Strony

sobota, 30 czerwca 2018

Od Ricka cd. Alex

***
Usłyszałem pukanie do drzwi, przyciszyłem telewizję wycierając ręce w jakiś ręcznik i podbiegłem do drzwi w międzyczasie zarzucając tył na przód na głowę czapkę z daszkiem. W końcu przyjechała Sophie, otworzyłem drzwi i przywitałem się z tatą.
- Gdzie mała? - spytałem rozglądając się. Mężczyzna zaśmiał się w odpowiedzi, spojrzałem na niego zmieszany po chwili do pokoju wpadła mała dziewczynka błyskawicznie chowając się za łóżko. Zamknąłem drzwi, a tata wniósł rzeczy małej. Spojrzałem zmieszany na tatę, podał mi tylko pistolet. Spojrzałem na niego przerażony, po chwili dziewczynka uciekła do drugiego pokoju.
Wziąłem pistolet do ręki, będąc od razu gotowym oddać strzał. Powoli wyjrzałem zza ściany, nie było jej więc powoli poszedłem na przód. Przeszedłem na koniec korytarza, stanąłem przed lekko uchylonymi drzwiami po czym usłyszałem hałas, schowałem pistolet pistolet.
- Dobra, to twoja ostatnia szansa. - powiedziałem głośno by dziewczynka wiedziała że żarty się skończyły.
- Rzuć broń, albo nie skończy się to dla ciebie dobrze. - podchodziłem coraz bliżej drzwi by w końcu delikatnie je rozchylić. Jednak nie spodziewałem się że dziewczynka będzie na to gotowa i że będzie uzbrojona, w moją stronę poleciało mnóstwo pocisków. Opadłem na drzwi, następnie na ziemię wciąż otrzymując więcej naboi. Czapka opadła mi na twarz, szybko ją poprawiłem mówiąc ciągle "Aua". Opadłem na ziemię spoglądając na mojego zabójcę. Dziewczynka stanęła nade mną.
- Zrób mi tę przyjemność. - odpowiedziała z powagą.
- Szybko się uczysz, dzieciaku, a jak u ciebie z walką wręcz? Jak tam? - poderwałem się a dziewczynka zaczęła uciekać. - Co masz zamiar z tym zrobić? Dawaj mi to! - pobiegłem za nią i wyrwałem jej pistolet, łaskocząc ją.
- Dobra ale ty sprzątasz amunicje po nerfie. - przestałem łaskotać małą i wstałem.
- No ej! - westchnęła.
- Sophie, nie marudź to może pobawimy się w coś potem. - uśmiechnąłem się zwycięsko.
- Yh... Wygrałeś! A po za tym co tam gotujesz? - dziewczyna natychmiast pobiegła do kuchni.
- Nie tykaj tego bo urwę ci ręce i to będzie nasza kolacja! - zagroziłem dziewczynce.
- Ty to masz poczucie humoru... - westchnął tata spoglądając na mnie znudzony. - Znalazł byś jakąś dziewczynę, mam wrażenie że robisz się bardziej dziecinny.-
- No a myślisz że dlaczego prosiłem byś przywiózł Sophie? Najlepiej podrywa się na małe dziewczynki. - uśmiechnąłem się diabelsko na co ojciec skarcił mnie wzrokiem.
- Zostaniesz sam w końcu zobaczysz. - uniósł brew.
- Pff. Mam jeszcze burdele. - wzruszyłem ramionami.
- O czym gadacie? - nagle obok pojawiła się moja siostra.
- O niczym młoda, o takich ładnych domkach nic więcej. - uśmiechnąłem się nerwowo. Dziewczynka usiadła na kanapie i włączyła telewizję, nie zwracając na nas uwagi.
- Został byś z nią trochę? - poprosiłem tatę.
- Co znowu? - westchnął.
- Muszę zajrzeć do Soula. Ostatnio mało nie rozwalił drzwiczek od boksu. - przewróciłem oczami. Chwilę pogadałem jeszcze z nim i wyszedłem z pokoju idąc do konia. Spokojnym krokiem wchodząc do stajni, rozejrzałem się i z westchnieniem zauważyłem że jest jedna osoba. Akurat teraz? Nie mam ochoty z nikim rozmawiać, jeszcze powiedzcie mi że to ktoś znajomy. Mijałem beznamiętnie boksy idąc do konia. Akurat naprzeciwko mojego konia musiała być "ta osoba". Z trudem powstrzymując się od chamskiej odzywki, odwróciłem się w stronę osobnika, który okazał się być dziewczyną. Uśmiechnąłem się lekko jakbym właśnie zobaczył coś niesamowitego. Piękna nieznajoma bez emocji odwróciła głowę w stronę swojego fiorda. Otrząsnąłem się kiedy Soul kopnął w stronę drzwiczek.
- Ej, spokój. - westchnąłem, otwierając boks.
- Musisz w końcu przestać rozwalać ten boks bo gdyby nie chody u Jasona to już dawno bylibyśmy martwi! - poklepałem go po szyi. Koń cicho prychnął po czym zaczął szukać przysmaków w moich kieszeniach gryząc mi koszulkę. Na jego szczęście po drodze do stajni zgarnąłem marchewkę.
Chwilę jeszcze posiedziałem z koniem po czym wyszedłem z boksu, zauważyłem że dziewczyna chyba też ma zamiar już odejść od konia więc podszedłem do niej.
- Świeża dusza? - uśmiechnąłem się miło w jej stronę.



Aleksandro? B) Na nic więcej postarać się nie mogłam xD wybacz, ale mam nadzieję że dasz radę z tym szatanem xD

Od Alex

- No. I już jesteśmy - ze słodkiego snu obudził mnie głos Jasona. Przetarłam oczy wciąż jeszcze zaspana po czym przeciągnęłam się (na tyle na ile pozwalało wnętrze samochodu) i spojrzałam na stajennego który odebrał mnie z lotniska. Musiałam wstać bardzo wcześnie by zdążyć na samolot lecący do Alabamy gdzie znajdowała się akademia. Aktualnie dojeżdżałam z jednym z pracowników do miejsca w którym miałam się uczyć i rozwijać swoją pasję.

- Już? Szybko - zdziwiłam się.

- jak przespałaś całą drogę - zaśmiał się krótko - Ale nie dziwię się. Byłaś zmęczona - nic na to nie odpowiedziałam przyglądając się terenom. Po chwili mężczyzna zatrzymał pojazd i wysiadł. Zrobiłam to samo. Podszedł do bagażnika po czym wyjął z niego moje bagaże, ja tym czasem otwarłam drzwi od tylnych siedzeń i wyciągnęłam z nich transportery z Rudikiem i Hrabią którzy jeszcze spali. Środek usypiający który podano im przed lotem dalej działał.

- Zaprowadzę cię do biura, poinformujemy, że przyjechałaś i dostaniesz klucz do pokoju. Pomogę ci zanieść bagaże.

- A mogę się zobaczyć z Samurajem? - zapytałam. Stęskniłam się za swoim wierzchowcem który przypłynął tu na statku tydzień temu, a sam rejs zajął równe tyle. W sumie nie widziałam go ponad dwa tygodnie.

- Spokojnie zobaczysz go. Najpierw się zamelduj i wypakuj bagaże - zgodziłam się z nim niechętnie ale jak powiedział tak zrobiłam. Zameldowałam się, dostałam klucz od pokoju i wspólnymi siłami z Jasonem zanieśliśmy bagaże po czym rozstawiliśmy klatkę Hrabii i legowisko Rudika i tam ich umieściliśmy. Potem chłopak powiedział mi gdzie znajdują się stajnie i wyszedł bym mogła się rozpakować. Podziękowałam się i zaczęłam powoli ogarniać bagaże. Gdy już byłam gotowa i pokój jako, tako wyglądał wyszłam z pokoju i kierując się jego wskazówkami trafiłam do stajni. Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech gdy zobaczyłam Samuraja w boksie. Podeszłam do niego, a ten zarżał na powitanie.

- Cześć Sami - uśmiechnęłam się lekko głaszcząc go po szyi - Stęskniłam się - po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi i do stajni wszedł ktoś jeszcze.



< Ktoś?>

czwartek, 28 czerwca 2018

sobota, 23 czerwca 2018

Od Demi cd. Anastacii

Gdy upewniłam się, że cały sprzęt lśni a boks Izela jest dobrze zamknięty, ruszyłam w stronę uczelni. Dosłownie chwilę przed dzwonkiem znajdowałam się przed drzwiami, które prowadziły do sali, w której odbywały się lekcje matematyki. Westchnęłam głośno i weszłam do pomieszczenia.

~*~

Lekcje minęły w miarę szybko. Po ostatnim dzwonku wybiegłam z budynku i pobiegłam do stajni. Chciałam jeszcze dzisiaj pospędzać trochę czasu z Izelem. Weszłam do stajni i ku mojemu zdziwieniu, stała tam Anastacia przy jakiejś klaczy. Dopiero po chwili przypomniało mi się, jak dziewczyna mówiła coś, że to jej koń Jelly. Podeszłam do niej i przywitałam się radośnie.
-Hej. To twoja klacz? - Zapytałam.
-Tak, Jelly. - Mówiła, uśmiechając się.
-Jaka rasa? - Zadałam drugie pytanie, odwracając się do klaczy.
-Stuprocentowy quarter horse. - Odpowiedziała.
-Ładna. - Zauważyłam, wyciągając z kieszeni kostkę cukru i podając klaczy.
-To prawda. Izel też nieźle wygląda. - Zaśmiała się, gdy zobaczyła, że mój wałach spokojnie przeżuwa siano z dość dziwną miną. Nie wyglądał w tym momencie dość inteligentnie.
-Chciałaś, żebym Cię oprowadziła, prawda? - Spojrzałam na dziewczynę.
-Prawda. Możemy już iść? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Jasne. - Rzekłam, spoglądając na wałacha. -A do Ciebie przyjdę później. - Zaśmiałam się pod nosem.

~*~

Po nie całych dwóch godzinach dziewczyna znała już chyba całą akademię. Pomimo mojego nudnego sposobu oprowadzania, Ana na prawdę mnie słuchała. Wywołało to na mnie miłe zaskoczenie. Gdy oprowadziłam ją po wszystkich budynkach, poszłyśmy przed jej pokój.
-Nie wiedziałam, że akademia jest aż tak duża. - Powiedziała, stając przed pokojem.
-No mała nie jest. Mam nadzieję, że nie przynudzałam. - Zaśmiałam się pod nosem.
-Jutro są jakieś zajęcia? - Zapytała.
-Raczej będzie jakiś spokojniejszy dzień. Tereny, wyjazdy do miasta albo coś w tym stylu. - Odpowiedziałam.
-No dobra. Ja już muszę lecieć do mojej suni. - Powiedziała, otwierając drzwi do swojego pokoju. -Do później. - Uśmiechnęła się do mnie i zniknęła za drzwiami.

