Jechaliśmy, powoli zbliżając się do Dressage Academy. Odwlekałam mój przyjazd do niej, podobnie jak drogę tam. Liczne postoje na szczanie, krótkie stopy w Mc'u i przerwy, podczas których "sprawdzałam" jak ma się Cattie. Check out nie zaszkodzi - przecież trzeba kontrolować, czym młoda ma wypchaną mordę (a zawsze czymś).
Q (zawsze nazywałam tatę po imieniu, byliśmy wobec siebie mocno bezpośredni) jak zawsze jechał ostrożnie i powoli - i jak zwykłam go poganiać, tym razem siedziałam cicho. Mój ojciec jest zajebisty i przez całe moje życie trochę nadrabiał za mamę, zwykle zajętą pracą. Jak wiele tematów razem mogliśmy mieć, dzisiaj skończyły mi się wszystkie pomysły na rozmowę. Wszystko to dlatego, że zjadał mnie stres. Czułam jak serce podchodzi mi do gardła, a łzy cisną się do oczu. Mocno zaciskałam uda i pośladki, co by nie trząchać się, jak człowiek z nagłym atakiem padaczki. Zwykle mało kto lubi zmianę otoczenia, a szczególnie na miejsce ulokowane tak daleko od domu. W głowie kłębiły się myśli - czy znowu będę taką looserką, jak w poprzedniej szkole.
I tak mijały godziny drogi - koła powoli ciągnęły po śliskim asfalcie, a niebo przybierało coraz to ciemniejszą barwę. Im bliżej zostawało do szkoły, tym gorzej się czułam.
Otworzyłam powoli oczy i przetarłam je leniwie. Słyszałam niewyraźne mamrotanie ojczyma, czułam jak nasze auto zwalnia. Jak zawsze, z drzemki budziłam się powoli. Tym razem jednak uderzyły mnie tysiące myśli i poderwałam w górę głowę, opartą o szybę. Rozbudzona, od razu zauważyłam masywny budynek akademii. Zacisnęłam usta, moja twarz nabrała intensywnych kolorów, czułam jak moje ręce zaczynają lepić się od potu. Już widziałam, jak wysiadam z samochodu - cała czerwona, spocona i jąkając się, wyciągam lepką rękę do pierwszej osoby, jaką tylko zobaczę.
Po chwili auto zatrzymało się z piskiem opon, a z przyczepy słychać było głośne rżenie The Unity Bay'a.
- Więc jesteśmy - oznajmił tatusiek, po czym wyskoczył z auta, obiegł je i otworzył mi drzwi. Powoli wygramoliłam się z pojazdu i stanęłam na nogi. Były jak z waty. Czułam się niezbyt dobrze, szczerze mówiąc trochę mnie mdliło.
- Świetnie! - zmusiłam się do szerokiego uśmiechu i odwróciłam w kierunku przyczepy, powstrzymując się od płaczu. Tak bardzo się denerwowałam. - Wydaje mi się, że pora wyjąć bagarze i sprzęt. Chyba, że bardzo chcesz tu ze mną zostać jeszcze dłużej.
- Chyba nie wytrzymałbym, ani chwili więcej z tobą. - zażartował facet i pogłaskał mnie po głowie.
- Także możesz już spadać, a ja sobie poradzę sama. - puściłam mu oczko, sprawnym ruchem otwierając bagażnik. - W końcu jestem taka odpowiedzialna...
- Nie wykręć sobie ręki.
Q spojrzał na mnie pobłażliwie, po czym pomógł mi wypakować rzeczy z bagażnika i wyjąć ekwipunek ze schowka w przyczepie. Rwał się do skręcenia mi paki na sprzęt, lecz odmówiłam i zostawiłam to na później. Majsterkowanie bardzo mnie odpręża, więc chciałam zostawić to na późniejszy wieczór, który zapewne spędzę samotnie. Odprowadziłam podekscytowaną Ladykin do boksu, delikatnie ją poklepując i oplątując jej równo przystrzyżoną grzywę wokół palców.
