują na laptopa.
- Internet. - wzruszyłam ramionami, czekając na jego dalsze reakcje. Westchnął, pociągając łyk kawy, zrobiłam to samo, mój napój powoli stygł.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie... - burknęłam po chwili z lekką irytacją. Chłopak przewrócił oczami i zbył mnie, unikając tematu.
- Jakby to było normalne uczucie to każdy miałby broń i wszyscy zabijali by się na ulicy .- spojrzałam na niego z irytacją. - A więc? - zapytałam, z niewielkim naciskiem.
- Adrenalina... To raczej przeważające uczucie, tak samo jak strach. - spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Powtórzyłam ostatnie słowo, słysząc niedowierzanie we własnym głosie. Odgarnęłam włosy do tyłu, przewiercając chłopaka wzrokiem.
- Tak. Ta przerażająca świadomość że jedna kłótnia może doprowadzić do takiej desperacji jaką jest strzał. I nie mówię tu o samobójstwie.
- A o czym? - podniosłam wzrok znad kawy, która nagle stała się najbardziej interesującym tworem otoczenia. Tenebris oddychała równomiernie, świadczyło to o tym że psina śpi od dłuższej chwili.
- Morderstwo. Kiedy uświadamiasz sobie że gdzieś na świecie jest ktoś kto cię nienawidzi bo pozbawiłeś go ukochanej osoby, jego sensu życia. - spuściłam wzrok, nie wiedząc co powiedzieć. Powiedział to beznamiętnie, ale i tak czuć było tu... uczucia? Bardziej zawiedzenie. Westchnęłam, znowu wbijając wzrok w kawę i dłonie obejmujące kubek.
- Mówisz tak jakbyś dobrze znał te oba uczucia... - powiedziałam cicho, zastanawiając się nad sensem tego co chłopak powiedział. - Stratę i poczucie winy...
Nie odpowiedział nic, wstał gwałtownie i skierował się do wyjścia. Spojrzałam na niego zdziwiona, bojąc się że palnęłam coś głupiego.
- Powiedziałam coś nie tak? - zapytałam zmartwiona.
-Nie... To nie twoja wina... Zobaczymy się wieczorem? - zaproponował, uśmiechając się blado. Przyjęłam propozycję z dozą niepewności.
- Przygotuj się na niespodziankę. Ubierz się jakoś swobodnie - pożegnaliśmy się, odprowadziłam chłopaka wzrokiem i zamknęłam drzwi. Tenebris podniosła zaspaną głowę. Włożyłam oba kubki do zlewu i rzuciłam się na łóżko, zastanawiając się o co mogło mu chodzić. Wbiłam wzrok w sufit, po parunastu minutach leżenia i myślenia o niczym wstałam. Spoglądając do szafy szukałam w miarę ładnych dresów. Na dnie tego całego bajzlu, znalazłam morowe dresy, które założyłam zamiast czarnych spodni. Bluzkę zmieniłam na ciemny top. Zamiast ciężkich glanów wcisnęłam stare, znoszone trampki które już dawno powinny skończyć w śmieciach. Wyjęłam z szafy bluzę zakładaną przez głowę i rzuciłam nią na łóżko, na plecach było dosyć duże '83. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam czarną kluchę po głowie. Zrobiłam sobie coś do jedzenia i zasiadłam przed laptopem, włączając sobie film. Gdy dobiegł końca, dochodziła już 16. Miałam jeszcze jakieś trzy godziny do spotkania z Rickiem. Wyjęłam z szuflady biurka stary szkicownik i ołówki. Włączyłam "Brother" od Needtobreathe i zaczęłam nucić, powoli rysując. Z byle jakich bohomazów powstała dziewczyna ze słuchawkami na uszach i łzami ściekającymi po policzkach. Zdecydowałam się na pokolorowanie słuchawek i zmazanie łez, zamieniłam je na farby za dziewczyną. Z efektu byłam zadowolona dopiero teraz. Dochodziła dziewiętnasta, wstałam od biurka i założyłam bluzę, wychodząc z pokoju. W kieszeni bluzy znajdował się dobrze znany mi nóż, tworzący przyjemny ciężar. Rick szedł gdzieś spiesznym krokiem, przywołał mnie gestem ręki do siebie. Podbiegłam do niego, otworzył drzwi i puścił mnie przodem. Uderzyło we mnie chłodne, wieczorne powietrze. Wzdrygnęłam się delikatnie ale po chwili przyzwyczaiłam się do chłodu. Rick zaprowadził nas na polankę, oddaloną od Akademii o dobre 20 minut drogi. Jego ręce cały czas znajdowały się w kieszeniach, teraz jednak wyjął jedną z nich, w której trzymał pistolet. Spięłam się, moja dłoń automatycznie zacisnęła się na rękojeści noża, który znajdował się już poza kieszenią. Popatrzył na mnie a potem na jego broń z uśmiechem. Może właśnie polazłam za jakimś psychopatą?
Riczu? Co to się to porobiło?( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)
Od Ricka cd. Viktorii
***
-Poradzę sobie sama- burknęła Viktoria sięgając po wodę utlenioną.
Siedzieliśmy w tym szpitalu z pięć godzin, aczkolwiek nadal nie byłem senny. Stanąłem niedaleko dziewczyny śledząc każdy ruch dziewczyny. Usiadła na łóżko i rozwinęła zakrwawioną bandanę. Odwróciłem wzrok, nie chciałem patrzeć na krew. Nie dlatego że mógłbym zemdleć. Krew mnie nie obrzydzała, tylko... Bałem się że wrócą te wspomnienia. Każda rana przypomina mi o starych czasach a wolałbym do tego nie wracać. Nie w tym momencie...
-Pomożesz?- usłyszałem cichy głos Viktorii.
-Tak, już- wyrwałem się z swoich rozmyślań i podszedłem do dziewczyny. Wziąłem bandaż i zacząłem delikatnie owijać nim jej rękę. Krew przesiąkła przez materiał, jednak po chwili została zakryta przez kolejną warstwę. Na końcu zrobiłem wręcz doskonałą kokardkę i odsunąłem się na poprzednie miejsce. Viktoria po chwili wstała i podeszła do kuchni.
- Kawy? Herbaty? Piwa? - zapytała z delikatnym uśmiechem.
-Kawa- odwzajemniłem uśmiech. Usiadłem przy stole rozglądając się po całym pokoju. W większości przeważała tu czerń lecz gdzieniegdzie były tu białe lub szare elementy. Całe pomieszczenie było schludne i dość dobrze urządzone.
-Z mlekiem?- usłyszałem głos dziewczyny.
-Bez mleka i cukru- odpowiedziałem szybko. Po chwili dostałem ową kawę. Dziewczyna usiadła na przeciw mnie także popijając ten sam napój. Siedzieliśmy tak w ciszy.
-Jak to jest?- Viktoria przerwała dość długą ciszę. Uniosłem brwi nie za bardzo rozumiejąc co ma na myśli.
-Jakie to uczucie trzymać broń w dłoni?- powtórzyła pytanie tym razem dokładniej.
-Skąd ty...
-Internet- wzruszyła ramionami.
-No tak...- westchnąłem biorąc spory łyk kawy.
-Nie odpowiedziałeś na pytanie...- burknęła po chwili Viktoria.
-Normalne uczucie- przewróciłem oczami.
-Jakby to było normalne uczucie to każdy miałby broń i wszyscy zabijali by się na ulicy.- spojrzała na mnie z irytacją.- A więc?
-Adrenalina... To raczej przeważające uczucie, tak samo jak strach.
-Strach?
-Tak. Ta przerażająca świadomość że jedna kłótnia może doprowadzić do takiej desperacji jaką jest strzał. I nie mówię tu o samobójstwie.
-A o czym?
-Morderstwo. Kiedy uświadamiasz sobie że gdzieś na świecie jest ktoś kto cię nienawidzi bo pozbawiłeś go ukochanej osoby, jego sensu życia.
Viktoria przez dłuższą chwilę nic nie mówiła.
-Mówisz tak jakbyś dobrze znał te oba uczucia...- powiedziała cicho- Stratę i poczucie winy...
Nie odpowiedziałem już nic. Po prostu wstałem i skierowałem się do wyjścia.
-Powiedziałam coś nie tak?- usłyszałem za plecami.
-Nie... To nie twoja wina... Zobaczymy się wieczorem?- uśmiechnąłem się blado.
-Okey- uśmiechnęła się.
-Przygotuj się na niespodziankę. Ubierz się jakoś swobodnie- pożegnałem się z dziewczyną po czym skierowałem się do swojego pokoju po to by choć trochę odpocząć.
-Poradzę sobie sama- burknęła Viktoria sięgając po wodę utlenioną.
Siedzieliśmy w tym szpitalu z pięć godzin, aczkolwiek nadal nie byłem senny. Stanąłem niedaleko dziewczyny śledząc każdy ruch dziewczyny. Usiadła na łóżko i rozwinęła zakrwawioną bandanę. Odwróciłem wzrok, nie chciałem patrzeć na krew. Nie dlatego że mógłbym zemdleć. Krew mnie nie obrzydzała, tylko... Bałem się że wrócą te wspomnienia. Każda rana przypomina mi o starych czasach a wolałbym do tego nie wracać. Nie w tym momencie...
-Pomożesz?- usłyszałem cichy głos Viktorii.
-Tak, już- wyrwałem się z swoich rozmyślań i podszedłem do dziewczyny. Wziąłem bandaż i zacząłem delikatnie owijać nim jej rękę. Krew przesiąkła przez materiał, jednak po chwili została zakryta przez kolejną warstwę. Na końcu zrobiłem wręcz doskonałą kokardkę i odsunąłem się na poprzednie miejsce. Viktoria po chwili wstała i podeszła do kuchni.
- Kawy? Herbaty? Piwa? - zapytała z delikatnym uśmiechem.
-Kawa- odwzajemniłem uśmiech. Usiadłem przy stole rozglądając się po całym pokoju. W większości przeważała tu czerń lecz gdzieniegdzie były tu białe lub szare elementy. Całe pomieszczenie było schludne i dość dobrze urządzone.
-Z mlekiem?- usłyszałem głos dziewczyny.
-Bez mleka i cukru- odpowiedziałem szybko. Po chwili dostałem ową kawę. Dziewczyna usiadła na przeciw mnie także popijając ten sam napój. Siedzieliśmy tak w ciszy.
-Jak to jest?- Viktoria przerwała dość długą ciszę. Uniosłem brwi nie za bardzo rozumiejąc co ma na myśli.
-Jakie to uczucie trzymać broń w dłoni?- powtórzyła pytanie tym razem dokładniej.
-Skąd ty...
-Internet- wzruszyła ramionami.
-No tak...- westchnąłem biorąc spory łyk kawy.
-Nie odpowiedziałeś na pytanie...- burknęła po chwili Viktoria.
-Normalne uczucie- przewróciłem oczami.
-Jakby to było normalne uczucie to każdy miałby broń i wszyscy zabijali by się na ulicy.- spojrzała na mnie z irytacją.- A więc?
-Adrenalina... To raczej przeważające uczucie, tak samo jak strach.
-Strach?
-Tak. Ta przerażająca świadomość że jedna kłótnia może doprowadzić do takiej desperacji jaką jest strzał. I nie mówię tu o samobójstwie.
-A o czym?
-Morderstwo. Kiedy uświadamiasz sobie że gdzieś na świecie jest ktoś kto cię nienawidzi bo pozbawiłeś go ukochanej osoby, jego sensu życia.
Viktoria przez dłuższą chwilę nic nie mówiła.
-Mówisz tak jakbyś dobrze znał te oba uczucia...- powiedziała cicho- Stratę i poczucie winy...
Nie odpowiedziałem już nic. Po prostu wstałem i skierowałem się do wyjścia.
-Powiedziałam coś nie tak?- usłyszałem za plecami.
-Nie... To nie twoja wina... Zobaczymy się wieczorem?- uśmiechnąłem się blado.
-Okey- uśmiechnęła się.
-Przygotuj się na niespodziankę. Ubierz się jakoś swobodnie- pożegnałem się z dziewczyną po czym skierowałem się do swojego pokoju po to by choć trochę odpocząć.