< Anastacia?>
(Wyabcz, że tak długo, ale zakończenie roku i te sprawy ;/ Ja również weny nie mam)

piątek, 22 czerwca 2018

Od Raven cd. Andy'ego

Leżałam z twarzą wbitą w poduszkę, kiedy usłyszałam dzwonek telefonu. Podniosłam się na łokciach próbując zlokalizować źródło dźwięku. Okazało się, że to telefon Andy'ego. Usiadłam starając podłuchać się coś z rozmowy. Tak, bywam wścibska. Niestety nie udało mi się niczego usłyszeć, oprócz pojedyńczych zdań Andy'ego. 
- Kto dzwonił? - zapytałam zaciekawiona. Podczas rozmowy spojrzał na mnie i coś tam paplał. To coś znaczy. 
- Nie twój interes. Szykuj się, idziemy na imprezę. - uśmiechnał się.
- Co? - no chyba nie zamierza mnie gdzieś wyciągać w środku tygonia.
- No to. Zbieraj się - 
- Nigdy nie idę. Chyba cię coś boli - zaprotestowałam.
- Idziesz, czy chcesz czy nie -
Ja natomiast nadal protestowałam. Okej, może lubię imprezy, ale nie będę wychodziła na jakąś w środku tygonia. 
- Cóż... Jak widać jesteś sztywna - uśmiechnął się złośliwie.
Podniosłam brew. Ja sztywna? Dobre sobie. Ale jak widać, jego zdanie poskutkowało na tyle, że się zgodziłam. 
- No to idź się przyszykuj czy co tam robią dziewczyny i spadamy - 
Przewróciłam jedynie oczami i poszłam do siebie. Jak mam się bawić to się będę bawić. Może nie założe sukienki, czy tam spódniczki bo to nie w moim stylu, ale do dobrej zabawy nie jest potrzebny ubiór. Wciągnęłam na siebie krótkie czarne spodenki, a do tego założyłam granatową koszulę bez ramion, którą zawiązałam w supełek, tak by było widać kawałek brzucha. Do tego dobrałam moje czarne niezastąpione trampki. Włosów nie musiałam układać, a jakoś specjalnie nie zamierzałam się malować, więc jedynie przejchałam tuszem po rzęsach i ochronną pomadką po ustach. Wyszłam ze swojego pokoju, zamykając go na klucz i poszłam do Andy'ego. Ten tylko złapał kluczyki i wyszedł z pomieszczenia. Udaliśmy się na parking i wsiedliśmy do jego samochodu. Mimo tego, że byłam tu już drugi raz to i tak robił na mnie wrażenie. No cóż, takich cacek nie widzę na codzień. 
- Gdzie jedziemy? - spytałam bez większego entyzjazmu.
- Przed siebie - i to były ostatnie słowa jakie padły między nami. Dalszą część podróży spędziliśmy w ciszy. 
Po chwili już weszliśmy do środka. Andy namówił mnie na tą imprezę. W sumie nie wiem czemu się zgodziłam. Może to przez to, że nazwał mnie sztywną laleczką? Tak to zdecydowanie przez to. W mojej naturze leży by pokazać mu jego błąd. Tym o to sposobem znalazłam się na tej badziewnej domówce. Nie mówię, że jest jakoś bardzo źle, ale no cóż... Widok pijanych nastolatków nie jest taki fajny i śmieszny, jeśli nie ma się obok siebie znajomych. Chłopak postąpił świetnie, a mianowicie przywiózł mnie tu by po chwili gdzieś pójść. Dzięki bardzo Andy. Wkurzona podeszłam do do kuchni. Przejrzałam mniej więcej to co przygotował gospodarz ''imprezy''. Złapałam za plastikowy kubeczek i wlałam pierwsze co wpadło mi w rękę. Skoro mnie tu przywiózł znaczy, że mam się bawić. Jak chce to ma. Będę się bawić tak, że będą mnie pamiętali. Zdeterminowana złapałam do połowy pełną butelkę i ruszyłam w tłum. Trochę sztywna ta impreza. Trzeba rozruszać tych ludzi. Ja już im pokażę, jak się bawią normalni ludzie. Tanecznym krokiem ruszyłam do stanowiska dj'a. Był to jakiś młody chłopak.
- Co tam mała? - spojrzał na mnie, przerywając wcześniej wykonaywane zajęcie. Nie mam pojęcia co robił wcześniej.
- To raczej ty jesteś mały, ale dobra, daruję ci. Wpuść w ten tłum trochę życia człowieku. Jakiś lepszy kawałek czy coś. Kumasz? - spytałam lekko pochylając się w jego stronę. 
- Kumam, kumam - zaśmiał się.
- No to fajno - odeszłam od niego.
Już po chwili dom wypełniły dźwięki jakiegoś remixu. Zadowolona ruszyłam w tłum. W butelce nadal było trochę alkoholu, więc szybko ją opróżniłam i odstawiłam na jakiś mebel. W głowie mi już szumiało oraz byłam nadzwyczaj wesoła, jednak nadal miałam świadomość. Cóż, nie ma co się oszukiwać; mam dość słabą głowę. Tym bardziej, że nie patrzyłam na to co piję. Ale miałam się bawić, więc się bawię. Usłyszałam za sobą kroki, więc się odwróciłam. O, patrzcie kto przyszedł. Andy jednak sobie o mnie przypomniał.
- Jestem już. Wybacz, że cię zostawiłem, ale... - i tutaj chłopak urwał w połowie zdania. 
- Co? - spytałam podnosząc brew.
- Nie było mnie chwilę, a ty już zdążyłaś się uchlać? - spytał z tym swoim irytującym uśmiechem.
- Zostawiłeś mnie to znalazłam sobie zajęcie - 
- Ale serio? Upić się - 
Na odpowiedź jedynie wzruszyłam ramionami. No i masz. Przez tą całą wymianę zdań poczułam się już normalnie. To chyba znak, że trzeba w dłoń złapać kolejną butelkę. Zdeterminowana ruszyłam w kierunku kuchni; chłopak chyba poszedł za mną. Stanęłam za barkiem z alkoholami i odwróciłam się do Andy'ego.
- Czego sobie panienka życzy? - spytałam. 
Chłopak zignorował mnie i sam poszedł sobie coś nalać. Wypchnęłam dolną wargę i odwróciłam się do stolika. Cóż, jak trochę wypiję robię się dziwna. Złapałam kolejną butelkę, ale na moje nieszczęście była zamknięta.
- Andy - jęknęłam szukając chłopaka wzrokiem.
- Co? - nagle zmaterializował się obok mnie.
- Otwórz mi butelkę - uśmiechnęłam się słodko podając mu przedmiot.
Po chwili otrzymałam ją z powrotem otworzoną i trochę upitą.
- Ej - uderzyłam go w bok.
- Co się stało? - spojrzał na mnie.
- Czemu mi upiłeś. Naśliniłeś mi pewnie. Ble - popatrzyłam krytycznie na chłopaka, a później na butelkę.
- Oj tam. Nic ci się nie stanie - 
- Ale twoja ślina tam jest. To tak jakbym cię pocałowała przez pośrednika - 
- Takie życie - wzruszył ramionami i wrócił do alkoholi.
Co to za człowiek. Kto pozwolił mu istnieć? Nie ma tu żadnych ścierek, czy chociażby chusteczek, więc musiałam to przeboleć. W sumie mogłabym użyć kubeczka, ale na co? Wzruszyłam ramionami i pociągnęłam zdrowego łyka alkoholu. Lekkie pieczenie w gardle i gorzkawy posmak w ustach, ale da się znieść. Kolejna dawka procentów zrobiła swoje. W duchu błagałam bym nie zrobiła niczego głupiego. 
- Jednak pijesz z tej butelki? - usłyszałam gdzieś obok siebie.
O, Andy wrócił. Odstawiłam przedmiot na mebel. Już nie potrzebuję więcej.
- Dużo wypiłeś? - spytałam śmiejąc się głupio.
- Troszkę - wzruszył ramionami.
Jak to człowiek głupi po alkoholu podlazłam do niego i objęłam jego pas rękoma. W tle leciała jakaś piosenka.
- Co ty odwalasz? - usłyszałam śmiech.
- Nie wiem. Tańczę - wzruszyłam ramionami i również się zaśmiałam.
Chłopak położył swoje ręce na moich plecach i tak zaczęliśmy się powoli bujać. W pewnym momencie podniosłam głowę do góry. Spojrzałam w jasne oczy Andy'ego. Juz po chwili poczułam jego usta na swoich. Czarny kolczyk lekko wbijał mi się w wargę. Po chwili jakby wyrwana z transu oderwałam się od niego. Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami, na co odpowiedział mi tym samym.
- Huh, mówiłem. Sztywna jesteś - zaśmiał się.
Podniosłam brew. No i znowu mnie sprowokował. A może to te wypite procenty. Cóż nie wiem co do końca skłoniło mnie do wskoczenia na niego i ponownego złączenia ust. Za chłopakiem znajdowała się szafka, więc na szczęście nie przewróciliśmy się. Na początku był chyba zdezorientowany, ale później oddał pocałunek z podobną żarliwością. 
- I co? Nadal sztywna? - spytałam szeptem, między pocałunkami.
- No teraz już nie - zaśmiał się.
Po chwili nasza schadzka przeniosła się do jego samochodu. Nikt nawet nie zauważył naszego braku. Ale w sumie czemu się dziwić; w końcu byłam tu całkowicie obca. Samochód chłopaka był otwarty, więc nie musieliśmy się bawić z szukaniem kluczy. Odpalenie samochodu i znalezienie się przy budynku Akademii, zajęło nam chwilę. W następnej sekundzie byliśmy w moim pokoju. Do Andy'ego byłoby bliżej, ale on dzieli pokój z jakimś Maxem czy kimś.

Andy? hehehe XDD

Od Nathaniela cd. Rosalie

- Chcę już wakacje - usłyszałem westchnięcie.
- Ja też, ale to zaledwie parę dni - zaśmiałem się.
Korzystając z rozkojarzenia dziewczyny spróbowałem zabrać jej kawałek waty. Co z tego, że mam jeszcze swoją. Jak uda mi się jej zabrać będę miał więcej. 
- Ej! - usłyszałem piśnięcie. Widocznie dziewczyna ogarnęła jakie mam plany. 
Ros również zaczęła próbować zabrać mi słodycz. W ten sposób zaczęła się walka; kto więcej komu ukradnie. Udało mi się zabrać jej już większość waty, kiedy przez moje myśli przeleciał pewien plan.
- Mam pomysł! - wykrzyknąłem.
- No dzięki! Chcę się odegrać! - pisnęła i spróbowała zabrać mi watę. Ja natomiast skorzystałem ze swojego wzrostu i podniosłem rękę do góry. 
- No dobra, niech ci będzie. To jaki masz pomysł? - dziewczyna westchnęła; najwidoczniej zrezygnowała z chęci zabrania mi słodkości.
- Możemy iść na basen - uśmiechnąłem się.
Przypomniało mi się, że dziś mieliśmy iść na basen z klasą, ale że uciekliśmy to pójdziemy sobie sami. Rosalie spojrzała na mnie lekko zmieszana, ale zgodziła się. Ruszyliśmy w stronę najbliższego basenu. W trakcie wędrówki podzieliłem się z dziewczyną watą. No cóż; szkoda mi się jej zrobiła jak tak patrzyła na to takimi maślanymi oczami. Już po kilku minutach byliśmy w budynku. Podeszliśmy do recepcji. Kupienie wejściówek odbyło się bez większych komplikacji, więc już po chwili znalazłem się w przebieralni. Zeszło mi chwilę dłużej niż planowałem, gdyż spotkałem po drodze znajomego, z którym dawno się nie widziałem. Po krótkiej wymianie zdań poszedłem na basen główny. Przeleciałem wzrokiem po terenie by znaleźć Rosalie. Po chwili zauważyłem, że siedzi przy basenie, mocząc nogi w wodzie. Podszedłem do niej cicho i położyłem rękę na ramieniu, chcąc dać jakoś znać o swojej obecności. Dziewczyna chyba się mnie wystraszyła bo wpadła do wody. Pierwsza myśl: zapewne zaraz wypłynie. Natomiast druga to, że ona się chyba topi. Natychmiast wskoczyłem do wody i złapałem Rosalie pod pachami i wynurzyłem z wody, by po chwili całkowicie wyjąć ją z wody. Pytanie za sto punktów: gdzie w tej chwili byli ratownicy? Na szczęście dziewczyna nie zdążyła zakrztusić się wodą, więc z głowy miałem ratownictwo. Już chwilę później pomagałem jej pozbyć się resztek wody, poklepując jej plecy.
- Już okej? Żyjesz? - spytałem.
Jako odpowiedź dostałem jedynie skinięcie głową. Odetchnąłem głęboko. Mimo wszystko takie sytuacje są stresujące. Wynurzyłem się z wody i usiadłem obok dziewczyny. Jeszcze raz przeleciałem wzrokiem po jej twarzy, próbując znaleźć jakieś oznaki złego samopoczucia, czy coś.
- Chcesz wyjść? - spytałem po chwili.
- Co? - 
- Pytałem, czy chcesz wyjść na dwór, czy coś - 
- Huh, nie... Już dobrze jest - odpowiedziała i na potwierdzenie swoich słów posłała mi uśmiech, na który odpowiedziałem.
- To to skoro już jesteśmy pewni, że nic ci się nie stanie, to chodź na zjeżdżalnie - wstałem i ruszyłem w stronę schodów.
- Ej! - usłyszałem gdzieś za sobą.
Podniosłem brew i obejrzałem się. Dziewczyna dreptała za mną.
- Nie uważasz, że się utopię? -
- Nie, niby dlaczego? -
- Zjeżdżalnia, zjeżdżalnią, ale na końcu jest woda -
- Łoo, co ty nie powiesz - zaśmiałem się. Rosalie jedynie przewróciła oczami.
- Jeny, chodzi mi o to, że na końcu jest głęboko. Nie utopię się? - zapytała. Miała poważną minę, ale chwilę później też się zaśmiała.
- Po pierwsze, nie jest głęboko, a po drugie nie utopisz się, bo nie jest głęboko - 
- Okej... Powiedzmy, że ci wieżę - 
Poprowadziłem nas do najdłuższej zjeżdżalni. W sumie na basenie byłem dawno, ale nie przypominam sobie jakiś głębokich zbiorników na końcu zjeżdżalni. 
- Ty pierwsza? - spytałem gdy byliśmy już na szczycie. 
- Huh, no mogę - 
Dziewczyna usiadła na tym czymś co zaczyna zjeżdżalnię. Złapała się metalowej rurki, która zabezpieczała przed zbyt szybkim spłynięciem. Teraz pozostało jedynie czekać na zielone światełko, które juz po chwili się zapaliło. Rosalie puściła się barierki, a dzięki wodnemu wodospadowi zjechała szybko w dół. No więc teraz miejmy nadzieję, że nie utonie. Usiadłem na jej poprzednim miejscu i również złapałem się tego metalowego czegoś. Po kilku sekundach zapaliło się zielone światełko, więc tak samo jak dziewczyna odepchnąłem się. Spad był spokojny. Ogólnie było ciemno i jedynym źródłem światła były małe ledy, które układały się w gwiazdy czy też koła. Po chwili ujrzałem światło, które było sygnałem, ze zbliżam się do końca. Wpadłem do wody. Przez pierwsze kilka sekund byłem nieźle oszołomiony. Więc po pierwsze: było głębiej niż zapamiętałem, a po drugie: do jasnej ciasnej, Rosalie pewnie się już utopiła. Wynurzyłem się na powierzchnię i przeczesałem wzrokiem teren przy zjeżdżalni. Dopiero później zauważyłem ją z jakimś blondynem. Westchnąłem z ulgą, że jednak nic jej nie jest. Ale chwila... To co widzę raczej nie jest normalnością. Chyba, że to jest jej chłopak. A mianowicie z mojej perspektywy wyglądało to co najmniej dziwnie. Dziewczyna rękoma obejmowała za szyję chłopaka, a on trzymał swoje ręce na jej plecach; dodam jeszcze, że Rosalie zaplotła swoje nogi wokół jego bioder. Okej... Co tu się stało kiedy mnie nie było? Nadal stałem w miejscu przyglądając się ''parze''. Nie żeby coś, ale wyglądali, jakby świata poza sobą nie widzieli. 

