środa, 2 kwietnia 2025

Ofelia Reitez!

Dołącza do nas Ofelia Reitez! Przywitajmy ją ciepło!


Ofelia Reitez | 20 lat

sobota, 29 marca 2025

od Arthura cd. Maddie

- Czego? - Znajomy głos dziewczyny w jakiś głupi sposób mnie uspokoił, mimo, że wcale nie brzmiał miło.
- Em... To ja - cisza. - Arthur. - Dodałem.
- Ah... co tam? - jej ton złagodniał, wygasiłem kolejnego papierosa.
- Nie śpisz? - Strzeliłem sobie mentalnego liścia, idioto, skoro odbiera, to znaczy że nie śpi.
- Tak samo jak ty.
- Nie przeszkadzam?
- Chyba nie, chociaż się zastanawiam, czy telefon nie pobudził mi współlokatorów. -  po jej stronie słuchawki było słychać szuranie, chodzi gdzieś? - Jesteś nocnym człowiekiem?
- Dzisiaj chyba tak, zasnąć nie mogę. A ty?
Nasza konwersacja toczyła się jeszcze chwilę typowym smalltalkiem, dopóki nie zapytała o moje nastawienie na jutrzejszą jazdę. Przyznałem jej się, że już ostatnim razem zrezygnowałem z zajęć, a ona opowiedziała mi anegdotkę o tym, jak nie chciała iść na szkolną wigilię. Uśmiechałem się, gdy mi to opowiadała. Chciało mi się śmiać, gdy wyobrażałem sobie miniaturową wersje Maddie zbierającą ochrzan od wujka za zawinięcie mu zapewne drogiego alkoholu. Z jej strony padła propozycja, żebym zabrał ze sobą kogoś na jazdę. 
- Jak nie masz nic lepszego do roboty, to o 12 będę w tej mniejszej stajni. - Wypaliłem, nim zdążyłem pomyśleć, co robię. Dziewczyna odparła krótkim "okej", po czym w słuchawce rozległ się dźwięk kończenia połączenia.
Nie zadzwoniła drugi raz.

Odwinąłem z siebie koc i niechętnie wyłączyłem budzik. Spojrzałem na puste puszki po piwach i energetykach, otoczone butelkami po soku pomarańczowym, w których prawdopodobnie wybierano już prezydenta. Westchnąłem, siadając na łóżku. Zanim wyjdę, muszę tu ogarnąć. Pozbierałem pranie na jedną kupę i wepchałem je nogą do łazienki, by za chwile wcisnąć je do pralki. Wszelkie butelki, puszki i opakowania po gotowym jedzeniu wrzuciłem do worka na śmieci, tak samo jak chusteczki i inne bliżej nieokreślone znajdźki. Położyłem worek pod drzwiami i zabrałem się za wciskanie czystych ubrań do szafy, z której wypadały na mnie bluzy i koszulki. Zakląłem pod nosem i zabrałem kilka z nich; posłużą mi jako ubranie na jazdę.
Poubierałem się, zjadłem przypalone już tosty z dżemem i poszedłem doprowadzić się do stanu używalności w łazience - to znaczy umyć zęby i zgolić kilkudniowy zarost. Rozwiesiłem też ręczniki na grzejniku, żeby w razie czego były ciepłe na później. Przez to, że wpadłem w rytm ogarniania wszystkiego, z rozpędu pościeliłem łóżko. 
Zabrałem najpotrzebniejsze mi rzeczy i wyszedłem, zabierając ze sobą ten durny worek ze śmieciami. Wyrzuciłem je po drodze do stajni i zapaliłem papierosa, zanim wszedłem do budynku z końmi.
Maddie jeszcze tam nie było. Może zaspała?
Zamiast niej, stała tam instruktorka z koniem. Przywitała się ze mną i zaczęła mi tłumaczyć, co powinienem robić. Przysłuchiwałem się jej w trakcie czyszczenia zwierzęcia, które łypało na mnie swoimi wielkimi ślepiami. Fuknął na mnie, co spowodowało spięcie w całym moim ciele. Kobieta uspokoiła mnie, mówiąc, że to oznaka zrelaksowania u konia.
Super, ale mi daleko do relaksu. 
Przyniosła mi czaprak, podkładkę, siodło i ogłowie. Tak to nazwała. Pokazała mi jak to założyć, po wcześniejszym upewnieniu się, że koń jest czysty. Powiedziała też, że następnym razem ja będę to robił.
- Myślałam że już sobie poszedłeś. - usłyszałem za sobą głos dziewczyny, z którą w nocy rozmawiałem przez telefon. Wyglądała na całkiem zadowoloną z siebie. Przewróciłem tylko oczami i wykonałem gest podcinania sobie gardła, wskazując na konia. Zaśmiała się ze mnie.
Instruktorka zabrała ode mnie konia i powiedziała, że mamy iść za nią w stronę hali.

