niedziela, 12 października 2025
Od Maddie cd. Arthura
sobota, 11 października 2025
od Arthura cd. Maddie
Dziewczyna wreszcie otworzyła oczy i spojrzała na mnie uradowana.
- Możemy wszystko! - wyrzuciła ręce do góry i zaśmiała się. Pierwszy raz od momentu jak ją poznałem, widziałem ją tak szczęśliwą. Świat był teraz fajny.
- Hura! - również podniosłem ręce, naśladując ją. - Teraz z tych wszystkich możliwości wybierz jedną - ściszyłem głos, to nasza tajemnica.
Patrzyłem na nią, choć moje spojrzenie było raczej nieobecne. Jej tak samo. Cisza była śmieszna, chichotałem. Chyba.
- Idziemy do lasu. Miasto jest nuuuuudneeeee - stwierdziła, sącząc soczek. Podniosłem się i na chwilę zastanowiłem, jak używa się swojego ciała. Dobra, jedna noga, druga, ręka i ręka. Okej. Znam kontrolki.
Rozmawialiśmy o niebie i patrzyliśmy na batoniki. Wróć, patrzyliśmy na niebo i rozmawialiśmy o batonikach.
Spacer był śmieszny. Miałem wrażenie że dryfuję, a nie idę. Dziewczyna złapała mnie za przedramię i zwolniła, fukając, że jestem olbrzymem. Odparłem jej, że jest karłem, za co wylądowałem w trawie obok chodnika. Kątem oka widziałem tylko, jak Maddie znika za winklem i prawdopodobnie wchodzi do sklepu. Położyłem się wygodniej i utopiłem w miękkiej, choć trochę wilgotnej, trawie i liściach. Było mi błogo.
Wreszcie postawiłem się do pionu i zlokalizowałem Maddie w sklepie. Była na dziale ze słodyczami, wpatrując się w paczki żelków jakby były najpiękniejszą rzeczą na świecie. Ma racje, chociaż ja wolę batoniki.
Właśnie, batoniki.
Pozbierałem kilka różnych smaków do rąk i wsypałem je do naszego koszyka, chichocząc pod nosem. Usiedliśmy na ławce i zabraliśmy się za ucztę, żartując z kasjerki o fioletowych włosach. W sklepowym świetle wyglądały jak galaktyka. I szczerze, była piękna. Aż żałowałem, że nie poprosiłem jej o numer. Chociaż patrząc na jej wzrok, pełen politowania, mogłem spodziewać się negatywnej odpowiedzi.
Maddie wyrwała mnie z układania sobie przyszłości z kasjerką i wsadziła mi rękę do kieszeni bluzy. Popatrzyłem na nią jak na świrniętą, ale nie odezwałem się. Szuka żelków, a tam ich nie znajdzie. Wsadziła ją więc do drugiej kieszeni, analizując jej zawartość.
- Czego chcesz?
- Żelków. Masz jeszcze, wiem to
- Może mam, może nie - uśmiechnąłem się do niej, odsuwając batona na bok. - Nie znajdziesz, mówię ci.
Zignorowałem jej dalsze poczynania i wróciłem do zajadania się ambrozją w postaci batona. Dałbym się pokroić za ich dożywotni zapas. Piękne, idealnie czekoladowe, z idealnym środkiem. - Ej! - prawie poplułem się przysmakiem, gdy ręce Maddie wylądowały w moich kieszeniach spodni. I do tego mnie uszczypała! Wytłumaczyła się, że po chciała sprawdzić, czy nie mam ich ukrytych. Przewróciłem oczami i rozmasowałem bolące miejsce.
Rozpiąłem bluzę i wyciągnąłem paczkę żelków dziewczynie, rzucając żartem o rozbieraniu. Dziewczyna zjadła swoją porcję, ja zjadłem podobną ilość co ona. Powoli wracałem do rzeczywistości, a wcale tego nie chciałem.
Droga do lasu kojarzy mi się z gumisiami, smerfami i moimi cudownymi batonami. Chyba tak to było. I trochę mi zimno. Nie widzę ścieżki. Przed chwilą tu była. Aua, gałąź w twarzy. Gdzie jest ścieżka?
Odsunąłem liście z twarzy i rozejrzałem się po okolicy; nic nie zwróciło mojej uwagi. Drzewa, krzaki, więcej drzew, człowiek, więcej krzaków.
Człowiek?
- Patrz! - chwyciłem dziewczynę za ramię i potrząsnąłem nim, chcąc zwrócić jej uwagę na mnie.
- Co? Gumisie?? Czy Smerfy?
- Bardziej Gargamel - wyszeptałem, wskazując palcem na ciemną postać torującą sobie drogę.