Rosalie? hehehe xD

czwartek, 21 czerwca 2018

Od Boonie cd. Ricka

Co to do chuja miało być? Ja tam poszłam tylko po karmę, chłopaka nie szukam, więc skąd u tego chłopaka takie zainteresowanie moją osobą? No, ale cóż, za dziwkę robić nie będę.
- Quawan, suwaj zad – prychnęłam popychając psa nogą. Obrażony dalmatyńczyk tylko wstał, spojrzał na mnie jak na idiotkę i poszedł na łóżko. Inka natomiast warowała przy misce ze wzrokiem wbitym w metalowy przedmiot.
Westchnęłam cicho i bez zbędnych ceregieli otworzyłam worek. Omierzyłam psom odpowiednią dawkę jedzenia i wsypałam do misek. Niemal rzuciły się na nią i zaczęły obżerać się jakby nie jadły przez tydzień.
Siadłam na łóżku trzymając w ręku tą cholerną kartkę. Pójść czy nie?, oto jest pytanie. W Wenecji faceci praktycznie w ogóle nie zwracali na mnie większej uwagi, chyba że schlani i szukający rozrywki. Także, co podkusiło tego jegomościa do podjęcia tej, a nie innej decyzji. Czyżby chciał tylko zaliczyć? W sumie, podejrzewam, że laski leciały na niego jak muchy do gówna, ale im się nie dziwiłam, był nawet okej.
- Quwan, pójdziesz tam ze mną – powiedziałam do psa kiedy ten wskoczył na łóżko obok mnie. Pogłaskałam go po grzbiecie naprawdę zastanawiając się co mi się odjebało we łbie.
**
Półtorej godziny spędziłam na spaniu, ale jeszcze wcześniej zamówiłam karmę. Tak, wiem, niby powinnam siedzieć w łazience i robić te pierdoły, które robią dziewczyny przed wyjściem z chłopakiem. No chyba nie.
- Um, cześć? Ee, czekam na ławce przed akademikami – wydukałam. Byłam naprawdę niezle onieśmielona tym wyjściem i tak dalej.
- Spoko, już wychodzę – odparł, więc szybko się rozłączyłam.
Schowałam telefon do kieszeni, a by czymś się zająć zaczęłam ćwiczyć z dalmatyńczykiem komendy. Nawet nie zauważyłam kiedy ktoś stanął obok ławki. Dopiero jak położył mi rękę na ramieniu go zauważyłam.
- Cześć, jestem Rick – podał mi rękę, a ja tylko zmarszczyłam lekko nos. Mój jakże wspaniały angielski dostał laga i dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów.
- Boonie – odpowiedziałam przyjmując jego rękę. Chwilę się na niego patrzyłam, aż w końcu dopadło mnie zakłopotanie. Tsa, dzięki ci mózgu za szybkie działanie.
Po krótkim przywitaniu zaczęliśmy kierować się, prawdopodobnie, do kawiarni. Mam nadzieję, że nie jest seryjnym pedofilem i nie zgwałci mnie gdzieś w ciemnym kantorku.
- Wzięłaś psa, boisz się mnie? – zapytał chyba nieco rozbawiony. Prychnęłam cicho patrząc na psa idącego przy mojej nodze.
- Zawsze biorę go ze sobą. Wiesz, Wenecja nie jest zbyt bezpiecznym miejscem „zamieszkania” – przy ostatnim słowie zrobiłam w powietrzu cudzysłów.
- Czyli jesteś włoszką – stwierdził. Wow, jednak potrafi myśleć. Pierwszy punkt dla niego.
Jak się okazało, kawiarnia mieściła się w budynku szkolnym. Mogłam przy okazji porozglądać się po tym znienawidzonym przez większość ludności, miejscu.
Rick wybrał stolik trochę na uboczu, tuż przy dużym oknie.
- Więc… chcesz coś o mnie wiedzieć? – zapytał uśmiechając się chytrze. Popatrzyłam na niego nieco zdenerwowana koniecznością rozmowy.
Ale chyba nic mi się nie stanie jak chwilę z nim porozmawiam. Prawda?


>Riszczyyyyk? XD

Od Andy'ego cd. Raven


- Hmmm... Pomyślmy; zachowujesz się podobnie i jakby cię trochę podkoloryzował to byś podobnie wyglądał - zaczęła wyliczać.
- No dzięki wiesz - spojrzałem na nią zażenowany. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się słodko. Dokończyliśmy śniadanie i trwaliśmy dłuższą chwilę w ciszy.
- Pozbawiłaś mnie koca - powiedziałem w pewnym momencie w nadziei że odzyskam koc.
- Co? - spytała jakby nagle zapomniała o co chodzi.
- Zabrałaś mi koc - zrobiłem naburmuszoną minę.
- No cóż. Bywa - zaśmiała się.
- Teraz będzie mi zimno -
- Przecież masz kołdrę.
- Ale ja chce koc - fuknąłem.
- Naah, chodź tu - powiedziała rozkładając ręce i dając mi dostęp do koca. Spojrzałem na nią niepewnie jednak przysunąłem się, objąłem ją ramionami wtulając się. Raven złożyła ręce przykrywając nas kocem. Po jakimś czasie poczułem jak dziewczyna przykłada mi rękę do czoła, na szczęście czułem się o wiele lepiej jednak potrzebowałem sporej dawki snu.
- To jakie plany na dziś? - spytała.
- Ja będę leżeć po kocykiem. Nie wiem jak ty - mruknąłem bardziej się w nią wtulając, poczułem jak opiera swoją głowę o moją. Parę chwil musiało minąć bym zasnął.
***
Z cudownego snu, niestety wybudziła mnie Raven która krzyczała. Jak poparzony szybko usiadłem na łóżku.
- Co? Co się dzieje? - spytałem szukając zagrożenia.
- Nic - dziewczyna wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się słodko. Miałem totalnie ochotę ją udusić.
- O ty jędzo - mruknąłem i przybliżyłem się nieco. Ona w odpowiedzi pokazała mi język. No wcale nie zachowuje się jak pięciolatka. Usiadłem na dziewczynie i zacząłem ją łaskotać a dziewczyna zaczęła się śmiać jak opętana. Machała w powietrzu i starała się bronić jednak nic jej to nie dało.
- P-przestać - wydusiła tylko to. Zaczęła wymachiwać rękami by złapać moje dłonie i w końcu jej się to udało, czekając aż wyrówna się jej oddech.
- Okej, dość - zaśmiała się.
- Niech ci będzie - spojrzałem na zegarek marszcząc brwi. Cholera jestem już spóźniony.
- Eeee, mógłbyś ze mnie zejść? - zapytała. Dopiero teraz zauważyłem w jak dziwnej pozycji jesteśmy.
- A co jeśli powiem nie?
- To cię kopnę w plecy, a uwierz, specjalnie wezmę większy zamach. - uśmiechnęła się słodko. Uwielbiam jej ten uroczy uśmieszek.
- No okej, okej. - podniosłem się znad dziewczyny i wyszedłem z pokoju, po paru minutach wracając ubrany.
- Muszę wyjść na chwilę. Zaraz będę. - powiedziałem i wyszedłem z mieszkania. Szybko opuściłem budynek akademii i skierowałem się w stronę pobliskiego parkingu. Szybko odnalazłem auto, wszedłem do środka i odpaliłem silnik. Włączyłem szybko GPS, wpisując lokalizację jakiejś kawiarni. Po paru minutach byłem na miejscu, kawiarnia wyglądała na spokojną. Narzuciłem na siebie czapkę z daszkiem, kaptur i czarne okulary dla czystego bezpieczeństwa, muszę wyglądać jak zwykły cywil. Zaparkowałem auto i po chwili byłem w środku, rozglądając się za swoim menedżerem. Po chwili mężczyzna siedzący na samym końcu, w czarnym garniturze pomachał mi. Podszedłem do niego z uśmiechem.
- Przyciągasz uwagę jak ostatni debil a miałeś tego nie robić. Cześć. - uścisnął mi dłoń z uśmiechem.
- Staram się jak mogę, zresztą w filmach to zawsze działa. - westchnąłem.
- Po co chciałeś się spotkać? - odkaszlnąłem bo wzięła mnie trochę chrypa po czym usiadłem naprzeciw niego.
- Jesteś chory? Wiesz że niedługo masz koncert? - westchnął.
- Pamiętasz może jak złamałem żebra i dokończyłem koncert? Wiesz jak to napierdala? Przeżyje z bólem gardła. - zaśmiałem się. Po chwili podeszła do nas kelnerka, zamówiliśmy oboje po kawie.
- Andrew... Muszę być z tobą szczery. Dostałeś kontrakt na nowy album, podpisałem go za ciebie i masz zaledwie cztery miesiące na napisanie wszystkiego. - spojrzałem na niego zdziwiony.
- Nie uzgodniłeś tego ze mną?-
- To był bardzo duży zarobek, skusiło mnie. -
- Noah! Ja wiem że cię kusi ale mamy kasy pod dostatkiem. Chciałem ostatnio odpocząć od muzyki i tej popularności a ty mi zrobiłeś coś takiego za plecami! - odezwałem się wściekły, kelnerka akurat przyniosła nam zamówione napoje.
- Nie musisz się tak unosić, zrozumiałem dopiero teraz swój błąd ale staram się to odkręcić. -
- Lepiej żebyś to zrobił bo nie mam siły na użeranie się z tobą! Nie po to wyjechałem do akademii by teraz dowiadywać się że mam ten czas spędzić na głupim użeraniu się na pisaniu piosenek bo dałeś się skusić okazji! - wygarnąłem mu.
- Przepraszam cię ale odkręcę to zobaczysz. Ale fakt przydałaby ci się nowa piosenka. - spojrzałem na niego zażenowany. Można było się tego po nim spodziewać. Dłuższą chwilę jeszcze rozmawialiśmy o jakiś bzdetach po czym pożegnaliśmy się. Szybko wróciłem do akademii, zaparkowałem auto i wpadłem do pokoju.
- Jestem już. Choć nie potrzebnie wychodziłem bo jestem totalnie wkurwiony! - krzyknąłem do Raven, zdjąłem kurtkę i buty po czym wszedłem do pokoju.
- Rav? - rozejrzałem się bo nie uzyskałem żadnej odpowiedzi na poprzednie zdanie. Okazało się że dziewczyna smacznie spała w moim łóżku. Zaśmiałem się, mimo to przykryłem ją kocem. Zrobiłem sobie po cichu kawę i usiadłem w fotelu. Wziąłem do ręki długopis i kartki i zacząłem pisać tekst piosenki. Starałem się pisać prosto, szczerze i z serca jednak gówno z tego wychodziło i coraz więcej kartek lądowało porwanych bądź pogniecionych. Gdy zbliżał się wieczór, zapaliłem lampkę czekając aż Raven się obudzi.
***
Cała podłoga była totalnie w kartkach a ja ciągle nie mogłem znaleźć odpowiednich słów. Po raz kolejny rzuciłem pogniecioną kartkę na podłogę, po czym zauważyłem że Raven się obudziła i usiadła.
- Widzę że księżniczka raczyła wstać. - udałem skutecznie powagę.
- Która jest godzina? - spytała lekko ochrypniętym głosem.
- Po szesnastej -
- Okej... Wziąłeś leki? - W odpowiedzi wzruszyłem ramionami.
- Andyyy - przeciągnęła - Chcesz być chory bardziej? Wylądować w szpitalu chcesz? - mruknęła wstając i idąc do kuchni. Głośno westchnąłem gdy dziewczyna wróciła z zestawem leków.
- Współpracuj, a nie - zaśmiała się patrząc jak z niechęcią przyjmuje leki. Pokręciła głową na boki, widząc jak się zachowuje ale miałem to gdzieś.
- No to ruszaj dupsko. Nie będziesz tu siedział cały wieczór. - zaśmiała się trącając mnie stopą.
- Niech ci będzie. - mruknąłem odkładając rzeczy, wstając i sprzątając papiery z podłogi.
- Jeny, Andy ile ty masz lat? - zaśmiała się i rzuciła na sofę.
- Dwadzieścia jeden. - zawtórowałem jej i zasiadłem obok. Na moje nieszczęście Raven złapała pierwsza pilota więc to ona wybierała film.
- No widzisz a zachowujesz się jak stary koń. - powiedziała do mnie, szukając jakiegoś filmu.
- Oddaj mi tego pilota. - wyciągnąłem rękę po przedmiot.
- Nie. Ja byłam pierwsza - zaśmiała się.
- Ale ty masz fatalny gust - jęknąłem.
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie - pokazała mi język.
- Jeszcze raz mi pokażesz ten język to ci go odgryzę - ostrzegłem.
- Andyyy - jęknęła.
- Czego? - spytałem spoglądając na nią.
- Nie ma nic ciekawego - zrobiła minę zbitego pieska.
- Mówiłem, że źle szukasz filmów. Daj mi tego pilota - podała mi pilot, mimo to nie mogłem znaleźć nic dobrego.
- A nie mówiłam! To nie ja mam zły gust tylko nic nie ma! - wykrzyknęła szczęśliwa.
- Nie podniecaj się tak - zaśmiałem się. Spojrzała na mnie zmrużonymi oczami.
- Co? - spytałem.
- Czy ty się ze mnie naśmiewałeś? - spytała mając nadal tę samą minę.
- Nie wiem, może -
- I to ja jestem jedzą. - mruknęła. Wstała z sofy i podeszła do łóżka owijając się kocem w kokon.
- Co ty wyprawiasz? - zaśmiałem się.
- Leże i regeneruje siły bo straciłam je przez twoją głupotę - uśmiechnęła się tak słodko jak lubię po czym odwróciła się w stronę poduszki. Po chwili zadzwonił mój telefon. Odebrałem i okazało się że to był mój stary przyjaciel który właśnie urządzał imprezę i zaprosił mnie na domówkę.
- Tylko przyjdź z jakąś fajną dupą, wiesz. Szkoda by było cię zostawić samego. - zaśmiał się.
- Nie martw się mam tu kogoś... - uśmiechnąłem się na co Raven lekko się zdziwiła.
- Kto dzwonił? - spytała zaciekawiona jak tylko się rozłączyłem.
- Nie twój interes. Szykuj się, idziemy na imprezę. - zaśmiałem się.