- Nawet nie próbuj komentować. - Burknąłem, otrzepując z siebie sierść zwierzęcia. - Nie wiedziałem nawet, że mam takie mięśnie. - jęknąłem, rozmasowując sobie plecy. Maddie patrzyła na mnie częściowo z politowaniem, a częściowo z rozbawieniem. - Bawi cie moje cierpienie?
- Tak, a co? - nie skomentowałem. 
- Muszę wziąć prysznic. - zmieniłem temat. - Chcesz to możesz się u mnie rozgościć, mam sok pomarańczowy i piwa. A potem możemy iść się napić do baru. - Zasugerowałem. - Serio, bez podtekstu. - Dodałem, widząc jej zawahanie. Wiedziałem, że nie jest to najbardziej przekonująca informacja dla niej, ale nie widziałem innego bardziej logicznego wyjścia. 
Zaczekała przed wejściem. Przynajmniej tak myślę, chociaż nawet jeśli zwiedziła moje mieszkanie, to nie robiło mi to większej różnicy.
Wybraliśmy bar, w którym chcieliśmy zacząć pić. W międzyczasie skoczyliśmy jeszcze do sklepu, bo skończyły mi się fajki.
Krążyliśmy tak od baru do baru, konwersując o całkiem przyziemnych rzeczach, chyba trochę przełamując bariery między sobą.
Włożyłem ręce do kieszeni kurtki, w poszukiwaniu zapalniczki. Dziewczyna również trzymała papierosa w ustach. Po znalezieniu zguby, odpaliłem jej go z grzeczności, a następnie dopiero sobie.
- Jadłaś kiedyś śmieszne żelki? - Zapytałem, gdy po włożeniu przedmiotu do wewnętrznej kieszeni, wyczułem plastikową paczkę ze specyficznym zamknięciem. - Te, po których masz fazę? Bo patrząc na dzisiejszy dzień, nie wyobrażam sobie być trzeźwym. - Trochę skłamałem, wypity z dziewczyną alkohol szumił mi już w głowie, a racjonalne myślenie powoli znikało. Jeśli zrezygnuje, po prostu pójdę dalej z nią pić, żadna różnica.

Maddie?