Viczełeł? :3 Riczeł ma planeł że on chcieć nauczyć Vicza tego co Viczełeł chciała ^^
czwartek, 2 listopada 2017
Halloween - Wyniki
No nie powiem, że nie spodziewałam się takiego odzewu. I jest mi bardzo miło! W miarę możliwości, postaram się opisać i skomentować każde opowiadanie. I nie zabijcie mnie za kilka rzeczy XD
Viktoria/Sam - Pierwsze dwa zgłoszenia poszły ode mnie, chociaż muszę przyznać że nie jestem z nich zadowolona. Mam wrażenie że opowiadanie Vicza jest takie sztuczne, już opowiadanie Sammy'ego bardziej mi się podoba. Ale wracając, wpierw pozwolę sobie skomentować opowiadanie Sama. Jest ciekawe, ale dupy nie urywa według mnie. Jest może trochę nadnaturalnych pierdół, tabliczka ouija i ciekawa charakteryzacja. Lubię dialog Sama z Nick'iem, chociaż twierdzę że samo opowiadanie mogło być nieco dłuższe. To teraz pora zjechać drugie opowiadanie. Pisało mi się całkiem inaczej, początek był nudny jak cholera. Przejazd toru crossowego mogłam opisać lepiej, ale nie ma z tego masła maślanego. Mój ulubiony moment to ten, kiedy Vicz całuje się ze swoim chłopakiem, szczerze to zawsze chciałam przeżyć coś takiego. Trochę dłuższe mogły być opisy zabaw a i przebranie konia takie trochę jednolite. Podoba mi się też opis wschodu słońca i zakończenie, które daje trochę do myślenia. Nie wiadomo w końcu co działo się dalej, chociaż wciąż twierdzę że to nie był szczyt moich możliwości.
Triss - Opowiadanie Triss jest ciekawe, delikatnie acz dobitnie napisane. Nie ma tam za wielu nadnaturalnych opisów, ale za to jest dużo innych ciekawych wstawek. Przyznaję, że pokochałam fragment z Carry on my wayward son. Opis zabaw miał w sobie coś, dzięki czemu chciało się czytać dalej i nie odrywać wzroku z tekstu. Tak samo jak opis gry na skrzypach - coś cudownego. No ale chyba muszę przestać słodzić. Dodałabym kilka nadnaturalnych pierdół, albo czegokolwiek co może wprawić w taki typowy, Halloween'owy nastrój. Wystarczyłoby nawet zwykłe wycinanie dyni czy wspomnienie o "cukierek albo psikus". Co do notki pod koniec, no... zakończenie mogło być lepsze, chociaż sama nie jestem mistrzynią w kończenie opowiadań.
Rick - Przyznaję, zaczęłam się śmiać. Opowiadanie jest super napisane, zwłaszcza te komentarze "dzień w którym legalnie mogę doprowadzać do zawału wszystkich wokoło i nikt nie będzie miał mi tego za złe. " Uwielbiam! za ten tekst! Wszystko tu jest napisane humorystycznie, ale dystans jest zachowany. Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się takiego zakończenia, przez cały czas byłam niepewna co i jak z tą paczuszką. To teraz minusy, troszkę dużo przekleństw, chociaż ja nie jestem święta i nieraz klnę. Rozwalił mnie tekst "pedokrecie".
Maya - Boże, czemu tyle czytania zawsze na koniec? Opowiadanie liczy sobie ponad 5000 słów, jak nie więcej. Bardzo podoba mi się cały opis przygotowywań do Halloween, tak samo jak spacer z Iramem. Widać że na opowiadanie poświęcone zostało dużo czasu, no ale takie rzeczy go wymagają. Mam nadzieję że nie zostanę zamordowana za kilka uwag.... Według mnie powinno znaleźć się tam więcej opisów z całych zabaw (chociaż nie twierdzę że ich tam nie ma!), duża część opowiadania poświęcona jest charakteryzacji i strojowi. Zakończenie mogło być trochę inne, chociaż nie jest złe.
I teraz najbardziej wyczekiwana przez was część, wyniki! Użyłam do tego generatora losowe.pl więc nikogo tu nie faworyzuję.
1 miejsce - Maya (nr.5)
2 miejsce - Triss (nr.3)
3 miejsce - Sam szczerze mówiąc, nie zadowala mnie to, no ale cóż ;/ (nr.2)
Vicz i Rick kończą na 4 miejscu.
Dziękuję bardzo za udział i mam nadzieję że zgłosicie się do kolejnego konkursu, który powoli już przygotowuję! Informuję równocześnie, że w kolejnym evencie nagrody będą cenniejsze.
Pozdrawiam,
Administratorka!
Viktoria/Sam - Pierwsze dwa zgłoszenia poszły ode mnie, chociaż muszę przyznać że nie jestem z nich zadowolona. Mam wrażenie że opowiadanie Vicza jest takie sztuczne, już opowiadanie Sammy'ego bardziej mi się podoba. Ale wracając, wpierw pozwolę sobie skomentować opowiadanie Sama. Jest ciekawe, ale dupy nie urywa według mnie. Jest może trochę nadnaturalnych pierdół, tabliczka ouija i ciekawa charakteryzacja. Lubię dialog Sama z Nick'iem, chociaż twierdzę że samo opowiadanie mogło być nieco dłuższe. To teraz pora zjechać drugie opowiadanie. Pisało mi się całkiem inaczej, początek był nudny jak cholera. Przejazd toru crossowego mogłam opisać lepiej, ale nie ma z tego masła maślanego. Mój ulubiony moment to ten, kiedy Vicz całuje się ze swoim chłopakiem, szczerze to zawsze chciałam przeżyć coś takiego. Trochę dłuższe mogły być opisy zabaw a i przebranie konia takie trochę jednolite. Podoba mi się też opis wschodu słońca i zakończenie, które daje trochę do myślenia. Nie wiadomo w końcu co działo się dalej, chociaż wciąż twierdzę że to nie był szczyt moich możliwości.
Triss - Opowiadanie Triss jest ciekawe, delikatnie acz dobitnie napisane. Nie ma tam za wielu nadnaturalnych opisów, ale za to jest dużo innych ciekawych wstawek. Przyznaję, że pokochałam fragment z Carry on my wayward son. Opis zabaw miał w sobie coś, dzięki czemu chciało się czytać dalej i nie odrywać wzroku z tekstu. Tak samo jak opis gry na skrzypach - coś cudownego. No ale chyba muszę przestać słodzić. Dodałabym kilka nadnaturalnych pierdół, albo czegokolwiek co może wprawić w taki typowy, Halloween'owy nastrój. Wystarczyłoby nawet zwykłe wycinanie dyni czy wspomnienie o "cukierek albo psikus". Co do notki pod koniec, no... zakończenie mogło być lepsze, chociaż sama nie jestem mistrzynią w kończenie opowiadań.
Rick - Przyznaję, zaczęłam się śmiać. Opowiadanie jest super napisane, zwłaszcza te komentarze "dzień w którym legalnie mogę doprowadzać do zawału wszystkich wokoło i nikt nie będzie miał mi tego za złe. " Uwielbiam! za ten tekst! Wszystko tu jest napisane humorystycznie, ale dystans jest zachowany. Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się takiego zakończenia, przez cały czas byłam niepewna co i jak z tą paczuszką. To teraz minusy, troszkę dużo przekleństw, chociaż ja nie jestem święta i nieraz klnę. Rozwalił mnie tekst "pedokrecie".
Maya - Boże, czemu tyle czytania zawsze na koniec? Opowiadanie liczy sobie ponad 5000 słów, jak nie więcej. Bardzo podoba mi się cały opis przygotowywań do Halloween, tak samo jak spacer z Iramem. Widać że na opowiadanie poświęcone zostało dużo czasu, no ale takie rzeczy go wymagają. Mam nadzieję że nie zostanę zamordowana za kilka uwag.... Według mnie powinno znaleźć się tam więcej opisów z całych zabaw (chociaż nie twierdzę że ich tam nie ma!), duża część opowiadania poświęcona jest charakteryzacji i strojowi. Zakończenie mogło być trochę inne, chociaż nie jest złe.
I teraz najbardziej wyczekiwana przez was część, wyniki! Użyłam do tego generatora losowe.pl więc nikogo tu nie faworyzuję.
1 miejsce - Maya (nr.5)
2 miejsce - Triss (nr.3)
3 miejsce - Sam szczerze mówiąc, nie zadowala mnie to, no ale cóż ;/ (nr.2)
Vicz i Rick kończą na 4 miejscu.
Dziękuję bardzo za udział i mam nadzieję że zgłosicie się do kolejnego konkursu, który powoli już przygotowuję! Informuję równocześnie, że w kolejnym evencie nagrody będą cenniejsze.
Pozdrawiam,
Administratorka!
środa, 1 listopada 2017
od Mayi - Halloween
Obudziło mnie szczeknięcie Roki'ego. Moje oczy otworzyły się błyskawicznie i pierwsze co zrobiłam, to odruchowo sięgnęłam po telefon, by sprawdzić godzinę i z powrotem odłożyć go na półkę. Zasnęłam na łóżku, podczas odpoczynku... całkowicie zapomniałam o tym że jest Halloween. Wprawdzie nie zamierzałam świętować tego w sposób jakiś przebojowy, ale chciałam wreszcie zrobić coś ciekawego. Przypomniały mi się te święta, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Do czternastego roku życia, chodziłam na cukierki w każde upiorne święto, a gdy nastała piętnastka, było to ostatnie "Cukierek albo psikus". Kolejne minione Halloween były świętowane przeważnie u mnie lub u moich przyjaciółek. Przebierałyśmy się, oglądałyśmy horrory, wychodziłyśmy na podwórko o bardzo późnej godzinie, po czym u siebie nocowałyśmy. Wspominałam to bardzo dobrze, jednak... może czas zrobić coś innego? Na pewno nie jedna osoba w tej akademii, będzie świętować to święto. Wyszłam więc na korytarz... ale w jednej chwili Roki wybiegł z pokoju i pobiegł wzdłuż korytarza internatu.
-Roki! -krzyknęłam, a pies odwrócił się i przekrzywił głowę -Wracaj tu!
Pies przez chwilę na mnie patrzył, ale po chwili zaczął obwąchiwać podłogę, ściany i drzwi od innych pokoi. Postanowiłam że nie będę go gonić, bo na nic to się zda. Miałam lepszy sposób;
Weszłam szybko do pokoju i podeszłam do szufladki, w której znajdowała się karma i inne tego typu rzeczy, w tym smakołyki. Wzięłam garstkę chrupek i wybiegłam na korytarz. Roki już leżał na podłodze, rozglądając się. Nikogo nie było, co wydawało mi się dziwne. Wystawiłam rękę i rzuciłam na podłogę parę smaczków. Pies widząc lecące kuleczki przez chwilę jeszcze leżał, a po chwili biegiem ruszył w moją stronę. Wystarczyły dwie sekundy, a leżących na zimie chrupek nie było. Złapałam czworonoga za obrożę i bez oporu wprowadziłam do pokoju, przymykając drzwi -Gdzie to się ucieka? -spytałam w miarę ciepło, po czym wycofałam się, ostrożnie zamykając drzwi za sobą. Dopiero wtedy zauważyłam Halloweenowe ozdoby, wiszące w wielu miejscach; najwidoczniej cała akademia świętuje to święto. Uśmiechnęłam się pod nosem i po czym zaczęłam oglądać wiszące na ścianach zdjęcia koni i ich imiona. Zdecydowałam, że jednak wrócę do pokoju i obmyślę całą sprawę związaną z Halloween. Po dłuższych namysłach miałam pomysł na stylizację, ale było mi mało. Chwyciłam kantar, leżący w jednej z szuflad, ubrałam buty i ruszyłam do stajni szybkim krokiem; chciałam się przejść z Iramem. Zamknęłam za sobą drzwi i wyszłam z internatu. Na podwórku również było wiele ozdób, a szczególnie dyń, które zapewne najlepiej wyglądać będą nocą. Tym razem zwolniłam, by móc przyjrzeć się otoczeniu i dopatrzyć szczegółów, których wcześniej nie zauważyłam. Szłam tak rozglądając się z zadowoleniem, jednak moja "wycieczka" celu nie miała, co sprawiło że zdałam się na los. Mijałam wiele osób, a w oddali widziałam spacerujące dwie dziewczyny, wraz z psami. Wolnym krokiem doszłam do stajni. Prywatnej, na szczęście. Zanim zorientowałam się gdzie jestem, zdążyłam usłyszeć i przestraszyć się bardzo głośnego kopnięcia w drzwi od boksu. Hałas spowodował, że podskoczyłam lekko, ogarniając gdzie jestem. Odwróciłam głowę i spojrzałam na boksy koni; łby cztero-kopytnych zerkały na mnie. Brakowało tylko trzech wystających główek, w tym Irama. Szybko podbiegłam do jego boksu. Dopiero po chwili zauważyłam ogiera, który stał przy ścianie i zerkał na mnie co chwila. Odetchnęłam z ulgą i otworzyłam drzwi od boksu. Iram podszedł do mnie i trącił mnie nosem; najwidoczniej chciał wyjść sam, ale ja mu nie pozwoliłam. Nałożyłam kantar z lekkim trudem, a po chwili wyszłam ze stajni, prowadząc go. Postanowiłam że przejdę się "na pieszo", a celem wyprawy będzie... łąka.
Szliśmy chyba z godzinę, jednak mimo lekkiego bólu nóg, udało mi się tam dojść, bez wsiadania na konia. Będąc na miejscu uśmiechnęłam się i pogładziłam Irama po chrapach. Zarżał on cicho, a ja postanowiłam że mu zaufam; odpięłam karabińczyk z uwiązem od kantara i poklepałam konia po szyi. Wierzchowiec ruszył przed siebie szybkim galopem i zataczał duże koła. Usiadłam na miękkiej trafie, bawiąc się jej źdźbłami. Iram zwolnił do kłusa, biegnąc w moją stronę, a po chwili stanął dęba i znów zaczął bardzo szybko galopować.
