środa, 2 kwietnia 2025
sobota, 29 marca 2025
od Arthura cd. Maddie
- Czego? - Znajomy głos dziewczyny w jakiś głupi sposób mnie uspokoił, mimo, że wcale nie brzmiał miło.
- Em... To ja - cisza. - Arthur. - Dodałem.
- Ah... co tam? - jej ton złagodniał, wygasiłem kolejnego papierosa.
- Nie śpisz? - Strzeliłem sobie mentalnego liścia, idioto, skoro odbiera, to znaczy że nie śpi.
- Tak samo jak ty.
- Nie przeszkadzam?
- Chyba nie, chociaż się zastanawiam, czy telefon nie pobudził mi współlokatorów. - po jej stronie słuchawki było słychać szuranie, chodzi gdzieś? - Jesteś nocnym człowiekiem?
- Dzisiaj chyba tak, zasnąć nie mogę. A ty?
Nasza konwersacja toczyła się jeszcze chwilę typowym smalltalkiem, dopóki nie zapytała o moje nastawienie na jutrzejszą jazdę. Przyznałem jej się, że już ostatnim razem zrezygnowałem z zajęć, a ona opowiedziała mi anegdotkę o tym, jak nie chciała iść na szkolną wigilię. Uśmiechałem się, gdy mi to opowiadała. Chciało mi się śmiać, gdy wyobrażałem sobie miniaturową wersje Maddie zbierającą ochrzan od wujka za zawinięcie mu zapewne drogiego alkoholu. Z jej strony padła propozycja, żebym zabrał ze sobą kogoś na jazdę.
- Jak nie masz nic lepszego do roboty, to o 12 będę w tej mniejszej stajni. - Wypaliłem, nim zdążyłem pomyśleć, co robię. Dziewczyna odparła krótkim "okej", po czym w słuchawce rozległ się dźwięk kończenia połączenia.
Nie zadzwoniła drugi raz.
Odwinąłem z siebie koc i niechętnie wyłączyłem budzik. Spojrzałem na puste puszki po piwach i energetykach, otoczone butelkami po soku pomarańczowym, w których prawdopodobnie wybierano już prezydenta. Westchnąłem, siadając na łóżku. Zanim wyjdę, muszę tu ogarnąć. Pozbierałem pranie na jedną kupę i wepchałem je nogą do łazienki, by za chwile wcisnąć je do pralki. Wszelkie butelki, puszki i opakowania po gotowym jedzeniu wrzuciłem do worka na śmieci, tak samo jak chusteczki i inne bliżej nieokreślone znajdźki. Położyłem worek pod drzwiami i zabrałem się za wciskanie czystych ubrań do szafy, z której wypadały na mnie bluzy i koszulki. Zakląłem pod nosem i zabrałem kilka z nich; posłużą mi jako ubranie na jazdę.
Poubierałem się, zjadłem przypalone już tosty z dżemem i poszedłem doprowadzić się do stanu używalności w łazience - to znaczy umyć zęby i zgolić kilkudniowy zarost. Rozwiesiłem też ręczniki na grzejniku, żeby w razie czego były ciepłe na później. Przez to, że wpadłem w rytm ogarniania wszystkiego, z rozpędu pościeliłem łóżko.
Zabrałem najpotrzebniejsze mi rzeczy i wyszedłem, zabierając ze sobą ten durny worek ze śmieciami. Wyrzuciłem je po drodze do stajni i zapaliłem papierosa, zanim wszedłem do budynku z końmi.
Maddie jeszcze tam nie było. Może zaspała?
Zamiast niej, stała tam instruktorka z koniem. Przywitała się ze mną i zaczęła mi tłumaczyć, co powinienem robić. Przysłuchiwałem się jej w trakcie czyszczenia zwierzęcia, które łypało na mnie swoimi wielkimi ślepiami. Fuknął na mnie, co spowodowało spięcie w całym moim ciele. Kobieta uspokoiła mnie, mówiąc, że to oznaka zrelaksowania u konia.
