Przepraszam że nie było podsumowania Czerwca, ale zapomniałam xD
Uczniowie
Nikt nowy do nas nie zawitał, nikt też nie odszedł.
Serie
Aktualne- Wszystkie serie dalej pozostają aktualne.
Rekord słów- ??
Zakończone- żadna seria nie została jeszcze zakończona.
Upomnienia- upomnienie otrzymuje Lalisa. (1/3
Technicznie
-W formularzu nastąpiły niewielkie zmiany i dodatki.
-Teraz historię twojej postaci możesz opisać w formie opowiadania!
Brakuje nam formy, lipiec wypadł najgorzej jeżeli chodzi o opowiadania. Tylko 10 opowiadań .-. Bardzo proszę by w sierpniu zabrać się do kupy i napisać chociaż 20 opowiadań.
Skoro mowa o opowiadaniach.... Reker i Irma pobili rekord opowiadań między sobą :D Gratuluję i życzę dalszych sukcesów :P
Cytat na Lipiec
Tym razem cytat wybrała Huncwotka!
Gdy zobaczysz w Jej oczach łzy... Nie pytaj dlaczego, i tak Cię okłamie.
Ale bądź przy Niej... I oboje milczcie.
Dla Niej cisza to lekarstwo...
Gdy zobaczysz Jej pociętą rękę...
Nie pytaj jak to się stało.
I tak Ci nie powie prawdy.
Bo Ona jest inna...
Ona ma swój świat.
Zamyka w sobie cały swój ból.
Chce go udusić, a później wypłakać.
Cały czas z nim walczy...
Nie umie się zwierzać, za bardzo Ją to boli.
Wszyscy mają Ją za zakręconą dziewczynę,
która cały czas się śmieje...
Ale Ona się śmieje, żeby nie płakać.
Gdy popatrzysz w głąb Jej oczu... Poznasz prawdę.
Tylko tak możesz zobaczyć co Ona czuje.
Nie potrafi ufać ludziom...
Więc staraj się ją tego nauczyć.
Do usłyszenia w sierpniu!
~Shadan♥
poniedziałek, 31 lipca 2017
środa, 26 lipca 2017
od Rekera cd. Irmy
Kiedy nadeszła moja kolej od razu wyminąłem Irmę, która poradziła sobie jak zwykle bardzo dobrze. Lux był zaciekawiony nowym otoczeniem, ale na szczęście cały czas był mi posłuszny przez co nie musiałem się z nim szarpać. Nie zastanawiając się ani sekundy dłużej pojechałem ukłonić się jurorom a po chwili rozległ się dźwięk sygnału startu.
- Na parkurze znajduje się młody jeździec Reker Blackfrey na ogierze Luxie. Nie jest to podstawowy koń tego jeźdźca i podobnie jak swój poprzednik doznał kontuzji a był to mianowicie kary ogier rasy hanowerskiej Arrow! Lux pochodzi z najlepszej hodowli koni hanowerskich we Francji. Ma świetny rodowód... - zaczął gdy ja najechałem na pierwszą stacjonatę, którą przeskoczyłem bez żadnego zrzucenia drąga i z pełną gracją. Nie słuchałem w żadnym stopniu komentatora, gdyż dla mnie jak i mojego wierzchowca liczyło się teraz jak najszybciej i jak najlepiej przeskoczyć porozstawiane przeszkody. W sumie to nawet spodobało mi się takie ustawianie, bo jak dla mnie nie było one zbyt trudne a Luxowi chyba też to wszystko przypadło do gustu. Zanim się obejrzałem byliśmy już na samym końcu przy ostatniej przeszkodzie czyli okserze, którego na spokojnie przeskoczyłem chociaż miałem niezłego stracha, że koń mógłby odmówić posłuszeństwa jednak jak zwykle moje obawy były nie potrzebne, gdyż skończyłem przejazd na czysto i w dobrym czasie! Co prawda mój rekord to nie był, ale ten czas jest wspaniały. Poklepałem karusa po szyi na co zarżał cicho z zadowolenia i dopiero teraz wrócił mi kontakt ze światem gdzie widownia biła brawo przez co z uśmiechem udałem się w stronę wyjazdu z parkuru przy czym minąłem się z jakimś chłopakiem, którego kolej startu nadeszła właśnie teraz. Dziwiło mnie trochę, że przy jurorach siedzi jeszcze jakiś mężczyzna, bo przecież tam chyba nie można było wpuszczać ludzi. Widziałem jak przez cały przejazd Irmy uważnie ją obserwował oraz się uśmiechał jakby czuł jakąś... hm... dumę? Tam to chyba będzie odpowiednie słowo! Na mnie chyba też się patrzył, ale ja go przecież nie znałem! A może to ktoś od Michaela? Nie! Bzdura totalna Reker tak to by cię zaatakował od razu!
Za wynikami zawodów czekaliśmy jakieś dwie i pół godziny, gdyż zawodników było bardzo dużo, ale nie oznacza to iż się nudziliśmy! Wujek zabrał nas na lody a potem na frytki, zajęliśmy się też swoimi zmęczonymi końmi, które długo chwaliliśmy za ich posłuszeństwo podczas przejazdu i za to, że świetnie się z nami zgrały. No i tak dwie godzinki zleciały jak zwykle zaczęto od ostatnich miejsc przez co serce waliło mi jak oszalałe a do mojej głowy napływało wiele pytań związanych ze strachem, że jednak coś popsułem i nie dostanę żadnego miejsca. W sumie nie byłbym zły na wierzchowca, ale zawsze fajnie jest stanąć w którymś tam miejscu na podium... Kiedy zaczęto wyczytywać miejsca 1-3 zamarłem a mój zmysł słuchu wyostrzył się na tyle, że słyszałem tylko jurora.
- Trzecie miejsce Connor Turner z koniem Savil - rzekł a w tedy wjechał ten chłopak, z którym mijałem się po swojej turze. Rozległy się oklaski. - Drugie miejsce Irma Enderfind z klaczą Nefarią - dodał po chwili więc posłałem ukochanej radosny uśmiech i czekałem na imię i nazwisko tego kto zajął pierwsze miejsce. Minęła chwila i cisza... "No dalej! Co jest?" - pomyślałem.
- Przepraszamy za opóźnienie, ale mieliśmy pewien problem z oszustwem. Pierwsze miejsce zajmuje Reker Blackfrey z koniem Luxem! - oznajmił inny juror a ja aż zdębiałem, ale opanowując jakoś emocje wjechałem na ozdobiony parkur gdzie wręczono nam puchary.
A koniom natomiast do ogłowi przypięto rozety z numerami świadczącymi o zajętym miejscu. Później była runda honorowa a potem podjechaliśmy do Maksa, który jak zwykle z dumą nas przytulił oraz kazał nam poczekać, gdyż sam zabrał konie, żeby załadować je do przyczepy. Oczywiście spokoju nie było, ponieważ dopadli nas dziennikarze, którzy zaczęli pytać nas o tym jak się czujemy z wygraną, jak zawody i inne takie sprawy. Nie lubiłem kamer dlatego trochę się stresowałem, ale jakoś te wywiady mi szły. Jednak coś wisiało w powietrzu i się nie myliłem... Niestety jak zwykle nic nie mogło zakończyć się dobrze...
- Czy twój ojciec Michael Blackfrey utrzymuje nadal z tobą kontakty? - padło nagle pytanie a ja popatrzyłem niezrozumiale na mężczyznę.
- Słucham? - zapytałem patrząc na niego zdziwionym wzrokiem.
- Chcesz zrobić ojcu radość i być wojskowym? Pan Blackfrey przyjeżdża na zawody by cię zobaczyć? - zadawał i zadawał mnóstwo pytań na temat Michaela zahaczając też o tematy rozprawy sądowej. Na nic nie odpowiedziałem. Wszystko wróciło... Bałem się... W końcu nie wiedząc co robić zwiałem jak ostatni tchórz do samochodu z ciemnymi jak noc szybami a upewniając się, że nikt mnie tutaj z zewnątrz nie zobaczy popłakałem się jak małe dziecko. Teraz nie mogła mnie już nawet pocieszyć myśl o tym, że wygrałem... Wszystko powróciło... "Przecież to miał być już temat zamknięty!" - pomyślałem próbując wytrzeć łzy, ale było to na nic, ponieważ zaraz na ich miejsce przybywały następne. "Dlaczego ja?! Dlaczego ja mam takiego ojca?! Czemu znowu o tym mówią?!" - pytałem się trzymając się za głowę, z której ściągnąłem kas by móc złapać się dodatkowo za włosy. Łzy cały czas płynęły mi po policzkach mocząc bryczesy...
--------------
Irma? :3
Pocieszysz go? ;c
- Na parkurze znajduje się młody jeździec Reker Blackfrey na ogierze Luxie. Nie jest to podstawowy koń tego jeźdźca i podobnie jak swój poprzednik doznał kontuzji a był to mianowicie kary ogier rasy hanowerskiej Arrow! Lux pochodzi z najlepszej hodowli koni hanowerskich we Francji. Ma świetny rodowód... - zaczął gdy ja najechałem na pierwszą stacjonatę, którą przeskoczyłem bez żadnego zrzucenia drąga i z pełną gracją. Nie słuchałem w żadnym stopniu komentatora, gdyż dla mnie jak i mojego wierzchowca liczyło się teraz jak najszybciej i jak najlepiej przeskoczyć porozstawiane przeszkody. W sumie to nawet spodobało mi się takie ustawianie, bo jak dla mnie nie było one zbyt trudne a Luxowi chyba też to wszystko przypadło do gustu. Zanim się obejrzałem byliśmy już na samym końcu przy ostatniej przeszkodzie czyli okserze, którego na spokojnie przeskoczyłem chociaż miałem niezłego stracha, że koń mógłby odmówić posłuszeństwa jednak jak zwykle moje obawy były nie potrzebne, gdyż skończyłem przejazd na czysto i w dobrym czasie! Co prawda mój rekord to nie był, ale ten czas jest wspaniały. Poklepałem karusa po szyi na co zarżał cicho z zadowolenia i dopiero teraz wrócił mi kontakt ze światem gdzie widownia biła brawo przez co z uśmiechem udałem się w stronę wyjazdu z parkuru przy czym minąłem się z jakimś chłopakiem, którego kolej startu nadeszła właśnie teraz. Dziwiło mnie trochę, że przy jurorach siedzi jeszcze jakiś mężczyzna, bo przecież tam chyba nie można było wpuszczać ludzi. Widziałem jak przez cały przejazd Irmy uważnie ją obserwował oraz się uśmiechał jakby czuł jakąś... hm... dumę? Tam to chyba będzie odpowiednie słowo! Na mnie chyba też się patrzył, ale ja go przecież nie znałem! A może to ktoś od Michaela? Nie! Bzdura totalna Reker tak to by cię zaatakował od razu!
Za wynikami zawodów czekaliśmy jakieś dwie i pół godziny, gdyż zawodników było bardzo dużo, ale nie oznacza to iż się nudziliśmy! Wujek zabrał nas na lody a potem na frytki, zajęliśmy się też swoimi zmęczonymi końmi, które długo chwaliliśmy za ich posłuszeństwo podczas przejazdu i za to, że świetnie się z nami zgrały. No i tak dwie godzinki zleciały jak zwykle zaczęto od ostatnich miejsc przez co serce waliło mi jak oszalałe a do mojej głowy napływało wiele pytań związanych ze strachem, że jednak coś popsułem i nie dostanę żadnego miejsca. W sumie nie byłbym zły na wierzchowca, ale zawsze fajnie jest stanąć w którymś tam miejscu na podium... Kiedy zaczęto wyczytywać miejsca 1-3 zamarłem a mój zmysł słuchu wyostrzył się na tyle, że słyszałem tylko jurora.
- Trzecie miejsce Connor Turner z koniem Savil - rzekł a w tedy wjechał ten chłopak, z którym mijałem się po swojej turze. Rozległy się oklaski. - Drugie miejsce Irma Enderfind z klaczą Nefarią - dodał po chwili więc posłałem ukochanej radosny uśmiech i czekałem na imię i nazwisko tego kto zajął pierwsze miejsce. Minęła chwila i cisza... "No dalej! Co jest?" - pomyślałem.
- Przepraszamy za opóźnienie, ale mieliśmy pewien problem z oszustwem. Pierwsze miejsce zajmuje Reker Blackfrey z koniem Luxem! - oznajmił inny juror a ja aż zdębiałem, ale opanowując jakoś emocje wjechałem na ozdobiony parkur gdzie wręczono nam puchary.
A koniom natomiast do ogłowi przypięto rozety z numerami świadczącymi o zajętym miejscu. Później była runda honorowa a potem podjechaliśmy do Maksa, który jak zwykle z dumą nas przytulił oraz kazał nam poczekać, gdyż sam zabrał konie, żeby załadować je do przyczepy. Oczywiście spokoju nie było, ponieważ dopadli nas dziennikarze, którzy zaczęli pytać nas o tym jak się czujemy z wygraną, jak zawody i inne takie sprawy. Nie lubiłem kamer dlatego trochę się stresowałem, ale jakoś te wywiady mi szły. Jednak coś wisiało w powietrzu i się nie myliłem... Niestety jak zwykle nic nie mogło zakończyć się dobrze...
- Czy twój ojciec Michael Blackfrey utrzymuje nadal z tobą kontakty? - padło nagle pytanie a ja popatrzyłem niezrozumiale na mężczyznę.
- Słucham? - zapytałem patrząc na niego zdziwionym wzrokiem.
- Chcesz zrobić ojcu radość i być wojskowym? Pan Blackfrey przyjeżdża na zawody by cię zobaczyć? - zadawał i zadawał mnóstwo pytań na temat Michaela zahaczając też o tematy rozprawy sądowej. Na nic nie odpowiedziałem. Wszystko wróciło... Bałem się... W końcu nie wiedząc co robić zwiałem jak ostatni tchórz do samochodu z ciemnymi jak noc szybami a upewniając się, że nikt mnie tutaj z zewnątrz nie zobaczy popłakałem się jak małe dziecko. Teraz nie mogła mnie już nawet pocieszyć myśl o tym, że wygrałem... Wszystko powróciło... "Przecież to miał być już temat zamknięty!" - pomyślałem próbując wytrzeć łzy, ale było to na nic, ponieważ zaraz na ich miejsce przybywały następne. "Dlaczego ja?! Dlaczego ja mam takiego ojca?! Czemu znowu o tym mówią?!" - pytałem się trzymając się za głowę, z której ściągnąłem kas by móc złapać się dodatkowo za włosy. Łzy cały czas płynęły mi po policzkach mocząc bryczesy...