Powoli położyłam się na trafie, obserwując konia, jednak moje powieki same zaczęły się zamykać, zabierając mnie do krainy snów.
Obudził mnie głośny huk, brzmiący jak strzał z karabinu. Szybkim ruchem podniosłam się i nerwowo rozglądałam za koniem. Mój wzrok wędrował już po lasku oraz dalszych polach i łąkach. Niepotrzebnie. Po chwili usłyszałam chrapnięcie, więc odwróciłam głowę w stronę dochodzącego dźwięku; był to mój koń, tarzający się w trawie.
-Iram -powiedziałam ze śmiechem i podeszłam do konia, który właśnie wstał. Chwyciłam go za kantar, zwracając uwagę na "misia". Wtedy mnie olśniło -można by zrobić kostiumy dla zwierząt -pomyślałam i dopięłam karabińczyk. Pociągnęłam lekko uwiąz, a koń ruszył za mną stępem. Wracaliśmy do domu tą samą drogą, którą przyszliśmy. Jakimś cudem szliśmy szybko, a moje nogi nie czuły zmęczenia. To zapewne dlatego, ponieważ w mojej głowie tworzyły się pomysły na stroje i inne charakteryzacje dla pupili. Nie zwracałam uwagi na drogę, którą pokonaliśmy, ani na tą, która nam została. W końcu jednak ocknęłam się; byliśmy już niedaleko stajni. Przyspieszyłam kroku, a koń posłusznie mnie dogonił. Uwiąz był długi, więc trochę go spuściłam, po czym ruszyła szybszym biegiem w stronę stajni prywatnej. Iram po chwili również przyspieszył, co sprawiło że mnie dogonił, a w końcu wyprzedził. Na szczęście w chwili, gdy zaczął mnie już ciągnąć, zwolnił do kłusa i biegł tak równo ze mną. Zaraz potem znaleźliśmy się w stajni. Iram z chęcią wszedł do boksu, jednak nie zdejmowałam mu kantara. Postanowiłam że na razie go na nim zostawię, by czasem wyprowadzić konia i przymierzyć "kostium". Zamknęłam pospiesznie boks i wybiegłam ze stajni, gdyż zbliżała się szesnasta. Gdy się obudziłam, była dwunasta, więc minęły cztery godziny... jak czas szybko leci. Weszłam do akademii, jednak będąc już niedaleko mojego pokoju, zapomniałam o jednej rzeczy. Chciałam zrobić kostiumy i własną charakteryzację, a nie mogłam, bo nie miałam odpowiednich do tego rzeczy. Materiały, sztuczna krew i inne barwniki, jakieś dodatki... nic nie miałam. Na szczęście posiadałam oszczędności, więc postanowiłam że poszukam jakiegoś sklepu. Przeszłam się wzdłuż korytarza i spotkałam idącą nim dziewczynę o brązowych włosach. Podeszłam od niej, zauważyłam że jest zamyślona. Nie chciałam jej długo zawracać głowy, więc po prostu szybko, konkretnie spytałam -Cześć, czy mogłabyś mi powiedzieć gdzie znajduje się jakiś sklep? -uśmiechnęłam się lekko.
-Tak... poza bramą... -powiedziała wybudzając się z zamyśleń -Nazywa się "Koniczyna". Powinnaś go zauważyć, znajduje się pod dość dużym zadaszeniem, a przed bramą jest tablica informacyjna... na niej jest strzałka pokazująca, w którą stronę jest sklep. Jego szyld bardzo dobrze widać.
-Dzięki -odpowiedziałam pośpiesznie, jednak ciepło i pobiegłam w podane miejsce. Było już późno. W końcu do wieczora pozostały zaledwie trzy godziny... a ja nie miałam nic. Wychodząc poza bramę akademii, zauważyłam wielką tablicę informacyjną, ze strzałką; tak jak podała tamta dziewczyna... niestety nie spytałam o jej imię, cóż. Pobiegłam we wskazane przez strzałkę miejsce. Szybko zauważyłam szyld "Kopyto" oraz wielkie zadaszenie, pod które po chwili wbiegłam. Sklep był duży; jego główna część zwana "Kopytem" była największa. Po lewej zauważyłam napis "Koniczyna" z podpiską "Restauracja" nad nazwą, a po prawej stronie był napis "Podkowa" z podpiską "Sklep jeździecki" niżej. Przed Kopytem, a obok Koniczyny, stały stoliki, najpewniej należące do owej restauracji. Chciałam zwiedzić wszystko, jednak teraz nie było czasu. Weszłam szybko do sklepu, rozglądając się. Tam naprawdę było mnóstwo rzeczy; od jedzenia po najróżniejsze rzeczy plastyczne, a nawet metalowe śruby w dalszych regałach. Zwisającą z sufitu tabliczkę, na której napisane było "Artykuły plastyczne". Podbiegłam do tamtego miejsca i szczerze mnie ono zdziwiło. Były cztery długie regały, zapełnione przedmiotami plastycznymi. Przejrzałam każdy regał oraz udało mi się znaleźć wszystko, co potrzeba. Miałam ze sobą koszyk, który stawał się już ciężki. Szeptem zanalizowałam wszystkie wzięte przedmioty- Sztuczna krew, blog kartek samoprzylepnych, barwniki spożywcze, lakier nie toksyczny, kredy w mazaku, pastele suche, zestaw materiałów lekkich, zestaw materiałów ciężkich, gumeczki, cienie i kredki Halloweenowe, nitki i mulina, rękawiczki, scyzoryk, farby... srebrna, złota, czerwona, niebieska, biała, pomarańczowa, fioletowa, różowa, zielona i czarna - nie toksyczne, sztuczna skóra, latex, wosk do charakteryzacji i sztuczne futro, plastikowe pajączki, klej w pistolecie oraz masa modelarska -zatrzymałam się i wzięłam w rękę wymówioną rzecz, po czym dowiedziałam się tego co chciałam -Szybko wysychająca -dodałam z ulgą. Pełny koszyk zaniosłam do kasy. O dziwo nie było kolejki. Kasjerka żwawo skasowała zakupy.
-To będzie... 151,50 zł -powiedziała, a ja zrobiłam oczy "sowy", a takie lepiej w Halloween. W sumie zakupiłam bardzo dużo rzeczy, więc cena się zgadzała. Bez wahania podałam pani gotówkę i otrzymując resztę, podziękowałam i spakowałam zakupy do reklamówki. Starałam się włożyć je delikatnie, by nic nie zgnieść. Po chwili miałam wszystko, co trzeba, więc pożegnałam się i wyszłam ze sklepu. Trzymając w rękach reklamówkę, ostatni raz spojrzałam za siebie - sklep był ogromny, a pusty... zapewne wszyscy już przebrani. Choć... nie zauważyłam żadnych charakteryzacji na twarzach uczniów... może nie zwróciłam na to uwagi?
Robiło się już ciemno, jak to na jesień wypada, mimo iż była dopiero szesnasta trzydzieści. Widząc godzinę, którą pokazywał zegarek, zmartwiłam się i przyspieszyłam kroku, prawie że do biegu. Po dziesięciu minutach znalazłam się w akademiku. Szybko otworzyłam drzwi, by po chwili je zamknąć. Przywitał mnie Roki, który mało co mnie nie przewrócił. Pogłaskałam psa po głowie i położyłam zakupy na łóżku, po czym podeszłam do szufladki i wyciągnęłam z niej psią i kocią karmę. Psia była nowa, więc chwyciłam nożyczki i szybkim ruchem przecięłam górną część, otwierając paczkę. Podeszłam do dużej miski psa i wsypałam do niej karmę, wypełniając ją po brzegi. Kocia karma była już otwarta, więc skierowałam się ku kociej miseczce leżącej na parapecie, po czym wsypałam do niej chrupki. Fiszka nawet tego nie zauważyła, mimo że spała obok. Podeszłam jeszcze do klatki Anakina i Nell. Zwierzątka spały, więc cicho otworzyłam klatkę i włożyłam im po garstce karmy do miseczek. Szybko ogarnęłam pokój, a w szczególności biurko, rozkładając na nim wszystkie zakupione rzeczy. Czas było wziąć się do roboty. Otworzyłam paczkę z materiałami ciężkimi oraz lekkimi; te pierwsze były gładkie i... "lały" się w moich rękach. Za to te drugie były sztywniejsze, coś w typie filcu. Okazało się, że filc również znajduje się w tej paczuszce. Pierwsze co planowałam zrobić, to kostium dla konia. Jedyną rzeczą, którą najbardziej potrzebowałam, była derka wiązana, której oczywiście nie miałam. To znaczy... miałam jedną, ale kupiłam ją w dość drogim sklepie "Americano" za 250 złotych, więc nie spieszyło mi się do "niszczenia" jej. Złapałam szybko smycz Rokiego i przypięłam mu do obroży. Na szczęście pies zdążył już zjeść i czas był, by wyjść z nim na spacer. Biegłam do... "Podkowy" po derkę. Kilka minut później, byłam na miejscu. Przywiązałam psa do stojaka na rowery i wbiegłam do sklepu, rozglądając się za derkami. Okazało się że i Podkowa jest dużym sklepem, więc podbiegłam do jednego z pracowników -Dzień dobry, czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdują się derki? -spytałam, a pracowniczka zmierzyła mnie ciepłym wzrokiem.
-Tak, chodź, zaprowadzę cię -odpowiedziała miło i zaprowadziła mnie do działu z derkami -Może w czymś jeszcze ci pomóc? Coś doradzić?
-Hmm... czy poleca pani którąś z derek wiązanych? -zapytałam i uśmiechnęłam się, mierząc wzrokiem regały i posągi z derkami.
-Czy którąś polecam...-powiedziała w zamyśleniu kobieta -Może nie osobnej, ale muszę przyznać że ten zestaw -mówiła, podchodząc do "manekina" na którym widniał zielony kantar i derka -jest bardzo dobry i wytrzymały. A do tego jest promocja.
-Potrzebuję samej derki -odpowiedziałam i zaśmiałam się -Chociaż.... no dobrze, a ile kosztuje, skoro jest promocja? -spytałam, szukając gdzieś ceny.
-Cena tego zestawu, to 105,50 złotych -odparła i zdmuchała paproch z kantara -To jak? Zapakować? -pracowniczka uśmiechnęła się i chwyciła kantar.
-Tak, poproszę -powiedziałam z uśmiechem -A... czy jest inna wersja kolorystyczna? -spytałam.
-Tak jest fioletowa, czarna i granatowa -odpowiedziała i wskazała palcem półkę z pudłami, do której po chwili podeszłam.
Wybrałam odpowiedni kolor, którym był fioletowy i chwyciłam pudło w ręce. Było dość duże, więc musiałam z chwilę wychylać głowę poza nie, by cokolwiek zobaczyć. Będąc przy kasie, podałam zestaw kasjerce, a ona skasowała go i podała mi cenę -105,50 złotych -powiedziała.