- Pewnie idzie do wioski.. - stwierdziła, a ton jej głosu wskazywał, że uknuła już jakiś plan. Albo się zjarała.
- Śledźmy go!
Tym razem to ja byłem prowodyrem głupiego pomysłu, ale raz się żyje. Dziewczyna szła praktycznie ramię w ramię ze mną. Próbowaliśmy poruszać się jak najciszej, by nie zwrócić na siebie uwagi.
Maddie chyba nie musiała unikać gałęzi aż tak jak ja, ani razu nie usłyszałem jeszcze przekleństwa z jej strony.
Przyspieszyliśmy kroku, gdy, jak mniemam mężczyzna, zaczął znikać nam z pola widzenia. Cholernie daleko ma tę wioskę.
Nie jestem pewien, czy minęła godzina, czy kilka minut, ale dotarliśmy do mniej zalesionego terenu. Jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów dalej, stał wielki pustostan. Wyglądał jak stara fabryka albo może szpital? Nie wiem, w każdym razie, był pusty. Po polance rozległ się dźwięk pękającego szkła, po czym echem poniosło się szczekanie psa.
- Myślisz że to psi Klakier? - zapytałem dziewczyny, która intensywnie wpatrywała się w osobnika wchodzącego oknem do budynku. - Wchodzimy tam, prawda?
Pokiwała głową.
Wyciągnąłem papierosa i odpaliłem go, chwytając nabuzowanego skrzata za ramię.
- Jak mają nas zastrzelić brokatem, to razem. - Jeszcze raz zerknąłem na budynek, wydawał się być większy, niż pierwszy raz na niego patrzyłem. - Ty, a może oni przerabiają tu Gumisie na ten cały sok z gumisiów? - poczułem się, jakbym odkrył Amerykę, albo jakiś nowy pierwiastek. Przecież to by miało tyle sensu! Wiedziałem, że ta bajka nigdy nie była skierowana do dzieci...
- O popatrz, sarenka. - wskazała palcem na coś chodzącego po krzakach. - Albo przerośnięta wiewiórka? - zaśmialiśmy się, a ja do tego zakrztusiłem się dymem.
- A może sarwiórka? - omal nie parsknąłem śmiechem na cały głos, ale powstrzymała mnie ręka Maddie na moim ramieniu. Szarpnęła mną do tyłu i kucnęła, wskazując palcem, żebym się przymknął.
Maddie?
czwartek, 9 października 2025
Od Maddie cd. Ricka
środa, 8 października 2025
Od Maddie cd. Arthura
Arthur?
niedziela, 28 września 2025
Od Mi'i cd. Ofelii
niedziela, 24 sierpnia 2025
Od Ricka cd. Maddie
***
Druga runda. Od razu było widać, że będzie gorzej niż wcześniej — stara Betty wyglądała, jakby zaraz miała kogoś udusić gołymi rękami. Tłum wył, darł mordę, ślinił się na krew.
I wtedy Maddie się zawahała. Tylko na moment, ale wystarczyło. BAM. Cios w głowę. Padła.
Zacisnąłem zęby. Ludzie się darli, ale ja już nie słyszałem nic. Bo wiedziałem, co się właśnie odjebało. Maddie leżała, a wszyscy w wyobraźni już liczyła forsę.
Zamarłem z uśmiechem jak zobaczyłem jak wstała.
Wstała. Wytarła pot z oczu. I się skuliła. Udawała, że się złamała. Że przegrała.
I wtedy wiedziałem — zaraz odjebie bombę.
Cios. Obrona. Cios. Unik. Seria, jak w jakimś popierdolonym filmie. A potem to zrobiła — podskoczyła, owinęła nogi wokół karku Betty, przewróciła ją, złapała nadgarstek, przycisnęła i zaczęła dusić. Betty nawet nie miała kiedy się zorientować. Łamała ją, powoli, brutalnie, z zimną precyzją. I kiedy ta stara suka uderzyła ręką w ziemię, wszyscy wiedzieli, że Maddie ją właśnie rozjebała. Bez litości.
A ona? Ona tylko odwróciła głowę. Spojrzała na organizatorkę walk. I uśmiechnęła się.
***
Siedziałem w barze, whisky w jednej dłoni, a drugą opierałem o biodro Rumi, narzekała na moje szastanie kasą. Ale chuj z tym, jej śmiech robił klimat. Barman właśnie podał mi gruby plik banknotów, jeszcze ciepłych po zakładach. Czułem ten zajebisty dreszcz w żołądku – bo nie dość, że zgarnąłem forsę, to jeszcze zrobiłem to dzięki niej. Maddie.
I wtedy zobaczyłem ją.
Stała przy wejściu, zmęczona po walce, w oczach jeszcze adrenalina, ciało napięte jak struna. Nie spodziewała się mnie tutaj – widziałem to w jej spojrzeniu. Zatrzymała się, jakby dostała drugi raz w twarz.