Raven? xD wierzę w ciebie!

środa, 20 czerwca 2018

Od Ricka cd. Boonie

***
W głowie ciągle czułem dudniącą muzykę, a w ustach smak alkoholu. Poprzedniego dnia dość mocno się upiłem, jednak ciężko było zapomnieć tę noc. Nie należała ona do najprzyjemniejszych ale zawsze coś. Głowa nie bolała mnie na tyle mocno bym wstawał i musiał brać leki jednak wolałem zostać w łóżku. Dziewczyna która u mnie nocowała od paru minut siedziała w łazience i szykowała się do wyjścia, także więc postanowiłem wrócić do spania.
Po paru minutach jednak obudziło mnie pukanie do drzwi. Niechętnie wstałem, totalnie wkurwiony. Tajfun zaczął okropnie ujadać co jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Założyłem szybko jakieś spodnie, nie trudząc się z zakładaniem choćby podkoszulka i podszedłem do drzwi.
- Kim ty do cholery jesteś i czemu mnie budzisz? - otworzyłem drzwi, spoglądając na kogoś kto mnie właśnie wybudził. Sprawcą okazała się śliczna nie wysoka brunetka, jej widok sprawił że od razu humor mi się poprawił mimo że byłem wściekły.
- Cześć, czego tu szukasz piękna? - uśmiechnąłem się chytrze. Spuściła wzrok ze mnie, rozglądając się po mieszkaniu. Tajfun próbował wyjść z mieszkania i przywitać się z dziewczyną jednak przytrzymałem go nogą a mimo to ciągle próbował wyjść drapiąc mnie w nogę i piszcząc.
-Tajfun, na miejsce ale już! Tajfun! - kazałem psu wrócić do środka i na szczęście w końcu dał za wygraną.
- Cześć, masz może pożyczyć psią karmę? - spytała niepewnie. Parę sekund zajęło mi przyswojenie informacji czego dokładnie ona potrzebuje.
- Karma? - spojrzałem na nią lekko zdziwiony. Westchnęła i pokiwała głową.
- Zapomniałam swojej, jestem tu od niedawna i jakoś tak. - dodała szybko.
- A tak, spoko. Wejdź. - zaprosiłem ją do środka gestem dłoni po czym zacząłem szukać karmy. Dziewczyna usiadła na krześle i rozejrzała się po mieszkaniu.
- Jesteś mi winna kawę. - powiedziałem, przeszukując szafki.
- Nie pijam kawy. - zaśmiała się.
- A co pijasz? -
- Na pewno nie kawę. -
- Cóż, dostosuję się. - wzruszyłem ramionami.
- Zresztą za co? - obruszyła się.
- Obudziłaś mnie plus daję ci karmę. - pokazałem jej przedmiot który przed sekundą znalazłem. Po chwili z łazienki wyszła odpicowana dziewczyna, uśmiechnęła się do nas.
- O cześć! - uśmiechnęła się miło do brunetki. - Niestety muszę już iść, wybacz. Miłego dnia wam! - uścisnęła dłoń dziewczynie. Po chwili podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek.
- Zawsze możesz zadzwonić, pamiętaj. - szepnęła. - Cześć! - dodała jeszcze po czym wyszła. Dziewczyna patrzyła jakby z niesmakiem na mnie, zaśmiałem się w odpowiedzi.
- Wyluzuj. - puściłem do niej oko. Podszedłem do stołu, szybko napisałem swój numer telefonu.
- Prosz. - podałem jej worek karmy i karteczkę. - Luz, mam jeszcze drugie opakowanie. -
- Dzięki? - uniosła brew trzymając w dłoni kartkę, po czym wstała.
- Widzimy się za dwie godziny w kawiarni. Myślę że to wystarczająca ilość czasu? - uśmiechnąłem się błyskotliwie.
- Nawet cię nie znam. - przewróciłam oczami.
- Też cię nie znam, a zaufałem ci i dałem ci tą karmę. Ufam ci, poświęciłem ją dla ciebie. A nie musiałem. - udałem wzruszenie, uśmiechnęła się lekko po czym pożegnała się i wyszła. Opadłem na łóżko krzyżując ręce nad głową.
- Niezła laska. Podoba mi się. Ciekawe czy przyjdzie. - zaśmiałem się.