Od Maddie cd. Ricka

- Kawę – odparłam, a chłopak zniknął w kuchni, pozostawiając mnie samą z jego kotem. Przynajmniej w pierwszej chwili, ponieważ zwierzątko się w końcu wyciągnęło, pokazało swoje pazury, ziewnęło szeroko i ruszyło w tylko sobie znanym kierunku. Pomachałam mu na drogę, podciągając kolano pod brodę i zatapiając swój wzrok w nędzne mieszkanie Ricka.
Było mi go po prostu żal. Jego mniemanie o własnej osobie było gorsze, niż moje (chyba, że podczas okresu, wtedy moc myśli staje się intensywniejsza i są gorsze niż kosiarze i kruki wiszący nad twoją głową). Chociaż tatuaże miał cudowne, a akcent wspaniały, współczułam mu. I to nie tylko przez jego porównywanie się do robaka (nawet, jeśli było to zabawne!) czy stwierdzenie, że śmierć jest mu bliska. Współczułam mu, że miał jakiekolwiek wspomnienia z wojskiem.
Nienawidziłam wojskowych i innych mundurowych, ale nie tylko przez ich rozszerzoną pulę możliwości łamania przepisów, ale także psychikę. Kiedyś powiedziałam wujowi, że ich nie cierpię, jak to określiłam, „są straszni”. Ale on tylko odpowiedział, że powinnam im współczuć, niżeli się ich bać. Ten krzyk, ten stres, te rozkazy i nawet niemożność pójścia do kibla bez pozwolenia odciska na człowieku większe bądź mniejsze piętno. I chociaż potrafili walczyć, byli umięśnieni i dobrze wyglądali, nigdy nie umiałam z nimi poprowadzić dłuższej rozmowy, gdy musiałam. Oni po prostu mieli coś wypaczonego w mózgu. I mieli twarde zasady, których jeśli nie spełniałeś to… no cóż. Byłeś jak ten robak.
Dobrze, że Rick nie wyglądał jak wojskowy. Chciałam również wierzyć, że ten okres miał już za sobą, ale to ze względu na siebie. Jak już mówiłam, nie cierpię wojskowych.
Ale wiecie co? Pieprzyć to.
Przyniósł mi i sobie czarną kawę. Nie pytałam go o rzeczy związane z tatuażami, bo one się już wyczerpały. Pominęłam temat wojska, bo nie chciałam wiedzieć. Rozmawialiśmy o przyziemnych rzeczach, aż w końcu wróciła kotka Ricka. Czemu o niej wspominam? Bo wszystko, co się potem wydarzyło, było tak naprawdę jej winą.
- Rany, twój kot nie tylko przypomina geparda, ale chyba nim jest – powiedziałam wychylając głowę i opierając się o stół, aby móc dokładniej przyjrzeć się młodej kotce, która niosła coś dużego w pysku. Myślałam, że to tylko mysz. Martwa mysz. 
Rick się odwrócił i spojrzał na swojego pupila, który podszedł do nogi stołu i położył na ziemi… szczura. Szczura dwa razy większego od kota, który polizał łapkę i wskoczył na łóżko pana, jakby tym wynagradzając sobie ciężką prace.
- Savannah – powiedział załamującym się głosem mężczyzna. Zaśmiałam się cicho, było to bardzo kochane. 
- Mówiłam, że masz tu syf – powiedziałam rozbawiona. 
Rick wstał, poszedł do ciała szczura, schylił się i podniósł go, trzymając za ogon. Uniósł go na wysokość twarzy, aby mu się przyjrzeć, gdy szczur drgnął. Poruszył się gwałtownie, a Rick odsunął go od siebie sądząc, że to pewnie tylko ostatnie konwulsje martwego zwierzęcia, walczącego o przetrwanie. Ale tak nie było. Kotka przyniosła szczura tylko w połowie martwego, bądź nawet tylko ogłuszonego, ponieważ szare zwierzę otworzyło swoje ciemne oczka, szarpnęło się i skoczyło na Ricka. 
Mimowolnie odsunęłam się od stołu, od razu wstając i widząc, jak szczur rzuca się swoimi małymi, ale groźnymi łapkami i małymi, ale ostrymi zębami na szyję czarnowłosego, który mocno odchyla się do tyłu i jednocześnie strąca zwierzę drugą ręką, zmieniając jego tor lotu. 
Wszystko widziałam niczym w zwolnionym tempie i chcąc nie chcąc, dobrze się przy tym bawiłam. 
Rick wychylił się do tyłu na tyle mocno, że stracił równowagę i padł plecami na cienki stoliczek, stojący na cienkich nóżkach i łamiąc go pod swoim dwumetrowym ciężarem. Szczur zaś wylądował na jego brzuchu, ale zamiast wgryźć mu się w skórę, zbiegł i zaczął uciekać. Kotka zaś wystraszona nagłym hałasem, zniknęła z łóżka nie wiadomo gdzie.
Mogłam stanąć na szczura. Rozgnieść butem jego mały móżdżek. Bądź tylko rzucić na niego bluzę i złapać.