Super, ale mi daleko do relaksu.
Przyniosła mi czaprak, podkładkę, siodło i ogłowie. Tak to nazwała. Pokazała mi jak to założyć, po wcześniejszym upewnieniu się, że koń jest czysty. Powiedziała też, że następnym razem ja będę to robił.
- Myślałam że już sobie poszedłeś. - usłyszałem za sobą głos dziewczyny, z którą w nocy rozmawiałem przez telefon. Wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie. Przewróciłem tylko oczami i wykonałem gest podcinania sobie gardła, wskazując na konia. Zaśmiała się ze mnie.
Instruktorka zabrała ode mnie konia i powiedziała, że mamy iść za nią w stronę hali.
- Nawet nie próbuj komentować. - Burknąłem, otrzepując z siebie sierść zwierzęcia. - Nie wiedziałem nawet, że mam takie mięśnie. - jęknąłem, rozmasowując sobie plecy. Maddie patrzyła na mnie częściowo z politowaniem, a częściowo z rozbawieniem. - Bawi cie moje cierpienie?
- Tak, a co? - nie skomentowałem.
- Muszę wziąć prysznic. - zmieniłem temat. - Chcesz to możesz się u mnie rozgościć, mam sok pomarańczowy i piwa. A potem możemy iść się napić do baru. - Zasugerowałem. - Serio, bez podtekstu. - Dodałem, widząc jej zawahanie. Wiedziałem, że nie jest to najbardziej przekonująca informacja dla niej, ale nie widziałem innego bardziej logicznego wyjścia.
Zaczekała przed wejściem. Przynajmniej tak myślę, chociaż nawet jeśli zwiedziła moje mieszkanie, to nie robiło mi to większej różnicy.
Wybraliśmy bar, w którym chcieliśmy zacząć pić. W międzyczasie skoczyliśmy jeszcze do sklepu, bo skończyły mi się fajki.
Krążyliśmy tak od baru do baru, konwersując o całkiem przyziemnych rzeczach, chyba trochę przełamując bariery między sobą.
Włożyłem ręce do kieszeni kurtki, w poszukiwaniu zapalniczki. Dziewczyna również trzymała papierosa w ustach. Po znalezieniu zguby, odpaliłem jej go z grzeczności, a następnie dopiero sobie.
- Jadłaś kiedyś śmieszne żelki? - Zapytałem, gdy po włożeniu przedmiotu do wewnętrznej kieszeni, wyczułem plastikową paczkę ze specyficznym zamknięciem. - Te, po których masz fazę? Bo patrząc na dzisiejszy dzień, nie wyobrażam sobie być trzeźwym. - Trochę skłamałem, wypity z dziewczyną alkohol szumił mi już w głowie, a racjonalne myślenie powoli znikało. Jeśli zrezygnuje, po prostu pójdę dalej z nią pić, żadna różnica.
Maddie?
Od Maddie cd. Ricka
Od Mi'i cd. Audrey
czwartek, 27 marca 2025
Od Ricka cd. Maddie
- Jakbyś nie miał tu kota, powiedziałabym, że twoje mieszkanie wygląda jak nora zboczeńca - oznajmiła, schylając się po kotkę.
- Jest aż tak źle? - zapytałem udając rozbawienie. Wiedziałem że było tu tragicznie ale na nic lepszego nie było mnie stać.
- Mógłbyś chociaż ściany pomalować. Przytulnie tu jak w piwnicy u...
- Zboczeńca - dokończyłem rozbawiony. - mogłem pomalować te jebane ściany ale nie chciało mi się. Po prostu.
