sobota, 9 września 2017

Od Cassie

Zwleczenie się z łóżka i ogarnięcie nie zajęło mi dużo czasu. Nie chciałam odkładać na później spotkania z moim ukochanym Hannibalem. Wsadziłam do kieszeni spodni telefon, paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyszłam z pokoju ubrana w dopasowane ciemnoszare spodnie dresowe i czarną luźną koszulkę. Na nogi założyłam adidasy za kostkę, oczywiście standardowo nie zawiązałam ich. Szybkim krokiem, praktycznie biegiem ruszyłam w stronę stajni. Tak więc byłam na miejscu już po chwili. Wchodząc do budynku moje serce przyspieszyło. Minęłam kilkanaście boksów z końmi i kilka osób. W końcu zatrzymałam się przy moim ukochanym wierzchowcu. Ogier wystawił łeb i wtulił się we mnie. Oczywiście objęłam go ramionami i potargałam grzywę.
- Jak Ci się tutaj podoba? - Zapytałam cicho, ale z uśmiechem. Oczywiście nie dostałam żadnej odpowiedzi. Zresztą nie oczekiwałam jej.
Kątem oka zobaczyłam, że na drzwiczkach od jego boksu coś jest. Odsunęłam się i uważnie przyjrzałam mojemu odkryciu. Jak się okazało była to coś na kształt małej tablicy informacyjnej. Karteczka zamknięta była za szklanymi drzwiczkami. Na niej było imię konia, wiek, rasa, uwagi oraz imię właściciela. Wkurzyłam się trochę. Prosiłam właściciela, aby nie spisywał imienia ogiera z dokumentów. Ciotka uparła się, aby wierzchowiec przynajmniej w papierach miał coś, aby przypominało skąd pochodzi. Przewróciłam oczami i rozejrzałam się po stajni. Dostrzegłam tylko czarnowłosego chłopaka, zdecydowanie miał zagraniczne korzenie. Wyglądał trochę jak chińczyk. Podeszłam do niego z uśmiechem.
- Hej.
- Cześć. - Spojrzał na mnie uważnie. - Nowa?
- Tak. Mów mi Cas.
- Jestem Harumi, stajenny.
- Mam do Ciebie pytanie. Masz może jakiś marker albo coś podobnego?
- Powinienem mieć, chodź ze mną. - Uśmiechnął się i zaczął iść w nieznanym mi kierunku. Oczywiście poszłam za nim.
Dotarliśmy do pomieszczenia gospodarczego. Mój nowy znajomy zaczął grzebać w szafkach, aż w końcu się wyprostował. W dłoni niczym berło trzymał czarny marker.
- Super!
- Do czego Ci jest potrzebny?
- Ktoś zrobił błąd i źle napisał imię mojego konia. - Westchnęłam.
- Jak coś to mogę to poprawić. - Zaproponował.
- Sama sobie poradzę. - Uśmiechnęłam się, a chłopak zaczął coś podejrzewać.
Wzięłam od niego pisak i udałam się do boksu Hannibala. Harumi szedł za mną krok w krok. Kucnęłam przy bramce, otworzyłam tabliczkę i marker. Przekreśliłam napis „Dante Ross IV” i napisałam nad tym drukowanymi literami „HANNIBAL!”.
- Trenerom się to nie spodoba. - Pokręcił głową, kiedy wstałam i oddałam marker.
- Prosiłam ich, aby napisali Hannibal, a oni zrobili po swojemu. Tak więc ja też robię po swojemu. - Uśmiechnęłam się zawadiacko.
- Będziesz miała kłopoty. - Westchnął kręcąc głową. - Muszę już uciekać, pa.
- Trzymaj się. - Uśmiechnęłam się na pożegnanie.
Sama poszłam po rzeczy mojego wierzchowca. Przyniosłam je i powiesiłam na bramce. Przyczepiłam uwiąz do kantaru Hannibala, wyprowadziłam go z boksu. Na wszelki wypadek wolałam go przywiązać, w końcu to nowe miejsce i jeszcze do niego nie przywykł. Wyjęłam gumowe zgrzebło i zaczęłam oczyszczać sierść z kurzu. Następnie wyczesałam martwe włosy i dokładnie rozczesałam grzywę i ogon. Ogier stał spokojnie. Zawsze mam wrażenie, że podczas pielęgnacji mój pupil przysypia. Uśmiechnęłam się pod nosem i przeszłam do czyszczenia kopyt. Bez problemu podawał mi kończyny. Dzisiaj miałam ochotę pojeździć na oklep. Zmieniłam kantar na uzdę, wodze puściłam wolno. Wsadziłam przyrządy do czyszczenia do pojemnika. Złapałam luźne wodze i wyprowadziłam go na zewnątrz. Nie miałam dzisiaj najmniejszej ochoty na ćwiczenie. Chciałam się tylko przejechać. Wskoczyłam na grzbiet zwierzęcia i dałam mu znak, aby ruszył z miejsca. Tuż za bramą płynnie przeszliśmy ze stępu do kłusa. Z kilkunastominutowej przejażdżki zrobiło się prawie pięć godzin. Wróciliśmy późnym popołudniem. Odstawiłam Hannibala do boksu, sprzątnęłam rzeczy i udałam się do pokoju. Z niego zabrałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i już od razu poszłam pod woliery na drugim końcu terenu akademii. Wybudowali je całkiem niedawno, ale Freddy i Lakota już się zadomowiły. Przed wejściem do samca założyłam rękawicę na lewą rękę. Wykonana jest z grubej skóry, jest dość luźna. Sięgała mi ona do łokcia, od dołu jest rozcięta. Otworzyłam drzwi, weszłam do środka i zamknęłam je szybko za sobą. Wyprostowałam lewą rękę i odeszłam kawałek od ogrodzenia.