Wyciągnęłam portfel i zaczęłam przeliczać gotówkę, po czym podałam sprzedawcy odpowiednią sumę. Po otrzymaniu pudła z powrotem, podziękowałam i wyszłam ze sklepu, gdzie czekał na mnie Roki. Odwiązałam psa i ruszyliśmy szybkim krokiem ww kierunku akademii. Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, by Roki się załatwił, co zrobił dość szybko. Gdy byliśmy już na terenie Dressage Academy, nie obyło się bez szczekania. Głośne echo rozeszło się, obijając o ściany akademika i szkoły. Uciszyłam psa i po chwili byliśmy w moim pokoju. Odpięłam smycz od obroży Rokiego i włożyłam ją do szufladki. Pudło stało na środku pokoju, więc pies spokojnie mógł obwąchać nową rzecz. Zaraz potem odpakowałam je i wyjęłam ostrożnie derkę; była naprawdę ładna, a już szczególnie podobał mi się kolor. Rozłożyłam derkę na dywanie i zaczęłam rozkładać wokół niej filc i inne materiały. Sięgnęłam po kupiony scyzoryk i nim dużą dynię z pomarańczowego filcu, po czym czarnym markerem dorysowałam jej kontury. Z zielonego filcu wycięłam ogonek do dyni, a z białego kości. Wszystko to przykleiłam do derki, używając kleju w pistolecie. Zrobiłam dość dużo takich dyń i kości, co sprawiło że biały i pomarańczowy filc się kończył. Czas był na kantar. Wzięłam paczkę ze sztucznymi pająkami oraz mulinę.Kawałek czarnej muliny, przywiązałam do odwłoku pająka, po czym drugi koniec muliny doczepiłam do paska policzkowego. Powtórzyłam tą czynność jeszcze siedem razy, a następnie wzięłam woreczek śniadaniowy i włożyłam do niego sześć pajączków. Planowałam wplecenie ich w grzywę Irama. Derka i kantar były gotowe, więc czas na samą charakteryzację konia. Chwyciłam czarny lakier (ten nie toksyczny), również spakowałam go do woreczka. Potem wyciągnęłam większą reklamówkę i do niej wrzuciłam mniejszy woreczek, czerwony barwnik spożywczy, białą farbę oraz oczywiście pędzelki. Już miałam wyjść z pokoju, jednak przypomniały mi się kartki samoprzylepne, które z pewnością się przydadzą. Szybko wzięłam cały blok i spakowałam go do reszty, po czym wyszłam. Zbiegając ze schodów spotkałam jakiegoś chłopak i rudowłosą dziewczynę. Nie rozmawiałam z nimi, bo bardzo się spieszyłam. Gdy dobiegłam do boksu Irama, otworzyłam jego drzwiczki i chwyciłam konia za kantar, przyciągając do mnie. Wyprowadziłam zwierzę z boksu i przypięłam karabińczyk do jego kantara, by przywiązać uwiąz do kratki od boksu. Poklepałam lekko Irama i kucnęłam, kładąc reklamówkę na podłodze. Postanowiłam, że jednak zanim zacznę tworzyć charakteryzację Iramowi, wyczyszczę go. Weszłam do siodlarni i szybko chwyciłam szczotki oraz kopystkę, należące do Irama. Szybko, ale porządnie oczyściłam konia z kurzu i kilku zaklejek, po czym wyczyściłam mu kopyta. Odniosłam skrzyneczkę z kopystką i szczotkami z powrotem do siodlarni. Gdy wróciłam, wzięłam czarny lakier i przykucnęłam do kopyt Irama. Ogier trochę się zdziwił, jednak o dziwo stał spokojnie. Zamierzałam namalować mu na kopytach pająki, jednak zdecydowałam, że najpierw pomaluję je białą farbą, a potem lakierem - oczywiście to wszystko nie toksyczne. Wyciągnęłam z reklamówki białą farbę i duży pędzel, po czym zamoczyłam go w białym płynie. Wystarczyły trzy, dokładne maźnięcia, i kopyto było białe. Musiałam uważać na sierść na pęcinach. Żwawo pomalowałam dwa przednie kopyta, trudniej było z tylnymi, bo Iram zaczął się wiercić. Na szczęście udało mi się z tym uwinąć, więc zabrałam się do malowania pająków na kopytach, które już wyschły. Na każdym kopycie miały znajdować się trzy pająki. Pierwsze dwa ośmionogi mi nie zbyt wyszły, za to kolejne były wręcz idealne... tylko nogi takie krzywe trochę. Gdy zakończyłam malowanie lakierem (oczywiście dwa tylne kopyta znów się wierciły) mogłam zabrać się za "szpecenie" mojego Irama.
Przyciągnęłam do siebie reklamówkę i wyciągnęłam z niej czerwony barwnik oraz mniejszy pędzelek, który zamoczyłam w otwartej białej farbie. Na szyi Irama zaczęłam malować duże, białe kości kości, idące od gardła do klatki piersiowej. Zajęło mi to około piętnastu minut, a pracę utrudniał mi wiercący się koń. W końcu jednak skończyłam część "szyjną" i czas było się zabrać za nogi oraz kręgosłup. Na nogach ogiera namalowałam pojedyncze kostki, wchodzące w "szkielet" nogi końskiej. Dziwnym trafem cztero-kopytne zwierzę, stojące naprzeciwko mnie, stało grzecznie. Z uśmiechem dokończyłam pracę z nogami i bez trudu namalowałam kręgi kręgosłupa na grzebiecie konia. Miałam chwilę, by odsapnąć. Odetchnęłam z ulgą, po czym wstałam i odgarnęłam nogą rzeczy leżące na podłodze. Iram zarżał głośno, widząc że wyciągam coś z kieszeni. Pogładziłam konia po chrapach i dałam mu kostkę cukru. W tym momencie do stajni weszła jakaś dziewczyna, która widząc Irama, spojrzała na mnie jak na idiotkę. Odwróciłam wzrok i westchnęłam cicho. Może nie powinnam robić takich rzeczy z koniem? Cóż, w sumie jak się coś zacznie, to powinno się skończyć... i tak już tego nie cofnę, prawda? Dziewczyna siodłała konia, więc mogłam odpocząć i nie narażać się na jej obserwacje przy charakteryzacji Irama. W końcu czarno włosa wyszła, co sprawiło że ponownie zabrałam się do pracy. Wyciągnęłam nożyczki oraz blok z kartkami samoprzylepnymi, po czym otworzyłam na kartce czarnej, którą wyrwałam szybko, i wycięłam z niej dwa, niezbyt ładne trójkąty, mające służyć jako oczy. Okazały się niezbyt ładne, gdyż jeden były duży, a drugi mały. Obróciłam czarną kartkę w ręce i wycięłam kolejne dwa trójkąty, które wyszły bardzo dobrze oraz zygzak, przypominający błyskawicę, która również nie wyglądała źle. Uśmiechnęłam się do siebie i delikatnie odkleiłam "nalepki", po czym nakleiłam trójkąty między ganaszem, a powieką. Zygzak, będący ustami, został usadowiony niżej. Pozostały mi jeszcze dwie rzeczy do zakończenia charakteryzacji konia. Mianowicie "krew" oraz sztuczne pająki. Wyjęłam z woreczka czerwony barwnik spożywczy oraz woreczek z pająkami, który położyłam na grzbiecie Irama. Nawet się nie ruszył, co sprawiło, że poklepałam go po szyi, po czym otworzyłam barwnik i bez skrupułów wylałam pół jego zawartości na grzbiet ogiera, zdejmując jednocześnie pająki, które chwilę wcześniej na nim położyłam. Sztuczna krew zaczęła dość powoli ściekać po jego nogach, zadzie oraz parę kropel trafiło na szyję. Zaletami tego barwnika, czy jak kto woli "sztucznej krwi" było to, że była gęsta i gdy zasychała, krople, które płynęły zasychały w takiej samej postaci, lekko wypukłe. Zostały jeszcze pająki. Wyciągnęłam z woreczka wszystkie pająki, które wzięłam, a następnie "wplotłam" je w grzywę Irama. Gdy w końcu skończyłam, odwiązałam uwiąz od kratki, po czym wprowadziłam konia do boksu, odczepiając karabińczyk. Gdy wyszłam, zabrałam reklamówkę i kierowałam się do pokoju, w którym mieszkałam. Była już godzina siedemnasta trzydzieści, więc wcześnie nie było. Zamierzałam stworzyć teraz charakteryzację dla siebie.
Chwilę później byłam na miejscu. Zwierzaki spały, co trochę mnie zdziwiło. Po Halloween pójdę gdzieś z nimi, bo nie mogą tak siedzieć ciągle w domu. Usiadłam w końcu przy biurku i rozpakowałam wszystkie rzeczy, które były mi potrzebne. Najgorsze było to, że nie miałam pomysłu. Postanowiłam, że rozrysuję wszystko na kartce, jednak nic mi nie wychodziło, ani nie podobało. Każdą kartkę zgniatałam i wrzucałam do śmieci... trochę marnotrawstwo. W końcu jednak, jakiś pomysł dowlókł się do mojej głowy; podpalona twarz - pomyślałam, jednak poczułam dylemat, między tym, a po prostu wilkołakiem... tym razem zdecydowałam się na "podpaloną twarz". Na biurku po kolei kładłam: Latex, wosk do charakteryzacji, scyzoryk, sztuczną krew, której niewiele zostało, czarny lakier nie toksyczny, kredy mazaku, cienie i kredki Halloweenowe. Było tego tak dużo, że nie wiedziałam od czego zacząć. Najpierw nałożyłam biały "podkład" i cienie, by twarz była blada. Później białą kredą w mazaku domalowałam miejsca przy nosie i oczach, co poskutkowało kichnięciem. Z westchnieniem wzięłam czerwoną kredę i przejechałam nią po czole robiąc jasną kreskę, którą zaraz roztarłam palcem. Chwyciłam różowe i czerwone cienie, po czym nałożyłam je na palec i na policzki, rozcierając. Potem zaczęłam nakładanie latexu małą szpatułką; na lewy policzek, brodę, nad lewym okiem i pod nim, po czym w okolicach tych miejsc trafił wosk do charakteryzacji (gdy wysechł latex). Do mojej dłoni trafił teraz scyzoryk. Przyłożyłam ostrze do twarzy i patrząc pilnie w lusterko, zaczęłam lekko nadrywać moją "sztuczną skórę" w tym zrobiłam też lekkie zagłębienie, do którego "pokropiłam" sztuczną krwią. Pozostała jeszcze zwęglona skóra, którą stworzyłam dzięki kredkom Halloweenowym, lakierowi oraz cieniom. Postrzępiony wosk i latex lekko podmalowałam cieniami, kontury dorysowałam kredkami. Teraz tylko lakier. Wstałam, mało nie potykając się o psa, po czym powędrowałam do kuchni, z której zaraz potem wyniosłam małą miseczkę. To właśnie do niej wlałam lakier i wymieszałam ze skruszoną białą i czarną kredą. Dzięki temu lakier nabrał "matowości" i w miarę wyglądał jak węgiel. Teraz pozostało tylko nałożyć go na twarz; zrobiłam to szpatułką. Postrzępiona, krwawiąca, zwęglona skóra wyglądała niesamowicie. Zostało trochę sztucznej krwi, którą po prostu pokropiłam sobie włosy. Na końcu odcięłam "dzióbek" od pojemniczka po krwi, po czym włożyłam do niego pędzelek, obracając go lekko. Dosłownie koniuszek pędzelka skropiłam kropelką wody, po czym zaczęłam "pstrykać" nim, robiąc na mojej twarzy malutkie, krwiste kropki. Charakteryzacja gotowa... jeszcze tylko kostium. Zajrzałam do toaletki, a następnie wyjęłam z niej łańcuszek z czarną czaszką. Już miałam zamknąć toaletkę, gdy nagle moją uwagę przykuła mała, foliowa, zasuwana torebeczka. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć, co ona tam robi i co się w niej znajduje. Postanawiając, że do niej zajrzę, wyciągnęłam ową rzecz i otworzyłam zasuwkę, dostrzegając czarne soczewki.
-W sam raz! -krzyknęłam cicho z ekscytacją. Przypomniało mi się, skąd je mam; otóż ja i moje przyjaciółki zawsze w Halloween dawałyśmy sobie prezenty. Mój prezent z zeszłego roku, to właśnie te soczewki. Uśmiechnęłam się do siebie i podeszłam do lusterka.
Teraz kostium. Wyciągnęłam z szafy podarte spodnie, na które dosłownie "wylałam" czarny lakier i odrobinę czerwonego barwniku, który wcale nie wyglądał gorzej od sztucznej krwi. Miałam dobry pomysł na bluzkę. Wyjęłam masę modelarską, po czym ulepiłam z niej sześć dużych kulek. Na chwilę usiadłam na łóżko, by odczekać i wysychanie, które nie trwało długo. Dziesięć minut później wstałam, chwytając jedną kulkę w rękę, uderzyłam nią o biurko; była twarda. Moim zadaniem było rozbicie tych kulek, a raczej ich zmiażdżenie. Próbowałam zrobić to na wiele sposobów, jednak nie pozostało mi nic innego, jak młotek. Otworzyła drzwi od pokoju, jednak po chwili je zamknęłam, podchodząc obojętnie do doniczki, którą podniosłam i właśnie nią zmiażdżyłam kulki. Była ona dość ciężka, masywna i metalowa, więc nie sprawiło jej to trudności. Skruszona masa, posłużyła mi jako "węgiel". Rozgrzałam klej w pistolecie, po czym przeleciałam nad bluzką gorącą, gęstą cieczą. Nie czekając posypałam po niej okruszkami masy. Tą czynność powtórzyłam jeszcze sześć razy, jednak widząc efekt moje zmęczenie odeszło w mig. Bluzka cała pokryta okruszkami wyglądała jakby rozbił się na niej ogromny głaz. Chwyciłam czarny lakier, tym razem w sprayu i ostrożnie nim psiknęłam. Dopiero po chwili doszłam do wniosku, że trzeba najpierw otworzyć okno i rozdzielić gazety, dla bezpieczeństwa podłogi. Na podłodze, w miejscu pracy poukładałam gazety, a później podeszłam do parapetu i delikatnie wsunęłam ręce pod Fiszkę. Wolałam nie ryzykować, więc przeniosłam kotkę na łóżko, moszcząc jej "gniazdko" w kocu. Otworzyłam okno i ponownie złapałam spray. Bluzka leżała na podłodze, rozłożona na gazetach. Potrząsnęłam sprayem i rozpoczęłam psikanie nim mojej jeszcze niedoszłej, zwęglonej bluzki. Po chwili obróciłam ją na drugą stronę i zrobiłam to samo, co z pierwszą. Kończąc zamknęłam spray i chwyciłam bluzkę za koniuszki, które jako jedyne były suche. Chwilę ją tak potrzymałam, by wyschła, a gdy to nastało założyłam ją. Nareszcie skończyłam. Zostały najwyżej dodatki, którymi był barwnik, lądujący na moich rękach oraz latex na paznokciach, pomalowany lakierem. Z butami nic nie robiłam, bo po co? Szczęśliwa z wykonanej pracy wyszłam na korytarz, prowadząc Rokiego. Była już osiemnasta, a na korytarzach było zaledwie kilka osób, jednak o wspaniałych charakteryzacjach. Zauważyłam dwie dziewczyny, stojące przy jakimś ogłoszeniu. Gdy one odeszły, skierowałam się do wiszącej kartki i zaczęłam czytać: "Drodzy uczniowie Dressage Academy! Dzisiejszego dnia odbywać się będą różnego rodzaju zabawy Halloweenowe, których nie było aż od 28 lat! Dla tych co nie wiedzą, zachęcam do zagłębienia się w . Na dzisiejsze zabawy zapraszamy wszystkich uczniów oraz ich konie. Rozpoczną się one od godzinie 21:00, a zakończą o godzinie 06:20. Mamy nadzieję, że na długo zapamiętacie tegoroczne Halloween. Bawcie się dobrze!"