Boonie? XD Ja wieeem. Ja wiem. XD zjebałam

wtorek, 19 czerwca 2018

Od Ricka cd. Viktorii

- Dupek z ciebie, wiesz? - fuknęła, dopijając drinka. - Mam brata, Matthew. Był tu niedawno, aktualnie znowu wraca do siebie. Rodzice się rozwiedli, jak miałam jakieś... 8 lat? Tak mi się wydaje. Tata nauczył mnie jeździć na koniach, robił dla mnie wszystko, jakby nie patrzeć. Co do szkoły, to łaziłam do publicznej. Mama po rozwodzie z ojcem przeprowadziła się do Austrii. Cholera wie co jej tu nie pasowało.- słuchałem jej z uwagą.
- A jesteś z...? - podpytałem.
- Nova, Wisconsin. - odparła krótko. - Niewielkie, urocze miasteczko. - uśmiechnęła się do mnie, obracając kieliszek w dłoni. - Naprawdę nie jestem ciekawą osobą.
- Siedźże cicho. - roześmiałem się. Ponownie nastąpiła cisza, jednak przerwała ją kelnerka pytająca czy czegoś jeszcze nam trzeba. Oboje spojrzeliśmy na kartę z alkoholami. Wziąłem Tequilę, a Vi jakieś "Blue Breeze". Spojrzałem znacząco na dziewczynę, mieliśmy cały wieczór by zaszaleć więc czemu nie?
-Jutrzejszy kac murowany. - westchnęła, po raz kolejny obracając kieliszek. Większość czasu spędziliśmy na powolnym popijaniu przeróżnych alkoholi i rozmowie o przeróżnych małych rzeczach. Pod wieczór zaczęliśmy się rozkręcać, zrobiło się bardziej wesoło.
- Ty uwierzysz w to, że ona mi wstawiła uwagę podpisując to "Chłopak zamiast zajmować się lekcją rysuje zielone ciągniki" - śmialiśmy się jak opętani. Alkohol dawał się we znaki jednak noc dopiero się zaczyna.
- Na cholerę ci zielony ciągnik? - zaczęła się ze mnie śmiać Vi.
- Są ładne! - odpowiedziałem jej. Nagle zadzwonił mój telefon, chwilę zajęło mi odnalezienie go w kieszeni po czym odebrałem go ciągle się śmiejąc.
- Słucham? - zaśmiałem się do słuchawki.
- Czy ty znowu jesteś pijany? - usłyszałem tak bardzo znajomy mi głos.
- Tato? - spoważniałem w parę sekund. Zauważyłem że Vi też się uspokoiła.
- No a kto inny? Ogarnij się w końcu, Rick! Ciągle byś chlał. - westchnął w słuchawkę.
- Tato... To tylko ten jeden raz i nie jestem tak bardzo pijany. Powiedz po prostu po co dzwonisz a jak nie, to daj mi spokój. - oznajmiłem.
- Jutro miałem przywieźć do ciebie Sophie na tydzień, pamiętasz? Czy tak bardzo się zjarałeś że nie pamiętasz? - wyczułem ironię w jego głosie.
- Wiesz że z tym skończyłem... - odpowiedziałem mu. - I tak pamiętam. - dodałem. Chwilkę jeszcze rozmawialiśmy, Sophie miała przyjechać jakoś jutro wieczorem, po czym rozłączyłem się.
- Dostałeś opieprz od tatusia? - uśmiechnęła się chamsko.
- Mogłabyś choć raz przestać... - westchnąłem z powagą.
- Jeszcze dwie minuty temu śmiałeś się jak opętany. - powiedziała dopijając resztkę swojego alkoholu. - Wypijaj to i idziemy. - zaśmiała się.
- Gdzie niby? - spojrzałem na nią zmieszany.
- Na imprezę ciołku. - westchnęła. No cóż, nie spodziewałem się tego trochę po niej. Ale skoro dają to czemu nie brać. Dopiłem szybko swojego drinka i zapłaciłem za rachunek po czym wstaliśmy.
- Chyba nie zamierzasz tak iść? - spojrzałem na nią z udawanym zażenowaniem.
- Coś ci się nie podoba? - zmarszczyła brwi. Chrząknąłem znacząco, Viktoria w odpowiedzi spiorunowała mnie wzrokiem.
- No co? Przydałoby ci się byś wyglądała choć raz trochę kobieco... - odpowiedziałem jej spokojnie. Przewróciła oczami, szybko złapałem ją za nadgarstek i zaciągnąłem do jej pokoju. Podszedłem do szafy i zacząłem przeglądać jej rzeczy.
- Mógłbyś zachować trochę kultury? - warknęła. Zignorowałem ją i wróciłem do szukania czegoś odpowiedniego. Po chwili podałem jej coś czarnego, co okazało się bardzo ładną sukienką.
- Zakładaj to, odpicuj się jakoś i jedziemy. - złożyłem ręce i jeszcze nim zaczęła, czekałem aż skończy.
- Mógłbyś wyjść? - oznajmiła cicho.
- Od czegoś masz łazienkę? - zaśmiałem się. Dziewczyna chciała coś powiedzieć, jednak zrozumiała sens moich słów i nie mówiąc nic poszła do toalety. Nie zeszło jej się tak długo jak myślałem i już pół godziny później była gotowa.
- Wow, wyglądasz zajebiście ładnie ci powiem. - stwierdziłem, przyglądając się jej. - Mam gust. - uśmiechnąłem się chytrze.
-Dzięki... Ale jedźmy już. - zarumieniła się lekko. Wyszliśmy z pokoju, następnie z budynku akademii i pojechaliśmy na miasto odnajdując jakiś klub nocny "The Reserve", bezproblemowo wchodząc. Na początek zamówiliśmy jakieś mocne drinki, co chwilę wchodząc na parkiet i tańcząc. Parę dziewczyn się do mnie przystawiało, jednak starałem się je ignorować. W pewnym momencie wypiłem tak dużo że nie wiedziałem co robiłem i znalazłem się w bardzo ustronnym miejscu całując się z jakąś laską. Zarzuciła mi ręce na szyję wpijając w moje usta, nie ukrywam było całkiem przyjemnie.
- Pojedziemy do mnie? - szepnęła między pocałunkami. Przerwałem się z nią całować i spojrzałem na nią.
- Sory mała ale jestem tu z kimś. - zaśmiałem się. Spojrzała na mnie wściekła i zdjęła ręce z mojej szyi.
- Szmaciarz! - pisnęła i przywaliła mi swoją torebką. Śmiałem się jak opętany, cóż zalety alkoholu.   Po chwili podszedł do mnie jakiś typek ubrany na czarno i przywitał się ze mną. Facet okazał się być dilerem narkotyków, próbował sprzedać mi coś i to skutecznie. Kupiłem od niego trochę marihuany po czym facet oddalił się. Po jakimś czasie zauważyłem Vi, spoglądającą w moją stronę.
- Boże, Rick tu jesteś. Skończyłeś się zajmować tamtą panienką? - westchnęła Viktoria podchodząc do mnie. Zaśmiałem się w odpowiedzi.
- Cholera, jesteś totalnie wstawiony. - złapała mnie za ramię widząc że ledwo stoję.
- Zaraz będę ci normalnie po suficie biegał. - zaśmiałem się pokazując jej trawkę.
- Dawaj zapalimy, co ci szkodzi. - zachęciłem dziewczynę. Wyjąłem swoją dawkę, zapaliłem i długo wciągnąłem.
Cudowny zapach rozchodzący się po płucach, zapach którego tak bardzo mi brakowało i od którego tak bardzo byłem uzależniony. Od razu po paru sekundach tętno przyśpieszyło, wszystko stało się ostrzejsze i szybsze.
- Nie jestem pewna... - powiedziała niepewnie.
- Marudzisz, należy ci się coś od życia. Masz, zrelaksuj się. - podałem jej jointa.



Vi? A więc zaćpałam ich w dodatku oficjalnie Rick się puszcza xD co poszło nie tak?

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Od Boonie do Ethana

Spacer o piątej nad ranem nie był zbyt mądrym pomysłem z mojej strony, ale co poradzić kiedy alkohol się skończy, a ty chcesz koniecznie porozmyślać nad swoim życiem? 
No właśnie.
Inną sprawą jest to, że Inka niekoniecznie umie reagować na przywołanie. Nawet na awaryjne słabo reaguje, co doprowadza mnie do jasnej kurwy. Zawsze się martwię, że nie wróci, albo będzie latać po krzakach, lasach i tak dalej i wróci cała połamana. 
I tak też było tym razem.
- Inka! Ruda do chujewca! – darłam się zachrypniętym głosem. Nie ma to jak być przeziębionym w połowie czerwca. Chyba tylko ja tak potrafię. – Quawan szukaj.
Gdy tylko komenda została wydana, dalmatyńczyk poderwał się z waruj i pobiegł w las. Bynajmniej takie mam wsparcie. 
- Inka, do mnie! Do mnie! – mój krzyk przebił się przez krzyk żurawi lecących nad lasem. Ale oprócz nich nie było żywej duszy. Ja pierdole.
Zrezygnowana siadłam na ziemi uprzednio przywołując do siebie Quawana. Siedzieliśmy w ciszy może z dziesięć minut jak nie więcej, kiedy to z lasku wyszedł facet z psem na rękach. MOIM psem. Co dziwne suka, zamiast wyrywać się żeby jak najszybciej przy mnie być lizała nieznajomego po twarzy. 
Nosz zdradziecka szuja.
- Czyżby krasnal zgubił pomocnika? – zapytał stając w pewnej odległości ode mnie. Prychnęłam cicho pod nosem zakładając ramiona na piersi.
- Quawan, cisza – upomniałam psa, który zaczął lekko powarkiwać. Zapewne przez to, że chłopak miał na sobie kaptur, a pies był przyzwyczajony, że kaptur na zacnej główce faceta w ciemnej uliczce w Wenecji zwiastuje kłopoty. No ciekawe dlaczego. 
- Tak w ogóle jestem Boonie – z grzeczności (takiej w ciul) wyciągnęłam do niego rękę uprzednio upewniając się, że dalmatyńczyk nie odgryzie mu głowy. Kaganiec jednak się do czegoś przydaje. 
- No niestety, nie mam ci jak podać ręki, bo trzymam psa, jakbyś nie zauważyła – chytry uśmiech wstąpił na jego twarz. Odstawił Inkę na ziemię, a ta ze skruchą w oczach usiadła przed moimi nogami. Pomachała nieśmiało ogonem, a kiedy kiwnęłam głową poszła płaszczyć się przed Quawanem. Ładne mi przeprosiny. 
- W takim razie do zobaczenia, wróć jak wrócą ci dobre maniery – odparłam z przesłodzonym uśmiechem. – Quawan, Inka. Idziemy. 
Zadowolona z siebie odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę Akademii. Nie ma to jak odegrać się na takim dupku.
**
Powolny najazd, lot i lądowanie. Wszystko pięknie i sprawnie, jakby fakt, że zanim pokonaliśmy stacjonatę, to wyłamał mi ją cztery razy. Ale to szczegół, szczególik. 
- Dobry koń – pochwaliłam go klepiąc jego masywną szyję. Ładnie przegalopował tylko jedno kółko, bo zaraz po tym zarżał donośnie i stracił zganaszowanie. Zaszczycił mnie pięknymi barankami i innymi szajbami. Super. 
Szybko skorygowałam go dosiadem i wodzami, po czym przeszłam do lekkiego kłusa. Przetrzymałam go w jako takim ustawieniu kilka kółek, a potem odpuściłam mu wodzę tak, żeby mógł wyciągnąć pysk prawie do ziemi. 
- Znowu ty? Miałem nadzieję, że już więcej cię nie zobaczę – ostentacyjne prychnięcie od płotu rozproszyło moją uwagę na tyle, że Ghost zwalił mnie na ziemię mocnym baranem. Na szczęście nie puściłam wodzy, bo inaczej przeskoczyłby płot i spierdolił. Szkoda tylko, że brak rękawiczek skutkował przepaleniem ręki poprzez przeciągnięcie mnie kilka metrów po piachu. 
- Ja pierdole, przyjebany jakiś jesteś? – syknęłam wstając i otrzepując się z jasnych drobinek. 
- Nie, wstawaj – warknął wyciągając do mnie rękę, a ja poważnie zaczęłam się zastanawiać czy go nie zajebać. 

>Ethan? Nie zjebałam, prawda?

piątek, 15 czerwca 2018

Od Rosalie cd. Nathaniel

Usłyszałam kroki za sobą, po chwili obok mnie usiadł Nathan rzucając plecak gdzieś koło nóg.
-Hej - przywitał się przerywając ciszę, w odpowiedzi uśmiechnęłam się lekko.
- Wiem, że ta stara franca potrafi człowieka zdołować, ale nie martw się. - szturchnął mnie lekko łokciem i dodał. - Dziwne, że jeszcze nie przysłała tu policji. Bo wiesz, ucieczka z lekcji na oczach nauczyciela to poważne wykroczenie. - zaśmiał się. Mimo to zachowałam powagę, przeze mnie chłopak może mieć kłopoty.
- Czemu wyszedłeś z lekcji? Teraz będziesz miał kłopoty. I to wszystko z mojej winy. Boże Nathan myśl czasami. I co ... - tyle słów ciskało mi się na język, jednak Nathaniel mi przerwał.
- Oj tam. Bywa. Poza tym co ty sobie myślisz? Że cię zostawię samą sobie? Bez przesady. - powiedział żartobliwie. Westchnęłam, chłopak zeskoczył z murku i zabierając plecak z ziemi stanął przede mną.
- Chodź. - wyciągnął do mnie rękę.
- Co? - spojrzałam na niego zdziwiona.
- Przejdźmy się gdzieś. -
- No okej... - Zeskoczyłam z murka i stanęłam obok niego.
- Więc gdzie idziemy? - spytała.
- Tego jeszcze nie wiem. - zaśmiał się lekko. Ruszyliśmy przed siebie, wszystko dookoła było idealne, pogoda, atmosfera i cisza. Po jakimś czasie Nathaniel zaproponował byśmy zjedli watę cukrową, zgodziłam się bo czemu nie. Poszliśmy w tamtą stronę, już po paru sekundach byliśmy przy budce i czekaliśmy cierpliwie na tę pyszność. Chciałam zapłacić za swoje, jednak nim zdążyłam wyciągnąć pieniądze, Nathan szybko zapłacił i odebrał słodycz. Chłopak złapał mnie za dłoń i ruszył przed siebie.
- Mogę wiedzieć co ty robisz? - spytałam śmiejąc się.
- Jeszcze nie wiem. - również się zaśmiał i dodał. Parę minut później wylądowaliśmy w jakimś parku, gdzie zwolniliśmy kroku. Powoli przechadzaliśmy się podziwiając przyrodę co jakiś czas zamieniając parę słów.
- Chcę już wakacje... - westchnęłam, rozkoszując się smakiem swojej różowej waty cukrowej.
- Ja też, ale to zaledwie parę dni. - zaśmiał się.
- Ej! - pisnęłam jak Nathan spróbował wyrwać kawałek mojej waty. Nie minęło parę sekund kiedy zaczęła się wojna na kradnięcie sobie nawzajem tej pyszności.
- Mam pomysł! - nagle wykrzyknął chłopak kiedy wyjadł mi większość mojej waty.
- No dzięki! Chcę się odegrać! - pisnęłam próbując dosięgnąć do jego słodyczy. Ten jednak chamsko podniósł rękę wyżej.
- No dobra, niech ci będzie. To jaki masz pomysł? - westchnęłam dając mu za wygraną i odpuszczając sobie idee odebrania mu smakołyku.
- Możemy iść na basen- uśmiechnął się. Spojrzałam na niego lekko zmieszana, ale szybko zgodziłam się. Ruszyliśmy w stronę najbliższego basenu, w między czasie Nathan podzielił się ze mną watą cukrową. Po jakimś czasie byliśmy na miejscu, był już wieczór z racji czego było dość mało osób i nie było problemu z kolejką. Dość szybko kupiliśmy wejściówki po czym przenieśliśmy się do swoich przebieralni. Dość sprawnie przebrałam się w strój kąpielowy, który miał być na basen zamiast wychowania fizycznego ale cóż, skoro się urwałam z lekcji. Spięłam szybko włosy w warkocza po czym wyszłam z przebieralni. Rozejrzałam się w poszukiwaniu chłopaka ale jakoś go nie widziałam nigdzie. Przysiadłam przy brzegu basenu, zanurzając nogi w wodzie, była wystarczająco ciepła.
Po chwili poczułam czyjąś rękę na ramieniu, nie spodziewałam się tego ruchu i chcąc nie chcąc wpadłam do wody.