--------------
Irma? :3
Pocieszysz go? ;c
od Viktorii cd. Triss
Odpowiedź Triss była taka, jakiej się spodziewałam.
-To naprawdę fajny kucyk! Będę chyba częściej na niego wsiadała. Poza odpałami jest super. - pogłaskała go po jego bułanej szyi a ja uśmiechnęłam się lekko, skracając wodzę Mes.
-To co, wracamy? - zaproponowałam, moja towarzyszka pokiwała głową. Wracałyśmy stępem, w kilku miejscach zrobiłyśmy kłus ale nasze konie rwały się do galopu, jak to zwykle. Cieszyłam się, że nie spadłam z Mestano, która pierwszy raz była w terenie. Zatrzymałyśmy konie przed stajnią, Triss stanęła trochę dalej, bym mogła w razie czego mieć miejsce na lot z grzbietu Mestano. Nic takiego się nie stało, wyciągnęłam smaczka z kieszeni i dałam go klaczy. Wprowadziłam ją do boksu z tabliczką z jej imieniem i resztą "danych", zdejmując ogłowię zauważyłam że ma lekko obtartą potylicę. Muszę kupić jej nowe ogłowie i powiedzieć pani Peek. Pomyślałam i poszłam po wacik z wodą utlenioną, klacz zarzucała głową gdy chciałam jej przetrzeć miejsce otarcia.
-Spokojnie.-szepnęłam i stanęłam na palcach, wreszcie udało mi się odkazić zadrapanie, klacz spojrzała na mnie z wyrzutem i nadzieją na smakołyk. Pogłaskałam ją po delikatnym pysku i dałam jej kawałek marchewki, który schrupała z lubością. Wyszłam z boksu by znaleźć jakiś kantar z futerkiem, by jeszcze bardziej jej nie otrzeć. Znalazłam niebieski w mojej szafce, liczyłam że nie ulegnie zniszczeniu w trybie natychmiastowym... Wróciłam szybko do klaczy i założyłam jej go, uważając na bolące miejsce. Podpięłam uwiąz i wyszłam, wpuszczając Mes na jedno z większych pastwisk, gdy poczuła że jest wolna, zarzuciła głową i pogalopowała przed siebie.
***
Odniosłam uwiąz na swoje miejsce i wyszłam ze stajni, podbiegła do mnie rozradowana Triss.
-Słuchaaaaj! - powiedziała głośno i zaśmiała się. - Amor może już chodzić!
-No i czemu nic nie mówisz? Trzeba to uczcić! - odparłam z uśmiechem.
-Masz jakiś plan? - zapytała, widząc jak uśmiecham się chytro.
-Aż za dobry. Daj mi..-przerwałam i spojrzałam na zegarek- dwie godziny! Teraz idź do Amora. Przyjdę po Ciebie. -zaśmiałam się i ruszyłam w stronę internatu, wyciągnęłam z kieszeni klucze do mojego pokoju i otworzyłam drzwi. Podeszłam do kuchni, i otworzyłam szafkę w której były niedawno rozpakowane zakupy. Znalazłam jakieś chipsy i kilka sosów. Położyłam je na stolik który przykryty był obrusem. Znalazłam też kilka kieliszków i szklanek, również znalazły się na stole.
- Co tu jeszcze..?-zapytałam sama siebie, stając przy barku- wiem! -wykrzyknęłam i zabrałam szampana, którego dostałam za ostatnie zawody. Nie otwierałam go, tylko trzymałam na specjalną okazję, która właśnie się trafiła. Zamówiłam jeszcze pizzę, jak szaleć to teraz. Nasypałam chipsów do misek a sosy dałam do przeznaczonych do tego... talerzyków? No coś w ten deseń.
-Jasna cholera! - zaklęłam, gdy zauważyłam że nie mam serpentyn, zostały mi tylko balony, które kupiłam kilka miesięcy temu, nawet nie wiem po co. Nadmuchałam kilka i przyczepiłam je w kilku miejscach.
-Teraz tylko goście...-powiedziałam i zaczęłam szukać jakiejś sukienki na tę okazje. Znalazłam bordową, która sięgała mi nieco przed kolana. Założyłam do tego rajstopy w kolorze zbliżonym do mojego odcienia skóry. Została mi część której nienawidzę, makijaż. Znalazłam jakąś matową szminkę, wahałam się między czarnym i bordowym, wybrałam bordowy, bo ładnie pasował do sukienki.
-Boże... Zwariowałam.-powiedziałam do siebie, podczas nakładania jej na usta. Znalazłam w kosmetyczce jakiś podkład i korektor, więc szybko załatwiłam co miałam z tymi dwoma kosmetykami. Popatrzyłam na siebie w lustrze, wyglądałam ładnie ale.. to nie mój "konik". Zostały mi jeszcze tylko oczy, znalazłam jakiś ładny cień i kredkę.
-Wreszcie!-uśmiechnęłam się, gdy tylko skończyłam się malować. Już marzyłam by to zmyć. Wyszłam z pokoju i zapukałam do sąsiedniego, otworzyła mi Jess, blondynka którą poznałam na początku szkoły, nie gadałyśmy za często ale była specjalistką od imprez.
-Cześć...-zmierzyła mnie wzrokiem- Viktoria? Nie poznałam Cię!
-Ja siebie też. -zaśmiałam się i wytłumaczyłam całe zajście. Jess z chęcią się zgodziła, poszła się ogarnąć a ja za ten czas znalazłam jeszcze cztery osoby na tę imprezkę. Sophie była bliską przyjaciółką Jess, więc zgodziła się natychmiastowo. To ona zorganizowała pozostałe cztery osoby.
W krótce potem, w moim pokoju była cała gromadka, prócz Triss.
-Okej... czyli mamy Jess, Sophie, Jason'a i Paul'a.-wyliczyłam i rozejrzałam się po towarzystwie-nie roznieście mi pokoju. Idę po Triss.-uśmiechnęłam się i zabrałam apaszkę leżącą na biurku. Triss właśnie wchodziła do budynku, więc miałam ułatwione zadanie. Dziewczyna zgodziła się na zawiązanie oczu z lekkim wahaniem, ale potem słyszałam tylko śmiechy.
-Niespodzianka!-powiedziałam z uśmiechem, gdy dziewczyna zdjęła opaskę z oczu.-mówiłam że mam aż za dobry plan! -zaśmiałam się lekko.
---------------
Triss?
-To naprawdę fajny kucyk! Będę chyba częściej na niego wsiadała. Poza odpałami jest super. - pogłaskała go po jego bułanej szyi a ja uśmiechnęłam się lekko, skracając wodzę Mes.
-To co, wracamy? - zaproponowałam, moja towarzyszka pokiwała głową. Wracałyśmy stępem, w kilku miejscach zrobiłyśmy kłus ale nasze konie rwały się do galopu, jak to zwykle. Cieszyłam się, że nie spadłam z Mestano, która pierwszy raz była w terenie. Zatrzymałyśmy konie przed stajnią, Triss stanęła trochę dalej, bym mogła w razie czego mieć miejsce na lot z grzbietu Mestano. Nic takiego się nie stało, wyciągnęłam smaczka z kieszeni i dałam go klaczy. Wprowadziłam ją do boksu z tabliczką z jej imieniem i resztą "danych", zdejmując ogłowię zauważyłam że ma lekko obtartą potylicę. Muszę kupić jej nowe ogłowie i powiedzieć pani Peek. Pomyślałam i poszłam po wacik z wodą utlenioną, klacz zarzucała głową gdy chciałam jej przetrzeć miejsce otarcia.
-Spokojnie.-szepnęłam i stanęłam na palcach, wreszcie udało mi się odkazić zadrapanie, klacz spojrzała na mnie z wyrzutem i nadzieją na smakołyk. Pogłaskałam ją po delikatnym pysku i dałam jej kawałek marchewki, który schrupała z lubością. Wyszłam z boksu by znaleźć jakiś kantar z futerkiem, by jeszcze bardziej jej nie otrzeć. Znalazłam niebieski w mojej szafce, liczyłam że nie ulegnie zniszczeniu w trybie natychmiastowym... Wróciłam szybko do klaczy i założyłam jej go, uważając na bolące miejsce. Podpięłam uwiąz i wyszłam, wpuszczając Mes na jedno z większych pastwisk, gdy poczuła że jest wolna, zarzuciła głową i pogalopowała przed siebie.
***
Odniosłam uwiąz na swoje miejsce i wyszłam ze stajni, podbiegła do mnie rozradowana Triss.
-Słuchaaaaj! - powiedziała głośno i zaśmiała się. - Amor może już chodzić!
-No i czemu nic nie mówisz? Trzeba to uczcić! - odparłam z uśmiechem.
-Masz jakiś plan? - zapytała, widząc jak uśmiecham się chytro.
-Aż za dobry. Daj mi..-przerwałam i spojrzałam na zegarek- dwie godziny! Teraz idź do Amora. Przyjdę po Ciebie. -zaśmiałam się i ruszyłam w stronę internatu, wyciągnęłam z kieszeni klucze do mojego pokoju i otworzyłam drzwi. Podeszłam do kuchni, i otworzyłam szafkę w której były niedawno rozpakowane zakupy. Znalazłam jakieś chipsy i kilka sosów. Położyłam je na stolik który przykryty był obrusem. Znalazłam też kilka kieliszków i szklanek, również znalazły się na stole.
- Co tu jeszcze..?-zapytałam sama siebie, stając przy barku- wiem! -wykrzyknęłam i zabrałam szampana, którego dostałam za ostatnie zawody. Nie otwierałam go, tylko trzymałam na specjalną okazję, która właśnie się trafiła. Zamówiłam jeszcze pizzę, jak szaleć to teraz. Nasypałam chipsów do misek a sosy dałam do przeznaczonych do tego... talerzyków? No coś w ten deseń.
-Jasna cholera! - zaklęłam, gdy zauważyłam że nie mam serpentyn, zostały mi tylko balony, które kupiłam kilka miesięcy temu, nawet nie wiem po co. Nadmuchałam kilka i przyczepiłam je w kilku miejscach.
-Teraz tylko goście...-powiedziałam i zaczęłam szukać jakiejś sukienki na tę okazje. Znalazłam bordową, która sięgała mi nieco przed kolana. Założyłam do tego rajstopy w kolorze zbliżonym do mojego odcienia skóry. Została mi część której nienawidzę, makijaż. Znalazłam jakąś matową szminkę, wahałam się między czarnym i bordowym, wybrałam bordowy, bo ładnie pasował do sukienki.
-Boże... Zwariowałam.-powiedziałam do siebie, podczas nakładania jej na usta. Znalazłam w kosmetyczce jakiś podkład i korektor, więc szybko załatwiłam co miałam z tymi dwoma kosmetykami. Popatrzyłam na siebie w lustrze, wyglądałam ładnie ale.. to nie mój "konik". Zostały mi jeszcze tylko oczy, znalazłam jakiś ładny cień i kredkę.
-Wreszcie!-uśmiechnęłam się, gdy tylko skończyłam się malować. Już marzyłam by to zmyć. Wyszłam z pokoju i zapukałam do sąsiedniego, otworzyła mi Jess, blondynka którą poznałam na początku szkoły, nie gadałyśmy za często ale była specjalistką od imprez.
-Cześć...-zmierzyła mnie wzrokiem- Viktoria? Nie poznałam Cię!
-Ja siebie też. -zaśmiałam się i wytłumaczyłam całe zajście. Jess z chęcią się zgodziła, poszła się ogarnąć a ja za ten czas znalazłam jeszcze cztery osoby na tę imprezkę. Sophie była bliską przyjaciółką Jess, więc zgodziła się natychmiastowo. To ona zorganizowała pozostałe cztery osoby.
W krótce potem, w moim pokoju była cała gromadka, prócz Triss.
-Okej... czyli mamy Jess, Sophie, Jason'a i Paul'a.-wyliczyłam i rozejrzałam się po towarzystwie-nie roznieście mi pokoju. Idę po Triss.-uśmiechnęłam się i zabrałam apaszkę leżącą na biurku. Triss właśnie wchodziła do budynku, więc miałam ułatwione zadanie. Dziewczyna zgodziła się na zawiązanie oczu z lekkim wahaniem, ale potem słyszałam tylko śmiechy.
-Niespodzianka!-powiedziałam z uśmiechem, gdy dziewczyna zdjęła opaskę z oczu.-mówiłam że mam aż za dobry plan! -zaśmiałam się lekko.
---------------
Triss?
od Irmy cd. Rekera
Głaskałam spokojnie Alkatrasa, a stajenni zajmowali się Nefarią, kiedy nagle usłyszałam huk upadającego ciała… Kiedy się obróciłam, zobaczyłam że Reker upadł! Od razu zaczęłam wołać Maksa i podbiegłam do nieprzytomnego chłopaka. Podniosłam mu głowę i na szczęście sobie jej nie rozbił, ale byłam zdenerwowana.
- Maks!!! - krzyczałam wołając go, a on wtedy się wyłonił z drugiego końca stajni.
- Co się dzie… - nie dokończył, bo gdy tylko nas zobaczył, od razu do nas podbiegł.
- Zemdlał... Ostatnio nie spał za dobrze i chyba też nie jadł… - od razu go wydałam.
- Oj Reker…. - powiedział tylko zmartwiony, wziął go na ręce i wtedy pojawił się ten Lucas który był zmartwiony – Tak jak mówiłem jest pan zatrudniony! - dodał jeszcze do niego i szybko poszedł zapewne do Edwarda. Kiedy miałam już za nim iść, spojrzałam zmartwiona na Alktrasa, który miał taki smutny wzrok, a korzystając z okazji iż Lucas stoi obok mnie, odezwałam się.