<Rick? Wybór należy do ciebie>

Od Mi'i cd. Audrey

– Widział ktoś, jak to się zaczęło?
No pewnie. Chociaż byłam wciągnięta w nieprzyjemną historię Barta Dawes’a, czułam smród papierosa, przedzierającego się przez mój nos do płuc. Papierosy mi nie przeszkadzały, a nie znając dokładnie zasad panujących w tym kraju, sądziłam, że nie ma problemu, aby palić w księgarni. Kto by pomyślał, że od nich mogą się zająć książki? Cóż. Na pewno Ktoś Mądry. 
– Nie jesteśmy pewne. Byłyśmy skupione na książkach, kiedy nagle... ogień się pojawił.
Kłamstwo. Jak można tak kłamać? Normalnie, czasami trzeba. Na przykład wtedy, gdy ukradłam świeże pieczywo dla starej babki mieszkającej w niższej partii gór, ponieważ jej sztuczna szczęka nie pozwalała gryźć twardych rzeczy i musiałam powiedzieć, że kupiłam dla niej ten chleb. Albo wtedy, gdy przez moją nieuwagę uciekła nam koza i musiałam jej szukać po lesie i nakłamać, że rany na moich rękach to nie ciernie, tylko gałązki z polany. Albo wtedy…
– Niczego nie widziałaś? – policjant zwrócił się do mnie. Spojrzałam w jego ciemne oczy, czując, że będzie próbował wykryć moje kłamstwo. 
Gdy otworzyłam usta, nieznajoma chwyciła mą dłoń i uścisnęła. Na pewno tego nie widział. A jeśli zobaczył to kątem oka? Jeśli teraz wie, że skłamię, nawet, jeśli zamierzam powiedzieć prawdę?
- Widziałam wtedy jak Dawes rzuca koktajlami mołotowa w dźwig – powiedziałam w końcu i spotkałam się ze zmieszanym wyrazem twarzy mężczyzny. – W książce. Czytałam książkę, nie patrzyłam co się dzieje wokół – nie skłamałam, a on przez chwilę patrzył się na mnie, świdrował wzrokiem, jakby sądził, że w końcu się przełamię i powiem coś, co pozwoli im uniknąć szukania winnego. Ale ja nie kłamałam.
- Trudno – westchnął w końcu. Nabazgrał coś w zeszycie, a ja oczami wyobraźni widziałam jak zapisuje sobie nas jako kłamczynie, śledzenie obowiązkowe, przycisnąć do ściany i wycisnąć z nich prawdę. 
Nienawidzę kłamać. 
Dopiero gdy policjant odszedł i zostałyśmy same, spojrzałam na nieznajomą, a ta tylko się uśmiechnęła niewinnie.
- Ale wiesz, że się dowiedzą – powiedziałam, chociaż w rzeczywistości nie byłam tego pewna. Chociaż ja byłam wiele razy łapana na kłamstwie, były sprawy, które do dziś dla niektórych są pewną zagwozdką i tylko ja znam o nich prawdę. Jednak podpalenie biblioteki, przypadkowe bądź nie, to grubsza sprawa, niż zgubiony kajet bądź nielegalna wycieczka do lasu.
- Skąd masz taką pewność? – zapytała, a ja na chwilę zamilkłam. Właśnie, skąd mogłam wiedzieć? Czy Barta Dawesa też złapali? Nie doczytałam tej historii i nie wiem, czy uda mi się usiąść do tej książki ponownie. 
- Nie mam… ale co z kamerami? 
- W księgarni były kamery? – wzruszyłam ramionami, nie mając o tym pojęcia.
- A jeśli Anthony przypomni sobie smród papierosa?
- Kto?
- Chłopak pracujący w księgarni.
- Jeśli wtedy go nie czuł, to myślisz, że sobie go nagle zmyśli? – znowu wzruszyłam ramionami.
W tym momencie podszedł do nas Anthony. Straż pożarna tak samo jak policja zaczynała się zbierać i odjeżdżać. Chłopak spojrzał na nas i lekko się uśmiechnął.
- Nie mam pojęcia co się wydarzyło, ale dobrze, że wam się nic nie stało. Naprawdę nie wiecie, skąd się wziął ogień? – spojrzał wpierw na mnie, ale potem jego wzrok zatrzymał się na koleżance obok. – W księgarni nie ma niczego, co mogło by zacząć się palić. Żadnych świec, nawet sprzętów elektrycznych – mówiąc to, wbijał wzrok w dziewczynę. Ta jednak utrzymywała przy swoim, drżąca i biedna. Skłamała, a ja tylko pokręciłam głową.
- Nie mam pojęcia. Czytałam książkę… właśnie. Macie na zapleczu jeszcze Ostatni bastion Barta Dawesa? – zapytałam, zmieniając troszeczkę temat. Jeśli ktoś po raz trzeci nas zapyta, czy czegoś nie widziałyśmy, chyba się przełamię. 
Chłopak na moje pytanie uśmiechnął się rozbawiony i pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia – po tych słowach opuścił nas i skierował się z powrotem w zgliszcza swojej pracy. Spojrzałam na nieznajomą.
- Widzisz, on rozumie. To się wyda.