Nathan? XD Utopimy Ros xDD

środa, 13 czerwca 2018

Od Viktorii cd. Beauregarda

Chłopak podniósł swoje zielone, zrozpaczone patrzałki na mnie.
- Ty... masz poczucie winy? - Ty nie wiesz... ja... przeze mnie mój brat nie żyje. - Grzmot, który przetoczył się po niebie, prawie zagłuszył jego głos. - Przeze mnie mój brat nie żyje! - wykrzyczał.
- Niemożliwe. - wykrztusiłam. - Siedziałbyś.
- Ty... nic nie rozumiesz. - kaszlnął, ponownie zaczynając płakać.
- To mi wytłumacz! - zirytowałam się, wyrzucając ręce do góry. - Mam dość tego twojego użalania się nad sobą i płakania w każdej możliwej sytuacji!
- Wytłumaczyć ci...? - Alleluja, chwalmy Pana. Wreszcie to powiedział! Pokiwałam gwałtownie głową, czekając aż zacznie.
 Chłopak opowiadał, a im dłużej to robił, tym bardziej czułam się winna. Po kilku minutach słuchania jego urywanych wypowiedzi, złość na niego mi przeszła. Jąkał się co chwilę, równocześnie irytując się na siebie. Nikt nie lubi, kiedy trudno jest go zrozumieć. Chciałam coś powiedzieć. Cokolwiek, cholera jasna! Ale wszystkie słowa jakby wyparowały. Czułam się tak cholernie źle, słysząc to co opowiada chłopak. Nie mógł zrobić nic, by cofnąć czas i jakoś uratować brata.  Opowiedział mi wszystko, powodując że czułam się co najmniej niezręcznie.
 Zamilkł, upadając na kolana i drżąc na całym ciele. Stałam przez chwilę, spoglądając na niego z góry, ale w końcu i ja klęknęłam, przyglądając się mu.
- Chodź, jest już późno. Musimy wracać. - podniosłam się i otrzepałam kolana. Następnie podałam chłopakowi dłoń, pomagając mu wstać. Świetnie, nie dość że ja płakałam, to teraz on. I weź tu teraz dojedź do akademii.  Bear skierował się do tylnych siedzeń. - Idź do przodu, nie gryzę. - wysiliłam się na uśmiech i równocześnie wsiadłam do auta. Ignorując zapłakanego Beauregarda, który siedział koło mnie, włączyłam radio i wykręciłam z  zatoczki. Z trudem powstrzymywałam się przed ponownym rozpłakaniem się, ale nie mogłam. Musiałam przynajmniej dojechać do tej cholernej akademii, zamknąć się w pokoju i mieć wszystko gdzieś. Wjechałam na dwupasmówkę, mijając kilka aut, jadących z naprzeciwka. Mimo głośnej muzyki, i tak słyszałam szloch Beara. Wyjęłam ze schowka chusteczki i dość gwałtownie mu je podałam.
- Siedź na chwilę cicho, chce prowadzić. - burknęłam, chcąc zamaskować własne rozterki. Zamilkł, łkając sobie po cichu. - Dzięki. - skręciłam w uliczkę prowadzącą do naszego internatu. Jeszcze tylko pięć minut drogi i mogę olać to wszystko na jakiś tydzień.  Wreszcie ukazały się nam pastwiska i zarys budynków. Bear oderwał wzrok od maski i rozejrzał się wokół znanych nam terenów. Jechaliśmy jeszcze kilka minut, w zupełnej ciszy. Zatrzymałam się na parkingu i zgasiłam silnik.
- Jesteśmy. Dotaszczysz się do pokoju? - Nawet gdyby odpowiedział przecząco, olałabym to i poszła do siebie. Odwróciłam się na pięcie, zamknęłam auto i skierowałam do swojego pokoju. Drżącą dłonią wsadziłam klucz do zamka i przekręciłam go dwukrotnie. Otworzyłam szeroko drzwi, jak to miałam w zwyczaju. Zatrzymałam się w progu, spoglądając na puste pomieszczenie. W radiu cicho leciał jakiś kawałek od Green Day, a na laptopie wyświetlały się jakieś reklamy. Spojrzałam na legowisko, gdzie jeszcze wczoraj leżała Tene. W kuchni leżały miski, jedna z niedojedzoną parówką, a druga z wodą, którą wcześniej przez przypadek wylała. Będę musiała to wszystko posprzątać i zapomnieć że kiedykolwiek ze mną była. Położyłam się na łóżku, nie zdejmując uwalonych butów. Zdjęłam tylko przemoczoną bluzkę, rzucając ją gdzieś w kąt. Marzyłam tylko o tym, żeby zasnąć i nie budzić się przez najbliższe kilka tygodni. Albo obudzić się z amnezją, czy jakimś innym zanikiem pamięci. Kilka razy przez myśl przebiegło mi, co robi teraz Bear. Pewnie siedzi u swojego Arystokraty i płacze, albo robi coś podobnego. Ktoś zapukał głośno do drzwi, domagając się wpuszczenia. Założyłam na siebie szlafrok i wstałam, podchodząc do wyjścia z mojego pokoju.
Kto do cholery coś ode mnie chce? Zastanawiałam się,  w momencie gdy naciskałam na klamkę. W progu stał Bear, trzymający w dłoni telefon z aktualnym połączeniem.
- Co się dzieje do cholery jasnej? - warknęłam, chcąc zamknąć mu drzwi przed nosem.


Beaaar? :> Tak jak chciałaś ^^

piątek, 8 czerwca 2018

od Beauregarda cd. Viktorii

 - Ja... - zaczęła, ale głos utknął jej w gardle. - Oh, ja nie wiem, co ja mam robić! - Uniosła ręce gwałtownie w stronę nieba, a z jej oczu wypłynęły łzy. Po jej twarzy przebiegały różne emocje; teraz malowała się na niej złość. - No i po chuj ja ci to mówię? Ty masz swoje życie, swoje problemy i pewnie gówno obchodzi cię to, co mówię. - Przerwała na moment, kiedy nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Tym razem to ona była pierwszą, która uciekła przed kontaktem wzrokowym, robiąc to niecałą sekundę po tym, jak on się zaczął. - Jak zwykle wszystko pierdolę. Przeze mnie moja dziecinka nie żyje! - A przeze mnie nie żyje ktoś inny... Poczułem ścisk w żołądku.
 Viktoria klęczała, nie przestając płakać.
 - Chcesz wracać? - odezwała się.
 I wtedy wspomnienia uderzyły we mnie mocną, miażdżącą falą. Falą dźwięków, obrazów, głosów i twarzy. Przed moimi oczami stanęły wspomnienia tak wyraźne, jakby te niechciane wydarzenia, o których przez te lata tak mocno, ale i bezskutecznie usiłowałem zapomnieć, stały się zaledwie przed chwilą. Nie miałem nawet czasu, żeby odepchnąć te obrazy; wszystko przyszło tak nagle.
 - Chcesz wracać? - zapytała mama, próbując ukryć to, jak bardzo łamał jej się głos. 
 Nie odpowiedziałem. stałem na tej cholernej plaży, nie czując zimna ani bólu zmęczonych mięśni. Wpatrywałem się w ciemne jezioro, gdzie grupa ratowników szukała mojego brata. Wydawało mi się, że od czasu, kiedy wyczołgałem się na plażę, wołając o pomoc i krztusząc się wodą, minęła cała wieczność. A jeszcze więcej od momentu, w którym ratownicy wbiegli do jeziora. Łzy nieustannie spływały po moich policzkach, a ja zagryzałem wargę, nie zauważając metalicznego posmaku krwi w ustach.
 - Misiek, wracaj do domu... - powiedziała mama.
 - Nie mów tak... na mnie - powiedziałem głośniej, niż planowałem, zacinając się i zaciskając pięści. - I nie pójdę do domu. To moja wina, że on tam teraz jest, nie pójdę do domu! 
 I w tym momencie z wody wyszli ratownicy. Nieśli coś w ramionach. To, że był to Finn, dotarło do mnie dopiero po chwili.
 Rzuciłem się w ich stronę, potykając się o własne nogi. Mężczyźni ustawili się wokół miejsca, gdzie położyli mojego brata, w ciasny krąg, nie dając mi możliwości zobaczenia Finna. Jeden z nich zajął się reanimacją. Okrzyki ratowników ucichły i zgiełk zamienił się w pełną trwogi i napięcia ciszę. Te sekundy, podczas których jakiś facet próbował ratować życie mojego brata, ciągnęły się bez końca.W końcu odezwał się, a słowa, jakie wypowiedział, mimo że cicho, dotarły do mnie natychmiast.
 - Nie udało się.
Nic więcej nie słyszałem. Przedarłem się przez ludzi i upadłem na kolana przy Finnie. Jego blada twarz z sinymi ustami i mokrymi kosmykami włosów opadającymi na czoło wstrząsnęła mną. Zacząłem płakać i krzyczeć, przytulając do siebie przerażająco zimne ciało brata. Jego już tu nie było i to była moja wina. Tylko i wyłącznie moja. Cały świat się zawalił przeze mnie. I choć nie padało, czułem, jakby piorun przeszedł przez moje ciało.
 - ... Bear?!
 Podniosłem zrozpaczony wzrok na Viktorię. Coś się we mnie przełamało.
 - Ty... masz poczucie winy? Ty nie wiesz... ja... przeze mnie mój brat nie żyje. - powiedziałem cicho drżącym głosem, czując niesamowity ścisk w żołądku. - Przeze mnie mój brat nie żyje! - wybuchłem.
 - Niemożliwe - powiedziała po chwili milczenia. - Siedziałbyś.
 - Ty... nic nie rozumiesz - wykrztusiłem.
 - To mi wytłumacz! - zirytowała się, wyrzucając ręce w stronę niebo, z którego dalej spadały delikatne kropelki deszczu. - Mam dość tego twojego użalania się nad sobą i płakania w każdej możliwej sytuacji.
 - Wytłumaczyć ci...? - powtórzyłem, wbijając sobie paznokcie. Dziewczyna pokiwała gwałtownie głową, wyrażając tym swoje zirytowanie.
 Chciałem odmówić, ale wtedy coś we mnie pękło. Zacząłem mówić. Opowiadałem jej o tym, jak dostaliśmy konie, jak ścigaliśmy się po polach, rozmawialiśmy, bawiliśmy się, jak spędzaliśmy właściwie każdą wolną chwilę razem. Powiedziałem, że to on był jedyną osobą, która mogła  sprawić, że się uśmiechnąłem po złym dniu. W końcu opowiedziałem, jak poszliśmy nad jezioro bez nikogo dorosłego, bo mama wiedziała, że w razie czego Finn by mnie uratował. Nie przewidziała tylko tego, że to ja będę musiał ratować jego.
 Opowiadałem jej, jak Finnowi wreszcie udało się przekonać mnie, żebym wszedł do wody, bo była dla mnie za zimna, a dzień był chłodny. Opowiadałem jej o tym, jak wypłynęliśmy daleko od brzegu tego wielkiego, ciemnego jeziora. O tym, że chlapaliśmy się i kiedy za któryś razem przetarłem oczy z wody, jego już nie było obok mnie. Że gdybym mocniej chwycił mocniej rękę, kiedy w panice szukałem go pod wodą, może udałoby mi się wyciągnąć go na powierzchnię i nic by się nie stało. O tym, jak zostawiłem go na środku jeziora i popłynąłem ile sił do brzegu, krztusząc się wodą i łzami. Jak wyczerpany wyczołgałem się na plażę, krzycząc o pomoc, i pobiegłem do domu, w połowie drogi wpadając na mamę. Opowiedziałem jej o jej zdezorientowanej minie, kiedy powtarzałem w płaczu pojedyncze wyrazy. I o przerażeniu wypisanym na twarzy, kiedy zrozumiała. Powiedziałem, jak biegliśmy nad jezioro, a mama w biegu wybierała numer do ratowników. Kazała mi zostać na brzegu i wypatrywać pomocy, a sama weszła do wody i zaczęła wołać i szukać Finna. Opowiedziałem, jak czekałem na ratowników. O tym, jak mama chciała, żebym wracał do domu, ale ja nie poszedłem. O strasznym uczuciu, które towarzyszyło mi, kiedy szukali mojego brata w jeziorze. O ciszy, która zgniatała mnie od środka, gdy próbowali go ratować, i o słowach, które mnie złamały. O tym, jak, krzycząc, przytulałem ciało Finna, a zimno, które od niego biło, przenikło przeze mnie i zostało w mojej głowie.
 Zdania, które wypowiadałem, mieszały się z cichym szumem deszczu i co jakiś czas przerywane były moim szlochem.
 Mówiłem dalej - o tym, jak wróciłem z mamą do domu i nigdy wcześniej nie był on tak pusty. Jak nie chodziłem do szkoły przez długi czas i całymi dniami siedziałem na dworze, żeby tylko nie musieć znosić tej ciszy, która panowała w domu. Powiedziałem, że przez jakiś czas próbowałem obwiniać przypadek, wodę, pogodę, czy wszystko inne, co akurat wpadło mi do głowy; przez cały czas jednak w głębi siebie wiedziałem, że to tylko i wyłącznie moja wina. I ta świadomość w pełni uderzyła mnie dwa tygodnie po tym dniu, aby już nigdy nie minąć. Opowiedziałem, jak każdego dnia płakałem i błagałem, żeby wrócił. Ale nigdy nie wrócił. Przeze mnie. Opowiedziałem, jak przychodzili ludzie, których nie znałem i mówili, jak bardzo im przykro. Wiedziałem, że kłamali. Nawet nie znali mojego brata. Przychodzili, klepali mnie po ramieniu, mówili kilka równie oklepanych jak ten gest słów i wychodzili, będąc pewnymi, że już wszystko dobrze. Ale nie było. Nigdy już nie było. Powiedziałem o tym, że codziennie poczucie winy zżerało mnie od środka, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. O tym, jak mimo że mama przy mnie nie płakała, widziałem ból w jej oczach i czasem w nocy słyszałem, jak szlochała.
 Opowiedziałem jej o wszystkim. Wszystkim, co siedziało we mnie i nie dawało spokoju przez te lata.
 Wreszcie skończyłem mówić i upadłem na kolana, drżąc na całym ciele. I chociaż wydobycie wszystkich tych słow kosztowało mnie bardzo wiele, czułem się jakby odrobinę... lżej. Dużo lżej.