- Co z nim? Wyjdzie z tego? Jak długo potrwa leczenie? Bardzo cierpi? - zalałam go falą pytań, podchodząc zmartwiona do kasztana – Nie wiedziałam… Myślałam że dobrze się nim zajmowano – dodałam jakbym musiała się tłumaczyć przed policją!
- Rozumiem że to Twój koń – zaczął i również podszedł, lekko głaszcząc kasztana po czole.
- Tak! - przytaknęłam – Jest dla mnie jak rodzina – dodałam, na co leciutko się uśmiechnął.
- To zależy od niego ile potrwa leczenie, ale to silny koń i powinien szybko wrócić do zdrowia! - rzekł.
- Mam nadzieję… Bardzo cierpi? - spytałam przenosząc wzrok na niego.
- Dzięki lekom nie, ale jest słaby, to normalne! Spokojnie! - rzekł spokojnie – Muszę już iść… Do widzenia! - dodał, na co skinęłam głową.
- Do widzenia! - odparłam i odprowadziłam go wzrokiem ku wyjściu ze stajni, spojrzałam jeszcze raz na Alkatrasa głaszcząc go i sobie poszłam, gdyż nie chciałam go przemęczać! Kiedy weszłam do pokoju Rekera, Maks akurat wychodził, więc nie musiałam się nim przejmować, tylko weszłam na spokojnie do śpiącego ukochanego i przy nim usiadłam łapiąc go za rękę.
- Powinieneś był odpoczywać – szepnęłam i tak przy nim siedziałam. Pocałowałam go jeszcze w głowę, robiłam mu zimne okłady bo miał lekką temperaturę i czuwałam.
**
Po dwóch tygodniach Reker czuł się o wiele lepiej, jadł już normalnie, a my ćwiczyliśmy skoki oraz biegi przełajowe na swoich nowych koniach. Niestety nasze konie były wciąż zbyt słabe a Arrowa się jeszcze okazało, że ma pękniętą kość, którą trzeba było usztywnić… Na szczęście ten oszust siedział już sobie w więzieniu! I bardzo dobrze!
**
Po kolejnym tygodniu, polecieliśmy z Maksem, bo szybciej do stanu Kolorado, do Denver. Odbywały się tam zawody w skokach. Chcieliśmy wystartować z Rekerem w przełajowych, ale coś ich nie za bardzo organizowano, a poza tym, to jeszcze nieco się martwiliśmy, bo nie wiedzieliśmy jak zachowają się nowe konie. Wyjechałam właśnie na plac, bo mnie wywołali, sprawdziłam kilka przeszkód na torze bo wolno mi było tak zrobić, podjechałam do jurorów, ukłoniłam się i dali my sygnał do startu.
- Teraz startuje Irma Enderfind na klaczy Nefaria. Nie jest to podstawowy koń tej zawodniczki, lecz poprzedni doznał kontuzji i niestety nie mógł wystartować. A mianowicie był to kasztanowaty ogier rasy Wielkopolskiej o imieniu Alkatras! Natomiast ta klacz jest nowym nabytkiem tego jeźdźca, jest rasy Hanowerskiej i jest z Francuskiej hodowli. Świetny rodowód, bo po świetnych rodzicach i dziadkach… - i tak trajkotał i trajkotał, lecz ja skupiłam się na przeszkodach! Właściwie ani się obejrzałam, a przeskakiwałam ostatnią przeszkodę! W sumie na całym torze był szereg potrójny, który składał się ze stacjonaty, oksera i stacjonaty, wody, muru oraz innych stacjonat, ale na samym końcu znowu był okser który był ostatnią przeszkodą.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/65/23/45/65234536951b51ee49fdac022d479b25.jpg
Chwila napięcia, wstrzymanie oddechu… i… wiszę w powietrzu z koniem….i… jest! Przejazd na czysto i nawet jeszcze w dobrym czasie! Pogratulowałam koniowi klepiąc go po szyi w trakcie jazdy, widownia biła brawo za przejazd, a po mnie wjechał Reker. Swoją drogą to obok jurorów ktoś siedział i ta osoba mnie niepokoiła, bo zbyt mi się przyglądał… Był to mężczyzna, blond włosy, brązowe oczy. Kiedy poczułam znowu na sobie jego wzrok, pogoniłam nieco klaczkę i wyjechałam szybciej z toru, a Reker zaczął swój przejazd.
< Reker? ; wybacz że tandeta ;c Jakie miejsca? xdd >
- Maks!!! - krzyczałam wołając go, a on wtedy się wyłonił z drugiego końca stajni.
- Co się dzie… - nie dokończył, bo gdy tylko nas zobaczył, od razu do nas podbiegł.
- Zemdlał... Ostatnio nie spał za dobrze i chyba też nie jadł… - od razu go wydałam.
- Oj Reker…. - powiedział tylko zmartwiony, wziął go na ręce i wtedy pojawił się ten Lucas który był zmartwiony – Tak jak mówiłem jest pan zatrudniony! - dodał jeszcze do niego i szybko poszedł zapewne do Edwarda. Kiedy miałam już za nim iść, spojrzałam zmartwiona na Alktrasa, który miał taki smutny wzrok, a korzystając z okazji iż Lucas stoi obok mnie, odezwałam się.
- Co z nim? Wyjdzie z tego? Jak długo potrwa leczenie? Bardzo cierpi? - zalałam go falą pytań, podchodząc zmartwiona do kasztana – Nie wiedziałam… Myślałam że dobrze się nim zajmowano – dodałam jakbym musiała się tłumaczyć przed policją!
- Rozumiem że to Twój koń – zaczął i również podszedł, lekko głaszcząc kasztana po czole.
- Tak! - przytaknęłam – Jest dla mnie jak rodzina – dodałam, na co leciutko się uśmiechnął.
- To zależy od niego ile potrwa leczenie, ale to silny koń i powinien szybko wrócić do zdrowia! - rzekł.
- Mam nadzieję… Bardzo cierpi? - spytałam przenosząc wzrok na niego.
- Dzięki lekom nie, ale jest słaby, to normalne! Spokojnie! - rzekł spokojnie – Muszę już iść… Do widzenia! - dodał, na co skinęłam głową.
- Do widzenia! - odparłam i odprowadziłam go wzrokiem ku wyjściu ze stajni, spojrzałam jeszcze raz na Alkatrasa głaszcząc go i sobie poszłam, gdyż nie chciałam go przemęczać! Kiedy weszłam do pokoju Rekera, Maks akurat wychodził, więc nie musiałam się nim przejmować, tylko weszłam na spokojnie do śpiącego ukochanego i przy nim usiadłam łapiąc go za rękę.
- Powinieneś był odpoczywać – szepnęłam i tak przy nim siedziałam. Pocałowałam go jeszcze w głowę, robiłam mu zimne okłady bo miał lekką temperaturę i czuwałam.
**
Po dwóch tygodniach Reker czuł się o wiele lepiej, jadł już normalnie, a my ćwiczyliśmy skoki oraz biegi przełajowe na swoich nowych koniach. Niestety nasze konie były wciąż zbyt słabe a Arrowa się jeszcze okazało, że ma pękniętą kość, którą trzeba było usztywnić… Na szczęście ten oszust siedział już sobie w więzieniu! I bardzo dobrze!
**
Po kolejnym tygodniu, polecieliśmy z Maksem, bo szybciej do stanu Kolorado, do Denver. Odbywały się tam zawody w skokach. Chcieliśmy wystartować z Rekerem w przełajowych, ale coś ich nie za bardzo organizowano, a poza tym, to jeszcze nieco się martwiliśmy, bo nie wiedzieliśmy jak zachowają się nowe konie. Wyjechałam właśnie na plac, bo mnie wywołali, sprawdziłam kilka przeszkód na torze bo wolno mi było tak zrobić, podjechałam do jurorów, ukłoniłam się i dali my sygnał do startu.
- Teraz startuje Irma Enderfind na klaczy Nefaria. Nie jest to podstawowy koń tej zawodniczki, lecz poprzedni doznał kontuzji i niestety nie mógł wystartować. A mianowicie był to kasztanowaty ogier rasy Wielkopolskiej o imieniu Alkatras! Natomiast ta klacz jest nowym nabytkiem tego jeźdźca, jest rasy Hanowerskiej i jest z Francuskiej hodowli. Świetny rodowód, bo po świetnych rodzicach i dziadkach… - i tak trajkotał i trajkotał, lecz ja skupiłam się na przeszkodach! Właściwie ani się obejrzałam, a przeskakiwałam ostatnią przeszkodę! W sumie na całym torze był szereg potrójny, który składał się ze stacjonaty, oksera i stacjonaty, wody, muru oraz innych stacjonat, ale na samym końcu znowu był okser który był ostatnią przeszkodą.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/65/23/45/65234536951b51ee49fdac022d479b25.jpg
Chwila napięcia, wstrzymanie oddechu… i… wiszę w powietrzu z koniem….i… jest! Przejazd na czysto i nawet jeszcze w dobrym czasie! Pogratulowałam koniowi klepiąc go po szyi w trakcie jazdy, widownia biła brawo za przejazd, a po mnie wjechał Reker. Swoją drogą to obok jurorów ktoś siedział i ta osoba mnie niepokoiła, bo zbyt mi się przyglądał… Był to mężczyzna, blond włosy, brązowe oczy. Kiedy poczułam znowu na sobie jego wzrok, pogoniłam nieco klaczkę i wyjechałam szybciej z toru, a Reker zaczął swój przejazd.
< Reker? ; wybacz że tandeta ;c Jakie miejsca? xdd >
niedziela, 23 lipca 2017
Od Rekera cd. Irmy
Kiedy stanęliśmy przy biurze stajni usłyszeliśmy rozmowę pomiędzy Lucasem czyli tym nowym weterynarze i wujkiem Maksem dlatego zainteresowani zaczęliśmy nasłuchiwać o czym gadają.
- Na prawdę pan by to zrobił? To są pana ciężko zarobione pieniądze... - mówił mężczyzna, który jednocześnie był szczęśliwy i zakłopotany.
- Lucas mów mi Maks, bo z tym "panem" dziwnie się czuję. Pokryję wszystkie koszty leczenia Adama a mój osobisty lekarz znalazł już mu najlepsze leczenie. Tak jak mówiłem wszystkie pieniądze przelałem już na konto, kupiłem wam dom niedaleko mojego i oferuję ci pracę tutaj - powiedział wujek a my nie bardzo wiedzieliśmy o co chodzi. W trakcie dalszej rozmowy dowiedzieliśmy się, że syn tego Lucasa jest chory na raka krwi czyli białaczkę. Było nam bardzo przykro z tego powodu, bo on harował jak wół by było małemu dobrze a niektórzy tylko umieli go opierniczać. Wujek zawsze miał dobre serce więc pewnie dużo przelał weterynarzowi na konto oraz będzie mu też dłuuuuugo pomagał. Możliwe, iż nawet staną się przyjaciółmi, bo Maksiu lubił przebywać z ludźmi. Kiedy chcieli zmienić miejsce gdzie mieli porozmawiać my od razu wróciliśmy do Luxa i Nefari by zabrać je na padok. Chcieliśmy je wyczuć i trochę na nich potrenować. Lux był zainteresowany nowym otoczenie więc czasami musiałem go trochę pociągnąć za wodzę by szedł grzecznie przez co na szczęście się słuchał. Będąc już na miejscu włożyłem nogę w strzemię oraz zapytałem się karusa o pozwolenie czy mogę wejść na jego grzbiet. Ogier zgodził się od razu więc gdy tylko na niego wskoczyłem poklepałem go po szyi na co cicho zarżał. Był to mój pierwszy raz na tym koniu więc od razu szaleć nie mogłem. Z początku zataczałem z nim małe kółka stępem, który powoli zamieniał się w kłus. Dość szybko udało mi się wyczuć swojego wierzchowca, który był bardzo posłuszny. Po około 2 godzinach postanowiłem, że będziemy wracać a jutro zabiorę Luxa na parkur by zobaczyć jak skacze z jeźdźcem na grzbiecie.
Kiedy byliśmy już blisko stajni moją uwagę przykuł pewien mężczyzna a właściwie to nasz oszukany weterynarz, który jak gdyby nigdy nic wszedł sobie na teren posiadłości wujka i chyba był nawet pijany o czym świadczyło jego zataczanie się oraz błędne patrzenie po całym terenie go otaczającym. Chciał chyba wejść do stajni na co nie pozwolili mu stajenni i dobrze, bo przez tego dziada cierpiały niewinne zwierzęta a poza tym już tu nie pracował! Kiedy zjawił się wnerwiony wujek zaczęło robić się nawet ciekawie.
- Słuchaj cholero jedna! Przez ciebie moje konie są poważnie chore i ci tego nigdy nie daruję! - warknął trzymając go za ubranie a już po chwili przygwoździł go do ściany pokazując tym samym, że jego siła wojskowego jeszcze nie wygasła - Nie zdałeś żadnej szkoły i podrobiłeś papiery - syczał dalej niczym jadowita żmija.
- Zdałem! - odezwał się jakoś pewnie ze strachu trzeźwiejąc.
- Dzwoniłem na uczelnie! Nikogo takiego nie uczyli! - warknął groźnie Maks - Już tu nie pracujesz! Znalazłem o wiele, wiele lepszego człowieka na twoje miejsce, któremu zależy na zwierzętach i zasługuję na tą prawe - dodał trochę się uspokajając.
- Ale... - tamten gościu chciał coś jeszcze powiedzieć.
- Nie ma "ALE"! Nie chcę cię widzieć tutaj na oczy! - fuknął - Jesteś skończony! Zabrać go - dodał zły więc ochrona od razu się ruszyła i odbierając mu wszystko należące do wujka wyrzuciła go z terenu rezydencji. No należało mu się i to nieźle! Teraz byłem troszkę bardziej spokojny, że ten fałszywy człowiek dostał niezły opiernicz dlatego zaprowadziłem Luxa do jego boksu gdzie od razu zaczęli zajmować się nim stajenni a sam poszedłem do mojego biednego Arrowa, który nadal był słaby, ale chciałem się tylko z nim przywitać i iść by go nie męczyć. Pogłaskałem go po jego pięknej głowie a w tedy stało się coś dziwnego! Zaczęło mi się strasznie kręcić w głowie i zanim się zorientowałem straciłem przytomność upadając na ziemię...
