W sumie w Akademii jestem od niedawna. Mimo wszystko podoba mi się tutaj. Atmosfera jest przyjemna, ludzie się mili na swój sposób oraz jest mnóstwo terenu. Spacerowałem właśnie po lesie. Co z tego, że jest po piątej rano. Obudziłem się wcześnie, a że nie mogłem zasnąć to spaceruję. W pewnym momencie przed oczami coś mi przebiegło. Zdezorientowany spojrzałem w stronę, w którą uciekła ta bestia. Zmarszczyłem brwi zdezorientowany. Nie minęła chwila, a przed moimi nogami pojawił się jakiś psiak. Kucnąłem przed nim.
- Co jest? Zgubiłaś się? - spytałem cicho.
Wziąłem na ręce biszkoptowo - białą kulkę. Skoro biegała przy Akademii i w dodatku ma obrożę, musi do kogoś należeć. Szedłem spokojnie przez las, by po chwili dotrzeć na łąkę. Sunia lizała mnie po twarzy. Po chwili zauważyłem dziewczynę siedzącą na ziemi i patrzącą gdzieś w dal. Obok niej spoczywał dalmatyńczyk, który jako pierwszy spostrzegł naszą obecność. Nieznajoma po chwili spojrzała na mnie w lekkiej dezorientacji. Jak wywnioskowałem po jej łagodnym spojrzeniu gdy spojrzała na psiaka, kulka należała do niej. Dziewczyna wstała i podeszła do mnie. Dopiero teraz mogłem zauważyć jak niziutka była.
- Czyżby krasnal zgubił pomocnika? - spytałem ze śmiechem, nawiązując do jej wzrostu. Dziewczyna prychnęła krzyżując ręce. Dalmatyńczyk, który jak do tej pory siedział spokojnie, zmaterializował się przy niej i zaczął powarkiwać.
- Quawan, cisza - dziewczyna zganiła psiaka i jakby upewniona, że nie rzuci się na mnie wyciągnęła do mnie dłoń - Tak w ogóle jestem Boonie -
- No niestety, nie mam ci jak podać ręki, bo trzymam psa, jakbyś nie zauważyła - uśmiechnąłem się chytrze.
Odstawiłem kulkę na ziemi, a ta jakby ze skruchą doczłapała do właścicielki, która zganiła ją spojrzeniem.
- W takim razie do zobaczenia, wróć jak wrócą ci dobre maniery – ponownie usłyszałem głos dziewczyny, patrzyła na mnie z przesłodzonym uśmiechem – Quawan, Inka. Idziemy -
A więc Inka. Cóż, co kto woli. Psiaki posłusznie pognały za właścicielką. Każdy z nas rozszedł się w swoją stronę.
*
Minęło już kilka godzin od porannych wydarzeń. W tym czasie trochę pokrążyłem po Akademii. Cóż jakby nie patrzeć nudziło mi się. Znudzony poszedłem na tor by popatrzeć na ćwiczenia innych. Sam nie mogłem jeszcze jeździć, gdyż mój wierzchowiec nie jest jeszcze przyzwyczajony do nowego miejsca i najzwyczajniej w świecie mi się płoszy. Stanąłem przy jakimś płotku, opierając się o niego rękoma. W pewnym momencie zauważyłem Boonie. Jeździła na swoim rumaku.
- Znowu ty? Miałem nadzieję, że już więcej cię nie zobaczę - prychnąłem ostentacyjnie, co najwidoczniej zdezorientowało dziewczynę, gdyż już po chwili leżała na piachu.
- Ja pierdole, przyjebany jakiś jesteś? - syknęła, w tym samym czasie otrzepując się z piachu.
- Nie. Wstawaj - wyciągnąłem do niej rękę.
Dziewczyna mimo wyraźniej niechęci przyjęła moją dłoń i podciągnęła się na niej.
- Co ty taka zdenerwowana? - zaśmiałem się patrząc, jak Boonie idzie do swojego konia.
- Nie jestem zdenerwowana - odparła neutralnie.
- Nie no co ty - zaśmiałem się.
Usłyszałem prychnięcie, na co mój uśmiech poszerzył się. Po chwili dziewczyna ruszyła razem ze swoim wierzchowcem w stronę stajni. Oczywiście ruszyłem za nią. Moja obecność widocznie działała jej na nerwy.