<Audrey?>

czwartek, 27 marca 2025

Od Ricka cd. Maddie

- Jakbyś nie miał tu kota, powiedziałabym, że twoje mieszkanie wygląda jak nora zboczeńca - oznajmiła, schylając się po kotkę. 
- Jest aż tak źle? - zapytałem udając rozbawienie. Wiedziałem że było tu tragicznie ale na nic lepszego nie było mnie stać.
- Mógłbyś chociaż ściany pomalować. Przytulnie tu jak w piwnicy u...
- Zboczeńca - dokończyłem rozbawiony. - mogłem pomalować te jebane ściany ale nie chciało mi się. Po prostu.
Otworzyłem apteczkę i wyjąłem potrzebne rzeczy. Gdy przyłożyłem do jej ust wacik nasączony płynem dezynfekującym, spojrzała na mnie uważniej, jakby dopiero teraz zaczęła się przyglądać. Nie odpowiedziałem, zajęty swoją robotą, ale dostrzegłem, jak przesuwa wzrokiem po mojej twarzy. Widziałem to już wcześniej – spojrzenie, które rejestrowało linię żuchwy, krótkie, czarne włosy, kolczyki na twarzy. Jak zwykle ciekawość zatrzymała się na tatuażach wystających spod rękawa koszulki. Pewnie zastanawiała się, co oznaczają. Większość ludzi pytała. Gdyby nie złamany, teraz już nastawiony nos, wyglądałbym pewnie jak facet z gangsterskiego filmu – to też często słyszałem.— Kiedyś myślałem, żeby tu trochę odświeżyć — powiedziałem, przykładając kolejny wacik.
Dotykałem jej ust spokojnie, ostrożnie. Nie miałem zamiaru zrobić jej większej krzywdy, ale wiedziałem, że moje oczy mogły mówić coś zupełnie innego.
— I? Skończyło się na myśleniu? — zapytała powoli, starając się za bardzo nie poruszać wargami.
Odłożyłem wacik, teraz zabarwiony na czerwono.
— Widzisz rezultaty. Poza tym ani mi, ani Savannah to nie przeszkadza.
Kotka przeciągnęła się na jej kolanach, zupełnie obojętna na całą sytuację.
— Skąd jesteś? Co to za akcent? — zapytała nagle, unosząc brwi.
— Zgadnij — odpowiedziałem z rozbawieniem.
Zmarszczyła czoło.
— Nie wiem. To w ogóle ten kontynent?
Pokręciłem głową. Nie wyglądała na zainteresowaną zgadywaniem, więc po chwili westchnąłem i odpowiedziałem wprost:
— Z Rosji.
Przytaknęła, jakby wszystko nagle miało sens.
— Pasuje — mruknęła. — Przypominasz mi takiego wrednego, zadufanego Rosjanina, który robi, co chce, bo jego prawo nie dotyczy. Pewnie stamtąd nauczyłeś się tak słabo bić.
Zatrzymałem się na moment, mrużąc oczy. Poczułem, jak coś we mnie się zaciska.
— Wiesz, kogo ty mi przypominasz? — odparłem, nachylając się lekko. — Wyszczekaną i zbuntowaną Amerykankę, która po dorośnięciu nie będzie miała w życiu nic innego niż dzieci i kuchnię. Zazwyczaj takie żyją z zasiłku.
W jednej chwili jej stopa wylądowała w moim brzuchu, wytrącając mnie do tyłu razem z krzesłem. Upadłem, ale nie wydałem z siebie żadnego dźwięku
— To ty zaczęłaś — przyznałem, podnosząc się i ustawiając krzesło z powrotem na miejsce.
— Powiedziałam tylko, co myślę.
— Ja też.
Przez chwilę panowała cisza, zanim oznajmiłem, że skończyłem.
Oblizała usta z przyzwyczajenia, krzywiąc się lekko na smak płynu dezynfekującego.
— Twoje tatuaże coś oznaczają? — zapytała.
Uśmiechnąłem się kąśliwie.
— Tak, że gryzę.
Zmierzyła mnie wzrokiem, jakby próbowała ocenić, czy żartuję, czy mówię serio.
— Nie zdziwiłoby mnie to — mruknęła, przesuwając palcami po futrze Savannah.
Kotka zamruczała, a ja oparłem się o oparcie krzesła, przyglądając się jej. Wciąż miała lekko spuchnięte usta, ale wyglądała, jakby kompletnie o tym zapomniała.
— A tak serio? — zapytała w końcu, przechylając głowę.
— Niektóre coś oznaczają, inne po prostu są — wzruszyłem ramionami. — Nie jestem typem, który lubi się zwierzać.
— A gdybym ci powiedziała, że wyglądasz jak ktoś, kto ma wytatuowane całe życie na skórze?
— Pewnie bym się zaśmiał — odpowiedziałem, opierając łokieć o stół.
— No to się śmiej — odparła, unosząc brew.Zamknąłem na moment oczy, jakbym zastanawiał się, co powiedzieć. Potem podciągnąłem rękaw koszulki, odsłaniając fragment tatuażu na dłoni – czarny kruk z rozpostartymi skrzydłami, wpleciony w gęstą sieć cienkich, splątanych linii przypominających stare blizny.