< Irma? :3 Dam, dam, dam xd>
- Na prawdę pan by to zrobił? To są pana ciężko zarobione pieniądze... - mówił mężczyzna, który jednocześnie był szczęśliwy i zakłopotany.
- Lucas mów mi Maks, bo z tym "panem" dziwnie się czuję. Pokryję wszystkie koszty leczenia Adama a mój osobisty lekarz znalazł już mu najlepsze leczenie. Tak jak mówiłem wszystkie pieniądze przelałem już na konto, kupiłem wam dom niedaleko mojego i oferuję ci pracę tutaj - powiedział wujek a my nie bardzo wiedzieliśmy o co chodzi. W trakcie dalszej rozmowy dowiedzieliśmy się, że syn tego Lucasa jest chory na raka krwi czyli białaczkę. Było nam bardzo przykro z tego powodu, bo on harował jak wół by było małemu dobrze a niektórzy tylko umieli go opierniczać. Wujek zawsze miał dobre serce więc pewnie dużo przelał weterynarzowi na konto oraz będzie mu też dłuuuuugo pomagał. Możliwe, iż nawet staną się przyjaciółmi, bo Maksiu lubił przebywać z ludźmi. Kiedy chcieli zmienić miejsce gdzie mieli porozmawiać my od razu wróciliśmy do Luxa i Nefari by zabrać je na padok. Chcieliśmy je wyczuć i trochę na nich potrenować. Lux był zainteresowany nowym otoczenie więc czasami musiałem go trochę pociągnąć za wodzę by szedł grzecznie przez co na szczęście się słuchał. Będąc już na miejscu włożyłem nogę w strzemię oraz zapytałem się karusa o pozwolenie czy mogę wejść na jego grzbiet. Ogier zgodził się od razu więc gdy tylko na niego wskoczyłem poklepałem go po szyi na co cicho zarżał. Był to mój pierwszy raz na tym koniu więc od razu szaleć nie mogłem. Z początku zataczałem z nim małe kółka stępem, który powoli zamieniał się w kłus. Dość szybko udało mi się wyczuć swojego wierzchowca, który był bardzo posłuszny. Po około 2 godzinach postanowiłem, że będziemy wracać a jutro zabiorę Luxa na parkur by zobaczyć jak skacze z jeźdźcem na grzbiecie.
Kiedy byliśmy już blisko stajni moją uwagę przykuł pewien mężczyzna a właściwie to nasz oszukany weterynarz, który jak gdyby nigdy nic wszedł sobie na teren posiadłości wujka i chyba był nawet pijany o czym świadczyło jego zataczanie się oraz błędne patrzenie po całym terenie go otaczającym. Chciał chyba wejść do stajni na co nie pozwolili mu stajenni i dobrze, bo przez tego dziada cierpiały niewinne zwierzęta a poza tym już tu nie pracował! Kiedy zjawił się wnerwiony wujek zaczęło robić się nawet ciekawie.
- Słuchaj cholero jedna! Przez ciebie moje konie są poważnie chore i ci tego nigdy nie daruję! - warknął trzymając go za ubranie a już po chwili przygwoździł go do ściany pokazując tym samym, że jego siła wojskowego jeszcze nie wygasła - Nie zdałeś żadnej szkoły i podrobiłeś papiery - syczał dalej niczym jadowita żmija.
- Zdałem! - odezwał się jakoś pewnie ze strachu trzeźwiejąc.
- Dzwoniłem na uczelnie! Nikogo takiego nie uczyli! - warknął groźnie Maks - Już tu nie pracujesz! Znalazłem o wiele, wiele lepszego człowieka na twoje miejsce, któremu zależy na zwierzętach i zasługuję na tą prawe - dodał trochę się uspokajając.
- Ale... - tamten gościu chciał coś jeszcze powiedzieć.
- Nie ma "ALE"! Nie chcę cię widzieć tutaj na oczy! - fuknął - Jesteś skończony! Zabrać go - dodał zły więc ochrona od razu się ruszyła i odbierając mu wszystko należące do wujka wyrzuciła go z terenu rezydencji. No należało mu się i to nieźle! Teraz byłem troszkę bardziej spokojny, że ten fałszywy człowiek dostał niezły opiernicz dlatego zaprowadziłem Luxa do jego boksu gdzie od razu zaczęli zajmować się nim stajenni a sam poszedłem do mojego biednego Arrowa, który nadal był słaby, ale chciałem się tylko z nim przywitać i iść by go nie męczyć. Pogłaskałem go po jego pięknej głowie a w tedy stało się coś dziwnego! Zaczęło mi się strasznie kręcić w głowie i zanim się zorientowałem straciłem przytomność upadając na ziemię...
< Irma? :3 Dam, dam, dam xd>
od Irmy cd. Rekera
Byłam wściekła na tego całego niby weterynarza, bo przez niego Alkatras i innego konie były bardzo ciężko chore! Mój biedny mały konik… No dobra może nie taki mały, ale biedny! Jak ja mogłam tego nie zauważyć?! Przecież mogłam coś zauważyć! I jeszcze na nim jechałam… On tak bardzo szarpał wtedy głową i czułam że nie chciał biec ale go poganiałam i kazałam skakać. Teraz przeze mnie Alkatras cierpiał i groziła mu śmierć! U człowieka kolka jest niegroźna, lecz u konia bywała bardzo często zabójcza i mało koni z tego wychodziło. Nie mogłam uwierzyć jak ten weterynarz mógł tak zaniedbań nasze konie oraz konie Maksa. Skoro był niby taki świetny, to dlaczego się nimi nie zajmował?! Przez niego konie były w stanie krytycznym, a można było tego uniknąć! Tak przynajmniej powiedział nam ten nowy weterynarz, który specjalnie przyjechał, mimo iż miał wolne. Swoją drogą to ten cały weterynarz sam nie wyglądał za dobrze gdy sobie przypomniałam teraz jego twarz. Była taka zmęczona… i… wyglądał jakby niedawno płakał, gdyby się nad tym głębiej zastanowić! Przedtem nie zwracałam na to uwagi, bo byłam pochłonięta cierpieniem mojego kasztana. Coś musiało się u niego też dziać. Była…. Była przecież niedziela! A wtedy nikt nie chce przyjechać. „Może coś złego się u niego dzieje” - pomyślałam opadając na łóżku. Szczerze to nie miałam zamiaru spać mimo zmęczenia, bo martwiłam się o Alkatrasa. Nadal miał kolkę, ale stajenni przy nim ciągle siedzieli, tak samo jak przy innych koniach. Nagle z zamyślenia wyrwał mnie Reker, który zaczął mi wyjaśniać co się z nim dzieje.
- Reker dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? - spytałam zmartwiona i spojrzałam na niego – Przecież zawsze by Cię wysłuchała! Zawsze Cię wysłucham be względu na wszystko! - dodałam, lecz on milczał.
- Rekuś Edward musi o tym wiedzieć… Da ci inne, silniejsze leki, które Ci pomogą! - powiedziałam znowu.
- A co jak nie pomogą? - spytał zmartwiony.
- Reker… Pomogą! Po to są inne leki, silniejsze od naszych – powiedziałam łapiąc go za rękę – Damy radę! - dodałam.
- Uhu… - mruknął niepewnie.
- Pozwolisz mi o tym powiedzieć Edwardowi albo Maksowi? - spytałam i chwilę czekałam na jego odpowiedź. Wiedziałam że to dla niego bardzo trudne, a ja nie zamierzałam naciskać! Wiem jak się czuł. Kiedy po szesnastu minutach Reker się zgodził. Poinformowałam o wszystkim Edwarda, który natychmiast zmienił leki Rekerowi na silniejsze.
Następnego dnia Alkatras miał się lepiej al był strasznie słaby… Weterynarz znowu przyjechał i zaczął podawać leki, po których konie czuły się znacznie lepiej, a i nawet zauważyłam że Reker był bardziej kolorowy! Alkatras i Arrow były zbyt słabe i potrzebowały dłuuuugiego odpoczynku, więc postanowiliśmy ich nie męczyć swoją obecnością, tak więc poszliśmy z Rekerem do nowych koni, które musieliśmy przetestować no i trzeba było je wyczuć! Treningów też potrzebowały! Osiodłaliśmy nowe wierzchowce i wyprowadziliśmy je ze stajni, lecz wyjątkowo zapomnieliśmy oboje kasków, po które musieliśmy się wrócić, a gdy to zrobiliśmy, stanęliśmy przy biurze stajni, bo usłyszeliśmy rozmowę Maksa z Lucasem, tym weterynarzem nowym.
< Reker? ;3 ten stary weterynarz wróci i mu się oberwie? Xdd >
- Reker dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? - spytałam zmartwiona i spojrzałam na niego – Przecież zawsze by Cię wysłuchała! Zawsze Cię wysłucham be względu na wszystko! - dodałam, lecz on milczał.
- Rekuś Edward musi o tym wiedzieć… Da ci inne, silniejsze leki, które Ci pomogą! - powiedziałam znowu.
- A co jak nie pomogą? - spytał zmartwiony.
- Reker… Pomogą! Po to są inne leki, silniejsze od naszych – powiedziałam łapiąc go za rękę – Damy radę! - dodałam.
- Uhu… - mruknął niepewnie.
- Pozwolisz mi o tym powiedzieć Edwardowi albo Maksowi? - spytałam i chwilę czekałam na jego odpowiedź. Wiedziałam że to dla niego bardzo trudne, a ja nie zamierzałam naciskać! Wiem jak się czuł. Kiedy po szesnastu minutach Reker się zgodził. Poinformowałam o wszystkim Edwarda, który natychmiast zmienił leki Rekerowi na silniejsze.
Następnego dnia Alkatras miał się lepiej al był strasznie słaby… Weterynarz znowu przyjechał i zaczął podawać leki, po których konie czuły się znacznie lepiej, a i nawet zauważyłam że Reker był bardziej kolorowy! Alkatras i Arrow były zbyt słabe i potrzebowały dłuuuugiego odpoczynku, więc postanowiliśmy ich nie męczyć swoją obecnością, tak więc poszliśmy z Rekerem do nowych koni, które musieliśmy przetestować no i trzeba było je wyczuć! Treningów też potrzebowały! Osiodłaliśmy nowe wierzchowce i wyprowadziliśmy je ze stajni, lecz wyjątkowo zapomnieliśmy oboje kasków, po które musieliśmy się wrócić, a gdy to zrobiliśmy, stanęliśmy przy biurze stajni, bo usłyszeliśmy rozmowę Maksa z Lucasem, tym weterynarzem nowym.
< Reker? ;3 ten stary weterynarz wróci i mu się oberwie? Xdd >
czwartek, 20 lipca 2017
od Rekera cd. Irmy
Michael... Michael... Michael... Tak on tu znowu wrócił! Znaczy nie przylazł do mnie osobiście i nie powiedział czegoś w stylu "Witaj synku! Jak się czujesz? To ja twój popierdolony ojciec!" ale pokazywał mi się znowu w moich koszmarach... Wszystko było takie realne, że nie mogłem praktycznie w ogóle normalnie sypiać. Nie chciałem nikomu o tym mówić, bo przecież leki brałem, lecz pewnie były na mnie już za słabe. Nie wiem czy istnieje jakieś uodpornienie na te tabletki, ale jeśli tak to mogę śmiało powiedzieć, że to zrobiłem i już na mnie nie działają!
Chociaż dzień zapowiadał się spokojnie to oczywiście tak być nie mogło! Kiedy Alkatras chciał się pokładać pobiegłem szybko po wujka Maksa, który akurat był w stajni i patrzył zdziwiony na Pizarra, który też nie wyglądał najlepiej. Gniadosz był strasznie osowiały co niepokoiło wujka, który miał wymalowane zmartwienie na twarzy. Kiedy tylko podbiegłem do wuja od razu zacząłem szarpać go za rękaw jego koszuli.
- Wujek chodź! Szybko! - mówiłem zdenerwowany chcąc go przeciągnąć przez całą stajnie, ale byłem za słaby chociaż może i nawet gdybym był w pełni sił nie dokonałbym tego zadania.
- Reker? Co się dzieje? - zdziwił się patrząc na mnie uważnie przez co myślałem, że zaraz go trzepnę w ten jego durny łeb.
- Alkatras... Alkatras się pokłada! Nie wiemy co się dzieje! - rzekłem a on od razu przyśpieszył i już po niecałych dwóch minutach byłem wraz z mężczyzną przy leżącym na ziemi kasztanie oraz Irmie, która nie wiedziała co ma zrobić. Dziewczyna klęczała przy swoim wierzchowcu oraz miała łzy w oczach przez co od razu ją przytuliłem a wujek zaczął zajmować się koniem.
- Szlak - mruknął pod nosem Maks klękając na ziemi oraz wyciągnął szybko telefon z kieszeni i zapewne zaczął dzwonić do weterynarza. Czekaliśmy w napięciu a ten jełop nie odbierał! No ponoć zrobił sobie wakacje, ale wszyscy pracownicy powinni i tak mieć włączone w razie czego telefony i odbierać je od wujka, bo w końcu tutaj pracują! "Jak potrzeba to go nie ma" - warknąłem w myślach tuląc cały czas do siebie płaczącą Irmę, której szeptałem na ucho uspokajające słowa. Kiedy idiota nie odbierał po drugiej próbie skontaktowania Maks zadecydował, że zaprowadzimy Alkatrasa do boksu. Najpierw musieliśmy nakłonić jakoś ogiera do wstania co było bardzo ciężkie, ale kiedy już nam się udało pomogliśmy biedakowi dojść do jego boksu, w którym od razu się położył i już chyba nie było mowy o wstawaniu... Wszyscy byliśmy bardzo zdenerwowani a fakt, że prywatny weterynarz wujka nie odbierał wcale tu nie pomagał! Wujek kazał szukać swoim ludziom jakiegoś dobrego weterynarza, który by tu przyjechał w pilnej sprawie więc było niezłe zamieszanie. Zmartwiło nas też to, iż koń nie miał wody, ale nie było co ochrzaniać stajennego, gdyż ten miał ostatnio problemy rodzinne i przez nerwy często zapomniał o niektórych rzeczach. Nie chcąc czekać sami naleliśmy mu dużo wody oraz zaczęliśmy czuwać.
