środa, 6 września 2017

od Triss cd. Viktorii [zmiana końcówki]

Zgodnie z prośbą Viktorii ruszyłam w stronę stajni. Byłam ciekawa, co przygotuje, ale teraz się nad tym nie zastanawiałam. Z radością weszłam do budynku, boks Amora był jednak otwarty. Zamaszystym ruchem wzięłam uwiąz wiszący na jego drzwiach i poszłam na padoki. Był na pierwszym z brzegu. "Chyba naprawdę już wyzdrowiał" pomyślałam radośnie, gdy zobaczyłam go galopującego wzdłuż ogrodzenia. Najwyraźniej ścigał się z Iskierką.
Nagle wyhamował.

Rozbawiona zawołałam go, gwiżdżąc przeciągle (udało mi się opanować tą czynność niczym z filmów dzięki nudzie). Niebo skryło się za chmurami, co mnie trochę zdziwiło - przed chwilą przecież było ich zaledwie  kilka.
Pięciolatek podniósł głowę i spojrzał na mnie zza ogrodzenia, po czym spojrzał gdzieś indziej.
Zrobiłam to samo, wiedząc o co mu chodzi. Stłumiłam śmiech, kiedy usłyszałam kłusującego do mnie dumnie Amora. Po chwili dotknął pyskiem mojego ramienia, wyraźnie zadowolony, że udało mu się mnie "przestraszyć". Odwróciłam się do niego i wyciągnęłam rękę, aby pogłaskać go po głowie. W pierwszej chwili zabrał łeb i skulił uszy, ale zaraz potem wrócił do poprzedniego stanu. Pogładziłam go delikatnie po chrapach i podrapałam między uszami - tam lubił najbardziej.
- No, Amor - zaczęłam z uśmiechem - koniec tych pieszczot. Idziemy trochę pojeździć. 
Weszłam na padok i założyłam mu kantar, który wisiał na ogrodzeniu. Po przypięciu do niego uwiązu wyprowadziłam go, po czym udałam się do stajni.
                                                          **************
Zapięłam nachrapnik i poklepałam Amora po szyi. Założyłam kask, chwyciłam wodze i wyszłam ze stajni. Na zewnątrz chwyciłam się przedniego i tylnego łęku, włożyłam nogę w strzemię i wsiadłam. Poprawiłam się w siodle i zebrałam wodze. Rozpierało mnie podekscytowanie i radość, wzięłam więc kilka głębokich oddechów. Pogoda  była bardzo ładna, postanowiłam więc pójść na plac. Ruszyłam stępem, czułam, jak Amor co chwila przyspiesza. Nie brykał, więc było dobrze. Pogładziłam go delikatnie po szyi.  Jechałam stępem w kierunku placu, z zadowoleniem stwierdziłam, że jest pusty. Wjechałam na niego.
                            ***
Wracałam ze stajni w bardzo dobrym humorze, kiedy podeszła do mnie Viktoria. Chciała zawiązać mi oczy opaską, na co zgodziłam się z wahaniem. Dałam prowadzić się dziewczynie, po kilku minutach weszłyśmy do budynku, a później jakiegoś pokoju. Tam Vi odsłoniła mi oczy.
- Niespodzianka! - powiedziała ze śmiechem. - Mówiłam, że mam aż za dobry plan!
Rozejrzałam się po pokoju, zebrał się tu mały tłum. Jess, Sophie, Paul i Jason. Na szczęście mniej więcej ich znałam. Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam Viktorię.
- To urocze. - stwierdziłam, po czym zwróciłam się do pozostałych. - Impreza imprezą, ale ma ktoś żelki?
Na te słowa wszyscy zaśmiali się i już po chwili na stole wylądowały wszystkie słodycze, jakie każdy miał. Kilka paczek żelków, tabliczki czekolady, pianki, chipsy, cola i rzecz jasna kakao w proszku. Na początku otworzyliśmy żelki, a ja i Jason poszliśmy  zrobić kakao dla wszystkich.
- To co, mówisz, że Amor już może chodzić? - uśmiechnął się Jas. - To dobrze, bo smutny był widok jego próbującego brykać na pastwiskach.
- Na szczęście to już nie wróci, stary, dobry Amor powrócił. - zaśmiałam się i zalałam gorącym mlekiem kakaowy proszek.
Jess i Sophie po krótkiej konsultacji z Vi puściły muzykę. Z zadowoleniem zauważyłam, że to moja aktualnie ulubiona piosenka i przymknęłam oczy.

 Piosenka mieszała się ze śmiechem moich znajomych, co dawało niesamowity efekt. Wzięłam kakao, usiadłam na puchatym dywanie i wsłuchałam się w muzykę. Podeszła do mnie Viktoria, jakby chciała  mnie o coś zapytać.
- Zamawiamy pizzę? - raczej stwierdziła, niż spytała.
- Jasne, nie zapomnijcie o hawajskiej! - odparłam, a ta uśmiechnęła się zwycięsko.

Viczu?











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.