— Ten ma znaczenie — powiedziałem cicho, przesuwając kciukiem po tuszu.
Oparła brodę na dłoni i zmrużyła oczy.

— Kruk?

— Mhm.

— Co symbolizuje?

— W Rosji mówi się, że kruki to złe znaki. Przynoszą śmierć albo nieszczęście. Ale wiesz co? Dla mnie to zawsze były ptaki, które przetrwają wszystko.

Milczała przez chwilę, wpatrując się w moją dłoń.

— I co, ty też jesteś jak kruk?

Zaśmiałem się cicho.

— Powiedzmy, że nauczyłem się spadać na nogi.

— Ale kruki nie spadają na nogi.

— Właśnie dlatego są mądrzejsze ode mnie.

Przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się lekko.

— No dobra, przyznaję. Nie spodziewałam się, że za tymi tatuażami faktycznie coś się kryje.

— Nie wszystkie mają znaczenie — wzruszyłem ramionami. — Ale ten akurat coś dla mnie znaczy.

Nie odpowiedziała, ale patrzyła na mnie inaczej. Jakby przez moment zobaczyła coś więcej niż tylko faceta z tatuażami i paskudnym charakterem.

Podwinąłem rękaw pokazując skolopendrę. 

- Jestem czasem jak taki robak: obrzydliwy, wijący się, zgrabny. - mrugnąłem do niej. Lekko się uśmiechnęła ale próbowała to ukryć.

- Kosiarz - podniosłem koszulkę pokazując z przodu klatki piersiowej tatuaż, nad nim napis demon. - Śmierć jest dla mnie motywem tragicznym, mrocznym ale i ciekawym. Czuje że te tematy są mi po prostu bliskie. - odwróciłem się, poprawiając koszulkę i odłożyłem obok apteczkę.

- A ten coś na plecach? - zapytała, zapewne zauważając tatuaż zza kołnierza koszulki. 

- Oni - poprawiłem ją, unosząc tył ubrania. - Symbolizują siłę i męskość, ochraniają przed złem ale też każą złych ludzi. - zatrzymałem się na chwilę. - Demony które niegdyś były ludźmi. Są też ciemną stroną ludzkiej natury. - mruknąłem odwracając się do niej przodem. 