Viktoria? It's gettin' kinda emotional xD

wtorek, 5 czerwca 2018

Od Anastaci cd. Demi

- Narka - powiedziałam trochę głośniej, aby odjeżdżająca dziewczyna mogła mnie usłyszeć.
  Przez chwile machałam ręka, choć byłam świadoma tego, ze nastolatka się za mną nie obejrzy. Kiedy mi się znudziło, czyli kilka sekund przed tym, jak grupa zniknęła z mojego pola widzenia, przestalam merdać łapą i rozejrzałam się za miejscem, do którego warto by było wpaść. Jednak, zamiast pójść do kolejnego budynku, w myśli, ze wrobię w oprowadzanie mnie Demi, ruszyłam raźnym krokiem w stronę akademika.
  Szybko zniknęłam w czeluściach swojego pokoju, gdzie czekała na mnie Silver. Zdążyła już wepchnąć w siebie cała karmę, którą jej zostawiłam. Po misce, która leżała do dołu dnem w kacie transportera, wywnioskowałam, iż suczka obudziła się jakiś czas temu i zdążyła się znudzić. Uchyliłam drzwiczki i sięgnęłam rękami do kłębki futra, jednak ubiegła mnie ona i zaczęła biegać po całym pomieszczeniu, obwąchując wszystko dookoła. Kiedy w końcu przestała się rzucać, wpięłam sycz w jej obrożę i wyszłam z mieszkalnego, ażeby i ona mogła odetchnąć świeżym powietrzem (i żeby nie przyszło jej do głowy obsikanie moich rzeczy).
  Zakręcony, siwo-biały ogonek latał na wszystkie strony, sprawiając wrażenie, ze zaraz się urwie. Każdy przedmiot w okolicy, krzaczek, drzewo, ściana, zostały z uwagą obejrzane. Suczka biegała raźnie, ciągając mnie uparcie za rękę. Silver w końcu się uspokoiła i zmęczyła spacerem, wróciłyśmy do naszej kwatery.
  Weszłam do pomieszczenia i puściłam wolno psinę. Kiedy ona wzięła się za uzupełnianie wody, ja wyciągnęłam z ostatniego pudełka drewniane elementy, które szybko złożyłam w całość. Do środka budy włożyłam materac, oraz ulubioną owieczkę, ulubioną zabawkę czworonoga.
  Włączyłam telefon i zerknęłam na wyświetlacz. Dziewiąta pięćdziesiąt. Ile mogły trwać zajęcia terenowe?
  Wsadziłam do mini domku małego Malamuta i zatrzasnęłam drzwiczki.
- Przepraszam, ale wolę wiedzieć, że nie wrócę do miejsca rodem z okresu Wielkiej Wojny - zaśmiałam się pod nosem i wyszłam z pokoju.
  Doszłam do stajni akurat, kiedy jeźdźcy odstawili konie do boksów. Mój pierwotny plan obejmował raczej czekanie w stajni na moją nową znajomą, ale taki obrót sprawy był mi bardzo na rękę. Szybko podeszłam do dziewczyny, która akurat szła z rzędem do siodlarni.
- Cześć Demi - rzekłam z uśmiechem - Pomóc ci to zanieść?
- Jak chcesz - powiedziała, podając mi ogłowie - Czekałaś tutaj?
- Nie, weszłam akurat, jak przyjechaliście.
Niektórzy uczniowie przyglądali mi się, zapewne zastanawiając się, jak bardzo ,,fajna" jestem, jednak starałam się to ignorować.
- Umiesz wyczuć odpowiedni moment, co? - nastolatka spojrzała na mnie.
- Jestem w tym mistrzem - powiedziałam nieskromnie. Niektórzy uważali mnie za pyszną, jednak moje poczucie humoru polegało na okazywanie siebie w samych superlatywach, lub odwrotnie. Pewne persony jednak tego nie łapali.
  Dziewczyna odłożyła sprzęt, który miała w rękach, po czym zabrała mi ogłowie, zanim zdążyłam sama je wyczyścić.
- Mój sprzęt, ja konserwuję.
- Okay, jak sobie chcesz - prychnęłam, co było kolejnym moim dziwactwem - często wydawałam z siebie odgłosy, które raczej nie należały kanonu ludzkiego, więc często byłam brana za niespełna rozumu, lub moje intencje były zupełnie inaczej odbierane.
  Oparta o ścianę, przyglądałam się dziewczynie myjącej wędzidło. Kiedy w końcu odwiesiła je na swój wieszak, stanęłam w pionie.
- To co teraz robimy? - zapytałam z nadzieją, że będę mogła w końcu obejrzeć cały teren z kimś, kto już go poznał.
- Ja idę na matmę - odparła, patrząc na moją minę, na które złość mieszała się z rozczarowaniem.
- Dobra, powiedz, kiedy kończysz lekcje? Nie będę przez cały dzień za tobą latać.
- Angielski trwa do czternastej czterdzieści cztery.
- Nie - jęknęłam przeciągle. Chciałam poznać to miejsce i ofiarę moich drzwi bliżej, ale lekcje najwidoczniej miały inne plany.
- Mieszkam w czternastce, możesz do mnie wpaść po lekcjach.
- A będzie możliwość zaciągnięci cię do oprowadzania po akademii? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Zobaczymy, czy mi się będzie chciało - dziewczyna uniosła kąciki ust.
- To zobaczymy. Pójdę cię odprowadzić, chyba że nie chcesz - przyjrzałam się jej, przekrzywiając głowę.
- Wiesz, wolę szybko się ogarnąć, za kilka minut lekcja...
- Dobra, do niczego nie zmuszam - wzruszyłam ramionami i poszłam przed siebie.


Demi? Wiesz czym udobruchać bogów weny?

Od Boonie do Ricka

Spokojna i leniwa sobota? Dobre sobie. Nie po to przez cały rok starałam się być „dobrą dziewczynką”, która wcale nie nadużywa alkoholu w każdy weekend. W ogóle. Niby powinnam ogarniać swoje życie, ale jakoś nie bardzo mi to szło biorąc pod uwagę moją ostatnią imprezę z której nic w cholerę nie pamiętam. Ale w końcu mam dziewiętnaście lat, powinnam korzystać z życia, a nie pilnować drących mordy dzieci w sierocińcu. W sumie, nie miałam na co narzekać, bo dzięki temu miałam gdzie spać. 
Wracając do tematu, zaspałam. 
Pędem wpadłam do stajni witają się po drodze ze starszą panią, która od czasu do czasu dotrzymywała towarzystwa Ghost’ owi. Natomiast pani Cassela uznawała mojego ogiera za wrzód na dupie i chciała się go jak najszybciej pożegnać. Cóż, widać jak nas lubią. 
- Greast, bierz tego swojego diabła i idź all'inferno!* - burknęła Agnese Cassela rzucając we mnie kantarem siwego. Złapałam go dość sprawnie i weszłam do boksu mojego konia. Ogier trącił mnie ryjkiem obwąchując przy tym moje kieszenie. Założyłam mu szybko brązowy przedmiot, dopięłam uwiąz i wyprowadziłam go z boksu. Na szczęście nie musiałam targać ze sobą psów, bo te poleciały do Nevady już dwa dni wcześniej. 
- Do widzenia, ale mam nadzieję, że nie! – krzyknęłam w głąb stajni do przysadzistej brunetki. 
Wprowadzenie Ghosta do przyczepy nie należało do najtrudniejszych, siwek bardzo lubił podróże i nie było z tym problemu. No, bynajmniej z tym.
Moim kierowcą był Enrico, facet dość mocno przy kości, cuchnący tanim piwem i papierochami. Znałam go długo, choć niekoniecznie lubiłam. Zawsze wydawało mi się, że chce zaciągnąć mnie do jakiejś wąskiej uliczki, których z resztą w Wenecji było pełno, i tam wykorzystać do własnych celów. 
Pokrętne myślenie. 
**
Biorąc pod uwagę moje niezbyt dobre przystosowanie do latania samolotem, ciepłe i miękkie łóżeczko w Akademii było kuszącą propozycją. Psy z resztą chyba myślały podobnie, bo ułożyły się po moich obydwu bokach kładąc pyski na moich plecach. Niestety, musiałam jeszcze się ogarnąć, bo ciuchy jeszcze ze stajni nie były dobrym ubraniem do spania. 
Dlatego niechętnie zwlekłam się z łóżka kierując się do łazienki. Moje odbicie w lustrze mnie nie zdziwiło. Już dawno przyzwyczaiłam się do swojego aparatu na zębach i ciemnych worów pod oczami, które odcinały się na mojej twarzy chyba najbardziej.
Wykonałam podstawowe czynności doprowadzające mnie do stanu w którym mogłam iść spać, a następnie po prostu padłam na łóżko nawet nie zawracając sobie głowy tym, że od wczoraj nic nie jadłam. Ale ciul z tym. 
**
Poranek powitał mnie słońcem napierdalającym mi zewsząd w twarz. W pierwszej chwili zastanawiałam się gdzie ja do cholery jestem, ale po wystarczyło kilka sekund i ogarnęłam, że znajduję się w Dressage Academy. Jak miło obudzić się w jakimś w miarę przyjaznym środowisku. 
- Quawan, Youka, won – warknęłam kiedy psy uznały, że zajebiaszczym pomysłem będzie zacząć po mnie skakać. – Już!
Obydwa futrzaki jak poparzone zeskoczyły z mojego brzucha kierując się do kuchni po żarcie. A tu kij, bo miski puste.
Westchnęłam cicho schodząc z łóżka i idąc po worek z karmą zaczęłam rzucać najróżniejsze włoskie przekleństwa. No, bo jak do chuja mam dać im jeść skoro do cholery nie wzięłam karmy. 
- Czekajcie, spróbuję od kogoś pożyczyć – burknęłam wychodząc z pokoju na akademikowy korytarz. Nie miałam pojęcia kto mógłby mieć psa, a tym bardziej kto pożyczy całkiem obcej osobie żarcie dla psów? 
W końcu jednak wzięłam się w garść i postanowiłam zapukać do pierwszego lepszego pokoju. Na moje szczęście (albo i nie) ze środka rozległo się psie ujadanie.
- Kim ty do cholery jesteś i czemu mnie budzisz? – oho, mam całkowicie przejebane