Sekundy wydawały się minutami a minuty godzinami więc czas można by rzecz, że nas normalnie torturował i dobijał. Wszyscy byli nerwowi... Z Arrowem chyba też się coś działo, bo był taki jakiś dziwny... Trzymał praktycznie cały czas nieruchomo głowę, którą miał wyciągniętą do przodu i był też taki jakiś osowiały przez co się o niego martwiłem oraz często przychodziłem by zobaczyć jak się miewa, ponieważ przez cały ten czas siedzieliśmy przy Alkatrasie w stajni.
Dzięki Bogu po tym szatańskim upływie czasu zjawił się jakiś mężczyzna, który był weterynarzem! Był to wysoki człowiek o brązowych oczach i czarnych włosach. Przedstawił się jako Lucas Radson i od razu bez żadnych ceregieli zajął się ogierem mojej ukochanej, z którym najlepiej nie było.
- To kolka, lekkie zapalenie mięśni i bugszyny czyli zapalenie stawów - rzekł wreszcie a my przestraszeni i zdziwieni jednocześnie zdębieliśmy i pobledliśmy.
- Ale jak to? Konie są regularnie badane a jak coś to leczone! - powiedział wujek jako pierwszy otrząsając się z szoku.
- Proszę pana te konie nigdy nie były leczone - oznajmił zwierzęcy lekarz - Pewnie pana weterynarz nic nie robił i olewał całą sprawę - dodał jeszcze patrząc z żalem na kasztana.
- Przecież skończył wspaniałą szkołę i nie mógł dostrzec, że koń jest chory?! - wujek ledwo nad sobą panował. Pewnie w jego wnętrzu wojnę toczył teraz anioł i demon...
- Może niech pan zadzwoni do tej szkoły? Każda ma zawsze spis absolwentów - rzekł podając coś Alatrasowi więc wraz z Irmą uważnie na to patrzeliśmy.
- Tak zrobię - westchnął - Może pan zbadać też inne konie? Chce mieć pewność - dodał na co mężczyzna skinął głową i kiedy skończył zajmować się koniem Irmy by go tak mocno nie bolało poszedł posprawdzać inne wierzchowce, lecz zanim to zrobił wyjaśnił nam na czym będzie polegało leczenie ogiera. Modliłem się tylko w duchu by wyleczyć go z tej kolki, bo często kończy się ona śmiercią konia...
Po około godzinie było już wiadomo, że w sumie oprócz Alkatrasa chorych jest jeszcze dziesięć koni w tym mój Arrow i Pizarro wujka! Maks był wściekły i o mało piana mu z ust nie leciała! Arrow ponoć miał zapalenie gardła przez co myślałem, że zaraz zejdę z nerwów. Połknąłem w sumie cztery tabletki uspokajające by jakoś móc funkcjonować. Weterynarz obiecał, że jutro też przyjedzie i w razie czego mamy dzwonić do jego kolegi albo do niego za co podziękowaliśmy. Maks jakoś z dziwnym zmartwieniem patrzył się na tego pana więc pewnie musiał w nim coś dostrzec. Cały czas stosowaliśmy się do wskazówek Lucasa chodź niestety było ciężko namówić kasztana do wstania i lekkiego chodzenia. Czułem się taki winny jakby to wszystko było moją winą. Gdy patrzyłem w oczy swojego karego ogiera, które były takie smutne chciało mi się płakać. Byłem taki bezradny... to wszystko było po prostu jak koszmar! Koło północy wujek zagonił nas jakoś do pokoi tylko, że ja nie zamierzałem Irmy zostawiać samej dlatego od razu do niej poszedłem oraz rzucając się tak samo jak ona na łóżko od razu się do niej przytuliłem.
- Będzie dobrze - szepnąłem jej na ucho cały czas tuląc ją do siebie. Sam bałem się jak diabli o nasze koniska, ale wiedziałem, że to silni zawodnicy i tak łatwo się nie poddadzą! Chodź chciało mi się spać to wiedziałem, że nie mogę, bo zjawi się Michael i mnie postraszy... "Boże Reker powiedz jej o tym wreszcie" - pomyślałem i spojrzałem się w niebieskie oczy dziewczyny - Irmuś? - zacząłem.
- Hm? - odpowiedziała mi pytaniem wyrywając się jakoś z zamyśleń. Podano nam niedawno silniejsze leki uspokajające więc aż tak mocno denerwować się nie mogliśmy.
- No bo wiesz... Ja ostatnio nie śpię... Mam koszmary a tabletki nie działają... - westchnąłem cicho - Nie chciałem ci w tedy mówić, bo i tak byłaś już strasznie zdenerwowana i zrozpaczona... Przepraszam, że wchodzę ci na głowę z takimi problemami - dodałem, ale się od niej nie oderwałem.
< Irma? :3>
Chociaż dzień zapowiadał się spokojnie to oczywiście tak być nie mogło! Kiedy Alkatras chciał się pokładać pobiegłem szybko po wujka Maksa, który akurat był w stajni i patrzył zdziwiony na Pizarra, który też nie wyglądał najlepiej. Gniadosz był strasznie osowiały co niepokoiło wujka, który miał wymalowane zmartwienie na twarzy. Kiedy tylko podbiegłem do wuja od razu zacząłem szarpać go za rękaw jego koszuli.
- Wujek chodź! Szybko! - mówiłem zdenerwowany chcąc go przeciągnąć przez całą stajnie, ale byłem za słaby chociaż może i nawet gdybym był w pełni sił nie dokonałbym tego zadania.
- Reker? Co się dzieje? - zdziwił się patrząc na mnie uważnie przez co myślałem, że zaraz go trzepnę w ten jego durny łeb.
- Alkatras... Alkatras się pokłada! Nie wiemy co się dzieje! - rzekłem a on od razu przyśpieszył i już po niecałych dwóch minutach byłem wraz z mężczyzną przy leżącym na ziemi kasztanie oraz Irmie, która nie wiedziała co ma zrobić. Dziewczyna klęczała przy swoim wierzchowcu oraz miała łzy w oczach przez co od razu ją przytuliłem a wujek zaczął zajmować się koniem.
- Szlak - mruknął pod nosem Maks klękając na ziemi oraz wyciągnął szybko telefon z kieszeni i zapewne zaczął dzwonić do weterynarza. Czekaliśmy w napięciu a ten jełop nie odbierał! No ponoć zrobił sobie wakacje, ale wszyscy pracownicy powinni i tak mieć włączone w razie czego telefony i odbierać je od wujka, bo w końcu tutaj pracują! "Jak potrzeba to go nie ma" - warknąłem w myślach tuląc cały czas do siebie płaczącą Irmę, której szeptałem na ucho uspokajające słowa. Kiedy idiota nie odbierał po drugiej próbie skontaktowania Maks zadecydował, że zaprowadzimy Alkatrasa do boksu. Najpierw musieliśmy nakłonić jakoś ogiera do wstania co było bardzo ciężkie, ale kiedy już nam się udało pomogliśmy biedakowi dojść do jego boksu, w którym od razu się położył i już chyba nie było mowy o wstawaniu... Wszyscy byliśmy bardzo zdenerwowani a fakt, że prywatny weterynarz wujka nie odbierał wcale tu nie pomagał! Wujek kazał szukać swoim ludziom jakiegoś dobrego weterynarza, który by tu przyjechał w pilnej sprawie więc było niezłe zamieszanie. Zmartwiło nas też to, iż koń nie miał wody, ale nie było co ochrzaniać stajennego, gdyż ten miał ostatnio problemy rodzinne i przez nerwy często zapomniał o niektórych rzeczach. Nie chcąc czekać sami naleliśmy mu dużo wody oraz zaczęliśmy czuwać.
Sekundy wydawały się minutami a minuty godzinami więc czas można by rzecz, że nas normalnie torturował i dobijał. Wszyscy byli nerwowi... Z Arrowem chyba też się coś działo, bo był taki jakiś dziwny... Trzymał praktycznie cały czas nieruchomo głowę, którą miał wyciągniętą do przodu i był też taki jakiś osowiały przez co się o niego martwiłem oraz często przychodziłem by zobaczyć jak się miewa, ponieważ przez cały ten czas siedzieliśmy przy Alkatrasie w stajni.
Dzięki Bogu po tym szatańskim upływie czasu zjawił się jakiś mężczyzna, który był weterynarzem! Był to wysoki człowiek o brązowych oczach i czarnych włosach. Przedstawił się jako Lucas Radson i od razu bez żadnych ceregieli zajął się ogierem mojej ukochanej, z którym najlepiej nie było.
- To kolka, lekkie zapalenie mięśni i bugszyny czyli zapalenie stawów - rzekł wreszcie a my przestraszeni i zdziwieni jednocześnie zdębieliśmy i pobledliśmy.
- Ale jak to? Konie są regularnie badane a jak coś to leczone! - powiedział wujek jako pierwszy otrząsając się z szoku.
- Proszę pana te konie nigdy nie były leczone - oznajmił zwierzęcy lekarz - Pewnie pana weterynarz nic nie robił i olewał całą sprawę - dodał jeszcze patrząc z żalem na kasztana.
- Przecież skończył wspaniałą szkołę i nie mógł dostrzec, że koń jest chory?! - wujek ledwo nad sobą panował. Pewnie w jego wnętrzu wojnę toczył teraz anioł i demon...
- Może niech pan zadzwoni do tej szkoły? Każda ma zawsze spis absolwentów - rzekł podając coś Alatrasowi więc wraz z Irmą uważnie na to patrzeliśmy.
- Tak zrobię - westchnął - Może pan zbadać też inne konie? Chce mieć pewność - dodał na co mężczyzna skinął głową i kiedy skończył zajmować się koniem Irmy by go tak mocno nie bolało poszedł posprawdzać inne wierzchowce, lecz zanim to zrobił wyjaśnił nam na czym będzie polegało leczenie ogiera. Modliłem się tylko w duchu by wyleczyć go z tej kolki, bo często kończy się ona śmiercią konia...
Po około godzinie było już wiadomo, że w sumie oprócz Alkatrasa chorych jest jeszcze dziesięć koni w tym mój Arrow i Pizarro wujka! Maks był wściekły i o mało piana mu z ust nie leciała! Arrow ponoć miał zapalenie gardła przez co myślałem, że zaraz zejdę z nerwów. Połknąłem w sumie cztery tabletki uspokajające by jakoś móc funkcjonować. Weterynarz obiecał, że jutro też przyjedzie i w razie czego mamy dzwonić do jego kolegi albo do niego za co podziękowaliśmy. Maks jakoś z dziwnym zmartwieniem patrzył się na tego pana więc pewnie musiał w nim coś dostrzec. Cały czas stosowaliśmy się do wskazówek Lucasa chodź niestety było ciężko namówić kasztana do wstania i lekkiego chodzenia. Czułem się taki winny jakby to wszystko było moją winą. Gdy patrzyłem w oczy swojego karego ogiera, które były takie smutne chciało mi się płakać. Byłem taki bezradny... to wszystko było po prostu jak koszmar! Koło północy wujek zagonił nas jakoś do pokoi tylko, że ja nie zamierzałem Irmy zostawiać samej dlatego od razu do niej poszedłem oraz rzucając się tak samo jak ona na łóżko od razu się do niej przytuliłem.
- Będzie dobrze - szepnąłem jej na ucho cały czas tuląc ją do siebie. Sam bałem się jak diabli o nasze koniska, ale wiedziałem, że to silni zawodnicy i tak łatwo się nie poddadzą! Chodź chciało mi się spać to wiedziałem, że nie mogę, bo zjawi się Michael i mnie postraszy... "Boże Reker powiedz jej o tym wreszcie" - pomyślałem i spojrzałem się w niebieskie oczy dziewczyny - Irmuś? - zacząłem.
- Hm? - odpowiedziała mi pytaniem wyrywając się jakoś z zamyśleń. Podano nam niedawno silniejsze leki uspokajające więc aż tak mocno denerwować się nie mogliśmy.
- No bo wiesz... Ja ostatnio nie śpię... Mam koszmary a tabletki nie działają... - westchnąłem cicho - Nie chciałem ci w tedy mówić, bo i tak byłaś już strasznie zdenerwowana i zrozpaczona... Przepraszam, że wchodzę ci na głowę z takimi problemami - dodałem, ale się od niej nie oderwałem.
< Irma? :3>
środa, 19 lipca 2017
od Irmy cd. Rekera
Byłam załamana. Koszmary powróciły i czułam się jakby coś we mnie umarło… Jakby część mnie umarłą bezpowrotnie. Niby coś kontaktowałam ze światem ale właściwie to tylko czasem jakieś pojedyncze słowa Rekera do mnie docierały. Tak nie było ze mną kontaktu, nic nie jadłam, tylko ktoś tam przychodził, coś mi wstrzykiwał i wychodził. Po chyba dwóch tygodniach czułam się nieco lepiej i można było ze mną złapać kontakt ze światem. Zaczęłam słyszeć śpiewy ptaków i inne odgłosy, które wcześniej były dla mnie jakby nie do usłyszenia. Zaczęłam się nieco rozglądać i dopiero po chwili zrozumiałam że śpi przy mnie Reker. Podniosłam się do siadu, a wtedy jak na zawołanie zjawił się Maks, który wszedł przez wielkie drzwi.
- Irmo… Jak się czujesz? - spytał Maks podchodząc do mnie zmartwiony.
- Jak jedno wielkie nic nie warte gó*no i śmieć – szepnęłam załamana.
- Nie mów tak! Będzie dobrze! - starał się mnie pocieszyć.
- Pan nie został sprzedany jak przedmiot – szepnęłam gapiąc się w łóżku.
- Mam ochotę sama strzelić sobie w łeb i to zakończyć – dodałam.
- Nie mów tak będzie dobrze! - starał się mnie przekonać, lecz ja byłam jak na razie do niczego.