Otworzyłem apteczkę i wyjąłem potrzebne rzeczy. Gdy przyłożyłem do jej ust wacik nasączony płynem dezynfekującym, spojrzała na mnie uważniej, jakby dopiero teraz zaczęła się przyglądać. Nie odpowiedziałem, zajęty swoją robotą, ale dostrzegłem, jak przesuwa wzrokiem po mojej twarzy. Widziałem to już wcześniej – spojrzenie, które rejestrowało linię żuchwy, krótkie, czarne włosy, kolczyki na twarzy. Jak zwykle ciekawość zatrzymała się na tatuażach wystających spod rękawa koszulki. Pewnie zastanawiała się, co oznaczają. Większość ludzi pytała. Gdyby nie złamany, teraz już nastawiony nos, wyglądałbym pewnie jak facet z gangsterskiego filmu – to też często słyszałem.— Kiedyś myślałem, żeby tu trochę odświeżyć — powiedziałem, przykładając kolejny wacik.
Dotykałem jej ust spokojnie, ostrożnie. Nie miałem zamiaru zrobić jej większej krzywdy, ale wiedziałem, że moje oczy mogły mówić coś zupełnie innego.
— I? Skończyło się na myśleniu? — zapytała powoli, starając się za bardzo nie poruszać wargami.
Odłożyłem wacik, teraz zabarwiony na czerwono.
— Widzisz rezultaty. Poza tym ani mi, ani Savannah to nie przeszkadza.
Kotka przeciągnęła się na jej kolanach, zupełnie obojętna na całą sytuację.
— Skąd jesteś? Co to za akcent? — zapytała nagle, unosząc brwi.
— Zgadnij — odpowiedziałem z rozbawieniem.
Zmarszczyła czoło.
— Nie wiem. To w ogóle ten kontynent?
Pokręciłem głową. Nie wyglądała na zainteresowaną zgadywaniem, więc po chwili westchnąłem i odpowiedziałem wprost:
— Z Rosji.
Przytaknęła, jakby wszystko nagle miało sens.
— Pasuje — mruknęła. — Przypominasz mi takiego wrednego, zadufanego Rosjanina, który robi, co chce, bo jego prawo nie dotyczy. Pewnie stamtąd nauczyłeś się tak słabo bić.
Zatrzymałem się na moment, mrużąc oczy. Poczułem, jak coś we mnie się zaciska.
— Wiesz, kogo ty mi przypominasz? — odparłem, nachylając się lekko. — Wyszczekaną i zbuntowaną Amerykankę, która po dorośnięciu nie będzie miała w życiu nic innego niż dzieci i kuchnię. Zazwyczaj takie żyją z zasiłku.
W jednej chwili jej stopa wylądowała w moim brzuchu, wytrącając mnie do tyłu razem z krzesłem. Upadłem, ale nie wydałem z siebie żadnego dźwięku
— To ty zaczęłaś — przyznałem, podnosząc się i ustawiając krzesło z powrotem na miejsce.
— Powiedziałam tylko, co myślę.
— Ja też.
Przez chwilę panowała cisza, zanim oznajmiłem, że skończyłem.
Oblizała usta z przyzwyczajenia, krzywiąc się lekko na smak płynu dezynfekującego.
— Twoje tatuaże coś oznaczają? — zapytała.
Uśmiechnąłem się kąśliwie.
— Tak, że gryzę.
Zmierzyła mnie wzrokiem, jakby próbowała ocenić, czy żartuję, czy mówię serio.
— Nie zdziwiłoby mnie to — mruknęła, przesuwając palcami po futrze Savannah.
Kotka zamruczała, a ja oparłem się o oparcie krzesła, przyglądając się jej. Wciąż miała lekko spuchnięte usta, ale wyglądała, jakby kompletnie o tym zapomniała.
— A tak serio? — zapytała w końcu, przechylając głowę.
— Niektóre coś oznaczają, inne po prostu są — wzruszyłem ramionami. — Nie jestem typem, który lubi się zwierzać.
— A gdybym ci powiedziała, że wyglądasz jak ktoś, kto ma wytatuowane całe życie na skórze?