Zaskoczyło mnie to, że pani Angelina organizuje takie rzeczy w akademii -z chęcią tam pójdę -pomyślałam.
Na chwilę jeszcze wróciłam się do pokoju, by wziąć wcześniej robioną derkę i kantar, po czym wyszłam, nie pozostawiając tam Rokiego. Na podwórku roiło się od uczniów, wyprowadzających psy; najprawdopodobniej przed uroczystością, by nie musieć wychodzić z nimi podczas zabaw. Kierowałam się do stajni, niestety z trudem, gdyż utrzymanie Rokiego stało się wielką sztuką. Pies ciągnął do innych czworongów, w ogóle nie zważając na ich właścicieli. Kiedy wchodziłam do stajni, Roki mało się nie potknął- tak właśnie uważał gdzie idzie. Przywiązałam psa do kratki od boksu i wyprowadziłam z niego Irama. Szybko założyłam na niego jego nową Halloweenową derkę, po czym ostrożnie zdjęłam kantar; koń był przyzwyczajony do tego, że gdy zdejmuję mu kantar, może biegać wolno. Tym razem tak nie było, na co ogier zareagował lekkim pchnięciem mnie prosto na psa. W ostatniej chwili złapałam Irama za grzywę i odepchnęłam. Mogłam spokojnie założyć mu kanar i przyczepić karabińczyk. Zrobiło się chłodno, więc wprowadziłam konia do boksu, po czym chwyciłam smycz z Rokim i wyszłam ze stajni, spacerując sobie i jednocześnie czekając aż pies załatwi swoje potrzeby. Mijałam wiele osób, w oddali zdążyłam zauważyć już Sama, Ricka i tą wcześniej poznaną dziewczynę. Uśmiechnęłam się, jednak nie podeszłam; wolałam czas poświęcić Rokiemu, chociaż dziś. Przeszliśmy się po całym terenie Dressage Akademy, po czym wyszliśmy poza bramę. Zapowiadał się długi spacer. Maszerowaliśmy wzdłuż drogi, jednak z początku mój towarzysz niechętnie za mną podążał; bardziej interesujące były psy, które mijaliśmy. Po jakimś czasie przestałam zwracać na to uwagę i skupiłam się na otoczeniu. Wokół widziałam pola, po których jeździli uczniowie na swoich koniach. Miałam ochotę wsiąść na Irama i również pogalopować, jednak... ostatnio nie było czasu. Roki już "wyluzował" i przestał natarczywie ciągnąć, więc mogłam iść spokojnie. Było już ciemno, co sprawiło że mało widziałam. Lepiej dla psa, bo on przynajmniej mógł coś zobaczyć.
Zdążyłam już zawrócić i sprawdzić, która godzina. Była już dwudziesta czterdzieści dwa, więc w zasadzie pozostało mi osiemnaście minut. Mimo to, iż widziałam że zdarzę na czas, to wolałam przyspieszyć do biegu. W końcu musiałam odprowadzić Rokiego, ale też nakarmić wszystkie zwierzaki. Jutro muszę wypuścić Nell i Anakina, bo dawno nie wychodzili z klatek. W końcu byłam przy bramie. Sam bieg zajął mi około dwóch-trzech minut, więc czasu mi nie ubyło. Zmierzałam do akademika. Nagle poczułam szarpnięcie, a raczej coś, co nie pozwalało mi iść dalej. Odwróciłam się i okazało się, że Roki, pan wielki się położył. Jak on tak robi, to znaczy, że jest zmęczony, bardzo zmęczony. Uśmiechnęłam się pociągnęłam lekko smycz. Pies przytkał nos w łapy, oglądając otoczenie. Podeszłam do niego i lekko uniosłam, aż w końcu sam wstał. Musiałam szybko iść, by znów się nie położył. Gdy byliśmy na korytarzu spuściłam psa, by mógł swobodnie dobiec do drzwi, co zrobił błyskawicznie. W tym momencie nic nie obchodziło go bardziej, niż wejście do mieszkania i położenie się na swój kojec. Otworzyłam drzwi, a Roki niczym piorun wbiegł do pokoju. Zamknęłam je na chwilę i pospiesznie podeszłam do szafek z jedzeniem. Nell i Anakin już szaleli, Fiszka akurat piła wodę, a... a Roki spał. Wyjęłam dwie garstki odpowiednich karm, po czym jedną wrzuciłam do miseczki Nell, a drugą do Anakina. Po tych czynnościach wyjęłam z tego samego miejsca saszetkę dla Fiszki oraz puszkę dla Anakina. To będzie ich kolacja. Nałożyłam oba pokarmy do miseczek, a gdy zwierzaki zabrały się do jedzenia, szybko wyszłam zamykając za sobą drzwi. Podeszła do mnie pani Peek i dała mi do ręki jakąś kartkę. Podziękowałam i czytając, schodziłam po schodach.
-Roki! -krzyknęłam, a pies odwrócił się i przekrzywił głowę -Wracaj tu!
Pies przez chwilę na mnie patrzył, ale po chwili zaczął obwąchiwać podłogę, ściany i drzwi od innych pokoi. Postanowiłam że nie będę go gonić, bo na nic to się zda. Miałam lepszy sposób;
Weszłam szybko do pokoju i podeszłam do szufladki, w której znajdowała się karma i inne tego typu rzeczy, w tym smakołyki. Wzięłam garstkę chrupek i wybiegłam na korytarz. Roki już leżał na podłodze, rozglądając się. Nikogo nie było, co wydawało mi się dziwne. Wystawiłam rękę i rzuciłam na podłogę parę smaczków. Pies widząc lecące kuleczki przez chwilę jeszcze leżał, a po chwili biegiem ruszył w moją stronę. Wystarczyły dwie sekundy, a leżących na zimie chrupek nie było. Złapałam czworonoga za obrożę i bez oporu wprowadziłam do pokoju, przymykając drzwi -Gdzie to się ucieka? -spytałam w miarę ciepło, po czym wycofałam się, ostrożnie zamykając drzwi za sobą. Dopiero wtedy zauważyłam Halloweenowe ozdoby, wiszące w wielu miejscach; najwidoczniej cała akademia świętuje to święto. Uśmiechnęłam się pod nosem i po czym zaczęłam oglądać wiszące na ścianach zdjęcia koni i ich imiona. Zdecydowałam, że jednak wrócę do pokoju i obmyślę całą sprawę związaną z Halloween. Po dłuższych namysłach miałam pomysł na stylizację, ale było mi mało. Chwyciłam kantar, leżący w jednej z szuflad, ubrałam buty i ruszyłam do stajni szybkim krokiem; chciałam się przejść z Iramem. Zamknęłam za sobą drzwi i wyszłam z internatu. Na podwórku również było wiele ozdób, a szczególnie dyń, które zapewne najlepiej wyglądać będą nocą. Tym razem zwolniłam, by móc przyjrzeć się otoczeniu i dopatrzyć szczegółów, których wcześniej nie zauważyłam. Szłam tak rozglądając się z zadowoleniem, jednak moja "wycieczka" celu nie miała, co sprawiło że zdałam się na los. Mijałam wiele osób, a w oddali widziałam spacerujące dwie dziewczyny, wraz z psami. Wolnym krokiem doszłam do stajni. Prywatnej, na szczęście. Zanim zorientowałam się gdzie jestem, zdążyłam usłyszeć i przestraszyć się bardzo głośnego kopnięcia w drzwi od boksu. Hałas spowodował, że podskoczyłam lekko, ogarniając gdzie jestem. Odwróciłam głowę i spojrzałam na boksy koni; łby cztero-kopytnych zerkały na mnie. Brakowało tylko trzech wystających główek, w tym Irama. Szybko podbiegłam do jego boksu. Dopiero po chwili zauważyłam ogiera, który stał przy ścianie i zerkał na mnie co chwila. Odetchnęłam z ulgą i otworzyłam drzwi od boksu. Iram podszedł do mnie i trącił mnie nosem; najwidoczniej chciał wyjść sam, ale ja mu nie pozwoliłam. Nałożyłam kantar z lekkim trudem, a po chwili wyszłam ze stajni, prowadząc go. Postanowiłam że przejdę się "na pieszo", a celem wyprawy będzie... łąka.
Szliśmy chyba z godzinę, jednak mimo lekkiego bólu nóg, udało mi się tam dojść, bez wsiadania na konia. Będąc na miejscu uśmiechnęłam się i pogładziłam Irama po chrapach. Zarżał on cicho, a ja postanowiłam że mu zaufam; odpięłam karabińczyk z uwiązem od kantara i poklepałam konia po szyi. Wierzchowiec ruszył przed siebie szybkim galopem i zataczał duże koła. Usiadłam na miękkiej trafie, bawiąc się jej źdźbłami. Iram zwolnił do kłusa, biegnąc w moją stronę, a po chwili stanął dęba i znów zaczął bardzo szybko galopować.
Powoli położyłam się na trafie, obserwując konia, jednak moje powieki same zaczęły się zamykać, zabierając mnie do krainy snów.
Obudził mnie głośny huk, brzmiący jak strzał z karabinu. Szybkim ruchem podniosłam się i nerwowo rozglądałam za koniem. Mój wzrok wędrował już po lasku oraz dalszych polach i łąkach. Niepotrzebnie. Po chwili usłyszałam chrapnięcie, więc odwróciłam głowę w stronę dochodzącego dźwięku; był to mój koń, tarzający się w trawie.
-Iram -powiedziałam ze śmiechem i podeszłam do konia, który właśnie wstał. Chwyciłam go za kantar, zwracając uwagę na "misia". Wtedy mnie olśniło -można by zrobić kostiumy dla zwierząt -pomyślałam i dopięłam karabińczyk. Pociągnęłam lekko uwiąz, a koń ruszył za mną stępem. Wracaliśmy do domu tą samą drogą, którą przyszliśmy. Jakimś cudem szliśmy szybko, a moje nogi nie czuły zmęczenia. To zapewne dlatego, ponieważ w mojej głowie tworzyły się pomysły na stroje i inne charakteryzacje dla pupili. Nie zwracałam uwagi na drogę, którą pokonaliśmy, ani na tą, która nam została. W końcu jednak ocknęłam się; byliśmy już niedaleko stajni. Przyspieszyłam kroku, a koń posłusznie mnie dogonił. Uwiąz był długi, więc trochę go spuściłam, po czym ruszyła szybszym biegiem w stronę stajni prywatnej. Iram po chwili również przyspieszył, co sprawiło że mnie dogonił, a w końcu wyprzedził. Na szczęście w chwili, gdy zaczął mnie już ciągnąć, zwolnił do kłusa i biegł tak równo ze mną. Zaraz potem znaleźliśmy się w stajni. Iram z chęcią wszedł do boksu, jednak nie zdejmowałam mu kantara. Postanowiłam że na razie go na nim zostawię, by czasem wyprowadzić konia i przymierzyć "kostium". Zamknęłam pospiesznie boks i wybiegłam ze stajni, gdyż zbliżała się szesnasta. Gdy się obudziłam, była dwunasta, więc minęły cztery godziny... jak czas szybko leci. Weszłam do akademii, jednak będąc już niedaleko mojego pokoju, zapomniałam o jednej rzeczy. Chciałam zrobić kostiumy i własną charakteryzację, a nie mogłam, bo nie miałam odpowiednich do tego rzeczy. Materiały, sztuczna krew i inne barwniki, jakieś dodatki... nic nie miałam. Na szczęście posiadałam oszczędności, więc postanowiłam że poszukam jakiegoś sklepu. Przeszłam się wzdłuż korytarza i spotkałam idącą nim dziewczynę o brązowych włosach. Podeszłam od niej, zauważyłam że jest zamyślona. Nie chciałam jej długo zawracać głowy, więc po prostu szybko, konkretnie spytałam -Cześć, czy mogłabyś mi powiedzieć gdzie znajduje się jakiś sklep? -uśmiechnęłam się lekko.