- Kawy, herbaty? - uciąłem temat 

- A to? - spytała wskazując na moje przedramię. Tatuaż psa, owiniętego drutem kolczastym który pokrywał stare blizny z wojska. Szarpane blizny  gdy uciekałem z poligonu i zahaczyłem o drut kolczasty. Próbowałem zakryć je tuszem.

- Pamiątka z wojska. - mruknąłem ucinając ponownie temat tym razem z nadzieją że skutecznie, odwracając się do kuchenki. - To co chcesz do picia? 




Od Ricka cd. Audrey

Odprowadziłem nieznajomą wzrokiem, gdy szła przed siebie szybkim krokiem. Było coś w jej ruchach – może zmęczenie, może napięcie – co sprawiło, że postanowił nie zostawiać jej samej na tej ulicy. Poza tym sam miałem ochotę na coś mocniejszego, a pobliski bar był dobrym wyborem. Przedarliśmy się przez tłum w wejściu, zająłem miejsce przy barze, nieprzyjemne siedzenia wbijające się w uda. Spojrzałem na nieznajomą kątem oka, zamówiła wściekłe psy. Ciekawy wybór jak na spotkanie z nieznajomym. Dla siebie wziąłem szklankę whisky. 
Miałem krótką okazję przyjrzeć się jej lepiej, zmęczone ale uważne spojrzenie. Znałem to już gdzieś. Odwróciła się lekko w moją stronę i westchnęła.
- Uratowałeś mnie dzisiaj z tym barem. - powiedziała rzucając spojrzenie w stronę barmana.
- Chyba potrzebowałam wyjść dzisiaj z domu.
Uniosłem lekko brwi.
- Przynajmniej nie błąkasz się po ulicach.
— Nie, ale mówię poważnie. Od kilku dni żyję przeprowadzką.
— Jesteś tu nowa?
Zauważyłem, jak zmrużyła oczy, wpatrując się we mnie badawczo.
— Aż tak to widać? — Zawahała się na moment, jakby coś ją nagle zaskoczyło. — Mój pierwszy dzień w Idaho. I pokonały mnie papiery. I kartony.
Uśmiechnąłem się.
— Czasami tak bywa, ale...
Nie dokończyłem, bo nagle telefon dziewczyny zapiszczał na blacie, rozpraszając ich rozmowę. Przez chwilę wpatrywała się w ekran, a potem wyraźnie się rozluźniła.
— Słuchaj, a jak ty właściwie się nazywasz? — zapytała nagle i wyciągnęła do mnie rękę. — Ja jestem Audrey.
Uścisnąłem dłoń pewnie ale delikatnie.
— Rick Morgan.
Audrey uśmiechnęła się lekko, a barman w tym momencie postawił przed nimi dwa małe kieliszki z warstwowym, kolorowym alkoholem. Spojrzałem na nie z rozbawieniem.
— Dawno nie piłem wściekłych psów.
— Zawsze jest czas na przypomnienie sobie starych rzeczy.
— Ciekawe, czy dotyczy to też ludzi — rzuciłem,  łapiąc za szklankę whisky którą właśnie podał mi barman.
Audrey spojrzała na mnie z zastanowieniem, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, stuknęliśmy się szkłem i wypiliśmy po łyku. Alkohol zapiekł w gardle, a ja poczułem znajome ciepło rozlewające się po ciele.
- Co cię sprowadza droga Audrey na takie zadupie? - uśmiechnąłem się do niej na moment, wystawiając swój rozdwojony język.

Audrey?
 

wtorek, 11 marca 2025

Od Audrey cd. Mi'i

Dopiero nieprzyjemne szarpnięcie wyrwało Audrey z letargu. Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem, czując, że nie jest już w pomieszczeniu. Dalej trzymała drobną dłoń białowłosej, nerwowo zaciskając na niej palce. Pomału wracała jej świadomość, ale widok ognia niemal odciął ją od rzeczywistości. Mia zaciągnęła ją na najbliższą ławkę, która była kilkadziesiąt metrów od wejścia do sklepu. Audrey usiadła, wzięła kilka głębszych wdechów i ukryła twarz w dłoniach. 