Uniosłem szklankę.
- No proszę, no proszę… – powiedziałem głośniej, żeby dotarło do niej przez szum baru. – Myślałem, że już się obraziłem na ciebie, a tu taki prezent.
Rumi zachichotała, klepiąc mnie w ramię, ale ja patrzyłem tylko na Maddie. Kurwa, pięknie wyglądała. Wściekła, zdziwiona, cała w tym swoim lodowatym blasku.
– Warto było – rzuciłem, stukając szkłem o blat, a barman położył przed nami kasę. – Wszystko postawiłem na ciebie. I nie zawiodłaś.
Jej oczy zrobiły się większe, jakby nie dowierzała.
– Ty… postawiłeś na mnie?
Pochyliłem się do przodu, uśmiechając się krzywo.
– Postawiłem wszystko – powtórzyłem wolno. – I właśnie wygrałem wieczór twoją robotą.
A ona stała, jakby próbowała rozgryźć, czy bardziej mnie znienawidzić, czy uszanować. Patrzyła na mnie jak wryta. Dosłownie otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Jakby jej ktoś nagle powiedział, że ziemia jest płaska albo że ja umiem tańczyć balet.
– Co jest? – parsknąłem, unosząc szklankę. – Wyglądasz, jakbym ci właśnie powiedział, że kupiłem jacht.
– Rick… – zaczęła, głos miała zduszony. – Przecież to jest gruba kasa, po tym, jak widziałam twoje mieszkanie… – zawahała się. – Przecież ty ledwo…
Roześmiałem się tak, że paru gości przy barze się obejrzało.
– Ooo, Maddie, no weź… To tylko pozory. – Nachyliłem się bliżej, uśmiechając się jak cwaniak. – Sprzedaż mąki idzie lepiej, niż się wydaje.
Rumi zaśmiała się razem ze mną i od razu wyciągnęła rękę do Maddie.
– Hej, słyszałam o tobie same zajebiste rzeczy. – Uśmiechnęła się ciepło, wcale nie złośliwie, jakbym się spodziewał. – Ale na żywo jesteś jeszcze mocniejsza. Gratulacje.
Maddie mrugnęła, trochę zbita z tropu, ale podała jej rękę. Rumi uścisnęła ją z taką szczerością, że aż ja się lekko zdziwiłem.
– Siadaj z nami – rzuciłem, klepiąc wolny stołek obok. – Drinki idą na mój rachunek.
Maddie nadal stała jak słup, patrząc na mnie tym swoim cholernym spojrzeniem, co przenika na wylot. Ja już czułem, że mi lekko w bani zaczyna szumieć, whisky grzała, kasa leżała na blacie, a życie wyglądało na takie, jakie powinno.
– Chodź, no! – dodałem, już bardziej bełkotliwie, bo druga szklanka we mnie weszła jak woda. – Dziś świętujemy. W końcu jesteśmy kurwa zwycięzcami, nie?
Uśmiechnąłem się szeroko, trochę za szeroko, a Rumi tylko pokiwała głową i znowu zachęcająco poklepała krzesło.
/maddie?
wtorek, 29 lipca 2025
od Arthura cd. Juniper
Chyba to zignorowała.
- Cóż, - chrząknęła. - Wywijałeś nagi na stole, musiałam cię siłą odciągać od tłumu fanów.
Parsknęła głośnym śmiechem, co uznałem za niesamowicie urocze, że nie hamuje swoich emocji przy mnie.
- Śliczne brunetki czy blondynki?
- Chyba raczej bruneci i blondyni. - Zamrugałem oczami, unosząc brwi do góry. Naprawdę odjebałem coś takiego? Ruda zanosiła się śmiechem.
- Żartujesz, prawda??
- A wyglądam, jakbym żartowała?
Zmrużyłem oczy, robiąc oceniającą minę.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. - Stwierdziłem, na co dziewczyna znów się zaśmiała. Podniosła ręce w geście poddania się i przyznała, że leciała ze mną w chuja. Odetchnąłem z ulgą. Ale zaraz po tym, dowiedziałem się, że rzuciłem wyzwanie barmanowi. I do tego przegrałem, bo Juniper praktycznie wynosiła mnie z baru.
Jęknąłem, przyjmując porażkę i przewróciłem na bok. Bawiłem się kawałkiem koca, próbując nie zwariować od jej pięknego zapachu. Serce prawie wyskakiwało mi z piersi, kac wciąż dawał się we znaki i wcale nie pomagał w ogarnianiu moich emocji.
- Czemu tu jeszcze jesteś?