-Tak... poza bramą... -powiedziała wybudzając się z zamyśleń -Nazywa się "Koniczyna". Powinnaś go zauważyć, znajduje się pod dość dużym zadaszeniem, a przed bramą jest tablica informacyjna... na niej jest strzałka pokazująca, w którą stronę jest sklep. Jego szyld bardzo dobrze widać.
-Dzięki -odpowiedziałam pośpiesznie, jednak ciepło i pobiegłam w podane miejsce. Było już późno. W końcu do wieczora pozostały zaledwie trzy godziny... a ja nie miałam nic. Wychodząc poza bramę akademii, zauważyłam wielką tablicę informacyjną, ze strzałką; tak jak podała tamta dziewczyna... niestety nie spytałam o jej imię, cóż. Pobiegłam we wskazane przez strzałkę miejsce. Szybko zauważyłam szyld "Kopyto" oraz wielkie zadaszenie, pod które po chwili wbiegłam. Sklep był duży; jego główna część zwana "Kopytem" była największa. Po lewej zauważyłam napis "Koniczyna" z podpiską "Restauracja" nad nazwą, a po prawej stronie był napis "Podkowa" z podpiską "Sklep jeździecki" niżej. Przed Kopytem, a obok Koniczyny, stały stoliki, najpewniej należące do owej restauracji. Chciałam zwiedzić wszystko, jednak teraz nie było czasu. Weszłam szybko do sklepu, rozglądając się. Tam naprawdę było mnóstwo rzeczy; od jedzenia po najróżniejsze rzeczy plastyczne, a nawet metalowe śruby w dalszych regałach. Zwisającą z sufitu tabliczkę, na której napisane było "Artykuły plastyczne". Podbiegłam do tamtego miejsca i szczerze mnie ono zdziwiło. Były cztery długie regały, zapełnione przedmiotami plastycznymi. Przejrzałam każdy regał oraz udało mi się znaleźć wszystko, co potrzeba. Miałam ze sobą koszyk, który stawał się już ciężki. Szeptem zanalizowałam wszystkie wzięte przedmioty- Sztuczna krew, blog kartek samoprzylepnych, barwniki spożywcze, lakier nie toksyczny, kredy w mazaku, pastele suche, zestaw materiałów lekkich, zestaw materiałów ciężkich, gumeczki, cienie i kredki Halloweenowe, nitki i mulina, rękawiczki, scyzoryk, farby... srebrna, złota, czerwona, niebieska, biała, pomarańczowa, fioletowa, różowa, zielona i czarna - nie toksyczne, sztuczna skóra, latex, wosk do charakteryzacji i sztuczne futro, plastikowe pajączki, klej w pistolecie oraz masa modelarska -zatrzymałam się i wzięłam w rękę wymówioną rzecz, po czym dowiedziałam się tego co chciałam -Szybko wysychająca -dodałam z ulgą. Pełny koszyk zaniosłam do kasy. O dziwo nie było kolejki. Kasjerka żwawo skasowała zakupy.
-To będzie... 151,50 zł -powiedziała, a ja zrobiłam oczy "sowy", a takie lepiej w Halloween. W sumie zakupiłam bardzo dużo rzeczy, więc cena się zgadzała. Bez wahania podałam pani gotówkę i otrzymując resztę, podziękowałam i spakowałam zakupy do reklamówki. Starałam się włożyć je delikatnie, by nic nie zgnieść. Po chwili miałam wszystko, co trzeba, więc pożegnałam się i wyszłam ze sklepu. Trzymając w rękach reklamówkę, ostatni raz spojrzałam za siebie - sklep był ogromny, a pusty... zapewne wszyscy już przebrani. Choć... nie zauważyłam żadnych charakteryzacji na twarzach uczniów... może nie zwróciłam na to uwagi?
Robiło się już ciemno, jak to na jesień wypada, mimo iż była dopiero szesnasta trzydzieści. Widząc godzinę, którą pokazywał zegarek, zmartwiłam się i przyspieszyłam kroku, prawie że do biegu. Po dziesięciu minutach znalazłam się w akademiku. Szybko otworzyłam drzwi, by po chwili je zamknąć. Przywitał mnie Roki, który mało co mnie nie przewrócił. Pogłaskałam psa po głowie i położyłam zakupy na łóżku, po czym podeszłam do szufladki i wyciągnęłam z niej psią i kocią karmę. Psia była nowa, więc chwyciłam nożyczki i szybkim ruchem przecięłam górną część, otwierając paczkę. Podeszłam do dużej miski psa i wsypałam do niej karmę, wypełniając ją po brzegi. Kocia karma była już otwarta, więc skierowałam się ku kociej miseczce leżącej na parapecie, po czym wsypałam do niej chrupki. Fiszka nawet tego nie zauważyła, mimo że spała obok. Podeszłam jeszcze do klatki Anakina i Nell. Zwierzątka spały, więc cicho otworzyłam klatkę i włożyłam im po garstce karmy do miseczek. Szybko ogarnęłam pokój, a w szczególności biurko, rozkładając na nim wszystkie zakupione rzeczy. Czas było wziąć się do roboty. Otworzyłam paczkę z materiałami ciężkimi oraz lekkimi; te pierwsze były gładkie i... "lały" się w moich rękach. Za to te drugie były sztywniejsze, coś w typie filcu. Okazało się, że filc również znajduje się w tej paczuszce. Pierwsze co planowałam zrobić, to kostium dla konia. Jedyną rzeczą, którą najbardziej potrzebowałam, była derka wiązana, której oczywiście nie miałam. To znaczy... miałam jedną, ale kupiłam ją w dość drogim sklepie "Americano" za 250 złotych, więc nie spieszyło mi się do "niszczenia" jej. Złapałam szybko smycz Rokiego i przypięłam mu do obroży. Na szczęście pies zdążył już zjeść i czas był, by wyjść z nim na spacer. Biegłam do... "Podkowy" po derkę. Kilka minut później, byłam na miejscu. Przywiązałam psa do stojaka na rowery i wbiegłam do sklepu, rozglądając się za derkami. Okazało się że i Podkowa jest dużym sklepem, więc podbiegłam do jednego z pracowników -Dzień dobry, czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie znajdują się derki? -spytałam, a pracowniczka zmierzyła mnie ciepłym wzrokiem.
-Tak, chodź, zaprowadzę cię -odpowiedziała miło i zaprowadziła mnie do działu z derkami -Może w czymś jeszcze ci pomóc? Coś doradzić?
-Hmm... czy poleca pani którąś z derek wiązanych? -zapytałam i uśmiechnęłam się, mierząc wzrokiem regały i posągi z derkami.
-Czy którąś polecam...-powiedziała w zamyśleniu kobieta -Może nie osobnej, ale muszę przyznać że ten zestaw -mówiła, podchodząc do "manekina" na którym widniał zielony kantar i derka -jest bardzo dobry i wytrzymały. A do tego jest promocja.
-Potrzebuję samej derki -odpowiedziałam i zaśmiałam się -Chociaż.... no dobrze, a ile kosztuje, skoro jest promocja? -spytałam, szukając gdzieś ceny.
-Cena tego zestawu, to 105,50 złotych -odparła i zdmuchała paproch z kantara -To jak? Zapakować? -pracowniczka uśmiechnęła się i chwyciła kantar.
-Tak, poproszę -powiedziałam z uśmiechem -A... czy jest inna wersja kolorystyczna? -spytałam.
-Tak jest fioletowa, czarna i granatowa -odpowiedziała i wskazała palcem półkę z pudłami, do której po chwili podeszłam.
Wybrałam odpowiedni kolor, którym był fioletowy i chwyciłam pudło w ręce. Było dość duże, więc musiałam z chwilę wychylać głowę poza nie, by cokolwiek zobaczyć. Będąc przy kasie, podałam zestaw kasjerce, a ona skasowała go i podała mi cenę -105,50 złotych -powiedziała.
Wyciągnęłam portfel i zaczęłam przeliczać gotówkę, po czym podałam sprzedawcy odpowiednią sumę. Po otrzymaniu pudła z powrotem, podziękowałam i wyszłam ze sklepu, gdzie czekał na mnie Roki. Odwiązałam psa i ruszyliśmy szybkim krokiem ww kierunku akademii. Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, by Roki się załatwił, co zrobił dość szybko. Gdy byliśmy już na terenie Dressage Academy, nie obyło się bez szczekania. Głośne echo rozeszło się, obijając o ściany akademika i szkoły. Uciszyłam psa i po chwili byliśmy w moim pokoju. Odpięłam smycz od obroży Rokiego i włożyłam ją do szufladki. Pudło stało na środku pokoju, więc pies spokojnie mógł obwąchać nową rzecz. Zaraz potem odpakowałam je i wyjęłam ostrożnie derkę; była naprawdę ładna, a już szczególnie podobał mi się kolor. Rozłożyłam derkę na dywanie i zaczęłam rozkładać wokół niej filc i inne materiały. Sięgnęłam po kupiony scyzoryk i nim dużą dynię z pomarańczowego filcu, po czym czarnym markerem dorysowałam jej kontury. Z zielonego filcu wycięłam ogonek do dyni, a z białego kości. Wszystko to przykleiłam do derki, używając kleju w pistolecie. Zrobiłam dość dużo takich dyń i kości, co sprawiło że biały i pomarańczowy filc się kończył. Czas był na kantar. Wzięłam paczkę ze sztucznymi pająkami oraz mulinę.Kawałek czarnej muliny, przywiązałam do odwłoku pająka, po czym drugi koniec muliny doczepiłam do paska policzkowego. Powtórzyłam tą czynność jeszcze siedem razy, a następnie wzięłam woreczek śniadaniowy i włożyłam do niego sześć pajączków. Planowałam wplecenie ich w grzywę Irama. Derka i kantar były gotowe, więc czas na samą charakteryzację konia. Chwyciłam czarny lakier (ten nie toksyczny), również spakowałam go do woreczka. Potem wyciągnęłam większą reklamówkę i do niej wrzuciłam mniejszy woreczek, czerwony barwnik spożywczy, białą farbę oraz oczywiście pędzelki. Już miałam wyjść z pokoju, jednak przypomniały mi się kartki samoprzylepne, które z pewnością się przydadzą. Szybko wzięłam cały blok i spakowałam go do reszty, po czym wyszłam. Zbiegając ze schodów spotkałam jakiegoś chłopak i rudowłosą dziewczynę. Nie rozmawiałam z nimi, bo bardzo się spieszyłam. Gdy dobiegłam do boksu Irama, otworzyłam jego drzwiczki i chwyciłam konia za kantar, przyciągając do mnie. Wyprowadziłam zwierzę z boksu i przypięłam karabińczyk do jego kantara, by przywiązać uwiąz do kratki od boksu. Poklepałam lekko Irama i kucnęłam, kładąc reklamówkę na podłodze. Postanowiłam, że jednak zanim zacznę tworzyć charakteryzację Iramowi, wyczyszczę go. Weszłam do siodlarni i szybko chwyciłam szczotki oraz kopystkę, należące do Irama. Szybko, ale porządnie oczyściłam konia z kurzu i kilku zaklejek, po czym wyczyściłam mu kopyta. Odniosłam skrzyneczkę z kopystką i szczotkami z powrotem do siodlarni. Gdy wróciłam, wzięłam czarny lakier i przykucnęłam do kopyt Irama. Ogier trochę się zdziwił, jednak o dziwo stał spokojnie. Zamierzałam namalować mu na kopytach pająki, jednak zdecydowałam, że najpierw pomaluję je białą farbą, a potem lakierem - oczywiście to wszystko nie toksyczne. Wyciągnęłam z reklamówki białą farbę i duży pędzel, po czym zamoczyłam go w białym płynie. Wystarczyły trzy, dokładne maźnięcia, i kopyto było białe. Musiałam uważać na sierść na pęcinach. Żwawo pomalowałam dwa przednie kopyta, trudniej było z tylnymi, bo Iram zaczął się wiercić. Na szczęście udało mi się z tym uwinąć, więc zabrałam się do malowania pająków na kopytach, które już wyschły. Na każdym kopycie miały znajdować się trzy pająki. Pierwsze dwa ośmionogi mi nie zbyt wyszły, za to kolejne były wręcz idealne... tylko nogi takie krzywe trochę. Gdy zakończyłam malowanie lakierem (oczywiście dwa tylne kopyta znów się wierciły) mogłam zabrać się za "szpecenie" mojego Irama.