— Pewnie bym się zaśmiał — odpowiedziałem, opierając łokieć o stół.
— No to się śmiej — odparła, unosząc brew.Zamknąłem na moment oczy, jakbym zastanawiał się, co powiedzieć. Potem podciągnąłem rękaw koszulki, odsłaniając fragment tatuażu na dłoni – czarny kruk z rozpostartymi skrzydłami, wpleciony w gęstą sieć cienkich, splątanych linii przypominających stare blizny.
— Ten ma znaczenie — powiedziałem cicho, przesuwając kciukiem po tuszu.
Oparła brodę na dłoni i zmrużyła oczy.
— Kruk?
— Mhm.
— Co symbolizuje?
— W Rosji mówi się, że kruki to złe znaki. Przynoszą śmierć albo nieszczęście. Ale wiesz co? Dla mnie to zawsze były ptaki, które przetrwają wszystko.
Milczała przez chwilę, wpatrując się w moją dłoń.
— I co, ty też jesteś jak kruk?
Zaśmiałem się cicho.
— Powiedzmy, że nauczyłem się spadać na nogi.
— Ale kruki nie spadają na nogi.
— Właśnie dlatego są mądrzejsze ode mnie.
Przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się lekko.
— No dobra, przyznaję. Nie spodziewałam się, że za tymi tatuażami faktycznie coś się kryje.
— Nie wszystkie mają znaczenie — wzruszyłem ramionami. — Ale ten akurat coś dla mnie znaczy.
Nie odpowiedziała, ale patrzyła na mnie inaczej. Jakby przez moment zobaczyła coś więcej niż tylko faceta z tatuażami i paskudnym charakterem.
Podwinąłem rękaw pokazując skolopendrę.
- Jestem czasem jak taki robak: obrzydliwy, wijący się, zgrabny. - mrugnąłem do niej. Lekko się uśmiechnęła ale próbowała to ukryć.
- Kosiarz - podniosłem koszulkę pokazując z przodu klatki piersiowej tatuaż, nad nim napis demon. - Śmierć jest dla mnie motywem tragicznym, mrocznym ale i ciekawym. Czuje że te tematy są mi po prostu bliskie. - odwróciłem się, poprawiając koszulkę i odłożyłem obok apteczkę.
- A ten coś na plecach? - zapytała, zapewne zauważając tatuaż zza kołnierza koszulki.
- Oni - poprawiłem ją, unosząc tył ubrania. - Symbolizują siłę i męskość, ochraniają przed złem ale też każą złych ludzi. - zatrzymałem się na chwilę. - Demony które niegdyś były ludźmi. Są też ciemną stroną ludzkiej natury. - mruknąłem odwracając się do niej przodem.
- Kawy, herbaty? - uciąłem temat
- A to? - spytała wskazując na moje przedramię. Tatuaż psa, owiniętego drutem kolczastym który pokrywał stare blizny z wojska. Szarpane blizny gdy uciekałem z poligonu i zahaczyłem o drut kolczasty. Próbowałem zakryć je tuszem.
- Pamiątka z wojska. - mruknąłem ucinając ponownie temat tym razem z nadzieją że skutecznie, odwracając się do kuchenki. - To co chcesz do picia?
Od Ricka cd. Audrey
wtorek, 11 marca 2025
Od Audrey cd. Mi'i
Dopiero nieprzyjemne szarpnięcie wyrwało Audrey z letargu. Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem, czując, że nie jest już w pomieszczeniu. Dalej trzymała drobną dłoń białowłosej, nerwowo zaciskając na niej palce. Pomału wracała jej świadomość, ale widok ognia niemal odciął ją od rzeczywistości. Mia zaciągnęła ją na najbliższą ławkę, która była kilkadziesiąt metrów od wejścia do sklepu. Audrey usiadła, wzięła kilka głębszych wdechów i ukryła twarz w dłoniach.
