Kiedy robisz coś wbrew własnej woli wszystko wydaje się być tysiąc razy
bardziej uciążliwe, dużo bardziej męczące i zbędne. Prawdopodobnie
dlatego tak często ociągamy się, odkładając wszystko na ostatnią chwilę.
Właśnie przy takim podejściu trwam niemal całe swoje życie, robiąc
jedynie to, na co faktycznie mam ochotę. Z jednej strony uważam to za
cholernie zdrowe i przyjemne, z drugiej momentami załamuje się nad
własnym lenistwem. Mimo wszystko nic, ani nikt nie potrafi wybić mi z
głowy owych przyzwyczajeń, przez co z każdym kolejnym dniem zatracam się
w czymś na wzór letargu, przerywanego jedynie wtedy, kiedy wyjście z
łóżka okazuje się jedyną opcją. Tak niesamowicie tego nie znoszę.
Otworzyłam oczy, których czerń niespecjalnie wyróżniała się na tle
panującego w pokoju półmroku. Westchnęłam ciężko, spoglądając w kierunku
cyfrowego zegarka, którego niebieskawa poświata oraz głośne pikanie
niezwykle drażniły zmysły. Włączyłam, jakże przydatną, funkcję drzemki,
przekręcając się na drugi bok. Może zrobiłabym sobie dzisiaj wolne?
Przeleżała cały dzień w łóżku, odcinając się od wszelkich żywych istot?
Uśmiechnęłam się blado na samą myśl, jednak szczęście nie trwało długo.
Do pokoju, niczym bezlitosna błyskawica, wpadła Hana, demolując wszystko
na swojej drodze.
-Lisaaa! Obiecałaś pojechać złożyć ze mną papiery!- wykrzyczała tym, jakże piskliwym i irytującym, tonem
Otworzyłam oczy, unosząc się na łokciach, by ponownie opaść z głośnym westchnięciem.
-Zapomnij, nigdzie się stąd nie ruszam.- oznajmiłam, ponownie wsuwając się pod ciepłą pierzynę
-Powiem wszystko cioci!- zawołała, a dziecinny tupot stóp odbił się echem po pokoju
-Cioci? Chcesz mi powiedzieć, że rodzice są w domu?- wyskoczyłam z łóżka, jak opętana, podchodząc bliżej jasnowłosej
-T..tak...Zresztą co to ma do rzeczy? I tak zawsze się ze sobą
kłócicie...- skrzyżowała ręce na piersiach, odwracając głowę- To jak?
Pojedziesz ze mną, czy zostawisz samą?
Kompletnie zignorowałam jej pytanie, czym prędzej wychodząc z pokoju.
Złapałam po drodze pierwszą, lepszą koszulkę, narzucając ją na siebie i
pognałam w stronę kuchni. Tak jak mówiła, cała rodzina siedziała przy
stole, łącznie z rodzicami, którzy w ciszy przeglądali dzisiejszą
gazetę. Weszłam do środka, wgapiając się w nich może aż nazbyt
dogłębnie, bowiem już po chwili do moich uszu dotarł donośny głos
ojczyma, pouczający mnie, jak niezwykle nieuprzejme jest to, co od kilku
minut uskuteczniałam.
Potrząsnęłam głową, przerywając swoje rozmyślenia. Podeszłam do kuchennego blatu, nalewając wody do szklanki.
-Lalisa...zostajesz dzisiaj w akademiku, prawda?- matka wreszcie odważyła się odezwać, nawet nie podnosząc głowy znad gazety
-Tak, jutro też. Wrócę dopiero w czwartek.- wzruszyłam ramionami, przybliżając naczynie do ust
-To dobrze. Hana strasznie się na ciebie skarży.- wtrącił ojciec,
potrząsając głową- Zastanawialiśmy się z matką, czy nie zastąpić cię
opiekunką. Ostatnio nie jesteś zbyt użyteczna.
Zmierzyłam wzrokiem nastolatkę, która właśnie niefortunnie wślizgnęła
się do pokoju. Więc jej dziecinne zaczepki i narzekania jeszcze nie
minęły. Czasem poważnie zastanawiałam się, czy ona aby na pewno
skończyła siedemnaście lat, czy może wciąż zatrzymała się gdzieś w
środku gimnazjum.
-Uważam, że nie powinniście decydować o tym, co dzieje się w domu, skoro
i tak spędzacie w nim jakieś dziesięć procent swojego życia.-
prychnęłam, opierając się plecami o jedną z kolumn, oddzielających
kuchnie i jadalnie- Nie macie bladego pojęcia o całej sytuacji.
Ojciec odburknął coś jeszcze, jednak szczerze go nie słuchałam, będąc
pochłoniętą przez tabun własnych myśli. Byłam głupia, mając choć
odrobiną nadziei, że ich obecność wróży coś dobrego, że w końcu zjemy
wspólne śniadanie, jak kochająca się rodzina. Najwidoczniej mogę jedynie
pomarzyć o czymkolwiek, co związane jest z rodzicielską miłością.
Skierowałam się do pokoju, by przygotować się na dzisiejszy dzień, który
nie zapowiadał się zbyt cudownie. Kiedy uznałam, że wszystko już
gotowe, złapałam plecak i czym prędzej wybiegłam z mieszkania.
Odetchnęłam głęboko, wsuwając do uszu parę bladoróżowych słuchawek, w
których niemal od razu rozbrzmiała przyjemnie kojąca muzyka. Próbowałam
za wszelką cenę uspokoić zszargane nerwy, jednak bezskutecznie, emocje
wciąż we mnie buzowały, nie pozwalając na jakkolwiek trzeźwe myślenie.
