Japierdole, zasnę tu. Była dopiero 8 a ja myślałem że zaraz zasnę na tej ławce. Nauczyciel pierniczył coś co interesowało chyba tylko jego. Rysowałem jakieś bezsensowne linie w zeszycie, zastanawiając się co ja tu jeszcze robię i czemu jeszcze nie wylądowałem u dyrektorki z tymi wszystkimi siniakami, bo przecież to "wygląda na przemoc". Mieliśmy zastępstwo i zamiast kisić się na fizyce, mieliśmy technikę weterynaryjną dla grupy jeżdżącej, do której zaliczałem się ja. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek, po zapisaniu zadania skierowałem się do stajni gdzie rzuciłem plecak do siodlarni i poszedłem przywitać się z Noctisem. Klusek wystawił łeb i szukał w kieszeni bluzy jakiś marchewek, dałem mu jedną tym razem bez większego zagrożenia że stracę palec. Kobieta nieco po trzydziestce szybko ogarnęła naszą grupę i dała nam trzy kartki A4 do przeczytania. Spojrzałem na nią porządnie zdziwiony, tak samo jak reszta. Zacząłem czytać, mało co rozumiejąc z tego wszystkiego. Cały czas skupiałem się na Noctim, który spoglądał na mnie wyczekująco. Westchnąłem cicho i po przeczytaniu tekstu po prostu odłożyłem kartkę i udawałem że wiązanie sznurówek jest najważniejsze. Umierałem z nudów, zastanawiałem się jakby to było jakby ktokolwiek tu wszedł i zaczął błagać o pomoc. Ziewnąłem, spoglądając na kartkę. Lekcje powoli dobiegały końca, za co dziękowałem Bogu czy co to tam istnieje.
Po zakończonych lekcjach o 14.45 poszedłem się przebrać w jakieś robocze ciuchy, miałem w planach popracować coś z Noctim. Zarzuciłem bluzę na koszulę i założyłem bardziej przetarte trampki. Wrzuciłem do kieszeni skrojoną marchewkę i poszedłem do stajni. Obok boksu Fąfla znajdowały się dwa nowo zamieszkałe boksy. Wzruszyłem ramionami i wszedłem do bułanka. Cofnął się i położył po sobie uszy, zignorowałem go i szybko wyczyściłem. Z siodłaniem spodziewałem się że zajmie mi o wiele dłużej niż było to założone. Wyprowadziłem ogiera z boksu i zapiąłem toczek, podprowadziłem go pod schodki i wsiadłem, starając się utrzymać równowagę gdy zrobił szybką zwrotkę. Zebrałem wodze i podjechałem z nim na krytą halę, gdzie czekały już na nas rozstawione przeszkody. Jeden ze stajennych zamknął za nami drzwi i życzył powodzenia. Pozdrowiłem go z uśmiechem i życzyłem mu tego samego, prowadził właśnie dwa kucyki szetlandzkie, które cały czas próbowały mu się wyrwać. Uśmiechnąłem się delikatnie do siebie i ruszyłem żwawym stępem, starając się zmusić Noctis'a to utrzymania stałego tempa i reakcji na łydki. Grzecznie wykonywał te najprostsze ćwiczenia, chociaż wolty wychodziły bardziej jak dziki zakrętas dziecka które nawet poprawnie nie anglezuje. Westchnąłem cicho i zmieniłem kierunek, Fąfel szybko ogarnął że na tą stronę też będziemy robić wolty. Po trzech udanych wreszcie przeszliśmy o chód wyżej, ogier wpierw spróbował zagalopować ale szybko zmienił zdanie. Poklepałem go po szyi i pochwaliłem, zaczynał jarzyć o co chodzi. Skierowałem go na drągi, po których była ustawiona cavaletka. Postawił uszy do przodu i przyspieszył, zamiast nieznacznie wysilić się i przejechał ładnie w kłusie, oczywiście ostatnią "przeszkodę" musiał "skoczyć" odwalając dzikie tańce. Zwolniłem go do równomiernego tempa i powtórzyłem kilka razy ten sam układ drążków. Zagalopowaliśmy na lewo, ogier, robiąc mi na złość galopował na złą nogę i ani mu się śniło żeby ją zmienić. Dopiero przy czwartym razie udało mi się naprowadzić go na tą dobrą nogę. Zrobiliśmy dwie cavaletti w galopie i pojechaliśmy szereg gimnastyczny. Ogier płynnie przeskakiwał przeszkody, jakby ktoś podmienił mi konia. Poklepałem go i przeszedłem do kłusa, w narożnikach postarałem się zrobić z nim woltę, która wyszła o wiele lepiej niż na początku jazdy. Uśmiechnąłem się do siebie. Ogier powoli zaczynał się pocić, chociaż wciąż wykazywał nadmiar energii. Poklepałem go po szyi po dobrze wykonanej wolcie i z kłusa anglezowanego przeszedłem do ćwiczebnego, decydując się na "samobójstwo" na tej maszynie do morderstw, wyrzuciłem nogi ze strzemion i lewą ręką przerzuciłem je przez siodło. Przez kilka następnych minut starałem się utrzymać równomierne tempo chodu i nie zsunąć się z siodła.
- Próbujemy, wredna klucho? - zapytałem bułanka, który tylko zastrzygł uszami, w najbliższym narożniku docisnąłem łydki i płynnie jak na niego przeszedłem do galopu. Pierwsze kilka kroków było istną mordęgą, bo ni to się zsunąć, ni włożyć nogi do strzemion. Zacisnąłem zęby i znalazłem jakieś oparcie na tej wrednej klusce. Znowu zmieniłem kierunek i dałem mu odpocząć wydłużając wodze. Jazda była prawie że idealna, i chyba nic nie mogło jej zepsuć. Poprawiłem się w siodle, chwytając wodze za sprzączkę. Pozwoliłem mu na swobodne wyciągnięcie szyi, odchyliłem się, odpoczywając i łapiąc oddech. Chwila nieuwagi na poprawienie toczka, który opadł mi na oczy i przesunięcia jego nagłówka. Bułanek chyba stwierdził, że zjebanie mi dnia będzie poprawą jego humoru. Nim zdążyłem się zorientować, leżałem na ziemi a ogier kłusował wokoło ze zwisającymi wodzami.
- What the fuck? - powiedziałem, wstając i otrzepując się z piachu. Bolały mnie plecy, ale szło przeżyć. Chwyciłem wodze konia i ochrzaniłem Nocti'ego. - Idziemy. - warknąłem, otwierając gwałtownie zasuwę. Ten oczywiście z winą niewiniątka w stajni szukał po kieszeniach marchewki.
- Nie popisuj się, przed chwilą inaczej się zachowywałeś. - burknąłem, zakładając mu kantar na szyje i odpinając popręg. Obejrzałem się za siebie, w poszukiwaniu jakiegoś wolnego wieszaka na "suszarce". Do stajni weszła właśnie szatynka, która wydawała się lekko zagubiona, ale nie wyglądała na taką która pozwoli sobie na pomiatanie nią.
- Cześć. - przywitałem się, podnosząc wyżej siodło. - Szukasz kogoś? - zapytałem z uśmiechem, dziewczyna wahała się przed chwilę z odpowiedzią.
Colli? :3 Wybacz końcówkę ;_;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.