Przyciągnęłam do siebie reklamówkę i wyciągnęłam z niej czerwony barwnik oraz mniejszy pędzelek, który zamoczyłam w otwartej białej farbie. Na szyi Irama zaczęłam malować duże, białe kości kości, idące od gardła do klatki piersiowej. Zajęło mi to około piętnastu minut, a pracę utrudniał mi wiercący się koń. W końcu jednak skończyłam część "szyjną" i czas było się zabrać za nogi oraz kręgosłup. Na nogach ogiera namalowałam pojedyncze kostki, wchodzące w "szkielet" nogi końskiej. Dziwnym trafem cztero-kopytne zwierzę, stojące naprzeciwko mnie, stało grzecznie. Z uśmiechem dokończyłam pracę z nogami i bez trudu namalowałam kręgi kręgosłupa na grzebiecie konia. Miałam chwilę, by odsapnąć. Odetchnęłam z ulgą, po czym wstałam i odgarnęłam nogą rzeczy leżące na podłodze. Iram zarżał głośno, widząc że wyciągam coś z kieszeni. Pogładziłam konia po chrapach i dałam mu kostkę cukru. W tym momencie do stajni weszła jakaś dziewczyna, która widząc Irama, spojrzała na mnie jak na idiotkę. Odwróciłam wzrok i westchnęłam cicho. Może nie powinnam robić takich rzeczy z koniem? Cóż, w sumie jak się coś zacznie, to powinno się skończyć... i tak już tego nie cofnę, prawda? Dziewczyna siodłała konia, więc mogłam odpocząć i nie narażać się na jej obserwacje przy charakteryzacji Irama. W końcu czarno włosa wyszła, co sprawiło że ponownie zabrałam się do pracy. Wyciągnęłam nożyczki oraz blok z kartkami samoprzylepnymi, po czym otworzyłam na kartce czarnej, którą wyrwałam szybko, i wycięłam z niej dwa, niezbyt ładne trójkąty, mające służyć jako oczy. Okazały się niezbyt ładne, gdyż jeden były duży, a drugi mały. Obróciłam czarną kartkę w ręce i wycięłam kolejne dwa trójkąty, które wyszły bardzo dobrze oraz zygzak, przypominający błyskawicę, która również nie wyglądała źle. Uśmiechnęłam się do siebie i delikatnie odkleiłam "nalepki", po czym nakleiłam trójkąty między ganaszem, a powieką. Zygzak, będący ustami, został usadowiony niżej. Pozostały mi jeszcze dwie rzeczy do zakończenia charakteryzacji konia. Mianowicie "krew" oraz sztuczne pająki. Wyjęłam z woreczka czerwony barwnik spożywczy oraz woreczek z pająkami, który położyłam na grzbiecie Irama. Nawet się nie ruszył, co sprawiło, że poklepałam go po szyi, po czym otworzyłam barwnik i bez skrupułów wylałam pół jego zawartości na grzbiet ogiera, zdejmując jednocześnie pająki, które chwilę wcześniej na nim położyłam. Sztuczna krew zaczęła dość powoli ściekać po jego nogach, zadzie oraz parę kropel trafiło na szyję. Zaletami tego barwnika, czy jak kto woli "sztucznej krwi" było to, że była gęsta i gdy zasychała, krople, które płynęły zasychały w takiej samej postaci, lekko wypukłe. Zostały jeszcze pająki. Wyciągnęłam z woreczka wszystkie pająki, które wzięłam, a następnie "wplotłam" je w grzywę Irama. Gdy w końcu skończyłam, odwiązałam uwiąz od kratki, po czym wprowadziłam konia do boksu, odczepiając karabińczyk. Gdy wyszłam, zabrałam reklamówkę i kierowałam się do pokoju, w którym mieszkałam. Była już godzina siedemnasta trzydzieści, więc wcześnie nie było. Zamierzałam stworzyć teraz charakteryzację dla siebie.
Chwilę później byłam na miejscu. Zwierzaki spały, co trochę mnie zdziwiło. Po Halloween pójdę gdzieś z nimi, bo nie mogą tak siedzieć ciągle w domu. Usiadłam w końcu przy biurku i rozpakowałam wszystkie rzeczy, które były mi potrzebne. Najgorsze było to, że nie miałam pomysłu. Postanowiłam, że rozrysuję wszystko na kartce, jednak nic mi nie wychodziło, ani nie podobało. Każdą kartkę zgniatałam i wrzucałam do śmieci... trochę marnotrawstwo. W końcu jednak, jakiś pomysł dowlókł się do mojej głowy; podpalona twarz - pomyślałam, jednak poczułam dylemat, między tym, a po prostu wilkołakiem... tym razem zdecydowałam się na "podpaloną twarz". Na biurku po kolei kładłam: Latex, wosk do charakteryzacji, scyzoryk, sztuczną krew, której niewiele zostało, czarny lakier nie toksyczny, kredy mazaku, cienie i kredki Halloweenowe. Było tego tak dużo, że nie wiedziałam od czego zacząć. Najpierw nałożyłam biały "podkład" i cienie, by twarz była blada. Później białą kredą w mazaku domalowałam miejsca przy nosie i oczach, co poskutkowało kichnięciem. Z westchnieniem wzięłam czerwoną kredę i przejechałam nią po czole robiąc jasną kreskę, którą zaraz roztarłam palcem. Chwyciłam różowe i czerwone cienie, po czym nałożyłam je na palec i na policzki, rozcierając. Potem zaczęłam nakładanie latexu małą szpatułką; na lewy policzek, brodę, nad lewym okiem i pod nim, po czym w okolicach tych miejsc trafił wosk do charakteryzacji (gdy wysechł latex). Do mojej dłoni trafił teraz scyzoryk. Przyłożyłam ostrze do twarzy i patrząc pilnie w lusterko, zaczęłam lekko nadrywać moją "sztuczną skórę" w tym zrobiłam też lekkie zagłębienie, do którego "pokropiłam" sztuczną krwią. Pozostała jeszcze zwęglona skóra, którą stworzyłam dzięki kredkom Halloweenowym, lakierowi oraz cieniom. Postrzępiony wosk i latex lekko podmalowałam cieniami, kontury dorysowałam kredkami. Teraz tylko lakier. Wstałam, mało nie potykając się o psa, po czym powędrowałam do kuchni, z której zaraz potem wyniosłam małą miseczkę. To właśnie do niej wlałam lakier i wymieszałam ze skruszoną białą i czarną kredą. Dzięki temu lakier nabrał "matowości" i w miarę wyglądał jak węgiel. Teraz pozostało tylko nałożyć go na twarz; zrobiłam to szpatułką. Postrzępiona, krwawiąca, zwęglona skóra wyglądała niesamowicie. Zostało trochę sztucznej krwi, którą po prostu pokropiłam sobie włosy. Na końcu odcięłam "dzióbek" od pojemniczka po krwi, po czym włożyłam do niego pędzelek, obracając go lekko. Dosłownie koniuszek pędzelka skropiłam kropelką wody, po czym zaczęłam "pstrykać" nim, robiąc na mojej twarzy malutkie, krwiste kropki. Charakteryzacja gotowa... jeszcze tylko kostium. Zajrzałam do toaletki, a następnie wyjęłam z niej łańcuszek z czarną czaszką. Już miałam zamknąć toaletkę, gdy nagle moją uwagę przykuła mała, foliowa, zasuwana torebeczka. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć, co ona tam robi i co się w niej znajduje. Postanawiając, że do niej zajrzę, wyciągnęłam ową rzecz i otworzyłam zasuwkę, dostrzegając czarne soczewki.
-W sam raz! -krzyknęłam cicho z ekscytacją. Przypomniało mi się, skąd je mam; otóż ja i moje przyjaciółki zawsze w Halloween dawałyśmy sobie prezenty. Mój prezent z zeszłego roku, to właśnie te soczewki. Uśmiechnęłam się do siebie i podeszłam do lusterka.
Teraz kostium. Wyciągnęłam z szafy podarte spodnie, na które dosłownie "wylałam" czarny lakier i odrobinę czerwonego barwniku, który wcale nie wyglądał gorzej od sztucznej krwi. Miałam dobry pomysł na bluzkę. Wyjęłam masę modelarską, po czym ulepiłam z niej sześć dużych kulek. Na chwilę usiadłam na łóżko, by odczekać i wysychanie, które nie trwało długo. Dziesięć minut później wstałam, chwytając jedną kulkę w rękę, uderzyłam nią o biurko; była twarda. Moim zadaniem było rozbicie tych kulek, a raczej ich zmiażdżenie. Próbowałam zrobić to na wiele sposobów, jednak nie pozostało mi nic innego, jak młotek. Otworzyła drzwi od pokoju, jednak po chwili je zamknęłam, podchodząc obojętnie do doniczki, którą podniosłam i właśnie nią zmiażdżyłam kulki. Była ona dość ciężka, masywna i metalowa, więc nie sprawiło jej to trudności. Skruszona masa, posłużyła mi jako "węgiel". Rozgrzałam klej w pistolecie, po czym przeleciałam nad bluzką gorącą, gęstą cieczą. Nie czekając posypałam po niej okruszkami masy. Tą czynność powtórzyłam jeszcze sześć razy, jednak widząc efekt moje zmęczenie odeszło w mig. Bluzka cała pokryta okruszkami wyglądała jakby rozbił się na niej ogromny głaz. Chwyciłam czarny lakier, tym razem w sprayu i ostrożnie nim psiknęłam. Dopiero po chwili doszłam do wniosku, że trzeba najpierw otworzyć okno i rozdzielić gazety, dla bezpieczeństwa podłogi. Na podłodze, w miejscu pracy poukładałam gazety, a później podeszłam do parapetu i delikatnie wsunęłam ręce pod Fiszkę. Wolałam nie ryzykować, więc przeniosłam kotkę na łóżko, moszcząc jej "gniazdko" w kocu. Otworzyłam okno i ponownie złapałam spray. Bluzka leżała na podłodze, rozłożona na gazetach. Potrząsnęłam sprayem i rozpoczęłam psikanie nim mojej jeszcze niedoszłej, zwęglonej bluzki. Po chwili obróciłam ją na drugą stronę i zrobiłam to samo, co z pierwszą. Kończąc zamknęłam spray i chwyciłam bluzkę za koniuszki, które jako jedyne były suche. Chwilę ją tak potrzymałam, by wyschła, a gdy to nastało założyłam ją. Nareszcie skończyłam. Zostały najwyżej dodatki, którymi był barwnik, lądujący na moich rękach oraz latex na paznokciach, pomalowany lakierem. Z butami nic nie robiłam, bo po co? Szczęśliwa z wykonanej pracy wyszłam na korytarz, prowadząc Rokiego. Była już osiemnasta, a na korytarzach było zaledwie kilka osób, jednak o wspaniałych charakteryzacjach. Zauważyłam dwie dziewczyny, stojące przy jakimś ogłoszeniu. Gdy one odeszły, skierowałam się do wiszącej kartki i zaczęłam czytać: "Drodzy uczniowie Dressage Academy! Dzisiejszego dnia odbywać się będą różnego rodzaju zabawy Halloweenowe, których nie było aż od 28 lat! Dla tych co nie wiedzą, zachęcam do zagłębienia się w . Na dzisiejsze zabawy zapraszamy wszystkich uczniów oraz ich konie. Rozpoczną się one od godzinie 21:00, a zakończą o godzinie 06:20. Mamy nadzieję, że na długo zapamiętacie tegoroczne Halloween. Bawcie się dobrze!"
Zaskoczyło mnie to, że pani Angelina organizuje takie rzeczy w akademii -z chęcią tam pójdę -pomyślałam.
Na chwilę jeszcze wróciłam się do pokoju, by wziąć wcześniej robioną derkę i kantar, po czym wyszłam, nie pozostawiając tam Rokiego. Na podwórku roiło się od uczniów, wyprowadzających psy; najprawdopodobniej przed uroczystością, by nie musieć wychodzić z nimi podczas zabaw. Kierowałam się do stajni, niestety z trudem, gdyż utrzymanie Rokiego stało się wielką sztuką. Pies ciągnął do innych czworongów, w ogóle nie zważając na ich właścicieli. Kiedy wchodziłam do stajni, Roki mało się nie potknął- tak właśnie uważał gdzie idzie. Przywiązałam psa do kratki od boksu i wyprowadziłam z niego Irama. Szybko założyłam na niego jego nową Halloweenową derkę, po czym ostrożnie zdjęłam kantar; koń był przyzwyczajony do tego, że gdy zdejmuję mu kantar, może biegać wolno. Tym razem tak nie było, na co ogier zareagował lekkim pchnięciem mnie prosto na psa. W ostatniej chwili złapałam Irama za grzywę i odepchnęłam. Mogłam spokojnie założyć mu kanar i przyczepić karabińczyk. Zrobiło się chłodno, więc wprowadziłam konia do boksu, po czym chwyciłam smycz z Rokim i wyszłam ze stajni, spacerując sobie i jednocześnie czekając aż pies załatwi swoje potrzeby. Mijałam wiele osób, w oddali zdążyłam zauważyć już Sama, Ricka i tą wcześniej poznaną dziewczynę. Uśmiechnęłam się, jednak nie podeszłam; wolałam czas poświęcić Rokiemu, chociaż dziś. Przeszliśmy się po całym terenie Dressage Akademy, po czym wyszliśmy poza bramę. Zapowiadał się długi spacer. Maszerowaliśmy wzdłuż drogi, jednak z początku mój towarzysz niechętnie za mną podążał; bardziej interesujące były psy, które mijaliśmy. Po jakimś czasie przestałam zwracać na to uwagę i skupiłam się na otoczeniu. Wokół widziałam pola, po których jeździli uczniowie na swoich koniach. Miałam ochotę wsiąść na Irama i również pogalopować, jednak... ostatnio nie było czasu. Roki już "wyluzował" i przestał natarczywie ciągnąć, więc mogłam iść spokojnie. Było już ciemno, co sprawiło że mało widziałam. Lepiej dla psa, bo on przynajmniej mógł coś zobaczyć.