W sumie to byłam zmuszana do zrobienia nawet tego jednego kęsa, ale mnie nawet taki mały kęs mdlił i chciałam wszystko zwrócić, lecz leki jakoś mi na to nie pozwalały. Miałam ochotę umrzeć. Czułam się jakbym była martwa, jakby ktoś mnie zabił. Minęły kolejne dwa tygodnie dzięki czemu moja psychika nieco wróciła do stabilności ale wciąż brałam silne leki od psychologa, tak samo jak Reker, któremu też się pogorszyło niestety ale dzięki lekom mogliśmy jakoś funkcjonować i spać. Jakoś wyprowadziłam Alkatrasa z boksu, osiodłałam go i zaczęłam go rozgrzewać. Reker oczywiście był ze mną i właściwie jazda konna jakoś mnie odrywała od tego całego bólu i mogłam choć troszkę się uśmiechnąć w tej beznadziejnej sytuacji w jakiej byłam. Przeskoczyłam kilka przeszkód, lecz ogier był dzisiaj jakiś dziwny… Szarpał strasznie przy najeżdżaniu na przeszkodę co było do niego niepodobne! W pewnym momencie, kiedy miałam przeskoczyć stacjonatę, nagle Alkatras się zatrzymał przez co prawie spadłam, ale jakoś żyłam! Zeskoczyłam na ziemię zdziwiona i w lekkim szoku że odmówił skoku, bo nigdy tak nie robił! Jakby ktoś podmienił mi konia!
- Alkatras co się dzieje? - spytałam zmartwiona widząc, jak się pokłada, a raczej chciał. Spojrzałam przerażona na Rekera, który szybko pobiegł po Maksa, bo to nie było normalne! W końcu Alkatras się położył na boku i nie chciał wstać. Oddychał ciężko, więc odpięłam popręg by mógł jakoś oddychać. Klęczałam na ziemi i nie wiedziałam co mam robić! On cierpiała, a ja nie wiedziałam co mam zrobić… Do oczu napłynęły mi łzy, bo widziałam jak on cierpi!
< Reker? ;3 tandeta totalna wiem ;-; >
- Irmo… Jak się czujesz? - spytał Maks podchodząc do mnie zmartwiony.
- Jak jedno wielkie nic nie warte gó*no i śmieć – szepnęłam załamana.
- Nie mów tak! Będzie dobrze! - starał się mnie pocieszyć.
- Pan nie został sprzedany jak przedmiot – szepnęłam gapiąc się w łóżku.
- Mam ochotę sama strzelić sobie w łeb i to zakończyć – dodałam.
- Nie mów tak będzie dobrze! - starał się mnie przekonać, lecz ja byłam jak na razie do niczego.
W sumie to byłam zmuszana do zrobienia nawet tego jednego kęsa, ale mnie nawet taki mały kęs mdlił i chciałam wszystko zwrócić, lecz leki jakoś mi na to nie pozwalały. Miałam ochotę umrzeć. Czułam się jakbym była martwa, jakby ktoś mnie zabił. Minęły kolejne dwa tygodnie dzięki czemu moja psychika nieco wróciła do stabilności ale wciąż brałam silne leki od psychologa, tak samo jak Reker, któremu też się pogorszyło niestety ale dzięki lekom mogliśmy jakoś funkcjonować i spać. Jakoś wyprowadziłam Alkatrasa z boksu, osiodłałam go i zaczęłam go rozgrzewać. Reker oczywiście był ze mną i właściwie jazda konna jakoś mnie odrywała od tego całego bólu i mogłam choć troszkę się uśmiechnąć w tej beznadziejnej sytuacji w jakiej byłam. Przeskoczyłam kilka przeszkód, lecz ogier był dzisiaj jakiś dziwny… Szarpał strasznie przy najeżdżaniu na przeszkodę co było do niego niepodobne! W pewnym momencie, kiedy miałam przeskoczyć stacjonatę, nagle Alkatras się zatrzymał przez co prawie spadłam, ale jakoś żyłam! Zeskoczyłam na ziemię zdziwiona i w lekkim szoku że odmówił skoku, bo nigdy tak nie robił! Jakby ktoś podmienił mi konia!
- Alkatras co się dzieje? - spytałam zmartwiona widząc, jak się pokłada, a raczej chciał. Spojrzałam przerażona na Rekera, który szybko pobiegł po Maksa, bo to nie było normalne! W końcu Alkatras się położył na boku i nie chciał wstać. Oddychał ciężko, więc odpięłam popręg by mógł jakoś oddychać. Klęczałam na ziemi i nie wiedziałam co mam robić! On cierpiała, a ja nie wiedziałam co mam zrobić… Do oczu napłynęły mi łzy, bo widziałam jak on cierpi!
< Reker? ;3 tandeta totalna wiem ;-; >
niedziela, 16 lipca 2017
od Rekera cd. Irmy
Chociaż byłem już kiedyś w Hiszpanii i Portugalii to muszę stwierdzić, że było tu jeszcze piękniej niż w tedy! Cóż obecność Irmy też robiła swoje przez co myślałem, iż z radości oszaleję! Wystartowaliśmy w dwóch zawodach... W pierwszych to ja zająłem pierwsze miejsce a niebieskooka drugie a w następnym konkursie było na odwrót. Kiedy tylko dotarliśmy do stanów i do domu Maksa od razu padłem na swoje łóżko i zamruczałem głośno przeciągając się na miękkim kocu. Byłem taki wyczerpany, że nie wiedziałem czy będę w stanie jutro się obudzić! Miałem już zamykać oczy by iść spać, ale w tedy usłyszałem za ścianą płacz... "Irma" - pomyślałem od razu zrywając się z łóżka jak poparzony i nie czekając dłużej pobiegłem do pokoju ukochanej. Szedłem szybko... nie zastanawiałem się nawet nad pukaniem, gdyż byłem tak zmartwiony, że od razu do niej podbiegłem oraz ją do siebie mocno przytuliłem, ale to mało pomogło. Wszędzie leżały jakieś kartki i zdjęcia! Nie wiedziałem o co chodzi! Kiedy ja starałem się ją uspokoić przybiegł zdenerwowany wujek Maks, który od razu zaczął uważnie obserwować papierki, leżące na ziemi. W końcu Irmusia nie wytrzymała i straciła z tego wszystkiego przytomność dlatego ułożyłem ją delikatnie na łóżku oraz spojrzałem ze zdziwieniem w oczach na Maksa, który zmarszczył brwi. Było widać od razu, że jest zły a wręcz wściekły więc dla bezpieczeństwa do niego nie podchodziłem... No pewnie i tak by mnie nigdy nie uderzył, ale no Michael zrobił swoje oraz wrył się dość mocno w moją psychikę pod kątem złości.
- Wujek co się dzieje? - zapytałem patrząc na niego uważnie.
- Jej biologiczni rodzice ją sprzedali... I ciągle żyją... Ona musiała to zobaczyć... - rzekł próbując się opanować co dość słabo mu niestety szło.
- Ale jak to sprzedali?! - nie mogłem w to uwierzyć dlatego pokazał mi odpowiednią kartkę, na której widok aż pobladłem i zdębiałem. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógł zrobić tak okropną rzecz! Jak można sprzedać własne dzieci?! Jak?! Gdyby ci ludzie teraz tu byli to pewnie bym ich normalnie udusił! Z tego co wiedziałem Irma bardzo ich kochała a ci odwalili takie coś! Wujek bardziej wyjaśnił mi o co w tym wszystkim chodzi... Byłem taki wściekły, że musiał mi wstrzyknąć uspokajające. Wujek sam był nieźle wnerwiony dlatego gdy upewnił się, że żadnej głupoty nie zrobię zabrał wszystkie kartki i poszedł zapewne do swojego gabinetu.
Czuwałem cały czas przy Irmie uspokajając ją gdy miała koszmary. Tuliłem ją oraz szeptałem kojące słowa na ucho mając nadzieję, że to usłyszy. Sam nie spałem... No może na jakieś dwadzieścia minut raz mnie sen złapał, ale zakończył się tak szybko dlatego, iż przyśnił mi się również koszmar... "Znowu Michael... Dawno mnie nie nawiedzał" - pomyślałem przecierając ręką prawe oko.
Irma zaczęła się budzić koło dziesiątej rano dlatego od razu podniosłem się do siadu oraz spojrzałem na niego zmartwionym wzrokiem. Chciałem ją pocieszyć... Chciałem dać jej moje wsparcie... Chciałem by wiedziała, że może na mnie liczyć... Kiedy otworzyła swoje cudne oczy od razu rozejrzała się po pokoju oraz przypominając sobie pewnie ostatnią sytuację znowu się rozpłakała dlatego przytuliłem ją do siebie oraz zacząłem głaskać uspokajająco po plecach.
- Nie płacz Irmuś! Wiem, że to dla ciebie straszne doświadczenie kotku i cię to mocno boli, ale masz mnie, siostrę, wujka Maksa, Akatrasa, Nefarie, Blue i dużo jeszcze by wymieniać! Kocham cię i nie dam nikomu skrzywdzić! Będzie dobrze skarbie! Nie płacz już! Jestem tutaj tak? Nigdy cię nie opuszczę ani nie zostawię! Zaufaj mi! To są barany, które nie zasługiwały na taki dar jakim jesteś - kończąc tą jakże długą wypowiedź pocałowałem ją w usta.
< Irma? :3 Wiem marne ;c>
- Wujek co się dzieje? - zapytałem patrząc na niego uważnie.
- Jej biologiczni rodzice ją sprzedali... I ciągle żyją... Ona musiała to zobaczyć... - rzekł próbując się opanować co dość słabo mu niestety szło.
- Ale jak to sprzedali?! - nie mogłem w to uwierzyć dlatego pokazał mi odpowiednią kartkę, na której widok aż pobladłem i zdębiałem. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś mógł zrobić tak okropną rzecz! Jak można sprzedać własne dzieci?! Jak?! Gdyby ci ludzie teraz tu byli to pewnie bym ich normalnie udusił! Z tego co wiedziałem Irma bardzo ich kochała a ci odwalili takie coś! Wujek bardziej wyjaśnił mi o co w tym wszystkim chodzi... Byłem taki wściekły, że musiał mi wstrzyknąć uspokajające. Wujek sam był nieźle wnerwiony dlatego gdy upewnił się, że żadnej głupoty nie zrobię zabrał wszystkie kartki i poszedł zapewne do swojego gabinetu.
Czuwałem cały czas przy Irmie uspokajając ją gdy miała koszmary. Tuliłem ją oraz szeptałem kojące słowa na ucho mając nadzieję, że to usłyszy. Sam nie spałem... No może na jakieś dwadzieścia minut raz mnie sen złapał, ale zakończył się tak szybko dlatego, iż przyśnił mi się również koszmar... "Znowu Michael... Dawno mnie nie nawiedzał" - pomyślałem przecierając ręką prawe oko.
Irma zaczęła się budzić koło dziesiątej rano dlatego od razu podniosłem się do siadu oraz spojrzałem na niego zmartwionym wzrokiem. Chciałem ją pocieszyć... Chciałem dać jej moje wsparcie... Chciałem by wiedziała, że może na mnie liczyć... Kiedy otworzyła swoje cudne oczy od razu rozejrzała się po pokoju oraz przypominając sobie pewnie ostatnią sytuację znowu się rozpłakała dlatego przytuliłem ją do siebie oraz zacząłem głaskać uspokajająco po plecach.
- Nie płacz Irmuś! Wiem, że to dla ciebie straszne doświadczenie kotku i cię to mocno boli, ale masz mnie, siostrę, wujka Maksa, Akatrasa, Nefarie, Blue i dużo jeszcze by wymieniać! Kocham cię i nie dam nikomu skrzywdzić! Będzie dobrze skarbie! Nie płacz już! Jestem tutaj tak? Nigdy cię nie opuszczę ani nie zostawię! Zaufaj mi! To są barany, które nie zasługiwały na taki dar jakim jesteś - kończąc tą jakże długą wypowiedź pocałowałem ją w usta.
< Irma? :3 Wiem marne ;c>
od Irmy cd. Rekera
- Jak to do Hiszpanii? - spytałam ledwie na niego patrząc, a z pomocą Rekera jakoś się podniosłam, gdyż byłam bardzo słaba i nawet nie miałam siły chodzić!
- Normalnie! Odpoczniecie tam i są tam organizowane ważne zawody, które wam się spodobają! - rzekł – ale oczywiście za jakieś 12 dni, więc spokojnie! - dodał.
- Będziemy znowu w jakimś hotelu? - spytał Reker, na co pokręcił przecząco głową.
- Nie! Jedziemy do mojej willi – dodał, a my przekręciliśmy głowy jak psy.
- Ile pan ma tych willi? - spytałam słabo.
- Troszkę ich mam! - rzekł i się wyszczerzył – I po prostu mów mi Maks!- dodał.
- Ale mamy wyjechać teraz? Irma nie ma siły! - powiedział Rekuś.
- Lepiej dojdzie w innym kraju niż tutaj… - powiedział i nagle wziął mnie na ręce przez co myślałam że na zawał padnę! - Nie bój się! - rzekł do mnie spokojnie, ale ja i tak drżałam – Reker chodź! Szybko! - dodał i zaczął iść w stronę drzwi, lecz Reker od razu znalazł się przy nim i mnie. Droga na lotnisko trwała kilka długich godzin, lecz ja oczywiście nawet nie wytrzymałam do połowy drogi, gdyż zasnęłam wycieńczona i obudziłam się dopiero w samolocie! W Hiszpanii! „No to nieźle przycięłam komara” - mruknęłam w myślach. Tym razem na szczęście Reker wziął mnie na ręce i pojechaliśmy do willi Maksa, która była wspaniała! W skrócie to wygrzewałam się na słońcu albo troszkę moczyłam się w basenie w wili gdyż bałam się wychodzić, a poza tym rana mi na wiele nie pozwalała… Później kiedy nieco rana się podleczyła. Wystartowaliśmy w zawodach w Sewilli. Poziom trudności był bardzo duży ale na szczęście Alkatras potrafił wyczuć moje nawet najmniejsze komendy, więc nie musiałam się tak z nim szarpać podczas jazdy ale i tak nie jechałam tak jak zwykle… Zazwyczaj jechałam bardziej ostro że tak to powiem, a teraz jechałam bardziej spokojnie. Przeszkody by rozstawione często bardzo ciasno oraz było ich bardzo dużo, jednak na szczęście udało mi się żadnej nie zrzucić, ale puknięcie jedno takie było w poprzeczkę że aż się wystraszyłam ze zrzuciłam belkę… Ale na szczęście nic takiego się nie stało i przejechałam na czysto, przejeżdżając przez ostatni okser.
