Wyszłam z pokoju ubrana w ciemne bryczesy, czarne sztylpy, sztyblety i granitową bluzę. Zmierzałam do stajni, aby polonżować Amora i puścić go na padok. Było koło piętnastej, więc miałam sporo czasu na moje plany. Pogoda także dopisywała, wszystko było tak, jak chciałam.
Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o pracy z Amorem. Cieszyło mnie, że coraz lepiej się z nim dogaduję, a i on ma dużo większe chęci do współpracy. Z pokrzywdzonego przez los konia powoli zmieniał się w młodego, radosnego wałacha, a możliwość obserwacji i uczestniczenia w tej metamorfozie napawała mnie pozytywną energią, chociaż czasami było naprawdę ciężko. Przypomniałam sobie wypadek sprzed ponad pół roku i wzdrygnęłam się. Mimo że nie chciałam do tego wracać, czasami nie potrafiłam odpędzić od siebie wspomnień.
Potrząsnęłam głową i postanowiłam cieszyć się chwilą. Podeszłam do boksu Amora i witając się uprzednio z wałachem, weszłam do środka. Przypięłam uwiąz do kantara i wyprowadziłam go z boksu. Uwiązałam go i zaczęłam czyścić, starając się zdjąć z niego jak najwięcej kurzu i pyłu.
- Przydałoby się cię wykąpać, nie? - westchnęłam i przejechałam dłonią po jego szyi. - W sumie jest dziś ładna pogoda, więc czemu nie...
Po wyczyszczenia kłody konia, wzięłam się za kopyta. Pierwszą stronę podał dość grzecznie, tylko kilka razy wyrwał. Jednak kiedy przyszedł czas na prawą przednią, Amor jakby skamieniał. Napierałam na jego łopatkę, jednak na nic. Po paru minutach przepychania się byłam już zmęczona, ale próbowałam cały czas. W końcu za którymś razem udało się - koń podał mi nogę. Pochwaliłam go i wyczyściłam mu kopyto, po czym wyprostowałam się, ignorując lekki ból pleców spowodowany długotrwałym schylaniem się. Rozczesałam mu jeszcze ogon i zamiast uwiązu do kantara przypięłam lonżę, po czym zwinęłam ją do odpowiadającej mi długości. Pogłaskałam Amora po szyi i ruszyłam z nim na plac zewnętrzny. Na nasze szczęście znowu był pusty. Weszłam z nim tam i zamknęłam wejście, tak na wszelki wypadek. Stanęłam w odpowiednim miejscu i wydłużyłam lonżę, dając tym samym Amorowi znak do wejścia na koło. Cmoknęłam nieco za głośno, czego skutkiem było wyrwanie się pięciolatka.
- Ej, wooooolniej. - powiedziałam powoli i lekko przyciągnęłam do siebie lonżę. Po kilku sekundach zwolnił do stępa. - Tak, dobry koń! - pochwaliłam go.
Po paru minutach stępa, w ciągu których zdarzały się pojedyncze spłoszenia, postanowiłam z nim zakłusować. Cmoknęłam cicho, na co wyrwał się do przodu szybkim kłusem i szarpnął głową.
- Prrr... - zwalniałam go do momentu, w którym uzyskałam odpowiadające mi tempo.
Niedługo potem zmieniłam kierunek i ponownie pospieszyłam Amora. Coraz lepiej reagował na komendy głosowe, co bardzo mnie cieszyło. Po jakimś czasie przeszłam na trochę do stępa przed zagalopowaniem.
- To co, galopujemy? - mruknęłam i cmoknęłam głośno parę razy.
Wałach zagalopował i szarpnął głową, wydłużyłam mu lonżę do końca. Amor najwyraźniej uznał to za swego rodzaju pozwolenie i przyspieszył, strzelając kilka razy z zadu.
- Ej, spokojnie. - powiedziałam i kazałam mu nieco zwolnić, co wykonał z niechęcią. Po chwili jednak uznałam, że skoro mam go kąpać to lepiej, żeby się wcześniej wybiegał. Wciąż niezdecydowana patrzyłam na galopującego po drugiej stronie lonży Amora. Wreszcie skróciłam lonżę.