Minęło zaledwie kilka minut jak drzwi księgarni otworzyły się gwałtownie i stanął w nich właściciel. Na jego koszuli widać było kłęby sadzy i dziwnej, gęstej piany. Podbiegł do dziewczyn i objął je zmartwionym spojrzeniem.
— Ugasiłem – oznajmił, oddychając ciężko — Ale cały regał poszedł z dymem. Ale jak? Spięcie? Zepsuty kabel? W tej kamienicy pożaru nie było od lat...
Audrey przełknęła ślinę, czując, że to nie koniec kłopotów. Spalony regał. Spalone książki. Nikt, poza białowłosą, nie wiedział, że to ona. Spojrzenie Audrey skierowało się na dziewczynę. Zanim zdążyła się odezwać, na ulicę wjechał rozpędzony wóz strażacki. 

To, co zaczęło się potem dziać, było absurdalne. Kilku mężczyzn wbiegło do księgarni, mimo zapewnienia, że żadnego ognia już nie ma. Ich smutne miny po wyjściu niemal wywołały w Audrey wyrzuty sumienia. Kilku z nich oglądało spalony regał, a jeden zaczął przesłuchiwać właściciela. W tym czasie dziewczyny siedziały w grobowej ciszy na ławce. Chcąc czy nie chcąc, słyszały całe przesłuchanie właściciela.

— Ale jak to, jest pan pewien?
— Nie wiem, po prostu zobaczyłem ogień i próbowałem się go pozbyć — odpowiedział właściciel księgarni, który wydawał się dość poddenerwowany całą tą sytuacją, tłumaczeniem się i pedantyzmem ze strony strażaka — Udało mi się ugasić pożar samodzielnie, ale cały regał z książkami został zniszczony. Na szczęście, na zapleczu, zgodnie z zaleceniami sanepidu, miałem gaśnicę... Mam papiery z ostatniej inspekcji. Mam też ubezpieczenie. Cały lokal i książki są ubezpieczone.
Strażak spojrzał na niego sceptycznie, ale nie skomentował tego. Najwyraźniej dał sobie już spokój. W końcu twierdził, że jeśli nie było co gasić, to równie dobrze mogli tu nie przyjeżdżać.
— Czy ktokolwiek został ranny? — zapytał finalnie, niemalże minucie ciszy.
— Nie, nikomu nic się nie stało — odpowiedział chłopak, kierując szybko wzrok na dwie dziewczyny, które jako jedyne poza nim były w tej księgarni — Dziękuję, że przyjechaliście tak szybko.


Podszedł do nich jeden z ratowników. Nie ten, który przesłuchiwał właściciela, ale inny. Był wysoki, postawny, a na jego ciemnożółtym mundurze widniała naszywka z nazwiskiem Gibson. Dla Audrey ten kolor bardziej przypominał musztardę niżeli klasyczny odcień żółci.
– Wszystko w porządku? – zapytał, mierząc je spojrzeniem.
Białowłosa kiwnęła głową, ale Audrey nadal wyglądała na oszołomioną.
– Możemy zadać wam kilka pytań? – Gibson spojrzał na notatnik, który trzymał w dłoni – Właściciel mówi, że ogień pojawił się nagle, a wy byłyście w środku.
Audrey ścisnęła rąbek swojej koszulki i spojrzała na dziewczynę.
– Tak – powiedziała szybko – Byłyśmy tam.
Strażak zapisał coś w notatniku. Audrey niemalże wzdrygnęła się, widząc, jak obgryziony do bólu długopis sunie po papierze z niewiarygodną szybkością.
– Widział ktoś, jak to się zaczęło?
Audrey zbiła obcasem buta niewidzialny pyłek z chodnika. Białowłosa widziała. Ja widziałam. Ale jeśli powiemy prawdę... Nie, jeśli ona powie prawdę...
– Nie jesteśmy pewne – powiedziała ostrożnie Audrey – Byłyśmy skupione na książkach, kiedy nagle... ogień się pojawił.
Dziewczyna drgnęła. Gibson spojrzał na nią i uniósł brew.
– Niczego nie widziałaś? – zwrócił się teraz bezpośrednio do niej.
Białowłosa otworzyła usta, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Audrey chwyciła ją delikatnie za rękę i ścisnęła.


Mia?
im just a girl