Po swoim przejeździe złapałam się od razu za ranne ramie, co troszkę zaniepokoiło sędziów, gdyż już wcześniej widzieli ze się za nie łapię. Wujek im tam jakoś po Hiszpańsku chyba wyjaśniał co się stało albo sama nie wiem co, no ale coś mówił i zrozumieli! Reker jechał wspaniale! Dużo lepiej ode mnie i przyjemnie mi się patrzyło kiedy jechał na Arrowie. Późnej ogłoszono że zajęłam drugie miejsce, a Reker pierwsze! Cieszyłam się, a poza tym zasługiwał na zwycięstwo, gdyż naprawdę świetnie jechał, a poza tym miał lepszy czas ode mnie. Później pozwiedzaliśmy troszkę jeszcze ten piękny kraj, a następnie polecieliśmy do Portugalii, bo samolotem było szybciej, a Maks średnio znosił długie podróże w gorący, mimo klimatyzacji. Tam również świetnie się bawiliśmy oraz rana mi się zagoiła. Reker często chciał mnie podglądać łobuz jeden jak rozbieram siew łazience, ale na szczęście zawsze jakoś go zauważałam! Mnie to bawiło i krępowało jednocześnie, bo nie uważałam się wcale za ładną… W sumie to się dziwiłam że on coś w ogóle we mnie widział! Było wiele o wiele ładniejszych dziewczyn ode mnie, które mógł mieć, lecz z jakiegoś powodu wybrał mnie… Kocham go oczywiście i jestem z nim szczęśliwa, ale dalej mnie to dziwi nieco. Często pływałam z nim, albo siedzieliśmy razem w jacuzzi naszej prywatnej w łazience. Tutaj też odbywały się zawody, w mieście Porto. Zawody były również bardzo ciężki, lecz ze zdrową już ręką dawałam sobie lepiej radę i przeszkody nie sprawiały mi takiego problemu jak to było w Hiszpanii… Zawodników było bardzo dużo, lecz jako jakoś oboje z Rekerem przejechaliśmy, a później ogłoszono wyniki po zawodach, że Reker zdobył drugie miejsce, a ja pierwsze! Nie posiadałam się ze szczęścia! Wiedziałam że jak tylko wrócimy do stanów, to zawieszę nagrody Alkatrasa w jego boksie, albo przyczepię do jego boksu… Później wróciliśmy do hotelu, posiedzieliśmy jeszcze troszkę, a następnie polecieliśmy z powrotem odrzutowcem Maksa do stanów. Lecieliśmy w sumie jakieś dziesięć godzin, ale i tak połowę drogi przespaliśmy, więc nie było tragedii! Mogliśmy sobie oglądać telewizję, siedzieć na internecie i takie tam! Na nudę nie narzekaliśmy! Kiedy wróciliśmy do willi Maksa, było już bardzo późno w nocy, więc darowaliśmy sobie kolację i każde rozeszło się do swoich pokoi, lecz mi spokój i radość nie były dane, gdyż kiedy tylko otworzyłam drzwi swojego pokoju, zobaczyłam że pod moimi nogami leży jakaś bardzo gruba koperta… Zdziwiłam się, ale zamknęłam drzwi i podniosłam ją, oraz ostrożnie obejrzałam. Nie było adresu zwrotnego, co mnie zaniepokoiło, lecz usiadłam na łóżku i otworzyłam kopertę. Szczerze? Żałowałam że ją otworzyłam, bo czego się dowiedziałam?! Że moi i Tiji rodzice jednak żyją! Upozorowali specjalnie ten wypadek, oraz własną śmierć, a mnie i Tiję sprzedali! Tak dobrze słyszeliście! Nasi rodzice nas sprzedali naszym opiekunom! Za ile poszłyśmy? A no za jakieś półtora miliona za każdą z nas! Były jeszcze dołączone zdjęcia z datami rodziców pijących sobie kawkę w jakiejś kawiarni na dworze, przez co zaczęły mi się trząść ręce oraz do oczu napłynęły łzy. Sprzedali nas… Sprzedali własne córki! Sprzedali nas żeby im żyło się lepiej… Od początku to wszystko było ukartowane! Wiedziałam że przysłali to moi zabójcy by mnie złamać i im się udało… Nie chciałam żyć! Świadomość że zostało się sprzedanym jak jakiś pies czy przedmiot, przez własnych rodziców była przerażająca! Czułam się jak śmieć… Jak nic nie warty przedmiot! Oni nigdy nas nie kochali… Nikt, nigdy nas nie kochał! Patrzyłam na to wszystko i nie mogłam uwierzy, że coś takiego spotkało mnie i moją siostrzyczkę. W pewnym momencie wszystkie te dowody wypuściłam z rąk, przez co wysypały się na podłogę, lecz ja nie miałam siły tego zbierać… Zamiast tego, położyłam się na łóżku, zwinęłam się w kłębek i zaczęłam płakać jak jakaś opętana. „Boże dlaczego?! Dlaczego oni nas nie kochali? Dlaczego nas sprzedali? Nic dla nich naprawdę nie znaczyłyśmy? Zawsze tylko udawali kochanych rodziców, żeby lepiej upozorować własną śmierć? Czym my zawiniłyśmy, ze nas nie kochali? Przecież jesteśmy żywimy i czułymi istotami! Ich dziećmi… To wszystko cięgle było tylko grą? Tresowali nas w ten sposób?” - zadawałam sobie co chwilę nowe pytanie w głowie, lecz oczywiście żadnej odpowiedzi nie dostałam. Poczułam się oszukana i nic nie warta/ Poczułam się jak ostatni śmieć, czy zabawka, której ktoś się pozbył, bo mu się znudziła, tyle że ta zabaweczka miała uczucia! Łzy z oczu leciały mi strumieniami i drżałam cała skulona w pozycji embrionalnej. Cale moje życie więc było jednym, wielkim kłamstwem! W takim razie nigdy nie miałam żadnej rodziny… Zawsze byłam tylko tresowaną su*ą by później ją sprzedać za duże pieniądze. A ten wylot do USA, sprowadzenie nas tutaj było celowe… Nie chcieli żeby ktoś się o tym dowiedział, że nas kupili, bo to zabronione! W stanach byli bezpiecznie, nie to co w Europie! Poczułam jak serce mi krwawi z bólu. Ja ich kochałam, tak samo jak Tija, a oni nas tak oszukali, tak wykorzystali! Miałam ochotę umrzeć… Wtedy nagle znikąd pojawił się zmartwiony Reker, który szybko mnie do siebie przytulił, lecz ja zaczynałam dostawać i tak hiperwentylacji. Chwilę później pojawił się też zmartwiony do granic możliwości Maks, lecz już nic nie mogli poradzić na moje nerwy, gdyż straciłam przytomność z tego wszystkiego. Za dużo emocji, za dużo bólu, za dużo wszystkiego! Byłam przekonana przez lata że nie żyją, że zginęli, płakałam i rozpaczałam, a oni za nami nic, tylko cieszyli się pieniędzmi, jakie dostali za mnie i siostrę. To zbyt bolało. To mnie zniszczyło.
< Reker? ;3 pocieszysz ją tam? ;c Maks się wkurzył? Xdd >
- Normalnie! Odpoczniecie tam i są tam organizowane ważne zawody, które wam się spodobają! - rzekł – ale oczywiście za jakieś 12 dni, więc spokojnie! - dodał.
- Będziemy znowu w jakimś hotelu? - spytał Reker, na co pokręcił przecząco głową.
- Nie! Jedziemy do mojej willi – dodał, a my przekręciliśmy głowy jak psy.
- Ile pan ma tych willi? - spytałam słabo.
- Troszkę ich mam! - rzekł i się wyszczerzył – I po prostu mów mi Maks!- dodał.
- Ale mamy wyjechać teraz? Irma nie ma siły! - powiedział Rekuś.
- Lepiej dojdzie w innym kraju niż tutaj… - powiedział i nagle wziął mnie na ręce przez co myślałam że na zawał padnę! - Nie bój się! - rzekł do mnie spokojnie, ale ja i tak drżałam – Reker chodź! Szybko! - dodał i zaczął iść w stronę drzwi, lecz Reker od razu znalazł się przy nim i mnie. Droga na lotnisko trwała kilka długich godzin, lecz ja oczywiście nawet nie wytrzymałam do połowy drogi, gdyż zasnęłam wycieńczona i obudziłam się dopiero w samolocie! W Hiszpanii! „No to nieźle przycięłam komara” - mruknęłam w myślach. Tym razem na szczęście Reker wziął mnie na ręce i pojechaliśmy do willi Maksa, która była wspaniała! W skrócie to wygrzewałam się na słońcu albo troszkę moczyłam się w basenie w wili gdyż bałam się wychodzić, a poza tym rana mi na wiele nie pozwalała… Później kiedy nieco rana się podleczyła. Wystartowaliśmy w zawodach w Sewilli. Poziom trudności był bardzo duży ale na szczęście Alkatras potrafił wyczuć moje nawet najmniejsze komendy, więc nie musiałam się tak z nim szarpać podczas jazdy ale i tak nie jechałam tak jak zwykle… Zazwyczaj jechałam bardziej ostro że tak to powiem, a teraz jechałam bardziej spokojnie. Przeszkody by rozstawione często bardzo ciasno oraz było ich bardzo dużo, jednak na szczęście udało mi się żadnej nie zrzucić, ale puknięcie jedno takie było w poprzeczkę że aż się wystraszyłam ze zrzuciłam belkę… Ale na szczęście nic takiego się nie stało i przejechałam na czysto, przejeżdżając przez ostatni okser.
Po swoim przejeździe złapałam się od razu za ranne ramie, co troszkę zaniepokoiło sędziów, gdyż już wcześniej widzieli ze się za nie łapię. Wujek im tam jakoś po Hiszpańsku chyba wyjaśniał co się stało albo sama nie wiem co, no ale coś mówił i zrozumieli! Reker jechał wspaniale! Dużo lepiej ode mnie i przyjemnie mi się patrzyło kiedy jechał na Arrowie. Późnej ogłoszono że zajęłam drugie miejsce, a Reker pierwsze! Cieszyłam się, a poza tym zasługiwał na zwycięstwo, gdyż naprawdę świetnie jechał, a poza tym miał lepszy czas ode mnie. Później pozwiedzaliśmy troszkę jeszcze ten piękny kraj, a następnie polecieliśmy do Portugalii, bo samolotem było szybciej, a Maks średnio znosił długie podróże w gorący, mimo klimatyzacji. Tam również świetnie się bawiliśmy oraz rana mi się zagoiła. Reker często chciał mnie podglądać łobuz jeden jak rozbieram siew łazience, ale na szczęście zawsze jakoś go zauważałam! Mnie to bawiło i krępowało jednocześnie, bo nie uważałam się wcale za ładną… W sumie to się dziwiłam że on coś w ogóle we mnie widział! Było wiele o wiele ładniejszych dziewczyn ode mnie, które mógł mieć, lecz z jakiegoś powodu wybrał mnie… Kocham go oczywiście i jestem z nim szczęśliwa, ale dalej mnie to dziwi nieco. Często pływałam z nim, albo siedzieliśmy razem w jacuzzi naszej prywatnej w łazience. Tutaj też odbywały się zawody, w mieście Porto. Zawody były również bardzo ciężki, lecz ze zdrową już ręką dawałam sobie lepiej radę i przeszkody nie sprawiały mi takiego problemu jak to było w Hiszpanii… Zawodników było bardzo dużo, lecz jako jakoś oboje z Rekerem przejechaliśmy, a później ogłoszono wyniki po zawodach, że Reker zdobył drugie miejsce, a ja pierwsze! Nie posiadałam się ze szczęścia! Wiedziałam że jak tylko wrócimy do stanów, to zawieszę nagrody Alkatrasa w jego boksie, albo przyczepię do jego boksu… Później wróciliśmy do hotelu, posiedzieliśmy jeszcze troszkę, a następnie polecieliśmy z powrotem odrzutowcem Maksa do stanów. Lecieliśmy w sumie jakieś dziesięć godzin, ale i tak połowę drogi przespaliśmy, więc nie było tragedii! Mogliśmy sobie oglądać telewizję, siedzieć na internecie i takie tam! Na nudę nie narzekaliśmy! Kiedy wróciliśmy do willi Maksa, było już bardzo późno w nocy, więc darowaliśmy sobie kolację i każde rozeszło się do swoich pokoi, lecz mi spokój i radość nie były dane, gdyż kiedy tylko otworzyłam drzwi swojego pokoju, zobaczyłam że pod moimi nogami leży jakaś bardzo gruba koperta… Zdziwiłam się, ale zamknęłam drzwi i podniosłam ją, oraz ostrożnie obejrzałam. Nie było adresu zwrotnego, co mnie zaniepokoiło, lecz usiadłam na łóżku i otworzyłam kopertę. Szczerze? Żałowałam że ją otworzyłam, bo czego się dowiedziałam?! Że moi i Tiji rodzice jednak żyją! Upozorowali specjalnie ten wypadek, oraz własną śmierć, a mnie i Tiję sprzedali! Tak dobrze słyszeliście! Nasi rodzice nas sprzedali naszym opiekunom! Za ile poszłyśmy? A no za jakieś półtora miliona za każdą z nas! Były jeszcze dołączone zdjęcia z datami rodziców pijących sobie kawkę w jakiejś kawiarni na dworze, przez co zaczęły mi się trząść ręce oraz do oczu napłynęły łzy. Sprzedali nas… Sprzedali własne córki! Sprzedali nas żeby im żyło się lepiej… Od początku to wszystko było ukartowane! Wiedziałam że przysłali to moi zabójcy by mnie złamać i im się udało… Nie chciałam żyć! Świadomość że zostało się sprzedanym jak jakiś pies czy przedmiot, przez własnych rodziców była przerażająca! Czułam się jak śmieć… Jak nic nie warty przedmiot! Oni nigdy nas nie kochali… Nikt, nigdy nas nie kochał! Patrzyłam na to wszystko i nie mogłam uwierzy, że coś takiego spotkało mnie i moją siostrzyczkę. W pewnym momencie wszystkie te dowody wypuściłam z rąk, przez co wysypały się na podłogę, lecz ja nie miałam siły tego zbierać… Zamiast tego, położyłam się na łóżku, zwinęłam się w kłębek i zaczęłam płakać jak jakaś opętana. „Boże dlaczego?! Dlaczego oni nas nie kochali? Dlaczego nas sprzedali? Nic dla nich naprawdę nie znaczyłyśmy? Zawsze tylko udawali kochanych rodziców, żeby lepiej upozorować własną śmierć? Czym my zawiniłyśmy, ze nas nie kochali? Przecież jesteśmy żywimy i czułymi istotami! Ich dziećmi… To wszystko cięgle było tylko grą? Tresowali nas w ten sposób?” - zadawałam sobie co chwilę nowe pytanie w głowie, lecz oczywiście żadnej odpowiedzi nie dostałam. Poczułam się oszukana i nic nie warta/ Poczułam się jak ostatni śmieć, czy zabawka, której ktoś się pozbył, bo mu się znudziła, tyle że ta zabaweczka miała uczucia! Łzy z oczu leciały mi strumieniami i drżałam cała skulona w pozycji embrionalnej. Cale moje życie więc było jednym, wielkim kłamstwem! W takim razie nigdy nie miałam żadnej rodziny… Zawsze byłam tylko tresowaną su*ą by później ją sprzedać za duże pieniądze. A ten wylot do USA, sprowadzenie nas tutaj było celowe… Nie chcieli żeby ktoś się o tym dowiedział, że nas kupili, bo to zabronione! W stanach byli bezpiecznie, nie to co w Europie! Poczułam jak serce mi krwawi z bólu. Ja ich kochałam, tak samo jak Tija, a oni nas tak oszukali, tak wykorzystali! Miałam ochotę umrzeć… Wtedy nagle znikąd pojawił się zmartwiony Reker, który szybko mnie do siebie przytulił, lecz ja zaczynałam dostawać i tak hiperwentylacji. Chwilę później pojawił się też zmartwiony do granic możliwości Maks, lecz już nic nie mogli poradzić na moje nerwy, gdyż straciłam przytomność z tego wszystkiego. Za dużo emocji, za dużo bólu, za dużo wszystkiego! Byłam przekonana przez lata że nie żyją, że zginęli, płakałam i rozpaczałam, a oni za nami nic, tylko cieszyli się pieniędzmi, jakie dostali za mnie i siostrę. To zbyt bolało. To mnie zniszczyło.