>Riczyk? XD

niedziela, 3 czerwca 2018

Od Olivii cd. Viktorii

North była… dziwna. Na początku jak do niej przyszłam, to próbowała mnie upierdolić, a potem kiedy wyczuła, że w kieszeni mam smaczki stała się nagle w kij potulna i kochana. Ale mimo wszystko ją polubiłam. Jak to na typowego andaluza przystało miała ognisty charakter i pełen życia wyraz oczu. Taka Deliah tylko w młodszym i odrobinę milszym wcieleniu.
- Carpe żre ci buta – rzuciłam zatrzymując karuskę przy mojej kobyle. Klepnęłam ją delikatnie palcatem w pierś by zaprzestała swojej ulubionej czynności. Skaroszka spojrzała na mnie i prychnęła cicho.
- Pojedziemy krótką trasę, nie ma tam jakiś dużych przeszkód – mruknęła Vii ruszając pięciolatkę do kłusa. Również dodałam łydki włączając pośredni chód. Nosiła pięknie, świetnie mi się jechało mimo jej buntu i miłości do brykania. Nie wiem czy to ze względu na wszechobecne leśne zwierzęta (pierdolone zające) czy na mnie przyzwyczajoną do innego rodzaju kłusa. Chód North był mniej… andaluzyjski? Ciul wie jak to nazwać. W dalszym ciągu, nie jechało mi się zle. Viktoria kłusowała przodem, odrobinę siłując się z Carpe Diem, która uznała, że fajnie będzie spróbować wpierdolić Vii do rowu. Typowe. Ten koń jest za mądry dla niektórych ludzi.
Na piaszczystej drodze zagalopowałyśmy kierując się na pierwszą przeszkodę, którą był okser. North skoczyła go bez większego wysiłku. Skara z resztą podobnie.
Zacmokałam cicho, zachęcając klacz do wydłużenia foule i wykonania lepszego skoku przez kłodę. Galop miała wydajny, ni to jakoś mocno wygodne, ani złe. Raczej nijakie. A bynajmniej w moim przekonaniu.
Wjechałyśmy na małą górkę przy której czekała niespodzianka, hydra. Namalowany na niej uśmieszek z twarzą śmiał nam się w ryj dopóki Carpe nie uznała, że fajnie będzie zrzucić Viktorię w gałązki wystające z przeszkody. I pierdolony uśmieszek szlag trafił.

> Ups? Sorry xD

sobota, 2 czerwca 2018

Od Viktorii cd. Ricka

- Oczywiście że chcę! - Chyba przesadziłam z tym entuzjazmem, ale jakby nie patrzeć, miałam wsiadać na tego łysego szczura dopiero drugi raz! - Ale nie tak od razu, trzeba ją jeszcze przegalopować. - oznajmiłam nieco poważniej.
- To na pewno dobry pomysł? - Rick zmierzył Dię niepewnym spojrzeniem. - No co? Martwię się trochę! - Dodał po chwili, co skwitowałam śmiechem.
- Jak na kogoś kto nie ma nic do stracenia to ciekawe. - uśmiechnęłam się do niego podle, poprawiając włosy.
- Ty tak serio?
- Nie, na żarty. No chodź. - Przyspieszyłam tempa, wyprzedzając chłopaka. Szybko jednak mnie dogonił. Zatrzymał się zaraz koło mnie i skupił wzrok na Dii. Klacz zarzucała głową, czekając na polecenia. Będzie ciekawie. Chwyciłam koniec lonży w drugą rękę i pogoniłam nią Dię, która natychmiast wystrzeliła do przodu. Syknęłam cicho, gdy lina otarła mi dłonie. Po kilku kołach dzikiego galopu, wreszcie zrozumiała, że nie tędy droga. Pochwaliłam ją i nieco wydłużyłam lonżę. Chłopak przypatrywał się klaczy z zainteresowaniem, obserwując każdy jej ruch.
- To co, wrzucisz mnie? - zapytałam, gdy kare stworzenie podlazło do mnie i zaczęło przeszukiwać kieszenie.
- Popierdoliło cię, i to ostro. - burknął - Ale tak, wrzucę cię. - Dodał i pomógł mi wsiąść. Dia wzdrygnęła się, gdy nieco podsunęłam się do przodu. Pogłaskałam ją, gratulując tego że jeszcze mnie nie zrzuciła. Rick rozplątał wodze z wielkim skupieniem i podał mi je do rąk. Następnie odsunął się na bezpieczną odległość. Docisnęłam łydkę, cmokając cicho. Spotkało się to z dezaprobatą Amidii, która wyrzuciła delikatnie tylne nogi do tyłu. Westchnęłam, próbując jeszcze raz. Tym razem grzecznie ruszyła stępem, co jakiś czas odwracając łeb i patrząc na mnie. Kila razy dziabnęła mnie w but z czystej złośliwości. Kręciłam się trochę na jej grzbiecie, chcąc przyzwyczaić ją do tego typu rzeczy. Zrobiłyśmy jeszcze kilka kół w stępie, wraz z dodaniem (co skończyło się kolejnym bryknięciem). Zacmokałam cicho, równocześnie dodając łydki, z zamiarem ruszenia kłusem. Klacz postawiła uszy do przodu i natychmiast poderwała się do wyższego chodu.
- Co za szatan! - zaśmiał się Rick, widząc moje nieudolne próby anglezowania w takim tempie. Zaśmiałam się w odpowiedzi, równocześnie próbując odnaleźć odpowiedni rytm. Wreszcie poddałam się i odchyliłam się delikatnie do tyłu, jadąc w ćwiczebnym.
- Chyba starczy jej na dzisiaj. - powiedziałam, przechodząc do stępa i klepiąc klacz po szyi. - Dobrze sobie poradziła. - wyszczerzyłam się do chłopaka. Zgrabnie zeskoczyłam z Dii, która opuściła łeb i wypuściła głośno powietrze. Rick komentował moją jazdę i to, nad czym powinnam popracować z tym szatanem, a ja skupiałam się na głaskaniu klaczy. Wyszliśmy z placu, rozmawiając o totalnych głupotach. Niedaleko nas ktoś próbował nieudolnie skoczyć szereg. Koń zatrzymał się przed przeszkodą, odsadzając się do tyłu, a jeździec rypnął prosto na belki. Jego towarzysz podbiegł do niego, drąc się, że ma leżeć i łapać oddech. Dia nawet nie zwróciła na to uwagi. Zaczęła foszyć się dopiero przy wejściu do boksu, odsadzając się. Rick stał do niej przodem i delikatnie ciągnął za kółka od wędzidła, zachęcając do wejścia. Stanęłam obok jej zadu, popychając ją w przód. Klacz wyrzuciła tylne nogi do tyłu, z zamiarem strzelenia mnie w twarz, prawdopodobnie. Po kilku takich wybrykach wlazła wreszcie do boksu. Ogarnęliśmy ją do reszty i wyszliśmy ze stajni.
- Masz szczęście że nie dostałaś, oberwałaś prawie w twarz! - Odezwał się Rick, spoglądając na mnie opiekuńczo.
- Nic mi nie jest... Marudzisz jak dziecko. - westchnęłam wzgardliwie. To Dia, dla niej takie odpały to codzienność.
- Mhm, bardzo. Mało brakowało! - Odparł stanowczo, nie chcąc słyszeć sprzeciwu.
- Life is brutal - ucięłam temat. Nastąpiła cisza, której żaden z nas nie przerywał. W pewnym momencie Rick złapał mnie za łokieć i wciągnął do jakiejś kawiarni. Polecił mi znaleźć jakieś miejsce, a sam poszedł do lady żeby coś zamówić. Wrócił po kilku minutach, niosąc jakieś drinki. Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- No chyba jesteś pełnoletnia dziewczynko? No chyba że nie chcesz to ja wypiję. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się wymownie. Wyrwałam mu drinka z ręki.
- Kiedy mi w końcu powiesz coś o sobie? - Przerwał ciszę, która po raz kolejny nastała między nami.
- Co masz na myśli? - uniosłam brew, czekając na dalszą wypowiedź chłopaka.
- Ja ci wyjawiłem parę swoich grzeszków. Twoja kolej, opowiedz mi co w życiu robiłaś, robisz albo co masz zamiar zrobić. Może coś o rodzinie? Szkole? - Zaczął wymieniać, nie mogąc się powstrzymać od tego swojego złośliwego uśmieszku.
- Dlaczego miałabym Ci to mówić? - jeździłam palcem po krawędzi kieliszka, unikając jego spojrzenia.
- A masz coś innego do roboty? - pokręciłam głową. - Więc słucham. - Uśmiechnął się zwycięsko, wiedząc, że  wygrał tą słowną walkę.
- Dupek z ciebie, wiesz? - fuknęłam, dopijając drinka. - Mam brata, Matthew. Był tu niedawno, aktualnie znowu wraca do siebie. Rodzice się rozwiedli, jak miałam jakieś... 8 lat? Tak mi się wydaje. Tata nauczył mnie jeździć na koniach, robił dla mnie wszystko, jakby mnie patrzeć. Co do szkoły, to łaziłam do publicznej. Mama po rozwodzie z ojcem przeprowadziła się do Austrii, cholera wie co jej tu nie pasowało.
- A jesteś z... ?  - podpytał Rick.
- Nova, Wisconsin. - odparłam krótko. - Niewielkie, urocze miasteczko. - uśmiechnęłam się do chłopaka, obracając kieliszek w dłoni. - Naprawdę, nie jestem ciekawą osobą.
- Siedźże cicho. - roześmiał się Rick, patrząc w kieliszek. Ponownie nastąpiła cisza, którą przerwała jakaś kobieta z tejże kawiarenki, pytając czy podać coś jeszcze. Spojrzałam na kartę z alkoholami i całym innym syfem z procentami. Po krótkiej chwili patrzenia się w papierek, zdecydowałam się na jakąś "Blue Breeze" bo wyglądała na ciekawą. Rick wziął jakąś tequilę, patrząc mi wyzywająco w oczy. To będzie długi wieczór, a noc będzie jeszcze dłuższa.
- Jutrzejszy kac murowany. - westchnęłam, po raz kolejny obracając kieliszek.

i chuj z weną.
Riczu? ;v;