Zdążyłam już zawrócić i sprawdzić, która godzina. Była już dwudziesta czterdzieści dwa, więc w zasadzie pozostało mi osiemnaście minut. Mimo to, iż widziałam że zdarzę na czas, to wolałam przyspieszyć do biegu. W końcu musiałam odprowadzić Rokiego, ale też nakarmić wszystkie zwierzaki. Jutro muszę wypuścić Nell i Anakina, bo dawno nie wychodzili z klatek. W końcu byłam przy bramie. Sam bieg zajął mi około dwóch-trzech minut, więc czasu mi nie ubyło. Zmierzałam do akademika. Nagle poczułam szarpnięcie, a raczej coś, co nie pozwalało mi iść dalej. Odwróciłam się i okazało się, że Roki, pan wielki się położył. Jak on tak robi, to znaczy, że jest zmęczony, bardzo zmęczony. Uśmiechnęłam się pociągnęłam lekko smycz. Pies przytkał nos w łapy, oglądając otoczenie. Podeszłam do niego i lekko uniosłam, aż w końcu sam wstał. Musiałam szybko iść, by znów się nie położył. Gdy byliśmy na korytarzu spuściłam psa, by mógł swobodnie dobiec do drzwi, co zrobił błyskawicznie. W tym momencie nic nie obchodziło go bardziej, niż wejście do mieszkania i położenie się na swój kojec. Otworzyłam drzwi, a Roki niczym piorun wbiegł do pokoju. Zamknęłam je na chwilę i pospiesznie podeszłam do szafek z jedzeniem. Nell i Anakin już szaleli, Fiszka akurat piła wodę, a... a Roki spał. Wyjęłam dwie garstki odpowiednich karm, po czym jedną wrzuciłam do miseczki Nell, a drugą do Anakina. Po tych czynnościach wyjęłam z tego samego miejsca saszetkę dla Fiszki oraz puszkę dla Anakina. To będzie ich kolacja. Nałożyłam oba pokarmy do miseczek, a gdy zwierzaki zabrały się do jedzenia, szybko wyszłam zamykając za sobą drzwi. Podeszła do mnie pani Peek i dała mi do ręki jakąś kartkę. Podziękowałam i czytając, schodziłam po schodach.
Maya Sherley.
Plan Halloween.
1. Podchody - gr. Szukający (21-23)
2. Przerwa - 23.30 - 00.15
3. Dyskoteka, rozpoczęta krótkim przejazdem - 00.20 - 4.20
4. Pokaz strojów - 4.45 - 5.40
5. Wyniki, zakończenie zabawy - 6.00 - 6.20
Zależało mi, by zdążyć na pierwszą grę, więc przyspieszyłam. Szukający... -pomyślałam i wyszłam z akademika. Na podwórzu zebrali się wszyscy uczniowie, jednak udało mi się dostrzec panią Angelinę, mówiącą przez mikrofon. Poinformowała nas w zasadzie o tym, co było napisane na kartce, a do tego dodała jeszcze, że mamy osiodłać konie. Pobiegłam szybko do stajni, chwyciłam przyczepiony do kratki uwiąz, po czym otworzyłam boks, ciągnąc lekko Irama, który szybko z niego wyszedł. Siodło wisiało na odpowiednim "stojaku" a raczej "zaczepce", więc nie musiałam po nie odchodzić. Zdjęłam koniowi Halloweenowe wynalazki i założyłam sprzęt jeździecki, nie zapominając o owijkach. Wskoczyłam na konia, po czym zakłusowałam w wyznaczone miejsce. Po kilku minutach zabawa rozpoczęła się, a uciekający pognali galopem przed siebie. My, szukający musieliśmy chwilę, dłuższą chwilę zaczekać, a gdy ta minęła, ruszyliśmy w pogoń za naszymi zbiegami. Nie przyuważyłam żadnego znajomego, więc skupiłam się na trasie. Pojechałam w stronę lasku, gdzie najpewniej ukryło się parę osób... czy tylko ja tam pojechałam? Gdy dotarłam nie przyuważyłam nikogo, ani niczego podejrzewanego. Miałam zawrócić... jednak zdezorientowało mnie rżenie konia, tuż za moimi plecami oraz stłumiony głos dziewczyny, wołający coś. Odwróciłam się i zobaczyłam spotkaną już wcześniej brązowowłosą zmagającą się z koniem. Podjechałam do niej spokojnie i przywitałam się, niestety jej koń trochę się zestresował, najpewniej przez Irama, a można było to zauważyć po ich prychnięciu i położeniu po sobie uszu.
-Cześć -powiedziałam -Ostatnio jakoś nie zdążyłam spytać... jak masz na imię?
-Ja... ja...-dziewczyna zacięła się, wciąż uspokajając rumaka -Hej... -westchnęła -Nazywam się Triss.
-Ja Maya. Jesteś... uuu-przeciągnęłam rozglądając się -uciekająca?
Triss również się rozejrzała wokół, po czym pokazała mi zieloną karteczkę, oznaczającą, że jest na tym stanowisku, które powiedziałam. Na jej twarzy zagościł nieśmiały uśmiech, gdy koń niespodziewanie szarpnął. Ja pokazałam jej czerwoną kartkę, która oznaczała, że jestem w przeciwnej drużynie. Dziewczyna spojrzała na mnie z niepewnym uśmiechem, jednak ja machnęłam ręką odwlekając zabawę.
-A on? -spytałam uśmiechając się- Jak się nazywa?
W tym momencie wierzchowiec brunetki dosłownie zrobił obrót wokół własnej osi i niemalże stanął dęba.
Triss spojrzała na mnie nieśmiało i skróciła wodze -Amor -powiedziała cicho.
Skinęłam głową i zrobiłam małe kółko; Iram musiał się ruszyć.
-Skoro jesteś szukająca... i mnie znalazłaś to może skończymy grę? -zapytała.
-Skoro jesteś szukająca... i mnie znalazłaś to może skończymy grę? -zapytała.
-Jasne... albo może poszukasz ze mną kogoś? -spytałam i skierowałam konia w stronę ujścia z lasu. Towarzyszka chwilę się wahała, aż w końcu bez słowa ruszyła za mną. Amor przez chwilę nie szarżował, co pomogło brunetce w kłusie, a zaraz potem galopie. Przez kilka minut szukałyśmy w ciszy, chwilę później przeplotły się pojedyncze słowa, a zaraz potem dorodne zdania. Trochę się pośmiałyśmy, znalazłyśmy czarnowłosą dziewczynę i jednego chłopaka, a wracając natknęłyśmy się na Sama i Ricka z ponurymi minami. Szli powoli, przeklinając pod nosem, a za nimi było dwóch chłopaków z mojej grupy. Spojrzałam na Triss wzrokiem pełnym jednocześnie ironii jak i rozbawienia. Zapewne nie ucieszyło ich to, że zostali złapani. Machnęłam ręką do brunetki, dając jej sygnał, na który obie ruszyłyśmy galopem w stronę pani Peek, wymijając bluźniących chłopaków. W końcu nadszedł czas na przerwę. Ja i Triss trochę porozmawiałyśmy i ogółem było miło. Z panią Angeliną spotkaliśmy się ponownie, jednak tym razem oglądaliśmy jej przejazd, po którym miała nastąpić dyskoteka. Radziła sobie świetnie, widać było że ona i jej koń są ze sobą bardzo zżyci. Ja i Iram dobrze sobie radziliśmy, jednak gdy jeszcze byłam w domu, więcej czasu spędzaliśmy na "trenowaniu komend" niż jeździectwa. Raz w życiu byłam na zawodach... wolałam komendy i rzeczy mniej związane z siodłem i ogłowiem. Rozpoczęła się dyskoteka, w którą wprowadzili as uczniowie. Kilka osób zaśpiewało piosenki, jednak moją uwagę przykuła znajoma dziewczyna, która niespodziewanie zniknęła mi z oczu i pojawiła się na scenie; Triss. Rozpoczęła ona przepiękną grę na skrzypcach. Gdy zeszła ze sceny zahaczyła o mnie, jednak nie chciała zostać. Pogratulowałam jej gry, a ona podziękowała i wyszła. I tak ją podziwiałam, gdyż ja nigdy nie nauczyłabym się gry na skrzypach, ani raczej nie wystąpiłabym na scenie... stres. Pokaz talentów się zakończył i wszyscy tańczyli; niektórzy w parach, inni w niewielkich grupkach, a jeszcze inni sami. Należałam do tych ostatnich... jednak nie tańczyłam. Siedziałam na ławce, trzymając kubek z herbatą w ręku i podśpiewywałam sobie. Nic nie rwało mnie do tańca. W końcu wstałam i poszłam do ogiera, który przywiązany był pod halą. Ziewnęłam i pogładziłam konia po boku, przytulając się do niego. W nieoczekiwanym momencie zza lasu rozległ się huk, który spłoszył Irama. Koń wystraszony nagłym, głośnym dźwiękiem stanął dęba oraz wiercił się, prawie że zrywając się. Udało mi się go uspokoić, jednak coś cały czas go niepokoiło, gdyż wpatrywał się w drzewa. Odwróciłam jego uwagę i zaprowadziłam go do stajni, gdzie założyłam mu derkę i kantar Halloweenowy. Posiedziałam z nim chwilę w boksie, usadawiając się na słomie i wpatrując się konia. Minął jakiś czas, gdy w końcu wybudziłam się i chwytając za wiąz wyszłam z boksu razem z ogierem. Większość osób była na zewnątrz, niektórzy... zasnęli. Trzeba przyznać, mieli świetne charakteryzacje. W końcu nastąpił czas pokazu strojów, który przeleciał błyskawicznie. Wygrały jakieś osoby z trzecich klas. Iram zarżał cicho, a ja ziewałam. Było już tak "wcześnie"... nie miałam siły. Ponownie odprowadziłam konia do boksu, tym razem zdejmując z niego cały kostium i dając mu szansę odpoczęcia od tych wszystkich kantarów, uwiązów i całego sprzętu. Sama wróciłam na halę, gdzie dyrektorka ogłosiła wyniki. Mimo zmęczenia, starałam się słuchać. Niespodziewanie podeszła do mnie Triss, która wcześniej już poszła do pokoju. Stało się to gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić. Tylko parę dziewczyn i chłopaków zostało, by najpewniej pogadać. -Triss? -spytałam -Czy tylko ja jestem śpiąca? -pod wpływem braku snu, zaczęłam majaczyć.
Brunetka miała podkrążone oczy, a jej uśmiech dodał mi otuchy -Nie... -odpowiedziała krótko -Oni są śpiący -dziewczyna wskazała palcem na dwóch opartych o ścianę, śpiących chłopaków -Ty... ty jesteś zmęczona.
Obie zaśmiałyśmy się, po czym skierowałyśmy się do akademika. Chwilę rozmawiałyśmy, jednak gdy doszłyśmy do swoich pokoi, pożegnałyśmy się... obydwie sądziłyśmy, że nie ma na co czekać.
-Dobranoc -powiedziałam i przetarłam ręką oczy.
-Dobranoc -odpowiedziała mi Triss, po czym zniknęła za drzwiami. Gdy weszłam do pokoju, pierwsze co zrobiłam do położyłam się do łóżka... po chwili jednak wstałam i zamknęłam drzwi, przyszykowałam sobie karmę zwierząt, smycz oraz obrożę Rokiego oraz ciuchy na następny dzień... a raczej na rano tego dnia. Pospiesznie przebrałam się, rzucając ubrania do łazienki, po czym po raz drugi położyłam się na łóżko. Totalnie zapomniałam o moim makijażu. Również po raz drugi wstała, ociężale idąc do łazienki. Makijaż zmyłam tak szybko, że zapewne niedokładnie. Nie miałam nawet sił, by spojrzeć w lustro, więc najprościej i szybciej padłam na łóżko, zakopując się pod miękką i ciepłą pierzyną. Zaraz potem dołączyłam do mnie Fiszka, ciepła i mrucząca. Obydwie zasnęłyśmy w trymiga.