- Bo ty ledwo kontaktujesz. - Przewróciła na mnie oczami, jak zawiedziona mama. - A ktoś musi dopilnować, żebyś nie utopił się we własnym poczuciu upokorzenia. - Racja. - A, no i to moje mieszkanie.
Wspaniale. Westchnąłem, choć nie udało mi się powstrzymać lekkiego uśmiechu.
Znów zapadła między nami cisza, która była aż nazbyt komfortowa. Chyba byłem lekko pijany, bo wcale nie zabierałem ręki, gdy dotykałem przez przypadek dziewczyny.
Jej skóra była delikatna, miękka. Prawie jak ten kocyk. Nie chciałem przestać jej dotykać, ale nie chciałem też żeby poczuła się niekomfortowo.
To było dla mnie kompletnie nowe. Leżałem z kobietą w jednym łóżku, między nami do niczego nie doszło i wcale nie chcę, żeby dochodziło tak szybko. Chce ją poznać. Chce wiedzieć jaki jest jej ulubiony kolor, jaką pije kawę, czy woli psy, czy jednak koty? Czy moczy szczoteczkę przed nałożeniem na nią pasty i jak wygląda jej poranna rutyna. Co ona ze mną robi?
- Masz delikatną skórę. - Wyszeptałem, licząc, że tego nie usłyszy.
- Dzięki, codziennie się szoruję.
Parsknąłem śmiechem, i natychmiast odezwał się ból głowy.
- No tak, higiena to podstawa.
Położyłem się ponownie na poduszkach, wlepiając wzrok w sufit. W pamięci przemykały mi jakieś urywki wczorajszego wieczoru, choć nie były wyraźne. Jakbym oglądał siebie z trzeciej osoby.
Kiedy ja ostatni raz spędziłem noc na trzeźwo? Albo faktycznie z dziewczyną, której nawet nie zrobiłem śniadania, tylko wyszedłem na fajkę?
Kurwa, nie pamiętam.
- Myślisz, że mam problem? - wciąż nie oderwałem spojrzenia od sufitu. Był ładny. I też wydawał się być delikatny, jak ona.
- Problem?
- Z alkoholem. - Odparłem, zabrzmiałem jak czterdziestoletni alkoholik.
Na chwilę zapadła między nami cisza.
- A myślisz, że masz?
- Nie wiem. - Nie okłamałem jej. - Wczoraj chyba nie chciałem wracać do pustego mieszkania.
Lubiłem je, było moje. Ale było puste. Nie było tam nawet psa, który rozpracowywałby moje skarpetki po całym pokoju i przynosił je, żebym nimi rzucał. Wracałem po pracy, albo z baru i nikt na mnie nie czekał. Poza puszkami piwa, kupą prania i paczkami papierosów. Juniper nic nie powiedziała, spojrzała na mnie z politowaniem? współczuciem.
- No to dobrze, że wróciłeś tutaj.
- Mogę zostać jeszcze trochę? - zapytałem. Czułem się jak dziecko proszące mamę, by móc pobawić się jeszcze chwilę z kolegami. Albo jeszcze chwilę nie spać, zanim zgasi lampkę.
- Jeśli zaparzysz mi herbatę.
- Okrutna kobieta. - Mruknąłem, podnosząc się niechętnie.
W oczekiwaniu na to, aż zaparzy się woda, oparłem się o blat i rozciągnąłem. Z salonu dobiegł mnie szelest. Ruda dziewczyna musiała gwałtownie obrócić głowę; jej włosy dopiero opadały na ramiona. Zaśmiałem się pod nosem, uznałem to za urocze, że się speszyła. Nie był to zbyt częsty widok w jej przypadku. Wciąż pamiętałem, jak oblała mnie kawą.
- Okrutna kobieto, pamiętasz jak wylałaś na mnie swój gorący napój zwany kawą? - zapytałem, uśmiechając się i podając jej kubek z herbatą. Trochę niezdarnie, bo świat wciąż wirował, ale jednak podałem.
Wzięła go do rąk i przyjrzała się dokładnie mojemu dziełu. Kiwnęła głową z uznaniem i odstawiła na stolik, informując, że musi poczekać aż się wystudzi.
Ominęła temat kawy i chwyciła pilota do rąk, przełączając na film na serial.
- Serio, oglądasz Love Island? - fuknąłem, widząc intro. Popatrzyła na mnie z politowaniem i przesunęła się na kanapie, robiąc mi miejsce. Usadziłem się wygodnie i odruchowo podniosłem rękę by mogła położyć się na mnie.
Przygryzła lekko wargę, jakby ją to speszyło. Natychmiast pożałowałem swojej decyzji, ale coś sprawiło, że wcale jej nie wziąłem. Choć wpierw powinienem się chyba umyć.
- Gdzie masz prysznic?
Juniiii?