Podróż nie była niczym niezwykłym. Ta sama trasa, przemierzana
kilkanaście razy w tygodniu, niezmienna od dobrych kilku miesięcy. Można
powiedzieć, że popadałam przez to w pewną monotonię, nudę. Każdego dnia
wykonywałam te same czynności, pokonywałam te same trasy. Nie takiego
życia zawsze pragnęłam. Marzyłam o nieodkrytych lądach, ogromnych
morzach i słonych oceanach, które pozwoliłyby mi zgłębić tajemnice
otaczającego nas świata. Tymczasem tkwiłam tutaj, z dala od wszystkiego,
czego tak niezwykle pragnęłam, uziemiona w tej dziurze, wśród ludzi,
którzy uparcie podcinają mi skrzydła. Przysięgam, że jak tylko skończę
szkołę, wysadzę całe to miejsce w powietrze i wyemigruje z powrotem do
Korei, do domu.
Z rozmyśleń wyrwał mnie głuchy odgłos dzwonka, którego brzmienie
oznaczało zakończenie pierwszej lekcji. Wyłączyłam muzykę, wciskając
słuchawki do jednej z kieszeni szarej bluzy, którą w pośpiechu na siebie
narzuciłam. Powoli zbliżałam się do budynku, a uczniowskie śmiechy i
stukot butów stawał się coraz głośniejszy. Zadarłam głowę, wbijając me
czekoladowe oczy w strzelistą strukturę akademii, która za każdym razem
zdumiewała mnie w dokładnie ten sam sposób. Potężna i zabytkowa,
odwiedzana dziennie przez niezmierzoną liczbę uczniów. Wbrew pozorom
lubiłam tu przebywać, miejsce miało swój klimat, a poziom nauczania,
choć wysoki, nie wymagał od nas nie wiadomo jak wiele.
Pchnęłam drewniane wrota, a intensywna woń perfum i nikotyny uderzyła we
mnie niemal od razu. Poczułam się słabo, widząc ilość sylwetek
przemieszczających się po wąskich korytarzach. Napawana strachem
zaczęłam biec, próbując za wszelką cenę dostać się pod klasę, uciec od
nieznajomych istot.
Po kilku minutach morderczego wysiłku w końcu dotarłam do celu. Usiadłam
na jednym z parapetów, nerwowo skubiąc rękaw bluzy. Wciąż byłam
zirytowana, jednak to strach wysuwał się na pierwszy plan, tworząc ze
mnie istną bombę, gotową wybuchnąć w każdej chwili.
W końcu dzwonek ponownie dał o sobie znać, oznajmiając, że przyszedł
czas na lekcję biologii. Mimo wszystko cieszyłam się z tego, biologia
była moim konikiem, dzięki czemu nie musiałam szczególnie uważać na
owych zajęciach.
*******
Nie chcąc rzucać się w oczy, usiadłam na tyłach sali, znudzona stukając
paznokciami w ławkę. Omiotłam wzrokiem wszystkich wokół, a widok
śmiejących się grupek wywołał przedziwne uczucie zazdrości. Pragnęłam
mieć kogoś, komu mogłabym powiedzieć o wszystkim, z kim spędzałabym
czas, kto byłby dla mnie ważny, jednak najwidoczniej wszelkie relacje
nie były dla mnie. Skazana na wieczną samotność, potęgowaną paskudnym
charakterem była codziennością, zupełnie jakbym stała się postacią w
antycznej tragedii, którą z góry skazano na porażkę. Może właśnie tak
powinno być? Może faktycznie nadawałam się jedynie do zadawania bólu?
Łatka jędzy przyczepiła się do mnie, jak rzep psiego ogona, już na
starcie zniechęcając nowopoznane istotki.
Westchnęłam ciężko, ukrywając twarz w dłoniach. Najwidoczniej powinnam
tańczyć, jak mi zagrają. Bycie bezlitosną wychodzi mi zdecydowanie
najlepiej.
Po raz kolejny wyrwano mnie z zadumy, jednak tym razem mój wzrok
przykuła nauczycielka, dzierżąca w dłoniach niewielką kartkę papieru.
Uniosłam pytająco brwi, przerzucając wzrok między nią, a owym świstkiem.
-...Semestralny projekt grupowy.- dokończyła swoją wypowiedź, której nie
udało mi się wysłuchać w całości- Tak jak mówiłam, podobieram was teraz
w pary, w których owy projekt przygotujecie. Forma jest całkowicie
dowolna. Macie na to dwa tygodnie.
Poczułam, jak serce powoli zwalnia, a dłonie trzęsą się niemiłosiernie.
Czy to oznacza, że będę zmuszona do kontaktu z obcym człowiekiem?
Zrobiło mi się słabo, a nogi natychmiastowo zmiękły. Twarz wykrzywiła
się w przerażonym grymasie, by po chwili ustąpić miejsca nienawistnej
ekspresji, mającej odstraszyć potencjalnego kompana. Pomimo strachu,
starałam się odgrywać swą rolę, by nie stracić, tak ciężko wyrobionej,
reputacji.
Wbiłam puste spojrzenie w nauczycielkę, która rozpoczęła swą edukacyjną
ruletkę. Wykreślała kolejna nazwiska, a po klasie rozchodziły się, na
przemian, zadowolona i zrezygnowane pomruki.
-Manoban...- brzmienie mojego nazwiska zadziałało, jak kubeł zimnej
wody, który niemal od razu przywrócił mnie na ziemię- Będziesz w parze
z....
<Z kim?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.