< Reker? ;3 pocieszysz ją tam? ;c Maks się wkurzył? Xdd >
piątek, 14 lipca 2017
od Triss cd. Viktorii
Weszłam do stajni i od razu skierowałam się do siodlarni w celu zabrania sprzętu Batona. W kieszeni miałam zapas smakołyków, aby nagradzać kuca. Wzięłam rzeczy Batona i poszłam z nimi pod jego boks. Bułany jadł spokojnie siano, na grzbiecie miał dużą sklejkę.
-Hej, mały. Dzisiaj jedziemy razem w teren, wiesz? - zacmokałam, żeby przykuć jego uwagę.
Podniósł na chwilę głowę, ale chwilę potem wrócił do jedzenia. Na głowie miał już granatowy kantar, co mnie ucieszyło. Wzięłam do ręki uwiąz i przemawiając do kuca weszłam do boksu. Przywitał mnie skulonymi uszami. Nie przejęłam się tym zbytnio, podeszłam do niego bliżej. Gdy chciałam przypiąć mu uwiąz do kantara, zarzucił łbem i skulił uszy, a jego tylna noga kopnęła w ścianę boksu.
-Eeej. - powiedziałam ostrym głosem i szybko przypięłam uwiąz do kantara.
***
Po osiodłaniu Batona zadowolona wyszłam przed stajnię i wsiadłam na niego. Kręcił się trochę przy wsiadaniu, ale bywało gorzej. Podciągnęłam popręg i poprawiłan strzemiona. Po chwili zobaczyłam Viktorię na Mes.
-To co proponujesz? - zapytała, głaszcząc Mestano po szyi.
Zastanawiałam się chwilę.
-Uskok zbyt niebezpieczny... lasek? - zaproponowałam.
Viktoria pokiwała głową i dała klaczy sygnał łydkami. Ta jednak rzuciła się do galopu. Dałam dziewczynie czas na ogarnięcie Mes, sama zaczęłam z Batonem. Z przejściem do stępa nie było problemu - szedł żywo, równomiernie, co od razu nagrodziłam małym smaczkiem i głosem. Nagle jednak zatrzymał się i odwrócił w kierunku stajni. Pociągnęłam za wodzę i przycisnęłam łydkę do boku kuca, ten jednak nie miał zamiaru reagować na pomoce. Cofał się i wciąż chciał wracać do stajni. Kiedy jego cofanie było zdecydowanie zbyt szybkie i bałam się, że zaraz zacznie dębować, mocno docisnęłam łydki do jego boków. Przestał się cofać, ale wciąż stał, skierowany w stronę domu. Docisnęłam mocniej łydki i odwróciłam jego głowę w inną stronę. Wreszcie odpuścił, za co go pochwaliłam. Zakłusowałam (był wygodny jak fotel...) i podjechałam do Viktorii.
-Jak ci się udało ją opanować? - zapytałam, a ta uśmiechnęła się dumnie i zaczęła opowiadać. Słuchałam jej z żywym zainteresowaniem.
-Skaczemy? - szepnęła Vi, na tyle jednak głośno, że mogłam ją usłyszeć.
Przeszłam do stępa i patrzyłam, jak skacze przez kłodę oddaloną ode mnie jakieś pięćdziesiąt metrów. Gdy czekała już na nas w odpowiedniej odległości, docisnęłam łydki. Kuc o dziwo od razu zakłusował, co nagrodziłam szybkim smaczkiem i głaskiem.
-To co, kucyś, galop? - szepnęłam i zagalopowałam.
Baton pędził, ale pozwalałam mu na to. Zaśmiałam się cicho, czując pod sobą małą torpedę. Zbliżaliśmy się do przeszkody, więc ogarnęłam trochę tempo. Raz... dwa... trzy! Baton skoczył, odrobinę za wcześnie wybijając się. Poklepałam go po szyi, dumna z siebie i z niego. Małego, bułanego dziecka. Kucyś bryknął zadowolony, przeszłam do kłusa i stępa. Podjechałam do Viktorii i Mestano.
-Jak się jedzie? - zapytała, a ja spojrzałam na nią z uśmiechem.
-To naprawdę fajny kucyk! Będę chyba częściej na niego wsiadała. Poza odpałami jest super. - pogłaskałam go po szyi.
-To co, wracamy? - zaproponowała dziewczyna.
Pokiwałam głową.
***
Po rozsiodłaniu i wypuszczenia wałacha na padok, wzięłam swoje rzeczy i poszłam na bele siana. Uwielbiałam tam przesiadywać. Gdy miałam już wchodzić na belę, zadzwonił mój telefon. Szybko odebrałam, widząc na ekranie napis "Wet".
-Dzień dobry. - przywitał się weterynarz.
-Dzień dobry. - odparłam, czując, że chodzi o Amora.
-Chodzi o Amora. - w duszy pogratulowałam swojej intuicji i słuchałam dalej. - Wsiadała pani na niego tak, jak radziłem?
-Oczywiście. Chyba ze 4 razy. Na oklep, sam stęp. - przypomniałam sobie, jak chciał brykać i kłusować, mój mały klusek.
-Galopował na padokach? - upewnił się weterynarz.
-Wiele razy. - uśmiechnęłam się, widząc w oddali sylwetkę mojego ogiera.
-Dobrze... nie zauważyła pani u niego większego kulenia, zbyt częstego i długiego leżenia?
-Nie. - zaprzeczyłam.
-Powiem tak. Może pani na niego już spokojnie wsiadać, tak raz na dwa dni. Głównie stęp i kłus, trochę galopu. Po dwóch tygodniach będzie już mógł normalnie chodzić pod siodłem. - powiedział, a ja miałam ochotę go przytulić, chociaż nawet go w tej chwili nie widziałam.
-Dziękuję. - wykrztusiłam tylko.
-Ależ nie ma za co. Muszę kończyć, do widzenia. - rozłączył się.
Cała w skowronkach pobiegłam do Viktorii, która wychodziła właśnie ze stajni.
-Słuchaaaaj! - powiedziałam głośno i zaśmiałam się. - Amor może już chodzić!
-No i czemu nic nie mówisz? Trzeba to uczcić! - odparła z uśmiechem.
-Masz jakiś plan? - zapytałam, widząc na jej twarzy chytry uśmieszek.
Viczu? :D
-Hej, mały. Dzisiaj jedziemy razem w teren, wiesz? - zacmokałam, żeby przykuć jego uwagę.
Podniósł na chwilę głowę, ale chwilę potem wrócił do jedzenia. Na głowie miał już granatowy kantar, co mnie ucieszyło. Wzięłam do ręki uwiąz i przemawiając do kuca weszłam do boksu. Przywitał mnie skulonymi uszami. Nie przejęłam się tym zbytnio, podeszłam do niego bliżej. Gdy chciałam przypiąć mu uwiąz do kantara, zarzucił łbem i skulił uszy, a jego tylna noga kopnęła w ścianę boksu.
-Eeej. - powiedziałam ostrym głosem i szybko przypięłam uwiąz do kantara.
***
Po osiodłaniu Batona zadowolona wyszłam przed stajnię i wsiadłam na niego. Kręcił się trochę przy wsiadaniu, ale bywało gorzej. Podciągnęłam popręg i poprawiłan strzemiona. Po chwili zobaczyłam Viktorię na Mes.
-To co proponujesz? - zapytała, głaszcząc Mestano po szyi.
Zastanawiałam się chwilę.
-Uskok zbyt niebezpieczny... lasek? - zaproponowałam.
Viktoria pokiwała głową i dała klaczy sygnał łydkami. Ta jednak rzuciła się do galopu. Dałam dziewczynie czas na ogarnięcie Mes, sama zaczęłam z Batonem. Z przejściem do stępa nie było problemu - szedł żywo, równomiernie, co od razu nagrodziłam małym smaczkiem i głosem. Nagle jednak zatrzymał się i odwrócił w kierunku stajni. Pociągnęłam za wodzę i przycisnęłam łydkę do boku kuca, ten jednak nie miał zamiaru reagować na pomoce. Cofał się i wciąż chciał wracać do stajni. Kiedy jego cofanie było zdecydowanie zbyt szybkie i bałam się, że zaraz zacznie dębować, mocno docisnęłam łydki do jego boków. Przestał się cofać, ale wciąż stał, skierowany w stronę domu. Docisnęłam mocniej łydki i odwróciłam jego głowę w inną stronę. Wreszcie odpuścił, za co go pochwaliłam. Zakłusowałam (był wygodny jak fotel...) i podjechałam do Viktorii.
-Jak ci się udało ją opanować? - zapytałam, a ta uśmiechnęła się dumnie i zaczęła opowiadać. Słuchałam jej z żywym zainteresowaniem.
-Skaczemy? - szepnęła Vi, na tyle jednak głośno, że mogłam ją usłyszeć.
Przeszłam do stępa i patrzyłam, jak skacze przez kłodę oddaloną ode mnie jakieś pięćdziesiąt metrów. Gdy czekała już na nas w odpowiedniej odległości, docisnęłam łydki. Kuc o dziwo od razu zakłusował, co nagrodziłam szybkim smaczkiem i głaskiem.
-To co, kucyś, galop? - szepnęłam i zagalopowałam.
Baton pędził, ale pozwalałam mu na to. Zaśmiałam się cicho, czując pod sobą małą torpedę. Zbliżaliśmy się do przeszkody, więc ogarnęłam trochę tempo. Raz... dwa... trzy! Baton skoczył, odrobinę za wcześnie wybijając się. Poklepałam go po szyi, dumna z siebie i z niego. Małego, bułanego dziecka. Kucyś bryknął zadowolony, przeszłam do kłusa i stępa. Podjechałam do Viktorii i Mestano.
-Jak się jedzie? - zapytała, a ja spojrzałam na nią z uśmiechem.
-To naprawdę fajny kucyk! Będę chyba częściej na niego wsiadała. Poza odpałami jest super. - pogłaskałam go po szyi.
-To co, wracamy? - zaproponowała dziewczyna.
Pokiwałam głową.
***
Po rozsiodłaniu i wypuszczenia wałacha na padok, wzięłam swoje rzeczy i poszłam na bele siana. Uwielbiałam tam przesiadywać. Gdy miałam już wchodzić na belę, zadzwonił mój telefon. Szybko odebrałam, widząc na ekranie napis "Wet".
-Dzień dobry. - przywitał się weterynarz.
-Dzień dobry. - odparłam, czując, że chodzi o Amora.
-Chodzi o Amora. - w duszy pogratulowałam swojej intuicji i słuchałam dalej. - Wsiadała pani na niego tak, jak radziłem?
-Oczywiście. Chyba ze 4 razy. Na oklep, sam stęp. - przypomniałam sobie, jak chciał brykać i kłusować, mój mały klusek.
-Galopował na padokach? - upewnił się weterynarz.
-Wiele razy. - uśmiechnęłam się, widząc w oddali sylwetkę mojego ogiera.
-Dobrze... nie zauważyła pani u niego większego kulenia, zbyt częstego i długiego leżenia?
-Nie. - zaprzeczyłam.
-Powiem tak. Może pani na niego już spokojnie wsiadać, tak raz na dwa dni. Głównie stęp i kłus, trochę galopu. Po dwóch tygodniach będzie już mógł normalnie chodzić pod siodłem. - powiedział, a ja miałam ochotę go przytulić, chociaż nawet go w tej chwili nie widziałam.
-Dziękuję. - wykrztusiłam tylko.
-Ależ nie ma za co. Muszę kończyć, do widzenia. - rozłączył się.
Cała w skowronkach pobiegłam do Viktorii, która wychodziła właśnie ze stajni.
-Słuchaaaaj! - powiedziałam głośno i zaśmiałam się. - Amor może już chodzić!
-No i czemu nic nie mówisz? Trzeba to uczcić! - odparła z uśmiechem.
-Masz jakiś plan? - zapytałam, widząc na jej twarzy chytry uśmieszek.
Viczu? :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)