- Prrrrrrr. - zwolniłam go i zatrzymałam, po czym podeszłam do niego i odpięłam lonżę od kantara.
Cmoknęłam i odsunęłam się od Amora, ten przez chwilę stał w miejscu, ale zaraz potem wystrzelił do przodu brykając. Galopował po ścianie z głową nisko, co jakiś czas zmieniając kierunek i przyspieszając. Po paru minutach przeszedł do kłusa, później do stępa.
- Chodź, Amor. - wyciągnęłam do niego rękę, na co podszedł do mnie. Przypięłam lonżę z powrotem do kantara i rozstępowałam go, po czym poszłam z nim do stajni po rzeczy potrzebne do kąpieli.
Uwiązałam Amora na myjce i wyczyściłam go, następnie zaczęłam polewać go wodą. Trochę się kręcił, nie było jednak jakichś większych problemów. Kiedy Amiś był cały mokry, wzięłam gąbkę i szampon, aby dokładniej go wykąpać. Nalałam na jego sierść płyn i rozprowadzałam go tak, aby zrobiła się piana, która już po kilku minutach pokrywała go całego, poza głową. Postanowiłam wziąć się za ogon - zmoczyłam go dokładniej i nalałam na niego szamponu, po czym rozprowadziłam go na całej długości włosów.
- No, chyba czas na spłukiwanie. - stwierdziłam.
Wzięłam szlauch do ręki i włączyłam odpowiedni strumień, który naprowadziłam na Amora. Ten cofnął się, a później przekręcił, uciekając przed wodą. Chwyciłam wolną ręką za kantar i rozpoczęłam spłukiwanie piany z konia. Gdy skończyłam, odsunęłam się od wielce obrażonego Amora trochę i parsknęłam śmiechem. Wyglądał jak zmoknięta kluska, przeuroczo. Uśmiechnęłam się i zaczęłam ściągać z niego wodę. Dość szybko mi to poszło, już po dwóch minutach skończyłam. Z zadowoleniem odwiązałam uwiąz od kółka i poklepałam Amora. Wyszłam z myjki i chciałam skierować się do stajni, ale moje plany przerwała grupka uczniów zbliżająca się w naszą stronę. Rozmawiali głośno i co chwila wybuchali śmiechem. Zatrzymałam Amora i ścisnęłam mocniej uwiąz. Postanowiłam poczekać, aż przejdą obok. Podeszłam z koniem do pierwszej lepszej kępki trawy, aby zajął się czymś. Już myślałam, że grupka przejdzie obok nas bez problemu, kiedy jednej osobie z nich zadzwonił telefon. Dzwonek, ustawiony zapewne na największś głośność, żeby usłyszeć, brzmiał jak połączenie wycia syreny strażackiej, strzelania i głosów. Amor w jednej chwili wystrzelił do przodu, a śliski uwiąz ani myślał pozostać w mojej dłoni - szybko uwolnił się z niej i pociągnął się za spłoszonym koniem. Siła, z jaką Amor wyrwał mi się, sprawiła że zachwiałam się i wylądowałam na ziemi, zdążyłam tylko zauważyć jakiegoś chłopaka próbującego zagrodzić mu drofę, na marne jednak. Siedziałam przez chwilę na ziemi, patrząc na oddalającego się w stronę toru crossowego konia. Wstałam i otrzepałam się, zupełnie nie wiedząc, co robić. Zobaczyłam, że w moją stronę idzie owy blondyn, który próbował zatrzymać Amora.
- Wszystko okej? - zapytał. - Jestem Dean, niedawno tu przyjechałem. Może pomogę ci złapać konia, co?
- Znaczy... w sumie jak masz chwilę, to możesz pomóc... - odparłam nieśmiało, byłam mu wdzięczna za zaproponowanie pomocy, wiedziałam, że sama łapałabym go pewnie dwa razy dłużej. - Mam na imię Triss.
> Dean? ^^ 987 słów, w sumie nie aż tak długo, jak myślałam <
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.