Minęło zaledwie kilka minut jak drzwi księgarni otworzyły się gwałtownie i stanął w nich właściciel. Na jego koszuli widać było kłęby sadzy i dziwnej, gęstej piany. Podbiegł do dziewczyn i objął je zmartwionym spojrzeniem.
— Ugasiłem – oznajmił, oddychając ciężko — Ale cały regał poszedł z dymem. Ale jak? Spięcie? Zepsuty kabel? W tej kamienicy pożaru nie było od lat...
Audrey przełknęła ślinę, czując, że to nie koniec kłopotów. Spalony regał. Spalone książki. Nikt, poza białowłosą, nie wiedział, że to ona. Spojrzenie Audrey skierowało się na dziewczynę. Zanim zdążyła się odezwać, na ulicę wjechał rozpędzony wóz strażacki.
To, co zaczęło się potem dziać, było absurdalne. Kilku mężczyzn wbiegło do księgarni, mimo zapewnienia, że żadnego ognia już nie ma. Ich smutne miny po wyjściu niemal wywołały w Audrey wyrzuty sumienia. Kilku z nich oglądało spalony regał, a jeden zaczął przesłuchiwać właściciela. W tym czasie dziewczyny siedziały w grobowej ciszy na ławce. Chcąc czy nie chcąc, słyszały całe przesłuchanie właściciela.
— Ale jak to, jest pan pewien?
— Nie wiem, po prostu zobaczyłem ogień i próbowałem się go pozbyć — odpowiedział właściciel księgarni, który wydawał się dość poddenerwowany całą tą sytuacją, tłumaczeniem się i pedantyzmem ze strony strażaka — Udało mi się ugasić pożar samodzielnie, ale cały regał z książkami został zniszczony. Na szczęście, na zapleczu, zgodnie z zaleceniami sanepidu, miałem gaśnicę... Mam papiery z ostatniej inspekcji. Mam też ubezpieczenie. Cały lokal i książki są ubezpieczone.
Strażak spojrzał na niego sceptycznie, ale nie skomentował tego. Najwyraźniej dał sobie już spokój. W końcu twierdził, że jeśli nie było co gasić, to równie dobrze mogli tu nie przyjeżdżać.
— Czy ktokolwiek został ranny? — zapytał finalnie, niemalże minucie ciszy.
— Nie, nikomu nic się nie stało — odpowiedział chłopak, kierując szybko wzrok na dwie dziewczyny, które jako jedyne poza nim były w tej księgarni — Dziękuję, że przyjechaliście tak szybko.
Białowłosa kiwnęła głową, ale Audrey nadal wyglądała na oszołomioną.
– Możemy zadać wam kilka pytań? – Gibson spojrzał na notatnik, który trzymał w dłoni – Właściciel mówi, że ogień pojawił się nagle, a wy byłyście w środku.
Audrey ścisnęła rąbek swojej koszulki i spojrzała na dziewczynę.
– Tak – powiedziała szybko – Byłyśmy tam.
Strażak zapisał coś w notatniku. Audrey niemalże wzdrygnęła się, widząc, jak obgryziony do bólu długopis sunie po papierze z niewiarygodną szybkością.
– Widział ktoś, jak to się zaczęło?
Audrey zbiła obcasem buta niewidzialny pyłek z chodnika. Białowłosa widziała. Ja widziałam. Ale jeśli powiemy prawdę... Nie, jeśli ona powie prawdę...
– Nie jesteśmy pewne – powiedziała ostrożnie Audrey – Byłyśmy skupione na książkach, kiedy nagle... ogień się pojawił.
Dziewczyna drgnęła. Gibson spojrzał na nią i uniósł brew.
– Niczego nie widziałaś? – zwrócił się teraz bezpośrednio do niej.
Białowłosa otworzyła usta, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Audrey chwyciła ją delikatnie za rękę i ścisnęła.