- Hop! - Krzyknęłam.
Chwila ciszy została przerwana trzepotem skrzydeł. Kilka sekund zajęło Freddiemu wylądowanie na rękawicy.
- Dobry ptaszek. - Uśmiechnęłam się. Wolną ręką wyciągnęłam z torby kawałek mięsa i dałam mu w nagrodę. Ptak nie miał nic przeciwko świeżemu mięsu. W międzyczasie wyciągnęłam pęte i dzwoneczki. Założyłam mu je na nogi, kiedy skończył. Następnie spięłam je ze sobą za pomocą pętca. Na głowę założyłam mu kaptur, aby się mniej denerwował w trakcie podróży na łąkę. Z tak zabezpieczonym orłem ruszyłam w drogę. Ptak jak zawsze siedział cicho. Przez ten długi czas od kiedy trafił pod moją opiekę rzadko kiedy się odzywał.
Na miejscu zdjęłam mu z głowy karnal, z pętce zdjęłam. Przy nogach zostały jedynie dwa skórzane paski. Teraz widocznie zaczął się już niecierpliwić. Wyprostowałam rękę i wydałam komendę do lotu. Bez zbędnego przedłużania Freddy wzbił się w powietrze. Schowałam do torby niepotrzebna na razie mi rzeczy i ruszyłam przed siebie powolnym krokiem. Ptak latał wkoło kilka metrów nade mną. Patrzyłam na niego z dumą. Spacer trwał kilkanaście minut. Usiadłam pod jednym z drzew, samiec zrobił to samo i zaczął uważnie patrzeć co się dzieje. Nagle usłyszałam dźwięk dzwoneczków i dalej już wszystko potoczyło się szybko. Freddy wzbił się do lotu, zatoczył kilka kółek i zanurkował. Szamotał się chwilę z czymś w trawie. Później znowu wzleciał i usiadł na innym drzewie po drugiej stronie łąki. Z czystej ciekawości postanowiłam sprawdzić co się tam dzieje.
Odetchnęłam głęboko będąc w połowie drogi. Spojrzałam w stronę budynków akademii. Zobaczyłam postać zbliżającą się w moim kierunku. Wokół niej biegał pies. Bardziej niż informacja kto idzie ciekawiło mnie co upolował orzeł. Podeszłam na tyle blisko, aby móc dostrzec co on je, ale z drugiej strony na tyle, aby mu nie przeszkadzać. Jak się okazało była to łasica.Wpatrywałam się chwilkę, jak sprawnie radzi sobie Freddy ze swoim obiadem.
- Aż tak Ci zimno, abyś nosiła rękawiczkę? - Usłyszałam głos zza pleców. Zdecydowanie należał do chłopaka. Odwróciłam się do niego przodem. - A drugą gdzie zgubiłaś? - Uśmiechnął się przyjaźnie.
- Zima coraz bliżej, a na drugą mnie nie stać. - Zażartowałam.
- A tak serio co tutaj robisz i po co Ci ona? - Nieznajomy wbił spojrzenie w lewą rękę.
- Chcesz zobaczyć? - Uśmiechnęłam się.
- Co mam chcieć zobaczyć? - Odpowiedział pytaniem na pytanie. Był lekko zaskoczony.
Odwróciłam się i spojrzałam czy ptak już zjadł. Jak się okazało był po posiłku i uważnie mi się przyglądał. Wyciągnęłam rękę.
- Hop. - Wydałam głośną komendę. Nadal z wyciągniętą ręką obróciłam i cofnęłam się o krok od nieznajomego. Chwilę później już Freddy siedział na moim ręku. Wolną ręką pogładziłam go po piersi. - Po to. - Spojrzałam w oczy nieznajomemu. Cały czas się uśmiechając.
Chłopaku? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.