- No więc co dziś robisz? - spytałem patrząc jak wprowadza konia do boksu.
- Zapewne bardzo dużo interesujących rzeczy - odpowiedziała z przekąsem.
- Na przykład? - uniosłem brwi do góry, spoglądając na nią pytająco.
- Na przykład unikanie takich jak ty? - zapytała uśmiechając się sztucznie.
- Takich jak ja? Myślę, że ja jestem tylko jeden w swoim jedynym rodzaju - wyszczerzyłem się.
- Ależ oczywiście -
Dziewczyna nie odpowiedziała. Najwidoczniej to, że z nią rozmawiam jest dla niej... hmm nudne? Wzruszyłem ramionami. Miałem nadzieję na lepszą rozrywkę, a tu nic.
- Spadam. Do kiedyś, może - zaśmiałem się i ruszyłem w stronę Akademii.
Dziewczyna była nawet ładna, ale co mi po tym, skoro nawet nie chce pogadać. Ja się na pewno nie będę starał o czyjąkolwiek uwagę; jeszcze czego. Do szczęścia nie jest mi potrzebna czyjaś atencja.
Wszedłem do dużego budynku i ruszyłem w stronę kawiarenki. Kupiłem sobie pierwszą lepszą kawę i zawróciłem do stajni. Nie. Nie idę do tej dziewczyny. Wybieram się do swojego wierzchowca. Miejmy nadzieję, że dziś ma się lepiej. Ruszyłem w stronę jego boksu, po drodze mijając krasnala. Nie zwróciłem na nią większej uwagi, idąc przed siebie. Postawiłem kubek przy boksie i ruszyłem po szczotki. Riptide zawsze był spokojniejszy po dobrym wyczesaniu (A/N nie wiem czy tak jest serio, ale uznajmy, że tak xD). Po wybraniu odpowiednich uchyliłem zamek i jak najszybciej wślizgnąłem się do środka. Znając życie, gdybym się ociągał to by mi zwiał. W pewnym momencie Riptide machnął tą swoją wielką łepetyną sprawiając, że gorący napój wylał się wprost na mnie. Lekko oszołomiony zatrzymałem się w działaniu. Zgiąłem się lekko, czując jakby kawa wypalała mi skórę. Reszta działa się szybko. Szczotki wypadły mi z rąk, wywołując głuchy dźwięk, którego ogier najwidoczniej się wystraszył. Ruszył przed siebie, otwierając boks, którego nie zdążyłem domknąć. Moje opóźnione ruchy nie pomagały mi wcale, gdyż chcąc go jakoś złapał, prawie się wywróciłem. Przeklnąłem cicho pod nosem i starając się walczyć z parzącym bólem, ruszyłem za nim. W myślach pogratulowałem sobie rozumu, który najwidoczniej gdzieś mi się zapodział. Nawet nie zauważyłem, że podbiegła do mnie dziewczyna, którą spotkałem rano.
- Co ci się stało? - spytała przyglądając mi się.
- Mnie? Nic. No co ty. Zdrów jak ryba jestem. A życie jest piękne - sarknąłem idąc dalej.
- Przecież się poparzyłeś - zignorowałem ją - Stój! - warknęła wchodząc przede mnie.
- Czego chcesz? Nie widzisz, że jestem w pogoni? - spytałem. Okej... Teraz miałem ochotę parsknąć śmiechem. Fajna ta pogoń - koń gdzieś już dawno pobiegł, a ja swoim ślimaczym tempem idę za nim.
Boonie najwyraźniej nie próbowała nawet kryć rozbawienia. Parsknęła cichym śmiechem i podeszła bliżej.
- Chodź, trzeba to opatrzyć. Miejmy nadzieję, że oparzenie nie jest poważne - powiedziała przyglądając się mi.
Przewróciłem oczami. Nie potrzebuję niańki. Dam sobie radę sam. Ale ten mały krasnal najwidoczniej nie rozumiał słowa nie, gdyż już po chwili ciągnęła mnie sam w sumie nie wiem gdzie.
- Gdzie mnie ciągniesz nędzny człowieku? - spytałem z przekąsem.
Boonie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.