- Wyjątkowo grzeczna laska z ciebie dzisiaj, wiesz? - spojrzałam na łagodną mordkę holenderki, lecz po chwili przypomniałam sobie, aby nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Ten koń bywał przecież poważnie pieprznięty.
Zamknęłam zasuwę boksu, która była dobrze naoliwiona i widocznie nowa. W rodzinnej stajni, zwykliśmy blokować drzwi specjalnymi gumami, zakończonymi masywnym karabińczykiem. Sprawdziłam więc raz jeszcze, czy aby na pewno dobrze przymknęłam boks. Rozpętałaby tu się Sodoma i Gomora, gdyby moja srokata zołza postanowiła wyruszyć na spacerek. Tak bardzo chciałam tego uniknąć. Chociaż pierwszego dnia...
Zamknęłam drzwiczki stajni i ruszyłam do biura, co by potwierdzić swój przyjazd i zapytać o parę spraw. Po drodze pożegnałam się ciepło z ojcem i obiecałam, że zadzwonię do mamy zaraz, gdy trafię do pokoju. To znaczy, zaraz gdy znajdę wolną chwilę. Tato poinformował wcześniej rodzicielkę, że przenocuje w jakimś hotelu w mieście, a z samego rana wyruszy do domu. Zazdrościłam mu - zajebiście byłoby już jutro wieczorem znowu spać na chacie.
Delikatnie zapukałam do sekretariatu i pchnęłam drzwi.
- Dzień dobry. - przywitałam się z wymuszonym uśmiechem i skłoniłam lekko.
Przy biurku siedziała młoda kobieta o ciemnych włosach i sympatycznym wyrazie twarzy. Skinęła głową i wskazała na krzesło, abym usiadła. Rozmowa "kwalifikacyjna" nie trwała długo, a już na początku żałowałam, że nie załatwiłam tu CV. Przydałoby się napisać małe podsumowanie o mnie, bo babka, która przedstawiła się jako Sylvia, tysiąc razy pytała mnie o to samo, opowiadała "przezabawne" anegdoty z życia uczniów i nauczycieli Dressage Academy - czyli osób, których praktycznie nie znałam, pokazywała mi plan uczelni i mieszała wszystko na raz ze sobą. Wychodząc westchnęłam ostentacyjnie, jednak chyba nie zauważyła, bo z uśmiechem na twarzy pożegnała mnie i wróciła do pracy.
Dziwne, że na nikogo jeszcze nie wpadłam. Przywykłam do pełnych korytarzy i krzyków z każdej strony świata. Właściwie - świetnie się to składało, że było aż tak pusto, bo raczej wolałabym wziąć prysznic, zanim kogoś poznam. Świetnie zrobić dobre wrażenie - nowa przyjechała, spocona i śmierdząca, ciekawe kiedy ostatnio brała prysznic. A no tak, z samego rana. Szkoda, że stres zjadał mnie tak mocno, że wyglądałam, jakbym ostatnio kąpała się z tydzień temu.
Powoli ruszyłam do akademika, ciągnąc się z walizkami i torbami. Budynek był masywny, zbudowany z ciemnej cegły. Raczej w stylu każdego, zwykłego studenckiego domu. Szybkim krokiem, według oznakowania na ścianach, ruszyłam do swojego pokoju. Jak na złość, krocząc korytarzem w totalnej ciemnicy (bystra i zaradna Aza, jak zwykle, nie mogła znaleźć włącznika), wpadłam z impetem w wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta. Jak głupia podniosłam wzrok, spotykając jego spojrzenie. Patrzył na mnie litościwie i trochę z dystansem.
- Aza Holmes - wyciągnęłam do niego, na szczęście już suchą, rękę i wymusiłam uśmiech.
- Rick Morgan - chłopak odwzajemnił uśmiech, który, sama nie wiedziałam, był szczery czy też, podobnie jak mój, wymuszony.
(Rick?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.