Weszłam do stajni i od razu skierowałam się do siodlarni w celu zabrania sprzętu Batona. W kieszeni miałam zapas smakołyków, aby nagradzać kuca. Wzięłam rzeczy Batona i poszłam z nimi pod jego boks. Bułany jadł spokojnie siano, na grzbiecie miał dużą sklejkę.
-Hej, mały. Dzisiaj jedziemy razem w teren, wiesz? - zacmokałam, żeby przykuć jego uwagę.
Podniósł na chwilę głowę, ale chwilę potem wrócił do jedzenia. Na głowie miał już granatowy kantar, co mnie ucieszyło. Wzięłam do ręki uwiąz i przemawiając do kuca weszłam do boksu. Przywitał mnie skulonymi uszami. Nie przejęłam się tym zbytnio, podeszłam do niego bliżej. Gdy chciałam przypiąć mu uwiąz do kantara, zarzucił łbem i skulił uszy, a jego tylna noga kopnęła w ścianę boksu.
-Eeej. - powiedziałam ostrym głosem i szybko przypięłam uwiąz do kantara.
***
Po osiodłaniu Batona zadowolona wyszłam przed stajnię i wsiadłam na niego. Kręcił się trochę przy wsiadaniu, ale bywało gorzej. Podciągnęłam popręg i poprawiłan strzemiona. Po chwili zobaczyłam Viktorię na Mes.
-To co proponujesz? - zapytała, głaszcząc Mestano po szyi.
Zastanawiałam się chwilę.
-Uskok zbyt niebezpieczny... lasek? - zaproponowałam.
Viktoria pokiwała głową i dała klaczy sygnał łydkami. Ta jednak rzuciła się do galopu. Dałam dziewczynie czas na ogarnięcie Mes, sama zaczęłam z Batonem. Z przejściem do stępa nie było problemu - szedł żywo, równomiernie, co od razu nagrodziłam małym smaczkiem i głosem. Nagle jednak zatrzymał się i odwrócił w kierunku stajni. Pociągnęłam za wodzę i przycisnęłam łydkę do boku kuca, ten jednak nie miał zamiaru reagować na pomoce. Cofał się i wciąż chciał wracać do stajni. Kiedy jego cofanie było zdecydowanie zbyt szybkie i bałam się, że zaraz zacznie dębować, mocno docisnęłam łydki do jego boków. Przestał się cofać, ale wciąż stał, skierowany w stronę domu. Docisnęłam mocniej łydki i odwróciłam jego głowę w inną stronę. Wreszcie odpuścił, za co go pochwaliłam. Zakłusowałam (był wygodny jak fotel...) i podjechałam do Viktorii.
-Jak ci się udało ją opanować? - zapytałam, a ta uśmiechnęła się dumnie i zaczęła opowiadać. Słuchałam jej z żywym zainteresowaniem.
-Skaczemy? - szepnęła Vi, na tyle jednak głośno, że mogłam ją usłyszeć.
Przeszłam do stępa i patrzyłam, jak skacze przez kłodę oddaloną ode mnie jakieś pięćdziesiąt metrów. Gdy czekała już na nas w odpowiedniej odległości, docisnęłam łydki. Kuc o dziwo od razu zakłusował, co nagrodziłam szybkim smaczkiem i głaskiem.
-To co, kucyś, galop? - szepnęłam i zagalopowałam.
Baton pędził, ale pozwalałam mu na to. Zaśmiałam się cicho, czując pod sobą małą torpedę. Zbliżaliśmy się do przeszkody, więc ogarnęłam trochę tempo. Raz... dwa... trzy! Baton skoczył, odrobinę za wcześnie wybijając się. Poklepałam go po szyi, dumna z siebie i z niego. Małego, bułanego dziecka. Kucyś bryknął zadowolony, przeszłam do kłusa i stępa. Podjechałam do Viktorii i Mestano.
-Jak się jedzie? - zapytała, a ja spojrzałam na nią z uśmiechem.
-To naprawdę fajny kucyk! Będę chyba częściej na niego wsiadała. Poza odpałami jest super. - pogłaskałam go po szyi.
-To co, wracamy? - zaproponowała dziewczyna.
Pokiwałam głową.
***
Po rozsiodłaniu i wypuszczenia wałacha na padok, wzięłam swoje rzeczy i poszłam na bele siana. Uwielbiałam tam przesiadywać. Gdy miałam już wchodzić na belę, zadzwonił mój telefon. Szybko odebrałam, widząc na ekranie napis "Wet".
-Dzień dobry. - przywitał się weterynarz.
-Dzień dobry. - odparłam, czując, że chodzi o Amora.
-Chodzi o Amora. - w duszy pogratulowałam swojej intuicji i słuchałam dalej. - Wsiadała pani na niego tak, jak radziłem?
-Oczywiście. Chyba ze 4 razy. Na oklep, sam stęp. - przypomniałam sobie, jak chciał brykać i kłusować, mój mały klusek.
-Galopował na padokach? - upewnił się weterynarz.
-Wiele razy. - uśmiechnęłam się, widząc w oddali sylwetkę mojego ogiera.
-Dobrze... nie zauważyła pani u niego większego kulenia, zbyt częstego i długiego leżenia?
-Nie. - zaprzeczyłam.
-Powiem tak. Może pani na niego już spokojnie wsiadać, tak raz na dwa dni. Głównie stęp i kłus, trochę galopu. Po dwóch tygodniach będzie już mógł normalnie chodzić pod siodłem. - powiedział, a ja miałam ochotę go przytulić, chociaż nawet go w tej chwili nie widziałam.
-Dziękuję. - wykrztusiłam tylko.
-Ależ nie ma za co. Muszę kończyć, do widzenia. - rozłączył się.
Cała w skowronkach pobiegłam do Viktorii, która wychodziła właśnie ze stajni.
-Słuchaaaaj! - powiedziałam głośno i zaśmiałam się. - Amor może już chodzić!
-No i czemu nic nie mówisz? Trzeba to uczcić! - odparła z uśmiechem.
-Masz jakiś plan? - zapytałam, widząc na jej twarzy chytry uśmieszek.
Viczu? :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.